Dlaczego król elfów nie znosił baśni - Holly Black, Rovina Cai - ebook + książka

Dlaczego król elfów nie znosił baśni ebook

Holly Black, Rovina Cai

4,3

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy Cardan, Najwyższy Król z Elfhame był tylko wzgardzonym przez starsze rodzeństwo królewiątkiem i nocował w stajni, usłyszał historię chłopca, który miał serce z kamienia. Czy opowiedziano mu baśń o nim samym? Czy słowa trollowej wiedźmy, podobnie jak ponura przepowiednia nadwornego astrologa, stanowią zapowiedź jego niezwykłego losu i haniebnego końca?
Baśń ta jeszcze niejednokrotnie przewinęła się przez jego życie, aż w istocie miała zadecydować o jego życiu – lub śmierci.
W tej bogato ilustrowanej książce poznajemy nieznane, smakowite szczegóły z młodości Cardana i oglądamy go z zupełnie nowej strony. Wyjątkowy prezent od Holly Black dla tych, którym niestraszna elfowa magia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 102

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (750 ocen)
366
247
114
21
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zuza06M
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała i dobrze przyswajalna lektura. Książkę czyta się bardzo szybko i jest niezwykle wciągająca. W pewnym sensie jest dopełnieniem trylogii "Okrutny książę". Bardzo cieszy mnie fakt, że autorka postanowiła wyjaśnić kilka nie wyjaśnionych wątków. A ilustracje w niej są po prostu przepiękne 😍. Jest to obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy pokochali tak samo jak ja przygody Judy. 💛
40
Czibob

Całkiem niezła

Przyjemna lektura, ładne ilustracje. Zostają wyjaśnione niektóre zachowania Cardana, ale aż tak mnie ta książka nie powaliła.
10
Lila8887

Dobrze spędzony czas

Krótkie, nawet fajne.
00
martwegwiazdy

Nie oderwiesz się od lektury

kocham cardana
00
--__--

Dobrze spędzony czas

Mój sentyment do okrutnego księcia sprawił, że jak tylko zobaczyłam ta książkę to musiałam ją przeczytać. Nie zawiodłam się, aczkolwiek uważam, że była za krótka, bo czuję niedosyt. Chciałbym jeszcze cos przeczytać z perspektywy Cardana. Dowiadujemy się kilku rzeczy, ale oczywiście najważniejsza to ta, kiedy się zakochał. No i też heroizm naszego Cardanka>> Kocham ich i nmg się doczekać dalszych części z Dębem.
00

Popularność




Tytuł oryginału: How the King of Elfhame Learned to Hate Stories

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Renata Kuk, Dorota Piekarska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Text copyright © 2020 by Holly Black

Illustrations copyright © 2020 by Rovina Cai

Map illustration by Kathleen Jenning. Copyright © 2018 by Holly Black.

Cover art copyright © 2020 by Rovina Cai. Cover design by Karina Granda.

Cover copyright © 2020 by Hachette Book Group, Inc.

Endpaper art by Kathryn Landis. Copyright © 2019 by Holly Black.

Drop cap letters copyright © Mednyanszky Zsolt/Shutterstock.com

Running head ornament copyright © Gizele/Shutterstock.com

Copyright for the Polish edition © 2020 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-7686-937-7

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2020

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2020

Dla Briana i Drake’a, ale przede wszystkim dla Theo

ardan, książę elfów, wykarmiony kocim mlekiem i wzgardą, potomek rodu wprost rojącego się od potencjalnych następców tronu, urodzony z brzemieniem paskudnej przepowiedni, od dnia swojego przyjścia na świat był na przemian uwielbiany i nienawidzony. Może nie należy się dziwić, co z niego wyrosło. W całej tej historii zaskakujące jest jedynie to, że to właśnie on został Najwyższym Królem na Elfhame.

Ktoś mógłby rzec, że Cardan jest jak haust mocnego trunku, który choć pali w gardło, to jednak dodaje animuszu.

Ktoś inny mógłby mieć zdanie zgoła odmienne, mówiąc: „Błagam o wybaczenie, lecz…”.

I dopóki będzie błagał, Cardanowi to nie przeszkadza.

IKról Elfhame odwiedza śmiertelny świat

w taki sposób podróżowałaś? – zawołał, spoglądając ku falom przewalającym się daleko w dole. – W taki sposób? A co by się stało, gdyby skończyło się działanie czaru, a Vivi by z tobą nie było?

– Pewnie spadłabym w dół jak kamień! – odkrzykuje Jude niepokojąco beztroskim tonem. Nie robi tego, ale zapewne mogłaby dodać: „Niebezpieczeństwo to dla mnie codzienna igraszka”.

Cardan musi przyznać, że krwawnikowe rumaki są rącze i rozkosznie jest pędzić wśród przestworzy, zanurzając dłonie w liściastej grzywie. I on przecież nie gardzi ryzykiem, chociaż nie upaja się nim, jak… jak niektórzy. Spogląda na swoją nieprzewidywalną, nieobliczalną, śmiertelną Najwyższą Królową, której wzburzone brązowe włosy trzepoczą wokół twarzy, której bursztynowe oczy lśnią, kiedy odwzajemnia jego spojrzenie.

Tych dwoje ze wszelkich możliwych powodów powinno było na zawsze pozostać nieprzyjaciółmi.

Cardan nie dowierza swojemu szczęściu, z trudem uzmysławia sobie, jaki splot wydarzeń do tego doprowadził.

– Skoro ja zgodziłem się podróżować, jak sobie zażyczyłaś – woła znów, przekrzykując wiatr – to teraz ty mogłabyś się odwdzięczyć i spełnić moje życzenie. Na przykład obiecać, że nie staniesz do walki z jakimś potworem tylko po to, by zaspokoić zachciankę obmierzłego karła samotnika. O ile wiem, nawet go nie lubisz.

Jude spogląda na niego w pewien szczególny sposób. Takiego spojrzenia nigdy u niej nie widział, gdy jeszcze oboje chodzili na lekcje do pałacowych preceptorów, jednak ujrzawszy go po raz pierwszy, od razu wiedział, że to najprawdziwsza z jej twarzy. Oblicze osoby nieustraszonej i pewnej siebie.

Jednak nawet gdyby nie popatrzyła na niego w ten właśnie sposób, przecież i tak znał odpowiedź. Oczywiście, że zechce walczyć z każdym przeciwnikiem, jaki się nadarzy. Wygląda na to, że bezustannie pragnie dowieść czegoś sobie samej, jakby wciąż na nowo chciała zdobywać koronę wieńczącą jej skronie.

Opowiedziała kiedyś Cardanowi, jak pewnego razu stanęła do walki z Madokiem, podawszy mu uprzednio wino zaprawione środkiem oszałamiającym, lecz skrzyżowała z nim ostrza jeszcze zanim trucizna zaczęła działać. Cardan w tym czasie znajdował się w sąsiedniej komnacie, popijał wino i ucinał pogawędki. Ona zaś, by zyskać na czasie, walczyła ze swoim ojcem, czerwonym kapturem.

Powiedziała mu wtedy, że jest taka, jaką ją ukształtował.

Cardan wie, że nie tylko Madok stworzył Jude taką, jaką jest teraz. On sam także miał w tym swój udział.

Czasem śmieszna wydaje mu się myśl, że Jude może go kochać. Raduje się z tego, to jasne, lecz miewa wrażenie, że to tylko kolejne absurdalnie niebezpieczne przedsięwzięcie, jakiego podejmuje się Jude. Chce walczyć z potworami i chce miłości Cardana – tego samego Cardana, którego kiedyś pragnęła ukatrupić. Gdy coś jest łatwe, bezpieczne lub pewne, to nie jest dla niej.

Nic z tego, co można by jej zalecić, nie jest dla niej.

– Wcale nie chodzi o to, żeby przypodobać się Bryernowi – wyjaśnia tymczasem Jude. – On powiada, że winna mu jestem przysługę, bo nikt wtedy nie dawał mi zleceń, a on owszem, dawał. I tak rzeczywiście było.

– Inaczej mówiąc, uroił sobie, że zasługuje na nagrodę – komentuje oschle Cardan. – Może i zasługuje, ale obawiam się, że nie na taką, jaką zamierzasz mu dać.

Jude zbywa to machnięciem dłoni.

– Jeśli pośród elfów samotników grasuje potwór, powinniśmy coś z tym zrobić.

Nie ma rozsądnego powodu, by w tej chwili odczuł dreszcz niepokoju, te słowa nie powinny wzbudzać w nim obaw, a jednak nie potrafi się z nich otrząsnąć.

– Mamy przecież rycerzy, którzy przysięgali nam służyć – zauważa Cardan. – A w ten sposób podstępnie pozbawiasz któregoś z nich możności okrycia się chwałą.

Jude śmieje się krótko, odgarnia gęste, ciemne włosy, próbując je utknąć za złotą tiarę, by nie wpadały jej do oczu.

– Wszystkie królowe stają się zachłanne.

Cardan obiecuje sobie, że wróci jeszcze do tej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że jednym z jego głównych obowiązków jako Najwyższego Króla jest nieustanne przypominanie swojej królowej, że nie jest osobiście odpowiedzialna za rozwiązanie wszystkich uciążliwości oraz uporanie się ze wszystkimi problemami, które pojawiają się na wszystkich terytoriach podległych Elfhame. On sam też nie miałby nic przeciwko temu, by tu i ówdzie nieco zamieszać, choćby nawet nie pozbawiając nikogo życia, natomiast jej pogląd na rolę władców najwyraźniej przewiduje bezlik trudnych zadań do wykonania.

– Wysłuchajmy tego, jak mu tam, Bryerna, i przekonajmy się, co ma do powiedzenia. Jeśli trzeba walczyć, nie musisz walczyć sama. Może ci towarzyszyć cały zastęp rycerzy albo przynajmniej ja mogę być przy tobie.

– Uważasz, że wystarczysz za zastęp zbrojnych? – pyta go Jude z uśmiechem.

Kto wie, może i mógłby wystarczyć, choć trudno przewidzieć, w jaki sposób śmiertelny świat wpłynie na jego magię. Pewnego razu spowodował, że z dna morskiego wyłoniła się nowa wyspa. Przychodzi mu na myśl, że mógłby jej o tym przypomnieć, ale nie jest pewien, czy uczyniłoby to na niej aż tak wielkie wrażenie.

– Sądzę, że bez trudu przewyższyłbym wszystkich rycerzy. O ile ustalono by właściwe warunki takiego turnieju. Mógłby on polegać na przykład na zmierzeniu się w szrankach biesiadnych ze stosownymi trunkami…

Jude wybucha śmiechem, uderza piętami w boki krwawnikowego wierzchowca.

– Bryern ma stawić się jutro o zmierzchu! – odkrzykuje i uśmiechem rzuca mu wyzwanie do wyścigu. – Potem zdecydujemy, kto się zabawi w bohatera.

Jako że Cardan całkiem niedawno przestał odgrywać rolę czarnego charakteru, znów nachodzą go myśli o tym, jakie pokrętne drogi i decyzje doprowadziły go w to miejsce, u jej boku, gdy pędzą tak przez przestworza, a on zamiast siać zamęt, rozważa, jak położyć kres złu.

IIKrólewicz jest niegrzeczny

rzez pierwsze dziewięć lat życia księciu Cardanowi nieraz zdarzało się sypiać na słomie w stajniach królewskich, zwłaszcza gdy matka nie życzyła sobie jego obecności w swoich komnatach. Było tam ciepło, mógł wyobrazić sobie, że się tam kryje, a więc że ktoś chciałby go znaleźć. A kiedy istotnie nikt się nie zjawiał, mógł udawać przed samym sobą, że to dzięki jego niezwykłej przebiegłości, bo wynalazł tak przemyślną kryjówkę.

Którejś nocy leżał owinięty łachmanem i nasłuchiwał parskania elfowych wierzchowców: koni, łosi i jeleni, oraz poskrzekiwania ogromnych ropuch – one także nosiły jeźdźców na swoich grzbietach – gdy przy zagrodzie, którą obrał sobie za schronienie, zatrzymała się nieznana mu trollka.

– Książątko – stwierdziła. Jej skóra przypominała barwą szarosine rzeczne kamienie, na podbródku miała brodawkę, z której wyrastały trzy złote włosy. – Ty jesteś najmłodszy z Eldredowego potomstwa, prawda?

Cardan rzucił jej spod słomy spojrzenie na tyle pełne godności, na ile było to możliwe w tej sytuacji.

– Odejdź – powiedział najwynioślejszym tonem, na jaki było go stać.

Rozbawił ją tym.

– Ejże, powinnam cię osiodłać i objechać na twoim grzbiecie królewskie ogrody, to by cię nauczyło dobrych manier.

Oburzył się.

– Nie wolno ci tak do mnie mówić. Mój ojciec jest Najwyższym Królem.

– No to biegnij, pędź do niego na skargę – poradziła mu, po czym uniosła brwi, bawiąc się przy tym długimi złotymi kłakami wyrastającymi z jej podbródka. – Co? Nie biegniesz?

Cardan się nie odezwał. Przycisnął policzek do słomy, poczuł, jak drapie jego skórę. Ogon królewicza poruszał się niespokojnie. Cardan wiedział, że w najmniejszym stopniu nie obchodzi Najwyższego Króla. Może ujęłoby się za nim któreś z braci czy sióstr, ale tylko gdyby znajdowali się w pobliżu i akurat mieliby taki kaprys. A na to w żadnym wypadku nie można było liczyć.

Jego matka spoliczkowałaby trollkę i kazała jej się wynosić. Jednak jego matki w stajni nie było. Do tego wiedział, że trolle są niebezpieczne. Silne, w gorącej wodzie kąpane i właściwie nie do pokonania. Owszem, światło słoneczne sprawia, że zamieniają się w kamień – ale tylko do następnego wieczoru.

Trollka oskarżycielskim gestem wyciągnęła palec w jego stronę.

– Ja, Aslog z Zachodu, która rzuciłam na kolana olbrzymkę Girdę, która przechytrzyłam wiedźmę z Jałowego Lasu, trudziłam się w służbie królowej Gliten przez siedem lat. Przez siedem długich zim, wiosen i jesieni obracałam żarna w jej młynie, mełłam pszenicę na mąkę tak przednią i czystą, że chleby z niej wypiekane zasłynęły w całym Elysium. Po upływie tych siedmiu lat obiecano mi ziemię i tytuł. Jednak ostatniej nocy wywabiła mnie podstępem, tak że odeszłam od żaren i w ten sposób nie spełniłam warunków układu. Przybyłam tu w poszukiwaniu sprawiedliwości. Stanęłam przed tronem Eldreda i poprosiłam, by poparł moje żądania. Jednak twój ojciec, książątko, odprawił mnie z kwitkiem. A wiesz, dlaczego? Otóż z tej przyczyny, że nie życzy sobie mieszać się do spraw pośledniejszych dworów. Powiedz mi jednak, dziecię, na cóż komu Najwyższy Król, jeśli nie zajmują go sprawy jego poddanych?

Cardan nie interesował się polityką, za to dobrze wiedział, że jego ojca mało co obchodzi.

– Jeśli wydaje ci się, że mogę coś na to poradzić, to nie. Mnie też nie wysłucha.

Trollka – czyli z pewnością owa Aslog z Zachodu – popatrzyła na Cardana z góry, gniewnym wzrokiem.

– Opowiem ci historię – odezwała się po chwili. – A potem zapytam, jaki morał zdołasz z niej wyciągnąć.

– Kolejną historię? Też o królowej Gliten?

– Zachowaj swój kąśliwy język, by udzielić właściwej odpowiedzi.

– A co, jeśli nie odpowiem?

Popatrzyła na niego naprawdę groźnie.

– Wówczas dostaniesz ode mnie nauczkę zupełnie innego rodzaju.

Pomyślał, że może dałoby się przywołać służbę. Opodal mógł jeszcze kręcić się któryś ze stajennych, tylko że Cardan nie pozyskał sobie sympatii żadnego z nich. A zresztą, co taki jeden z drugim może zrobić? Już lepiej położyć uszy po sobie i wysłuchać jej głupiej historyjki.

– Dawno, dawno temu – rozpoczęła Aslog – był sobie chłopiec, który miał bardzo ostry język.

Cardan o mało nie parsknął śmiechem. Co prawda bał się jej odrobinę, zdawał sobie sprawę, że powinien uważać, ale już taki był, że nawet w bardzo poważnej sytuacji nie potrafił zachować należytej powagi.

Aslog zaś ciągnęła swoją opowieść:

– Od razu mówił na głos wszystkie okropieństwa, które przychodziły mu do głowy. Piekarzowi oznajmił, że w jego chlebie są kamienie; rzeźnikowi, że jest brzydki jak rzepa, a swoim braciom i siostrom, że nie więcej z nich pożytku niż z myszy mieszkających w spiżarni i wyżerających okruchy paskudnego chleba wypiekanego przez piekarza. I choć chłopiec był całkiem przystojny, krzywo spoglądał na wszystkie dziewczęta ze swej wioski. Powiadał, że są nudne jak żaby.

Teraz Cardan nie zdołał już się powstrzymać, zaśmiał się głośno.

Aslog rzuciła mu kwaśne spojrzenie.

– No co – powiedział i wzruszył ramionami. – Podoba mi się ten chłopak. Zabawny jest.

– Cóż, nikt inny tak nie uważał – odpowiedziała. – Przeciwnie, miejscowej czarownicy tak zalazł za skórę, że rzuciła na niego klątwę. Postępował, jakby miał serce z kamienia, więc takie właśnie serce otrzymał. Odtąd nie czuł już nic, ani strachu, ani miłości, ani też przyjemności.

Odtąd chłopak nosił w piersi coś ciężkiego i twardego. Opuściły go wszelkie uczucia. Nie widział żadnego powodu, żeby rano wstać z łóżka i tym bardziej, by wieczorem kłaść się spać. Nawet dokuczanie innym przestało go bawić. W końcu matka powiedziała, że czas, by wyruszył w szeroki świat szukać szczęścia. Może uda mu się gdzieś tam znaleźć sposób na odegnanie klątwy.

I