Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
12 osób interesuje się tą książką
Miłość potrafi zaskoczyć – zwłaszcza wtedy, gdy najmniej się jej spodziewasz.
W małej miejscowości Bobrówka plotki szybko się rozchodzą, wszyscy wszystko o sobie wiedzą, śledzą swoje kroki. A mimo to trzy kobiety mieszkające w jednym domu skutecznie skrywają uczucia. I mają ku temu ważne powody. Jedna tajemnica goni drugą.
Klara – młoda studentka z głową pełną marzeń, Ania – ceniona nauczycielka i Łucja, która zawsze twardo stąpa po ziemi. Każda z nich spotkała kogoś, kto poruszył jej świat. Chłopak o mrocznej przeszłości, nieznajomy z aplikacji randkowej oraz nowy w okolicy wdowiec. Kim są naprawdę i jakie mają zamiary? Każdy z nich może być szansą… albo rozczarowaniem. Czy warto zaryzykować?
Zanurz się w opowieści o miłości, która nie zna wieku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 5 min
Lektor: Łukasz Bogdan
Cisza. Tylko cisza. Maks zupełnie inaczej wyobrażał sobie wypadek motocyklowy. Sądził, że takiemu wydarzeniu towarzyszą głośny huk, łomot, a potem następuje wielkie zamieszanie. Zewsząd biegną ludzie. Słychać wycie syren policyjnych oraz karetek pogotowia.
Tymczasem wokół zapadła głucha cisza. Był w szoku. Ślizg motocykla wyrzucił go mocno w powietrze. Uderzył tępo o ziemię całym ciałem. Okropne doświadczenie, które zapewne zapamięta do końca życia. Cud, że nic mu się nie stało. Tak przynajmniej sądził. Był cały, przytomny, choć poruszyć się nie potrafił. Nie myślał o tym. Co innego bolało bardziej. Nikt na niego nie poczekał, koledzy nawet się nie zatrzymali. Nie sprawdzili, co się stało. Czy przeżył.
Liczył się tylko wynik. Wygrana.
Poczuł gorzki smak w ustach. Też chciał zwyciężyć, był od tego uczucia uzależniony, wiele razy ryzykował z tego powodu zdrowie, a nawet życie. A im częściej się udawało, tym mocniej wierzył, że jest niezniszczalny, na specjalnych prawach. Inni odpadają, ale on zawsze osiąga cel.
A teraz leżał w rowie i nie mógł się poruszyć. Ale najgorszy ze wszystkiego był obezwładniający strach. Zanim Maks wypadł z drogi, w coś uderzył. I miał okropne, przerażające do szpiku kości wrażenie, że był to człowiek.
***
Oddychaj, po prostu oddychaj. – Te słowa Wiktor powtarzał w myślach od kilku tygodni. Taki miał teraz cel w życiu. Przetrwać kolejne pięć minut, potem kwadrans. Fajnie, kiedy uzbierała się z tego godzina.
– Zmienisz środowisko, otoczenie, poznasz nowych ludzi, będzie lepiej – powiedział mu sąsiad.
Nie przyjaźnili się blisko, ale nieszczęście zbliża. Sąsiad naprawdę współczuł Wiktorowi. Tyle że jego rada, choć wydawała się słuszna, nie przyniosła spodziewanego rezultatu.
Tyle ludzkiej życzliwości poszło na marne. Kuzyn oddał mu do zamieszkania dom, choć nosił się z myślą o jego sprzedaży. Brat pomógł się przeprowadzić, siostra zrobiła zapasy słoików i mrożonek na wiele tygodni. Każdy chciał pomóc.
Tylko że Wiktor nie był w stanie jeść. Słynne leczo siostry stało w lodówce nietknięte. Nawet próbował. Ale nic nie przechodziło mu przez gardło. Wszystko wywoływało wspomnienia, choć w tym domu nigdy wcześniej nawet nie postawił stopy. Jednak zwykły talerz na stole, wieczorna herbata, śniadanie, wyrzucanie śmieci, nie wspominając już o zakupach, spacerach, praniu czy kładzeniu się wieczorem spać, wywoływało ból.
I jak się okazało, nic nie miało znaczenia: łóżko, świeża pościel, widok z okna. Wyrzucił wszystkie perfumy z dawnych czasów, kupił nowe koszule. Głupota. Musiałby sobie mózg amputować. A najlepiej od razu z sercem w pakiecie. Ale czegoś takiego nie robią nawet najlepsze amerykańskie kliniki, a co dopiero polski NFZ.
Pozostało tylko zabijać czas. Ponoć najcenniejszy majątek. A on dusił go, ugniatał i marzył, by było go jak najmniej. Sporo czytał, spacerował. Malował – to go uspokajało. Obrazy, grafiki, miniatury, a nawet zakładki do książek. Dziś jednak wylał pojemnik z farbą na płótno, a potem cisnął nim o ścianę, rozbryzgując na białej powierzchni spore plamy.
Było mu wszystko jedno. Miał dość.
***
– Co ty sobie wyobrażasz! – Szef wydawnictwa wrzeszczał do słuchawki. – Że jesteś jakimś pieprzonym Grishamem! Wiesz, ile on książek w roku pisze?
– Skoro klniesz w oficjalnej służbowej rozmowie, to domyślam się, że sporo… – Andrzej próbował mówić z lekkością, ale to nie pomagało. Sprawy zaszły za daleko i zdawał sobie z tego sprawę. Jedną nogą już był w świecie ludzi bez pracy. Z nieopłaconymi rachunkami, bez dachu nad głową i perspektyw.
– Masz się wywiązać z umowy albo musisz oddać zaliczkę!
Andrzej westchnął ciężko.
Sporo się pisze w literaturze na temat weny. Zwłaszcza romantycy wypowiadali się często o tym magicznym zjawisku, które sprawia, że twórcy działają w natchnieniu, dopieszczając z lekkością swoje wielkie dzieła. Andrzej uważał, że w tych wszystkich opracowaniach, wywiadach czy nawet pracach doktorskich stanowczo za mało miejsca poświęca się na zagadnienie wpływu zaliczki na wenę. Zwłaszcza takiej zaliczki, którą się już dawno temu wydało. Ale w jego przypadku nie zadziałało nawet to.
– Dobrze, już dobrze – próbował łagodzić. – Nie złość się tak bardzo. Przecież wiesz, że jak mówię, że coś będzie, to… wiem, co mówię – zawahał się. – Po prostu będzie…
Dwa powtórzenia w jednym zdaniu i żadnej kreatywności – pomyślał samokrytycznie. – Wstyd jak na pisarza. Ale takie właśnie miał teraz możliwości. Od tygodni nie napisał żadnego sensownego akapitu. Wydawca już trzy razy przełożył mu termin. Czwarta prośba wprawiła szefa w prawdziwą wściekłość.
– Będzie, obiecuję – zakończył Andrzej trzecim powtórzeniem. Rozłączył się.
Szef wydawnictwa puścił go nie dlatego, że uwierzył, ale chyba po prostu ręce mu już opadły. Obaj wiedzieli, że dalsza dyskusja i tak niczego nie zmieni. Książka musi się pojawić i tyle, w przeciwnym razie obaj będą mieli poważne kłopoty.
Andrzej po raz pierwszy poczuł prawdziwy strach. Wiedział, że każdego dnia wysyłanych jest kilkaset nowych propozycji wydawniczych. Na jego miejsce czekało wiele osób. Marzenie o pisaniu jest niezwykle popularne. A on bardzo chciał nadal to robić. Kochał swoją pracę, niczego innego tak dobrze nie potrafił robić. Tyle tylko, że po wydaniu ośmiu świetnie przyjętych powieści nagle nie mógł ruszyć z miejsca. Jakby mu ktoś odebrał wszystkie moce.
Za to konkurencja zasuwała tego lata. Premiera za premierą. Jeden sukces gonił drugi. To aż go kłuło w oczy. Ale nie mógł się powstrzymać przed niekończącym się przeglądaniem wiadomości. Popularni pisarze działali w mediach społecznościowych prężnie. Mieli takie świetne życie. Podróżowali, spełniali się w szczęśliwych związkach, dbali o swoje piękne domy, ćwiczyli na siłowniach jak zaczarowani i jeszcze mieli czas czytać, odpoczywać, a przede wszystkim pisać.
Na czas, dobrze, dużo…
Szczerze powiedziawszy, szlag go od tego trafiał. Na tym tle jego życie wyglądało wyjątkowo szaro. Zwykłe mieszkanie, samotność, Andrzej nie miał nawet kota, którego urocze zdjęcie mógłby od czasu do czasu wrzucić do sieci. Zgromadził na koncie trochę oszczędności, z którymi nie bardzo wiedział, co zrobić. Albo brakowało czasu, albo samemu mu się nie chciało. Tylko że nikogo jego przemyślenia nie interesowały. Czekali na tekst, a tego jednego nie miał.
Nagle wpadł na pewien pomysł. Złapał za plecak i natychmiast przystąpił do jego realizacji.
Dom pachniał ciastem, choć piekarnik był już od dawna wyłączony. Łucja siedziała przy kuchennym stole. Mieszała herbatę, której nie miała zamiaru pić.
Słońce wpadało przez firanki, światło kładło się na blacie, na którym leżała książka otwarta na stronie dwudziestej czwartej. Kiedyś Łucja potrafiła przeczytać całą powieść w dwa wieczory. Teraz wpatrywała się w ten sam akapit trzy razy i nie rozumiała ani słowa.
– Babciu?! – zawołała z góry Klara. – Zostawiłam ci mój szalik na wieszaku. Jakbyś szła do biblioteki, to weź, dobrze? Jest dosyć zimno, choć dopiero wrzesień. Ale dziś to bardziej listopad.
– Dobrze, dziecko – odpowiedziała pospiesznie Łucja. – Ale nie wiem, czy pójdę.
Kłamstwo. Oczywiście, że pójdzie. O ósmej trzydzieści, jak co wtorek. Tak się składa, że właśnie wtedy przychodził pan Wiktor. Co za zorganizowany człowiek! Ona miała stałą godzinę, bo uczestniczyła w wolontariacie, ale on tylko wymieniał książki. Mógł się pojawić w bibliotece o dowolnej porze. A jednak zawsze przychodził właśnie wtedy.
Łucja westchnęła i spojrzała w okno. W ogrodzie przekwitały ostatnie róże. Jesień skradała się powoli, ale skutecznie – jak zawsze. Słońce świeciło całkiem mocno i z tej perspektywy można się było nabrać, że wciąż jest ciepło i przyjemnie. Wystarczyło jednak tylko wyjść na zewnątrz, by się przekonać, że to tylko ułuda. Trochę jak w życiu.
Czuła to w kościach – nie tylko zmianę pogody. Coś się z nią działo. Głupie drżenie serca na widok starszego pana w grafitowym płaszczu i z gazetą pod pachą. Uśmiech, który zostawał w niej na długo po tym, jak już wróciła do domu. I to dziwne ciepło, kiedy ich dłonie przypadkiem się dotknęły przy stole z nowościami.
– Przestań, Łucja – powiedziała do siebie półgłosem. – Co to za fanaberie. Masz sześćdziesiąt pięć lat i bardzo czujne sąsiadki.
Wiedziała, że świat idzie do przodu, wiele się zmienia, ale nie w Bobrówce, małej miejscowości, którą ludzie mijali w drodze do Zakopanego. Nikt tu się nie zatrzymywał. Chyba tylko czas.
Wciąż liczyły się pozory i opinia, a ludzie umieli dopiec temu, kto się wychylał. Łucja miała córkę nauczycielkę. Ania i tak swoje przeszła, kiedy rozwiodła się z mężem, który ją zdradził. Nie wybaczyła, nie dała drugiej szansy, jak wielu radziło. I słusznie. Damian zdradził po niej jeszcze kolejne trzy swoje partnerki. Pracował teraz jako pomocnik murarza, ledwo wiążąc koniec z końcem, bo innego zatrudnienia nie udało mu się znaleźć, choć kiedyś był niezłym operatorem maszyn. Ale lekkie życie, kobiety i długi zaprowadziły go w bardzo niefajny punkt życia.
Ania uchroniła przed takim losem siebie i córkę. Radziła sobie bez niego lepiej. Łucja ją podziwiała i nie miała zamiaru wprowadzać zamętu w jej poukładane życie. Romans po sześćdziesiątce?! Takie rzeczy nie w Bobrówce. Na pewno pojawiłyby się plotki, głupie ludzkie gadanie. Zburzyłoby to z trudem budowany spokój tego domu. A córka przecież też ciągle była sama i nie narzekała, nie szukała przygód. Dbała o rodzinę, pracowała, starała się na każdym kroku. Należało choćby z szacunku dla niej trzymać jakieś standardy.
Mimo tych wszystkich słusznych wniosków Łucja poszła do łazienki i sięgnęła po odrobinę różu, po czym położyła go na policzki. Symbolicznie, by nie wyglądać aż tak blado. Z lustra spojrzały na nią niebieskie oczy, charakterystyczne dla ludzi w tych okolicach. Może dlatego ten kolor był tu tak częsty, że wychowywali się z racji wysokości geograficznej trochę bliżej błękitu nieba? Znała swoje tęczówki całe życie, ale dziś wydawały się jakby młodsze.
Z kuchni dobiegł stuk filiżanki. To jej córka Ania jak co dzień szykowała się do pracy. Wrzesień to dla nauczycieli huk roboty. Wnuczka Klara też zaraz wyjdzie na przedpołudniową zmianę. Dziś zaczynała wcześnie. Dzielna dziewczyna. Studiowała dziennie psychologię i dorabiała w księgarni. Początkowo Łucja bardzo się cieszyła. W tym domu wszyscy kochali książki, a praca w miejscu, gdzie się je sprzedaje, wydawała się spełnionym marzeniem. Ale Klara była nowa, zatrudniona na czas określony i delegowana do najgorszych zadań. Nosiła ciężkie pudła z książkami, układała towar, sprzątała, obsługiwała klientów, myła szybę wystawową i jeszcze opiekowała się kruchą psychiką właścicielki, która do pracy przychodziła chyba głównie po to, by trzem zatrudnionym kobietom zwierzać się ze swoich niekończących się problemów małżeńskich, a na wszystko, co szło nie po jej myśli, reagowała histerią, awanturą albo płaczem.
Klara jednak dawała radę i Łucja była z niej bardzo dumna. Należało trzymać w życiu pewne standardy także dla niej. Dawać dobry przykład. W końcu Klara też była sama. Nie ganiała za chłopakami, nie spotykała z byle kim. Czekała na kogoś odpowiedniego i Łucja nie miała wątpliwości, że to będzie świetny chłopak.
– Pa, babciu! – usłyszała jej wołanie.
– Dobrego dnia! Cześć, mamo! – dołączyła się Ania.
Obie wyszły jednocześnie. Anna podrzucała córkę do księgarni, a potem jechała do pracy. Nadkładała ponad dwadzieścia kilometrów, ale chciała pomóc dziecku. Kochały się i wspierały. W tym domu nikt nie myślał tylko o sobie.
I tak powinno pozostać – podjęła mocne postanowienie Łucja.
Została sama, jak co dzień. Czekały na nią te same co zawsze obowiązki. Dom, ogród, zakupy, gotowanie. Kiedyś marzyła, że na emeryturze zacznie podróżować, będzie wkładać pomarańczowe i żółte sukienki. Leżeć w ogrodzie na hamaku, czytać książki do późna. Ale ciągle nie było na to czasu, choć przestała pracować już pięć lat temu.
Lubiła jednak te domowe zajęcia. Kochała ogród, opiekowanie się córką i wnuczką. Dobre to były dziewczyny. Naprawdę dobre. W świecie, w którym ludzie mają ogromne problemy z dziećmi, ona doświadczała miłości, troski oraz tak bardzo cennej w dzisiejszych czasach wdzięczności.
Tyle że dziś to nie wystarczało. Nawet nie miała pomysłu, co na obiad, choć zwykle planowała z tygodniowym wyprzedzeniem. Znowu wczorajszy makaron? Ugotowała wielki gar, jakby się do tego wszystkiego przygotowywała. A przecież tak nie było.
– Jeszcze wcześnie – uspokoiła się. – Dopiero po siódmej, cały dzień do dyspozycji. Ze wszystkim zdążę.
Wyszła z kuchni. Dom był skonstruowany w dawnym stylu, kiedy budowało się z myślą o wielu pokoleniach mieszkających pod jednym dachem. Na samym dole, dawniej nazywało się to suteryna, mieszkała ona. Na półpiętrze, w dawnej małżeńskiej sypialni – Ania, tuż obok znajdował się wspólny salon i pokój gościnny, a poddasze zajmowała najmłodsza Klara.
Korzenie, pień i pełna młodych liści gałąź. Tak to było symbolicznie ułożone. Miało swoje plusy. Każda z nich cieszyła się swoją przestrzenią i żyły zgodnie.
Łucja przeszła do przedpokoju. Zawiązała szalik wnuczki wokół szyi i wsunęła do torebki książkę, którą miała oddać, choć jeszcze jej w całości nie przeczytała. Może Wiktor zapyta, czy jej się podobało. A wtedy mogłaby coś odpowiedzieć i już dalej potoczyłoby się samo. Tak dobrze się z nim rozmawiało.
Mimo woli znowu się rozmarzyła, a policzki jej się zaróżowiły. Niepotrzebnie używała kosmetyków.
Kobieto! – próbowała się uspokoić. – Nie brakuje ci towarzystwa. Masz z kim mieszkać, jeść posiłki, oglądać wieczorami filmy… A jeśli nawet obie dziewczyny są akurat zajęte, zawsze możesz zaprosić sąsiadkę.
Tu się zatrzymała. Trochę ją jednak poniosło. Sąsiadka to w tej okolicy było trudne słowo. Mieszkające niedaleko kobiety niespecjalnie rozumiały Łucję. Aż ją zmroziło na myśl, że miałaby się którejkolwiek z nich zwierzyć. Mieszkały tu w znaczącej większości twarde, zaprawione w życiowych bojach smoczyce, oponentów w jakiejkolwiek dyskusji gotowe pożreć jednym kłapnięciem wielkich zębów.
A pan Wiktor, kulturalny, szarmancki wdowiec, cieszył się w okolicy sporym zainteresowaniem. Smoczyce też miały go na oku. Zauważyły go natychmiast, jak tylko się wprowadził, co nie było tu specjalnie trudnym zadaniem, bo nowych mieszkańców nie pojawiało się wielu. Smoczyce forsowały wprawdzie oficjalną wersję, że emerytura to nie czas na głupoty, a romanse są dobre wyłącznie w filmach, ale skrycie wzdychały do niego nawet te – a może zwłaszcza te – które wciąż miały mężów. Łucja sporo ryzykowała, pozwalając sobie na te krótkie rozmowy w bibliotece. Wieści rozchodziły się tutaj szybko. Bobrówka już dawno powinna się znaleźć w encyklopediach jako innowator i twórca nowych technologii, bo długo przed tym, zanim wynaleziono światłowód, tu już plotki roznosiły się z prędkością światła.
Łucja włożyła płaszcz, lekko trzęsącymi się dłońmi zapięła guziki. Ruszyła w stronę drzwi, zostawiając za sobą zapach jabłek, cynamonu i wątpliwości, o których nie powiedziała nikomu. Jeszcze.
Ania zawsze mówiła sobie, że nie potrzebuje niczego poza spokojem. O poranku herbata z cytryną, po południu poprawianie wypracowań i szukanie materiałów na kolejne lekcje, a wieczorem książka. Życie w porządku alfabetycznym. Wszystko na swoim miejscu. W każdej wolnej chwili jej mama i córka. Ich problemy, choroby, radości i plany.
Kiedyś myślała, że gdy mała Klara podrośnie, ona znajdzie czas i napisze prawdziwą powieść. Teraz, gdy faktycznie ten czas nadszedł, nie miała pojęcia, od czego mogłaby zacząć. Porzuciła ten pomysł. To tylko głupie mrzonki wielu humanistów, którzy kiedyś, studiując stare księgi, sądzili, że odmienią los literatury. A teraz, po latach, po prostu poprawiali niekończące się błędy ortograficzne, czytali wciąż te same rozprawki i czekali na długie weekendy, by złapać odrobinę oddechu. Rachunki się przecież same nie zapłacą. Nie było to jednak wcale takie złe. Przynajmniej spokojne i bezpieczne.
Lepiej się nie wychylać – to było życiowe motto Ani Dębskiej.
Raz posłuchała głosu serca. Wyszła za mąż z wielkiej miłości. Do dziś pamiętała, jak w kościele kręciło jej się w głowie. Nie ze stresu ani zmęczenia, tylko z powodu tego wszechogarniającego, oszałamiającego uczucia. Jakże ona go kochała. Błąd! Zapłaciła już za niego swoją cenę i nie zamierzała powtarzać.
Z szacunku dla córki, by dać jej dobry przykład, prowadziła teraz życie poukładane i nie ma co ukrywać – dobre. Jej fajne, grzeczne dziecko było tego dowodem. Ania za nic by nie zaryzykowała tym stanem. Dla dobra Klary wszystko. Babcia Łucja też potrzebowała poczucia bezpieczeństwa i świadomości, że jest w rodzinie ktoś, na kim wszyscy mogą się oprzeć. Nie był to, jak w wielu rodzinach, mężczyzna i ojciec, tylko dzielna kobieta, która sobie poradziła.
Jednak, gdy komputer wygaszał ekran po ostatniej lekcji, Ania zwykle zostawała w sali sama. Wtedy następował krótki moment, kiedy robiło jej się przykro. Nawet jeśli uczniowie bardzo lubią jakiegoś nauczyciela, to w większości przypadków po dzwonku pędzą co sił na zewnątrz. Do domów, telefonów, przyjaciół, swoich spraw. Nauczyciele też wychodzą.
Ona zostawała jeszcze chwilę. Już nie musiała się tak spieszyć. Jej dziecko urosło. Dziś Klara, mimo że zaczęła pracę wcześnie, miała zostać w księgarni do późna. Brała nadgodziny, bo gdy w październiku zaczną się zajęcia, będzie musiała się skupić na nauce. Babcia Łucja też sporo ostatnio wychodziła. Zaangażowała się w wolontariat i ciągle miała jakieś terminy, spotkania, zebrania. Ania się cieszyła, że jej mama ma swoje sprawy. Ale przytulny dom, w którym od tylu lat żyły sobie we trzy, nagle zrobił się duży i pusty.
Dawne małżeńskie łóżko sprawiało wrażenie większego niż zwykle. Kołdra zrobiła się ogromna, pustka pod nią bardziej przytłaczająca. Nie zmieniało to jednak faktu, że dom położony na zboczu góry wciąż był jej ulubionym miejscem na ziemi. Westchnęła i wróciła do rzeczywistości. Pozbierała swoje rzeczy i spakowała się. Dziś skończyła bardzo szybko. Siódma i ósma klasa pojechały na wycieczkę i odpadła jej większość lekcji.
Przemknęła dyskretnie korytarzem, wsiadła do auta i pojechała prosto do domu. Nie chciała się teraz plątać po sklepach, choć parę rzeczy by się przydało. Ryzykownie było jednak rzucać się o tej porze ludziom w oczy. Znowu by się zaczęła dyskusja, jak to nauczyciele mają dobrze i biorą pieniądze za nic.
Zaparkowała samochód na podwórku i weszła do środka. Z kuchni dochodził jeszcze zapach szarlotki, którą mama upiekła dziś o świcie, żeby było na tak zwane potem. Ania nie była głodna, ale odłamała sobie kawałek ciasta. Delikatne, kruche, pachniało domem. Miłością. I przeszłością…
Ostatnio coraz częściej wracały do niej wspomnienia, choć wydawało jej się, że na dobre zamknęła tamten etap.
Damian, jej były mąż, uwielbiał szarlotki teściowej. Jak on pięknie umiał się wtedy cieszyć, dziękować, prawić komplementy. Wszyscy znajdowali się pod jego urokiem. A teraz? Tydzień temu minęła go przez przypadek na ulicy. Nie poznała w pierwszej chwili, tak schudł, zaniedbał się i postarzał. On też jej nie zauważył. Zamyślony, zmęczony szedł prosto przed siebie. Ale tego dnia, gdy się dowiedziała o zdradzie i jego okropnych długach, wciąż jeszcze był atrakcyjnym, fajnym mężczyzną. Złamał jej serce, ale i tak długo za nim tęskniła. Za tym, któremu ślubowała wspólne życie i który nagle w ciągu lat zniknął. Ten obcy człowiek na ulicy nie miał z tamtym nic wspólnego. To niewiarygodne, jak ludzie potrafią się zmienić.
Weszła do salonu. Z kubkiem w dłoniach usiadła na kanapie i sięgnęła po telefon. Ekran rozświetlił się znajomym powiadomieniem. Przyszła wiadomość od Cezarego, mężczyzny z portalu czytelniczego. Pisał do niej stanowczo za często. Ich wymiana zdań zaczęła się zupełnie przypadkowo. Jakiś komentarz pod zdjęciem książki, potem polecenie innego tytułu. Refleksje o fabule powieści przerodziły się w codzienne wiadomości, krótkie jak oddech, ale coraz ważniejsze.
Wczoraj wspomniałaś, że oglądasz stare filmy. Lubisz te, gdzie wszystko dobrze się kończy?
Anna uśmiechnęła się, zanim zdążyła się powstrzymać. Nie powinna się angażować. To miało być tylko kilka rozmów o literaturze. Początkowo nawet nie znała jego imienia. On jej także. A jednak rozmawiało się z nim lepiej niż z kimkolwiek innym od lat.
Lubię takie zakończenia – przyznała. – Ale chyba nie do końca w nie wierzę – odpisała i zanim zdążyła pomyśleć, wysłała wiadomość.
Spojrzała na ekran. Sekundy mijały. Kropki oznaczające pisanie zawisły w powietrzu, po czym… zniknęły.
Zadrżała.
– Idiotka! – szepnęła do siebie i odłożyła telefon na stół.
Już samo pisanie z nieznajomym nie było odpowiedzialne. Wszędzie teraz pełno oszustów. Czyż nie tłumaczyła tego Klarze wielokrotnie? W sieci trzeba zachować szczególną ostrożność. Każdy może sobie założyć fałszywe konto. Podawać się za miłośnika książek, gdy w rzeczywistości jest naciągaczem i oszustem poszukującym tęskniących za uczuciem kobiet.
To takie upokarzające nabrać się na fałszywe komplementy, pozorowane pokrewieństwo dusz. Jej koleżanka z pracy, Zuza, dała się wciągnąć w romans z internetu. Najpierw wyglądało to jak miłość życia. A na koniec okazało się paskudnym zauroczeniem, które skończyło się stratą wszystkich oszczędności i wstydem na całą okolicę, kiedy mężczyzna nie pojawił się na ślubie. Uroczystości, którą sam organizował i – jak się potem okazało – nie opłacił.
Coś niebywałego, jakie to okropne przeżycie. W kościele czekali wszyscy. Anna też, wystrojona, uczesana z mamą i córką po obu bokach. Ściskały kwiaty w dłoniach, organista grał. A pana młodego nie było, nie było i nie było…
Ania nasłuchała się aż do granic wytrzymałości komentarzy koleżanek, rodziców, dyrekcji szkoły czy sąsiadek na temat tego, jak można było być tak naiwnym. Można. Człowiek chce wierzyć w ludzi, potrzebuje bliskości, a Zuza straciła męża w wypadku samochodowym i była sama już pięć lat. Tęskniła za miłością, to w końcu nie przestępstwo, a jednak poniosła o wiele surowszą karę niż niejeden kryminalista.
Hej! – napisała do niej Ania. – Jak się dzisiaj trzymasz?
Była jedną z niewielu osób, które wciąż się z nią przyjaźniły i szczerze jej współczuły. Uważała, że ta dziewczyna powinna gdzieś wyjechać, zmienić otoczenie. Małe miejscowości mają swój nieodparty urok. Ale jeśli ludzie się na kogoś, jak to się mówi, uwezmą, to życie staje się trudne. A po takiej traumie i bez tego ciężko się podnieść.
Dobrze, dziękuję – odpisała od razu Zuza. – W weekend jadę z mamą do Warszawy. Odwiedzimy kuzyna. Myślę, że będzie fajnie i trochę się rozerwę.
Ania jeszcze chwilę trzymała w dłoni telefon. Oszukiwała samą siebie, że czeka na dalszą wypowiedź koleżanki, choć było jasne, że teraz to ona powinna coś do niej napisać. Cezary wciąż milczał. Zaczęła się mimowolnie zastanawiać, czy nie palnęła czegoś bez sensu. A potem sama się za to zganiła. Miała do poczucia winy zawsze krótką drogę. Bardzo chciała z tym skończyć.
Odpisała Zuzi, że się cieszy z jej planów, a potem odłożyła telefon. Nie zamierzała jak głupia wpatrywać się w ekran i czekać. Nie brakowało jej przecież zajęć. Otworzyła laptopa i zalogowała się elektronicznego dziennika, żeby pierwszakom wpisać oceny z ostatniej kartkówki. Dobrze wyszło. Niech się dzieciaki na wycieczce ucieszą z fajnych ocen. Takie czasy, że można to sprawdzić z dowolnego miejsca, nie trzeba jak dawniej czekać na wywiadówkę czy lekcję.
Ania westchnęła.
Cisza w domu zdawała się intensywniejsza niż zwykle. Słychać było tylko klikanie w klawisze. Tak miało to wyglądać pewnie aż do obiadu, którego, nawiasem mówiąc, nikt nie przygotował. Mama znowu poszła do biblioteki i trudno było przewidzieć, kiedy wróci. Chodziła tam ostatnio częściej niż zwykle. Zawsze z tym samym delikatnym uśmiechem i starannie poprawionym kołnierzykiem.
– No proszę – mruknęła Anna. – Jesień życia, ale jednak sporo się dzieje.
Dobrze, że chociaż u niej – pomyślała najpierw, ale zaraz potem się zaniepokoiła. Już od dłuższego czasu odnosiła wrażenie, że mama coś ukrywa. Jakąś ważną sprawę. A nie miały przecież przed sobą tajemnic. Zwłaszcza w istotnych kwestiach. Gdyby coś ważnego się działo, podzieliłaby się tym.
A może jest chora? – wystraszyła się nagle.
– Ale nie – odpowiedziała sobie szybko. – Tu nie da się nic ukryć. Uczyła dzieci wszystkich pracowników miejscowego ośrodka zdrowia. Od sprzątaczek po lekarzy. Z wieloma była zaprzyjaźniona. Ktoś by jej doniósł, gdyby pojawiły się niepokojące wieści.
Nie mogła jednak dłużej ignorować faktu, że mama się coraz częściej wymyka z domu. Dziwnie uśmiecha, nagle milknie i się zamyśla. Długo patrzy przez okno. I od trzech dni w domu jest ten sam obiad. Spaghetti z wielkiego gara.
Może się zakochała?
Nie! Co za głupi pomysł! – Ania porzuciła ten tok rozumowania. To było do mamy kompletnie niepodobne. Jak to się mówi, całkowity brak prawdopodobieństwa psychologicznego. Dla babci Łucji najważniejsze były dom i rodzina.
Telefon znów zawibrował. Anna poderwała się szybciej, niżby chciała.
Może warto spróbować uwierzyć w dobre zakończenia – napisał Cezary. – Chociaż trochę. A jeśli zechcesz, mogę obejrzeć z Tobą jeden z takich filmów. W realu, nie online.
Zamarła. Czytała tę wiadomość cztery razy. Serce zabiło jej szybciej – po raz pierwszy od bardzo dawna. Nikt jej nie podrywał od niepamiętnych czasów. Tutejsi mieszkańcy nawet żartować się nie ośmielali. Ania miała opinię nauczycielki świetnie przygotowującej do egzaminu, ale jednocześnie wzbudzającej respekt. Nikt jej nigdy na kawę nie zaprosił. Wyjeżdżała rzadko, nie miała czasu. Jedyne jej okno na świat to internet. I w ten sposób Cezary się do niego dostał. Jak kiedyś dziadek do jej babci, tylko że ich okno było drewniane, a to współczesne znajdowało się na ekranie laptopa.
Propozycja bez wątpienia śmiała – pomyślała. – Nawet bezczelna, zważywszy na fakt, że zupełnie się nie znali. I ten podryw też w dość słabym stylu.
Dlaczego jej się więc spodobał? Czemu uśmiechnęła się do siebie? Ciągle trzymała w dłoniach telefon?
Nie odpisała. Wstała, poprawiła włosy i spojrzała w lustro. Choć dostrzegła zmarszczki, których wcześniej nie było, zobaczyła też coś innego. Iskrę w oczach.
Głupotą jest umawiać się z człowiekiem poznanym przez internet, czyli tak naprawdę całkowicie nieznanym – pomyślała. – Ale ucieszyć się, że ktoś jej zaproponował spotkanie, co to szkodziło? Rozjaśniało monotonne popołudnie. Przypominało o tym, że kiedyś była radosną dziewczyną, a potem kobietą, która ufała ludziom i nawet miała jakieś marzenia. Większe i piękniejsze niż dobrze zdane testy klas ósmych.
Bardzo potrzebowała jakiejś zmiany, bo ostatnio coraz trudniej wstawało jej się z łóżka. Nie rozumiała, skąd wziął się ten kryzys. Nic złego się przecież nie wydarzyło. A miała wrażenie, jakby nagle straciła cały rozpęd.
Postanowiła, że być może umówi się na to oglądanie filmu. Ale gdzieś daleko od domu i w bezpiecznym miejscu. Najlepiej w kinie. Największym, jakie można znaleźć. Żeby można się było zatopić w tłumie.
Klara wróciła z pracy o wiele wcześniej, niż planowała. Nie było ruchu i szefowa, podminowana z powodu niskiego utargu, kazała jej jechać do domu. Dodała przy tym kilka kąśliwych uwag na temat konieczności płacenia pensji pracownikom, kiedy ledwo się wiąże koniec z końcem. A przecież normalnie mieli spory utarg i nie z winy Klary dziś sprzedaż szła tak słabo. Bywają w handlu i takie dni.
Klara wiedziała, że musi zachować spokój. Nie odzywać się, nie dyskutować. Ale czasem to takie trudne. Tyle słów cisnęło się na usta. Rozsądnych argumentów, oczywistych faktów. Uczyła się na studiach o toksycznych ludziach, wiedziała, że rozmowa z nimi to duże wyzwanie, niekiedy niemożliwe do zrealizowania. Oni nie słyszą, choć mówi się głośno, nie rozumieją, nawet jeśli bardzo dokładnie się tłumaczy i próbuje porozumieć w ich ojczystym języku, nie przyjmują żadnych informacji, choćby oczywistych. Nic nie pomaga.
Wróciła do domu zmęczona, mimo że pracowała krócej niż zwykle. Wyczerpanie emocjonalne często daje bardziej w kość niż zmęczenie fizyczne. A ona od wielu dni męczyła się z szefową, w kółko myślała i nie mogła znaleźć rozwiązania. Praca była niezła, ale warunki momentami naprawdę trudne. Jedna osoba, na dodatek właścicielka, niszczyła atmosferę w swojej własnej firmie.
Ale Klara miała więcej powodów do intensywnego rozważania. Nie dotyczyło to tylko spraw zawodowych, lecz przede wszystkim odpowiedzi na jedno kluczowe pytanie dotyczące sfery prywatnej. A dokładnie spraw sercowych.
Dotarła do domu autobusem i cicho weszła do środka. Przemknęła przez korytarz, a potem szybko zamknęła za sobą drzwi pokoju. Chciała teraz zostać sama. Próbowała odpocząć, może coś poczytać, jednak słabo jej szło.
Przewróciła kartkę i po raz trzeci wróciła do tego samego zdania: Miłość potrafi rozbić w człowieku spokój...
Pomyślała, że to prawda. Bo odkąd poznała Maksa, w jej życiu nie było już ani jednej spokojnej chwili. Wszystko się poruszyło. A niespodziewane zdarzenia następowały jedno po drugim.
Oparła głowę o ramę okna i spojrzała na ogród. Babcia właśnie wychodziła z domu. Kolejny raz dzisiaj. Jak zawsze ładnie uczesana, z torebką przewieszoną przez ramię, w długim płaszczu. Klara przyglądała się jej chwilę, zaskoczona, że dziś wyglądała inaczej. Lżej? Młodziej? Jakby niosła w sobie niewidoczną tajemnicę.
O! To zdecydowanie umiała rozpoznać. Sama przecież miała tak samo.
– Coś tu się dzieje – mruknęła do siebie i uśmiechnęła się lekko.
Już od pewnego czasu obserwowała, że babcia zachowuje się nietypowo. Jakby ją spotkało coś wyjątkowo dobrego. Tylko dlaczego się tym nie dzieli? Miały dobry kontakt, sporo ze sobą rozmawiały, zwierzały się z każdej troski, ale przede wszystkim biegły do siebie, gdy pojawiały się jakiekolwiek radości. Kibicowały sobie nawzajem.
A teraz? Od kilku tygodni nie było ani jednego wieczoru z dobrą herbatą i ciągnącymi się przez długie godziny rozmowami. Niby brakowało czasu. Ale przecież bywały gorsze okresy, bardziej zapracowane i te wspólne chwile zawsze udawało się wykroić.
Klara westchnęła. Ona również unikała ostatnio takich spotkań. Celowo nie wchodziła do kuchni ani salonu, gdy mama lub babcia tam były. Bała się, że powie kilka słów za dużo. A obie najbliższe jej kobiety, które przecież znały ją doskonale, coś wyczują.
Nie mogły się o niczym dowiedzieć. To jedno było pewne. W oceanie wątpliwości ten fakt pływał jak mała czarna, dobrze widoczna łódka na wielkich przestworzach. Oprócz tego Klara miała tylko milion pytań.
Spojrzała na telefon. Wiadomość od Maksa przyszła godzinę temu.
Koniec zmiany o 19:00. Gdybyś miała ochotę, to mam pizzę, tę, którą najbardziej lubisz. Sam piekłem. No dobra – prawie sam
Czy miała ochotę? Oczywiście. Jednak nie odpowiedziała. Jeszcze nie. Bo jak niby miałaby to wytłumaczyć mamie? „Wychodzę wieczorem do chłopaka, który potrafi pokroić pizzę szybciej niż ktokolwiek, kogo znam, i patrzy na mnie tak, jakby odkrył wszystkie moje sekrety”. Ale ma też mocne tatuaże, dość mroczny wygląd i nie chce opowiadać o swojej przeszłości. Przyjechał z daleka, nikt go nie zna. Pracuje w pizzerii i nie wiadomo, dlaczego właściciel go zatrudnił, bo wyraźnie nie było między nimi chemii, a teraz w wakacje nie brakowało miejscowych chłopaków chętnych, by sobie dorobić. Poza tym Maks nie miał studiów, choć był od niej starszy, tyle wiedziała. A wykształcenie dla jej rodziny stanowiło ważne kryterium. Miała nadzieję, że zdał chociaż maturę, ale nie pewność, ponieważ Maks wypowiadał się w tej kwestii, podobnie jak w wielu innych, dość wymijająco.
Zdecydowanie nie mogła o tym nikomu powiedzieć. Zwłaszcza mamie.
Ale może wcale nie chodziło o mamę ani babcię? Może sama bała się, że Maks zniknie tak szybko, jak się pojawił? Ewidentnie coś ukrywał, nie trzeba wybitnego detektywa, by to zauważyć. Tak zwane czerwone flagi łopotały wokół niego z każdej strony. Miał taki charakterystyczny cień w oczach – jakby nosił w sobie historię, której nie chciał zdradzić.
A Klara, mimo wszystkich książek, które pochłonęła w ciągu swojego życia, nie wiedziała, jak to odczytać. Wiedziała tylko tyle, że mocno ją pociągał. Umiał słuchać jak nikt inny. Miał oczy w kolorze jej ulubionego zielonego swetra, a ona ciągle chciała być obok niego.
Westchnęła i wyjęła z szuflady swój stary zeszyt. Ten, w którym kiedyś pisała pamiętnik, potem przepis na szarlotkę babci, a na koniec notatki z psychologii. Te najlepsze, które uważała za tak cenne, by zachować je na długo.
Teraz napisała tylko jedno zdanie:
Kiedy nie mówimy o uczuciach, one i tak wciąż rosną. Tyle że w ukryciu. Stają się wtedy jeszcze silniejsze.
Zamknęła zeszyt i sięgnęła po telefon.
Pizza, którą najbardziej lubię, to brzmi niebezpiecznie dobrze – napisała. – O 19:10 będę.
Wysłała wiadomość i natychmiast zakryła twarz poduszką. Już żałowała tej spontanicznej decyzji. Mama wiele razy jej tłumaczyła, jak zwodnicza może być pierwsza miłość. Trzeba zwracać uwagę na tak wiele szczegółów. Podawała przykład ojca.
Rzeczywiście był to człowiek trudny. Klara nawet sobie nie wyobrażała, jak można być z kimś takim w związku. To codzienny koszmar, który może zniszczyć wszystko. Ale ponoć w młodości tata był fajny, przystojny i nawet miły. W to ostatnie szczególnie trudno jej było uwierzyć. Ona nie miała żadnych dobrych wspomnień z nim związanych.
W każdym razie pakiet przestróg zaszczepiono w niej już w dzieciństwie. Wiedziała, że to tylko z troski, po prostu mama i babcia marzą dla niej o kimś bezpiecznym. Na przykład jakimś sympatycznym blondynie, najlepiej miejscowym, żeby dobrze znały jego rodzinę. Mógłby to być wzorowy uczeń z podstawówki, czytający książki. Miłośnik przyrody, ogarnięty przewodniczący samorządu. Najlepiej, żeby pił herbatę z mamą i babcią, gadał godzinami i nie miał nic do ukrycia. Randki oczywiście w domu. Zresztą, tak jest przecież praktycznie. I tak nie było tutaj dokąd pójść.
W Bobrówce funkcjonowały tylko pizzeria, spory dom weselny, do którego zjeżdżali głównie goście z Krakowa, i lodziarnia. Gdzie tu się umawiać? Do spacerowania służył mały skwer niedaleko szkoły, na którym każdą nową miejscową parę czujnej obserwacji poddawały młode mamy z wózkami i emerytki, co to ceny na paragonie nie odczytają, bo wzrok już niby nie ten, co dawniej, ale ukryte zamiary chłopaka natychmiast.
Zawsze też mają zdanie, kto do kogo pasuje lub nie. Dzielą się nim na prawo i lewo. Jeśli ktoś zauważy, że córka szanowanej polonistki spotyka się z tym Maksem, nowym, podejrzanym pracownikiem pizzerii, wybuchnie straszna afera. I tak już sporo o nim gadano. Głównie źle. Nie tak ubrany, uczesany, z tatuażami i mało rozmowny.
Jeśli Klara zacznie się z nim pokazywać, nikt nie stanie w jej obronie. Koleżanki babci posinieją z oburzenia, mama wpadnie w panikę razem z wszystkimi swoimi rówieśniczkami, bo będzie się o nią bać. Nawet jej przyjaciółka by nie zrozumiała. Zjadły kiedyś razem pizzę i Maks bardzo jej się nie spodobał.
Klara czuła, że nie powinna dzisiaj tam iść. Maks z pewnością miał większe doświadczenie w związkach. Widziała to na każdym kroku. Był śmiały. A ich początkowo krótkie rozmowy przedłużały się ostatnio i nabierały cieplejszych tonów. Niczego się jednak bliższego o nim nie dowiedziała. Sprawa nie była łatwa, należało zachować trzeźwy umysł. Studia psychologiczne teoretycznie dawały ku temu pewne narzędzia, ale kiedy Maks wchodził do jakiegoś pomieszczenia i stawał blisko niej, nagle cała wiedza wylatywała jej z głowy. A to zjawisko nie zostało opisane w żadnym z podręczników.
Nie miała pojęcia, co robić.
Usłyszała kroki mamy, która szła do kuchni. Poza tym w domu panowała cisza. Ale aż w niej huczało od niewypowiedzianych sekretów wszystkich trzech zamieszkujących go kobiet.
Można mówić różne rzeczy o starszym pokoleniu. Niektórzy je krytykują, inni podziwiają. Ale jedno było pewne – jeśli ktoś miał charakterną babcię, to prędzej czy później poczuł jej wpływ.
Maks przez długi czas sądził, że idzie tylko do przodu. Kieruje się własnymi poglądami, jest nowoczesny, niezależny, wręcz odporny na sentymenty. Ale kiedy dopadł go najgłębszy kryzys w życiu, ten prawdziwy, nagle przypomniał sobie obrazek z dzieciństwa.
Babcia i jej kalendarz. Czekała na dziadka, który pracował daleko, w kopalni. Przyjeżdżał do domu czasem raz na tydzień, bywało, że raz na dwa. Na ścianie w jej kuchni wisiał duży papierowy kalendarz, a ona zaznaczała w nim dni, które już minęły. Pamiętał ten gest – codzienny, powtarzalny, spokojny. Zaznaczenie jednego dnia mniej w oczekiwaniu na kogoś najważniejszego na świecie.
W pizzerii też był kalendarz. Tyle że zatłuszczony, sponiewierany przez opary wiecznie unoszącego się oleju. A sama pizzeria… No cóż! Sprzedawano wszystko. Kebab, frytki, hamburgery, smażone w panierce skrzydełka. Pizza była tylko jednym z wielu dań. Dlaczego nazwano to pizzerią? Maks nie wiedział. Może brzmiało bardziej zachęcająco?
W każdym razie właściciel nie miał za grosz talentu do biznesu. Maks z trudem znosił fakt, że musi go słuchać. Nie podobało mu się tutaj absolutnie nic. Za to lista rzeczy, które go wnerwiały, była tak długa, że gdyby ją wydrukować, mogłaby pokryć trasę z Krakowa do Zakopanego i z powrotem. W ciągu tych dwóch tygodni, które tu spędził, miał tylko dwa przyjemne momenty w ciągu dnia.
Pierwszy – kiedy zamykał lokal i mógł wreszcie się stąd wyrwać. Drugi – gdy cienkim ołówkiem odznaczał na starym kalendarzu kolejny dzień. Nie patrzył, ile jeszcze zostało. Spoglądał tylko w górę, jak dużo minęło. Czternaście dni.
Był z siebie dumny.
Wytrzymałem – pomyślał któregoś wieczora, kończąc pracę. A był pewien, że spakuje się po pierwszym i ucieknie bez względu na konsekwencje.
Jedyne, co go wtedy powstrzymało, to wyobrażenie twarzy ojca. Stanowczej jak nigdy dotąd. Może drwiącej. Kto wie… Zalała go fala złości wobec taty. Ale to uczucie szybko do niego wracało. Pomnożone. Bo był wściekły również na siebie. Bez względu na to, jakim dupkiem był jego ojciec, Maks ponosił teraz konsekwencje własnych czynów i decyzji.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki