Długa letnia noc - Letycja Gall - ebook

Długa letnia noc ebook

Letycja Gall

3,9

Opis

"Długa letnia noc" to powieść, która zapewni czytelnikom emocjonującą i pełną napięcia podróż.

 

W dwa tysiące piątym roku, podczas ostatniego sierpniowego turnusu w małej polskiej wsi o nazwie Rusałka, jedenaście osób staje twarzą w twarz z serią dziwnych i tajemniczych zdarzeń. W tej niewielkiej miejscowości znajduje się bowiem przejście do zupełnie innego świata. Na domiar złego jego mieszkańcy są bardzo zainteresowani przyjezdnymi i żywią wobec nich nie do końca przyjazne zamiary.  Ostatecznie jedna z wczasowiczek, młoda studentka Greta, przepada bez wieści, a pozostali bohaterowie wracają do domu odmienieni.

Dziesięć lat później dwóch mężczyzn, których żony brały udział w tamtym turnusie, rozpoczyna prywatne śledztwo. Znalezienie odpowiedzi na z pozoru proste pytanie: Co się stało z Gretą?, okazuje się jednak dużo trudniejsze, niż się z początku wydawało.

 

Czy mężczyźni odkryją tajemnicę zniknięcia dziewczyny?

 

"Długa letnia noc" to powieść pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji,  która pochłonie czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Z każdą kolejną stroną, napięcie rośnie, a tajemnice i zagadki gęstnieją, aż do finałowego rozwiązania, które zostawi czytelnika z otwartymi ustami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 397

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (14 ocen)
5
6
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Greg44

Nie oderwiesz się od lektury

"Długa letnia noc" to świetnie napisana powieść, która trzyma czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Autorka skutecznie buduje niepewność i napięcie, pozostawiając czytelnika z niepokojem i ciekawością, co wydarzy się dalej. Fabuła ciekawa, wciągająca. Powieść ta to prawdziwa gratka dla miłośników thrillerów, powieści sensacyjnych i fantasty - naprawdę ciekawe połączenie gatunków. Gorąco polecam!
21
pparczy

Nie polecam

Książka nie ma ładu i składu. Pomysł i wykonanie kiepskie.
10
mjelski

Z braku laku…

ebook 4/10 Książka przeczytana i zrecenzowana na prośbę początkującej autorki. Nie mogę napisać, że skończyłem ją z musu, bo to nie prawda. Pomysł na historię jest dobry. Pomysł na bohaterów również jest dobry, choć sami bohaterowie mało wyraziści, mieszają się w głowie czytającego. Osadzenie wszystkiego jest dobre. Opisy ok, dialogi ok choć czasami dziwnie się urywają. Tylko zestawienie tego wszystkiego do kupy już jakoś nie gra. Ogólnie skrócenie całości o około jedną piątą, może jedną czwartą już by dużo dało. Powieść nabrała by dynamiki. Trochę inaczej bym umieścił (całe fragmenty), punkty widzenia postaci. Bo po prostu się gubię i patrząc po innych opiniach nie jestem w tym sam. Ogólnie to wygląda to tak jakby zabrakło porządnej, prawdziwej redakcji przed wydaniem. Może jeszcze zabrakło przeczytania na głos przez kogoś innego niż autorka przed samym wysłaniem do redagowania. Jako początek oceniam dobrze. O ile autorka znajdzie prawdziwe wydawnictwo z prawdziwym redaktorem to nast...
10
bozenasup

Całkiem niezła

"Długa letnia noc" to debiut literacki autorstwa Letycji Gall. Powieść ta to lekki miszmasz gatunkowy, z którego na pierwszy plan wysuwa się motyw fantastyczny. Jest to historia przepełniona atmosferą tajemnicy i napięcia. Dwójka bohaterów próbuje rozwiązać zagadkę zaginięcia jednej z wczasowiczek podczas letniego turnusu. To co udaje im się odkryć, ciężko jest ogarnąć umysłem człowieka mocno stąpającego po ziemi... Książka, jak dla mnie, jest trochę przegadana i mało w niej dynamizmu. Mamy tu sporo wątków, w których nieco się pogubiłam. Jest to debiut, więc na pewno następne powieści autorki będą lepiej dopracowane i dopieszczone.
10
girlonwheel

Z braku laku…

Po książkę sięgnęłam, ponieważ Autorka napisała do mnie wiadomość na portalu Lubimy Czytać z zaproszeniem do poznania jej debiutu (dostępny także na Legimi) ✏️ Pozycja na początku jest thrillerem, jednak w połowie zmienia się w fantasy o słowiańskich wierzeniach. Napięcie jest stopniowane a aura tajemniczości i lekkiego mroku wyraźnie odczuwalna 👀 Tak naprawdę wciągnięta byłam trochę w początek i bardzo w koniec, jednak reszta mi się dłużyła. Zachowanie bohaterów było momentami niezwykle toksyczne. Historia ma potencjał, jednak ostatecznie zbyt dużo wątków zostało pomieszanych i - niestety - jest to rozczarowanie ❌ A o czym jest? Grupa, zżytych ze sobą znajomych, regularnie wyjeżdża wspólnie na wakacje. Pewnego lata jedna osoba tajemniczo znika. Dwójka głównych bohaterów (mężowie kobiet z grupy) postanawia odkryć tę tajemnicę. Na początku są mocno sfrustrowani, ponieważ pozostali niewiele im mówią, jednak później... dzieją się niespodziewane wydarzenia ✨
00

Popularność




 

Letycja Gall

 

 

Długa letnia noc

 

Wydawnictwo Psychoskok

Letycja Gall „Długa letnia noc”

 

Copyright © by Letycja Gall, 2023 - [email protected]

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. 

Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana 

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Jankowiak

Korekta: Marianna Umerle, "Dobry Duszek"

Projekt okładki: Jakub Kleczkowski

Skład epub, mobi i pdf: Aplit.pl

ISBN: 978-83-8119-997-1

 

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

 

 

 

 

Spis treści

 

ROZDZIAŁ I - Droga do lasu
ROZDZIAŁ II - Wcza­so­wi­cze
ROZ­DZIAŁ III- Dusz­ny po­kój
ROZ­DZIAŁ IV - Na­zna­cze­nie
ROZ­DZIAŁ V - Po­lo­wa­nie
ROZ­DZIAŁ VI - Po­pły­ńmy w prze­szło­ść
ROZ­DZIAŁ VII - Wędrów­ka Gre­ty
ROZ­DZIAŁ VIII - Uciecz­ka ze świa­ta cie­ni

 

 

ROZDZIAŁ I

Droga do lasu

 

 

To­mek stał w ła­zien­ce przed lu­strem. Smut­nym wzro­kiem wpa­try­wał się przed sie­bie, pro­sto w ciem­no­brązo­we oczy ja­kie­goś czter­dzie­sto­let­nie­go mężczy­zny, któ­re­go z tru­dem roz­po­zna­wał. Twarz wid­nie­jąca na srebr­nej ta­fli wy­da­wa­ła mu się obca, jak­by nie na­le­ża­ła do nie­go.

Miał wra­że­nie, że spo­gląda w cze­lu­ście pie­kiel­ne.

Po kil­ku mi­nu­tach uda­ło mu się wy­jść z otępie­nia. Po­chy­lił gło­wę nad umy­wal­ką i spry­skał twarz zim­ną wodą. Po­tem wy­pro­sto­wał się, ci­ężko przy tym wzdy­cha­jąc.

Wie­dział już, że spędze­nie tego wie­czo­ru w sa­mot­no­ści było złym po­my­słem. Nie tak to oczy­wi­ście za­pla­no­wał. Chciał wy­ko­rzy­stać ten czas, aby się ogar­nąć, zre­ge­ne­ro­wać zszar­ga­ne ner­wy i ze­brać siły. Sko­ńczy­ło się jed­nak na tym, że po­pa­dł w to­tal­ną me­lan­cho­lię.

Po­sta­no­wił opu­ścić swo­je zie­jące pust­ką miesz­ka­nie i po­szu­kać ja­kie­goś to­wa­rzy­stwa.

 

Gdy po otwar­ciu drzwi An­tek zo­ba­czył Tom­ka, wes­tchnął w du­chu. Nie był z tej wi­zy­ty za­do­wo­lo­ny.

– Ja do cie­bie, wiesz – rzu­cił sto­jący na klat­ce scho­do­wej mężczy­zna.

Ro­ze­śmiał się głup­ko­wa­to i wy­pro­sto­wał się, jed­ną ręką od­py­cha­jąc się od ścia­ny, o któ­rą do­pie­ro co opar­ty był czo­łem.

An­tek po­my­ślał, że To­mek mu­siał wcze­śniej tro­chę wy­pić.

Ten na szczęście nie oka­zał się zbyt moc­no pi­ja­ny. Po prze­stąpie­niu pro­gu ru­szył ca­łkiem pew­nie przed sie­bie. Wy­ko­nał kil­ka sta­bil­nych kro­ków, po czym za­chwiał się, ale tyl­ko odro­bi­nę.

Ant­ko­wi prze­le­cia­ło przez myśl, że to nie al­ko­hol, lecz roz­pacz spra­wi­ła, że jego gość tak źle wy­glądał.

To­mek, nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, wsu­nął się do sa­lo­nu, pod­sze­dł do ob­szer­nej sofy i osu­nął się na nią z ci­ężkim wes­tchnie­niem. Po­tem od­chy­lił gło­wę do tyłu i skie­ro­wał swo­je le­ni­we spoj­rze­nie na zwi­sa­jący z su­fi­tu, wiel­ki, krysz­ta­ło­wy ży­ran­dol.

– Za­wsze mie­li­ście to błysz­czące cudo? – za­py­tał.

An­tek nie zro­zu­miał w pierw­szej chwi­li, o czym mówi dru­gi mężczy­zna. Nie pa­trzył bo­wiem w jego stro­nę. Za­jęty był cho­wa­niem pusz­ki piwa do lo­dów­ki.

– Co? – za­py­tał.

– No... tę lam­pę.

– Ach, tak... od­kąd tu miesz­ka­my.

– Su­per... zna­czy... – To­mek wes­tchnął smut­no. Przy­mknął po­wie­ki i krzy­wi­ąc się, jak­by wła­śnie wy­pił coś bar­dzo kwa­śne­go, prze­ta­rł dło­nią oczy. – Nie bój się... – po­wie­dział po chwi­li.

An­tek zdążył do tego mo­men­tu wy­su­nąć się zza ku­chen­ne­go bla­tu, we­jść do sa­lo­nu i usi­ąść w fo­te­lu znaj­du­jącym się na wprost sofy.

– Cze­go nie mam się bać? – spy­tał, po­dej­rze­wa­jąc, że ciąg dal­szy sam nie na­stąpi.

To­mek za­krył oczy wierz­chem dło­ni.

– Nie przy­sze­dłem roz­ma­wiać o Ku­bu­siu – wy­szep­tał. – Po pro­stu, tro­chę mi się przy­krzy­ło już sa­me­mu... W za­sa­dzie wo­la­łbym po­ga­dać o czym­kol­wiek in­nym... Ja wiem... – urwał. Nie miał żad­ne­go po­my­słu.

Na­stąpi­ła chwi­la nie­zręcz­nej ci­szy, któ­rą po kil­ku ci­ężkich se­kun­dach prze­rwał An­tek:

– Sie­dzisz w domu sam?

To­mek kiw­nął gło­wą.

– Chcia­łem zo­stać sam. My­śla­łem, że mi to do­brze zro­bi, ale... nie.

– Chy­ba nie przy­je­cha­łeś tu au­tem?

– No co ty, nie je­stem aż tak pi­ja­ny, żeby się pchać za kó­łko. Spa­ce­rem przy­sze­dłem... Ale wiesz, że na­wet do­brze mi to zro­bi­ło. Ład­nie dzi­siaj... Chy­ba na­wet za ład­nie, za cie­pło jak na po­czątek pa­ździer­ni­ka, nie sądzisz? – To­mek uśmiech­nął się sła­bo i po raz pierw­szy tego wie­czo­ru spoj­rzał swo­je­mu zna­jo­me­mu pro­sto w oczy.

– Zro­bię ci kawy, co? – za­pro­po­no­wał An­tek i nie cze­ka­jąc na od­po­wie­dź, gwa­łtow­nie wstał z miej­sca. W paru zwin­nych su­sach prze­mie­ścił się w stro­nę ku­chen­ki, na­sta­wił czaj­nik i spy­tał zdaw­ko­wym to­nem: – Ci­ężki dzień?

– Hm?... Tak.

– Czar­ną pi­jesz z cu­krem, nie?

– Tak... czar­ną.

– Mo­głeś wcze­śniej za­dzwo­nić... Masz szczęście, że je­stem w domu. Le­piej, że­byś się sam nie szla­jał po uli­cach w ta­kim sta­nie.

– W su­mie masz ra­cję, ale ja­koś tak nie po­my­śla­łem, że mo­głeś się spo­tkać... gdzieś (bo ja wiem) z kimś tam, ale wie­dzia­łem... wie­dzia­łem, że nie będziesz z nimi.

An­tek zmarsz­czył brwi.

– Skąd wie­dzia­łeś? – spy­tał po krót­kiej chwi­li.

Zda­wał so­bie wpraw­dzie spra­wę z tego, że po­dej­mu­je nie­zbyt przy­jem­ny te­mat, ale w tym mo­men­cie i tak wszyst­ko wy­da­wa­ło mu się lep­sze od roz­mo­wy o czy­imś umie­ra­jącym synu.

– Mogę za­pa­lić? – spy­tał To­mek, za­miast od­po­wie­dzieć, i nie­zwłocz­nie wy­ci­ągnął z kie­sze­ni pacz­kę pa­pie­ro­sów.

An­tek bez sło­wa po­sze­dł na bal­kon po po­piel­nicz­kę i po­sta­wił ją na sto­jącej mi­ędzy sofą a fo­te­la­mi ła­wie.

– Ge­ne­ral­nie to Ka­sia nie po­zwa­la pa­lić w domu, ale dla cie­bie pew­nie zro­bi­ła­by wy­jątek. Po­zwo­lisz, że wy­ko­rzy­stam sy­tu­ację i też so­bie za­pa­lę? – Na twa­rzy Ant­ka roz­bły­snął ło­bu­zer­ski uśmiech.

To­mek za­pa­lił pa­pie­ro­sa, głębo­ko za­ci­ągnął się dy­mem i wle­pił nie­co zdzi­wio­ne spoj­rze­nie w drzwi bal­ko­no­we.

– Sło­ńce za­czy­na za­cho­dzić – stwier­dził dość oczy­wi­sty fakt. – Któ­ra go­dzi­na?

– Ja­koś po osiem­na­stej.

– No masz... Na­praw­dę? My­śla­łem, że jest wcze­śniej.

Przez krót­ką chwi­lę pa­li­li w mil­cze­niu.

An­tek pa­trzył nie­wi­dzącym wzro­kiem przed sie­bie, za­sta­na­wia­jąc się, czy po­wi­nien wró­cić do po­przed­nie­go te­ma­tu.

– To skąd wie­dzia­łeś? – za­py­tał w ko­ńcu, agre­syw­nie strze­pu­jąc ko­ńców­kę pa­pie­ro­sa do po­piel­nicz­ki.

– Co...? – To­mek spoj­rzał na nie­go ogłu­pia­łym wzro­kiem, nie ro­zu­mie­jąc, o co jest py­ta­ny.

– No... że nie będzie mnie z nimi.

– Ach, no tak... Skąd wie­dzia­łem?

Ant­ka na­praw­dę cie­ka­wi­ło, jaka będzie od­po­wie­dź jego ko­le­gi. Od lat zbie­rał się do tego, aby od­być z nim roz­mo­wę, do któ­rej pro­wa­dzi­ło za­da­ne wła­śnie py­ta­nie, ale ja­koś wcze­śniej nie było ku temu oka­zji, a poza tym zu­pe­łnie nie wie­dział, jak mia­łby ją za­ini­cjo­wać.

To­mek przez dłu­ższą chwi­lę tępym wzro­kiem wpa­try­wał się w blat sto­łu – do­pie­ro po nie­mal mi­nu­tę trwa­jącej pau­zie po­now­nie się ode­zwał:

– Wiem, że tyl­ko raz by­łeś na tym ich wspól­nym week­en­dzie – za­czął. – Chy­ba Kora mi to po­wie­dzia­ła... – Ro­ze­śmiał się gorz­ko. – Ale ja też tyl­ko raz bra­łem w tym udział. To było po­nad pięć lat temu, za­nim jesz­cze uro­dził się Ku­buś i... ja­koś tak mia­łem wra­że­nie, że mnie tam za bar­dzo nie chcą.

– Wi­taj w klu­bie... – An­tek prych­nął drwi­ąco.

To­mek za­re­cho­tał głup­ko­wa­to.

– Wiesz, ja my­śla­łem, że może tyl­ko mi się wy­da­wa­ło... no wiesz... co ja tam wie­dzia­łem. Ni­g­dy wcze­śniej nie mia­łem ro­dzi­ny i... my­śla­łem na­wet, że to moja wina.

– A to niby jak?

– No, że mi się wy­da­je, że to uczu­cie ode­pchni­ęcia nie ma re­al­nych pod­staw i że to tyl­ko moja gło­wa... – Na twa­rzy Tom­ka po­ja­wił się wy­raz lek­kie­go za­wsty­dze­nia. – Ale te­raz my­ślę – kon­ty­nu­ował – że o to­bie mi po­wie­dzia­ła... zna­czy, że by­łeś tam na week­end tyl­ko raz, spe­cjal­nie... no wiesz, żeby mnie bar­dziej znie­chęcić.

Sto­jący na ga­zie czaj­ni­ki za­czął gwiz­dać.

An­tek ze­rwał się z miej­sca jak opa­rzo­ny i pod­sze­dł do ku­chen­ki.

Gdy za­le­wał kawę, w jego umy­śle za­wrzał gniew. Oto bo­wiem zdał so­bie spra­wę, że on i To­mek zo­sta­li opusz­cze­ni przez swo­ich bli­skich. Gdzieś tam (nie tak da­le­ko w za­sa­dzie) w pew­nym wiel­kim domu sie­dzia­ło so­bie kil­ka ro­dzin (wraz z ich żo­na­mi i dzie­ćmi), a oni byli tu sami, z tru­dem ze sobą roz­ma­wia­jąc. Nie byli częścią tej po­łączo­nej dziw­ną wi­ęzią wspól­no­ty lu­dzi – tkwi­li na jej mar­gi­ne­sie ni­czym spo­łecz­ne wy­rzut­ki.

To­mek my­ślał o NICH, ale w zu­pe­łnie inny spo­sób. Roz­bu­dzi­ła się w nim zwy­czaj­na cie­ka­wo­ść. Po­cze­kał, aż An­tek po­sta­wi przed nim kawę i po­ci­ągnął te­mat da­lej:

– Eli­za za­wsze mnie zby­wa­ła, gdy pró­bo­wa­łem o tym z nią roz­ma­wiać. Wiesz... ja na­wet nie wiem, jak ich wszyst­kich po­zna­ła.

An­tek wła­śnie pod­no­sił pa­pie­ro­sa do ust, ale ostat­nie sło­wa wy­po­wie­dzia­ne przez Tom­ka spra­wi­ły, że jego ręka za­trzy­ma­ła się gwa­łtow­nie i za­wi­sła w po­wie­trzu w po­ło­wie dro­gi do celu.

– To aku­rat pro­ste... – szep­nął i po­kręcił gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– Co? – To­mek zmarsz­czył brwi.

– No patrz... na­wet tego nie wie­dzia­łeś, a oni i tak wy­da­wa­li ci się dziw­ni.

– Cze­go nie wie­dzia­łem?

– Oni wszy­scy po­zna­li się w jed­nym miej­scu, ja­kieś osiem... albo dzie­wi­ęć lat temu.

To­mek unió­sł wy­so­ko brwi i po­dra­pał się po opró­szo­nej si­wi­zną skro­ni. Zdał so­bie na­gle spra­wę z tego, jak nie­wie­le wie­dział o zna­jo­mych swo­jej żony. Jako skraj­ny in­tro­wer­tyk i do­ma­tor prak­tycz­nie wca­le się nimi nie in­te­re­so­wał. Eli­za często wpraw­dzie o nich mó­wi­ła, ale on nie słu­chał jej wte­dy zbyt uwa­żnie. Te­raz, gdy spró­bo­wał po­szu­kać w swo­jej pa­mi­ęci jej opo­wie­ści o tym, jak po­zna­ła ich wszyst­kich, tra­fił na zu­pe­łną pust­kę.

– Hę...? – spy­tał głup­ko­wa­to.

– Albo to już dzie­si­ęć lat... – Zbyt po­chło­ni­ęty za­sta­na­wia­niem się nad upły­wem cza­su An­tek zi­gno­ro­wał go. – Chy­ba dzie­si­ęć... ale mo­że­my to usta­lić. – Ener­gicz­nie po­de­rwał się z miej­sca. – Po­cze­kaj, Ka­sia chy­ba zo­sta­wi­ła swo­je­go lap­to­pa.

– Okej... – zgo­dził się To­mek.

Za­to­pił się głębiej w sie­dze­niu i sącząc po­wo­li kawę, cier­pli­we po­cze­kał na po­wrót dru­gie­go mężczy­zny.

An­tek po­ja­wił się w drzwiach już po nie­spe­łna mi­nu­cie.

– Daw­no ich nie ogląda­łem... – po­wie­dział dość nie­ja­sno, kła­dąc na ła­wie lap­to­pa.

Na­stęp­nie włączył go i usia­dł na so­fie obok swo­je­go go­ścia.

– Cze­go nie ogląda­łeś? – spy­tał To­mek.

– Zdjęć z tych wa­ka­cji. Gdzieś tu były... w tym ba­ła­ga­nie na pul­pi­cie.

W ma­te­rii gro­ma­dze­nia zdjęć Ka­sia oka­za­ła się bar­dzo skru­pu­lat­na i upo­rząd­ko­wa­na – po­gru­po­wa­ne były la­ta­mi.

An­tek naj­pierw prze­wer­to­wał fol­der przy­pi­sa­ny do roku dwa ty­si­ące szó­ste­go, a po­tem dwa ty­si­ące siód­me­go, ale w żad­nym z nich nie zna­la­zł tego, cze­go szu­kał.

– To chy­ba był jed­nak dwa ty­si­ące pi­ąty – stwier­dził. – Rów­ne dzie­si­ęć lat temu.

Tym ra­zem mu się po­szczęści­ło. Pod tą datą, za­raz pod fol­de­rem: sier­pień, znaj­do­wał się dru­gi o na­zwie: sier­pień – wcza­sy w Ru­sa­łce.

– Ru­sa­łka? To wieś, nie? – spy­tał To­mek.

– Tak, ja­kieś dwie go­dzi­ny dro­gi stąd...

An­tek otwo­rzył fol­der i klik­nął pierw­sze zdjęcie, na któ­rym wid­nia­ła jego żona i Zu­zia sto­jące na tle lasu – obie sze­ro­ko uśmiech­ni­ęte.

– Dla­cze­go wte­dy z nimi nie po­je­cha­łeś?

– Ka­sia zna­la­zła ten ośro­dek agro­tu­ry­stycz­ny tak na ostat­nią chwi­lę. Coś jej na­gle strze­li­ło do gło­wy. Pew­nie ja­kaś psiap­sió­łka coś jej na­ga­da­ła. Za­częła na­rze­kać, że nie mamy ro­dzi­ny na wsi i że Zu­zia na­wet dnia na wsi nie spędzi­ła i ni­g­dy nie wi­dzia­ła z bli­ska kro­wy... – Prze­wró­cił ocza­mi, po czym kon­ty­nu­ował: – To było w po­ło­wie sierp­nia. Ja już swój urlop wy­ko­rzy­sta­łem na po­cząt­ku lip­ca. By­li­śmy wszy­scy nad mo­rzem. No ale pod ko­niec lip­ca się tak na­kręci­ła, to jej po­wie­dzia­łem, żeby zna­la­zła ja­kieś wcza­sy dla sie­bie i Zuzi. Ona się zmar­twi­ła, że nic nie znaj­dzie tak na ostat­nią chwi­lę, ale uda­ło jej się za­ła­pać na ostat­ni wa­ka­cyj­ny tur­nus w Ru­sa­łce. No i... oni się tam po­zna­li... wszy­scy... w sen­sie WSZY­SCY! – za­ko­ńczył bar­dzo do­bit­nie.

– To był przy­pa­dek, że wszy­scy miesz­ka­my tak bli­sko sie­bie?

An­tek prych­nął drwi­ąco.

– A skąd... – od­po­wie­dział. – Kor­cza­ko­wie na przy­kład miesz­ka­li wte­dy w in­nym mie­ście, nie wie­dzia­łeś?

To­mek prze­cząco po­kręcił gło­wą.

 

* * *

 

Eli­za od­chy­li­ła gło­wę do tyłu i spoj­rza­ła w kie­run­ku swo­je­go syn­ka.

Chłop­czyk sie­dział na ko­cy­ku w ogród­ku i był ca­łko­wi­cie za­ab­sor­bo­wa­ny kar­mie­niem swo­jej świn­ki mor­skiej ko­per­kiem.

To­wa­rzy­szące mu na­sto­lat­ki – Zu­zia i Krzyś – nie były zbyt­nio za­in­te­re­so­wa­ne tą czyn­no­ścią. Dziew­czy­na była do­dat­ko­wo wy­ra­źnie po­de­ner­wo­wa­na. Cały czas zer­ka­ła do wnętrza domu, cze­ka­jąc, aż uzy­ska po­zwo­le­nie, aby wró­cić do środ­ka.

At­mos­fe­ra w sa­lo­nie była ci­ężka. Na twa­rzach wszyst­kich dzie­wi­ęciu zgro­ma­dzo­nych w nim osób ma­lo­wa­ło się na­pi­ęcie.

– Cóż... tak będzie chy­ba naj­le­piej. – Kora wes­tchnęła ci­ężko.

Nie pa­trzy­ła na ni­ko­go. Swo­je smut­ne spoj­rze­nie wle­pia­ła w nie­wiel­ką, pa­pie­ro­wą ser­wet­kę, któ­rej brze­gi pra­co­wi­cie wy­gła­dza­ła pal­ca­mi.

– Nie de­ner­wuj się. – Zyg­munt po­gła­skał żonę po przed­ra­mie­niu i cie­pło się do niej uśmiech­nął.

– Nic nam nie będzie – po­wie­dział Grze­siek.

Kora pod­nio­sła gło­wę. Spró­bo­wa­ła się uśmiech­nąć, ale nie naj­le­piej jej to wy­szło. Nie wy­gląda­ła za do­brze – zmarszcz­ki na jej twa­rzy zda­wa­ły się głęb­sze niż za­zwy­czaj, a siwe, spi­ęte w lu­źny kok wło­sy, o któ­re nie dba­ła od dłu­ższe­go cza­su, pod­kre­śla­ły do­dat­ko­wo jej po­de­szły wiek.

– Ja się boję... – ci­cho szep­nęła Eli­za. Wzi­ęła głębo­ki wdech i kon­ty­nu­owa­ła nie­co moc­niej­szym gło­sem: – Grze­siek ma ra­cję. Co złe­go może się stać? Tyl­ko boję się, że nie sta­nie się nic... Nie mamy nic wi­ęcej. – Jej głos za­ła­mał się, gdy wy­po­wia­da­ła ostat­nie sło­wa.

W jej od­czu­ciu na­stąpi­ło to zu­pe­łnie nie­spo­dzie­wa­nie. Scho­wa­ła więc twarz w dło­niach, bo­jąc się, że się roz­pła­cze.

– Sta­nie się. Zo­ba­czysz! – sta­now­czym to­nem po­wie­dzia­ła Kora.

Spra­wia­ła wra­że­nie, jak­by nie tyl­ko ko­bie­tę, do któ­rej mó­wi­ła, ale ta­kże samą sie­bie pró­bo­wa­ła prze­ko­nać co do praw­dzi­wo­ści swo­ich słów.

Eli­za od­sło­ni­ła twarz i uśmiech­nęła się sła­bo.

 

* * *

 

An­tek wło­żył do ust pa­pie­ro­sa, moc­no za­ci­ągnął się dy­mem i za­czął wy­ja­śniać:

– Tyl­ko Kora i Zyg­munt tu miesz­ka­li. Szu­ka­li­śmy wte­dy z Ka­sią miesz­ka­nia, żeby wy­pro­wa­dzić się od jej mat­ki. Do­pie­ro przy­mie­rza­łem się do za­ło­że­nia wła­sne­go in­te­re­su, ale wte­dy pra­co­wa­łem jesz­cze u Ko­wa­li­ka, i to od rana do nocy, więc to Ka­sia szu­ka­ła nam miesz­ka­nia i miej­sca na warsz­tat... No i w su­mie nie mia­łem w kwe­stii lo­ka­li­za­cji za wie­le do po­wie­dze­nia.

– Kie­dy się zo­rien­to­wa­łeś, co się dzie­je?

– Po ja­ki­mś roku, bo tyle trwa­ło, za­nim się tu wszy­scy spro­wa­dzi­li: naj­pierw Eli­za, po­tem my, po­tem Ha­nia z Ka­ro­lem i dzie­cia­ka­mi i... na ko­ńcu Grze­siek. Po­tem był ten pierw­szy wspól­ny week­end, na któ­rym byli oni wszy­scy, i ktoś jesz­cze ma się ro­zu­mieć.

– Kto jesz­cze? – To­mek za­in­te­re­so­wał się wy­ra­źnie.

– Ja... Bo wi­dzisz, ja by­łem tym kimś jesz­cze.

– Ob­cym?

– Tak, ob­cym. Tro­chę mnie to dra­żni­ło, ale wi­dzisz... ni­cze­go im nie mo­głem za­rzu­cić. Tyle że czu­łem się nie­swo­jo. Na ko­lej­ne spo­tka­nia już nie je­ździ­łem. To nie to, że mnie na nie za­pra­sza­li, a i ow­szem, i to za ka­żdym ra­zem...

To­mek ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał gło­wą.

– Tak... – szep­nął. – Mnie Eli­za też za­wsze za­pra­sza.

– No wi­dzisz... – kon­ty­nu­ował An­tek. – Ale oni chy­ba wie­dzie­li, że od­mó­wi­my. W su­mie mnie te week­en­dy de­ner­wo­wa­ły, ale Zu­zia za­wsze tak się na nie cie­szy­ła, a po­tem... no wiesz, przy­wy­kłem.

– Zu­zia się cie­szy­ła?

– Ba! I to jak! Zresz­tą Ka­sia też. Wi­dzisz, sam nie wiem, jak to wy­ja­śnić, ale one obie wró­ci­ły ta­kie ja­kieś... tro­chę inne... – To­mek za­pa­trzył się w dal, co­fa­jąc się pa­mi­ęcią o dzie­si­ęć lat.

– Z tam­tych wcza­sów? – po krót­kiej chwi­li ci­szy spy­tał To­mek.

– Tak... z tych wa­ka­cji. – An­tek uśmiech­nął się bla­do.

– W ja­kim sen­sie inne? Chłod­niej­sze?

– I tak, i nie. Zu­zia nie scho­dzi­ła mi z ko­lan, jak­by co naj­mniej rok mnie nie wi­dzia­ła. Obie były ta­kie stęsk­nio­ne, ale jed­no­cze­śnie jak­by coś w nich... jak­by tro­chę ska­mie­nia­ło... nie, to złe sło­wo, sam nie wiem, coś się w nich zmie­ni­ło, ale nie z wierz­chu... tyl­ko tak ja­koś głębo­ko... Brzmię jak wa­riat, nie?

– Hm... Ni­ko­mu wcze­śniej o tym nie mó­wi­łeś, co?

An­tek uśmiech­nął się kwa­śno i prze­cząco po­kręcił gło­wą.

– Co mo­głem po­wie­dzieć? To co przed chwi­lą? A czy oni ro­bią coś złe­go?

– No tak. Prze­cież ni­ko­mu nie dzie­je się krzyw­da.

– Ta... – An­tek na krót­ką chwi­lę wbił smut­ne spoj­rze­nie w ścia­nę, a na­stęp­nie, otrząsnąw­szy się ze swo­ich nie­we­so­łych my­śli, za­py­tał: – To chcesz zo­ba­czyć te zdjęcia?

To­mek po­chy­lił się do przo­du i wle­pił wzrok w ekran lap­to­pa.

– Eli­za ni­g­dy mi ich nie po­ka­za­ła – po­wie­dział, krzy­wi­ąc się kwa­śno.

– Pew­nie bała się nie­wy­god­nych py­tań. A ty? Ty pew­nie ni­g­dy nie drąży­łeś te­ma­tu, co ich łączy, nie?

– Nie. – Tom­ko­wi zro­bi­ło się tro­chę głu­pio. – A ty drąży­łeś?

– O tak, tyle że to do ni­cze­go pro­wa­dzi­ło, tyl­ko do kłót­ni w sty­lu: że o co mi kon­kret­nie cho­dzi, że ma pra­wo do wła­snych zna­jo­mych, że co ja do nich wła­ści­wie mam, bla, bla, bla...

To­mek za­czął szyb­ko prze­wi­jać zdjęcia, ale gdy tyl­ko prze­sko­czył z czwar­te­go do pi­ąte­go, An­tek nie­znacz­nie się zde­ner­wo­wał.

– Stój...! – rzu­cił ostro. – Cof­nij.

Po­przed­nia fo­to­gra­fia zo­sta­ła wy­świe­tlo­na po­now­nie.

Na zdjęciu były trzy ko­bie­ty (w tym żony obu mężczyzn) i jed­na mała dziew­czyn­ka – Zu­zia. Wszyst­kie czte­ry stło­czo­ne były na nie­wy­so­kich, drew­nia­nych schod­kach pro­wa­dzących do sze­ro­ko otwar­tych drzwi.

– Znasz je wszyst­kie? – za­py­tał An­tek.

– No nie... – nie­pew­nie szep­nął To­mek, nie ro­zu­mie­jąc, dla­cze­go obec­no­ść ja­kie­jś ob­cej mu ko­bie­ty na zdjęciu wa­ka­cyj­nym sprzed dzie­si­ęciu lat mia­ła­by go za­in­try­go­wać. – To ja­kaś inna wcza­so­wicz­ka, czy ktoś z ośrod­ka? – spy­tał.

– Ech... – An­tek spoj­rzał na nie­go z po­li­to­wa­niem i za­czął cier­pli­wie tłu­ma­czyć: – To jest wcza­so­wicz­ka. Je­dy­na, któ­ra się tu po­tem nie spro­wa­dzi­ła. Jest na przy­naj­mniej po­ło­wie zdjęć.

– Okej... może to tro­chę dziw­ne.

– Ma na imię Gre­ta i wiesz, z kim przy­je­cha­ła na te wcza­sy?

– Z Eli­zą? – do­my­ślił się To­mek.

An­tek kiw­nął gło­wą.

Przez dłu­ższą chwi­lę obaj mężczy­źni wpa­try­wa­li się w wid­nie­jącą na zdjęciu po­stać mło­dej ko­bie­ty. Dziew­czy­na nie­wy­ra­źnie uśmie­cha­ła się do nich z ekra­nu. Jej dłu­gie, ciem­no­brązo­we wło­sy roz­wia­ne były we wszyst­kie stro­ny – za­pew­ne za spra­wą gwa­łtow­ne­go po­wie­wu wia­tru. Ani w jej twa­rzy, ani w spo­so­bie sie­dze­nia To­mek nie był jed­nak w sta­nie do­pa­trzeć się ni­cze­go szcze­gól­ne­go.

– Wy­gląda ca­łkiem zwy­czaj­nie – stwier­dził.

– No, tak – zgo­dził się z nim An­tek. – Tyle że jej tu te­raz nie ma i nie wiem, gdzie jest, a uwierz mi, pró­bo­wa­łem się do­wie­dzieć, ale NIC... na­praw­dę NIC nie zło­ści Kasi tak bar­dzo, jak wy­py­ty­wa­nie o Gre­tę. Zu­pe­łnie jak­bym ka­zał jej opo­wia­dać o ja­ki­mś strasz­nym prze­ży­ciu.

– Może to jest wła­śnie od­po­wie­dź.

An­tek wzdry­gnął ra­mio­na­mi.

– Pew­nie tak, ale wiesz co? Chy­ba szyb­ciej do­wie­my się cze­goś od wła­ści­cie­li tego ośrod­ka niż od na­szych żon.

– To ja­kaś pro­po­zy­cja, aby wsz­cząć śledz­two?

– Może pew­ne­go dnia, w przy­szło­ści... da­le­kiej przy­szło­ści.

An­tek, na samą myśl, że mia­łby kie­dyś ba­wić się w de­tek­ty­wa, ro­ze­śmiał się w du­chu. Ten po­my­sł wy­dał mu się nie­do­rzecz­ny.

– Pró­bo­wa­łeś kie­dyś wy­py­tać Zu­zię? – bar­dzo ci­cho, nie­mal bo­ja­źli­wie spy­tał To­mek. Świet­nie zda­wał so­bie bo­wiem spra­wę z tego, że wpły­wa na nie­bez­piecz­ne wody.

– Raz i wi­ęcej tego nie zro­bię, na­wet mnie nie proś. – Twarz Ant­ka stęża­ła.

– Nie, nie de­ner­wuj się, tak tyl­ko spy­ta­łem.

Na chwi­lę za­pa­no­wa­ła ci­sza.

To­mek obo­jęt­nym wzro­kiem oglądał ko­lej­ne zdjęcia, prze­wi­ja­jąc je dość szyb­ko, tak że już po nie­spe­łna mi­nu­cie do­brnął do ostat­nie­go. Przed­sta­wia­ło ono wszyst­kich wcza­so­wi­czów – całą ich dwu­nast­kę. Gre­ta, w po­rów­na­niu do wcze­śniej­szych fo­to­gra­fii, wy­jąt­ko­wo ra­do­śnie się na nim uśmie­cha­ła.

– Nie lu­bię za­ga­dek – wy­znał An­tek i skrzy­wił się mi­mo­wol­nie.

– Hm... ja lu­bię, tyl­ko w tym wy­pad­ku na­wet mało mnie to ob­cho­dzi.

To­mek po­czuł się na­gle bar­dzo zmęczo­ny i uznał, że ta wi­zy­ta po­win­na już się za­ko­ńczyć.

– Pój­dę już – oświad­czył i za­czął się pod­no­sić.

An­tek ma­chi­nal­nie za­mknął lap­to­pa i wstał ener­gicz­nie, cie­sząc się w du­chu, że jego gość już so­bie idzie.

Gdy od­pro­wa­dzał go do drzwi, pew­na myśl wpa­dła mu do gło­wy.

– Może wpro­si­my się ju­tro do nich na pod­wie­czo­rek? – za­py­tał.

– Cze­mu nie...

– To ju­tro o... czwar­tej wpad­nę po cie­bie, co?

– Okej. Niech będzie – zgo­dził się To­mek.

 

* * *

 

Noc była chłod­na i ci­cha.

Kora nie mo­gła za­snąć. Za bar­dzo się mar­twi­ła. Dla­te­go snu­ła się po ko­ry­ta­rzu bez celu, aż w ko­ńcu jej kro­ki za­pro­wa­dzi­ły ją do sy­pial­ni, któ­rą zaj­mo­wa­li Eli­za i Ku­buś.

We­szła do środ­ka i na chwi­lę po­chy­li­ła się nad po­sta­cią ko­bie­ty le­żącej na pra­wym skra­ju łó­żka, obej­mu­jącej chłop­czy­ka uło­żo­ne­go na sto­sie po­du­szek.

Po dru­giej stro­nie, zaj­mu­jąc za­ska­ku­jąco dużo miej­sca, le­ża­ła Zu­zia. Dziew­czyn­ka od­dy­cha­ła głębo­ko i lek­ko po­chra­py­wa­ła. Jej rude roz­cza­pie­rzo­ne na wszyst­kie stro­ny wło­sy przy­po­mi­na­ły zbun­to­wa­ne pło­mie­nie nie­ro­zu­mie­jące kie­run­ku siły gra­wi­ta­cji. W po­dob­nym nie­ła­dzie uło­żo­ne były jej ko­ńczy­ny – w tym mo­men­cie zu­pe­łnie od­sło­ni­ęte, jako że sko­pa­ła z sie­bie całą po­ściel.

Kora obe­szła łó­żko i na­ci­ągnęła na nią ko­łdrę. Mia­ła ocho­tę dać jej bu­zia­ka, ale się po­wstrzy­ma­ła, oba­wia­jąc się, że to obu­dzi dziew­czyn­kę. W in­nych oko­licz­no­ściach to by jej nie po­wstrzy­ma­ło, ale ta noc była inna. Zu­zia mo­gła­by mieć pro­blem z po­now­nym za­śni­ęciem i le­ża­ła­by po­tem obu­dzo­na, za­mar­twia­jąc się.

Kora wy­su­nęła się z po­ko­ju, rzu­ca­jąc za sie­bie ostat­nie, nie­spo­koj­ne spoj­rze­nie. Nie mia­ła żad­nych wąt­pli­wo­ści co do tego, że mat­ka Ku­bu­sia ta­kże nie śpi.

Chwi­lę pó­źniej Eli­za otwo­rzy­ła oczy i wbi­ła wzrok w okno, gdzie ga­łęzie roz­ło­ży­stej, sta­rej ja­bło­ni ta­ńczy­ły w ryt­mie wy­bi­ja­nym przez ka­pry­śny wiatr.

Wie­dzio­na przez swo­ją naj­wi­ęk­szą tęsk­no­tę, po­pły­nęła my­śla­mi w inne, od­le­głe miej­sce, gdzie kie­dyś było jej tak do­brze. Si­ęgnęła do nie­go pa­mi­ęcią, by nie­mal po­czuć się tak, jak­by tam była. Bez resz­ty za­to­pi­ła się we wspo­mnie­niach po­cho­dzących z tego baj­ko­we­go świa­ta, w któ­rym sta­ry wiatr prze­cze­sy­wał wy­so­kie tra­wy, nad jej gło­wą roz­po­ście­ra­ło się roz­gwie­żdżo­ne nie­bo, a pach­nące nie­bia­ńsko, lek­kie po­wie­trze nie­mal samo wpły­wa­ło jej do płuc.

Wie­le lat wcze­śniej ona i jej przy­ja­cie­le po­zo­sta­wi­li to wszyst­ko za sobą i nie mie­li od tam­te­go cza­su od­wa­gi, by tam wró­cić. Co mia­ło to miej­sce przy­nie­ść im te­raz? Nie wie­dzie­li, a Eli­za na pró­żno wsłu­chi­wa­ła się w głąb sie­bie, cze­ka­jąc na choć naj­cich­szy szept swo­jej in­tu­icji. Ta mil­cza­ła bo­wiem jak za­klęta.

 

* * *

 

To­mek źle spał tej nocy. Miał płyt­ki, prze­ry­wa­ny sen, a gdy się bu­dził, ogar­niał go nie­po­kój. Do­trwał w tych krót­kich, nie­spo­koj­nych drzem­kach pra­wie do świ­ta­nia, a gdy wresz­cie praw­dzi­wy sen nad­sze­dł, nie był dla nie­go ła­ska­wy. Nie dane mu było w nim za­po­mnieć o roz­pa­czy, któ­ra sta­ła się pod­sta­wą jego co­dzien­no­ści.

W tym kosz­ma­rze bał się strasz­nie, był sam w ciem­no­ści i nie mógł zna­le­źć wy­jścia na ze­wnątrz. Pró­żno szu­kał dro­gi ku świa­tłu. Ze­wsząd ota­cza­ły go nie­rów­ne, ka­mien­ne ścia­ny, któ­re śmia­ły się z nie­go ludz­kim, szy­der­czym śmie­chem i pró­bo­wa­ły go w so­bie po­grze­bać. Za­miast piąć się ku gó­rze, za­pa­dał się co­raz ni­żej w skal­ną głębi­nę, gdzie było tak cia­sno, że nie­mal bra­ko­wa­ło po­wie­trza, żeby od­dy­chać. A on sła­bł z ka­żdą se­kun­dą, by osta­tecz­nie zu­pe­łnie prze­stać się szar­pać.

I wte­dy zo­ba­czył JĄ – Gre­tę. Ku­li­ła się pod ścia­ną, obej­mu­jąc ręka­mi swo­je szczu­płe cia­ło odzia­ne w brud­ną, po­szar­pa­ną, bia­łą suk­nię. Za­no­si­ła się pła­czem, a jej ra­mio­na drża­ły tar­ga­ne spa­zma­mi szlo­chu. I pa­trzy­ła wprost na Tom­ka – pe­łnym wy­rzu­tu spoj­rze­niem.

On z ja­kie­goś po­wo­du po­czuł po­win­no­ść, żeby ją prze­pro­sić. Tyle że nie pa­mi­ętał za co. Nie pa­mi­ętał, kim była ona, ani na­wet kim był on sam.

Gdy po od­zy­ska­niu świa­do­mo­ści sie­dział roz­trzęsio­ny na łó­żku i pró­bo­wał ze­brać my­śli, przy­szło mu do gło­wy, że Gre­tę mu­sia­ło przed laty spo­tkać coś strasz­ne­go. Roz­pa­lił się w nim gniew na tych, któ­rzy ta­ili praw­dę przed nim i Ant­kiem. Choć był zu­pe­łnie świa­do­my, że naj­praw­do­po­dob­niej jego umy­sł roz­bu­dził w nim to uczu­cie, aby prze­kie­ro­wać drążo­ne roz­pa­czą my­śli na inne tory, to nie dbał o to. Po­wzi­ął de­cy­zję, że tego dnia zada parę nie­wy­god­nych py­tań.

 

* * *

 

– Jak się czu­jesz? – spy­tał An­tek, zmu­sza­jąc się do wątłe­go uśmie­chu.

To­mek nie od­po­wie­dział, ogra­ni­czył się do wzdry­gni­ęcia ra­mio­na­mi. Roz­nie­co­na w nim tego ran­ka zło­ść zdąży­ła już zu­pe­łnie się z nie­go wy­pa­lić. Jej miej­sce za­jęło przy­gnębie­nie i uczu­cie obez­wład­nia­jące­go osa­mot­nie­nia. Je­dy­ne cze­go pra­gnął, to zo­ba­czyć żonę i syna. Chciał utu­lić ich obo­je i na jed­no po­po­łud­nie za­po­mnieć o bo­le­snej rze­czy­wi­sto­ści, uda­jąc, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Nie miał ocho­ty ani na żad­ne do­cho­dze­nie, ani na kłót­nie.

– A co, źle wy­glądam? – za­py­tał.

An­tek nie od razu od­po­wie­dział. Uru­cho­mił sil­nik, usa­do­wił się wy­god­nie w fo­te­lu i do­pie­ro wte­dy ci­cho od­pa­rł:

– Tro­chę.

– Nie wy­spa­łem się i chy­ba ja­kieś strasz­ne kosz­ma­ry mia­łem.

Ant­ko­wi na­wet nie przy­szło do gło­wy, aby wy­py­ty­wać Tom­ka o szcze­gó­ły. Resz­ta jaz­dy upły­nęła im więc w mil­cze­niu.

Po pi­ęciu mi­nu­tach byli już na miej­scu.

– Słu­chaj... – za­czął To­mek, gdy tyl­ko wje­cha­li na po­dwó­rze. – Co do wczo­raj­sze­go... Daj­my so­bie spo­kój, do­brze? Chcę tyl­ko...

– Spo­ko – prze­rwał mu An­tek, bez­błęd­nie od­ga­du­jąc, do cze­go zmie­rzał jego zna­jo­my. – Nie za­cznę żad­nej kłót­ni, nie de­ner­wuj się. – Ener­gicz­nie wy­sia­dł z auta i za­pro­po­no­wał: – Wej­dzie­my przez ogród, co?

Gdy tyl­ko prze­kro­czy­li próg wiel­kich, oszklo­nych drzwi i zna­le­źli się w prze­stron­nym sa­lo­nie, An­tek dość gwa­łtow­nie wy­sta­wił jed­ną rękę w stro­nę dru­gie­go mężczy­zny, a dru­gą po­słu­żył się, aby na znak za­cho­wa­nia ci­szy przy­sta­wić so­bie pa­lec do ust.

To­mek nie­mal od razu zro­zu­miał dla­cze­go – ktoś pła­kał. Usły­szał ci­che po­chli­py­wa­nie i tro­chę nie­spo­koj­ną roz­mo­wę. Pierw­sze sło­wa, któ­re w pe­łni zro­zu­miał, były wy­po­wie­dzia­ne przez Zu­zię.

– ...tyl­ko za­dzwo­nić – pro­szącym to­nem szep­nęła dziew­czyn­ka.

– Nie wie­my, gdzie te­raz są, może na­wet już są na miej­scu... – po­wie­dzia­ła Kora.

– No wła­śnie! – Zu­zia nie­mal krzyk­nęła.

– Dość! – roz­brzmiał sta­now­czy, ale po­zba­wio­ny gnie­wu głos Kasi.

W tym mo­men­cie To­mek po­sta­no­wił to prze­rwać.

– Dzień do­bry! – po­wie­dział na tyle do­bit­nie, aby zo­stać usły­sza­nym, ale nie wy­star­cza­jąco gło­śno, by mo­żna to było uznać za krzyk.

– Dzień do­bry – po­wtó­rzył za nim An­tek, zer­ka­jąc na nie­go z lek­kim wy­rzu­tem.

Na­sta­ła chwi­la prze­pe­łnio­nej na­pi­ęciem ci­szy. Do­pie­ro po upły­wie pe­łnej mi­nu­ty trzy oso­by we­szły do sa­lo­nu.

Na przo­dzie szła Kora. Za­raz za nią, pró­bu­jąc do­trzy­mać jej kor­ku, czła­pa­ła Ka­sia. Sła­bo jej to jed­nak wy­cho­dzi­ło, gdyż wy­ra­źnie spo­wal­nia­ła ją uwie­szo­na jej ręki dziew­czyn­ka. Zu­zia po­su­wa­ła się bo­wiem do przo­du nie­chęt­nie, z ni­sko opusz­czo­ną gło­wą, tak że dłu­gie pa­sma ogni­stych wło­sów nie­mal zu­pe­łnie prze­sła­nia­ły jej twarz.

Kora wy­ca­ło­wa­ła po­licz­ki obu mężczyzn. Za­nim sko­ńczy­ła dłu­gie, pe­łne ra­do­sne­go szcze­bio­tu po­wi­ta­nie, u szczy­tu sze­ro­kich scho­dów pro­wa­dzących na ko­lej­ne pi­ętro po­ja­wi­ły się ko­lej­ne oso­by. Po chwi­li po­kój się za­pe­łnił i zro­bi­ło się dość gło­śno.

An­tek, igno­ru­jąc cały ten har­mi­der (włącza­jąc w to pod­jęte przez Korę pró­by po­sa­dze­nia Tom­ka na tap­cza­nie), szyb­ko pod­sze­dł do cór­ki. Ujął ją de­li­kat­nie za bro­dę, od­chy­lił jej głów­kę do tyłu i z uwa­gą przyj­rzał się jej za­czer­wie­nio­nej od pła­czu twa­rzy.

Sto­jąca obok Ka­sia po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie, co nie uszło uwa­dze jej męża. An­tek pu­ścił cór­kę, od­wró­cił się w stro­nę żony, chwy­cił ją gwa­łtow­nie za nad­gar­stek, po czym od­ci­ągnął ją w kąt sa­lo­nu.

– Cze­go ona ry­cza­ła? – wy­sy­czał gniew­nie przez za­ci­śni­ęte zęby.

– Weź... – zi­ry­to­wa­ła się Ka­sia. – Prze­cież ona ci­ągle cze­goś be­czy. Taki wiek i... nie wszyst­ko mu­sisz wie­dzieć! – do­ko­ńczy­ła zi­ry­to­wa­nym to­nem.

Wy­rwa­ła mężo­wi rękę, ujęła jego ra­mię i po­pchnęła go w głąb po­miesz­cze­nia, gdzie usta­wio­na była kon­struk­cja zło­żo­na z dwóch ob­szer­nych, bo­ga­to obło­żo­nych po­dusz­ka­mi na­ro­żni­ko­wych ka­nap.

Część zgro­ma­dzo­nych już tam sie­dzia­ła.

An­tek nie­zwłocz­nie za­jął miej­sce za­raz obok Tom­ka, któ­ry chwi­lę wcze­śniej, po krót­kiej szar­pa­ni­nie z Korą pró­bu­jącą wci­ągnąć go w głąb ka­na­po­wej for­te­cy, usa­do­wił się na wy­lo­cie. Na wprost nich sie­dział Zyg­munt, a obok nie­go jego wnuk – Fra­nek. Po pra­wej stro­nie, całe skrzy­dło jed­ne­go z tap­cza­nów za­jęła ro­dzi­na Kor­cza­ków (Ha­nia i Ka­rol z sy­na­mi), a po le­wej roz­sia­dły się Ka­sia i Zu­zia. Kora, jako je­dy­na, nie za­mie­rza­ła jesz­cze spo­cząć – czmych­nęła do kuch­ni, na od­chod­nym rzu­ca­jąc przez ra­mię, że pój­dzie po coś do pi­cia.

An­tek omió­tł wzro­kiem twa­rze sie­dzących w sa­lo­nie osób. Ich uśmie­chy, w jego oczach tak fa­łszy­we, mo­men­tal­nie roz­bu­dzi­ły w nim gniew. Głów­nie z tego po­wo­du nie za­mie­rzał ba­wić się w uprzej­mo­ści i po­spiesz­nie wy­ręczył Tom­ka, za­da­jąc dość istot­ne w tym mo­men­cie py­ta­nie:

– Gdzie jest Eli­za i Ku­buś? – rzu­cił ob­ce­so­wo.

– Po­je­cha­li się prze­wie­trzyć – od­po­wie­dział Zyg­munt. – Grze­siek za­wió­zł ich... chy­ba do par­ku, zda­je się.

– Do­kąd do­kład­nie...? To chy­ba nie ta­jem­ni­ca, nie? A może tak?

– Nie wie­my... – od­po­wie­dzia­ła Ka­sia. – Czy to wa­żne?

To­mek, któ­ry aż do tego mo­men­tu wy­glądał na lek­ko otu­ma­nio­ne­go i zo­bo­jęt­nia­łe­go na to, co się dzie­je do­oko­ła, wes­tchnął gło­śno i wstał gwa­łtow­nie.

– Mu­szę za­dzwo­nić – oznaj­mił i ru­szył w stro­nę wy­jścia.

An­tek po­cze­kał, aż drzwi za Tom­kiem się za­mkną i za­py­tał, zwra­ca­jąc się wprost do Kory, któ­ra wła­śnie sta­wia­ła przed nim szklan­kę:

– Nie do­dzwo­ni się, co?

Star­sza ko­bie­ta nie po­tra­fi­ła ukryć zmie­sza­nia. Wzdry­gnęła ra­mio­na­mi i zmie­ni­ła te­mat.

– Na­lać ci soku? – spy­ta­ła.

– Nie... dzi­ęku­ję – ostrym to­nem od­po­wie­dział An­tek i skie­ro­wał wzrok na twarz swo­jej cór­ki.

Zu­zia wy­gląda­ła tak, jak­by znów mia­ła się roz­pła­kać. Za­le­d­wie dwie se­kun­dy wy­trzy­ma­ła na­pór roz­gnie­wa­ne­go spoj­rze­nia swo­je­go taty, po czym ob­ró­ci­ła się do nie­go bo­kiem i wy­chy­li­ła gło­wę do tyłu – poza opar­cie ka­na­py.

W tym mo­men­cie An­tek stra­cił cier­pli­wo­ść.

– Dość tego! – wark­nął i ze­rwał się z miej­sca. – Jak­by co, to... to będę w ogro­dzie.

Po wy­jściu na ze­wnątrz z ta­kim im­pe­tem za­trza­snął za sobą roz­su­wa­ne drzwi, że aż sam się wzdry­gnął.

– Nie od­bie­ra? – spy­tał, pod­cho­dząc do mężczy­zny sto­jące­go na środ­ku po­dwó­rza.

To­mek od­wró­cił się w jego stro­nę i prze­cząco po­trząsnął gło­wą. Usta miał moc­no za­ci­śni­ęte i spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka wy­pro­wa­dzo­ne­go z rów­no­wa­gi.

– Nie od­bie­rze – pew­nym to­nem stwier­dził An­tek.

Chwy­cił dru­gie­go mężczy­znę za ra­mię i od­ci­ągnął go nie­co na ubo­cze. Chciał usu­nąć jego i sie­bie z pola wi­dze­nia zgro­ma­dzo­nych w sa­lo­nie osób.

– Nie od­bie­rze – tępo po­wtó­rzył sło­wa Ant­ka To­mek.

– Słu­chaj...! Ni­cze­go się od nich nie do­wie­my. Sam nie wiem... Ech, nie wia­do­mo kie­dy wró­cą. Chcesz tu cze­kać?

– Sam nie wiem.

– Bo rów­nie do­brze mo­że­my cze­kać u cie­bie w domu, aż wró­cą. Do­trzy­mam ci to­wa­rzy­stwa, co?

To­mek kiw­nął gło­wą.

– Tak, tak by chy­ba było le­piej.

– No to idź do sa­mo­cho­du, a ja pój­dę i... po­że­gnam się w na­szym imie­niu.

Wy­po­wia­da­jąc ostat­nie sło­wa, An­tek skrzy­wił się mi­mo­wol­nie. Wo­la­łby na od­chod­nym ogra­ni­czyć się do po­ka­za­nia nie­przy­zwo­ite­go ge­stu, ale po­sta­no­wił zmu­sić się do uprzej­me­go za­cho­wa­nia. Nie lu­bił zo­sta­wiać po so­bie złej at­mos­fe­ry.

Lek­ko roz­su­nął drzwi ogro­do­we i wsu­nął gło­wę do wnętrza sa­lo­nu.

– My już idzie­my – po­in­for­mo­wał zgro­ma­dzo­nych. – Jak­by­ście byli ła­ska­wi, to prze­ka­żcie Eli­zie, żeby za­dzwo­ni­ła do Tom­ka, gdy tyl­ko wró­ci i... dzi­ęku­je­my za so­czek.

Nie cze­ka­jąc na czy­jąkol­wiek re­ak­cję, szyb­ko za­mknął drzwi i ru­szył w stro­nę sa­mo­cho­du.

 

* * *

 

Eli­za opa­rła się jed­ną ręką o dach auta i spoj­rza­ła w dal. Na skra­ju ho­ry­zon­tu za­ma­ja­czył przed nią za­rys dwóch, skła­da­jących się na ośro­dek wcza­so­wy bu­dyn­ków.

Sto­jący obok niej Grze­siek wła­śnie roz­ma­wiał z kimś przez te­le­fon:

– Tak, już do­je­cha­li­śmy... tak, dzwo­nił, ale nie ode­bra­ła... od razu za­dzwo­ni­my... okej. – Mężczy­zna za­ko­ńczył po­łącze­nie i z ci­ężkim wes­tchnie­niem prze­ka­zał Eli­zie pew­ną nie­przy­jem­ną in­for­ma­cję: – To­mek z Ant­kiem wpa­dli do nas i Kora mówi, że byli wście­kli...

– Nie­wa­żne. – Ko­bie­ta uśmiech­nęła się smut­no pod no­sem i głębo­ko wci­ągnęła do płuc rze­śkie, le­śne po­wie­trze. – Wiesz, za­po­mnia­łam, jak tu jest cu­dow­nie.

– Tak, jest – stwier­dził Grze­siek, wkła­da­jąc ręce do kie­sze­ni i uno­sząc wzrok w stro­nę bu­ja­jących się nad jego gło­wą szczy­tów drzew. – Jesz­cze po­nad go­dzi­na po­zo­sta­ła do zmierz­chu – stwier­dził. – Aku­rat star­czy cza­su na przy­go­to­wa­nie wszyst­kie­go.

– Tak... i zdąży­my się oswo­ić.

– To co, je­dzie­my?

– Tak, nie ma tu na co cze­kać.

Chwi­lę pó­źniej auto Grze­śka wje­cha­ło na le­śny trakt.

 

* * *

 

– Nie no, oni zu­pe­łnie nic nie ukry­wa­li! – pe­łnym sar­ka­zmu to­nem wy­ce­dził przez za­ci­śni­ęte zęby An­tek.

Gniew aż w nim wrzał i bli­ski był wy­bu­chu zło­ści. Krót­kie spoj­rze­nie rzu­co­ne w stro­nę dru­gie­go mężczy­zny po­mo­gło mu się jed­nak opa­no­wać.

To­mek ści­skał pal­ca­mi na­sa­dę swo­je­go nosa i od­dy­chał nie­spo­koj­nie.

– Zna­czy... – nie­co ci­szej kon­ty­nu­ował An­tek. – Ja nie wiem, może mi się tyl­ko zda­wa­ło.

– Nic ci się nie wy­da­wa­ło. – To­mek za­ło­żył ręce na pier­si i po­trząsnął ener­gicz­nie gło­wą, jak­by pró­bo­wał się ocu­cić.

An­tek bar­dzo ża­ło­wał, że chwi­lę wcze­śniej się unió­sł. Za­czął za­sta­na­wiać się go­rącz­ko­wo, w jaki spo­sób może pod­nie­ść swo­je­go zna­jo­me­go na du­chu, ale za­nim coś wy­my­ślił, To­mek ode­zwał się po­now­nie:

– Już ni­g­dy nie zgo­dzę się na ża­den ten ich week­end – po­wie­dział ci­cho.

– Tak... to był błąd. Mu­szę ci się przy­znać, że do tej pory mi to od­po­wia­da­ło. Co ja­kiś czas mia­łem te parę dni wol­ną cha­tę. Zda­rza­ło się na­wet, że po pro­stu by­łem wte­dy sam. Nie je­stem ta­kim sob­kiem jak ty, ale też lu­bię cza­sem zo­stać sam.

To­mek rzu­cił w stro­nę Ant­ka zdzi­wio­ne spoj­rze­nie.

– Ty chy­ba nie wiesz, co to zna­czy so­bek – po­wie­dział roz­ba­wio­nym to­nem.

– Co...? Sa­mot­nik, nie?

– Nie, so­bek to ego­ista.

– Hm... po­wa­żnie? – An­tek zmarsz­czył brwi, wy­ra­źnie skon­ster­no­wa­ny.

– No tak. Mam na­dzie­ję, że nie uży­wa­łeś tego sło­wa wo­bec in­nych lu­dzi. – To­mek ro­ze­śmiał się gło­śno.

– E tam... To co, je­dzie­my do cie­bie? Chy­ba że... – Ant­ko­wi na­gle wpa­dł do gło­wy pe­wien po­my­sł. – Chy­ba że się prze­je­dzie­my...

– Do­kąd?

– My­ślę... Tak so­bie my­ślę, że Zyg­munt tro­chę skła­mał, ale nie do ko­ńca.

– Co masz na my­śli?

– Jest ta­kie ma­gicz­ne miej­sce... – An­tek zro­bił pau­zę, ma­jąc na­dzie­ję, że To­mek do­my­śli się sam, o co mu cho­dzi.

– Ja­kie miej­sce?

– Ten ośro­dek agro­tu­ry­stycz­ny. Tak so­bie my­ślę, że może tam po­je­cha­li.

– Ach... Ale po co mie­li­by tam je­chać?

– Wiesz, wczo­raj w nocy coś mi wpa­dło do gło­wy. My nie wie­my w za­sa­dzie, co oni ro­bią w te week­en­dy, no i... tak so­bie po­my­śla­łem... że je­żdżą tam re­gu­lar­nie, a te week­en­dy to tyl­ko wy­mów­ka, żeby nas się po­zbyć.

– Hm... Może coś w tym jest... – To­mek za­my­ślił się na krót­ką chwi­lę, po czym oznaj­mił: – Tyl­ko nie wiem, czy mam na to siły.

An­tek nie za­mie­rzał da­wać za wy­gra­ną. Nie miał ocho­ty na spędze­nie resz­ty wie­czo­ru na ka­na­pie. Był na to zbyt roz­gnie­wa­ny. Nie oka­zy­wał wpraw­dzie tego na ze­wnątrz, ale w środ­ku aż go skręca­ło.

– Za­wsze mo­żesz zmie­nić zda­nie i w ka­żdej chwi­li mo­że­my za­wró­cić – kon­ty­nu­ował pró­bę prze­ko­na­nia do swo­je­go po­my­słu Tom­ka. – To nie­ca­łe dwie go­dzi­ny dro­gi stąd. Mo­żesz się zdrzem­nąć pod­czas jaz­dy.

– By­łeś już tam kie­dyś?

– Nie, ale wiem, gdzie jest ta Ru­sa­łka. Obej­rza­łem ją so­bie kie­dyś na ma­pach. To w za­sa­dzie kil­ka­na­ście do­mostw, uło­żo­nych wzdłuż szo­sy, a po obu stro­nach roz­ci­ąga się las... Aha, i dość bli­sko jest też je­zior­ko... Hm, kur­czę, za­po­mnia­łem na­zwy.

– Chcesz je­chać, co?

– Chcę.

– Dla­cze­go?

An­tek przez chwi­lę szu­kał w gło­wie ja­kie­goś do­bre­go uza­sad­nie­nia.

– Po pro­stu nie lu­bię sie­dzieć na ty­łku i... tro­chę mnie dzi­siaj nosi – od­po­wie­dział w ko­ńcu zgod­nie z praw­dą.

– Niech będzie. W su­mie... le­piej się czy­mś za­jąć.

– Wstąpi­my tyl­ko jesz­cze do mnie.

– Po co?

– Po lap­to­pa Kasi. Może się przy­dać.

 

* * *

 

Grze­siek za­par­ko­wał sa­mo­chód na po­bo­czu le­śne­go trak­tu, u wy­lo­tu wąskiej ście­żki.

– To ja­kieś pięć mi­nut spa­ce­ru i będzie­my na miej­scu... – rzu­cił bez­na­mi­ęt­nym to­nem, roz­pi­na­jąc pasy. – We­zmę rze­czy z ba­ga­żni­ka.

Eli­za mia­ła inne za­da­nie. Mu­sia­ła obu­dzić swo­je­go syn­ka. Po wy­jściu z auta otwo­rzy­ła tyl­ne drzwi sa­mo­cho­du i naj­pierw spoj­rza­ła na chłop­czy­ka pe­łnym mi­ło­ści wzro­kiem, a na­stęp­nie po­gła­ska­ła go po głów­ce, po jego do­pie­ro co wy­ro­śni­ętych, krót­kich wło­skach. Mu­sia­ła mi­nąć dłu­ższa chwi­la, nim w ko­ńcu się prze­mo­gła i de­li­kat­nie po­trząsnęła ra­mie­niem syn­ka.

Grze­siek cze­kał w tym cza­sie cier­pli­wie. Stał koło sa­mo­cho­du i z wy­ra­źną przy­jem­no­ścią wdy­chał świe­że po­wie­trze.

Ku­buś wy­gra­mo­lił się z sa­mo­cho­du nie­chęt­nie. Mimo że wspo­ma­ga­ły go ko­cha­jące ręce mamy, nie wy­glądał na za­do­wo­lo­ne­go. Miał nie­co na­bur­mu­szo­ny wy­raz twa­rzy.

– Zro­bi­my so­bie ogni­sko! – wy­rzu­cił z sie­bie Grze­siek, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

Pod­nió­sł z zie­mi dużą tor­bę, prze­rzu­cił ją przez ra­mię i wy­ci­ągnął rękę w stro­nę chłop­ca.

– Spać mi się chce – sła­bo za­ma­ru­dził Ku­buś, ale grzecz­nie chwy­cił dłoń mężczy­zny.

Eli­za wsu­nęła na gło­wę syn­ka cien­ką cza­pecz­kę.

– To nie­da­le­ko... – po­wie­dzia­ła do nie­go czu­le. – Na miej­scu roz­ło­ży­my ci ko­cyk i po­dusz­kę i będziesz mógł spać da­lej, do­brze?

– Do­brze. – Ku­buś ziew­nął sze­ro­ko i grzecz­nie ru­szył u boku Grze­śka, któ­ry po­pro­wa­dził go wąską ście­żką wio­dącą w głąb lasu.

Eli­za szła za nimi, ugi­na­jąc się nie­znacz­nie pod na­po­rem swo­ich lęków, moc­no ści­ska­jąc plu­szo­wą za­baw­kę syn­ka. Oczy mia­ła opusz­czo­ne. Wbi­ja­ła wzrok w zie­mię po­ro­śni­ętą rzad­ką, wy­dep­ta­ną tra­wą, przy­kry­tą po­szy­ciem mar­twych li­ści i po­ła­ma­nych ga­łęzi, któ­re przy ka­żdym jej kro­ku trzesz­cza­ły pod jej sto­pa­mi.

Już za­częła swo­je mo­dły, mimo że było na to za wcze­śnie: ogień jesz­cze nie za­pło­nął, gwiaz­dy jesz­cze nie roz­świe­tli­ły nie­ba. Nie za­mie­rza­ła jed­nak zwle­kać i po praw­dzie nie mia­ła w tej kwe­stii zbyt wie­le do po­wie­dze­nia. Bła­gal­ne wo­ła­nia same for­mu­ło­wa­ły się na dnie jej du­szy i z ła­two­ścią przej­mo­wa­ły wła­dzę nad po­dat­nym umy­słem, by za­do­mo­wiw­szy się w nim, za­cząć żyć wła­snym ży­ciem.

Grze­siek od­wra­cał się co chwi­lę w stro­nę Eli­zy, jak­by chciał spraw­dzić, czy ona wci­ąż idzie za nimi.

Na miej­sce do­tar­li po paru mi­nu­tach.

– To tu­taj. Ład­nie, nie? – zwró­cił się do Ku­bu­sia Grze­siek.

Na buzi chłop­ca po­ja­wił się sła­by uśmiech.

Eli­za kry­tycz­nym wzro­kiem ro­zej­rza­ła się do­oko­ła.

Znaj­do­wa­li się na nie­wiel­kiej po­la­nie po­ro­śni­ętej rzad­ką, krót­ką tra­wą.

– Jest ide­al­nie – wy­ra­zi­ła swo­ją apro­ba­tę i roz­ch­mu­rzy­ła się nie­znacz­nie.

– Tak... Nikt nam tu nie będzie prze­szka­dzać – stwier­dził Grze­siek. – Ża­den przy­jezd­ny, ani na­wet miej­sco­wy, nocą się tu nie na­wi­nie.

Mężczy­zna był naj­wy­ra­źniej bar­dzo z sie­bie za­do­wo­lo­ny. To był jego po­my­sł, żeby za­miast po­la­ny koło ośrod­ka wy­brać miej­sce po­ło­żo­ne tro­chę da­lej, umiej­sco­wio­ne głębiej w le­sie.

– Będzie­my piec kie­łba­ski? – spy­tał Ku­buś.

– E... nie, ale mamy z sobą do­bre je­dzon­ko – od­po­wie­dzia­ła Eli­za.

Chwy­ci­ła tor­bę za­wie­szo­ną na ra­mie­niu Grze­sia, ści­ągnęła ją na zie­mię i czym prędzej za­częła wy­pa­ko­wy­wać jej za­war­to­ść. Naj­pierw wy­jęła z niej dwa koce i trzy ka­na­po­we po­dusz­ki. Gdy ukła­da z nich po­sła­nie, Grze­siek wy­jął z tor­by siat­ki z je­dze­niem i pi­ciem.

– Mamy na­wet dla cie­bie ka­kao, jak­byś miał ocho­tę. – Po­ma­chał Ku­bu­sio­wi przed no­sem du­żym, srebr­nym ter­mo­sem

– Chcę socz­ku. Jest so­czek?

– Ależ oczy­wi­ście, ja­błko­wy i z czar­nej po­rzecz­ki.

– Chcę ja­błko­wy.

– Już się robi.

Mężczy­zna wy­jął z siat­ki bu­tel­kę z so­kiem i pla­sti­ko­wy ku­be­czek.

Eli­za po­sa­dzi­ła syn­ka na kocu. Usia­dła przy nim, ode­bra­ła z ręki Grze­sia po­jem­ni­czek i trzy­ma­jąc go przed sobą, cze­ka­ła, aż zo­sta­nie na­pe­łnio­ny słod­kim pły­nem.

Ku­buś prze­ci­ągnął się za­ma­szy­ście, po czym wy­pił dusz­kiem za­war­to­ść kub­ka.

– Ale ci się chcia­ło pić! – Grze­siek po­gła­skał mal­ca po gło­wie.

Eli­za spoj­rza­ła na ekran swo­jej ko­mór­ki i zmarsz­czy­ła brwi.

– Jest sie­dem­na­sta dzie­si­ęć – stwier­dzi­ła.

– Przy­go­tu­ję miej­sce na ogni­sko – oznaj­mił Grze­siek i nie­zwłocz­nie wzi­ął się do pra­cy.

 

* * *

 

– Przed nami jesz­cze po­nad go­dzi­na jaz­dy – po­wie­dział An­tek. – Może spró­bu­jesz się zdrzem­nąć? Zo­ba­czysz, do­brze ci to zro­bi.

– Hm... – ci­cho mruk­nął To­mek.

Zda­wał się nie słu­chać swo­je­go ko­le­gi. Nie­przy­tom­nym wzro­kiem wpa­try­wał się w ekran lap­to­pa, na któ­rym od do­brych pi­ęciu mi­nut wid­nia­ło zdjęcie przed­sta­wia­jące Gre­tę.

Mło­da ko­bie­ta była na nim sama. Sta­ła opar­ta ple­ca­mi o brzo­zę, opla­ta­jąc ją ręka­mi. Na jej twa­rzy wid­niał sła­by, wy­gląda­jący na wy­mu­szo­ny uśmiech. Ubra­na w ja­sno­be­żo­wą su­kien­kę, na tym wła­śnie zdjęciu naj­bar­dziej po­dob­na była do Gre­ty ze snu Tom­ka. Spra­wia­ła wra­że­nie nie­szczęśli­wej i bez­rad­nej.

– Co tam wi­dzisz? – za­py­tał po dłu­ższej chwi­li ci­szy An­tek.

– Śni­ła mi się.

– Gre­ta?

– Tak. Jest ja­kaś dziw­na, nie uwa­żasz?

– Po­wa­żnie...? – An­tek ro­ze­śmiał się i spoj­rzał na Tom­ka z nie­do­wie­rza­niem. – Chy­ba nie tyl­ko ona. – Prych­nął drwi­ąco. – A co z na­szy­mi żo­na­mi i całą resz­tą...? Ech... – wes­tchnął gło­śno, po czym wy­ra­źnie za­cie­ka­wio­ny za­py­tał: – I co było w tym śnie?

– Pła­ka­ła – ci­cho od­po­wie­dział To­mek, na­wet na chwi­lę nie spusz­cza­jąc wzro­ku z ekra­nu.

– Dla­cze­go?

– Nie wiem. Po pro­stu pła­ka­ła.

– Aha... – An­tek zro­bił krót­ką pau­zę i rzu­cił ko­le­dze krót­kie, za­nie­po­ko­jo­ne spoj­rze­nie. – Weź, za­mknij tego lap­to­pa i spró­buj się zdrzem­nąć.

To­mek odło­żył urządze­nie na tyl­ne sie­dze­nie sa­mo­cho­du, ale spać nie za­mie­rzał. Pew­na myśl od kil­ku go­dzin ko­ła­ta­ła mu się po gło­wie, nie da­jąc spo­ko­ju.

– Czy oni... – za­czął ostro­żnie, nie będąc do ko­ńca prze­ko­na­nym, czy po­wi­nien po­dzie­lić się z Ant­kiem swo­imi prze­my­śle­nia­mi – czy nie przy­po­mi­na­ją ci tro­chę, tak jak­by, sek­ty?

– W ja­kim sen­sie? Nic nie za­uwa­ży­łem, żad­nych la­le­czek vo­odoo, nic z tych rze­czy.

– Nie, nie... nie cho­dzi o re­li­gię, tyl­ko o to, jak się za­cho­wu­ją, o tę dziw­ną aurę, któ­ra ich ota­cza, o to, jak są z sobą moc­no zwi­ąza­ni, jed­no­cze­śnie od­py­cha­jąc in­nych.

An­tek przez dłu­ższą chwi­lę za­sta­na­wiał się nad od­po­wie­dzią.

– Może tro­chę – stwier­dził w ko­ńcu. – Ale chy­ba cię po­no­si, nie uwa­żasz? Zresz­tą nie ma sek­ty bez re­li­gii, nie? Nie wiem jak tam Eli­za, ale moja Ka­sia nor­mal­nie cho­dzi do ko­ścio­ła, no i mnie ci­ąga. A wiesz, kie­dyś było dużo go­rzej. – An­tek ro­ze­śmiał się na samo wspo­mnie­nie daw­ne­go, dość uci­ążli­we­go za­cho­wa­nia swo­jej żony. – Była tro­chę fa­na­tycz­na. No wiesz, krzy­żyk na ła­ńcusz­ku, mo­dli­twy przed po­si­łka­mi i snem, ta­kie rze­czy.

– Eli­za ni­g­dy nie była zbyt re­li­gij­na. Msza w nie­dzie­lę za­wsze jej wy­star­cza­ła, a i tak za­wsze od­no­si­łem wra­że­nie, że robi to bez prze­ko­na­nia, ra­czej po to, żeby się do­sto­so­wać. Nie pa­mi­ętam na­wet, hm... Chy­ba ni­g­dy nie roz­ma­wia­li­śmy na ten te­mat.

– No i do­brze. To po­tra­fi być me­czące, jak ktoś prze­sa­dza, a uwierz mi, Ka­sia kie­dyś na­praw­dę prze­gi­na­ła. No ale po­tem na szczęście jej prze­szło.

– Tak? – To­mek wy­krzy­wił usta w kwa­śnym uśmie­chu. – A kie­dy to było? Dzie­si­ęć lat temu, co?

Przez twarz Ant­ka prze­le­ciał cień za­kło­po­ta­nia.

– Tak, to było wte­dy, po tych wa­ka­cjach – przy­znał.

– No patrz... Jak to wszyst­ko ukła­da się w ca­ło­ść.

– Ty po­wa­żnie z tą sek­tą?

To­mek nie od­po­wie­dział od razu. Miał pro­ble­my ze spre­cy­zo­wa­niem swo­ich my­śli.

– Nie wiem – od­pa­rł po kil­ku se­kun­dach.

– Weź się prze­śpij, na­praw­dę – po raz ko­lej­ny po­ra­dził mu An­tek.

– Ech... niech będzie.

To­mek od­chy­lił opar­cie swo­je­go fo­te­la do tyłu, przy­mknął oczy i nie­mal od razu za­czął od­pły­wać. Nie spo­dzie­wał się, że sta­nie się to tak szyb­ko. Chwi­lę przed za­śni­ęciem za­tli­ła się w nim wpraw­dzie oba­wa, że zno­wu po­chło­nie go ja­kiś kosz­mar, ale zmęcze­nie szyb­ko ją prze­gna­ło. Osu­nął się więc w spo­koj­ną drzem­kę, któ­ra na szczęście oka­za­ła się ca­łko­wi­cie po­zba­wio­na sen­nych mar.

An­tek zre­lak­so­wał się w cza­sie jaz­dy. Gdy do­tar­li na miej­sce, nie był już roz­gnie­wa­ny i za­czął na­wet my­śleć, że wcze­śniej go po­nio­sło i nie­po­trzeb­nie się tak ne­ga­tyw­nie na­kręcił.

Auto za­par­ko­wał na sa­mym wy­lo­cie nie­wiel­kie­go par­kin­gu znaj­du­jące­go się na ty­łach ośrod­ka wcza­so­we­go. Na­stęp­nie roz­pi­ął pasy i za­tro­ska­nym wzro­kiem spoj­rzał na swo­je­go ko­le­gę. Do­pie­ro po krót­kiej chwi­li klep­nął go w ra­mię.

– Już nie śpię – ochry­płym gło­sem ode­zwał się To­mek.

– Chy­ba nie ma tu sa­mo­cho­du Eli­zy – po­in­for­mo­wał go An­tek – ale zer­k­nij.

Ro­ze­spa­ny mężczy­zna wy­gra­mo­lił się le­ni­wie z auta i prze­ta­rł oczy wierz­chem dło­ni.

An­tek ener­gicz­nie wy­sia­dł z sa­mo­cho­du, prze­lot­nie omió­tł wzro­kiem nie­wiel­ki, brud­no­żó­łty bu­dy­nek, któ­ry w tym mo­men­cie prze­sła­niał mu wi­dok na resz­tę ośrod­ka, po czym od­wró­cił gło­wę w stro­nę lasu.

– Co za po­wie­trze! – stwier­dził z za­chwy­tem.

– Tak – zgo­dził się z nim To­mek – aż chce się za­pa­lić.

Wy­jął z kie­sze­ni pacz­kę pa­pie­ro­sów, wy­jął z niej jed­ne­go i wsu­nął go so­bie do ust. Za­ci­ąga­jąc się dy­mem po raz pierw­szy, ro­zej­rzał się do­oko­ła uwa­żnie.

– Nie ma ich – oznaj­mił z wy­ra­źnym nie­za­do­wo­le­niem.

– Cóż... ale z wła­ści­cie­la­mi mo­żna by po­ga­dać, co my­ślisz? – An­tek nie chciał na­ci­skać ko­le­gi, ale uznał, że po prze­by­ciu ta­kiej dro­gi głu­pio by­ło­by po pro­stu za­wró­cić.

– Nie, no ja­sne – zgo­dził się od razu To­mek.

– We­zmę lap­to­pa... Może się przy­dać – po­wie­dział An­tek, po czym wy­jął rze­czo­ny przed­miot z sa­mo­cho­du.

Przez chwi­lę sta­li w mil­cze­niu. To­mek pa­lił le­ni­wie, a An­tek cze­kał cier­pli­wie, aż jego zna­jo­my roz­bu­dzi się do ko­ńca i zbie­rze my­śli. Obaj pa­trzy­li w stro­nę lasu, gdzie li­ście drzew, po­ru­sza­ne dość sil­nym wia­trem, szu­mia­ły nie­spo­koj­nie. Nad nimi osnu­te chmu­ra­mi nie­bo szy­ko­wa­ło się po­wo­li na za­chód sło­ńca.

To­mek sko­ńczył pa­lić i bez­my­śl­nie zga­sił pa­pie­ro­sa na zie­mi. Od razu zro­bi­ło mu się jed­nak z tego po­wo­du głu­pio. Pod­nió­sł nie­do­pa­łek i szyb­ko zlo­ka­li­zo­wał wzro­kiem ku­bły na śmie­ci po­sta­wio­ne przy piasz­czy­stej dro­dze pro­wa­dzącej w stro­nę szo­sy.

– Ord­nung muss sein! – po­wie­dział z uśmie­chem na ustach An­tek, pa­trząc, jak jego ko­le­ga wrzu­ca ko­ńców­kę pa­pie­ro­sa do jed­ne­go z po­jem­ni­ków. – No to idzie­my!

To­mek rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na szu­mi­ące drze­wa i ru­szył w prze­ciw­nym kie­run­ku.

Mężczy­źni obe­szli nie­wiel­ki bu­dy­nek i zna­le­źli się na prze­stron­nym po­dwó­rzu po­prze­ci­na­nym ście­żka­mi zro­bio­ny­mi z sza­rych, nie­rów­nych ka­mie­ni.

Dom sta­no­wi­ący głów­ny bu­dy­nek ośrod­ka skła­dał się z dwóch części. Jego kszta­łt zbli­żo­ny był do od­wró­co­nej li­te­ry „L”. Lewy frag­ment był dłu­ższy, ale tyl­ko jed­no­pi­ętro­wy. Dru­gi człon wy­su­wał się nie­co do przo­du, two­rząc w sto­sun­ku do pierw­sze­go krót­kie, pro­sto­pa­dłe skrzy­dło. Był trzy­pi­ętro­wy (włącza­jąc w ob­li­cze­nia strych), uwie­ńczo­ny spa­dzi­stym da­chem po­kry­tym bor­do­wy­mi da­chów­ka­mi, któ­ry­mi wy­ło­żo­no też ści­ęty dach ni­ższe­go seg­men­tu domu. Do wnętrza bu­dyn­ku pro­wa­dzi­ły dwa we­jścia. To usy­tu­owa­ne w sa­mym środ­ku przed­niej ścia­ny le­we­go skrzy­dła było dość wąskie. Dru­gie drzwi, w któ­re wy­po­sa­żo­ny był pra­wy człon bu­dyn­ku – sze­ro­kie, dwu­skrzy­dło­we – ro­bi­ły dużo lep­sze wra­że­nie. Zda­wa­ły się za­pra­szać do środ­ka przy­jezd­nych – a już szcze­gól­nie w tym mo­men­cie, bo jed­na ich część była ak­tu­al­nie otwar­ta na oścież.

Mężczy­źni przy­sta­nęli na środ­ku po­dwó­rza. Za­nim zdąży­li pod­jąć de­cy­zję, w któ­rą stro­nę po­win­ni się udać, An­tek do­strze­gł kątem oka gru­pę lu­dzi znaj­du­jących się w ogród­ku. Sie­dzie­li oni przy drew­nia­nych sto­łach wy­po­sa­żo­nych w roz­ło­ży­ste pa­ra­so­le.

Jed­na z ko­biet, na oko dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nia, już wsta­wa­ła na ich wi­dok.

– Do­bry wie­czór! – nie­mal krzyk­nął An­tek i sze­ro­ko uśmiech­nął się do nad­cho­dzącej dziew­czy­ny.

To­mek nie­zwłocz­nie przy­łączył się do po­wi­ta­nia, ale zro­bił to zde­cy­do­wa­nie ci­szej i tro­chę bur­kli­wie.

– Do­bry wie­czór... – ra­do­snym to­nem od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, a gdy tyl­ko po­de­szła do przy­jezd­nych, spy­ta­ła nie­zwłocz­nie: – Pa­no­wie do kogo?

– Do wła­ści­cie­li.

– Ach, no to za­pra­szam. – To mó­wi­ąc, dziew­czy­na wska­za­ła na fron­to­we, dwu­skrzy­dło­we drzwi.

To­mek i An­tek zo­sta­li wpro­wa­dze­ni do środ­ka bu­dyn­ku. Zna­le­źli się w prze­stron­nej ja­dal­ni urządzo­nej w przy­jem­nym, wiej­skim sty­lu.

– Tędy... tu mamy biu­ro. – Ko­bie­ta wska­za­ła na drzwi znaj­du­jące się w tyl­nej ścia­nie po­miesz­cze­nia, po le­wej stro­nie, bli­sko kąta.

To­mek jako ostat­ni z tej trój­ki wsze­dł do nie­wiel­kie­go, bied­nie urządzo­ne­go po­ko­ju.

– Sama pani to pro­wa­dzi? – za­py­tał, roz­gląda­jąc się do­oko­ła z wy­ra­źnym nie­sma­kiem.

Znaj­do­wa­li się w ciem­nym po­miesz­cze­niu wy­po­sa­żo­nym tyl­ko w jed­no, dość wy­so­ko usy­tu­owa­ne okno. W sła­bym, z tru­dem prze­do­sta­jącym się przez nie do wnętrza świe­tle ciem­na podło­ga i brud­no­zie­lo­ne ścia­ny wy­gląda­ły nie­zwy­kle przy­gnębia­jąco. Ume­blo­wa­nie po­ko­ju ogra­ni­cza­ło się do ni­skiej szaf­ki sto­jącej pod jed­ną ze ścian, ma­łe­go biur­ka i czte­rech krze­seł z opar­ciem. Na bla­cie sto­li­ka le­żał tyl­ko lap­top – w tym mo­men­cie za­mkni­ęty.

– To w za­sa­dzie ośro­dek mo­ich ro­dzi­ców... – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, za­trzy­mu­jąc się gwa­łtow­nie. – Prze­pra­szam... – Od­wró­ci­ła się i do­tknęła się w czo­ło wnętrzem dło­ni. – Nie przed­sta­wi­łam się. – Ro­ze­śmia­ła się głup­ko­wa­to. – Zu­zan­na Gra­bik. – Ener­gicz­nie wy­ci­ągnęła rękę w stro­nę mężczyzn.

– An­to­ni Krze­si­ński ... – gło­śno po­wie­dział pierw­szy z nich, uśmie­cha­jąc się przy­ja­źnie.

– To­masz Ma­lic­ki – ci­cho burk­nął To­mek i de­li­kat­nie ści­snął po­da­ną mu dłoń.

– Niech pa­no­wie usi­ądą. – Zu­zan­na wska­za­ła ręką na dwa nie­rów­no przy­su­ni­ęte do sto­łu krze­sła, po czym po­spiesz­nie za­jęła miej­sce po jego prze­ciw­nej stro­nie.

– Nam nie cho­dzi o wcza­sy – bez zbęd­nych ce­re­gie­li za­czął To­mek.

– Nie? – spy­ta­ła lek­ko skon­ster­no­wa­na ko­bie­ta.

Jej wzrok osu­nął się mi­mo­wol­nie na trzy­ma­ne­go przez Ant­ka lap­to­pa.

Ten od razu zro­zu­miał, co było przy­czy­ną jej nie­po­ko­ju.

– Nie, pro­szę się nie mar­twić, my nie z żad­ne­go urzędu – wy­ja­śnił po­spiesz­nie. Po­sta­wił swój sprzęt na skra­ju biur­ka, lek­ce­wa­żąco mach­nął w jego stro­nę ręką i uśmiech­nął się do dziew­czy­ny przy­ja­źnie. – Zresz­tą jak, w nie­dzie­lę? – do­dał.

– A, no tak. – Zu­zan­na ro­ze­śmia­ła się nie­co ner­wo­wo, ale za­raz po­tem wy­ra­źnie się roz­lu­źni­ła.

– Wie pani, my w ta­kiej nie­ty­po­wej spra­wie, ale... – An­tek za­wa­hał się – nie wiem na­wet, czy pani będzie w sta­nie nam po­móc... – Nie wie­dział, od cze­go za­cząć. Po­dra­pał się po skro­ni i za­py­tał: – Mo­żna by li­czyć na roz­mo­wę z kimś star­szym? Ro­dzi­ców nie ma?

– Po­je­cha­li na za­ku­py, do­pie­ro co. Po­win­ni wró­cić za ja­kąś go­dzi­nę, ale może po­wie­dzą pa­no­wie, o co cho­dzi...? – Zuza wy­pro­sto­wa­ła się jak stru­na, sta­ra­jąc się oka­zać go­to­wo­ść do po­mo­cy. Prze­cze­sa­ła pal­ca­mi swo­je krót­kie, ja­sne wło­sy i do­da­ła: – Może będę coś pa­mi­ętać.

– Wąt­pię, na­wet je­że­li była tu pani dzie­si­ęć lat temu, to była pew­nie pani wte­dy dziec...

– Nie ta­kim dziec­kiem, mia­łam pi­ęt­na­ście lat.

– Ach, to okej, spró­buj­my.

An­tek wąt­pił w to, że uda im się cze­go­kol­wiek od Zu­zan­ny do­wie­dzieć, ale nie wi­dział po­wo­du, aby nie spró­bo­wać.

 

* * *

 

Za­chód sło­ńca zbli­żał się wiel­ki­mi kro­ka­mi. Za­chmu­rzo­ne nie­bo za­czy­na­ło bar­wić się czer­wie­nią.

Ku­buś spał spo­koj­nie w ra­mio­nach mat­ki, a jego bu­źkę roz­ja­śnia­ło cie­płe świa­tło pło­mie­ni.

Grze­siek po­chy­lił się w stro­nę Eli­zy.

– Śpisz? – spy­tał szep­tem.

– Nie – od­po­wie­dział mu jesz­cze cich­szy głos.

– Ja­koś się nie boję, wiesz? Mam do­bre prze­czu­cie.

– Też się nie boję. – Eli­za otwo­rzy­ła oczy i spoj­rza­ła na twarz swo­je­go syn­ka.

– No to... obu­dź ma­łe­go – po­le­cił jej Grze­siek. – A ja do­ło­żę ga­łązek do ogni­ska.

 

ROZDZIAŁ II

Wcza­so­wi­cze

 

 

– Dzie­si­ęć lat, tak? – spy­ta­ła Zu­zan­na.

– Tak... Wiem, to szmat cza­su... – nie­pew­nie za­czął An­tek.

Zu­pe­łnie stra­cił re­zon. Czuł, że po­wi­nien ja­koś uspra­wie­dli­wić swo­je wścib­stwo. Zwy­kła cie­ka­wo­ść nie była zbyt do­brym wy­tłu­ma­cze­niem.

– Tak? – po­na­gli­ła go Zuza.

W tym mo­men­cie wpa­dł mu do gło­wy pe­wien po­my­sł.

– Wi­dzi pani, żona mo­je­go przy­ja­cie­la za­gi­nęła – oświad­czył, zna­cząco mi­ja­jąc się z praw­dą.

– Och – mi­mo­wol­nie wy­rwa­ło się dziew­czy­nie.

Nie do­strze­gła, że To­mek po­ru­szył się nie­spo­koj­nie, a jego po­wie­ka drgnęła ner­wo­wo.

– Tak tro­chę ba­wi­my się w de­tek­ty­wów i...

– Dzie­si­ęć lat temu za­gi­nęła?

– Nie, ale za­częli­śmy tro­chę... yyy... grze­bać w prze­szło­ści... i mamy zdjęcia. Może to odświe­ży pani pa­mi­ęć.

An­tek otwo­rzył lap­to­pa i po­sta­wił go na biur­ku bo­kiem, tak aby wszy­scy mo­gli wi­dzieć ekran.

– Może przy­po­mni się pani... bo ja wiem... coś nie­ty­po­we­go.

Zu­zan­na po­chy­li­ła się w kie­run­ku kom­pu­te­ra i bez py­ta­nia za­częła prze­wi­jać zdjęcia. Po krót­kiej chwi­li na jej twa­rzy po­ja­wił się wy­raz trium­fu.

– Wie­dzia­łam! – wy­krzyk­nęła – wie­dzia­łam, że to ten tur­nus. Pa­mi­ętam na­wet nie­któ­re imio­na. Ta bab­cia mia­ła na imię Kora, a ten mały ru­dzie­lec Zu­zia, tak jak ja. Niby byli wszy­scy nor­mal­ni... Imion tych dwóch chłop­ców nie pa­mi­ętam, a chło­pak to chy­ba Fra­nek był. W moim wie­ku chy­ba, nie...? Te bab­ki przy­je­cha­ły ra­zem. – Wska­za­ła pal­cem na zdjęcie przed­sta­wia­jące dwie obej­mu­jące się na tle lasu ko­bie­ty. – Tej bym nie za­po­mnia­ła, mia­ła na imię Gre­ta. To wła­śnie pa­ńska żona?

– Nie, ta dru­ga, Eli­za – od­po­wie­dział An­tek.

– Ach... – roz­cza­ro­wa­ła się Zuza. – Bo wi­dzi pan, ona tak jak­by już raz znik­nęła... – urwa­ła i spoj­rza­ła na Tom­ka z wy­ra­źnym za­kło­po­ta­niem. – Zna­czy się... prze­pra­szam.

– Nie, wszyst­ko w po­rząd­ku. Jak to znik­nęła? – za­py­tał.

Wy­pro­sto­wał się i sze­rzej otwo­rzył oczy. Do tej pory był ra­czej ospa­ły, ale uwa­ga Zuzy o za­gi­ni­ęciu Gre­ty spra­wi­ła, że się roz­bu­dził.

– W su­mie... – Dziew­czy­na gło­śno wes­tchnęła. – To tyl­ko ja uwa­ża­łam, że znik­nęła... Ale może za­cznę od po­cząt­ku.

– Tak by było chy­ba naj­le­piej – stwier­dził An­tek.

– Pierw­sze dni były nor­mal­ne. Ja wte­dy za wie­le nie ro­bi­łam... To zna­czy nie ro­bi­łam za wie­le w ośrod­ku, tyl­ko po­ma­ga­łam przy po­si­łkach i... A zresz­tą, nie­wa­żne. Trze­cie­go czy czwar­te­go po­ran­ka, ja­koś po­środ­ku w ka­żdym ra­zie, nie przy­szli na śnia­da­nie, a my nie ro­bi­my śnia­dań za wcze­śnie: o dzie­wi­ątej trzy­dzie­ści. Go­ście za­zwy­czaj są przed cza­sem, a na­wet jak nie­któ­rzy się spó­źnią, to prze­cież nie wszy­scy.

– Nikt nie przy­sze­dł?

– Nikt! No ale okej, mama po­sła­ła mnie po nich. To już było do­bre dzie­si­ęć mi­nut po cza­sie...

 

* * *

 

Star­szy po­ste­run­ko­wy Je­rzy Mich­nik ode­brał te­le­fon.

– Po­li­cja w Pa­licz­kach, słu­cham... – wy­dy­szał nie­wy­ra­źnie i ziew­nął sze­ro­ko. – Skąd?! – wsze­dł w sło­wo swo­jej roz­hi­ste­ry­zo­wa­nej roz­mów­czy­ni, pró­bu­jąc nadążyć za sta­now­czo zbyt szyb­kim jak na nie­go tem­pem jej wy­po­wie­dzi. – Pani zwol­ni, do­brze...? Hm...? Może po­szli na spa­cer...? Do­brze, spo­koj­nie... – Po­li­cjant prze­wró­cił ocza­mi i przez chwi­lę słu­chał uwa­żnie, moc­no marsz­cząc brwi. – Pani Zo­siu, do­brze, w po­rząd­ku... Ilu ich było? Albo nie, nie­wa­żne, za­raz będzie­my, do­brze? We­zmę mło­de­go i już je­dzie­my... Po­roz­ma­wia­my, jak do­je­dzie­my... Za ja­kieś dzie­si­ęć mi­nut... To do zo­ba­cze­nia.

Odło­żył słu­chaw­kę i spoj­rzał na swo­je­go młod­sze­go ko­le­gę, któ­ry wła­śnie sta­nął w drzwiach ga­bi­ne­tu.