Duma i gniew. Upadek - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Duma i gniew. Upadek ebook i audiobook

Joanna Jax

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Koniec osiemnastego wieku, o burzliwy czas dla Rzeczpospolitej a wydarzenia z poprzednich lat zamiast coraz bardziej ją uniezależniać od Rosji, nieuchronnie prowadzą do jej upadku. Patriotyzm miesza się ze zdradą a podstawowe wartości zanikają w atmosferze awantur, podejrzeń i chęci krwawej zemsty.

Aleksandra Laudańska powraca z Paryża, pełna nadziei na szczęśliwe zakończenie relacji z Miłoszem Rastawickim. Jednak i tym razem los rzuca jej pod nogi kolejną kłodę. Informacja, którą dziewczyna otrzymuje po dotarciu do Warszawy sprawia, że jej dotychczasowe zamierzenia rozsypują się jak domek z kart a ona podejmuje decyzję, która może zaważyć na całym jej życiu.

Tymczasem Bogdan Barszczewski zaczyna dostrzegać pewne minusy swojej działalności. Przyłączenie do Konfederacji Targowickiej dawało mu, co prawda, wpływy na dworze rosyjskim, ale mogło wzbudzić gniew w jego rodakach. Coraz bardziej naciskał na zamążpójście swojej siostry z rosyjskim magnatem, licząc, że to zapewni rodzeństwu bezpieczeństwo i nieograniczone bogactwo.

Trzymająca w napięciu opowieść o tragicznej miłości, zakulisowych rozgrywkach politycznych i intrygach, które potrafią zniszczyć każdą relację. To historia o patriotyzmie i zdradzie, chciwości i honorze a także o żądzach, które potrafią zamienić życie w piekło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 2 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1. Warszawa, 1792

Droga powrotna z Paryża dostarczyła Miłoszowi Rastawickiemu wielu nieprzyjemnych doznań. Powinien być zadowolony, bo jego ukochana była cała i zdrowa, a on z Michałem także wyszli z tej awantury bez szwanku. Pragnął jak najprędzej znaleźć się w Rzeczpospolitej, by być przy królu. Kto wie, może nawet wyruszyć wraz z nim na nierówną walkę z Imperium Rosyjskim. Poza tym zamierzał oświadczyć się Aleksandrze i zapomnieć o istnieniu Michała Laudańskiego. Nie wyobrażał sobie, że ten mógłby być świadkiem wicia gniazdka przez zakochanych. Kilkunastomiesięczna walka o uwolnienie niefrasobliwej kobiety sprawiła bowiem, że ów człowiek stał się dla niego kimś bliskim. Za nic w świecie nie chciał więc ranić najlepszego przyjaciela, a zdawał sobie sprawę, że mariaż Rastawickiego z Aleksandrą zada Michałowi bolesny cios.

Starali się z Aleksandrą nie okazywać sobie czułości. Jemu wychodziło to znacznie lepiej. Jej powłóczyste spojrzenia, głośnie westchnienia i ukradkowe dotyki nie pozostawiały wątpliwości co do stanu jej uczuć. Gdyby nie Matylda, zapewne Laudańskiej jeszcze trudniej byłoby zachować powściągliwość. Owszem, chciał tulić do siebie ukochaną, mówić jej najświętsze słowa i prawić komplementy, ale Michał był niczym wyrzut sumienia.

Dlatego na którymś z postojów Miłosz postanowił schłodzić swoje rozgorączkowane ciało kąpielą w stawie. Zbliżała się jesień, noce były coraz chłodniejsze, a woda wydawała się wręcz lodowata. Czyli idealna, by zapomnieć o powabach wybranki. Rozebrał się do naga i wskoczył do wody. Aż krzyknął, gdy zanurzył w niej głowę. Potem zaś zaczął pływać jak opętany. Chciał się zmęczyć i zasnąć bez pożądliwych myśli, które go obezwładniały, a jednocześnie pchały w ramiona jego wielkiej miłości.

Po półgodzinie wyszedł na brzeg i zaczął się wycierać derką, którą otrzymali od uczynnego gospodarza. Tego samego, który za złotą monetę przechował ich powóz.

W pewnej chwili poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Podniósł głowę i natknął się na rozmarzone oczy Aleksandry. Odruchowo zasłonił intymne części ciała, a potem uśmiechnął się do ukochanej.

– Nie, Aleksandro – powiedział ciepło.

– Nawet nie wiesz, dlaczego tu przyszłam, a już odmawiasz. – Zrobiła nadąsaną minę.

– Na pewno chciałabyś się do mnie przytulić, a potem… – Miłosz zaczął się z niej naigrawać.

– Nieprawda… Patrzyłam na ciebie i wyobrażałam sobie, jak kochasz się z Cornélią – powiedziała zawstydzona.

– To przeszłość, moja droga. Ja już przestałem się nią zadręczać. Cieszmy się tym, co nadejdzie – odparł niepewnie.

– Nie czuję do niej żalu. I rozumiem, że Cornélia cię pokochała. Właściwie szkoda mi jej, jak tobie Michała. Bardzo mi pomogła, mimo że byłam jej rywalką. Nie wiem, czy ja bym tak potrafiła. To oznacza, że nie mam zbyt szlachetnego serca – powiedziała cicho.

– Tym bardziej nie masz po co wracać do mojej znajomości z Cornélią. – Miłosz nie chciał rozprawiać o swoich kochankach. A najbardziej o tej jednej, Konstancji.

– Kiedy to jest silniejsze ode mnie. Jestem zazdrosna i myśl o tym, co kiedyś robiliście w łożu, doprowadza mnie do rozpaczy, bo ja nie jestem tak doświadczoną kochanką jak Cornélia. Wiem, nie mam prawa czynić ci wyrzutów, ale chcę, żebyś wiedział, że nie jestem ideałem. Cornélia bardzo nam pomogła, a jednak wciąż o niej myślę jak o kimś, kto chce mi ciebie odebrać.

Westchnął głośno.

– Najpewniej już nigdy jej nie zobaczę. Ty zaś Michała…

– Nie kocham Michała, ale ciebie. Jednak masz słuszność, powinnam go odprawić dawno temu. Problem w tym…

Aleksandra najwyraźniej miała wielką ochotę na rozmowę o przeszłości i o tym, co się z nimi działo, gdy mieszkali z dala od siebie. Obawiał się, że zacznie drążyć i będzie musiał jej wyznać swoją paskudną tajemnicę. Chodziło, oczywiście, o jego płomienny romans z Konstancją Barszczewską. A on nie był jeszcze gotowy, by porozmawiać z ukochaną na ten temat. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie, bo to oznaczało konflikt między nimi, a do tego nie chciał dopuścić. Przynajmniej przed ślubem.

Zaczął się ubierać, nie zważając na obecność Aleksandry. To odwróciło jej uwagę od Cornélii, bo chociaż starała się wbijać wzrok w ziemię, zauważył, że od czasu do czasu zerkała to na jego umięśnione uda, to na pokryty gęstym owłosieniem tors, a nawet na jego dorodne przyrodzenie. Chciał krzyknąć, że od teraz to wszystko należy tylko do niej i żadna kobieta się już dla niego nie liczy, ale wiedział, jak to się skończy… Kiedy tylko to powie, nie wrócą do karczmy, w której nocowali, ale będą się kochać na zimnej trawie i być może ktoś ich na tym przyłapie.

– Proszę, nie mówmy o tym. Ja mam inny kłopot. Polubiłem Michała i darzę go szacunkiem, a związkiem z tobą złamię mu serce – westchnął. Z jednej strony naprawdę się zastanawiał, co poczuje Laudański, gdy Aleksandra wyjdzie za niego, z drugiej – mógł zręcznie zmienić temat.

– Wiedział, że się kochamy, więc nasz ślub nie powinien być dla niego zaskoczeniem – prychnęła.

– Jeszczem ci się nie oświadczył – burknął.

Zdenerwowała się.

– O, przepraszam, waćpanie. Uznałam, że to przesądzone. Licz się więc z tym, że jeśli wpadnę w złość, mogę waćpanu odmówić swojej ręki.

– Uwielbiam, gdy się złościsz i zaczynasz do mnie mówić w ten sposób. Aleksandro, znam cię trochę i wiem, że wypowiadasz pewne słowa tylko po to, by kogoś zranić. – Podszedł do niej, pochylił się i ucałował jej usta. – Wstań z ziemi, lato się skończyło i, jak to mawia Matylda, możesz dostać wilka.

Wspomnienie imienia służki błyskawicznie podziałało na Aleksandrę. Podniosła się z trawy i zaczęła otrzepywać suknię ze ździebeł trawy. Nieco go to rozbawiło, bo każde z nich miało na sobie odzienie, które z czystym sumieniem można było nazwać łachmanami.

– Matylda to służka, a boisz się jej jak diabeł święconej wody – zakpił.

Obawiał się jednak oddanej Aleksandrze kobiety. Matylda za wszelką cenę próbowała wbić klin pomiędzy niego a ukochaną, ponieważ wymarzyła sobie, że to Michał Laudański zostanie mężem jej chlebodawczyni. Rozumiał ją, w końcu kobiecina nie zdołała poznać go zbyt dobrze, a jej wyobrażenie o Miłoszu Rastawickim brało się z opowieści Aleksandry i z faktu, że był przez dłuższy czas związany z paryską kurtyzaną. Z uwagi na Michała nie okazywał swojej wybrance czułości, ale dla Matyldy stanowiło to powód do jeszcze większej niechęci. Zapewne stwierdziła, że jej pani zakochała się w zimnym, wyrachowanym bawidamku, który przyjechał do Paryża tylko dlatego, iż to przez niego Aleksandra przybyła do Francji w czasie rewolucyjnej pożogi i wpakowała się w kłopoty.

Laudańska chyba potrzebowała bliskości, bo mimo wypowiedzianych przed chwilą słów chciała się do niego przytulić. Wziąłby ją w ramiona bez wahania, bo wydawało się mu, że są sami i Michał nie będzie musiał patrzyć, jak okazują sobie czułość. Jednak się pomylił, bo gdy tylko wyciągnął ręce w stronę Aleksandry, usłyszał ostry głos Matyldy.

– Panienka Aleksandra to nie Cornélia, paniczu. Lepiej niech jaśnie pan zakryje swoje wdzięki, bo nie zamierzam ich oglądać. Zresztą nawet chyba nie ma czego – burknęła.

– Rozumiem, że waćpan Laudański, w przeciwieństwie do mnie, ma się czym pochwalić? Czyżby Matylda rozmiłowała się w Michale? – syknął złośliwie Rastawicki.

Okazał serce służce Aleksandry i od samego początku zapewniał, że Matyldy w Paryżu nie zostawi, gdy tymczasem ta kobieta zaczęła okazywać mu jawną wrogość. Jakby nie potrafiła uszanować decyzji swojej pani.

– Jak jaśnie pan co powie, to nie wiem, czy się śmiać czy gniewać. – Przewróciła oczami i dodała: – Wracajmy, panienko, do karczmy. Musi panienka odpocząć, bo jutro czeka nas długi dzień. Niebo się chmurzy, w kościach mnie łamie, a to oznacza, że będziemy jechali w strugach deszczu i po błocie.

– Wrócę, kiedy będę chciała! – Aleksandra rozgniewała się na służkę, bo ta przeszkodziła jej w tak intymnej chwili.

– Panienka to raczej nie wie, czego chce – spokojnie odparła Matylda.

– Wiem, moja droga – fuknęła. – A teraz właśnie chcę jeszcze chwilę tutaj posiedzieć.

– Z gołym paniczem? Jak prostaczka będzie się panienka umizgiwać do nagiego chłopa i, za przeproszeniem, owłosionego jak małpa?

Służka była nieugięta. Mimo że Aleksandra nie była dziewicą, bo miała już okazję obcować ze swoim grubo starszym małżonkiem, Matylda najwyraźniej uznała, że należy zrobić wszystko, by Rastawicki nie dostał się do krainy rozkoszy ukochanej, zanim nie stanie z nią na ślubnym kobiercu.

– Kąpałem się w stawie, a goły już nie jestem. Co do owłosienia… damy to uwielbiają – odciął się Miłosz.

– Chyba takie pokroju Cornélii… Widać jaśnie pan tylko w takich gustuje.

– Matyldo! Nie mów tak do Miłosza! Chyba pozwalasz sobie na zbyt wiele. I pamiętaj, że gdyby nie panicz Rastawicki i łaskawość króla, mogłybyśmy całe lata siedzieć w tym parszywym miejscu. Cornélia bardzo nam pomogła i zrobiła to z uwagi na panicza Rastawickiego, a nie Laudańskiego. Jestem, oczywiście, głęboko wdzięczna Michałowi, że podjął próbę wyratowania nas, ale to nie tylko jego zasługa.

– Ja tam nie wiem, ale widzę, że nawet kazamaty panienki nie zmieniły…

– Porozmawiamy o tym później albo wcale. Jeszcze nie wiem. A teraz wracaj do karczmy i nie martw się o mnie. Miłosz nie pozwoli mi zrobić żadnej krzywdy. – Aleksandra była bardzo poirytowana i usiłowała nieco okiełzać bezczelną służkę.

– Bez panienki się nie ruszę. – Matylda podparła się pod boki. – Kto to widział, żeby tak się bezczelnie przyglądać mężczyźnie w negliżu, który nie jest mężem panienki.

– Ech, bo u Kazia, świeć Panie nad jego duszą, nie było czego oglądać. – Aleksandra w końcu się uśmiechnęła i dodała: – W takim razie chodźmy do karczmy razem.

Dziwił się nieco Aleksandrze, że tak szybko odpuszcza swojej podwładnej, ale najprawdopodobniej jego ukochaną targały wyrzuty sumienia. Naraziła tę kobietę na wielomiesięczną tułaczkę po obcym kraju i, co gorsza, nieprzyjaznym. Michałowi i jemu udało się w końcu wydostać je obie z Francji, ale ta historia mogła mieć różne zakończenie, łącznie z tym najbardziej tragicznym. Co wówczas stałoby się z Matyldą? Pewnie wziąłby ją na służbę Michał, ale Aleksandra była dla niej kimś więcej niż tylko chlebodawczynią. Miłosz musiał jednak wierzyć, że pewnego dnia i jego potraktuje jak należy i nie będzie jątrzyła, gdy on już poślubi Laudańską. Któregoś dnia zapytał służkę, dlaczego Michał byłby dla Aleksandry lepszym mężem niż on i wtedy rzuciła argument, który niemal zwalił go z nóg.

– Panienka nie musiałaby zmieniać monogramów na obrusach i chusteczkach… Nazywa się Laudańska i tak by pozostało – odparła wówczas służka. Miała przy tym bardzo poważną minę.

Zapewne użyła tak dziwnego argumentu, by nie powiedzieć mu wprost, że jest hultajem, biedakiem i król Rzeczpospolitej zawsze będzie dla niego ważniejszy. Jeszcze do niedawna tak właśnie było i służba na dworze była sensem jego życia, ale odkąd Stanisław August stchórzył i przyłączył się do targowiczan, Miłosz przestał go darzyć szacunkiem i mimo że król okazał mu wielkie serce i był wyjątkowo wyrozumiały, nie był już władcą, któremu Rastawicki chciałby służyć.

2. Warszawa, 1792

Aleksandra była wycieńczona podróżą, podobnie jak pozostali jej uczestnicy, ale szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Chodziła jak odurzona, z zamglonym spojrzeniem, i nawet nie przerażało jej spotkanie z siostrą, którą tak haniebnie okłamała. Postanowiła, że dopóki nie znajdzie kolejnego lokalu, w którym będzie mogła zamieszkać do czasu ślubu z Rastawickim, zatrzyma się w domu Klementyny i Bogdana. Nie obawiała się już byłego narzeczonego, uznając, że to, co najgorsze, minęło i dopóki nie wyjdzie za człowieka uznawanego przez Barszczewskich za mordercę, szwagier nie będzie okazywał jej wrogości. Właściwie należały mu się podziękowania, ponieważ to właśnie on przekazał Michałowi adres, pod którym zatrzymała się w Paryżu.

Jej suknia musiała cuchnąć, bo siostra, chociaż mocno ją przytuliła i wybuchła płaczem, rychło odsunęła się od niej. Pociągała nosem i dukała:

– Jak dobrze, że wróciłaś, Aleksandro. Obawiałam się już najgorszego. Widziałam cię w jakimś bezimiennym grobie, z obciętą przez gilotynę głową.

– Klementynko… – Zaśmiała się. – Z mojej głowy zrobiliby pacynkę, a resztę zakopaliby byle gdzie.

– Ty sobie ze mnie dworujesz, a ja odchodziłam od zmysłów – jęknęła Klementyna.

Spoważniała. Jej siostra naprawdę się o nią zamartwiała i to nie był dobry moment na żarty. Za to odpowiedni, aby ją przeprosić.

– Nie dworuję, po prostu nie chcę, żebyś płakała. Siostro najdroższa, ja cię najmocniej przepraszam za kłamstwo, którym cię uraczyłam. Nie chciałam, żebyś sobie wyobrażała to, o czym mi przed chwilą opowiedziałaś. Byłam nierozważna, uparta i samolubna. Ale myślę sobie, że gdyby nie mój wybryk, nigdy bym się nie przekonała, jak jestem ważna dla Miłosza – powiedziała cicho.

– Kiedym tak cię wypatrywała każdego dnia, przyrzekałam sobie, że jeśli dobry Bóg ocali twoje życie, wybaczę ci tę straszną rzecz. Przyrzekłaś mi, że nie wyjedziesz do Paryża, a jednak to zrobiłaś. Było mi bardzo przykro, a nawet chwilami ogarniała mnie złość na ciebie, ale najważniejsze było, abyś wróciła do domu. – Klementyna nieco się uspokoiła.

– W takim razie podaruj mi jakąś swoją suknię, bo ja wszystkie straciłam i zostały mi jedynie te łachmany. Matyldzie również przydałoby się nowe odzienie – poprosiła.

– Możesz sobie wybrać, którą chcesz – z uśmiechem stwierdziła Klementyna.

Aleksandra wiedziała, że jest już po burzy i jej relacje z siostrą pozostaną tak dobre, jak przed jej wyjazdem.

Wzięła kąpiel, zapanowała nad swoimi niesfornymi włosami, a nawet skropiła się perfumami, mimo że tego dnia nigdzie się nie wybierała. Ze szwagrem zamieniła jedynie kilka kurtuazyjnych zdań, bo chyba nie był w najlepszym nastroju. Powiedział, że musi wyjechać do miasta, ale zostawia im powóz, gdyby chciały odwiedzić ciotkę Augustynę albo wybrać się do magazynów.

Kiedy Aleksandra doprowadziła się do porządku, usiadła na szezlongu i zapytała:

– Rodzice wiedzą?

– Tak, musiałam im napisać o twoim szalonym wyjeździe, bo nie wracałaś tak długo… Przybędą do Warszawy pewnie za jakiś tydzień – odparła z westchnieniem.

Laudańska wzniosła oczy ku niebu.

– To będzie moja kara, żem cię tak okrutnie okłamała.

– Zrozum, moja droga, nie mieliśmy z Bogdanem żadnych wieści. Ani o tobie, ani o Laudańskim i Rastawickim, a wiedziałam, że jedynie histeria naszej mateczki mogłaby zmusić mojego małżonka, by zebrał ludzi i ruszył ci z odsieczą. Boże, jakże ja jestem szczęśliwa, że cię widzę! – Klementyna znowu zaczęła się rozklejać. – Opowiedz mi, proszę, wszystko po kolei, co cię spotkało w tym strasznym miejscu.

Snuła opowieść prawie do obiadu i nie zapomniała zakończyć jej informacjami o rychłym zamążpójściu.

– A co z Michałem? – zapytała Barszczewska.

– Zatrzymał się u przyjaciół na kilka dni, a potem wróci do majątku. Może po moim ślubie z Miłoszem zechce zostać ekonomem w innym miejscu, a może znowu wyjedzie do Londynu, by trwonić to, co pozostawił mu ojciec. Myślę jednak, że Michał bardzo się zmienił, nie jest już takim utracjuszem i bawidamkiem, a słowo „ojczyzna” nie schodzi mu z ust. To na pewno pod wpływem Miłosza, dla którego sprawy Rzeczpospolitej zawsze były bardzo ważne.

– Laudański nie wyzwał Miłosza na pojedynek? Kiedy u mnie był i dowiedział się o Rastawickim, odgrażał się, że szablą zawalczy o twoje serce.

– Wyobraź sobie, że zostali najlepszymi przyjaciółmi. – Aleksandra zachichotała, ale po chwili spoważniała. – Wcale mnie to nie cieszy. Przez amory Michała Miłosz nie chciał okazywać mi atencji, ponieważ nie zamierzał ranić swojego kompana. A ja chciałam słuchać, jak usychał z tęsknoty za mną i wbrew przeciwnościom losu czekał, aż będzie mógł mnie pojąć za żonę.

– Cóż za okropna sytuacja. Mieszkałaś u metresy Rastawickiego, a na ratunek przybyli dwaj pretendenci do twojej ręki. W Warszawie od razu wybuchłby skandal i przez następne pół roku matrony nie rozprawiałyby o niczym innym – powiedziała Klementyna.

– Siostrzyczko, jeśli nie masz się gdzie podziać i nie wiesz, czy przeżyjesz kolejny dzień, gdy wtrącają cię do lochu, pewne sprawy nie mają znaczenia. Kiedym trafiła do Paryża i mieszkania Cornélii, nie mogłam ani na nią patrzyć, ani jej słuchać. Wydawało mi się, że nie wybaczę Miłoszowi tego romansu, a nade wszystko tego, iż nie usychał z tęsknoty za mną. Dał jednak dowód swojej miłości…

– Nie obawiasz się, że kiedy pierwsze zauroczenie minie, Rastawicki powróci do dawnych zwyczajów? Michał jest lojalny i czekał na ciebie, nie wdając się w romanse…

Klementyna chyba usiłowała ją odwieść od małżeństwa z Miłoszem i wepchnąć w ramiona Laudańskiego. Nie miała pojęcia dlaczego, jeśli jej znajomość z Rastawickim miała tak szczęśliwe zakończenie. Może martwiła się, że Miłosz nie jest zamożny, ale przecież i Laudański do krezusów nie należał.

– Wyszłam za innego, nie miałam prawa być zazdrosna, choć, Bóg mi świadkiem, byłam strasznie. Chwilami sądziłam, że nie jestem nic warta i nie zasługuję na uczucie tak cudownego mężczyzny. Potem jednak wytłumaczyłam sobie, że Miłosz nigdy by się nie ożenił z taką kobietą jak Cornélia, więc nie powinnam ich związku postrzegać jako braku lojalności – odparła zupełnie szczerze, bo rzeczywiście zajęło jej mnóstwo czasu, by podejść do całej sprawy racjonalnie. Mężczyźni miewali kochanki nawet po ślubie, nie mogła więc oczekiwać, że Rastawicki będzie żył w celibacie.

– A gdyby była inna? Inna kobieta, z którą Miłosz zamierzał się ożenić, zanim dowiedział się o twoim szalonym pomyśle? – Klementyna przygryzła usta.

– Sugerujesz, droga siostro, że pojechał mnie ratować, bo zżerały go wyrzuty sumienia? – Laudańska zaczynała się złościć. Zawsze wpadała w gniew, gdy ktoś usiłował deprecjonować w jej oczach Rastawickiego.

– Niczego nie sugeruję, jedynie pytam, czy i inną kobietę byś mu wybaczyła. Nie metresę, ale poważną kandydatkę na żonę, w dodatku bardzo nim zauroczoną…

Przełknęła ślinę. Klementyna usiłowała powiedzieć jej coś ważnego i starała się być delikatna, bo wiedziała, że matrony na salonach takie nie będą.

– Siostro, błagam, powiedz, co wiesz…. – poprosiła cicho.

– Boję się, że wieści, które usłyszysz, mogą cię wcale nie ucieszyć… Myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli dowiesz się o pewnych sprawach ode mnie, aniżeli miałabyś to usłyszeć od Bogdana czy cioteczki Kossakowskiej.

– Mów śmiało. Moja miłość do Miłosza jest niezniszczalna. Zniosę dla niego wszystko. – Aleksandra była pewna swoich uczuć, choć wzmianki o kobietach w życiu Rastawickiego sprawiały jej nieopisany ból.

– Dobrze więc… Otóż Rastawicki miał romans również tutaj, w Warszawie. I zamierzał się tej kobiecie oświadczyć. To… Tylko błagam, nie rozpaczaj… To Konstancja Barszczewska. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego Bogdan z taką radością wysłał Miłosza do Paryża. Zapewne liczył, że Rastawicki tam zginie albo zostanie wtrącony do lochu i wtedy problem sam się rozwiąże. Przede wszystkim mój mąż nie dopuściłby, żeby do rodziny wszedł człowiek, który zamordował mu ojca, a poza tym liczył, że Konstancja znajdzie znacznie bogatszego męża. I owszem, znalazła, bo przyjęła oświadczyny jakiegoś rosyjskiego magnata. – Klementyna starała się mówić spokojnym, wręcz kojącym głosem.

Aleksandra pomyślała, że to kolejna intryga wymyślona przez Bogdana i Konstancję, by zmącić jej szczęście.

– To nie może być prawda…

– Nie wiem, kochana siostro, jak było dokładnie. Przecież nie towarzyszyłam im w sypialni. Może zapytaj Rastawickiego? Moje małżeństwo właściwie nie istnieje, ale romans Konstancji z Miłoszem, o którym szeptano na wszystkich warszawskich salonach, stanowił dla mnie najważniejszy dowód, że Bogdan rzeczywiście nie kocha się we własnej siostrze.

Nadal nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. A może po prostu nie chciała ufać słowom siostry. Przeżyłaby wieści o romansie z każdą kobietą, ale nie z Konstancją. Miłosz doskonale wiedział, jak wiele złego uczyniła jej i Klementynie ta kobieta. Gdyby nie desperacka ucieczka z domu, Aleksandra już od kilku lat chodziłaby w habicie, jadła korzonki i przez kilka godzin dziennie oddawała się modłom. A kto wie, może i przez cały dzień.

Podniosła się z szezlongu i ruszyła w stronę drzwi.

– Dokąd idziesz, Aleksandro? – zapytała Klementyna. Chyba dostrzegła jej minę i się obawiała, że za chwilę jej siostra rzuci się z rozpaczy do Wisły.

– Do Rastawickiego. Mogę skorzystać z waszego powozu, dopóki nie ma Bogdana? – wyszeptała.

Pragnęła jak najszybciej zobaczyć ukochanego i usłyszeć, że te wszystkie plotki o jego romansie z Konstancją i ich planach matrymonialnych to bzdury wyssane z palca.

***

Nie pamiętała, co powiedziała siostrze, gdy już opuszczała dom, ani drogi na zamek królewski, w którym jeszcze pomieszkiwał Miłosz. Choć zamierzał opuścić dwór Stanisława Augusta i zakończyć posługę u niego, bo miał żal do władcy o przyłączenie się do targowiczan, na razie jednak, nie bardzo miał się gdzie podziać.

Damy nie zwykły odwiedzać urzędników w ich apartamentach, dlatego musiała poczekać na Miłosza w specjalnej sali dla gości. Nie usiadła na jednej z ławek, ale nerwowo przechadzała się od jednej ściany do drugiej, a stukot jej pantofelków słychać było chyba nawet na dziedzińcu.

– Nie mogłaś się już doczekać spotkania? – Miłosz przywitał ją szerokim uśmiechem. – Kochanie, gdy Michał wyjedzie, a my się w końcu pobierzemy, będziesz mnie widywała codziennie.

Po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy, bo chyba zauważył ponurą minę swojej wybranki.

– Powiedz, że to nieprawda – wycedziła Aleksandra.

– Nie wiem… Nie wiem, co masz na myśli – wymamrotał, jednak widziała w jego oczach lęk pomieszany z zakłopotaniem.

– Powiedz, że nie miałeś romansu z Konstancją Barszczewską. Tak, byłam mężatką i nie mogłam się wtrącać w twoje życie, ale… Miłosz, tylko nie ona. Każda, ale nie Konstancja. – Aleksandra wyrzucała z siebie słowa tak szybko, jakby pragnęła ze wszystkich sił pozbyć się wraz z nimi bólu, który od bez mała dwóch godzin trawił jej duszę.

– Miałem, Aleksandro…

– I zamierzałeś się jej oświadczyć? – zapytała zimno.

– Nie. Ona tego chciała, ale ja nie planowałem się z nią żenić. Ani wówczas, gdy sądziłem, że nigdy więcej cię nie zobaczę, ani wtedy, gdy dowiedziałem się o twoim wyjeździe do Paryża. Myślę, że bardzo ją zraniłem…

Przerwała mu:

– A nie pomyślałeś, jak bardzo zranisz mnie?

– Nie miałem pojęcia, że jeszcze o mnie myślisz. – Rastawicki zaczął się jąkać. Najwyraźniej nie był dumny z tego, że związał się z największym wrogiem Aleksandry i kobietą, która swoimi podłymi uczynkami mogłaby obdzielić połowę Warszawy.

Zakryła twarz dłońmi i szepnęła:

– Błagam… powiedz, że to nieprawda. Każda, tylko nie ona.

– Nie będę cię okłamywać… – westchnął zrezygnowany. – Uważam, że ludzie, którzy się kochają, nie powinni mieć przed sobą sekretów.

Nie chciała go oglądać ani słuchać wyjaśnień. Miłosz mógł mieć każdą, a ona nie miała prawa czynić mu wyrzutów, ale romans z Konstancją był jak cios w plecy zadany przez człowieka, po którym nigdy się tego nie spodziewała. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia. Pobiegł za nią i złapał ją za rękę.

– Wybacz… Masz słuszność, nie powinienem zbliżać się do kobiety, która publicznie nazywała mnie mordercą, a ciebie ladacznicą. Wydawało mi się… Nie wiem, co sobie wyobrażałem. Chuć przysłoniła mi oczy…

– Nie pierwszy raz pożądliwość cię zgubiła. Nie mogę mieć pewności, że nie zgubi cię kolejny raz. Jestem ci wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś. I kiedyś, dawno temu, i teraz, gdy wyrwałeś mnie z piekła, ale nie mogę za ciebie wyjść – wydukała ze łzami w oczach, a potem dodała: – Puść, waćpan, moją rękę. Muszę iść. Śpieszę się.

***

Nie potrafiłaby sobie przypomnieć, jak długo szła do powozu, co powiedziała stangretowi i o której godzinie dotarła do domu krewnych Michała Laudańskiego, gdzie się zatrzymał. Pamiętała jednak doskonale, co mu powiedziała, gdy już się spotkali.

– Michale, czy nadal chcesz się ze mną ożenić? – zapytała błagalnym tonem.

– Pobladłaś, Oleńko… – Zaniepokoił się. – Coś złego się stało?

– Odpowiedz – wycedziła.

– Oczywiście, wiesz, jak bardzo cię kocham, ale przecież twoim wybrankiem został Miłosz i nic nie mogę na to poradzić. Ani ty – odparł.

– Zatem oznajmiam ci, że jeśli nadal tego pragniesz, jestem gotowa za ciebie wyjść. Choćby jutro.

Pomyślała, że kolejny raz zachowała się skandalicznie, właściwie prosząc mężczyznę, by się z nią ożenił.

– Pragnę z całego serca, Oleńko, ale… co z Miłoszem? Szanuję Rastawickiego, a nawet mam do tego drania pewną słabość i za nic w świecie nie chciałbym… – zaczął Michał, ale przerwała mu.

– Rozumiem twoje rozterki, ale się okazało, że my z Miłoszem prawie się nie znamy. I kiedy spędziliśmy ze sobą więcej czasu, doszliśmy do wniosku, że z tej mąki chleba nie będzie. – Zdawała sobie sprawę, że podobne pytania padną, i miała przygotowaną odpowiedź.

– Wróciliśmy do Warszawy zaledwie kilkanaście godzin temu i zdołałaś przez ten czas go poznać? – Michał był naprawdę zdumiony. Najpewniej nie życzył sobie być narzędziem w rękach Aleksandry za każdym razem, gdy ta pokłóci się z ukochanym.

– Nie chcę o tym rozmawiać. Przyrzekam ci jednak, że jeśli się ze mną ożenisz, nigdy więcej nie spotkam się z Rastawickim. Będę ci oddana i wierzę, że pewnego dni pokocham cię z całego serca. Jesteś mi bliski, lojalny i lubisz moje przywary. Decyduj więc. – Laudańska bardzo się niecierpliwiła, jakby się obawiała, że Michał jej odmówi z uwagi na przyjaźń z Rastawickim.

– Dobrze, ale czy Miłosz o tym wie…? – zagadnął niepewnie.

– Nic mnie to nie obchodzi. – Aleksandra nagle się rozszlochała. – Proszę, wróćmy do majątku i pobierzmy się. Nie musimy się pakować, bo prawie wszystko straciliśmy, możemy więc wyjechać choćby dzisiaj.

– Skarbie, moje konie muszą odpocząć. Zwłaszcza że zostały dwa, bo Miłosz jednego odprowadził do królewskich stajni.

– Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym. Jak sądzisz, jak długo będą odpoczywać? – wychlipała.

– Nie wiem… Trzy, cztery dni.

– Dobrze więc, jeśli uznasz, że możemy wyruszyć, daj znać, a będę gotowa – odparła.

– Jeśli przez ten czas nie zmienisz zdania, będzie, jak zechcesz – powiedział w końcu, wciąż zdumiony zachowaniem swojej ukochanej.

– Nie zmienię. – Aleksandra kolejny raz się rozszlochała.

Laudański chyba nie bardzo wiedział, jak się zachować, dlatego dość niepewnie ją przytulił. Kiedy jednak Aleksandra zanosiła się płaczem, opierając głowę o jego tors, zrobił to zdecydowanie mocniej. Dla niej Michał był ostatnią deską ratunku przed popełnieniem jakiegoś szaleństwa i wiedziała, że gdy zostanie jego żoną, nie będzie się musiała zastanawiać, czy szczerze ją kocha.

3. Warszawa, 1792

Bogdan Barszczewski czuł niesamowitą ekscytację, gdy myślał o Konstancji, która teraz przebywała na Krymie w towarzystwie swojego świeżo poślubionego małżonka, Piotra Dunina. Już podczas przyjęcia weselnego, gdy patrzył na przepych pałacu szwagra, czuł, że teraz jego status zmieni się na zawsze i każdy w Rzeczpospolitej będzie musiał się z nim liczyć. Nie proponował nowożeńcom, że będzie im towarzyszył w podróży, tylko cierpliwie czekał na nich. Dunin bowiem, który dochrapał się na wojnie tureckiej generalskiego stopnia, liczył, że carowa powierzy mu dowództwo w warszawskim garnizonie. Wtedy zaś zamieszkają z Konstancją w Warszawie.

Miał także inny powód do zadowolenia. Konfederacja, która na początku kiepsko sobie radziła z przekonaniem do siebie magnatów i szlachty, po przystąpieniu do niej króla nabrała rozpędu. Zapewne Stanisław August przestraszył się działań carycy i chcąc uniknąć wycieńczającej i długotrwałej wojny, zgodził się na poddaństwo wobec Petersburga. Dzięki temu zarówno Branicki, jak i Szczęsny Potocki z większą werwą i oddaniem przystąpili do nakłaniania innych, by także poparli ich stanowisko. Branicki dopuścił się nawet szantażu, by nakłonić właścicieli ziemskich z Wołynia do przystąpienia do konfederacji. Niebawem w jego ślady poszedł Szczęsny Potocki i dzięki temu Barszczewski mógł sobie zaskarbić łaskę rosyjskiego dworu.

Tak, w końcu był kimś i liczono się z nim. A może raczej obawiano się jego koneksji i władzy, którą teraz dysponował, a dzięki której mógł zniszczyć każdego, kogo chciał. Miał w nosie, który z powodów przeważył. Najważniejsze, że wyszedł z cienia i nie był już średniozamożnym prowincjuszem, który desperacko próbuje wydać za mąż swoją piękną siostrę. To podniecenie władzą sprawiło, że nawet nie myślał o złożonej niegdyś przez Konstancję obietnicy. Po prostu cierpliwie czekał na właściwy moment, by upomnieć się o swoje.

Właściwie mógłby czuć się idealnie, po raz pierwszy od wielu lat, gdyby nie nagły powrót Aleksandry Laudańskiej i Miłosza Rastawickiego. Nie przyjeżdżali do Rzeczpospolitej tak długo, że postawił na nich krzyżyk. Mimo że starał się uspokajać żonę, jakiś cichy głosik w jego wnętrzu podpowiadał mu, iż kochankowie, którzy wyrządzili mu krzywdę, już nie żyją. Pomylił się jednak. Pewnego dnia Aleksandra pojawiła się w ich domu, w sukni mieszczki, w dodatku brudnej i pocerowanej. Laudańska bardziej przypominała żebraczkę aniżeli zamożną szlachciankę.

Czuł, że w tym momencie krew uderzyła mu do głowy. Nie chodziło o Aleksandrę, ale o tego mordercę. Przygotowania do ślubu, a wreszcie sama ceremonia odciągnęły Konstancję od myśli o zemście, ale co się wydarzy, gdy powróci do Warszawy? I w dodatku na dłużej. Dunin starał się o stanowisko w Rzeczpospolitej, dzięki któremu stanie się w jego ojczyźnie ważną personą. A on, jako szwagier generała, jego najbliższym współpracownikiem. Tymczasem znowu pojawił się Rastawicki. Ten człowiek był niczym duch, który objawiał się w najmniej odpowiednich momentach.

Bogdan był tak rozstrojony, że zadał Aleksandrze kilka pytań o zdrowie, a potem wyszedł z mieszkania, złapał dorożkę i pojechał do Magdaleny Wieniawskiej. Ich romans powoli wygasał, ale od czasu do czasu spędzali ze sobą popołudnia.

Wrócił wieczorem w nadziei, że wyczerpana podróżą Aleksandra już odpoczywa w pokoju gościnnym i nie będzie musiał wysłuchiwać peanów na część odważnego i sprytnego Miłosza Rastawickiego. Rzeczywiście w salonie zastał tylko żonę, która była bardzo podenerwowana. Chciał zapytać, co sprawiło, że jej radosny nastrój nagle gdzieś się ulotnił, ale Klementyna odezwała się pierwsza.

– Bogdan, ja nie wiem, czy dobrze zrobiłam… – jęknęła. – Nie miałam zamiaru zasmucać Aleksandry, ale nie chciałam, żeby o pewnych sprawach dowiedziała się z plotek.

– Nie wiem, do czego zmierzasz – odparł niezbyt przyjemnym tonem.

– Wyjawiłam jej, że twoja siostra i Rastawicki mieli romans. – Klementyna zrobiła strapioną minę.

– Konstancja wyszła za mąż… Na szczęście nie za tego kmiota Rastawickiego – prychnął. – Teraz Aleksandra może sobie uwić z nim gniazdko i skończą się skandale, tak jak się skończyły, gdy wyszła za Kazimierza Laudańskiego.

– Cóż z tego, że to już zamknięty rozdział, jeśli Aleksandrę tak zdenerwowała ta wiadomość, że od razu poprosiła o użyczenie naszego powozu i tyle ją widziałam. Martwię się o nią, bo nie ma jej już kilka godzin… – Barszczewską najwyraźniej targały wyrzuty sumienia.

– Odkąd pamiętam, wciąż się o nią trwożysz. Wybacz, że to powiem, ale jej głupie wybryki martwią najbardziej ciebie, a nikt inny nie bierze ich zbyt poważnie. A ona jest jak kot, który zawsze spada na cztery łapy. Teraz też nic jej nie będzie. Wyda trochę pieniędzy u modystki, zje kilka ciastek z cukierni i wróci. A może właśnie godzi się z ukochanym… Mam nadzieję, że nie zostanie w mieście zbyt długo, bo obecność mojej szwagierki w Warszawie prawie zawsze oznacza problemy. – Wzruszył ramionami i dodał: – Idę do gabinetu, muszę przygotować parę listów do naszych biskupów. Już czas, żeby nas poparli.

– Nie podoba mi się to wszystko – mruknęła Klementyna.

Nie wiedział, czy jej stwierdzenie odnosiło się do zachowania siostry, czy może działalności Bogdana na rzecz konfederacji, ale niewiele go to obchodziło. Nawet mu ulżyło, że żona zrobiła to, do czego zobowiązała go Konstancja. Miał wbić klin pomiędzy Aleksandrę a Miłosza i chociaż uważał to za zły pomysł, obiecał, że się o to postara. Tymczasem wyręczyła go małżonka. On wolałby, co prawda, by Rastawicki jak najszybciej poślubił Aleksandrę i zniknął mu z oczu, a teraz musiał czekać, co wymyśli Laudańska, czy przypadkiem nie obrazi się na swojego fatyganta i nie zacznie wszczynać skandali.

Nazajutrz dowiedział się od żony, że jej siostra za kilka dni jedzie do majątku, ale nie z Miłoszem Rastawickim, ale z Michałem Laudańskim, którego oświadczyny przyjęła. Uśmiechnął się pod nosem, bo ten łotr i morderca otrzymał prztyczka w nos od dwóch kobiet, na których miłość i lojalność mógł liczyć w każdej sytuacji. Tymczasem Konstancja wyszła za Dunina, a Aleksandra niebawem zostanie żoną swojego pasierba.

***

Na spotkaniu w pałacu Branickich jak zawsze panowała wrzawa. Z Litwy przybył Szymon Kossakowski, który w zamian za przystąpienie do konfederacji i zmuszenie pozostałych magnatów i szlachciców do jej zaakceptowania zażyczył sobie stanowisko hetmana polnego litewskiego i zaczął narzekać. Skarbiec był pusty, wojska rosyjskie dokonywały grabieży i nie zamierzały się rozliczyć z litewskimi włodarzami za zaopatrzenie, a Kossakowski musiał stosować niestandardowe chwyty.

– Jeśli waszmość nie panujesz nad swoimi krajanami, to może czas najwyższy powierzyć wojsko litewskie komuś innemu. – Bogdan był bardzo złośliwy. Jeszcze do niedawna nie mógłby sobie pozwolić na podobne zachowanie w stosunku do hetmana polnego. Teraz miał jednak za plecami Dunina, bliskiego przyjaciela nieżyjącego już Potiomkina.

– Kontrolujemy całą korespondencję, karzemy surowo naszych przeciwników i nawet zakazaliśmy tworzenia pamfletów. Jednak im bardziej naciskamy na ludzi, tym większy stawiają opór – odparł z desperacją w głosie Kossakowski.

– Przywykną. – Barszczewski wzruszył ramionami i pociągnął łyk wina. – Bieda rozmiękcza każdego. Jeśli przeciwnicy konfederacji nie będą mogli sprzedać swoich plonów, pójdą po rozum do głowy.

Sytuacja była niepewna, zwłaszcza w świetle nowych pomysłów Szczęsnego Potockiego, którym sprzeciwiali się nawet duchowni. Mimo że teoretycznie konfederacja walczyła o pozycję Kościoła w życiu publicznym, w praktyce pragnęła podporządkować sobie wszystkie stany. Król przestał się liczyć. Zepchnięty na dalszy plan przez konfederatów, był ignorowany, a przez niektórych wręcz znienawidzony. To także Bogdan miał w nosie. Czekał na ostateczny plan podziału administracyjnego w Rzeczpospolitej, by objąć jeden z ważniejszych urzędów nowej władzy. Szczęsny Potocki wymyślił, że kraj należy podzielić na trzy prowincje, w których rządziliby wierni konfederacji ludzie. Pewnego dnia powiedział mu, że jedno z takich stanowisk czeka na niego. Miałby mieć pod sobą wojewodów, ministrów i kasztelanów. To była władza niemal królewska, choć dotyczyła jedynie trzeciej części terytorium. Już widział tych wszystkich zmanierowanych urzędników i szlachciców, którzy kłaniają mu się w pas i podlizują, jak on Duninowi. Nawet jeśli robiliby to ze strachu lub z uwagi na osobiste korzyści.

Nowy pomysł Szczęsnego Potockiego nie spodobał się wielu osobom, więc Bogdan z ulgą przyjął zaproszenie do pałacu swojej siostry w Petersburgu, by nie brać udziału w ciągnących się bez końca dysputach. Małżonkowie powrócili z wyjazdu, a Dunin, podobnie jak Barszczewski, czekał na rozwój wypadków w Rzeczpospolitej.

Oczywiście Bogdan nie zamierzał zabierać w tę podróż swojej małżonki, ale postanowił, że zawiezie ją do siostry. Chciał, żeby zniknęła z Warszawy wraz nim, by nie dawać salonom pretekstu dla plotek. Zdumiała się bardzo jego propozycją.

– Przecież będę musiała pozostać u Aleksandry do wiosny, a nie wiem, czy młoda para sobie tego życzy. Niedawno byliśmy na weselu i znowu mam im siedzieć na głowie?

– Też mi wesele! – prychnął. – Bogaci chłopi potrafią robić wystawniejsze. Być może pośpiech wyniknął z tego, że Aleksandra została brzemienna?

– Powiedziałaby mi o tym… Ona chyba chciała jak najszybciej przerwać łączące ją z Rastawickim więzy. A poza tym przez rozbiory wszyscy ubożeją, Laudańskim także nie wiedzie się tak dobrze, jak niegdyś – westchnęła Klementyna.

Chciał powiedzieć, że czuje to we własnym portfelu, ponieważ musiał z każdym miesiącem coraz bardziej wspierać finansowo swoich teściów. Zamiast tego odrzekł:

– Tym bardziej jesteś jej potrzebna. Miłość nie kończy się z dnia na dzień…

Zdawał sobie sprawę, że w tym momencie manipulował żoną, ale nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia. Klementyna była jego połowicą tylko w teorii. Mijali się w ich dużym warszawskim mieszkaniu, od czasu do czasu ucinając sobie krótką pogawędkę. Nic więcej ich nie łączyło. Nawet karczemne awantury czy histeryczne sceny zazdrości wszczynane przez małżonkę.

Barszczewska zastanawiała się przez kilka dni, ale w końcu wyraziła zgodę na wyjazd. Liczyła jedynie, że nie spotka się w majątku Laudańskich z rodzicami, którzy otrzymali od Bogdana kolejny zastrzyk pieniężny i podróżowali jak szaleni po niemal całej Europie, oczywiście wyłączając z tego „barbarzyńską Francję”. Powrót Aleksandry matka przyjęła ze spokojem, jakby nic nie było jej w stanie zdziwić, ale wieść, że ta wychodzi za mąż za Michała, była dla niej niespodzianką. Na szczęście radosną. Leokadia napisała w liście do Klementyny, że nareszcie będzie mogła zasypiać spokojnie, bo starsza córka jako mężatka zachowywała się wzorowo, więc i teraz zapewne tak będzie.

Podczas podróży w okolice Wilna Klementyna usiłowała wypytywać męża o sytuację w kraju, a najbardziej o to, czy konfederacja zawiązana w Targowicy nie jest przypadkiem zdradą ojczyzny.

– A czyż króla można uznać za zdrajcę? – odparł Bogdan.

– Nie podejrzewam, choć wszyscy wiedzą, z czyjej rekomendacji nim został.

– Zatem sama odpowiedziałaś na swoje pytanie, bo czyż zdradą może być dbałość o tradycję i wiarę naszych przodków? – powiedział, uśmiechając się półgębkiem.

Jego żona miała wierzyć w to, w co wierzyli maluczcy. Nie zrozumiałaby przecież roszad na szczytach władzy i konieczności podporządkowania się silniejszemu. Był przekonany, że jakikolwiek opór mógłby się dla Rzeczpospolitej i jej mieszkańców bardzo źle skończyć.

***

Aleksandra nie wyglądała na nieszczęśliwą. Przeciwnie, promieniała. Przywitała Bogdana życzliwie i przez te kilka dni, kiedy u niej przebywał, zanim wyruszył w dalszą podróż, ani razu nie wypowiedziała imienia Rastawickiego. Za to wypytywała o Konstancję i jej nowego męża. Sądził, że Laudańska nie wytrzyma i wypomni mu, że bratanie się z wrogiem Rzeczpospolitej jest zdradzieckim posunięciem, ale nie zrobiła tego. Przyglądał się jej uważnie, by znaleźć jakąkolwiek oznakę przygnębienia z powodu kochanka, ale szwagierka wydawała się autentycznie zadowolona z życia.

W dniu wyjazdu żona szepnęła mu do ucha, że jej siostra jest brzemienna.

– No przecież mówiłem, że właśnie stąd wyniknął pośpiech ze ślubem – powiedział triumfalnie.

– Gdyby było, jak mówisz, jej brzemienność byłaby już widoczna. – Uśmiechnęła się do niego, a potem dodała: – Zazdroszczę jej. Bardzo chciałabym urodzić dziecko. Wtedy nie byłabym taka samotna.

– Klementyno, każdego dnia albo ty kogoś odwiedzasz, albo przyjmujesz gości.

– Wiesz, że czasami nawet wśród ludzi człowiek czuje się samotny – dodała przygnębionym głosem.

Żal mu się zrobiło Klementyny. Tak bardzo pragnęła potomstwa, a tymczasem niebawem to jej siostra je powije. On także powinien dorobić się następcy i przedłużyć ród Barszczewskich.

– Obiecuję, że gdy wrócę od Konstancji, postaramy się o dziecko – odparł.

Skinęła głową, a potem zauważył na jej twarzy ledwie dostrzegalny uśmiech. Bardzo ją krzywdził swoim chłodem i nie zdziwiłby się, gdyby jego żona znalazła ukojenie w ramionach innego, a jednak ona wciąż pozostawała lojalna i wierna, jakby czekała, aż obdarzy ją nieco cieplejszymi uczuciami.

***

Konstancja, w przeciwieństwie do Aleksandry, nie wyglądała na szczęśliwą i spełnioną, mimo że starała się ze wszystkich sił robić dobrą minę do złej gry. Był przekonany, że jej ponury nastrój wynikał z tęsknoty za nim, ale przecież po jego przyjeździe powinna tryskać humorem. Liczył także, że tym razem spędzą chociaż jedną noc razem.

– Siostro najmilsza, widzę, że coś cię gnębi. Martwi mnie to – powiedział czule, gdy przechadzali się po ogromnym ogrodzie Dunina.

Alejki spacerowe pokrywał śnieg, bo w tej części świata zima zagościła już na dobre.

– Nie jestem szczęśliwa, Bogdanie – odparła cicho. – I to jest twoja wina.

Zamurowało go. Przystanął na ścieżce i zapytał z emfazą:

– Na miły Bóg, widzimy się pierwszy raz od pół roku. Czym ci się naraziłem? Czy napisałem coś niestosownego w listach?

– Naciskałeś na ten ślub – burknęła.

– Konstancjo, to była partia, o jakiej marzy każda szlachcianka – odrzekł i dodał ze złością: – Twój kochanek i tak by się z tobą nie ożenił, nawet jeśli Laudańska go odprawiła.

– Mniejsza o Rastawickiego. Odejście jego metresy w ramiona innego jest dla niego wystarczającą karą. – Głos Konstancji był pełen zniecierpliwienia, jakby brat powinien doskonale znać powód jej fatalnego nastroju.

– Tęskniłaś za mną? – wyszeptał, licząc, że Konstancja to potwierdzi.

– To oczywiste, jesteś najbliższą mi osobą… Posłuchaj, może masz słuszność. Obojgu nam Dunin wydawał się ideałem. Przystojny, bogaty i zakochany we mnie po uszy. I właśnie z tym jest problem – wyrzuciła z siebie. – On oszalał na moim punkcie. Wyobraź sobie, że czyta moją korespondencję, a gdy opuszcza pałac, nakazuje jednemu ze swoich żołnierzy, by mnie pilnował. Ten czerwony na twarzy osiłek koczuje pod drzwiami mojej sypialni przez całą noc… A nawet gdy Piotr wraca i śpimy w jednym łożu, nie ma mowy, bym niepostrzeżenie się gdzieś wymknęła. On jest zazdrosny nawet o ciebie. Uwierz, teraz też obserwuje nas kilka par czujnych oczu. To chore, wszak jesteś moim bratem – żaliła się Konstancja.

– Czy rozmawiałaś z nim o tym?

– Próbowałam, ale on się bardzo złości, gdy zwracam mu uwagę. Mam wszystko: piękne suknie, najdroższą biżuterię i błyszczący powóz ze złotym monogramem, a jednak czuję się zniewolona. Nie zamierzałam i nie zamierzam mieć kochanków, ale on uważa, że każdy chce mnie zbałamucić. Jestem jego zabawką. Trofeum! Własnością! – Konstancja była coraz bardziej rozgoryczona.

– Nie dziwię się mu. – Uśmiechnął się kwaśno.

– Przestań, Bogdanie. Tak się nie da żyć. Błagam, porozmawiaj z nim. On się bardzo z tobą liczy.

– I co mam mu powiedzieć? – burknął, ponieważ nie bardzo mu była na rękę podobna rozmowa ze szwagrem.

– Że go kocham i zamierzam pozostać mu wierna do grobowej deski, więc niepotrzebnie mnie tak pilnuje – bąknęła.

– Dobrze, spróbuję go przekonać – odparł.

Zgodził się na to tylko z jednego powodu. Pragnął Konstancji, a w takiej sytuacji, w jakiej teraz się znalazła, było prawie niemożliwe, by mogli spędzić w jej sypialni choćby godzinę.

***

Dunin mógł podobać się kobietom. Był ogromnym, bez mała dwumetrowym mężczyzną o szerokich ramionach, wąsikach cienkich niczym sztylet i masywnych udach, na których opinały się białe spodnie galowego munduru. Od razu wyobraził go sobie w łożu z Konstancją i krew w nim zawrzała. Piotr musiał być wprawnym kochankiem, dlaczego więc był tak wściekle zazdrosny o swoją żonę? Posiadał wszystkie atuty i całe rzesze wiejskich dzierlatek, z którymi mógł sobie używać do woli.

Siedzieli w bibliotece, raczyli się trunkami przywiezionymi z Krymu i Bogdan już miał zamiar skierować ich rozmowę na właściwe tory, gdy Piotr powiedział:

– Konstancja zapewne ci się poskarżyła.

– W rzeczy samej – odparł. – Zapewniam cię jednak, że kocha cię bezgranicznie i nic by się wielkiego nie stało, gdybyś trochę… Jak by to powiedzieć…? Gdybyś trochę poluzował jej więzy.

– Wiem, że to może być męczące. Konstancja jest przekonana, że robię to z zazdrości, i chcę, żeby właśnie tak myślała – westchnął Dunin.

– Ale mnie możesz powiedzieć prawdę.

– Powiem, bo chcę mieć w tobie sojusznika i przyjaciela. Wiesz zapewne, że byłem już żonaty i przedwcześnie owdowiałem… Ona miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy postradała życie.

– Owszem, słyszałem o tym – odparł Bogdan.

Wdowieństwo Dunina nie stanowiło żadnej tajemnicy. Barszczewski nie miał jednak pojęcia, na co zmarła pierwsza żona Piotra, i chyba nikt w towarzystwie tego nie wiedział. Przez chwilę nawet sądził, że znudziła się Duninowi i ten postanowił zrobić z połowicą to samo, co stary Szczęsny Potocki ze swoją synową. Jednak każdy, z kim rozmawiał, twierdził, że Piotr bardzo przeżył śmierć swojej małżonki.

– Otóż moją Jekatierinę zamordowano. Nocą, gdy spała i czekała na mój powrót z wojny. Sprawcą okazał się mój wierny sługa, a otrzymał takie zadanie od jednego z tureckich przywódców, któremu zabiłem syna. Jego chłopak zginął w walce i honorowo, ale dla tego drania to nie było ważne. Zapłacił potężne pieniądze Michaiłowi, który od lat zajmował się w moich pałacu zapalaniem i gaszeniem świec, a także dbał, by w mojej sypialni zawsze było ciepło. Jekatierina szybko marzła…

– Rozumiem, ale sądzę, że ów turecki dowódca nie będzie chciał kolejnego odwetu – powiedział niepewnie Bogdan, ponieważ sam nie wiedział, co będzie lepsze dla Konstancji: przesadna kuratela małżonka czy większa swoboda.

Małżeństwo swojej siostry wyobrażał sobie trochę inaczej. Sądził, że będzie wyjeżdżała z wizytą do brata w towarzystwie jedynie służby, a jej mąż będzie się rozprawiał z wrogami carycy. Wtedy Konstancja mogłaby spłacić dług, który u niego zaciągnęła, a Piotrowi nawet nie przyszłoby do głowy, że żona zdradza go z własnym bratem. Owszem, generał ożenił się kiedyś z kuzynką, ale to była podobno dalsza rodzina. Teraz jednak, gdy się okazało, że wrogowie Dunina nie przebierają w środkach, by zniszczyć mu życie, lepiej byłoby, aby żołnierze nie opuszczali Konstancji ani na krok. Nie chciał jej stracić, więc jeśli czekał na nią tak długo, poczeka jeszcze trochę.

– Powiedz jej prawdę… Twoja zaborczość wcale jej nie cieszy. Przeciwnie, sądzi, że traktujesz ją jak zdobycz wojenną… – zaproponował Bogdan.

Dziwił się, że Dunin do tej pory tego nie zrobił. Przecież któregoś dnia Konstancja mogłaby popełnić jakieś głupstwo, bo nienawykła żyć jak niewolnica. Kiedyś się to musiało skończyć.

– Wciąż się zastanawiam, czy lepiej, aby Konstancja uważała mnie za szaleńczo zazdrosnego męża, czy bała się o swoje życie – westchnął.

– To odważna kobieta. Powinieneś być z nią szczery. Wiesz, ona się już nawet obawia, że gdy zechce sama przyjechać do Warszawy z wizytą, ty jej tego zakażesz.

– A dlaczego miałaby jechać w tak daleką podróż beze mnie? – zdziwił się Dunin.

– Jesteś zajęty służbą dla carowej. A jak obaj znamy imperatorową, ona wciąż wojuje. – Uśmiechnął się sztucznie.

– W rzeczy samej. No cóż, jeśli bardzo się będzie nudziła, dam jej obstawę kilku żołdaków i niechże jedzie. – Dunin machnął ręką.

Naprawdę nie był zazdrosny o swoją żonę. Nie dlatego, że jej nie miłował, ale darzył ją bezgranicznym zaufaniem. Konstancja nie mogła lepiej trafić.

– Dobrze, dzisiaj jej powiem… Ale jeślibyś mógł, przygotuj ją na to, co usłyszy. – Piotr w końcu się zgodził.

Bogdan uznał, że tę potyczkę wygrał, i gdy tylko carowa wyśle Dunina daleko od Petersburga, on zaproponuje Konstancji wizytę u siebie. Mógłby pozostać w pałacu szwagra, ale w Warszawie czekały na niego apanaże związane z jego działalnością na rzecz konfederacji. Poza tym obawiałby się, że zostaną z siostrą przyłapani na czułościach obcych rodzeństwu, a gdy Dunin się o tym dowie, zniszczy mu życie. O ile od razu go nie zabije. Jego szwagier był doświadczonym oficerem, ale tak bezwzględnym, że nikt nie chciał trafić do jego chorągwi. Barszczewski był przekonany, że i dla niego nie miałby żadnej litości.

***

Jakże się pomylił w ocenie sytuacji… Sądził, że uknują teraz z Konstancją plan wyjazdu i w końcu dopuszczą się grzechu, ale jego siostra zachowała się inaczej. Usiadła na szezlongu i się rozpłakała.

– Kochana, czy aż tak bardzo się boisz? Uwierz, twój mąż jest teraz czujny jak nigdy wcześniej i otacza się samymi lojalnymi ludźmi, którym płaci krocie za uczciwość.

– Nie o to chodzi… – Pociągnęła nosem. – Ja po prostu byłam niesprawiedliwa. Sądziłam, że ożenił się ze mną, żeby pokazywać mnie na salonach i dogadzać sobie każdej nocy, a on… martwi się o mnie. Jest cudowny. Wybacz, ale pójdę do niego i przeproszę za swoje podejrzenia.

Nie znał jej takiej. Dotąd nigdy nie przyznawała się do błędów. Ani tych drobnych, ani tych większych. Tymczasem teraz zachowywała się jak zakochana pensjonarka, która pragnie być adorowana, ale nie kontrolowana na każdym kroku. Konstancja sprawiła mu zawód swoim stosunkiem do męża. A jeszcze gorzej się poczuł, gdy pomyślał, że tej nocy Dunin będzie się kochał z jego siostrą.

Podczas kolacji Piotr i Konstancja co chwilę dotykali swoich dłoni i wymieniali pełne pożądliwości spojrzenia. Tracił ją i nic nie mógł na to poradzić. Raz zatrzymał ją w ostatniej chwili, wysyłając Rastawickiego do Paryża, ale teraz już nie pójdzie mu tak łatwo. Dunin był mężem Konstancji i chronił żonę jak najcenniejszy skarb. Nie wspominając o tym, jak niebezpiecznym człowiekiem był generał. Może dlatego cieszył się tak dużymi względami swojego przyjaciela Potiomkina, a po jego śmierci samej imperatorowej.

Rozczarowany Bogdan wyjechał z Petersburga wcześniej, niż planował. Nie mógł patrzyć na czułości okazywane sobie przez małżonków. Pomyślał, że jednak przegrał tę potyczkę i czas pomyśleć o sobie. Postanowił, że gdy tylko powróci do Warszawy, porozmawia z Klementyną i spróbują spłodzić potomka. Tym razem dotrzyma obietnicy danej żonie.

Tak długa podróż podczas srogiej zimy wydawała się szaleństwem, ale jego stać było na wygodny powóz i kilkanaście koni. Wolał robić częstsze przystanki i stracić więcej czasu, aniżeli spędzić w pałacu Duninów choćby jeden dzień dłużej.

Chwilami wpadał w rozpacz, ale potem przychodziło zrozumienie. Konstancja wciąż walczyła o normalne życie, bez chorej namiętności do brata. On także powinien to zrobić. W konfederacji był kimś ważnym, dysponował majątkiem i przywilejami na petersburskim dworze, a w domu czekała na niego piękna i wyrozumiała żona. Coś się musiało skończyć. Na samą myśl pękało mu serce, ale także dawało nadzieję na nowy początek.

Redakcja

Anna Seweryn-Sakiewicz

 

Korekta

Bożena Sigismund

 

Skład i łamanie wersji do druku

Łukasz Slotorsz

 

Projekt graficzny okładki

Mariusz Banachowicz

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Joanna Jax, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384300374

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

1. Warszawa, 1792

2. Warszawa, 1792

3. Warszawa, 1792

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści