Droga ku nadziei - Danuta Chlupowa - ebook + książka

Droga ku nadziei ebook

Chlupowa Danuta

4,7

Opis

W świecie ogarniętym wojną życie zmienia się w czekanie. Na wyzwolenie, na powrót ukochanego, na spokojny sen…

Dwie kobiety i dwie trudne życiowe historie.

Bogusława Brzezińska wreszcie może wyjechać z córeczką do Drogomyśla, gdzie czeka na nią ukochany Florian. Niestety, spokojna wieś staje się pod koniec wojny miejscem zażartych walk frontowych. Młodzi ponownie zostają rozdzieleni, a Bogusia jest skazana na pomoc obcych ludzi.

Jadwiga Paterek nie może się doczekać końca wojny. Kobieta pielęgnuje w sobie rodzące się uczucie do Mieczysława, którego poznała podczas ewakuacji w 1939 roku. Jednak znajomość z członkiem Armii Krajowej okaże się niebezpieczna… Oboje trafią do nazistowskiego więzienia w lubelskim zamku.

Czy po wojnie obu parom uda się ułożyć życie tak, jak to sobie wyobrażały?

Dalsze losy bohaterów Podróży w niechciane. Ich Droga ku nadziei wiedzie przez Lublin, Kraków, Krotoszyn i Drogomyśl.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (29 ocen)
20
8
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
startek

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść. Polecam.
00
ojonka18

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Arleta662

Nie oderwiesz się od lektury

Zarówno I jak i Ii tom czyta się rewelacyjnie. Przepiękna powieść o miłości, przebaczeniu i trudnych czasach wojny.
00
Zulander241

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała !
00
Czytamdlaprzyjemnosci

Nie oderwiesz się od lektury

https://czytamdlaprzyjemnosci.pl/2023/10/133-23-droga-ku-nadziei-danuta-chlupowa/ Autorka napisała historię, która porywa czytelnika od pierwszych stron. Intryguje opisanymi wydarzeniami, a do tego serwuje fakty mało znane przeciętnemu czytelnikowi. Mnie urzekła historia Bogusi i Jadwigi. I chociaż przyszło im żyć w okrutnych i niepewnych czasach, to kobiety nie ustają w walce o przetrwanie. Spotykają na swojej drodze dobrych i złych ludzi. Nacja w tym przypadku nie ma znaczenia. Florian trafił do Niemca, który dobrze traktował Polaków zajmujących się stadniną. Ale byli i Polacy, którzy potrafili wydać swoich rodaków Niemcom. Trudno było wyczuć komu można zaufać a komu nie. “Droga ku nadziei” to wielowarstwowa historia o skomplikowanych losach ludzi w czasie wojny. Jest to też hołd złożony kobietom, które zostały same z dziećmi w czasie wojny i musiały zadbać o nie. Dzięki barwnej opowieści z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów. Byłam świadkiem ich radości i trosk, często błędnyc...
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt se­rii i okładkiPAU­LINA RA­DOM­SKA-SKIER­KOW­SKA
Fo­to­gra­fie na okładce© csti­rit/Adobe Stock © ty­co­on101/Adobe Stock © tpha­nanh/Pi­xa­bay
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Da­nuta Chlu­powa, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6438-4
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Pa­mięci Sta­ni­sławy Ka­je­ta­no­wicz

Część I 

1944

Lu­blin

Ja­dwiga nie była przy­go­to­wana na spo­tka­nie z Lo­tha­rem Fel­dvo­glem. Ni­gdy by nie po­my­ślała, że w ten zwy­kły, ni­czym nie­wy­róż­nia­jący się wto­rek sta­nie przed nią jej dawny ko­cha­nek.

Wi­ce­dy­rek­tor szpi­tala dys­tryk­to­wego wszedł bez pu­ka­nia do se­kre­ta­riatu Pol­skiego Ko­mi­tetu Opie­kuń­czego i sa­mym swoim po­ja­wie­niem się sku­tecz­nie wy­trą­cił Ja­dzię z rów­no­wagi. Nie­mal tak jak nie­dawny so­wiecki na­lot, pod­czas któ­rego spa­dło na Lu­blin kil­ka­dzie­siąt bomb. Zgi­nęła wtedy jej ko­le­żanka z biura. Zna­la­zła się w nie­od­po­wied­nim cza­sie na nie­wła­ści­wym miej­scu.

Fel­dvo­gel tak bar­dzo nie pa­so­wał do obec­nego ży­cia Ja­dzi, że miała wra­że­nie, jakby cof­nęła się o kilka lat wstecz. Serce w niej za­marło, w no­gach po­czuła sła­bość. Gdyby nie sie­działa, mu­sia­łaby oprzeć się o ścianę.

Jesz­cze dzie­sięć mi­nut wcze­śniej Ja­dwiga wy­śmia­łaby każ­dego, kto ośmie­liłby się twier­dzić, że krew ude­rzy jej do głowy i serce przy­śpie­szy na wi­dok męż­czy­zny, któ­rego naj­chęt­niej wy­ma­za­łaby z ży­cio­rysu. Dał jej mi­łość – choć tylko cie­le­sną, po­zwo­lił jej uwie­rzyć, że nie jest szarą myszką nie­po­cią­ga­jącą męż­czyzn. Ale był żo­naty i był Niem­cem.

Od czte­rech lat, od­kąd ode­szła ze szpi­tala i prze­stali się spo­ty­kać, ani razu nie na­tknęła się w mie­ście na Lo­thara. Wi­docz­nie cho­dzili in­nymi dro­gami. Roz­mył jej się w pa­mięci i tylko cza­sem po­ja­wiał się w snach. Zni­kał bez śladu w mo­men­cie, gdy się bu­dziła.

– Gu­ten Tag, Fräu­lein He­dwig. – Fel­dvo­gel uprzej­mie się uśmiech­nął.

– Gu­ten Tag, Herr Dok­tor – od­po­wie­działa nie swoim gło­sem.

Wy­glą­dał tak samo jak przed laty – wy­soki, szczu­pły, o krótko ostrzy­żo­nych ja­snych wło­sach. Tylko oprawki oku­la­rów miał nowe, na tyle róż­niące się od po­przed­nich, że od razu zwró­ciła na nie uwagę.

Nie­pew­nie pod­nio­sła się zza biurka. Pod­szedł bli­żej, lecz nie prze­kro­czył dy­stansu od­po­wied­niego do for­mal­nej roz­mowy.

– Czym mogę słu­żyć? – spy­tała, nie­za­do­wo­lona, że głos jej drży.

– Mia­łem pewne sprawy do omó­wie­nia z pani prze­ło­żo­nym, więc po­my­śla­łem, że zaj­rzę do pani – od­parł. Za­raz jed­nak po­krę­cił głową, po­da­jąc w wąt­pli­wość wła­sne słowa. – Wkrótce wy­jadę z Lu­blina, He­dwig. Chcia­łem cię jesz­cze zo­ba­czyć – do­dał in­nym, po­ufal­szym to­nem. – Ro­dzinę ode­sła­łem już do domu.

Mil­czała, bo nie wie­działa, co mia­łaby po­wie­dzieć – wy­ra­zić żal, że pew­nie już ni­gdy się nie zo­ba­czą? A może ra­dość, że w Lu­bli­nie nie ma jego żony? Po­winna się ucie­szyć, że w tej sy­tu­acji pan dok­tor so­bie o niej przy­po­mniał?

– O któ­rej koń­czysz pracę? – kon­ty­nu­ował nie­zra­żony jej mil­cze­niem.

– O osiem­na­stej. Mam dłuż­szy dy­żur na wy­pa­dek, gdyby ktoś coś...

– Będę punk­tu­al­nie – prze­rwał jej. – A gdyby za­trzy­mały mnie dłu­żej obo­wiązki w szpi­talu, to na mnie tu­taj po­cze­kaj.

Nie wia­domo, czy spra­wił to ton, ja­kim to po­wie­dział, czy też fakt, że w ogóle nie spy­tał, czy chce się z nim spo­tkać, w każ­dym ra­zie nie­moc, która ogar­nęła ciało Ja­dzi na jego wi­dok, na­gle mi­nęła.

– Je­stem już umó­wiona z kimś in­nym, Herr Dok­tor – od­parła. Jej głos za­brzmiał pew­niej niż przed chwilą.

– Od­wo­łaj to spo­tka­nie, He­dwig. Nie bę­dziemy już mieli na­stęp­nej oka­zji. Wi­dzimy się ostatni raz.

Po­krę­ciła głową. Nie za­mie­rzała ustą­pić.

– Nie mogę. I... nie chcę. Niech pan nie przy­cho­dzi, pa­nie dok­to­rze, bar­dzo pana pro­szę.

– Ni­gdy nie by­łaś taka uparta – stwier­dził nie­za­do­wo­lony, mie­rząc ją wzro­kiem. – Za­wsze ro­bi­łaś to, czego od cie­bie chcia­łem. Zresztą pa­mię­tam, że bar­dzo ci się to po­do­bało...  –Za­śmiał się ner­wowo, okrą­żył jej biurko, a gdy nie dzie­liła ich już żadna prze­szkoda, przy­cią­gnął ko­bietę do sie­bie i wpił się ustami w jej wargi.

– Nie wszystko mi się po­do­bało – od­parła, kiedy udało jej się uwol­nić. Pa­liły ją po­liczki.

– Nie? – Uniósł brwi.

– Nie – po­wtó­rzyła hardo.

By­naj­mniej nie miała na my­śli tego, co ro­bił z jej cia­łem. My­ślała o tek­ście, który jej po­dyk­to­wał, gdy ubie­gała się u niego o pracę w dy­rek­cji szpi­tala. O tym dyk­tan­dzie peł­nym nie­na­wi­ści do Po­la­ków i Ży­dów, które na­pi­sała po­słusz­nie, bez słowa sprze­ciwu.

Póź­niej, gdy zo­stała już ko­chanką Lo­thara, nie­raz się za­sta­na­wiała, czy to miał być spraw­dzian jej ule­gło­ści. Do­szła do wnio­sku, że tak i że zdała go ce­lu­jąco.

– Masz mi wciąż za złe, że z tobą ze­rwa­łem, kiedy przy­je­chała moja żona – stwier­dził Fel­dvo­gel, a w jego gło­sie za­brzmiała iro­nia. – Nie są­dzi­łem, że je­steś taka pa­mię­tliwa i ma­łost­kowa.

Ja­dzia wzięła głę­boki wdech i oświad­czyła do­bit­nie:

– Pa­nie dok­to­rze, nie chcę się już z pa­nem pry­wat­nie spo­ty­kać. Na­wet ten je­den, ostatni raz.

Przez chwilę przy­glą­dał się jej w mil­cze­niu, z ka­mienną twa­rzą, która nie zdra­dzała żad­nych emo­cji. Po­tem cof­nął się w stronę drzwi.

– Nie będę ci się na­przy­krzał – po­wie­dział z god­no­ścią. – Niech ci się ży­cie do­brze ułoży, He­dwig.

– Panu rów­nież, Herr Dok­tor.

Żadne z nich się nie uśmiech­nęło.

Kiedy wy­szedł, sie­działa przez długą chwilę bez ru­chu, wpa­tru­jąc się bez­myśl­nie w kartkę we­tkniętą w ma­szynę. Wie­działa, że z tru­dem przyj­dzie jej po­now­nie sku­pić się na pracy.

Skła­mała. Nie była z ni­kim umó­wiona. Po pracy wróci do miesz­ka­nia Bar­dzi­ków, które w Lu­bli­nie było jej do­mem, zje ko­la­cję z Gra­żyną i jej ro­dzi­cami. Ju­tro wy­cią­gnie na spa­cer Mie­czy­sława. Po­my­ślała o nim cie­pło.

Od pew­nego czasu był naj­waż­niej­szym dla niej męż­czy­zną. Łą­czyła ich spe­cy­ficzna re­la­cja, jakże od­mienna od ero­tycz­nego związku z nie­miec­kim le­ka­rzem. Lu­bili się i przy­jaź­nili.

Ale czy po­tra­fi­łaby go po­ko­chać?

***

Mie­czy­sław Gro­dek przy­je­chał do Lu­blina do­słow­nie w jed­nej ko­szuli, z pu­stymi rę­koma, późną je­sie­nią czter­dzie­stego roku. Ja­dwiga Pa­te­rek, pra­cu­jąca już wów­czas w Pol­skim Ko­mi­te­cie Opie­kuń­czym – po­wia­to­wej pla­cówce Rady Głów­nej Opie­kuń­czej – była pierw­szą osobą, która przy­szła mu z po­mocą. Miał szczę­ście, że w biu­rze PKO tra­fił na zna­jomą. Po­znali się rok wcze­śniej pod­czas ewa­ku­acji z Kro­to­szyna na wschod­nie ru­bieże Rze­czy­po­spo­li­tej. Wów­czas on jej po­ma­gał, zwłasz­cza w tym trud­nym cza­sie, kiedy opie­ko­wała się chorą bab­cią i rów­no­cze­śnie ma­leńką córką przy­ja­ciółki.

Te­raz role się od­wró­ciły.

Mie­czy­sław, męż­czy­zna po czter­dzie­stce, źle się czuł w roli czło­wieka zda­nego na po­moc spo­łeczną. Przed wojną był księ­go­wym w kro­to­szyń­skim ma­gi­stra­cie, do­brze za­ra­biał, a po­nie­waż nie miał ro­dziny, gdyż jego żona zmarła młodo i bez­po­tom­nie, pod wzglę­dem ma­te­rial­nym nie­źle mu się po­wo­dziło.

Kiedy w Lu­bli­nie zmu­szony był stać w ko­lejce po obiad wy­da­wany przez kuch­nię dla wy­sie­dlo­nych, miał wra­że­nie, że spali się ze wstydu. Nie­chęt­nie wra­cał do noc­le­gowni. Ra­ziły go za­duch, ha­łas, kłót­nie, a naj­bar­dziej brudne to­a­lety. Był wście­kły nie tylko na nie­miec­kich oku­pan­tów, z po­wodu któ­rych zna­lazł się w ta­kim po­ło­że­niu, ale też na nie­chluj­stwo ro­da­ków.

Mu­siał jed­nak przy­znać, że w pla­cówce pro­wa­dzo­nej przez Radę Główną Opie­kuń­czą wa­runki były o wiele zno­śniej­sze niż w nie­miec­kim obo­zie prze­sie­dleń­czym w Ło­dzi, gdzie był zmu­szony spać w hali fa­brycz­nej na za­sła­nej słomą be­to­no­wej po­sadzce. Prze­by­wało w niej rów­no­cze­śnie z ty­siąc osób. Lu­dzie wy­rzu­ceni ze swo­ich do­mów le­żeli po­ko­tem, w ta­kim ści­sku, że trudno było się ru­szyć, a i tak miejsc bra­ko­wało.

W Lu­bli­nie, pod skrzy­dłami pol­skiej in­sty­tu­cji, było le­piej, ale żadna noc­le­gow­nia, żadna po­moc ży­wie­niowa czy odzie­żowa nie mo­gły za­stą­pić nor­mal­nego ży­cia we wła­snym domu i na wła­sny ra­chu­nek. Mie­czy­sław miał do­syć po­nie­wierki i po­le­ga­nia na in­nych, chciał jak naj­szyb­ciej sta­nąć na wła­snych no­gach.

Ja­dzia co kilka dni od­wie­dzała go w noc­le­gowni. Za­sta­na­wiał się dla­czego. Z uprzej­mo­ści? Dla­tego, że po­cho­dzili z tego sa­mego mia­sta? Z wdzięcz­no­ści za po­moc, jaką on jej rok temu oka­zał?

Krę­po­wały go te od­wie­dziny. Z jed­nej strony cie­szył się z to­wa­rzy­stwa Ja­dzi, bo po­lu­bił tę może nie­zbyt uro­dziwą, lecz miłą i bez­po­śred­nią dziew­czynę, z dru­giej – nie mógł oprzeć się wra­że­niu, że od­wie­dza go jak pod­opiecz­nego in­sty­tu­cji, którą re­pre­zen­tuje, a nie jak zna­jo­mego.

Cza­sem prze­cha­dzali się po mie­ście, raz za­pro­siła go do ka­wiarni. Czuł się za­wsty­dzony, gdy za­pła­ciła za jego her­batę. Na­stęp­nym ra­zem od­mó­wił wspól­nego wyj­ścia do mia­sta.

– Zro­bi­łam coś nie tak? – spy­tała za­nie­po­ko­jona. Wi­dział w jej oczach, że spra­wił jej tą od­mową przy­krość. – Nie chce się pan ze mną spo­ty­kać? Może źle pan zro­zu­miał moje in­ten­cje, pa­nie Mietku. Nie mam za­miaru się panu na­rzu­cać.

Nie wie­działa, jak mu wy­tłu­ma­czyć, że w Lu­bli­nie wciąż czuje się obco, a on jest dla niej je­dy­nym czło­wie­kiem, z któ­rym może roz­ma­wiać o ro­dzin­nych stro­nach, który pa­mięta przed­wo­jenny Kro­to­szyn.

– Ależ skądże! – za­pro­te­sto­wał aż na­zbyt gor­li­wie. A po­tem, w przy­pły­wie szcze­ro­ści, do­dał: – Sam ze sobą nie po­tra­fię so­bie po­ra­dzić i na tym po­lega cały pro­blem. Może, jak już znajdę pracę, o ile w ogóle mi się to uda, i stanę na wła­snych no­gach, to wtedy...

– Wtedy? – pod­chwy­ciła.

– Wtedy to ja za­pro­szę pa­nią na spa­cer i do ka­wiarni.

Kilka mie­sięcy póź­niej, po­now­nie dzięki kon­tak­tom Ja­dzi, udało mu się zdo­być po­sadę re­fe­renta w Ra­dzie Głów­nej Opie­kuń­czej. Kiedy otrzy­mał pierw­szą pen­sję, speł­nił obiet­nicę.

Od­tąd już nie uni­kał dziew­czyny. Re­gu­lar­nie, choć nie­zbyt czę­sto, się spo­ty­kali. Łą­czyła ich co­raz więk­sza za­ży­łość. W tym ob­cym mie­ście stali się dla sie­bie bli­skimi oso­bami. Mie­czy­sław chciałby da­lej po­su­nąć się w tej re­la­cji, lecz ha­mo­wał się w swo­ich za­pę­dach. Pa­mię­tał, że pew­nego dnia wojna się skoń­czy. Ja­dwiga bę­dzie chciała za­ło­żyć ro­dzinę, uro­dzić dzieci. On czuł się dla niej za stary. Wąt­pił, czy mógłby dać jej to, o czym za­pewne ma­rzyła.

Był od Ja­dzi o sie­dem­na­ście lat star­szy. Po­go­dził się z rolą jej przy­ja­ciela, a po tro­sze też ojca czy może star­szego, bar­dziej do­świad­czo­nego brata.

***

Po­goda nie sprzy­jała spa­ce­rowi po mie­ście. Niebo po­kryły chmury, ze­rwał się zimny wiatr. Ja­dzia po­pra­wiła chustkę na szyi, ręce wsa­dziła w kie­sze­nie wio­sen­nego płasz­cza.

– Zimno ci, prawda? – Mie­czy­sław uśmiech­nął się do niej. – Za­pro­sił­bym cię do kina, ale raz już to zro­bi­łem, a ty się obu­rzy­łaś, że ośmie­lam się coś ta­kiego ci pro­po­no­wać.

Oboje się ro­ze­śmiali, przy­po­mi­na­jąc so­bie tę sy­tu­ację. To było rok temu. Mie­tek chciał zro­bić Ja­dzi przy­jem­ność i za­pro­sił ją na se­ans do kina „Rialto”. Za­miast bły­sku ra­do­ści w jej oczach do­strzegł w nich gniewne bły­ska­wice.

– Nie wiesz, że „tylko świ­nie sie­dzą w ki­nie”? – spy­tała wtedy za­dzior­nie, a po­nie­waż szli ru­chliwą ulicą, za­cią­gnęła go w spo­kojne miej­sce i tam za­fun­do­wała mu uświa­da­mia­jącą lek­cję na te­mat Po­la­ków, któ­rzy od­wie­dza­jąc kina, po­zwa­lają się ogłu­piać nie­miec­kiemu Urzę­dowi Pro­pa­gandy. Do­dała, że „każda zło­tówka wy­dana na bi­let to na­bój wy­strze­lony przez Niem­ców w pierś pol­skiego lub sprzy­mie­rzo­nego z Pol­ską żoł­nie­rza”. – Tak pi­szą na ulot­kach, które kon­spi­ra­to­rzy po­roz­rzu­cali w ki­nach – po­uczyła go, nie pre­cy­zu­jąc, że ową ulotkę po­ka­zała jej w ta­jem­nicy ko­le­żanka z pracy, która po­szła na film z na­rze­czo­nym.

Mie­czy­sław udał wtedy, że nie sły­szał o tej ak­cji i że wcale nie przy­szło mu do głowy, iż pój­ście na film mo­głoby być po­strze­gane jako prze­jaw braku pa­trio­ty­zmu. W rze­czy­wi­sto­ści wie­dział o ulot­kach wię­cej od Ja­dzi. Na­wet bar­dzo dużo.

– Nie, na film nie pój­dziemy, ale może do mnie na her­batę? – spy­tała, sta­ra­jąc się prze­dłu­żyć czas spę­dzony z Miet­kiem. Wie­działa, że gdy zo­sta­nie sama, znowu bę­dzie my­ślała o wczo­raj­szej roz­mo­wie z Fel­dvo­glem. – Cho­ciaż... nie wiem. – Za­wa­hała się. – Mama Gra­żyny za­mie­rzała dzi­siaj le­pić pie­rogi. Zaj­mie nimi cały stół. Nie bę­dzie gdzie usiąść.

– To chodźmy do mnie, tam bę­dziemy mieli spo­kój – za­pro­po­no­wał. – Ro­man i Sta­szek ni­gdy nie wra­cają przed wie­czo­rem od swo­ich dziew­czyn. Wo­bec tego ja mogę za­pro­sić do sie­bie swoją.

Rzu­cił to żar­tem, lecz Ja­dzia nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu, że wcale nie przy­pad­kowo.

Roz­mowa przy her­ba­cie, a póź­niej przy ko­la­cji, się prze­cią­gnęła. Wspo­mi­nali przed­wo­jenne czasy. Mie­tek po raz pierw­szy opo­wie­dział Ja­dzi o swo­jej zmar­łej żo­nie. Wy­znał, że przez wiele lat bez­sku­tecz­nie sta­rali się o dziecko.

– Była na róż­nych ba­da­niach, dwa razy po­je­chała do wód. Zda­niem le­ka­rzy po­winna bez pro­blemu zajść w ciążę. Wi­docz­nie więc to ja by­łem... tą prze­szkodą. – Urwał, a Ja­dzia spu­ściła głowę. Po­czuła się za­że­no­wana. Ni­gdy nie roz­ma­wiali o in­tym­nych spra­wach.

Po tym wy­zna­niu, które Mietka wiele kosz­to­wało, za­pa­dła nie­zręczna ci­sza. Długo nie umieli jej prze­rwać. Ja­dzia po­dej­rze­wała, że przy­ja­ciel nie bez po­wodu opo­wie­dział jej tę hi­sto­rię. Nie po to, aby się przed nią wy­ża­lić.

Sta­szek, je­den ze współ­lo­ka­to­rów Mietka, po­ja­wił się w domu dwa­dzie­ścia mi­nut przed go­dziną po­li­cyjną. Ocie­kał wodą. Ro­man w ogóle nie przy­szedł, co żad­nego z męż­czyzn nie zdzi­wiło, po­nie­waż czę­sto no­co­wał u swo­jej dziew­czyny. Ja­dzia szybko za­częła się zbie­rać. Miała do domu pięt­na­ście mi­nut.

– Wy­cho­dzi pani? Nie wi­dzi pani, jak wy­glą­dam? – Sta­szek roz­ło­żył ręce. Z rę­ka­wów kurtki ka­pała woda. – Leje tak, że na­wet pa­ra­solka nie po­może. O ile ja­kąś pani ma.

– We­zmę mój duży pa­ra­sol i cię od­pro­wa­dzę. Zresztą nie mo­żesz iść sama, zro­biło się późno – za­uwa­żył Mie­tek.

Za­pro­te­sto­wała.

– Pójdę sama, bo nie zdą­żysz wró­cić przed go­dziną po­li­cyjną.

– Po co w ogóle wy­cho­dzić w taką po­godę? – wtrą­cił się po­now­nie Sta­szek. – Ro­mek już na pewno na noc nie wróci, ja się prze­śpię na ku­chen­nej le­żance, a wy dwoje ma­cie po­kój dla sie­bie. Ele­ganc­kie roz­wią­za­nie, prawda? – Mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo do Mie­czy­sława.

Znik­nął we wspól­nej kuchni, z któ­rej ko­rzy­stali lo­ka­to­rzy z ca­łego pię­tra. Słu­żyła nie tylko do przy­rzą­dza­nia po­sił­ków, ale dzięki wy­słu­żo­nej ko­zetce była także czymś w ro­dzaju pro­wi­zo­rycz­nego po­koju ho­te­lo­wego.

– No pro­szę, mam u sie­bie dziew­czynę na noc. – Mie­tek się za­śmiał, gdy zo­stali sami. Żar­tami sta­rał się za­ma­sko­wać zmie­sza­nie.

– Ale ta dziew­czyna bę­dzie spała da­leko od cie­bie – od­po­wie­działa w po­dobny spo­sób.

– Ja śpię pod oknem.

– A za­tem ja się po­łożę przy drzwiach. Środ­kowe łóżko zo­sta­nie pu­ste.

– Te­raz już tylko przy­zwo­itki bra­kuje, która spa­łaby mię­dzy nami.

Ro­ze­śmiali się oboje.

Ja­dzia po­ło­żyła się w su­kience, nie miała się w co prze­brać. Nie mo­gła za­snąć. Mie­tek rów­nież prze­wra­cał się na po­sła­niu. Długo trwało, nim za­pa­dli w płytki sen.

Dwie go­dziny po pół­nocy wy­rwały ich z niego tu­pot cięż­kich bu­tów na scho­dach i szcze­ka­nie psów, a po­tem bez­ce­re­mo­nialne wa­le­nie do drzwi.

Do ich drzwi.

Ze­rwali się z łó­żek w tym sa­mym mo­men­cie. Mie­tek, po ciemku ude­rza­jąc się o kant szafy, do­sko­czył do Ja­dzi i zła­pał ją za rękę. Nie za­pa­lił świa­tła. Dziew­czyna czuła, jak wali jej serce. Mo­głaby przy­siąc, że sły­szy na­wet bi­cie jego serca.

– Właź pod łóżko, to pod oknem, cie­bie nie będą szu­kali. Przy­szli na pewno po mnie – wy­szep­tał jej do ucha.

– Może nie po cie­bie, ale po któ­re­goś z two­ich ko­le­gów – od­parła rów­nie ci­cho.

– Zrób, co mó­wię – roz­ka­zał. Był pe­wien, że to jego przy­szli aresz­to­wać.

Wpeł­zła pod łóżko. Mie­czy­sław po­cią­gnął koł­drę, aby od strony drzwi zwi­sała do sa­mej ziemi i za­sła­niała dziew­czynę. Po­tem po­szedł otwo­rzyć. Wa­le­nie i okrzyki się wzma­gały. Wie­dział, że roz­wście­czy ge­sta­pow­ców, je­żeli będą mu­sieli wy­wa­żyć drzwi.

***

Niemcy wtar­gnęli do przed­po­koju z za­ła­do­waną bro­nią i okrzy­kiem Hände hoch! Mie­czy­sław po­słusz­nie pod­niósł ręce w górę. Był blady, z tru­dem pa­no­wał nad drże­niem ciała. Miał na­dzieję, że ge­sta­powcy spraw­dzą jego do­ku­menty, prze­ko­nają się, że to on jest osobą, któ­rej szu­kają, i ni­kim in­nym nie będą się in­te­re­so­wali.

Prze­li­czył się. Je­den z Niem­ców na­dal w niego ce­lo­wał, nie po­zwa­la­jąc mu opu­ścić rąk, trzech in­nych wtar­gnęło do po­koju, po­na­wia­jąc roz­kaz Hände hoch! Za ple­cami Mietka za­pa­liło się świa­tło. Sły­szał ruch, otwie­ra­nie szafy i jej wy­be­be­sza­nie, po­tem sze­lest prze­rzu­ca­nych koł­der, wresz­cie pół zdzi­wiony, pół iro­niczny okrzyk:

– Mäd­chen?! Was machst du unter dem Bett?[1] Wy­ła­zić na­tych­miast!

Roz­legł się dźwięk ude­rze­nia kolbą, a po nim stłu­miony jęk. Mie­tek miał ochotę rzu­cić się na pil­nu­ją­cego go ge­sta­powca. Opa­no­wał się jed­nak, wie­dząc, że zgi­nąłby na miej­scu, a Ja­dzi i tak nie po­mógłby tym de­spe­rac­kim czy­nem. Za­mknął oczy, gdy po­li­cjanci wy­pro­wa­dzili dziew­czynę do przed­po­koju i ka­zali jej sta­nąć obok niego. Nie śmiał na nią spoj­rzeć, zdru­zgo­tany, że to wszystko spo­tkało ją tu­taj. U niego i przez niego.

Pro­wa­dzili ich w kaj­dan­kach po skąpo oświe­tlo­nej klatce scho­do­wej. Na przo­dzie szedł Mie­czy­sław, parę me­trów za nim Ja­dzia. Wi­działa zgar­bione plecy przy­ja­ciela i zwie­szoną głowę. Mo­gła być na niego zła, mo­gła czuć żal i roz­go­ry­cze­nie, lecz za­miast tego jej serce wy­peł­niła fala tkli­wo­ści. W tej strasz­nej chwili był jej bliż­szy niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Po­my­ślała, że go chyba ko­cha.

Wieźli ich przez ciemne mia­sto do zamku. Za­bro­nili im roz­ma­wiać. Sama myśl o wię­zie­niu, o któ­rym ze względu na pracę w Pol­skim Ko­mi­te­cie Opie­kuń­czym miała dość do­kładne in­for­ma­cje, spra­wiła, że serce Ja­dzi wa­liło jak osza­lałe. Nie mo­gła uwie­rzyć, że zo­stali aresz­to­wani. Za co? W jaki spo­sób Mie­tek, taki spo­kojny czło­wiek, mógł za­leźć Niem­com za skórę? Czyżby dzia­łał w kon­spi­ra­cji?

Są­dziła, że zna go do­brze. Być może jed­nak mało go znała.

Sta­rała się od­dy­chać po­woli i głę­boko, aby choć tro­chę uspo­koić osza­lałe ze stra­chu serce.

To aresz­to­wa­nie musi być po­myłką, która rano się wy­ja­śni. Je­żeli ani ona, ani Mie­czy­sław nie sta­wią się w pracy, kie­row­nic­two PKO bę­dzie ich szu­kało. Zwierzch­nicy będą o nich py­tali w nie­miec­kich urzę­dach. Ge­stapo bę­dzie zmu­szone ją zwol­nić, miała prze­cież na rano za­pla­no­waną pilną pracę. Po­winna prze­tłu­ma­czyć na nie­miecki kwar­talną ana­lizę po­mocy świad­czo­nej przez PKO. Ma­te­riały te miały tra­fić za po­śred­nic­twem cen­trali Rady Głów­nej Opie­kuń­czej do sa­mych władz Ge­ne­ral­nego Gu­ber­na­tor­stwa w Kra­ko­wie. Oku­panci cze­kali na wy­niki jej pracy.

„Zwol­nią mnie, mu­szą mnie zwol­nić” – po­wta­rzała w du­chu jak man­trę. W głębi du­szy czuła, że wcale nie mu­szą. Nie była nie­za­stą­piona. Nikt z Po­la­ków nie był nie­za­stą­piony. Hi­tle­rowcy każ­dego mo­gli za­trzy­mać, uwię­zić, roz­strze­lać lub wy­wieźć do obozu kon­cen­tra­cyj­nego. Choćby tu, bli­sko, na Maj­da­nek.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się przed bramą. Chwilę póź­niej Ja­dwiga Pa­te­rek i Mie­czy­sław Gro­dek za­si­lili grupę ty­siąca ośmiu­set więź­niów lu­bel­skiego zamku.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Dziew­czyna?! Co ro­bisz pod łóż­kiem? (niem.).