Duchy minionych lat. Tom IV. Zimowy sen - Joanna Jax - ebook

Duchy minionych lat. Tom IV. Zimowy sen ebook

Joanna Jax

0,0

Opis

Epicka opowieść o ludziach żyjących w latach siedemdziesiątych, epoce zmian wartości i nowego spojrzenia na świat. To kolejne pokolenie bohaterów uwielbianej sagi Prawda zapisana w popiołach.

Po euforii związanej z podpisaniem porozumień sierpniowych i powstaniem Solidarności nadchodzi ponura i trudna rzeczywistość. Polski rząd wprowadza reglamentację towarów, sklepy świecą pustkami, a premierem zostaje generał Wojciech Jaruzelski. Atmosfera roku 1981 sprawia, że niektórzy poważnie rozważają ucieczkę z Polski, zanim dojdzie do najgorszego. W grudniu zostaje ogłoszony stan wojenny, który wiele zmienia w życiu bohaterów. Dochodzi do aresztowań, a kraj pogrąża się w coraz większym chaosie, zaś marzenia o wolnej Polsce pękają jak bańka mydlana. Bez względu na poglądy i orientacje polityczną wszyscy żyją w niepewności i strachu. Bohaterowie zmagają się także z dramatami i problemami osobistymi, których rozwiązanie muszą odłożyć na później, a jedyne, czego pragną, to spokój, stabilizacja i względna normalność. Do tej ostatniej jest jednak jeszcze bardzo daleko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 562

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Fotografie na okładce

©Dando al REC / shutterstock.com | Elena_Gr / shutterstock.com | Grażyna Rutowska / szukajwarchiwach.gov.pl

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

[email protected]

Wydanie I w tej edycji, Siemianowice Śląskie 2025

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. 600 472 609, 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020

Tekst © Joanna Jakubczak

ISBN 978-83-8293-347-5

I nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni,

i nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni,

odpuszczajcie, a dostąpicie odpuszczenia.

(Łk 6, 37)

Patrycji Szczubełek

 

1. Warszawa, 1981

—Do czego to doszło — westchnęła Hanka Lewin, wpatrując się w kartki na mięso i wędliny, które polski rząd wprowadził z końcem lutego.

— Przecież to był jeden z postulatów Solidarności, której tak bardzo kibicujesz — prychnął Igor, nie odrywając wzroku od gazety.

— Z nostalgią zaczynam wspominać Wielką Brytanię — wypaliła Hanka, kolejny raz międląc w dłoniach bon żywnościowy.

Grzegorz Łyszkin popatrzył na nią spanikowany, a potem przeniósł wzrok na ojca. Wiedział, że za chwilę wybuchnie awantura, bo Igor najchętniej wymazałby z pamięci swojej i żony okres, kiedy mieszkała w Londynie. Nie wynikało to z pobudek ideologicznych i wielkiej niechęci do świata Zachodu, po prostu matka po ucieczce z Warszawy zamiast czekać na niego i samotnie zmagać się z wychowaniem dzieci wyszła za mąż za nadzianego arystokratę, dzięki któremu zresztą zrobiła międzynarodową karierę. Historia lubi się powtarzać, bo jeszcze przed wojną, gdy ojciec starał się o względy młodej utalentowanej pieśniarki, ta porzuciła go dla Tomasza Niechowskiego, którego jedynymi zaletami był elegancko przystrzyżony wąsik i rodzinna fortuna. Zapewne ta druga cecha miała dla matki nieco większe znaczenie.

Igor Łyszkin złożył gazetę, spojrzał ostrym wzrokiem na swoją połowicę i wycedził:

— Kochanie, myślę, że teraz miałabyś ogromny problem, żeby znaleźć sobie bogatego przystojniaka. Ich upodobania co do wieku wybranek są odwrotnie proporcjonalne do ich majątku. Im więcej posiadają forsy, tym młodsze panienki chcą mieć za żony.

— Przestań — jęknęła matka, bo zapewne miała na myśli sytuację gospodarczą w Wielkiej Brytanii i w ogóle w Europie Zachodniej. — Przecież wróciłam do Polski. Do ciebie.

— Nie wróciłaś dla mnie, ale ze strachu, że szacowna rodzinka Niechowskich odbierze ci Nadię — burknął ojciec.

Matka nie należała do kobiet zanadto uległych, zwłaszcza jeśli w grę wchodził mąż, wciąż zakochany w niej jak nastolatek, ale były momenty, kiedy wiedziała doskonale, że powinna odpuścić. Pogłaskała dłoń męża i odparła ze słodyczą w głosie:

— Igorek, miałam na myśli pełne sklepy i brak kolejek. Jeśli musiałabym opuścić Warszawę, to nigdy bez ciebie. Rozumiem jednak Amelię, która wciąż namawia Karolka na wyjazd. Do dobrego życia łatwo przywyknąć, do gorszego trudniej. Może dlatego nie dzieje się u nich najlepiej.

— Nie zauważyłem, żeby działo się u nich źle — prychnął ojciec, wciąż jeszcze nieco obrażony na matkę.

Postanowił, tak jak zwykle, przemilczeć pewne sprawy i usiłował wmówić swojej żonie, iż związek jej bratanka i pięknej Amelii ma się zupełnie dobrze. Grzegorz także nie zamierzał jej wtajemniczać w sprawę Amelii, podobnie zresztą jak Karol, a nawet Majka, którą przekonał do tego ukochany dziadek.

— W ogóle Karol dziwnie się zachowuje. Grześ, a może ty mu zalazłeś za skórę, bo prawie z tobą nie rozmawia? — Hanka Lewin najwyraźniej postanowiła zmienić temat i znów uczepiła się Karolka.

— Oczywiście, mamusiu, jak coś się pieprzy, to zapewne jest to moja wina — burknął, bo naprawdę irytowało go, gdy matka za każdym razem podejrzewała, iż to on stanowi zarzewie wszelkich konfliktów.

— Przecież tak nie mówię — jęknęła i dodała: — Nieodrodny synuś tatusia. Powiedz coś, od razu wielkie fochy i fumy. To, że Karolek może mieć do ciebie jakieś pretensje, nie oznacza wcale twojej winy. On zawsze był trudnym dzieckiem.

— Mamo… — Grzegorz przewrócił oczami. — Obaj już od dawna nie jesteśmy dziećmi. Myślę, że Karol jest bardzo zawiedziony postawą swoich przełożonych. Przenieśli go do jedynki, to taka elita w jego służbie, potem oddelegowali z powrotem do czwórki i nawet dali awans, ale teraz chcą, żeby już tam pozostał. To nie kara, po prostu Karol jest w swoim fachu niezrównany i potrzebny na polskim odcinku, ale on to odebrał jak policzek. Wiesz, nadeszło nowe. Jaruzelski na razie sprawia wrażenie milutkiego, ale nie pozwoli, by powtórzyło się to, co w sierpniu zeszłego roku.

— Przeraża mnie Jaruzelski jako premier. Przecież to wojskowy, a wiadomo, jak to jest, gdy taki dorwie się do władzy. Oni zawsze marzą o dyktaturze — powiedziała matka.

— Kochanie, myślę, że tylko on będzie w stanie zrobić w tym kraju porządek — wtrącił się Igor.

— Żeby nie zrobiły go zaprzyjaźnione armie… — odparła cicho Hanka.

Chciała coś dodać, ale do pokoju weszła Majka. Miała na uszach słuchawki, a w dłoniach dzierżyła najnowszy cud techniki — miniaturowy odtwarzacz kasetowy Sony, nazywany walkmanem, który przysłała jej ciotka Alicja z Londynu. Nuciła przy tym piosenkę Perfectu Chcemy być sobą. Po chwili wyłączyła „magiczne” urządzenie i przywitała się ze wszystkimi.

— Ty, zdaje się, aż za bardzo jesteś sobą — zakpił Grzegorz.

Majka wzruszyła ramionami i powiedziała:

— Dopóki tu jest komuna, nie będę sobą, bo nie mogę.

— Czegoś ci tu brakuje, skarbie? — zapytał z ironią Igor.

— Dziadku, pewnie, że mi brakuje. Wolności. Wolna czuję się tylko wtedy, gdy jadę na koncerty do Jarocina.

— A mnie się wydaje, że tam wolność polega na chlaniu i ćpaniu i nie ma w tym żadnej idei — prychnął.

— I ty to mówisz, dziadku? Przecież potrafisz wlać w siebie tyle wódy, że każdy inny już by padł trupem — odcięła się Majka i dodała: — Przyszłam was o coś poprosić. Chcę spróbować w tym roku dostać się na wydział wokalny i odejść z dziennikarstwa, ale matka nie chce o tym słyszeć. Ojciec mnie popiera, ale nawet on nie może jej przekonać. Was posłucha…

— Na pewno — powiedziała z kpiną w głosie Hanka Lewinówna. — Nadia zawsze się mnie słuchała. Od dzieciństwa.

— Ale może dziadek ją przekona. — Majka pochyliła się nad Igorem i cmoknęła go w policzek.

— A dlaczego Nadia tak bardzo nie chce, żebyś śpiewała? — zapytał rzeczowo.

— Bo uważa, że teraz to nie jest zawód, ale styl życia. No wiesz, ona myśli, że ja chcę śpiewać, żeby móc cały czas imprezować.

— A nie jest tak? — zaśmiał się Grzegorz.

— Ty mnie, wujek, lepiej nie wkurzaj. — Majka posłała mu mordercze spojrzenie.

Zdenerwował się. Ta gówniara za każdym razem, gdy chciała dopiąć swego, przypominała mu między wierszami o pewnym wieczorze, kiedy pobił się z Karolkiem. I może sam ten fakt nie był niczym szczególnym, pomiędzy braćmi takie rzeczy się zdarzały, ale powód, dla którego jego kuzyn rzucił się na Grzegorza z pięściami, już tak.

— Muszę lecieć — odrzekł i wstał zza stołu.

— Tak szybko? — Matka wyraźnie posmutniała.

— Chcę odebrać swoje kartki na mięso. — Puścił do niej oko, po czym pożegnał się z rodzicami i Majką i wyszedł z willi na Saskiej Kępie.

Mróz nie odpuszczał, w końcu wciąż trwała zima, ale nie był już tak siarczysty, jak jeszcze miesiąc wcześniej. Wsiadł do swojego fiata i ruszył sprzed domu rodziców. Odkąd wrócił z Kabulu i pożegnał Kingę Dargiewicz, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Kiedyś ucieczką była dla niego praca, ale misja w Afganistanie uświadomiła mu, że chyba nie nadaje się do tej roboty. Może dlatego, iż podczas wojny to, co robił, miało swoje ponure konsekwencje. Wciąż prześladowały go obrazy rannych żołnierzy radzieckich, martwe ciała afgańskich partyzantów i zwykłych ludzi, których wsie bezlitośnie zbombardowano, bo przebywali w niej rebelianci niezadowoleni z radzieckiej interwencji.

Kolejny raz Grzegorz Łyszkin odnosił wrażenie, że jego życie zaczyna się rozpadać. Nie rozmawiał z Karolem, rozszedł się z ukochaną, a Amelia próbowała się z nim pogodzić, chociaż właściwie nie wiedział po co. Może dlatego, że w Polsce nie miała nikogo, kto znał całą prawdę o niej i wciąż musiała udawać osobę, którą nie była. Problem polegał jednak na tym, że owa prawda o Amelii Imhoff była straszna. Tak jak okropna była sama Amelia. A może pod płaszczykiem cynizmu i wyrachowania kryła się głęboko nieszczęśliwa kobieta? Igor uparcie wierzył, że jego przyjaciel, Julian Chełmicki, nie byłby w stanie spłodzić potwora. A jednak takie rzeczy się zdarzały. Przecież Antoni, ojciec Juliana, miał dwóch synów, jeden z nich należał do ludzi prawych i uczciwych, a drugi jawił się jako samo zło.

Sytuacja w Polsce robiła się coraz bardziej napięta. I zapewne dlatego powierzono fotel premiera Wojciechowi Jaruzelskiemu, który słynął nie tylko z tego, że potrafił być stanowczy i konsekwentny, ale także cieszył się poważaniem w Moskwie. A ta z coraz większym niepokojem zerkała na poczynania Solidarności. Wciąż obowiązywała doktryna Breżniewa, która zakładała, że żadne państwo bloku wschodniego nie może wyrwać się spod wpływów Kremla. Dlatego na marzec zaplanowano w Polsce wielkie manewry wojsk Układu Warszawskiego, Sojuz-81. To miał być pokaz siły i pogrożenie palcem Polakom, że ich mariaż ze Związkiem Radzieckim jest nierozerwalny. Jeśli jednak Polacy zdecydowaliby się na „rozwód”, było pewne, że władze bratniego kraju odpowiednio zareagują. W całej Polsce od czasu do czasu wybuchały strajki, cenzura zelżała, a ofiary Grudnia’70 doczekały się pomnika. Jednak zgodnie z zasadą: „daj palec, a wezmą całą rękę” Solidarność wciąż niebezpiecznie przesuwała granice, żądając na przykład, by konsultowano z nią każdą decyzję o podwyżkach czy ważnych kontraktach gospodarczych. Chyba nie rozumieli, że bilans eksportowy ze Związkiem Radzieckim jeszcze przez dłuższy czas będzie niekorzystny, tak jak fatalny był kurs rubla. Pokutował także nakaz pracy, czyli każdy musiał mieć zatrudnienie bez względu na kwalifikacje, przydatność czy chęci. A to wszystko pochłaniało ogromne pieniądze.

Grzegorz minął jakiegoś człowieka z przewieszonym na szyi, niczym wieniec laurowy, sznurkiem z nanizanymi rolkami papieru toaletowego. Mężczyzna miał uśmiech od ucha do ucha, jakby właśnie otrzymał złoty medal olimpijski. Nieopodal znajdował się skup makulatury, do którego znoszono stare gazety, zeszyty czy książki, by za dziesięć kilogramów tego surowca otrzymać nędzną rolkę papieru. Ów szczęśliwy człowiek musiał więc przywieźć tego dobra bardzo dużo, jeśli w zamian otrzymał taki dorodny wianuszek. Tak, papier toaletowy był luksusem na miarę wódki Polonez z Pewexu czy dżinsów z bazaru Różyckiego. Powstawały nawet na ten temat kawały, a dotyczyły gazet, które najlepiej nadawały się do toalety. Oczywiście wydawany na kredowym papierze radziecki „Kraj Rad” nie miał przy tej intymnej czynności racji bytu i może właśnie dlatego używano do jego druku tak porządnego papieru, nie zważając na to, że owej gazety prawie nikt nie czyta.

Podobnie jak w Moskwie, tak i w Warszawie funkcjonowały idiotyczne przepisy, między innymi te dotyczące ilości produkowanego papieru wszelkiego rodzaju, absurdy mnożyły się jak grzyby po deszczu, a w dzienniku telewizyjnym od sześciu lat mówiono o przejściowych problemach. A jednak mimo że tęsknił za panną Dargiewicz i męczył go kryzys gospodarczy, nie czuł specjalnego pociągu do życia na Zachodzie. Tutaj czuł się jak w domu. Trochę biednym, trochę patologicznym, ale jednak był u siebie. Lubił wyjeżdżać, ale pewnie dlatego, że miał świadomość, iż za jakiś czas powróci na stare śmieci. Tylko raz, pierwszy i ostatni, był gotów, by z tego zrezygnować. Dla Amelii Imhoff. Kobiety, która w najmniejszym stopniu na to nie zasługiwała.

2. Warszawa, 1981

— Jak się czujesz, kochanie? — zapytała Eulalia piąty raz tego dnia i chyba tysięczny, odkąd wyszedł ze szpitala. Już od jakiegoś czasu funkcjonował w miarę normalnie, chociaż paskudna blizna niekiedy go swędziała i bywała po prostu dokuczliwa.

Mimo irytacji ciągłym nagabywaniem go przez żonę ani razu jej nie odburknął, ani też nie czynił wyrzutów, że wciąż pyta go o to samo.

— Dobrze, skarbie — odpowiedział machinalnie.

— Niedługo proces… — westchnęła.

— Wiem, tak samo, jak to, że ty wciąż myślisz o tym, co ja. — Uśmiechnął się smutno.

Uratował Markowi zdrowie, a może nawet życie, i oboje z Eulalią zastanawiali się, czy to będzie miało wpływ na zeznania Bażyńskiego przed sądem. Krzysiek nie liczył na to zanadto, bo przecież Marek musiałby przyznać, że podczas przesłuchania na milicji po prostu skłamał. Mógł to zrobić właściwie bez żadnych negatywnych konsekwencji, ale czy wiedział o tym? Odwiedził go raz w szpitalu, podziękował kurtuazyjnie, a potem przestał się do nich odzywać. Może czuł się niezręcznie ze świadomością, że zamierzał pogrążyć człowieka, który stanął w jego obronie, o mały włos nie przypłacając tego życiem?

— Bo wiesz, to już byłoby świństwo z jego strony. Dużo ryzykowałeś — powiedziała Eulalia.

— To był odruch, kochanie. Nie zastanawiałem się, jakie mógłbym odnieść z tego korzyści. Muszę ci się jednak do czegoś przyznać… Przez chwilę pomyślałem sobie, że jeśli ci bandyci zabiją Marka, nasze problemy się skończą. Ale to był dosłownie moment, bo potem rzuciłem mu się na pomoc. Rodzice jednak dobrze mnie wychowali. — Uśmiechnął się do żony.

— Jesteś dobrym człowiekiem. I dzięki tobie ja stałam się lepsza. Tylko niekiedy się zastanawiam, czy to jest takie korzystne dla nas. Były czasy, gdy myślałam jedynie o sobie. Jeśli czegoś chciałam, parłam przed siebie, nie oglądając się na innych. Teraz odnoszę wrażenie, że ciągle dostaję po głowie. Od ciebie również. Może gdybym nadal była zimną suką, bardziej liczyłbyś się ze mną?

Krzysztof popatrzył na żonę. Naprawdę się zmieniła i za to kochał ją najbardziej. Nie chciał żyć, jak to określiła, z zimną suką. I wcale nie sądził, by dawała sobą pomiatać.

— Nie, skarbie. Wtedy parłbym do rozwodu, jak zmęczone konie do wodopoju.

— Ale sam przyznasz, że tęskniłbyś za naszymi harcami w łóżku. — Zachichotała, a po chwili spoważniała i dodała: — Martwię się, że nie mogę zajść w ciążę.

— Może nie jestem zdolny do tego, żeby spłodzić dziecko — mruknął. — Bo przecież z tobą jest wszystko w porządku.

— Nie mów tak, Krzysiu — szepnęła. — Może tak ma być. Może musimy poczekać, aż to wszystko się skończy. Chociaż wolałabym wiedzieć, że cokolwiek się wydarzy, nadal będziemy rodziną.

— Jesteśmy nią i będziemy, bez względu na wszystko.

Krzysztof przytulił żonę, a potem wsunął dłoń pod jej bluzkę. Eulalia wciąż go podniecała, mimo że od ich zaaranżowanego ślubu minęło już kilka ładnych lat. Ich miłosne igraszki przerwał dźwięk telefonu.

— Niech idą do diabła — zamruczała.

— Odbiorę. Może to adwokat. — Z żalem odsunął się od żony i sięgnął po słuchawkę.

Rzeczywiście, dzwonił mecenas Piszczatowski, którego znalazł dla niego ojciec. Eulalia miała innego adwokata, równie dobrego, chociaż jej nie groziło więzienie, a jedynie wyrok w zawieszeniu. Sądził, że przyjaciel ojca dzwoni do niego z jakimiś pokrzepiającymi informacjami, ale niestety, pomylił się.

— Jak to nowy świadek? Przecież tam, do cholery, nikogo nie było. I jak, na Boga, odnalazł się w cudowny sposób po tylu latach? — zirytował się Krzysztof.

— Podejrzewam, że wypadki, które miały miejsce w zeszłym roku, spowodowały, iż prokurator postanowił nie skupiać się jedynie na osobach Bogdana Krzywickiego, który, jak wiadomo, nie jest zbyt wiarygodnym świadkiem, i Marka Bażyńskiego, bo uratowałeś mu życie. Prokurator Lipko to ambitny drań. Nie zależy mu na sprawiedliwości, ale na wynikach.

— I nagle wyciągnął świadka z kapelusza. — Krzysztof aż zazgrzytał zębami i zapytał: — Coś o nim wiadomo? No o tym nowym świadku?

— Na razie nie, ale oczywiście zanim proces się rozpocznie, będę posiadał taką wiedzę. Martwię się jedynie, że uzyskam tę informację tuż przed rozprawą i nie zdążymy się przygotować. Lipko oczywiście robi to specjalnie. Nie dlatego, że żywi do mnie urazę… To znaczy on po prostu nie lubi wszystkich adwokatów. Ale nie martw się, wykluczyłbym możliwość, że będzie to naoczny świadek.

— Czy ma pan dla mnie jeszcze jakieś wieści? — zapytał z westchnieniem.

— Prokurator wezwał na świadka Kaszycową. Zapewne po to, by wzbudzić w sędzim współczucie — mruknął Piszczatowski.

— Niech to szlag! — syknął Krzysztof. — Nie jest dobrze, panie mecenasie, prawda?

Ostatnie pytanie zadał z rezygnacją w głosie. Sprawa naprawdę zaczynała wyglądać paskudnie. Jeśli Kaszycowa opowie o jego wizycie w Nieporęcie, żaden sąd nie uwierzy, że Krzysztof znalazł się tam przypadkiem. Zwłaszcza że ów kolega, którego wówczas rzekomo odwoził, po prostu nie istniał, po co więc do niej pojechał i wypytywał, jak jej się wiedzie bez męża. Gdyby przyznał się do popełnionego czynu, podobne zachowanie zadziałałoby na jego korzyść, ale oboje z Eulalią po konsultacji z rodzicami nie zamierzali wyznać, co zrobili tamtej nocy. Mimo że chodziło mu to po głowie, w pewnej chwili doszedł do wniosku, iż już poniósł karę za to, co uczynił. Nieprzespane noce, życie w ciągłym lęku, nękające go wyrzuty sumienia… Tak, to była sroga kara za popełniony przez niego błąd. Nie chciał nikogo skrzywdzić, a tym bardziej zabić, do wypadku doszło, bo był głupi i nieodpowiedzialny, ale nie było dnia, żeby sobie tego nie wyrzucał. Co dałoby mu więzienie? Co stałoby się z jego rodziną, karierą zawodową, całym jego życiem? Jego ojciec, człowiek na wskroś prawy i dobry, pewnego dnia stanął przed podobnym wyborem. Dzisiaj tego żałował, ale nie miał pojęcia, jaki los czekałby Szymona Wielopolskiego i jego bliskich, gdyby postawił się SB.

Od chwili gdy postawiono ich w stan oskarżenia, starali się żyć normalnie i usiłowali się cieszyć, że ich nie aresztowano i będą mogli odpowiadać z wolnej stopy. Nie byli już tak podenerwowani i spanikowani jak przedtem. I nie dlatego, że wierzyli w wygraną, ale historia, która spotkała Krzysztofa, coś im uświadomiła — to, że mogli stracić o wiele więcej. Gdyby zginął, już nic nie miałoby znaczenia, a Eulalia mogłaby odwiedzać go jedynie na cmentarzu. Tak, w takiej sytuacji ich priorytety się zmieniły. Kiedy spotykało go coś przykrego, czym zadręczał się bezustannie, rodzice usiłowali mu wytłumaczyć, że kiedy człowiekowi codziennie grozi utrata życia, inne sprawy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie i wydają się zaledwie głupstewkami. Nie rozumiał tego i nawet się wściekał, że nie traktują poważnie jego egzaminów na studia, które nie zapewniły mu miejsca na uczelni, chociaż zdał je zupełnie przyzwoicie. Potem, gdy doszło do tej dramatycznej nocy, kiedy to potrącił śmiertelnie człowieka, studia wydały mu się błahostką. Podobnie było z jego małżeństwem, podszytym ciągłą nieufnością do żony. Nie potrafił docenić ani Eulalii, ani tego, że stworzyli rodzinę. Do chwili, gdy w ich życiu pojawił się Krzywicki i zaczął ich szantażować. Po prostu pojawiały się inne problemy, dużo poważniejsze, którymi zagryzał się każdego dnia.

I kolejny raz los nakazał mu zweryfikować poglądy na pewne sprawy. Balansował na granicy życia i śmierci, a w każdym razie tak mu się wydawało, gdy tracił przytomność. W tych momentach jedyne, o czym marzył, to zobaczyć raz jeszcze Eulalię, Łukaszka czy rodziców. Oddałby wolność, wszystkie pieniądze, wykształcenie i każdą rzecz, którą posiadał, byle tylko jeszcze kiedyś przytulić swoją żonę. Może więc dlatego czekał na proces dziwnie spokojny i denerwowały go jedynie niespodziewane telefony od adwokata.

— Ilu jeszcze świadków zaserwuje nam prokurator? — zapytała z ironią Eulalia, gdy odłożył słuchawkę.

— A kto go tam wie? — Uśmiechnął się i dodał: — Ale najbardziej mnie wkurza, że mecenas przerwał nam w takim miłym momencie.

— Zawsze możemy powrócić do tej chwili. — Podeszła do niego i tym razem to ona wsunęła mu dłoń pod koszulę.

Zerknął na zegarek i delikatnie odsunął żonę. Cmoknął w usta i powiedział z westchnieniem:

— Nie mamy czasu, skarbie. Obiecaliśmy mamie, że odbierzemy Łukaszka przed siedemnastą. Ale nasz synek chodzi wcześniej spać, więc…

— Racja. Czasami zapominam o całym świecie. Wiesz… Nigdy się tak nie bałam, jak wtedy gdy zobaczyłam cię po tym całym wypadku. Wtedy zakochałam się w tobie po raz drugi. — Uśmiechnęła się słodko.

Jego piękna, kochana żona. Żadna kobieta nie mogła jej dorównać. Teraz był jej pewny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

***

Rozmowę na Sadybie zdominowało pojawienie się kartek na mięso i wędliny, które wprowadził rząd, oraz wybór Jaruzelskiego na premiera.

— Może on coś zaradzi i sytuacja gospodarcza się polepszy — powiedziała z nadzieją w głosie Zofia Wielopolska.

— Kochanie, to pachołek Moskwy. Jedyne, co się może zmienić, to ten powiew wolności, który wywalczyliśmy w zeszłym roku. Za chwilę ów powiew może zamienić się w śmierdzący zaduch — powiedział Szymon.

— Myślisz o radzieckiej interwencji? — zapytał Krzysztof.

— Myślę, że to możliwe… Niezadowolenie rośnie, a wpływ Solidarności na życie społeczne wbrew obietnicom zaczyna maleć. To nie skończy się dobrze, a drugi raz Sierpień się nie powtórzy. W każdym razie Jaruzelski do tego nie dopuści.

— Ojciec jak zwykle nasłuchał się BBC i Wolnej Europy. A tam tylko nas straszą. — Matka machnęła ręką.

— Kochanie, gdy dojdzie do najgorszego, pójdę siedzieć — odparł Szymon Wielopolski.

— Możliwe, że obaj trafimy za kraty, tato — ze śmiechem stwierdził Krzysztof.

Matka spojrzała na niego spanikowana.

— Nawet tak nie mów, synku. Nawet tak nie mów…

— Mamuś, ale ja to zrobiłem. Nie jestem święty. — Wzruszył ramionami.

— Ale jesteś moim dzieckiem. Znam cię lepiej niż samą siebie i wiem, że nie zrobiłeś tego celowo. I nigdy więcej nie dopuścisz do podobnej sytuacji. Niech zamykają prawdziwych morderców — wycedziła.

Uśmiechnął się do niej. Jego matka nawet nie miała pojęcia, jak wiele znaczą dla niego podobne słowa.

3. Gdańsk, 1981

— Ojciec, jak nas złapią, to jak nic nam wlepią kolegium — powiedział Kostek, przyglądając się stercie makulatury przygotowanej przez ojca.

Nie chodziło jednak o gazety, starą tekturę czy książki, ale o to, że między nimi ojciec poupychał cegły, żeby pakunki więcej ważyły.

— A co, zawsze mogę powiedzieć, że się zapodziała i jakoś tak niechcący… — mruknął Błażej Piotrowski.

— Tato… — jęknął Kostek. — Nikt ci nie uwierzy. Na co nam takie problemy?

— A na to, że dostaniemy dwie rolki papieru więcej. Mam dosyć podcierania się gazetami. Ja już się w Kazachstanie nacierpiałem.

— To mieliście tam gazety? — zdziwił się Kostek.

— Już przestań mędrkować, tylko bierz się za te paczki, bo przecież sam nie dam rady. A tak w ogóle zaraz będzie moja kolej na malucha. Najsampierw chciałem go opchnąć na czarnym rynku, ale teraz sobie myślę, że z jazdą samochodem jest jak z jazdą na rowerze. U Andersa jeździłem, to przecież chyba nie zapomniałem. Tylko boję się, że Gabryśka pchać się będzie za kółko, a wtedy to… — Ojciec się przeżegnał i wzniósł oczy ku niebu.

— Podobno matka bardzo dobrze prowadziła. I oprócz tego jednego razu, kiedy rozwaliła wasz obóz, nie było wśród kobietek lepszego kierowcy od niej. — Kostek poczuł, że musi bronić matki, bo Błażej naprawdę był gotów sprzedać samochód, na który czekał kilka lat, byle nie dać prowadzić swojej połowicy.

— Ma swoje latka. I refleks nie ten, i wzrok kiepski. Tylko jak się popatrzę na jakąś fertyczną blondyneczkę, to z kilometra wypatrzy. A jej już teraz się marzy, że będzie pomykać jak Sobiesław Zasada.

— Nie przesadzaj, tym małym pudłem to nie poszaleje. — Kostek machnął ręką.

— Właśnie, a jak w co walnie, to gówna i kapcie zostaną. Matki nie znasz, wyciśnie z niego co się da. — Błażej wciąż nie był przekonany, czy powinien zostawić sobie auto, czy może jednak nie ryzykować i pozbyć się go jak najszybciej.

— Jak będzie szalała, to od razu coś się zepsuje, a na części zamienne trzeba czekać miesiącami. Nie dramatyzuj — odparł Kostek.

Nie spodobało się to chyba ojcu, bo nie powiedział już ani słowa, tylko chwycił ciężki jak nieszczęście pakunek z makulaturą. I nie dał sobie przetłumaczyć, że to nie złom i nie powinien tyle ważyć.

Punkt skupu makulatury mieścił się kilka ulic dalej, w podwórzu jednej ze starych kamienic. Jak wszędzie, tak i tutaj ustawiła się długa kolejka. Niektórzy dzierżyli pod pachą niewielkie pakiety starych gazet, z zazdrością patrząc na ludzi wiozących makulaturę na metalowych wózkach, które można było zobaczyć na niemal każdym bazarze.

— Panie, a skąd pan masz tyle dobra? Ze trzydzieści rolek pan dostaniesz — powiedział jegomość w garniturze do ogorzałego na twarzy mężczyzny, który z trudem przesuwał wózek po bruku.

— Moja stara pracuje w Radzie Narodowej jako sprzątaczka. A tam, panie kochany, oni produkują tyle papieru, że głowa mała. Bo przecież muszą coś robić te wszystkie piszpanny po maturze.

— Nic tylko pozazdrościć — westchnął mężczyzna, po czym wyjął z kieszeni klubowe, wyciągnął z paczki papierosa, podpalił go i mocno zaciągnął się dymem, po czym rzucił niezgaszoną zapałkę na ziemię.

— Panie, uważaj pan z tym ogniem, bo jak mi się te papiery zajmą, to ani pan dupy nie wytrzesz, ani ja — z wyrzutem powiedział jegomość z wózkiem.

W końcu nadeszła kolej Piotrowskich. Zażywna kobieta z trwałą ondulacją i czerwoną szminką na ustach, którą pomalowała nawet zęby, położyła ich paczki na wagę, a potem powiedziała ostro:

— Panie ładny, ostatnio żeś mi pan próbował wepchnąć płytę chodnikową. Jak teraz co znajdę, to kierownika wezwę.

Kostek aż przymknął powieki. A zatem jego ojciec już raz próbował podobnej sztuczki. I w dodatku jego chytry plan się nie powiódł.

— Pani to taka apetyczna kobietka, ale wredna, jak nie przymierzając, moja małżonka — burknął Błażej.

— To wyjmniesz pan, co tam włożyłeś, czy mam iść po kierownika?

— Najpierw musiałbym pani włożyć, żeby wyjąć. — Ojciec starał się błysnąć dowcipem.

Kobieta zarumieniła się jak dojrzały pomidor i powiedziała:

— A zresztą… Co mnie to obchodzi? — mruknęła i odłożyła pakiet na stos. — Dwadzieścia osiem kilogramów.

— Jak osiem, jakie osiem?! Było trzydzieści! — wykłócał się stary Piotrowski, bo te dwa kilogramy mniej mogły oznaczać niższy przydział papieru.

— Niech będzie trzydzieści. — Kobieta machnęła ręką i dała im trzy rolki papieru.

Ojciec uroczyście wręczył mu jedną i z niejakim wzruszeniem w głosie powiedział:

— Masz, synek, to dla ciebie.

— Poraża mnie twoja hojność, tatko. — Kostek się roześmiał.

— Synu, teraz trzeba kombinować, bo inaczej z głodu i brudu pozdychamy. Chodzą słuchy, że i wódka ma być na kartki, a wtedy to człowiek nawet nie będzie miał się jak znieczulić. Chociaż ty to teraz popić sobie nie możesz, bo te dwa gówniaki wysadziłyby ci chałupę w powietrze. Żeś ty wypuścił z rąk tę Monikę, to przeżyć nie mogę. A jak już ci się taki niefart trafił, to mogłeś do tej Amerykanki wystartować. Do Anglii byś pojechał, szynkę na plastry kupował…

— No i srajtaśmy miałbym pod dostatkiem… Nie, tatko, ja tu muszę najpierw rewolucję zrobić — westchnął Kostek, chociaż sam niekiedy się zastanawiał, czy nie skorzystać z propozycji Neli i nie wyjechać do Anglii.

— Rewolucja nie jest dla tych, co mają gówniaki. Jaka przyszłość ich tu czeka? Na mieszkanie będą czekali trzydzieści lat, podcierali się „Krajem Rad”, że o samochodzie nie wspomnę. Dopóki wszystko pchamy do ruskich, nic się tutaj nie zmieni. Wierzyłem, że coś się ruszyło, ale jak patrzę na tę zdradziecką gębę w tych czornych okularach, to mnie taki nerw chwyta, że nie daj Boże — burknął Błażej.

— Dlaczego więc wy nie wyjedziecie? — zadrwił Kostek.

— Za stary jestem na takie wojaże. Zresztą nas z matką po Kazachstanie już nic nie ruszy.

— Wiesz, tato, ja pisałem do Moniki. Z dziesięć razy. Ani razu nie odpisała — powiedział ze smutkiem Kostek.

— Pewnie do Radomia pisałeś, a mamuśka cyk i liściki na papier toaletowy wymieniła. Dowiedz się, gdzie Monika w tej Warszawie mieszka, jedź i załatw sprawę, bo zaraz ci za mąż pójdzie za tego swojego świętojebliwego inżynierka i będzie po sprawie.

— Nie chcę się jej narzucać — powiedział cicho.

— Jakbym się Gabryśce nie narzucał, tobyśmy teraz nie stali i nie gadali. Ale się na nią uparłem i patrz, trzydzieści lat minęło jak z bicza strzelił.

— Nie licząc przerwy. — Zaśmiał się.

— Ty mi nawet nie przypominaj tego lodziarza, bo od razu się we mnie krew gotuje.

— Nie chcę być niegrzeczny, ale to chyba ty zacząłeś…

— Tej suchej francy też mi nie przypominaj — warknął ojciec. — Człowiek czasami musi robić coś, na co wcale nie ma ochoty.

— Naprawdę się poświęcałeś — Kostek nie przestawał naigrawać się z ojca.

— A żebyś wiedział. I lepiej mi na odcisk nie nadeptuj, bo się więcej szczylami nie zajmę, jak będziesz miał robotę.

— I tak głównie mama się nimi zajmuje — wytknął mu.

— Kiedy wracam z roboty, to twoja matka wygląda, jakby za chwilę miała wyskoczyć przez okno, więc ja biorę te dwa czorty, żeby chociaż trochę musztry zaznały. Ale ja za miętkie serce mam, więc jeszcze ze dwa lata i nas wszystkich do grobu wpędzą. Monika to miała do nich podejście… I cierpliwość miała, i cycki jak Sofia Loren. Ta Amerykanka to, nie powiem, też miała czym oddychać. Co prawda nosi ją za bardzo, ale jakbyś ją tak urobił, jak ten Żydek Nelkę, to siedziałaby na dupie i piastowała ci chłopców. Co ja gadam…? Nie chłopców, tylko łobuzów spod ciemnej gwiazdy.

Ojciec nie dawał za wygraną i każda ich rozmowa kończyła się tym samym — próbą wyswatania Kostka. On czuł, że już jest na to gotowy, ale nie chciał nawiązywać romansów z przypadkowymi kobietami. I tak łapał się na tym, że gdy szedł na randkę z jakąś fajną dziewczyną, oceniał jej przydatność jako matki. Jeśli uznawał, że poradzi sobie z Jasiem i Pawełkiem, zapraszał ją do siebie, by poznała jego synów. Żadna już do niego nie wróciła. Nawet cieszył się z tego, bo wciąż myślał o Monice, jej pięknej twarzy, spokojnym głosie i śmiechu, który prawie zawsze jej towarzyszył, gdy zajmowała się chłopcami.

Liczył, że Kinga udzieli mu jakiejś rady, ale ona była zbyt sfrustrowana swoim rozstaniem z ukochanym. Pisała bez przerwy, że nie warto ani kochać, ani wzdychać, bo potem przez całe lata trzeba leczyć złamane serce. Miał wrażenie, że ów cynizm, który wyzierał z jej listów, był jedynie maską, pod którą skrywała autentyczną rozpacz. On uważał, że facet, którego pewnego dnia dość paskudnie potraktowała, w końcu jej wybaczy i wróci do niej, Kinga Dargiewicz jednak zdawała się porzucić wszelką nadzieję. A on? Czy wciąż tę nadzieję miał? Chyba gdzieś na dnie duszy wciąż się nią podkarmiał. Wierzył, że pewnego dnia usłyszy dzwonek do drzwi, a za nimi będzie stała Monika. I wtedy jej powie, jak bardzo za nią tęsknił.

Po chwili uśmiechnął się do siebie, bo w swojej wyobraźni zobaczył nachmurzoną twarz ojca, a potem usłyszał jego głos:

— A skąd ona ma wiedzieć, że ci na niej zależy? Z fusów ma wywróżyć czy do Cyganki pójść?

Zdawał sobie sprawę, że była w tym jakaś prawda, ale przecież gdyby wciąż coś do niego czuła, napisałaby mu chociaż parę słów. Była młodziutka, a w tym wieku można zakochiwać się co miesiąc. Teraz mógł jeszcze mieć złudzenia, ale co się stanie, jeśli pojedzie do niej, a ona go tych złudzeń pozbawi?