Dwa miasta. Pozdrowienia z Wrocławia - Monika Kowalska - ebook

Dwa miasta. Pozdrowienia z Wrocławia ebook

Kowalska Monika

4,7

Opis

Gdy lwowska młodość staje się wspomnieniem, a dorosłość puka do wrocławskich drzwi

Wrocław, lata 60. Dla Adeli, Józki i Nelki Lwów staje się już tylko odległą przeszłością, niewyraźną jak dobry sen, jak piękna melodia z dawnych lat. Serca trzech sióstr zaczynają bić wrocławskim rytmem. Mimo PRL-owskiej szarzyzny kiełkuje w nich nieśmiała miłość do miasta, które je przygarnęło. Nowe wrocławianki z poświęceniem wychowują najmłodsze pokolenie. Ada postanawia zawalczyć o siebie, chce zapewnić sobie i dzieciom choć odrobinę szczęścia. Podejmuje trudne, bolesne decyzje, z którymi zbyt długo zwlekała. Praktyczna i gospodarna Józia w końcu zdobywa się na to, by spełnić marzenia i pójść za głosem serca. Petronela, nowoczesna młoda kobieta, samotnie zmaga się z cieniami przeszłości. Okrutny prześladowca próbuje skrzywdzić najbliższych jej ludzi, więc najmłodsza Szubówna musi wiele poświęcić, by wreszcie się wyzwolić. Tymczasem pomoc nadchodzi z zupełnie niespodziewanej strony…

Trzeci tom serii DWA MIASTA – dalsze losy rodziny Szubów w pachnącym kamiennie i kwiatowo Wrocławiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (151 ocen)
110
36
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Kilka miesięcy temu poznałam rodzinę Szubów. Są to bohaterowie serii " Dwa miasta". Dziś z przyjemnością sięgnęłam po trzeci tom" Pozdrowienia z Wrocławia ", który jest kontynuacją. Nestorowie rodu od jakiegoś czasu nie żyją. We Wrocławiu pozostały trzy córki: Adela, Józka i Petronela, nazywana przez najbliższych Nelą. Akcja książki przypada na lata 1963 - 1977. Bardzo trudny okres politycznie. W sklepach brakowało podstawowych produktów, a pieniędzy, często, brakowało na życie. Nasze bohaterki, trzy niezłomne siostry, mimo wszystko starają się i robiąc wszystko, aby ich życie było szczęśliwe. Adela podjęła najtrudniejszą, ale jedyną słuszną decyzję, rozwodząc się z mężem. Od tej pory kobieta wraz z trójką dzieci, postanowiła zawalczyć o szczęśliwsze życie dla siebie i potomstwa. Nie jest to łatwe, ale zmęczona swoim małżeństwem kobieta, przy pomocy sióstr, zaczęła wychodzić z przygnębienia i zapewniła spokój swojej rodzinie. Józka przeżywa trudne chwile, gdyż rozstaje się ze swoją,...
40
Annku90

Dobrze spędzony czas

"Obawiała się, co ciotka powie na jej rozwód. Ale starsza pani tylko wyściskała ją serdecznie i pogratulowała mądrej decyzji. - Szkoda, że tak późno się zdecydowałaś..." Która Szubówna zdecydowała się na taki krok, jakim jest rozwód? Oczywiście Ada, której decyzja w niektórych budziła wiele sprzecznych emocji. Układna, stonowana, podporządkowana... Wrocław lat 60-tych, to inny świat od tego, który pamiętamy z poprzednich dwóch tomów serii Dwa miasta. Nie ma już najważniejszych ogniw rodziny - Julii i Pawła. A dorosłe córki żyją samodzielnie, chociaż więź jaka je łączy jest bardzo silna, co bardzo mi się spodobało. Adela, Józia i Petroela. Każda inna, każda wyjątkowa, każda z planem na dalsze życie. Ale czy te plany są możliwe teraz do zrealizowania? Adela, jak już wspomniałam rozwiodła się i na na nowo układa życie, patrząc przede wszystkim na swoje dzieci. Józia, chociaż długo broniła się przed pewnymi wspomnieniami, postanawia zmienić swoje życie i wyjechać za granicę. Nel...
10
Kamilawal1605

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem zachwycona całą serią
10
otka_a

Nie oderwiesz się od lektury

wszystkie części bardzo ładne.
10
Bas_Kep9

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Przyjemnie się czyta.
00

Popularność




Za­pra­sza­my na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt se­rii i okład­ki ANNA SLO­TORSZ / ART­NO­VO.PL
Fo­to­gra­fie na okład­ce © gra­pe­_ve­in/Ado­be Stock © Igo­rY­ego­rov/Ado­be Stock © be­rez­ko/Ado­be Stock Zbio­ry por­ta­lu „Po­lo­niae Ami­ci pol­ska-org.pl”
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaEDY­TA MA­SE­ŁKO-ŁA­CIOK
Ko­rek­taANNA KU­RZY­CA
SkładLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mo­ni­ka Ko­wal­ska, Pu­bli­cat S.A.MMXXII (wy­da­nie elek­tro­nicz­ne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­to­ra, w tym nie­le­gal­ne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nio­ne.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6281-6
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bo­wa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fi­ce@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wa­le 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­zni­ca@pu­bli­cat.pl

Ance i Wie­śko­wi

Wstęp

Drew­nia­ny sto­łe­czek miał okrągłe sie­dzi­sko i był ni­ski, w sam raz, żeby mo­gło na nim usi­ąść dziec­ko. Ta­kie jak ja, czte­ro-, pi­ęcio­let­nie. Bab­cia prze­wa­żnie usta­wia­ła go w po­bli­żu wy­so­kie­go pie­ca w kącie po­ko­ju i sa­dza­ła mnie na nim, że­bym mo­gła ogrzać plec­ki, opie­ra­jąc się o cie­płe chro­po­wa­te ka­fle. W dło­niach za­zwy­czaj trzy­ma­łam fi­li­żan­kę z moc­ną i słod­ką her­ba­tą, bo taką się pi­ja­ło w miesz­ka­niu przy Ga­jo­wej. Bab­cia na pew­no coś mi wte­dy opo­wia­da­ła albo czy­ta­ła na głos: Baj­ki o czte­rech wia­trach Ja­nu­szew­skiej lub wier­sze Brze­chwy. To były moje ulu­bio­ne ksi­ążki i już na za­wsze będę ko­ja­rzyć te tek­sty z jej gło­sem. Co wi­ęcej, kie­dy lata pó­źniej zo­sta­łam mamą, czy­ta­łam dzie­ciom te same ksi­ążki, nie­świa­do­mie na­śla­du­jąc tembr i rytm jej gło­su, le­ciut­ki wschod­ni za­śpiew. Po pro­stu nie po­tra­fi­łam ina­czej.

Ale wró­ćmy do sed­na. Do sto­łecz­ka.

Je­sien­ną czy zi­mo­wą porą w miesz­ka­niu przy Ga­jo­wej prze­wa­żnie pa­no­wał chłód. Wy­so­kie po­miesz­cze­nia trud­no było ogrzać, a zim­ne po­wie­trze bez tru­du wci­ska­ło się przez duże, nie­szczel­ne okna i wpa­da­ło z ciem­ne­go ko­ry­ta­rza chłod­ny­mi po­dmu­cha­mi przez szpa­ry mi­ędzy drzwia­mi a fu­try­ną. Mia­łam nie­ja­sne wra­że­nie, że za bia­ły­mi drzwia­mi, w mrocz­nym przed­po­ko­ju, kry­je się coś złe­go, a już z pew­no­ścią bar­dzo nie­po­ko­jące­go, i to coś ra­zem z zim­nem pró­bu­je we­drzeć się do po­ko­ju. Za nic sama nie otwo­rzy­ła­bym tych drzwi i nie we­szła­bym w tę ciem­no­ść. Za nic. W po­ko­ju czu­łam się bez­piecz­nie, tu­taj była bab­cia, a piec da­wał cie­pło.

Lu­bi­łam ten sto­łe­czek. Wie­dzia­łam od bab­ci, że przed laty sia­dał na nim mój tata i moje cio­cie. Spod bia­łej olej­nej far­by, któ­rą był po­ma­lo­wa­ny me­be­lek, prze­bi­ja­ły gdzie­nie­gdzie ciem­niej­sze od­cie­nie, za­uwa­żal­ne zwłasz­cza wte­dy, gdy się go od­wró­ci­ło do góry no­ga­mi. Bo daw­niej sie­dzi­sko nie było bia­łe, tyl­ko czer­wo­ne w krop­ki. Bab­cia przed laty po­ma­lo­wa­ła je tak, by ta­bo­re­cik przy­po­mi­nał mu­cho­mor­ka. Och, jak ża­ło­wa­łam, że sto­łe­czek już nie jest mu­cho­mor­kiem, jak wów­czas, gdy dzie­ci bab­ci były małe! Czu­łam, że coś mnie omi­nęło, tak jak­by ta bia­ła far­ba sta­no­wi­ła gra­ni­cę od­dzie­la­jącą mnie od tam­tych cza­sów. Ża­ło­wa­łam, że nie da się jej zdra­pać, usu­nąć ja­koś i do­stać się do tam­tej pierw­szej war­stwy. Pa­mi­ętam swój ogrom­ny żal bar­dzo wy­ra­źnie.

Ko­lej­na część cy­klu Dwa Mia­sta jest wła­śnie pró­bą usu­ni­ęcia tej bia­łej war­stwy far­by za­po­mnie­nia za­kry­wa­jącej barw­ną prze­szło­ść. Wspo­mnie­nia i opo­wie­ści bli­skich, któ­re krążą w mo­jej gło­wie, prze­bi­ja­ją się spod nie­pa­mi­ęci jak ciem­niej­sze smu­gi na sie­dzi­sku sto­łecz­ka. Nie­ste­ty, co za­ma­lo­wał czas, ra­czej na za­wsze po­zo­sta­nie dla mnie nie­osi­ągal­ne. Spró­bu­ję więc w tej ksi­ążce od­two­rzyć stra­co­ne frag­men­ty, te części opo­wie­ści, któ­rych nikt ni­g­dy nie opo­wia­da, bo są zbyt smut­ne i bo­le­sne, by o nich wspo­mi­nać, szcze­gól­nie ma­łe­mu dziec­ku. Si­ęgnę ta­kże po te zbyt ra­do­sne i pi­ęk­ne, by móc szyb­ko od­szu­kać w gło­wie od­po­wied­nie sło­wa, któ­re mo­gły­by je wy­ra­zić, przez co w efek­cie re­zy­gnu­je się z opo­wia­da­nia o nich. A szko­da.

Jest w Po­zdro­wie­niach z Wro­cła­wia i te­ra­źniej­szo­ść. Nie mo­głam jej unik­nąć, mu­sia­łam o niej na­pi­sać wła­śnie w ksi­ążce z tego lwow­sko-wro­cław­skie­go cy­klu. Zno­wu mamy woj­nę. To, co wy­da­rzy­ło się 24 lu­te­go 2022 roku, już na za­wsze po­zo­sta­nie za­pi­sa­ne w wiel­kiej hi­sto­rii świa­ta oraz w ma­łych hi­sto­riach ludz­kich ist­nień. Dra­mat woj­ny od­ci­snął się na wie­lu ukra­ińskich ro­dzi­nach, po­zba­wił je domu i po­czu­cia bez­pie­cze­ństwa, zmu­sił do opusz­cze­nia kra­ju. Be­stial­stwo, któ­re ro­ze­gra­ło się i wci­ąż roz­gry­wa na oczach świa­ta, kła­dzie się co­raz dłu­ższym cie­niem na su­mie­niu Eu­ro­py. Prze­cież to już było, wy­da­rzy­ło się. I dzie­je się po­now­nie... Co będzie da­lej? Czy mo­że­my tyl­ko cze­kać?

Tym­cza­sem oglądam wy­bla­kłe zdjęcie, na któ­rym naj­star­sza cór­ka bab­ci – po­wie­ścio­wa Róża – sie­dzi na za­la­nym sło­necz­nym bla­skiem bal­ko­nie z wi­do­kiem na uli­cę Ga­jo­wą i po­chy­la się nad ja­kąś ksi­ążką. Wiem z opo­wia­dań, że za­trzy­ma­na w ka­drze cio­cia ma osiem­na­ście lat i przy­go­to­wu­je się wła­śnie do ma­tu­ry. Ale mnie naj­bar­dziej in­te­re­su­je nie cio­cia, tyl­ko wci­śni­ęty w kąt bal­ko­nu sto­łe­czek. Choć zdjęcie jest czar­no-bia­łe, wi­dzę do­brze, że me­bel wy­gląda na nim tak jak wte­dy, kie­dy miał imi­to­wać mu­cho­mo­rek. Tak bar­dzo chcę na nim usi­ąść, tak bar­dzo chcę cof­nąć czas!

Spró­bu­ję zro­bić to po raz trze­ci.

Roz­dział I

1963

Ja­sne mury ka­mie­nic sto­jących wzdłuż uli­cy Ga­jo­wej od­da­wa­ły po­wo­li cie­pło pó­źno­je­sien­ne­go dnia gro­ma­dzo­ne za­chłan­nie od wcze­snych go­dzin po­łu­dnio­wych. Wy­so­kie bu­dyn­ki trwa­ły w rów­nym rzędzie wzdłuż chod­ni­ka, jak stra­żnicz­ki bro­ni­ące do­stępu do po­dwó­rek na ty­łach, na któ­rych gło­śna dzie­ciar­nia gra­ła w nogę. Krzy­ki i śmie­chy dzie­ci od­bi­ja­ły się echem od ele­wa­cji i ry­ko­sze­tem wpa­da­ły przez otwar­te okna do wie­trzo­nych miesz­kań. Pierw­sze po­ko­le­nie uro­dzo­ne i wy­cho­wy­wa­ne we Wro­cła­wiu. Pierw­si od daw­na pol­scy wro­cła­wia­nie sa­mym swo­im ist­nie­niem uzdra­wia­li zmęczo­ne miej­skie tkan­ki i wra­ca­li im ży­cie. Wzmac­nia­li mia­sto, a ono dzi­ęki nim sta­wa­ło się przy­ja­zne i tro­skli­we. Te dzie­ci były już swo­je, a na­wet „na swo­im” i mia­sto bar­dzo je ko­cha­ło.

Sło­ńce po­wo­li zbli­ża­ło się do li­nii ho­ry­zon­tu, ocie­pla­ło i zmi­ęk­cza­ło po­ma­ra­ńczo­wym świa­tłem kon­tu­ry do­mów, drzew i krze­wów na skwe­rach. Lu­dzie z przy­jem­no­ścią spa­ce­ro­wa­li w tym nie­zwy­kłym bla­sku, pra­gnąc wie­rzyć, że ko­ńczy się cie­pły je­sien­ny dzień i ju­tro wraz ze świ­tem na­dej­dzie ko­lej­ny. Taka pi­ęk­na, nie­mal let­nia po­go­da pa­no­wa­ła w mie­ście już od kil­ku do­brych dni, jak gdy­by przy­ro­da pró­bo­wa­ła ła­god­nym li­sto­pa­dem wy­na­gro­dzić wro­cła­wia­nom zmęcze­nie spo­wo­do­wa­ne nie­daw­ną epi­de­mią ospy i tru­dy oraz strach wa­ka­cyj­nych mie­si­ęcy.

Ade­la prze­szła przez uli­cę Su­chą, prze­kła­da­jąc do dru­giej ręki ci­ężką tor­bę pod­ró­żną. Kie­dy wy­je­żdża się z dzie­ćmi, trze­ba za­pa­ko­wać tyle ró­żnych rze­czy! Na szczęście z dwor­ca do domu mie­li tyl­ko dwa kro­ki.

– Ta­dziu, ostro­żnie! – krzyk­nęła, wi­dząc, jak syn wska­ku­je na ka­mien­ny mu­rek przed głów­nym we­jściem do ma­je­sta­tycz­ne­go gma­chu dy­rek­cji ko­lei. – Stłu­czesz ko­la­no!

Ale Ta­dzio nie słu­chał, roz­ło­żył ręce na boki i za­czął biec, uda­jąc sa­mo­lot. Po chwi­li Róża po­bie­gła za młod­szym bra­tem.

Za­wsze to ro­bi­li. Prze­jście po mur­ku przed dy­rek­cją było nie­mal ry­tu­ałem. Ade­la uśmiech­nęła się, pa­trząc za dzie­ćmi. Tak je ko­cha­ła... A już wkrót­ce mo­gła prze­stać się o nie bać. Już nie­dłu­go mia­ły sko­ńczyć się ich kło­po­ty. Eks­pre­so­wo do­sta­ła roz­wód, sąd de­fi­ni­tyw­nie roz­wi­ązał jej nie­uda­ne ma­łże­ństwo.

Dwu­dnio­wa wi­zy­ta u cio­ci Peli w By­to­miu na­pe­łni­ła ją nową ener­gią. Po­je­cha­ła do sio­stry ojca, by zwie­rzyć się jej z tego, co na­stąpi­ło, i po­szu­kać u niej ak­cep­ta­cji. Pela była ostat­nią ży­jącą krew­ną z po­ko­le­nia ro­dzi­ców, przy tym za­wsze życz­li­wą i ko­cha­jącą. Jed­nak Ada je­cha­ła do niej z du­szą na ra­mie­niu. Oba­wia­ła się, że nie do­sta­nie od niej wspar­cia. Wy­da­wa­ło jej się, że Pela ży­cie u boku mężczy­zny uwa­ża za eg­zy­sten­cję nie­mal ide­al­ną. Ada pa­mi­ęta­ła, co ciot­ka po­wie­dzia­ła jej przed laty we Lwo­wie. Sie­dzia­ły wte­dy przy cie­płym pie­cu w kuch­ni cia­sne­go miesz­kan­ka na Znie­sie­niu, po­pi­ja­ły słod­kie wino i... I wszyst­ko jesz­cze było przed Ade­lą. Całe ży­cie.

– Ko­bie­cie ci­ężko sa­mej – sło­wa Peli do­la­ty­wa­ły do Ady z od­le­głej prze­szło­ści. – Ła­twiej żyć z kimś u boku. Ko­bie­ta po­trze­bu­je mężczy­zny...

Oba­wia­ła się, co ciot­ka po­wie na jej roz­wód. Ale star­sza pani tyl­ko wy­ści­ska­ła ją ser­decz­nie i po­gra­tu­lo­wa­ła mądrej de­cy­zji.

– Szko­da, że tak pó­źno się zde­cy­do­wa­łaś...

Ade­lę łzy za­pie­kły pod po­wie­ka­mi. Aby je po­wstrzy­mać, gło­śno za­czerp­nęła po­wie­trza i ro­zej­rza­ła się po by­tom­skim miesz­kan­ku ciot­ki. Wresz­cie uspo­ko­iła się na tyle, by móc mó­wić.

– Wiem, te­raz to wiem... Ale pa­nicz­nie się ba­łam. Lu­dzi, ich ga­da­nia, ob­ma­wia­nia... I Boga. My­śla­łam... My­śla­łam, że ty też mnie po­tępisz, cio­ciu.

Pela wznio­sła oczy do nie­ba i kręcąc gło­wą, po­wie­dzia­ła coś nie­wy­ra­źnie pod no­sem.

– Ro­zum stra­ci­łaś, dziew­czy­no? – Wes­tchnęła wresz­cie. – Niby z ja­kiej ra­cji mia­ła­bym cię po­tępić? I dla­cze­go, u li­cha, lu­dzi się bo­isz? Lu­dzie zro­bią to­bie i dzie­ciom krzyw­dę wi­ęk­szą niż tam­ten? A Bóg... My­ślisz, że go ob­ra­zi­łaś, gdyś zło­ży­ła po­zew? A może two­je ma­łże­ństwo go ob­ra­ża­ło? Bo Boga w nim nie było, przy­znaj to wresz­cie. Prze­cież Jędrek nie był ci ani pod­po­rą, ani wy­ręką. Na­wet go nie ko­cha­łaś.

Ade­la spoj­rza­ła na cio­cię ze zdzi­wie­niem.

– Skąd wiesz? – za­py­ta­ła ci­cho.

Ciot­ka odło­ży­ła na stół bia­łe płót­no, na któ­rym ha­fto­wa­ła ko­lo­ro­wy­mi ni­ćmi kwia­to­we gir­lan­dy. Od­kąd prze­szła na eme­ry­tu­rę, czas zaj­mo­wa­ło jej wy­szy­wa­nie. Nie wie­dzieć cze­mu, upodo­ba­ła so­bie szcze­gól­nie ka­szub­skie wzo­ry. Te­raz też pra­co­wa­ła szyb­ko, a na bia­łym ma­te­ria­le wy­kwi­ta­ły cha­rak­te­ry­stycz­ne błękit­ne i zie­lo­ne tu­li­pa­ny, mar­ge­ryt­ki oraz sty­li­zo­wa­ne li­ście palm, prze­ty­ka­ne gdzie­nie­gdzie żyw­szy­mi w bar­wach psz­czó­łka­mi czy owo­ca­mi. Cio­cia chcia­ła sko­ńczyć ob­rus dla Ade­li, więc mu­siał być szyb­ko go­to­wy, tak żeby na­za­jutrz bra­ta­ni­ca mo­gła go za­brać ze sobą do Wro­cła­wia.

– A stąd wiem, moja ko­cha­na, że ser­cem umiem pa­trzeć! Gdy bra­li­ście z Jędr­kiem ślub, by­łam za­ko­cha­na w Do­dku. Sza­le­ńczo. Tak, tak, cho­ciaż pra­wie pi­ąty krzy­żyk mia­łam na kar­ku. – Ro­ze­śmia­ła się i pod­nio­sła oczy znad ro­bo­ty. – Ko­cha­łam go dru­gą, ale praw­dzi­wą jak ta pierw­sza, mło­dzie­ńcza, mi­ło­ścią. I... Nie wiem, jak to ująć... W two­ich oczach nie mo­głam przej­rzeć się jak w zwier­cia­dle, Adu­niu. Ani zna­le­źć w nich zro­zu­mie­nia.

Ada się za­my­śli­ła. Bar­dzo pra­gnęła przy­po­mnieć so­bie, co wła­ści­wie czu­ła w dniu ślu­bu. Pa­mi­ęta­ła ró­żne emo­cje, któ­re się w niej wte­dy kłębi­ły: zło­ść, znie­cier­pli­wie­nie, iry­ta­cję... Ale nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć żad­nych cie­plej­szych uczuć do Jędr­ka. Mi­ło­ść... Czy już wte­dy jej za­bra­kło? A prze­cież to naj­wa­żniej­szy skład­nik ma­łże­ństwa!

– Chy­ba nie po­win­nam za nie­go wy­cho­dzić. Na pew­no nie po­win­nam, cio­ciu! Co ja zro­bi­łam? I po co? – szep­ta­ła, bo Róża i Ta­dzik znaj­do­wa­li się tuż obok.

Nie­po­trzeb­nie bała się, że usły­szą ich roz­mo­wę. Nie od­ry­wa­li oczu od ekra­nu te­le­wi­zo­ra, naj­now­sze­go na­byt­ku Do­dka. Ade­la mo­gła więc pła­kać do woli i wtu­lać się w opie­ku­ńcze ra­mio­na uko­cha­nej cio­ci.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki