Dobre pochodzenie (Romans Historyczny) - Diane Gaston - ebook

Dobre pochodzenie (Romans Historyczny) ebook

Diane Gaston

3,8

Opis

Oliver Gregory jest traktowany przez członków socjety z jawną pogardą. Nikt nie ma mu za złe udziałów w znanym z erotycznych ekscesów klubie dla dżentelmenów, ale wszystkim przeszkadza jego pochodzenie. Pół biedy, że jest nieślubnym synem markiza, gorzej, że jego matka była Hinduską. Gdy Cecilia, z którą spędził w Paryżu upojne chwile, oznajmia, że oczekuje jego dziecka, Oliver postanawia jej pomóc. Zaprasza Cecilię pod swój dach i zatrudnia w klubie. Wpada w szał, gdy dowiaduje się, że ukochana zarabiała na życie jako luksusowa kurtyzana. Zaczyna wątpić, że to on jest ojcem jej dziecka, jednak nie ma serca skazywać niewinnej istoty na ciężki los bękarta, jakiego sam doświadczył. Wkrótce przekona się, że Cecilia darzy go prawdziwym uczuciem i wcale nie chce wykorzystać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (62 oceny)
25
14
11
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NataszaKijak

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Diane Gaston

Dobre pochodzenie

Tłumaczenie:Piotr Budkiewicz

Prolog

Paryż, 1816 rok

– Nie żyje? – powtórzyła Cecilia Lockhart.

Stała w drzwiach nędznego pokoiku w Paryżu, choć jej mąż uważał, że powinna dziękować Bogu za tak komfortowy lokal. Zza zamkniętych drzwi sąsiednich mieszkań dobiegały wrzaski niemowląt, odgłosy małżeńskiej awantury i zawodzenie starej kobiety. W powietrzu unosiła się ciężka woń gotowanego mięsa przemieszana z nieznośnym fetorem moczu i potu.

Kapitan 52 Pułku Piechoty tkwił na korytarzu, unikając wzroku Cecilii.

– Zginął z ręki Francuza, z którym się pojedynkował – oświadczył, nie kryjąc dezaprobaty. Cecilia wiedziała, że w tym pułku pojedynki były zakazane. – Wygląda na to, że wcześniej nie wylewał za kołnierz.

Ani trochę w to nie wątpiła. Duncan lubił sporo wypić.

– O co poszło? – Westchnęła. – Oszukiwał podczas gry w karty? Obraził francuską armię?

Kapitan, nim odparł, z zakłopotaniem przestąpił z nogi na nogę.

– Słyszałem, że Francuz zastał swoją żonę w łóżku z porucznikiem Lockhartem.

Poczuła ukłucie w sercu, choć właściwie nie wiedziała dlaczego. Jedno upokorzenie mniej czy więcej, co za różnica? To tylko kolejny policzek.

– Co teraz? – Spojrzała na kapitana.

– Pochowamy go, a pani może wrócić do domu. Czy wystarczy pani pieniędzy na podróż? – spytał bez cienia współczucia. Zapewne obawiał się, że będzie musiał wraz z kolegami wspomóc wdowę po poruczniku.

– Niczego nie potrzebuję. – W każdym razie nie od was, dodała w myślach. – Proszę robić, co do pana należy. Dziękuję za informację.

Skinął głową na pożegnanie i odszedł, a Cecilia zamknęła drzwi i przycisnęła do nich czoło. Niemowlęta darły się wniebogłosy, staruszka zawodziła coraz głośniej, małżeństwo wyzywało się od najgorszych.

Po chwili stukot kroków kapitana na drewnianych schodach ucichł.

Cecilia poczuła się tak, jakby zza ciemnych chmur, które od dawna ją spowijały, w końcu wyszło słońce. Odzyskała wolność. Duncan zniknął z jej życia i nigdy nie wróci. Nie musiała już obawiać się ciosu jego pięści. Nie będzie tłukł nią o ścianę. Koniec z cierpieniem i ukrywaniem sińców.

Zostało jej bardzo mało pieniędzy, a Duncan zadbał o to, by nie miała przyjaciół. Wiedziała, że nikt w Anglii nie powita jej z otwartymi ramionami.

A jednak choć samotna i niemal bez środków do życia przebywała w obcym kraju wśród ludzi, którzy jeszcze niedawno uważaliby ją za śmiertelnego wroga, wcale nie wpadła w czarną rozpacz ani nie ogarnęła jej panika.

Cecilia Lockhart oddychała pełną piersią i delektowała się wolnością.

Rozdział pierwszy

Paryż, sierpień 1818 roku

Oliver Gregory spacerował brzegiem Sekwany, obserwując, jak różowy świt spowija okoliczne budynki, a nieśmiałe promienia słońca odbijają się w wodzie. Pomyślał, że w przeciwieństwie do Paryża, o tej porze dnia Londyn kojarzył się raczej z mrocznym labiryntem uliczek i sklepów.

Natomiast Kalkuta… Och, miasta, w którym urodził się Oliver, nie można opisać słowami, chyba że wyszeptanymi w hindi.

Usiłował przypomnieć sobie egzotyczne dni dzieciństwa i uśmiechniętą kobietę w pastelowych jedwabiach, która trzymała go w ramionach, nazywając pyaare bete, swoim słodkim chłopcem.

Tak chciał poukładać sobie życie, by oderwać się od smutku po utracie tego, co kochał. Uznał, że może to osiągnąć, gdy założy organizację, która umożliwi dżentelmenom zaspokajanie cielesnych potrzeb. Oliver był współwłaścicielem Vitium et Virtus, czyli Rozpusty i Cnoty, ekskluzywnego klubu, który wraz z trojgiem przyjaciół otworzył jeszcze w Oksfordzie. Klub Rozpusta i Cnota specjalizował się w dostarczaniu członkom dekadenckich rozrywek, począwszy od pięknych kobiet i wybornej brandy, aż na hazardzie skończywszy.

I pomyśleć, że właśnie wyszedł z pewnego paryskiego klubu, przy którym Rozpusta i Cnota wydawał się nie tyle nawet umiarkowany, co wręcz pruderyjny! Wciąż był pod wrażeniem tego, co zobaczył. Specjalizowano się tam w dostarczaniu rozkoszy cielesnej poprzez zadawanie bólu. Potrafił to docenić, ale wszystko miało swoje granice. Ci żądni doznań paryżanie flirtowali ze śmiercią!

Przypomniał sobie, że w Indiach widział, jak niemal nagi mężczyzna połyka węża, a inny biega boso po rozżarzonych węglach.

Przenikliwy krzyk wyrwał go z rozmyślań. Chmara urwisów obskoczyła jakąś kobietę, ciągnęła ją za suknię i hałaśliwie domagała się pieniędzy. Oliver widział kiedyś, jak młodociani ulicznicy z Kalkuty napadli na przypadkowego przechodnia i w okamgnieniu rozebrali go do naga. Podobny los mógł spotkać każdego spacerowicza w Paryżu bądź Londynie.

– Arretez! Arretez! – wrzasnął, rzucając się na pomoc nieszczęsnej damie. – Przestańcie!

– Nie! Nie! – Kobieta uniosła ręce, a dzieci rozpierzchły się na wszystkie strony.

Gdy Oliver dobiegł na miejsce, nieznajoma wzięła się pod boki.

– No i co pan najlepszego narobił?! – naskoczyła na niego.

– Jest pani Angielką? – wyjąkał zaskoczony.

– Uciekły! – Z irytacją wskazała pustą przestrzeń.

– To chyba dobrze, że zdołałem przepłoszyć tę zgraję uliczników – niepewnie tłumaczył się Oliver. – Zaatakowali panią!

Popatrzyła na niego ciężkim wzrokiem.

– Nikt mnie nie zaatakował – prychnęła. – Rozdawałam im pieniądze, żeby kupili sobie coś do jedzenia.

– Rozdawała pani pieniądze łobuzom? – spytał w osłupieniu. – Czy to roztropne?

– Z pewnością roztropniejsze, niż bezczynne przyglądanie się, jak kradną z głodu! – wycedziła, a jej oczy rozbłysły.

– Proszę mi wybaczyć – wydukał skruszony. – Hm… Może przywoła ich pani z powrotem?

– Wykluczone, są zbyt przerażeni. Uciekli.

– Strasznie mi przykro. – Pokręcił głową.

– Cóż, wrócę jutro – westchnęła dama i ruszyła przed siebie.

– Proszę zaczekać! – Dogonił ją. – Cóż takiego Angielka robi bladym świtem nad Sekwaną?

– Czy ma pan kłopoty z pamięcią? – W jej oczach zamigotały szelmowskie ogniki. – Rozdawałam monety łobuziakom, dopóki pan ich nie przepłoszył.

Pomyślał, że ta kobieta jest prześliczna. Miała piękne oczy z długimi, ciemnymi rzęsami oraz brwi wygięte w łagodny łuk. Do tego uwagę przyciągały jej pełne wargi, elegancki nos i owalna twarz. Nosiła czepek, ale w coraz mocniejszym świetle poranka zorientował się, że jej suknia jest granatowa i pięknie się komponuje z jej urodą.

– A cóż takiego Anglik robi bladym świtem nad Sekwaną? – spytała kpiąco.

– Usiłuję ratować damy w potrzebie – wyjaśnił z uśmiechem.

– Więc niech szuka pan dalej, bo ja w potrzebie nie jestem – roześmiała się.

– Niemniej pozostaję do usług. – Ukłonił się.

Nie zatrzymała się, więc szedł za nią.

– Jak mniemam, korzystając z zakończenia wojny, delektuje się pan rozkoszami Paryża? – odezwała się po chwili.

– Prawdę mówiąc, jestem tu w interesach. – Nie dodał, że jego interesy to w gruncie rzeczy czysta przyjemność. – A pani?

– Moi? – Zatrzepotała rzęsami. – Mieszkam tutaj.

– Można przypuszczać, że tak piękna angielska dama jak pani mogłaby długo opowiadać o tym, co skłoniło ją do zamieszkania w Paryżu.

– Właściwie dlaczego uważa mnie pan za damę? – Podejrzliwie zerknęła na niego.

– Łatwo to wywnioskować. Nosi się pani w szlachetny sposób i wysławia jak na bywalczynię salonów przystało.

Wzruszyła ramionami i oświadczyła kapryśnie:

– I tak nic panu nie powiem.

Nie zamierzał nalegać. Rozumiał jej potrzebę prywatności, ale nie chciał jeszcze odchodzić.

– Mam propozycję. Zapraszam panią na śniadanie.

– Dlaczego miałabym jeść śniadanie z nieznajomym? – spytała z kpiącym uśmieszkiem.

– Racja. W takim razie pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Oliver Gregory, moim ojcem jest markiz Amberford. – Nigdy nie dodawał nic więcej. Ludzie, którzy nie znali jego ojca, zwykle dochodzili do wniosku, że Oliver jest młodszym synem arystokraty. – Formalności stało się zadość.

Tym razem w jej śmiechu słychać było szczere rozbawienie.

– Teraz znam jedynie pana godność, a przynajmniej tę, którą raczył mi pan podać.

– Gwarantuję, że to moje prawdziwe imię i nazwisko. – Gdy uniosła brwi i pokiwała głową z demonstracyjnym powątpiewaniem, dodał z naciskiem: – Mówię prawdę, zapewniam panią.

– To bez znaczenia.

– No dobrze… – Westchnął. – Więc co z tym śniadaniem? Obiecuję tryskać dowcipem. Możemy zasiąść w kawiarnianym ogródku, jeśli poprawi to pani humor.

– Zaprasza mnie pan do kawiarni? – upewniła się.

– Wedle pani uznania. Proszę wybrać tę, która pani najbardziej odpowiada.

– Doskonale – odparła po namyśle. – Ale musi pan także dać mi kilka monet dla dzieci. Jutro będę jeszcze bardziej wygłodniałe.

– Proszę. – Wyjął z kieszeni skórzaną sakiewkę i wysypał monety na dłoń.

Dama zgarnęła pieniądze, włożyła je do torebki i oznajmiła:

– Znam jedno miejsce, gdzie możemy zjeść śniadanie.

Poprowadziła go obok La Fontaine du Palmier, pomnika ku czci napoleońskich bitew w Egipcie, na Place du Chatelet, do kawiarenki, która właśnie otwierała podwoje. Usiedli na zewnątrz, gdyż robiło się ciepło i niebo było błękitne, więc zapowiadał się idealny dzień.

– Mają tu wyborne ciasta – stwierdziła dama.

– Ciasta. – Przewrócił oczami. – Dokądkolwiek pójdę w Paryżu, wszędzie tylko ciasta i ciasta. A ja nie przepadam za słodyczami.

– Może zatem chleb z serem? – zaproponowała.

– Ah, oui. C’est bon. – Uśmiechnął się. – I kawa.

Kelner zjawił się niemal natychmiast, a z jego szerokiego uśmiechu Oliver wywnioskował, że doskonale znał jego towarzyszkę. Wybrała dla siebie ciastko i czekoladę, a dla niego chleb z serem i kawę.

– Proszę mi powiedzieć, jakież to interesy sprowadziły pana do Paryża? – spytała uprzejmie.

Ze zdziwieniem poczuł, że nie chce wyjawiać prawdy z obawy przed dezaprobatą nowej znajomej. Zjawił się w Paryżu, by bliżej poznać dekadencję miejscowych klubów dla dżentelmenów i sprawdzić, jakie rozwiązania i pomysły można by wykorzystać w Rozpuście i Cnocie. Wyprawa nie okazała się równie owocna jak poprzednia, gdy poznał dorodną francuską śpiewaczkę o tycjanowskich włosach, gotową podjąć pracę w londyńskim przybytku.

Oliver zwykle nie przejmował się obiekcjami dam. Dla tych niewiast, które miały wobec niego zastrzeżenia, klub dla panów był najmniejszym problemem.

– Badam grunt i sprawdzam możliwości – odparł wymijająco.

– Możliwości? – W jej oczach dostrzegł nikły cień zainteresowania.

– Rozmawia pani ze mną jedynie przez grzeczność – zauważył wyzywająco.

– Owszem. – Gdy jej oczy rozbłysły, pomyślał że są koloru pierwszorzędnej brandy. – Niemniej i tak chciałabym wiedzieć, cóż to za możliwości.

– Biznes, proszę pani. – Odwrócił wzrok. – Niewiele jednak wskórałem.

Kelner przyniósł dzbanek z kawą, dzbanuszek ze śmietanką, cukiernicę, a także dzbanek z czekoladą i filiżanki, które zręcznie napełnił, po czym ukłonił się i odszedł niemal bezszelestnie.

Oliver dodał do kawy odrobinę śmietanki i skosztował napar.

– Wyborna – mruknął z uznaniem.

– Dlatego często tu przychodzę. – Uraczyła się czekoladą i westchnęła z zadowoleniem.

– Rozmowy o interesach nieodmiennie mnie nudzą – oznajmił, bawiąc się uszkiem od filiżanki. – Może chciałaby pani spytać mnie o coś innego?

– Jak rozumiem, mam wyrazić zdumienie, że nie wygląda pan jak Anglik?

Nie wiedział, czy to pytanie, czy stwierdzenie faktu.

Cóż, mógł się tego spodziewać. Kobiety zawsze interesowało, dlaczego ma tak ciemną skórę i włosy, a ta dama była po prostu bezpośrednia.

– Innymi słowy, zastanawia się pani, dlaczego syn markiza wygląda jak przybysz z egzotycznego kraju.

– Doprawdy? – Uniosła brwi. – A może wcale się nad tym nie zastanawiam, tylko pan ma ochotę mi o tym opowiedzieć?

Doszedł do wniosku, że w istocie chciałby wyjawić tę cząstkę prawdy o sobie.

– Mój ojciec jest markizem, lecz matka pochodzi z Indii.

Zawiesił głos. Kobiety, z którymi spędzał większość czasu, uważały, że jest atrakcyjny dzięki egzotycznej powierzchowności, lecz tym razem rozmawiał z damą, a nie z kimś, kto chce tylko dzielić z nim z nim rozkosze nocy.

Szlachetnie urodzone matrony robiły, co mogły, by izolować go od córek na wydaniu. Nie zważały nawet na jego spory majątek. Inna sprawa, że niejedna z nich sama chętnie wskoczyła mu do łoża.

– To wiele tłumaczy. – Upiła łyk czekolady. – Czy urodził się pan w Indiach?

– Owszem. Wyjechałem stamtąd jako dziesięciolatek.

– Sporo pan pamięta. – Teraz wydawała się naprawdę zainteresowana.

– Jak najbardziej. – Wspominał dzieciństwo podczas porannej przechadzki, dopóki nie zauważył tajemniczej damy.

– Chętnie posłucham.

Zlizała czekoladę z warg, a Oliver niemal zapomniał o Indiach.

– Pamiętam dźwięki, zapachy i jaskrawe barwy – zaczął, gdy ponownie udało mu się zebrać myśli, i opowiedział jej o mężczyźnie zaklinającym węża, o fakirach, którzy sypiają na łożach nabijanych gwoździami lub spacerują po rozżarzonych węglach. Mówił o muzyce, śpiewie i tańcu, a także o rzeźbionych i malowanych podobiznach bogów, o wonnych ogrodach i chłodnych domach z miękkimi poduszkami.

Nie wspomniał jednak o matce ani o tym, że ojciec dzielił czas między dwa domy, indyjski oraz angielski, który stał po drugiej stronie ogrodu.

– Trudno mi to sobie wyobrazić. – Na jej twarzy malowało się ożywienie. – Chętnie pojechałabym zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Poczuł ucisk w brzuchu. Wiedział, że nigdy nie powróci w rodzinne strony i nie odświeży wspomnień z dzieciństwa.

– Paryż to dla pani za mało? – Uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Paryż… nie okazał mi braku gościny – odparła zagadkowo, a na jej twarzy zagościł smutek.

Pomyślał, co może ukrywać ta fascynująca dama.

Kelner przyniósł jej ciastko francuskie z bitą śmietaną oraz konfiturą, a przed Oliverem postawił deskę serów i bochenek jeszcze ciepłego chleba.

– Paryż to piękne miasto. – Spróbowała śmietany. – O ile mi wiadomo, wiele budynków, pomników i dzieł sztuki mogło ulec zniszczeniu podczas rewolucji. Sporo przepadło, ale większość ocalała. Chwała za to Napoleonowi.

– Bez przesady – mruknął sceptycznie Oliver, a ona uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Niemniej miasto jest rzeczywiście wspaniałe i powinienem zwiedzić je gruntowniej. – Dotąd bywał w miejscach cenionych za walory rozrywkowe, a nie architektoniczne. – Niestety został mi tylko jeden dzień…

– Doprawdy? – Opuściła widelczyk z kęsem ciastka.

– Jutro wyjeżdżam. Proszę mi powiedzieć, jakie miejsca powinienem zwiedzić w tym krótkim czasie.

Dama poprawiła się na krześle i odparła z zapałem:

– Po pierwsze Notre Dame. To najpiękniejsza i najwspanialsza katedra w Paryżu. Musi pan też zajrzeć do Luwru, gdzie zgromadzono najważniejsze dzieła sztuki, które przed rewolucją były w pałacach arystokratów. Warto też obejrzeć Palais-Royal. Obecnie są tam sklepy i restauracje

Opowiadała jeszcze przez kilka minut, a gdy dokończyli posiłek, Oliver zapłacił kelnerowi iż ociąganiem wstał. Mógłby spędzić cały dzień w towarzystwie tej kobiety, choć jeszcze nie powiedziała mu ani słowa o sobie.

– Dziękuję za śniadanie – oznajmiła. – Bardzo dobrze się bawiłam.

– Podobnie jak ja, tajemnicza damo.

– Chyba nadszedł czas rozstania. – Ona również nie wydawała się zachwycona tą perspektywą.

– Chyba tak…

Zwolnili stolik, ale przystanęli na chodniku. Miasto już tętniło życiem, na ulicach zaroiło się od powozów. Wszędzie było pełno ludzi śpieszących do swoich zajęć.

Oliver chwycił tajemniczą damę za łokieć i odsunął na bok.

– Proszę jeszcze nie odchodzić. – Spojrzał na nią błagalnie. – Zależy mi na pani towarzystwie. Moglibyśmy razem obejrzeć miejsca, o których tak cudownie pani opowiadała.

Cecilia popatrzyła mu w oczy. Miał twarz, która łatwo zapadała w pamięć, a w dodatku był przystojny, lecz nie to ją zafascynowało. Duncan też uchodził za atrakcyjnego mężczyznę i nic dobrego z tego nie wynikło. Teraz wiedziała już dobrze, że miły dla oka wygląd to za mało. Od mężczyzny należało oczekiwać czegoś więcej.

Nie zadawał jej zbędnych pytań, jakby czekał, aż sama się przed nim otworzy. To jej się spodobało. Zastanawiała się, czy spędzić dzień w jego towarzystwie. Nie miała żadnych planów czy zobowiązań na dzisiaj, a pan Gregory jutro wyjeżdżał. Egzotyczny wygląd Olivera przypadł jej do gustu i z przyjemnością wsłuchiwała się w jego angielski akcent, za którym tęskniła.

– Dobrze, oprowadzę pana po Paryżu – usłyszała swój głos i poczuła, jak uginają się pod nią nogi. – Zaczniemy od Notre Dame, gdyż jest w pobliżu, nawet stąd widać jej wieże.

– Zanim wejdziemy do środka, okrążymy świątynię, gdyż z każdej strony wygląda inaczej – powiedziała Cecilia, gdy zbliżyli się do katedry. – Aż trudno uwierzyć, że to jedna i ta sama budowla. Wzniesiono ją na planie krzyża, podobnie jak wszystkie katedry.

– Zna się pani na tym – zauważył z przyjaznym uśmiechem.

– Trochę… – Dziwne, ale jakby się speszyła tą pochwałą.

Miała sporo wolnego czasu, a najbardziej lubiła przychodzić do katedry, bo odnajdywała tu wewnętrzny spokój. Bywało, że odległa od zewnętrznego świata i głęboko zadumana krążyła tu całymi godzinami.

– A to są łuki przyporowe – wskazał palcem Oliver wyraźnie zadowolony z siebie. – Widzi pani? Też znam się trochę na architekturze.

Spacerując wokół katedry, rozmawiali o jej wyglądzie, budowie i historii, a gdy w końcu weszli do środka, dzwon wybił pełną godzinę i przed ołtarzem pojawił się ksiądz z ministrantami. Nadeszła pora mszy.

– Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, jeśli zostaniemy? – Wiedziała, że wielu Anglików za nic nie wzięłoby udziału w katolickiej mszy.

– Ani trochę, zapewniam.

Zajęli miejsca w tylnej ławie z dobrym widokiem na ołtarz.

Lubiła uczestniczyć w nabożeństwie, gdyż czuła się trochę jak w kościele w swoich rodzinnych stronach. Wysłuchiwanie prowadzonej po łacinie mszy uspokajało ją i pomagało oderwać myśli od codziennych bolączek. Przynajmniej na ten krótki czas zapominała, jak dziwnie potoczyło się jej życie i jak bardzo doskwiera jej samotność.

Gdy msza dobiegła końca, Oliver ujął dłoń Cecilii.

– Cieszę się, że zostaliśmy – wyznał szczerze.

Spacerowali po wnętrzu, zachwycając się witrażami i posągami, aż wreszcie mieli już dosyć i ruszyli do wyjścia.

– Mam na imię Cecilia – przedstawiła się wreszcie, uznając, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli ten sympatyczny dżentelmen pozna jej imię.

Odkąd powiadomiono ją o śmierci męża, nie wyjawiła nikomu w Paryżu, jak naprawdę się nazywa. Teraz jednak zapragnęła przedstawić się dżentelmenowi, który w istocie rzeczy był dla niej kimś obcym, ale choć przez jeden dzień chciała być sobą, jak w tamtych czasach, gdy jeszcze nie uległa urokowi Duncana.

On zaś zachował się tak, jakby nie dostrzegł nic dziwnego w tym, że nagle wyjawiła mu swoje imię, tylko stwierdził rzeczowo:

– Skoro mam mówić ci po imieniu, to tego samego oczekuję od ciebie.

– Dobrze, Oliverze – wyszeptała.

– Cecilio. – Uśmiechnął się.

Nie wypadało, by dżentelmen i dama zwracali się do siebie tak poufale, chyba że znali się od dzieciństwa. Poznali się zaledwie kilka godzin wcześniej, ale w swoim towarzystwie czuli się jak starzy znajomi.

– Teraz powinniśmy udać się do Luwru – zasugerowała.

Chodziła tam, gdy pragnęła sobie przypomnieć, jak wiele niewiarygodnego piękna skrywa ten świat. Uwielbiała sztukę renesansu, w szczególności portret Mony Lisy. Pomyślała przy tym, że żaden ze znanych jej mężczyzn nie wybrałby się do muzeum, a jeśli już, to demonstracyjnie okazywałby niezadowolenie i znudzenie.

Czy Oliver naprawdę był taki, jakim się jej wydawał? A może tylko udawał, starannie skrywając prawdziwą naturę? Przecież sama dzień w dzień udawała kogoś, kim nie była.

Na zewnątrz usłyszeli, jak dzwon z wieży Notre Dame wybija czwartą, co uświadomiło Cecilii, że od wielu godzin nie mieli nic w ustach.

– W Palais-Royal są restauracje, jeśli zgłodniałeś – oznajmiła, chociaż sama przywykła do burczenia w brzuchu.

Gdy towarzyszyła Duncanowi podczas wojskowych misji, przyznawano jej połowę jego racji żywnościowych, ale przy każdej nadarzającej się okazji kochający małżonek zjadał także jej przydział, więc najczęściej obywała się smakiem. Do tego przekonała się na własnej skórze, że nie warto utyskiwać, bo można oberwać.

– Zjadłabyś coś? – zapytał troskliwie.

Przez cały dzień dbał o nią i spełniał jej zachcianki. Nie wiedziała, czy to jego technika uwodzenia, czy też naprawdę zależało mu na jej samopoczuciu.

– Szczerze mówiąc, umieram z głodu – wyznała.

– A zatem musimy coś przekąsić.

Podał jej ramię i spokojnym krokiem ruszyli w kierunku Palais-Royal, w którym niegdyś zamieszkiwał książę Orleański, a wcześniej kardynał Richelieu. Pałac znajdował się nieopodal miejsca, gdzie zarabiała na życie.

Nie. Cecilia Lockhart, która szła u boku prawdziwego dżentelmena z Anglii, nie zarabiała pieniędzy.

Tym zajmowała się Madame Coquette.

Rozdział drugi

Oliver wybrał restaurację Beauvilliers, w której stoły nakryto białymi obrusami, sztućce lśniły srebrem, a trunki podawano w kryształowych kieliszkach. Jadł w tym lokalu całkiem niedawno i nie miał do niego żadnych zastrzeżeń.

– Ależ tutaj jest bardzo drogo – uprzedziła go Cecilia, gdy szli do stołu w zacisznym kącie sali.

– Bez obaw, stać mnie na ten lokal. – Przywykł, że gdy kobiety dowiadywały się o jego majątku, ich oczy jaśniały z chciwości, jednak gdy ta kobieta popatrzyła na niego z ledwie skrywanym powątpiewaniem, roześmiał się i oznajmił: – Mówię prawdę, Cecilio, i nalegam, żebyś zamówiła to, na co masz ochotę, nie przejmując się ceną. – Zasiedli przy stole wskazanym przez kelnera. – Coś mi się przypomniało w związku z liberté, égalité, fraternité. Jeszcze nie spotkałem w Paryżu subiekta z drogiego sklepu ani lokaja z eleganckiej rezydencji, który patrzyłby na mnie z góry. Czyli rewolucyjne marzenia o wolności, równości i braterstwie nie były tylko czczym hasłem, prawda?

– Czyżby przytrafiało ci się coś podobnego? – Zmarszczyła brwi. Naprawdę wydawała się zaskoczona. – Ludzie patrzyli na ciebie z pogardą?

– Chodzi o mój kolor skóry. Wszyscy od razu zakładają, że jestem cudzoziemcem. – Nie dodał, że angielscy arystokraci oraz ich służący często okazywali mu wyższość. Podobnie traktowano go w wielu sklepach w Anglii.

– Moim zdaniem wcale nie wyglądasz jakoś tak… nadzwyczajnie.

– Dziękuję – odparł rozbawiony.

Przestudiowali wydrukowane menu z licznymi propozycjami dań i postanowili zacząć od zupy cebulowej, a następnie uraczyć się półmiskiem ostryg i kiełbaskami. Na główne danie zamówili befsztyk i kaczkę. Oliver sugerował, by wzięli jeszcze rybę, pieczony drób oraz cielęcinę, ale Cecilia oświadczyła, że zaraz pęknie na samą myśl o tej górze jedzenia. Do każdej potrawy podawano inne wino.

– Ten posiłek kojarzy mi się z uroczystymi kolacjami w domu – oświadczyła znad zupy.

Oliver pomyślał, że skoro jedzą luksusowo, to Cecilia zapewne pochodzi z bogatej rodziny i najprawdopodobniej jest arystokratką.

– W domu? – zapytał. – Czyli w Anglii?

Spoważniała, zastanawiając się, czy powinna zdradzać kolejne informacje o sobie.

– W Surrey – odparła.

Miał ochotę się uśmiechnąć. Dowiadywał się o niej coraz więcej.

– W takim razie jesteśmy sąsiadami – powiedział. – Posiadłość mojego ojca mieści się w hrabstwie Kent.

Przez moment w milczeniu zajadali się ostrygami i kiełbaskami, popijając je winem.

– Jestem niemile widziana w Surrey – wyznała nieoczekiwanie. – Rodzina mnie wydziedziczyła, kiedy uciekłam do Gretna Green i wyszłam za mąż.

Oliver popatrzył na nią nie tylko z zaskoczeniem, ale i ze współczuciem. Wiedział, jak to jest, kiedy traci się bliskie osoby.

– Rodzice cię wydziedziczyli? – spytał pozornie obojętnym tonem.

– Tak. Uznali, że mój mąż jest nieodpowiednią partią.

Ten problem również nie był mu obcy. Większość arystokratycznych rodzin uważała go za nieodpowiedniego kandydata na męża.

– Mój mąż był przekonany, że pogodzą się z sytuacją, kiedy postawimy ich przed faktem dokonanym. Sądził, że ojciec ustąpi i przekaże mi posag, ale tego nie zrobił. – Dopiła wino. – Mąż nie miał dużego majątku i nie mógł się pochwalić znanym nazwiskiem, za to świetnie prezentował się w mundurze.

– Aha, czyli był żołnierzem – mruknął Oliver.

– Tak, porucznikiem. W ten sposób trafiłam do Paryża – ciągnęła Cecilia. – Jego pułk skierowano do Brukseli, ja też tam oczywiście pojechałam. Po bitwie pod Waterloo pułk wkroczył do Francji i stacjonował w Paryżu.

Oliver uszanował wolę ojca i nie wykupił stopnia oficerskiego, lecz potem bardzo żałował tej decyzji. I żałował do dzisiaj, bo powinien był służyć w armii i walczyć u boku swojego przyjaciela Fredericka Challengera.

Cecilia podsunęła kieliszek kelnerowi, który napełnił go po brzegi.

– Ta bitwa była upiorna! – westchnęła.

– Obserwowałaś jej przebieg? – Oliver nie krył zaskoczenia.

Sam również trafił pod Waterloo. Nie mogąc się zaciągnąć, wraz z wieloma innymi pojechał do Brukseli, żeby być blisko wielkich wydarzeń. W rezultacie zaroiło się tam od brytyjskiej arystokracji. W dni bitwy Oliver oraz liczni turyści z Anglii udali się na miejsce koncentracji wojsk, gdzie byli świadkami niewyobrażalnej jatki. Również Cecilia widziała przerażające sceny, których żadna kobieta nigdy oglądać nie powinna.

Wypiła spory łyk wina.

– Tylu ludzi zginęło – wyszeptała.

Oliver robił, co mógł, żeby ściągać rannych z pola, ale uważał, że powinien dać z siebie więcej. Gdy wrócił do Londynu, dręczyły go wyrzuty sumienia i przez długi czas nie potrafił ponownie zatracić się w rozkoszach oferowanych przez klub Rozpusta i Cnota.

– Też oglądałem bitwę – wyznał cicho.

– Doprawdy? – Podejrzliwie zmrużyła powieki. – Byłeś w wojsku?

– Nie, nie byłem. – Grzebał widelcem w potrawie. – Ale mój przyjaciel Frederick uczestniczył w walce.

– Przeżył?

– Tak. – Przytknął kieliszek do ust. – Na szczęście.

Kelner zabrał ledwie tknięte ostrygi i kiełbaski, po czym przyniósł befsztyk z sosem i otworzył następną butelkę.

– A twój mąż? – zainteresował się Oliver. – Co z nim?

Wzdrygnęła się, jakby uznała to pytanie za przekroczenie pewnej granicy, za atak na swoją prywatność.

– Chodzi ci o to, czy przeżył bitwę?

– Tak. – Owszem, myślał o bitwie, ale uświadomił sobie, że chciałby wiedzieć dużo więcej.

– Wyszedł z niej bez szwanku – skwitowała z ledwie skrywaną pogardą.

Oliver odkroił kawałek wołowiny i wsunął go do ust, a Cecilia postukała paznokciem w kryształowy kieliszek.

– Mój mąż zginął tutaj, w Paryżu – wyznała w końcu. – Podczas pojedynku.

– Pojedynku?

– Dwa lata temu. – Nie zamierzała zagłębiać się w okoliczności tego zdarzenia. – Ponieważ w rodzinnym domu nikt na mnie nie czekał, zostałam w Paryżu. – Wypiła wino.

Wiedział, że wielu londyńczyków osiedlało się w tańszym Paryżu.

– A ty, Oliverze? – zapytała. – Wyjawiłam ci całą prawdę o sobie.

Chciał powiedzieć, że bardzo w to wątpi, ale ugryzł się w język.

– Niewiele mam do powiedzenia na swój temat – odparł wykrętnie.

Choć na jej twarzy zagościł uśmiech, wyczuł, że zamknęła się w sobie.

– Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę – powiedziała pozornie lekkim tonem.

– Ale to prawda. Jestem prostym człowiekiem o nieskomplikowanym guście. – Uniósł kieliszek z doskonałym i bajecznie drogim winem, jakby chciał wznieść kpiarski toast.

– Ejże, lordzie Oliverze. – Pogroziła mu palcem.

– Nie jestem lordem. – Zachmurzył się.

– Przecież wspomniałeś, że twój ojciec jest markizem. – Spojrzała na niego z uwagą.

– Bo jest, lecz nie przysługuje mi prawo do tytułu ani nawet do szczycenia się dobrym pochodzeniem jako młodszemu synowi lorda. – Tym samym przyznał, że jest bękartem, i spodziewał się ujrzeć na twarzy Cecilii obrzydzenie, lecz patrzyła na niego ze szczerym zrozumieniem. – Mój ojciec nie ożenił się z moją matką, jak się bez wątpienia domyśliłaś – ciągnął. – Ale sprowadził mnie do Anglii, kiedy przyjął tytuł.

Oliver był jedynym synem swojego ojca, a jego matką była bibi, indyjska dama do towarzystwa. A mówiąc mniej oględnie, za to bardziej zgodnie z prawdą, była prostytutką. Ojciec często powtarzał, że to miłość jego życia, co nie przeszkodziło mu jej zostawić, kiedy nieoczekiwanie odziedziczył tytuł. Jego angielska żona zażądała, by rozstał się z Hinduską, ale obiecała zajmować się Oliverem jak własnym synem. Wkrótce stało się jasne, że nawet przez myśl jej nie przeszło, by dotrzymać obietnicy.

– Czy jeszcze kiedyś widziałeś się z matką? – zapytała Cecilia.

– Nigdy. – Nalał sobie wina. – Moja matka nie żyje.

Umarła niedługo po jego wyjeździe z Indii. Jak się później dowiedział, stało się to, nim jeszcze dopłynął do Anglii. Macocha poinformowała go, że podczas porodu kolejnego bękarta jego ojca wdały się komplikacje, więc Oliver żył w przekonaniu, że stracił nie tylko matkę, lecz również brata lub siostrę.

Dopiero jako młody mężczyzna dowiedział się, że to nieprawda. Ojciec musiał mu pokazać list z Indii, żeby Oliver uwierzył. Jego matka umarła, ale na febrę… A może pękło jej serce?

Na twarzy Cecilii odmalowało się współczucie.

– Tak mi przykro – powiedziała cicho. – To strasznie smutne.

– Historia sprzed lat. – Napił się wina.

Ani słowem nie skomentowała faktu, że pochodził z nieprawego łoża, po prostu przyjęła to do wiadomości. Oliver zastanawiał się, po co to wyjawił, choć właściwie nigdy o tym nie mówił, a także nie wspominał o matce.

Miał wrażenie, że zna Cecilię od dawna i może jej ufać, tak jak ufał Frederickowi, Jacobowi i Nicholasowi…

Westchnął cicho. Nie wiedział, gdzie jest Nicholas, ale chciał wierzyć, że żyje. Czwarty założyciel klubu Rozpusta i Cnota zniknął pewnej nocy sześć lat temu, pozostawiając po sobie tylko sygnet oraz kałużę krwi w bocznej uliczce.

– Nadal tęsknię za rodziną – wyznała półgłosem Cecilia. – Chociaż… – Umilkła i wbiła widelec w mięso. – Mniejsza z tym. To głupie pragnąć czegoś, co jest nieosiągalne.

– Co prawda, to prawda. – Oliver uniósł kieliszek, jakby chciał wznieść toast.

Gdy napili się wina, postanowił zmienić temat rozmowy na mniej nabrzmiały emocjami i wspomniał o zabytkach, które oglądali tego dnia.

Przyjaźnie gawędzili o najpiękniejszych zakątkach Paryża, a niedługo potem kelner podał deser, czyli profiterolki, eklery, kawę i likier.

Po królewskiej uczcie udali się na spacer. Palais-Royal nadal tętnił życiem, a w sklepach roiło się od klientów.

Oliver przywykł do obdarowywania upominkami towarzyszących mu kobiet, które zawsze chętnie przyjmowały wszystko, co im dawał. Pragnął jakoś upamiętnić ten dzień, więc kiedy mijali zakład jubilerski, przystanął i spojrzał na Cecilię.

– Wejdźmy do środka – zaproponował.

Spokojnie przyjęła jego propozycję, co go zaskoczyło. Na ogół damy nie potrafiły ukryć ekscytacji na myśl, że zaraz dostaną kosztowny drobiazg.

Oglądali naszyjniki i bransoletki z brylantami, szmaragdami i rubinami, ale nie zauważył żadnych emocji na twarzy Cecilii.

– Piękne, prawda? – spytał, mając nadzieję, że zorientuje się w jej preferencjach.

– O tak – zgodziła się bez przekonania. – Bardzo piękne.

Wskazywał palcem przeróżne błyskotki, lecz Cecilia okazała im zaledwie nikłą część zainteresowania, którą wzbudziły w niej obrazy w Luwrze czy witraże w Notre Dame.

Wreszcie nie wytrzymał, spojrzał jej prosto w oczy i spytał:

– Cecilio, czy nie widzisz, że chcę ci kupić upominek? Dlatego próbuję się zorientować, jaką biżuterię lubisz najbardziej.

– Upominek? – spytała nieufnie. – Ale po co?

– Chciałbym upamiętnić wspólnie spędzony dzień. – Pragnął, by nigdy nie zapomniała o tych chwilach.

– Czego oczekujesz w zamian? – Cofnęła się o krok.

– W zamian? – powtórzył zaskoczony. – Niczego. To podarunek.

Zmrużyła oczy, najwyraźniej nie wierząc jego słowom.

– Posłuchaj… – Z ciężkim westchnieniem położył rękę na jej ramieniu. – Ten dzień był wyjątkowy. Pokazałaś mi wspaniałe miejsca, do których z pewnością sam bym dzisiaj nie dotarł.

Zapewne przespałby pół dnia, a wieczorem udałby się na tańce lub do kasyna. W towarzystwie Cecilii stracił zainteresowanie i jednym, i drugim.

W gablocie w głębi sklepu wyeksponowano medaliony i mniej kosztowną biżuterię. Uwagę Olivera przykuł długi złoty łańcuszek z perełką.

– W takim razie czy mogę kupić ci coś symbolicznego? – zapytał. – W podziękowaniu za wspólnie spędzone chwile?

Nadal patrzyła na niego nieufnie, ale w końcu kiwnęła głową.

– Dobrze – oznajmiła.

Przywołał subiekta i zapłacił za naszyjnik monetą z sakiewki, ale gdy sprzedawca otwierał gablotę, Oliver odwrócił się do Cecilii i zaproponował:

– Może kolczyki do kompletu?

Kąciki jej ust drgnęły, jakby hamowała śmiech, jednak odparła stanowczo:

– Nie. I ani słowa więcej, bo zmienię zdanie.

Żadna ze znanych mu kobiet nie zagroziłaby odmową przyjęcia podarunku, zwłaszcza tak skromnego. Tyle że żadna ze znanych mu kobiet w niczym nie przypominała tej fascynującej damy.

Cecilia patrzyła w ciemne oczy Olivera, kiedy pomagał jej zapiąć naszyjnik. Przeszył ją przyjemny dreszcz. Przystojna twarz Olivera znajdowała się tak blisko, że jego ciepły oddech muskał jej skórę.

– Dziękuję za prezent – powiedziała przytłumionym głosem.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł równie cicho i odsunął się odrobinę, dzięki czemu dostrzegła uśmiech na jego ustach. – Wygląda znakomicie – dodał po chwili. – Prawdę mówiąc, na tobie prezentuje się dużo lepiej niż na czarnym aksamicie w gablocie.

Opuścili zakład jubilerski i bez pośpiechu skierowali się do ogrodu, gdzie, jak natychmiast zauważył Oliver, wielu dżentelmenów flirtowało z damami.

– Wiesz, co chciałbym teraz zrobić? – zapytał.

– Nie. A co chciałbyś zrobić? – Spojrzała na niego niepewnie.

– Pospacerować nad Sekwaną, tak jak dzisiaj rano. Do zachodu słońca pozostała jeszcze godzina lub dwie. Patrzyłem, jak świtało nad rzeką, więc chętnie popatrzę, jak dzień przegrywa ze zmierzchem.

Pomyślała w zadumie, że niewielu mężczyzn ceni sobie spacery. Na początku ich znajomości Duncan zachowywał się tak, jakby lubił wspólne przechadzki, gdyż mogli ukrywać się przed natrętnymi spojrzeniami, a do tego pragnął się jej przypochlebić. Jednak po ślubie nie chciał nigdzie wychodzić, wolał zabawiać się z nią w łóżku.

Musiała przyznać, że z początku też tego pragnęła.

– Na mnie już pora. – Postanowiła wrócić do siebie, dopóki jeszcze mogła trzeźwo myśleć. A patrząc na to z innej strony, czuła, że jeszcze chwila, a Oliver zachowa się w sposób niegodny idealnego dżentelmena, za którego go uważała.

– W takim razie odprowadzę cię do domu – zadecydował, gdy opuścili Palais-Royal.

– To nie jest konieczne – zaoponowała.

Wolała nie zdradzać, że mieszka w małym pokoju blisko teatrów, kasyn, klubu dla dżentelmenów oraz domów publicznych.

Oliver zmarszczył brwi i stwierdził z powagą:

– Byłoby wielce niestosowne z mojej strony, gdybym pozwolił ci chodzić samotnie po mieście.

– Byłam sama, kiedy się spotkaliśmy – przypomniała mu.

– Mimo to nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby spotkało cię coś złego – upierał się.

– Nawet byś się o tym nie dowiedział. – Skrzywiła się. – Jutro wyjeżdżasz. Już nigdy się nie spotkamy.

Gdy to sobie uświadomiła, poczuła ucisk w gardle, a jej oczy się zaszkliły.

– Tym bardziej nie powinniśmy rozstawać się zbyt szybko. – Wpatrywał się w nią z uwagą. – Zostań ze mną, wspólnie obejrzymy zachód słońca. Co ty na to?

Zdawał się pożerać ją wzrokiem.

Zawahała się. Chyba mogła spędzić z nim jeszcze chwilkę? Gdyby była szczera przed samą sobą, to tak, ma na to ochotę. Pragnęła trwać w słodkiej iluzji, że ten uprzejmy, przystojny i uroczy mężczyzna nie pragnie od niej niczego więcej poza towarzystwem i miłą pogawędką.

– Dobrze – postanowiła. – Zostanę z tobą, by obejrzeć zachód słońca.

Przeszli ulicami Paryża i wkrótce dotarli do schodów prowadzących na brzeg Sekwany. Po obu stronach rzeki ciągnęły się bulwary pełne spacerujących par, kramarzy oraz śpieszących się przechodniów.

– Dobrze jest zażyć trochę ruchu po obfitym posiłku. – Oliver poklepał się po brzuchu.

– Jedzenie było pyszne – przyznała Cecilia.

Nie jadła nic równie dobrego od trzech lat. Dawniej Duncan zabierał ją do dobrych restauracji, aż wreszcie otrzymał od jej ojca list z informacją, że ani nie zamierza przekazać posagu córki, ani nie zapewni jej żadnego wsparcia finansowego. Wówczas wszystko się zmieniło.

Ale nie od razu. Z całą pewnością nie stało się to podczas tamtego znamiennego wieczoru, tylko narastało z czasem. To napawało ją nadzieją, że jeszcze przez kilka godzin może udawać przed sobą, że Oliver jest godnym zaufania dżentelmenem i nic jej nie zagraża.

Słońce zawisło tuż nad horyzontem, a świat zatonął w magicznej poświacie zmierzchu.

– Opowiadano mi o niezrównanej urodzie Paryża – powiedział Oliver. – Ale przyznaję, że byłem niedowiarkiem… – Spojrzał na Cecilię. – Aż do dzisiaj.

Bawiła się perłą, która spoczywała między jej piersiami.

– To wspaniałomyślne z twojej strony – powiedziała cicho. – Mam na myśli ten upominek. – Spojrzała na Olivera, kiedy wziął ją za rękę.

– To żadna wspaniałomyślność – zaprotestował. – Cecilio, zależy mi, byś o mnie pamiętała.

Wiedziała, że nigdy go nie zapomni. Ten mężczyzna zachowywał się jak przyjaciel, a jednak czuła się przy nim jak przy kochanku.

Ruszyli dalej.

– Mieszkam w tym mieście od prawie trzech lat i nadal nie potrafię nasycić się jego pięknem. Wcześniej mówiłeś mi trochę o Indiach. Pamiętasz, jak tam było? – zagadnęła szczerze zainteresowana tym odległym, egzotycznym subkontynentem, którego cząstkę nosił w sobie. – Czytałam, że to piękna kraina. Chętnie bym ją odwiedziła.

Zastanawiał się przez krótką chwilę, aż wreszcie odparł:

– Pamiętam zielone ogrody pełne sadzawek i wonnych kwiatów. Pamiętam dom mojej mamy, pełen pastelowych barw, wyłożony dywanami i pachnący drewnem sandałowym. Zamiast krzeseł i foteli były w nim poduszki. Z kolei dom ojca był typowo angielski. W towarzystwie mojej mamy ojciec nosił dżamę. W drugim domu ubierał się tak, jakby właśnie wyszedł od krawca przy Bond Street.

– Co to jest dżama? – zainteresowała się Cecilia.

– To taki strój, który nieco przypomina suknię. – Zaśmiał się. – Ja też chodziłem w dżamie, bo jest bardziej przewiewna niż angielska odzież.

Wzięła go pod rękę i oparła głowę na jego ramieniu. Wypili sporo wina i Cecilia czuła się nieco ociężała.

– Opowiedz mi jeszcze o Indiach – poprosiła sennym głosem.

– Pamiętam zatłoczone i hałaśliwe ulice Kalkuty. Niektóre pachniały wonnościami, inne cuchnęły ohydnym smrodem. – Zamyślił się. – Pamiętam też przystrojone słonie i wielbłądy, a także wielu skąpo ubranych zaklinaczy węży.

– Fuj, węże. – Wzdrygnęła się.

Opowiadał o przyprawach korzennych, tygrysach i hinduistycznych bogach. Jego monotonny głos sprawił, że zamknęła oczy. Bardzo chciało się jej spać i czuła się tak cudownie u jego boku. Nareszcie nie była sama…

Oliver przystanął i objął Cecilię.

– Zasypiasz – powiedział. – Pora do domu.

Miałaby go zostawić? Nie powinna zgadzać się na spacer po bulwarach nad Sekwaną. Zachodzące słońce zabarwiło niebo na żółto i pomarańczowo, a woda zdawała się lśnić czystym złotem.

– Ale nie do mnie – szepnęła.

– Więc dokąd? – Jego głos zdawał się wibrować w jej wnętrzu.

– Do twojego hotelu. – Wiedziała, co proponuje, ale chciała jeszcze trochę poudawać, że ma męża z prawdziwego zdarzenia… choćby na jedną noc.

– Jesteś pewna? Nie mówisz tak tylko dlatego, że wypiłaś za dużo wina?

Wino dodało jej odwagi.

– Oliverze, nie chcę, żeby nasz wieczór dobiegł końca – powiedziała sennie. – Pragnę tego wszystkiego, z czym się kojarzy… co obiecuje…

Miała nadzieję, że ta magia nigdy się nie skończy.

Tytuł oryginału: A Pregnant Courtesan for the Rake

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon 2017, an imprint of HarperCollins

Publishers

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2017 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647375