Diabły Vegas - Martyna Keller - ebook + audiobook

Diabły Vegas ebook i audiobook

Martyna Keller

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kontynuacja losów Mercy Stone i Gabriela Crade’a z Diabłów Reno!

Mercy i Gabriel postanawiają pójść własnymi drogami. Właściwie to Mercy podejmuje decyzję za nich oboje. Mężczyzna musi się z tym pogodzić – nie ma wyboru.

 

Gabriel dołącza do elitarnych „Diabłów Vegas” i przez dwa lata jego kariera nabiera zawrotnego tempa. Skoncentrowany na niej mężczyzna nie mógł przewidzieć, że do jego życia ponownie, tak nieoczekiwanie jak tamtego feralnego lata, wtargnie Mercy Stone. Kobieta, z którą kiedyś łączyło go coś wyjątkowego, teraz staje się jego rywalką podczas plebiscytu o tytuł Sportowca Roku.

 

Niechęć, jaką każde z nich żywi wobec tego drugiego, jedynie podsyca konflikt pomiędzy firmami, dla których oboje pracują. Powinni ze sobą konkurować, ale czy to oznacza, że zwalczą siłę przyciągającą ich do siebie jak magnes?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 24 min

Lektor: Martyna Keller

Oceny
4,5 (175 ocen)
117
37
16
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malina5996

Dobrze spędzony czas

pierwszy tom lepszy. Opisy ciągle się powtarzają w tym samym schemacie, rozwijane wątki które są w żaden sposob nie powiazane z glowna fabula i wpychane jak na sile bez jakiegokolwiek rozwiniecia czy proby ulokowania w ogolnym zarysie książki.nie wiem czy brać się za 3 tom ... czyje, że mnie to totalnie wymęczy.
10
Aniuffa

Dobrze spędzony czas

Polecam ❤
00
g_wlw

Całkiem niezła

lepsza niż pierwsza ale nadal zbyt wiele nie wiem. relacja bohaterów stale się rozwija i upada. zabieram się za trzeci tom
00
baloo1

Nie oderwiesz się od lektury

Moim zdaniem jest równie ciekawa co pierwsza, ta seria trzyma wysoki poziom. Książka jest ciekawa, zaskakująca, z bardzo dobrze prowadzonymi sportowymi wątków i oczywiście z miłością. Nie sposób się przy niej nudzić, a samo czytanie jest wielką przyjemnością
00
Ewelinaban

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Copyright ©

Martyna Keller

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Justyna Nowak

Edyta Giersz

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:  978-83-8178-747-5

PROLOG

GABRIEL

Próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości okazuje się dla mnie cholernym wyzwaniem.

Krew szumi mi w uszach, gdy cofam bark i wymierzam kolejne, zamaszyste uderzenie w worek treningowy. Sprzęt huśta się na solidnym łańcuchu, kiedy ponownie prostuję rękę, wyprowadzając następny cios. Aż w końcu zastygam w bezruchu, lekceważąc to nieodparte wrażenie, jakbym miał za moment wypluć płuca. Przecieram skroń przegubem ręki. Rozglądam się po sali treningowej, która pozostaje pusta.

Wszyscy już dawno stąd poszli, przypominam sobie.

Zębami poluzowuję sznurki czarnych rękawic. Ściągam je z rąk, ruszając w kierunku drewnianej ławki. Bandaże odwijam na samym końcu. Wszystko wrzucam do torby. Rozglądając się po znajomych, czerwonych i czarnych ścianach, przez głowę przechodzi mi myśl, że Mayson zdecydowanie powinien wykonać tutaj remont. Pomieszczenia w podziemiach Inferno wyglądają bowiem jak pierdolone lochy.

Narzucam na głowę kaptur, po czym żwawym krokiem pokonuję odległość dzielącą mnie od windy. Przesunąwszy zardzewiałe, czarne kraty pełniące rolę drzwi, wciskam na panelu odpowiedni guzik. Niewielką klitką szarpie lekko, kiedy winda rusza do góry. Opieram potylicę o ścianę. Wszystkie mięśnie powoli zaczynają wiotczeć mi po nadprogramowym, kilkugodzinnym treningu. Zamiast zastanawiać się nad tym, jak bardzo wkurwi się za niego Mayson, liczę na to, że całe popołudnie naparzania w worek przybliży mnie chociaż odrobinę do zdobycia tytułu mistrza świata w swojej kategorii wagowej.

Wychodzę z windy, kiedy ta uprzednio zatrzymuje się na właściwym piętrze. Zanim zdążę dotrzeć chociaż do recepcji, żeby oddać klucze do sali treningowej, zza pleców dobiega mnie znajomo brzmiący, surowy ton:

– Gabriel? My się już chyba żegnaliśmy, co?

Kurwa, no bez jaj, klnę w duchu.

Odwracam głowę, żeby skrzyżować spojrzenie ze swoim trenerem. Nie wygląda, jakby był zadowolony z faktu, że mnie widzi. Cóż, biorąc pod uwagę, że ostatnio często się tutaj zaszywam, chyba ma do tego prawo.

– Miałeś dzisiaj podobno cholernie dużo spraw do załatwienia – bąkam niedbale.

– A ty miałeś zniknąć mi z oczu i przygotować się na wieczór.

Zakładam dłonie na biodrach, uprzednio kładąc klucze na blacie recepcji.

– Zdążę. – Wzruszam nonszalancko ramionami. – Dodatkowy trening był mi potrzebny. Ostatnio sam mówiłeś, że moje ciosy są mniej płynne, niż powinny. Więc pracuję nad tym, żeby nikt mnie nie wygryzł. Ot, wymówka, która powinna cię uspokoić.

– Nie uspokaja – odpowiada wymownie mężczyzna.

– Szkoda.

Mayson poprawia poły swojej marynarki. Jego spojrzenie pozostaje srogie i surowe, ale, szlag, już dawno zacząłem być na nie odporny. Tak gdzieś pomiędzy okresem przygotowawczym, jaki odbyłem w Inferno, a czasem, w trakcie którego stałem się jego pierdoloną gwiazdeczką uwielbianą przez media i tabloidy. Nic więc dziwnego, że gdy ten facet patrzy na mnie w ten sposób, ja odwdzięczam mu się tym samym.

Wbrew moim początkowym przekonaniom Mayson nie jest wcale takim gburem.

– To dobrze, że jesteś tak skoncentrowany na boksie. Niezmiernie mnie to cieszy, ale nie możesz przychodzić do Inferno dzień w dzień, spędzać tutaj tyle godzin i liczyć, że nie zwrócę ci uwagi na to, że życie przelatuje ci przez palce. Bądź poważny, Gabrielu. Sport jest ważny, ale nie najważniejszy. Zafiksowałeś się tak, że od ponad dwóch lat nie widzę w tobie faceta, tylko cholernego robota – wyrzuca mi trener.

Wzdycham ciężko. Przesuwam palcami wzdłuż pasa torby, po czym opieram ramię o ścianę. Wszystko wskazuje na to, że reprymenda trenera będzie nieco dłuższym wywodem, niż bym chciał. Po krótkiej chwili odpowiadam:

– Zafiksowałem się, bo wiem, że mogę wycisnąć z siebie więcej.

– Zrobiłeś to, bo zamknąłeś się przed światem na cztery pieprzone spusty – kontruje mężczyzna, a jego słowa uderzają we mnie jak cholerny huragan.

Zamiast pokazać mu jednak, jak bardzo wkurwił mnie jego komentarz, po prostu patrzę na niego obojętnym wzrokiem, jakby powiedział coś, co mija się w każdej kwestii z prawdą.

– I wyjdzie mi to na dobre – odpowiadam neutralnym tonem.

Mayson sznuruje usta w wąską kreskę.

– Crade, moja drużyna to nie tylko sportowcy. To również ludzie…

– W porządku – przerywam mu bezczelnie. – Mam nadzieję, że pogratulujesz mi, gdy zdobędę tytuł mistrza świata. – Odbijam się od ściany, wciskając dłonie do kieszeni ciemnej bluzy.

Ignoruję szczypanie poobdzieranych knykci. Na mojej twarzy nie pojawia się nawet zalążek zwyczajnego grymasu, gdy wciąż wpatruję się w pokerową minę trenera.

– Jeszcze parę tygodni. Zdążysz wypracować płynność ciosów bez konieczności szwendania się po Inferno po godzinach. Nie zapominaj, że twój organizm wciąż regeneruje się po okresie przygotowawczym. To był ciężki rok i lepiej, żebyś był świadomy tego, jak bardzo możesz sobie zaszkodzić ćwiczeniem ponad normę. – W głosie Maysona słyszę surową nutę, którą puszczam mimo uszu.

Na myśl od razu przychodzi mi sławny okres przygotowawczy Diabłów. Szczerze mówiąc, to był piekielnie trudny rok. Treningi, które odbywały się dzień w dzień, były wręcz katorżnicze i zmusiły mnie do uodpornienia organizmu na horrendalny wysiłek. Poznawanie tajnik boksu, całej struktury klubu, obieranie taktyki i nauka techniki – to wcale nie było lekkie do udźwignięcia. A jednak po prawie dwóch latach od podpisania umowy z Ethanem Maysonem czuję się dzięki temu jak ktoś, kto może osiągnąć więcej.

Westchnąwszy krótko, odpowiadam wymijająco:

– O której mam wpaść do tej restauracji?

– Przed dziewiątą. Konsultowałem się z paroma firmami i czasopismami. Będę miał dla ciebie i Price’a kilka propozycji. Od was zależy, czy je przyjmiecie, ale uprzedzam, że są godne zachodu. Wasze nazwiska wciąż muszą utrzymać się na językach milionów ludzi, a dzięki nowym współpracom taki stan rzeczy będzie jak najbardziej możliwy.

Mężczyzna zerka mimochodem na aktówkę, którą trzyma w prawej ręce.

– Przekonamy się – wzdycham na odchodne. – Na razie, Ethan.

– Na razie, Gabrielu – słyszę za plecami.

Ruszam w kierunku wyjścia z Inferno. Rozglądam się po parkingu, ignorując fakt, że pierwsze krople deszczu zaczynają skapywać mi na twarz. Pierwsza połowa października w Vegas jest wyjątkowo kapryśna. Odnajdując wzrokiem zaparkowanego nieopodal czarnego lexusa, wyciągam z kieszeni kluczyki. Do samochodu wsiadam w momencie, w którym telefon bezwiednie leżący na fotelu pasażera zaczyna niemiłosiernie wibrować.

Wypuszczam ze świstem powietrze, po czym odbieram połączenie.

– Ej, stary… – Głos Asha Price’a rozpoznałbym wszędzie.

– Przed dziewiątą – przerywam mu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten facet w ogóle nie ma głowy na karku i zapewne w ciągu tych paru godzin, które upłynęły od wspólnego treningu całej drużyny, zdążył zapomnieć o spotkaniu z Maysonem. – Restauracja niedaleko tego klubu, do którego tak chętnie chodzisz. Chyba nazywał się „Redlight”.

– Coś mi świta. Znowu gadka o współpracy? – dopytuje Ash.

Wyjeżdżam z parkingu, cały czas mając telefon przyciśnięty do lewego ucha. Ulice Las Vegas jak zwykle nie są zatłoczone, ale taki stan rzeczy utrzyma się jedynie do wczesnego wieczora. Mrugam powoli, gdy krople deszczu roztrzaskują się na przedniej szybie. Zatrzymując się przed z reguły ruchliwym skrzyżowaniem, bąkam neutralnym głosem:

– Mhm. Podobno coś godnego zachodu.

– Takie oferty wychodzące od tego mruka lubię najbardziej – stwierdza Price. – Szybkie, interesujące i kurewsko opłacalne. Co jak co, ale sztab i Mayson wiedzą, jak selekcjonować te propozycje. – Mój kumpel po fachu nie kryje zadowolenia.

Cóż, wcale mu się nie dziwię. Ludzie z Inferno nie wpakują nas w byle jakie gówno i to jest bez wątpienia jeden z lepszych aspektów współpracy z nimi – ich doświadczenie i rozeznanie w tej branży.

– Już zacierasz rączki na tę kasę, co? – prycham drwiąco.

– Pytasz, jakbyś nie wiedział. – Oczami wyobraźni widzę cwany uśmiech na twarzy Asha. Kręcę głową z pobłażaniem.

Materialista, przechodzi mi przez myśl. Ulubieniec mediów, gwiazdeczka internetu i pierdolony materialista. W pewnym sensie to wcale nie brzmi tak obco.

– A jak z tą galą nagród? – W głosie mężczyzny słyszę zaciekawienie.

– Co ma z nią być? – Mrużę oczy w niezrozumieniu. – Będzie za tydzień, tak jak od początku planował to ten popularny magazyn, który ją organizuje. W tej kwestii nic się nie zmieniło – rzucam bez emocji, zerkając mimochodem na deskę rozdzielczą.

Widok znajdującej się na niej daty utwierdza mnie w przekonaniu, że dokładnie za tydzień odbędzie się gala nagród przygotowywana przez sławne czasopismo sportowe. To duże przedsięwzięcie. Ten, kto zostanie uhonorowany tytułem „sportowca roku”, może cieszyć się nim przez całe 365 dni i liczyć na spory rozgłos.

Chociaż nie potrzeba mi większego, dobrze byłoby utrzymać renomę swojego nazwiska przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w boksie. Nawet głupia wygrana w gali nagród sportowych byłaby dla mnie zwyczajnie opłacalna. Mayson wmówił mi to dobitnie.

– Nadal nie wiesz, kto również został nominowany? – pyta Price.

– Sprawdzę wieczorem maila. Może wysłali mi już informacje. – Wzruszam swobodnie ramionami. – Zresztą po co mi to w ogóle wiedzieć? Obaj dobrze wiemy, że akurat tę galę wygrywa co roku ktoś od nas. A skoro tym razem to mnie nominowali…

– Wygraną masz jak w banku – dopowiada za mnie mężczyzna. – Nie siedzę aż tak głęboko w innych dyscyplinach, ale nic nie wskazuje na to, żeby ktoś mógł pokonać Diabła. Zmieciesz resztę konkurencji w proch. Ta szopka to czysta formalność.

– Nie spóźnij się. Mayson jest dzisiaj nie w humorze – mówię pod nosem, po czym kończę połączenie, gdy duża, dwuskrzydłowa brama rozsuwa się z chwilą, w której uruchamiam ją pilotem. Wzdycham ciężko, wjeżdżając na teren własnej posesji.

Przez następne godziny robię to, co wychodzi mi najlepiej od cholernych dwóch lat.

Zaszywam się w mroku i udaję, że rutyna mnie uszczęśliwia.

Jest dziewiąta, gdy docieram do centrum miasta. Vegas jak zwykle emanuje żywiołową aurą, kiedy z nieprzeniknioną miną pokonuję zatłoczoną aleję. Wchodząc do wybranej przez Maysona restauracji, zapach tytoniu i przypraw korzennych momentalnie wdziera mi się do nosa. Omiatam wzrokiem przestronną salę zachowaną w stylu zamkowym. Kamień dekoracyjny, którym wyłożone są ściany, i ciężkie zasłony zwisające bezwiednie z mosiężnych karniszy dodają temu miejscu jedynie więcej grozy. Lubię tę knajpę.

Zasiadłszy przy stole naprzeciwko swojego trenera i kumpla z drużyny, zakasuję po łokcie rękawy czarnej koszuli. Czuję na sobie ciekawskie spojrzenia reszty klientów, ale to nic, co wprawiłoby mnie w dziwne zakłopotanie. Wciskam plecy w oparcie krzesła, pytając:

– Więc co tym razem?

– Chcesz konkrety? – Mayson unosi brew. – Tak od razu?

– Chyba nie będziesz mnie tutaj trzymał w nieskończoność, co? – bąkam, zaciekle wpatrując się w twarz siedzącego przede mną mężczyzny. Trener poprawia mankiety swojej koszuli, po czym wzrusza ramionami.

Odpowiada mi zupełnie szczerze:

– Naprawdę nie wiem, dlaczego tyle marek chce współpracować z takim nadętym bufonem jak ty. Przyda ci się lekcja cierpliwości, więc zaczniemy od Price’a. – Tym razem Mayson zwraca się do siedzącego obok mnie Asha.

Wywracam oczami. Co za farsa, przechodzi mi przez myśl.

– Pewna znana firma chciałaby, żebyś wziął udział w ich kampanii reklamowej promującej odzież dla sportowców. – Mężczyzna podsuwa Ashowi świstek papieru pod nos. – To dobra oferta. Zawiera korzystne warunki. Możesz na tym dobrze zarobić.

– Ekstra – pomrukuje z zadowoleniem Price, zacierając ręce.

Mayson patrzy na niego z jawnym politowaniem, odpowiadając:

– To uczciwa stawka jak na fakt, że aktualnie masz swoje pięć minut sławy.

W tej samej chwili do naszego stolika podchodzi jasnowłosa kelnerka. Zerkam na nią mimochodem. Jej policzki przypominają aktualnie kolor pierdolonych ścian w Inferno. Gołym okiem widać, że właśnie zżera ją stres. Uśmiecham się półgębkiem, na co dziewczyna napiera zębami na dolną wargę. Nie umyka to uwadze Maysona, który łypie na mnie spode łba, tym samym studząc we mnie ochotę na to, żeby poflirtować z blondyną.

Składamy zamówienia. Kelnerka czmycha mi sprzed nosa.

– Nie będę prawił ci morałów. – Trener patrzy na mnie sugestywnie.

– Słusznie. – Przechylam leniwie brodę w bok.

– Możemy kontynuować? Bez obrazy, ale gdzieś mam to, czy on dzisiaj utrzyma fiuta w spodniach, czy nie. – W głosie Price’a słychać zrezygnowanie w najczystszej postaci. Wraz z Maysonem spoglądamy na niego bez cienia zainteresowania.

Dopiero po chwili starszy mężczyzna zaczyna mówić dalej:

– Kampania zaczyna się z początkiem listopada, więc, skoro dzisiaj mamy – zerka mimochodem na wyświetlacz swojego telefonu – czternastego października, załóżmy, że masz około dwa dni na podjęcie decyzji. Później musisz działać szybko. Ekspresem, Price.

– Mhm. – Ash przesuwa wzrokiem po dokumencie otrzymanym od trenera. – Ten prawniczy żargon to jakiś nonsens. Powiedz, że ktokolwiek go jakoś przetłumaczy, zanim cokolwiek podpiszę. – Krzywi się, krzyżując spojrzenie z Maysonem.

– W gruncie rzeczy sztab robi to zawsze, ale ty nie zwracasz na to uwagi.

– Wybacz, jestem zapracowanym człowiekiem. – Bokser uśmiecha się ironicznie.

Oczywiście, parskam w duchu.

– Przejdźmy do gwiazdeczki… – Trener tym razem zwraca się do mnie. Instynktownie prostuję się na krześle, opierając łokcie na drewnianej powierzchni stołu. Uniósłszy brew, omiatam wzrokiem spokojną twarz Maysona. Jak on uwielbia robić mi na złość.

Podczas trwania okresu przygotowawczego rzeczywiście istniała między nami bariera. Pieprzony mur, którego nie próbowałem nawet burzyć, wiedząc, że na dobrą sprawę jestem jedynie jego podopiecznym. Dopiero z czasem ta granica się zatarła – teraz można by śmiało rzec, że ten facet jest bardziej moim dobrym kumplem niż szefem czy liderem.

– Myślałem, że dłużej będziesz to odwlekał – rzucam z przekąsem.

– Masz szczęście, bo Marie kazała mi się dzisiaj streszczać. – Mężczyzna skinieniem głowy dziękuje kelnerce, która kładzie na stoliku schłodzone napoje. Biorąc pod uwagę fakt, że dzisiaj każdy z nas dotarł do knajpy samochodem, to jedyne, na co możemy sobie pozwolić.

Koncentruję uwagę na słowach Maysona. Marie, jego żona, to chytra sztuka.

To ona podczas gali Diabłów podpowiada mężowi, kogo powinien wziąć pod swoje skrzydła. I może to głupie, może bezmyślne, a może kurewsko abstrakcyjne, ale, o zgrozo, ta kobieta naprawdę ma nosa. Jej typy okazują się cholernymi, nieoszlifowanymi diamentami. Tak wielu ludzi starało się dociec, czym kieruje się trener Diabłów przy wyborze swoich nowych podopiecznych, a on oprócz zwracania uwagi na techniki i ilość czystych ciosów wyprowadzanych podczas walk patrzy również na… zdanie swojej żony.

To dowodzi temu, że kobiety są dla niektórych facetów jak pieprzone talizmany.

– Gdyby dostała od kogoś kwiatki, wiedz, że są ode mnie – wzdycham nagle.

Mężczyzna grozi mi palcem, mówiąc:

– Jeszcze trochę i w drużynie zostawię czternastu Diabłów. A teraz słuchaj mnie uważnie, bo kwestia gali, w której otrzymałeś nominację do tytułu „sportowca roku”, nie jest wcale taka błaha. – Mayson upija łyk wody, wyciągając z aktówki czerwoną teczkę.

– Rozwiń myśl. – Stukam palcami o blat stołu.

– Pisemko, które ją organizuje, jest naprawdę popularne. Nawet jeśli ktoś zabierze ci sprzed nosa wygraną w ich gali, dobrą propozycją jest wzięcie udziału w sesji do limitowanego numeru o gwiazdach działających na terenie całej Nevady. W dużym skrócie otrzymałeś propozycję pojawienia się na łamach ich magazynu. To dobrze płatna oferta, jeśliby wziąć pod uwagę fakt, że podczas sesji ubraliby cię w ciuchy najlepszych domów mody w Vegas – wyjaśnia pokrótce trener, na co mrużę nieznacznie oczy.

– Więc… chodzi tylko o głupią sesję – kwituję.

– Dokładnie. – Mayson potwierdza skinieniem głowy.

Wzdycham ciężko. Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że ten facet zaproponuje mi coś bardziej nietuzinkowego. Sesje już dawno zdążyły mi się przejeść. Owszem, są dochodowe, ale również piekielnie nużące. Wciskam plecy w oparcie krzesła, spoglądając na mężczyznę z pokerową miną. Dopiero po chwili dopytuję:

– Kiedy?

– Niedługo po gali – odpowiada Mayson. – Swoją drogą, wiesz już, kogo oprócz ciebie nominowali do tytułu? Powinieneś dawno dostać tę informację. – Sposób, w jaki ten facet marszczy czoło, traktuję jak niewerbalną sugestię. Wyjmuję więc telefon z kieszeni.

– Powinienem – odpowiadam krótko, odblokowując ekran.

– Co to za różnica? Od dobrych trzech lat chodzą pogłoski, że gale tego czasopisma są ustawiane, bo zawsze wygrywa ktoś od nas – zauważa słusznie Price. – Jesteś pewien, że nikt od ciebie nie daje im łapówek albo nie zmusza do fałszowania głosów publiczności?

Ironia, jaką nasiąknięty jest głos Asha, jest wręcz namacalna.

– Po prostu jesteśmy najlepsi – podsumowuje starszy z mężczyzn.

Z nieprzeniknioną miną wpatruję się w ekran telefonu. Szybko wchodzę na skrzynkę pocztową i przesuwam wzrokiem po odebranych mailach. W międzyczasie upijam łyk wody, znosząc dwie uporczywie spoglądające na mnie pary oczu. Aż w końcu udaje mi się odnaleźć pośród wiadomości tę jedną – wysłaną przez magazyn.

– Jest. W załączniku znajduje się cała lista nominowanych. Podobno oficjalnie zostanie ujawniona dopiero jutro – oznajmiam, śledząc spojrzeniem treść maila. Nie odnajduję w nim nic niezrozumiałego, więc rozpoczynam pobieranie pliku z pełnym spisem konkurencji.

– Więc od jutra trzymam cię w ryzach, Gabrielu. – Mayson posyła mi sugestywne łypnięcie, które postanawiam zignorować. Dobrze wiem, że przed takimi galami muszę być oazą pieprzonego spokoju i nie wplątywać się w żadne gówniane akcje. Nie jestem idiotą.

Dobra, może na początku nie było mi po drodze z życiem gwiazdy. Może po przeprowadzce do Vegas czułem się, jakbym grzązł w jakimś beznadziejnym bagnie show-biznesu, ale teraz… Cóż, teraz wiem, że z czasem można przywyknąć do obłapiających cię zewsząd medialnych macek. Można zafiksować się na punkcie kariery i wierzyć, że ta wynagrodzi ci te wszystkie niepowodzenia, których doświadczyłeś w ciągu ostatnich lat.

Dobra, skup się na liście, karcę się w myślach.

– Pokaż to, chłopcze. – Mayson przechwytuje mój telefon. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzy prosto na jego wyświetlacz. Widok pojedynczej bruzdy, jaka pojawia się między jego odrobinę ściągniętymi brwiami, zasiewa we mnie ziarno niepokoju.

Co, u licha?, myślę. Kogo on tam niby zobaczył?

– Uważaj, Crade. Niektóre ślicznotki bywają niezłymi manipulatorkami – stwierdza mój trener, a w jego głosie słyszę przezorność podszytą dziwnym przekonaniem. Po chwili oddaje mi komórkę. – A już zwłaszcza te, które współpracują z pieprzonym UnderScore.

Marszczę czoło, przesuwając wzrokiem po ekranie telefonu. Widok nazwiska znajdującego się na końcu pliku, który otrzymałem od przedstawicieli czasopisma, uderza we mnie jak pierdolony grom. Instynktownie zaciskam usta w wąską kreskę.

– Kogo masz na myśli? – Ash wydaje się zbity z tropu.

Odzyskując fason, odpowiadam za Maysona:

– Ma na myśli Mercy Stone.

ROZDZIAŁ 1

Z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy kładę kolejny karton na kuchennej wyspie. Rozglądając się po przestronnej rezydencji, pluję sobie w brodę, że nie zdecydowałam się jednak na coś mniejszego. Ta posiadłość wygląda bowiem jak pałac, a ja – ta kwestia akurat nie podlega dyskusji – jestem wielką fanką bałaganu. W ciągu ostatnich dwóch lat spędzonych w Nowym Orleanie utwierdziłam się jedynie w przekonaniu, że nawet mieszkając w maleńkiej klitce, nie jestem w stanie obudzić w sobie najmniejszych chęci na stanie się cholerną pedantką.

Chrzanić to, bąkam w duchu.

Po raz kolejny omiatam wzrokiem jasne wnętrza willi wartej dobrych kilka milionów dolarów. Biel ścian bije po oczach już od samego jej progu. Nowoczesny wystrój był tym, co kupiło mnie podczas przeglądania pewnego letniego popołudnia ofert nieruchomości przeznaczonych do sprzedania. Kiedy w wakacje otrzymałam wiadomość informującą o tym, że budowa nowego budynku UnderScore, w którym mieścić się będą sekcje zimowych dyscyplin sportowych, została już zakończona, szybko zrozumiałam, że czeka mnie przeprowadzka.

Nie spodziewałam się jednak, że trafię do grzesznego Vegas. Odłam łyżwiarstwa figurowego agencji został przeniesiony właśnie tutaj.

Przysiadam na wyspie kuchennej, zmiatając sobie sprzed twarzy kosmyki włosów, które jakimś cudem wydostały się z mojego ciasnego koka. Patrząc mimochodem na słońce przebijające się przez warstwę szarych chmur, stwierdzam, że dzisiejszego dnia nie lunie jak z cebra. Odzyskuję rezon dopiero w momencie, w którym do posiadłości ponownie wchodzi dwójka rosłych mężczyzn dźwigających ciężką harfę.

– Gdzie mamy położyć to ustrojstwo? – pyta jeden z nich.

Unoszę odrobinę kącik ust, gdy odpowiadam:

– Obojętnie. I tak będzie się kurzyć, bo jednak nie mam do niej cierpliwości.

Próba ujarzmienia tego instrumentu zdecydowanie zakończyła się dla mnie fiaskiem. Prawdę mówiąc, posiadanie w domu harfy było dla mnie zwyczajnym kaprysem. Odkąd moja miesięczna pensja wzrosła kilkunastokrotnie, zaczęłam wydawać majątek na bzdety. Jak okazało się w trakcie przeprowadzki, takich niepotrzebnych rzeczy mam od groma.

– Widać to gołym okiem. – Jeden z pracowników firmy zajmującej się przeprowadzkami wskazuje sugestywnie dłonią na wyszarpane struny, posyłając mi przy tym uśmiech. – Chyba dobrnęliśmy do końca. Wóz jest już rozładowany.

– Jasne. – Zeskakuję z gracją z wyspy kuchennej, przesuwając wzrokiem po twarzach zmęczonych facetów. – Rozliczę się z waszym szefem jeszcze dzisiaj. Dzięki za pomoc.

Kiedy zostaję w posiadłości zupełnie sama, zakładam dłonie na biodrach, próbując zlokalizować wzrokiem swój telefon. Sterta przeróżnych szpargałów, która wypełnia salon, niewątpliwie mi to utrudnia. Biorąc pod uwagę fakt, że mam dzisiaj wpaść do niedawno otwartej siedziby oddziału UnderScore w Vegas, muszę go znaleźć czym prędzej.

Mój menadżer, Caleb Wright, zdecydowanie liczy, że omówimy dzisiaj większość ważnych kwestii dotyczących najbliższych miesięcy. Współpraca, nowe kontrakty, sprawy dotyczące występów… To wszystko wymaga solidnego przegadania w nowej siedzibie agencji sportowej, która niecałe dwa lata temu wzięła mnie pod swoje skrzydła.

Wzdycham z ulgą, chwytając w dłoń telefon. Szybko wybieram numer do Caleba.

– I jak u was? Uwiliście już sobie z Rachel gniazdko? – pytam na wstępie.

Na dobrą sprawę wszyscy, którzy związani są z sekcją zimowych sportów w UnderScore łączącą hokeja na lodzie, łyżwiarstwo figurowe i szybkie, musieli przenieść się tutaj, do Las Vegas. Zawodnicy, trenerzy, menadżerowie i cały sztab ludzi – wszyscy musieli znaleźć się jak najbliżej miejsca, które zostało przeznaczone na zimowe dyscypliny.

Od tej reguły nie było wyjątków.

– Daj spokój, Mercy. – W głosie mężczyzny słyszę zrezygnowanie. – Może znajdziesz czas na to, żeby wpaść do siedziby trochę wcześniej? Skołuję ci od razu identyfikator. Mogę nawet po ciebie przyjechać, tylko nie skazuj mnie na te tortury…

Kaprysy żony dają mu w kość, przechodzi mi przez myśl.

– Sama dostanę się do budynku. Muszę rozeznać się trochę w tym grzesznym Vegas – odpowiadam, po czym oddalam telefon od ucha, żeby włączyć tryb głośnomówiący.

Odkładam urządzenie na wyspę kuchenną i rozplątuję włosy. Przeczesując je palcami, stwierdzam w duchu, że są zbyt długie. Ciemne jak smoła, gęste, ale ostatnio uciążliwe jak diabli. Podczas jazdy na łyżwach potrafię znienawidzić je przynajmniej trzydzieści razy.

– Tutaj nie ma w czym się rozeznawać, kochanie. Luksusowe kasyna, kluby, knajpy… – wylicza Wright. – Swoją drogą, nie chcę słyszeć o tym, że Vegas obudzi w tobie jakieś buntownicze zapędy. Twój wizerunek ma być wciąż czysty jak pieprzona łza, rozumiemy się? – Tym razem w jego głosie słyszę surowość.

– Mhm – bąkam niedbale.

– Nie przekonuje mnie twoje „mhm”. – Wyobrażam sobie, jak Caleb w tym momencie mruży podejrzliwie oczy. Zawsze to robi, gdy chce mnie prześwietlić nimi na wylot. I zawsze jego próby kończą się niepowodzeniem, bo przez ostatnie dwa lata opanowałam sztukę stwarzania pozorów do perfekcji. Maskowania każdych intencji.

– Caleb, wiem, co mnie czeka w tym roku. Nie mam czasu na szwendanie się po atrakcjach Vegas. – Przecieram dłonią zmęczoną twarz, po czym ściągam przez głowę zwykły, biały podkoszulek. Zamiast niego zakładam czarną bluzkę z długim rękawem znalezioną w jednym z kartonów wypełnionych po brzegi ciuchami.

– Cieszę się, że znasz swoje priorytety, Mercy – odpowiada mężczyzna. – Jak tylko zakończy się sezon, będziesz mogła wybrać się na długie wakacje. Dostaniesz tyle wolnego, że będziesz jeszcze chciała wrócić na lodowisko wcześniej.

– Chciałeś powiedzieć: „gdzieś pomiędzy kolejną sesją a wywiadem wcisnę ci trzy dni dla siebie, żeby nie było, że taki ze mnie kutas” – rzucam mimochodem, wciskając tyłek w skórzane spodnie. Zgarniam jeszcze torebkę z sofy obitej zamszem, po czym ruszam w kierunku garażu. Na widok czarnego, sportowego mercedesa unoszę kąciki ust.

– Czy ja słyszę, że odpalasz auto? – Caleb zmienia temat.

Wyjeżdżając z posesji, wzdycham ciężko do słuchawki:

– Tak, niedługo będę, więc możesz przytaszczyć tyłek do siedziby wcześniej.

I tylko tyle potrzeba, żeby Wright nagle się ożywił. Słysząc, jak podśpiewuje pod nosem losową piosenkę, a później wrzeszczy do swojej żony, że w pracy ma dosłownie urwanie głowy, kończę połączenie.

Ten facet to wariat, przechodzi mi przez myśl.

Wjeżdżając na główną drogę, rozglądam się po obco wyglądających ulicach. Niewielu ludzi szwenda się po nich za dnia. Z pewnością, jak głoszą lokalne pogłoski, prawdziwe tabuny turystów przechadzają się tędy nocami. Wciskam pedał gazu, a znajomy ryk silnika przyprawia mnie o spokój. Z nieprzeniknioną miną spoglądam na nawigację, która informuje mnie o tym, że za dziesięć minut powinnam dotrzeć do niedawno otwartego budynku jednej z siedzib UnderScore.

W głowie staram się poukładać wszystkie plany na ten tydzień. Najpierw czeka mnie zapoznanie się z nowym lodowiskiem, jakie zostało wykupione przez agencję. To na nim będą ćwiczyć wszyscy jej podopieczni, rzecz jasna wedle ustalonego z góry grafiku. Później zapewne rozpocznę treningi przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi, a w piątek… Cóż, w piątek czeka mnie gala nagród sportowych organizowana przez sławne pisemko.

Tytuł „sportowca roku” pasowałby do mnie jak ulał.

Kiedy docieram na miejsce, widok ogromnego budynku na moment zapiera mi dech w piersiach. Jest wielgachny. Z pewnością posiada ponad dwadzieścia pięter. Wchodząc do przestronnej recepcji, już z marszu wita mnie rosły ochroniarz. Całe szczęście stoi obok niego Caleb, w którego ramiona wpadam wręcz odruchowo.

Ten facet to nie tylko mój menadżer, ale też dobry kumpel.

– Witaj w domu, skarbie. Od dzisiaj to miejsce jest naszym królestwem – oznajmia Wright, wręczając mi do ręki jakiś świstek papieru. – Twoja wejściówka. Pokazuj ją zawsze, gdy będziesz tutaj przychodzić. A teraz idziemy, mamy trochę kwestii do obgadania.

Mężczyzna rusza przed siebie, więc dotrzymuję mu kroku. Wnętrza budynku są jasne i nowoczesne. W niczym nie przypominają tej nory w Nowym Orleanie, w której kisiliśmy się przez ostatnie dwa lata z hokeistami i innymi zawodnikami zimowych dyscyplin. Tutaj wszystko jest świetnie oznaczone – znaki znajdujące się na ścianach pomagają odnaleźć drogę do sekcji danego sportu. Łyżwiarstwo figurowe, jak po chwili dostrzegam na jednej z tablic, zostało przypisane do siedemnastego piętra w budynku.

– Wow, trochę w nas zainwestowali – rzucam kpiąco, gdy wraz z Calebem wchodzimy do windy. – Nie spodziewałam się, że wyślą nas do Vegas. Dobra, UnderScore tutaj jeszcze nie było, ale… No sam przyznasz, że to dziwny wybór.

Patrzę mimochodem na mężczyznę, który odpowiada:

– Rozważali jeszcze Kolorado, ale tam już mają łucznictwo. – Wright wzrusza ramionami. – A skoro już padła nazwa tego stanu… Od jutra musisz zacząć treningi, Mercy. – Krzyżuje ze mną spojrzenie. – W końcu zbliżają się sławne…

– Zimowe igrzyska olimpijskie – dopowiadam za niego, gdy wysiadamy z windy. Pokonujemy korytarz i przechodzimy przez próg jakiejś ogromnej sali, w której centrum znajduje się długi, solidny stół. Przysiadam na meblu, opuszczając nogi w dół. – Tak, będę na nie przygotowana lepiej, niż mógłbyś mnie o to podejrzewać. Zdobędę ten medal i wciąż będę chlubą tej agencji.

W moim głosie Caleb zapewne słyszy czystą determinację, która mile łechta jego pazerną na moje sukcesy naturę. Współpracuję z tym facetem prawie dwa lata i, cóż, wiem, jak bardzo lubi szczycić się tym, że jest moim menadżerem, a już zwłaszcza kiedy moje nazwisko znajduje się na okładkach kolorowych pisemek i głównej stronie internetowej agencji. UnderScore inwestuje we mnie naprawdę sporo, przez co reszta ich zazdrosnych podopiecznych zwykła nazywać mnie ich pupilkiem. A to jedynie bardziej mnie nakręca, żeby wyciskać z siebie coraz więcej i więcej na tafli lodowiska.

– Jeszcze trzy miesiące z hakiem. Sporo czasu. – Wright zasiada za laptopem, uprzednio poprawiając poły swojej marynarki. Przyglądam mu się, gdy w skupieniu przesuwa wzrokiem po ekranie komputera. – O, dostałem w końcu tego maila.

– Jakiego? – Opieram wyprostowane ręce za plecami.

– Dotyczy gali nagród sportowych, w której weźmiesz udział w piątek. Pisemko podesłało mi całą listę nominowanych. Swoją drogą, musimy w końcu przedyskutować kilka kwestii, które się z nią wiążą. Z pewnością udzielisz tam wywiadu… – wzdycha Caleb, na moment wciskając plecy w oparcie krzesła. Mężczyzna splata palce na powierzchni biurka, podczas gdy ja unoszę sugestywnie brew.

To w końcu tylko głupi wywiad, myślę.

– Nie palnę nic, co mogłoby nam zaszkodzić – zapewniam go. – A teraz opowiedz mi trochę o konkurencji. Może kogoś z tej długiej listy kojarzę. – Wzruszam ramionami, przysuwając się nieco bliżej mężczyzny, który kiwa głową w geście zgody.

– Jasne, tylko pobiorę ten plik – odpowiada.

Wykorzystuję okazję, żeby przyjrzeć się menadżerowi nieco dokładniej. W ciągu tych paru ostatnich dni, kiedy nie widzieliśmy się praktycznie wcale, Wrightowi zdążyło przybyć trochę pojedynczych zmarszczek na twarzy. Jego zarost przeistoczył się w krótką brodę, a oczy stały bardziej zmęczone. Domyślam się, że zrzędzenie Rachel miało w tym swój udział. Jasne włosy, przejrzyste niebieskie oczy i muskularna sylwetka – ten facet mimo tego, że bliżej mu do czterdziestki niż trzydziestki, wygląda naprawdę dobrze.

Dopiero jego męczeński ton wyrywa mnie z krótkiego letargu:

– Ja pierdolę, znowu oni…

Mrużę oczy w niezrozumieniu. Co on pieprzy?, przechodzi mi przez myśl.

Instynktownie zeskakuję ze stołu, żeby znaleźć się w paru krokach obok Caleba. Unosząc delikatnie brew, przesuwam nieodgadnionym wzrokiem po jego twarzy.

– Pobrałeś ten plik? – dopytuję. – Z resztą nominowanych do tytułu?

– Sęk w tym, że pobrałem. A na samym początku listy jest napisane jak byk jedno zdecydowanie zbyt rozsławione na cały świat, potężnie brzmiące nazwisko. – Caleb ściąga z ramion marynarkę, którą zawiesza na oparciu krzesła. Od razu poluzowuje również krawat.

– Kogo masz na myśli? – W moim głosie słychać zdezorientowanie.

Mężczyzna spogląda na mnie, po czym odpowiada z przekąsem:

– Czy mówi ci coś nazwisko Gabriel Crade?

W jednej chwili czuję, jakby ktoś przyspawał mi stopy do podłogi. Próbuję się poruszyć, przechylić głowę w bok, żeby upewnić się, że na liście znajduje się właśnie to imię i nazwisko, ale, do cholery, nie mogę tego zrobić, bo wciąż jestem kurewsko oszołomiona słowami Caleba. Mrugam powoli. Żołądek kurczy mi się do filigranowych rozmiarów, kiedy w końcu prostuję się jak struna, wypędzając z głowy setki wspomnień, które zżerają mnie od środka.

Gabriel Crade. Mężczyzna, od którego dwa lata temu uciekłam bez pożegnania, w najbliższy piątek ma stać się moim rywalem w walce o tytuł „sportowca roku”. I chociaż powinnam potraktować tę wiadomość z rezerwą, przez całe moje ciało w jednej sekundzie przedziera się fala wstydu. Czasami mam do siebie pretensje za sposób, w jaki zakończyłam to, co było między nami. A później przypominam sobie, że tak już musiało być.

Bo on był dla mnie zbyt dobry, a ja byłam dla niego zbyt złamana.

– To Diabeł. Wiesz, kim są Diabły? – zwraca się do mnie po chwili Wright.

Kiwam mozolnie głową, odpowiadając:

– To drużyna bokserów. Ćwiczą w tym sławnym klubie Inferno. Chyba nawet wywodzą się z tych okolic, co? – Patrzę ukradkiem na ekran laptopa. Rzeczywiście zauważam na nim to feralne nazwisko.

Gabriel Crade, czytam w duchu. Bokser, jeden z członków elitarnych „Diabłów Vegas”, związany z drużyną Ethana Maysona od dwóch lat.

– Po części odpowiedziałaś mi poprawnie – przyznaje Caleb.

Ściągam lekko brwi. Jak to po części?, myślę.

Dobra, może i od tamtego pamiętnego lata, gdy obchodziły mnie jeszcze losy sławnych Diabłów, minął szmat czasu, ale wydawało mi się, że nie zapomniałam tych najważniejszych kwestii, jakie ich dotyczą.

– Więc wyjaśnij mi odrobinę szerzej, kim są Diabły Vegas – ponaglam go.

Wright przesuwa dłonią wzdłuż linii szczęki. Po krótkiej chwili wstaje z krzesła, rozpoczynając spacer po pomieszczeniu. Jego kroki są ciche, niemalże bezdźwięczne. Atmosfera, jaka wypełnia salę, w jednej chwili staje się gęsta. Wzdycham ciężko, wyczekując słów mężczyzny, który dopiero po kilkunastu sekundach zaspokaja moją ciekawość:

– Diabły Vegas to, moja droga, chwasty, które trzeba wyplewić. To nasza konkurencja. To banda naładowanych testosteronem małp lejących się po mordach jak dzieciaki w liceum. – W głosie Caleba słyszę niechęć. – To przez nich UnderScore nie zgarnia większości nagród i tytułów. To oni manipulują internautami…

– Och – tylko tyle udaje mi się z siebie wykrztusić.

Caleb zaciska szczękę. Jego spojrzenie jest wyraźnie podszyte gniewem.

– Musisz zdobyć ten tytuł. Ten cały Crade ma zostać z niczym, jasne? – pyta raptownie Wright, przesuwając nieustępliwym wzrokiem po mojej niewzruszonej twarzy.

Mimo tego, że wciąż nie dociera do mnie myśl, że, cholera, w piątek stanę oko w oko z tym facetem, przytakuję swobodnie głową. Zupełnie tak, jakby słowa „Crade ma zostać z niczym” nie brzmiały w mojej głowie tak bardzo znajomo. Serce mimowolnie ściska mi się boleśnie. Szybko się jednak reflektuję. Oczyszczam umysł, zadzieram brodę, przestaję koncentrować uwagę wokół feralnych wakacji i mówię obojętnym tonem:

– I zostanie. Nie będę pobłażliwa.

Około dwie godziny później udaje mi się ułożyć z Calebem plan na najbliższe tygodnie. Mój grafik teraz co prawda pęka w szwach od różnych współprac i wywiadów, ale to nic, co uznałabym za niepotrzebne. Wiem, że wtargnięcie do świata show-biznesu to jedno, ale utrzymanie się na językach milionów ludzi to drugie.

Po prostu… muszę im o sobie przypominać.

Parkując samochód przy niewielkim lodowisku zlokalizowanym w zachodniej części Vegas, wzdycham ciężko. Wprawdzie treningi na nim zacznę dopiero od jutra, ale Caleb uznał, że powinnam najpierw trochę się po nim rozejrzeć. W końcu, jakby nie patrzeć, w najbliższym czasie będę spędzać tutaj naprawdę sporą część doby.

Wysiadam z samochodu. Lekki wiatr smaga mnie w twarz, kiedy kieruję się w stronę jasnego budynku. Z tego, co wiem, wynika, że został on niedawno odkupiony od miasta przez UnderScore. Jest to niewielki obiekt, ale z pewnością wystarczy zarówno mnie, jak i drużynie hokeistów czy łyżwiarzom, którzy ścigają się na lodzie. Instynktownie spoglądam na wyświetlacz telefonu. Według grafiku, jaki dostałam od Caleba, lodowisko będzie jutro przeznaczone tylko do mojego użytku od godziny osiemnastej do końca dnia.

Przechodząc przez próg budynku, niemalże od razu odnajduję spojrzenie Rhysa. Trener, który został mi przydzielony przez agencję prawie dwa lata temu, stoi oparty o kontuar recepcji i czaruje siedzącą za nim kobietę. Kręcę głową z pobłażaniem, podchodząc do mężczyzny, którego usta nagle wyginają się w naprawdę szerokim uśmiechu.

– Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że masz zły dzień, ale na szczęście wciąż pamiętam, że uśmiechasz się prawie tak rzadko, jak ja popełniam błędy. – Mężczyzna krzyżuje ramiona na torsie, na co wywracam teatralnie oczami. – Witaj, Mercy.

– Co za gorące powitanie – bąkam cierpko.

Rhys przechyla leniwie głowę w bok, żeby przyjrzeć mi się baczniej. Nie pozostaję mu dłużna i również zawieszam spojrzenie na jego osobie. Przedzierające się przez materiał koszulki mięśnie, atletyczna sylwetka, bystre, brązowe oczy i zarost pokrywający niemal całą szczękę. Rhys Dawson wygląda zupełnie tak jak wtedy, gdy widzieliśmy się po raz ostatni w Nowym Orleanie.

Przestępuję z nogi na nogę, podczas gdy mężczyzna odpowiada:

– Jakoś muszę stopić tę twoją lodową tarczę, moja droga. A teraz sio, na lodowisko. Zaraz do ciebie dołączę, tylko wypełnię wszystkie formalności. Rozejrzyj się, cokolwiek, tylko nie wchodź na lód, bo nie jest jeszcze gotowy, żeby po nim śmigać.

– Sprężaj się, Rhys. Nie mam dla ciebie całego dnia. – Puszczam mu oczko, po czym ruszam we wskazanym przez niego kierunku. Słysząc za plecami westchnienie, wciskam dłonie do kieszeni spodni. Mimo tego, że w większości współpracuję z facetami, nigdy nie dałam im poczucia, że w jakikolwiek sposób mnie tłamszą.

To ja w tej ekipie odgrywam pierwsze skrzypce. I to nie zmieni się nigdy.

Wchodząc na lodowisko, rozglądam się wokół. Chłód bijący od tafli lodu jest wyczuwalny prawie od razu. Oplatam ramiona dłońmi, podążając pewnym krokiem przed siebie, w stronę ślizgawki. Opierając się w końcu o balustradę, przesuwam wzrokiem po jasnych ścianach, zaledwie pięciu rzędach plastikowych krzeseł składających się na trybuny oraz jeszcze nieprzetestowanej przez nikogo lodowej nawierzchni.

Przeczucie podpowiada mi, że trenowanie tutaj będzie przyjemniejsze niż w Nowym Orleanie. Tam nie mieliśmy swojego lodowiska na wyłączność, a w Vegas… Cóż, UnderScore zdecydowanie zadbało o to, żebyśmy posiadali tu pewien komfort pracy.

– Przepraszam, kim pani jest? – słysząc odrobinę chrapliwy, nieznajomy głos, odwracam głowę przez ramię, żeby skrzyżować spojrzenie z jakimś mężczyzną.

Jestem bardziej niż pewna, że to pracownik lodowiska. Ubrany w strój roboczy, dźwigający w dłoni skrzynkę z narzędziami, sprawia wrażenie poczciwego człowieka.

Odpowiadam mu po krótkiej chwili:

– Jeżdżę figurowo. Od jutra zaczynam tutaj treningi.

– Ach, oczywiście… – Facet kiwa głową w geście zrozumienia. – Jestem Quinten. Opiekuję się lodowiskiem, więc gdyby miała pani jakieś zażalenia związane z nawierzchnią, śmiało proszę się do mnie zwrócić. Postaram się, żeby wszystkim jeździło się na niej dobrze.

– Jasne – rzucam neutralnym tonem.

Quinten posyła mi na odchodne słaby uśmiech, po czym udaje się w przeciwną stronę. Nie zwracam na niego szczególnej uwagi, bo chwilę później na jego miejscu wyrasta Rhys, który szczerzy się jak głupi do sera.

– I jak podoba ci się w Vegas? – pyta rozanielony.

– Nie miałam jeszcze okazji rozejrzeć się po mieście. – Wzruszam ramionami.

Prawda jest taka, że od tych trzech dni, które spędziłam już w „mieście grzechu”, nie wyściubiłam nosa ze swojej wielgachnej posiadłości. Zwyczajnie nie miałam na to czasu.

Rhys marszczy wątpiąco czoło, odpierając:

– Dostałaś szlaban od Caleba na kasyna i kluby? – W jego głosie słyszę kpinę. – Biedactwo, wyszalejesz się dopiero po igrzyskach olimpijskich.

Z tymi słowami mężczyzna mierzwi dłonią moje włosy, za co gromię go wzrokiem.

– Nic nie dostałam. Po prostu wciąż nie mogę wygrzebać się z kartonów… – burczę.

– Ale dorwałaś już skądś łyżwy, hm? – Rhys unosi sugestywnie brew.

Mocniej pochylam się do przodu, opierając całe przedramiona na balustradzie. Oczywiście, że pierwszym, co wygrzebałam ze swoich bagaży, były łyżwy i cały sprzęt sportowy. Prawdę mówiąc, do rozpakowania zostały mi tylko ubrania i niepotrzebne szpargały, które wieczorem powciskam do wniesionych dzisiaj przez ekipę mebli. Na tym pewnie zakończy się moja katorga związana ze zmianą miejsca zamieszkania.

Dzięki Bogu, przechodzi mi przez myśl.

– Mhm – rzucam niedbale. – Jutro będę zwarta i gotowa do treningów.

– Mamy trzy miesiące z hakiem, żeby doszlifować cały układ na igrzyska, Mercy – zaczyna Rhys. – W październiku skupimy się jeszcze na podstawach. Z każdym tygodniem będziemy zwiększać ci poziom trudności. A, no i z tego, co wiem, wynika, że Caleb w międzyczasie zaplanował ci parę występów w plenerze i kilka na konkursach dla amatorów w tym sezonie. To czysto komercyjne, niewymagające przygotowań show. Dla ciebie pestka.

– W porządku – mówię od niechcenia.

Może i to wszystko brzmi naprawdę szalenie – przygotowania do zimowych igrzysk olimpijskich oraz jednoczesne występowanie przed publicznością podczas komercyjnych pokazówek, ale cóż. Już dawno przyzwyczaiłam się do tempa, jakie obrali Caleb i Rhys. Dzięki nim moja kariera, która jeszcze niedawno raczkowała, dzisiaj rozkręca się na dobre.

– A jak emocje przed galą w piątek? – pyta nagle mężczyzna.

– Nijak. – Wzruszam ramionami. – Zgarniam tytuł i stamtąd spadam. Tak brzmi mój plan na ten rozdmuchany na całą Nevadę konkursik. Naprawdę podejrzewasz mnie o to, że mogłabym stresować się jakąś tam galą nagród? – dokańczam z niezachwianym spokojem, patrząc na Rhysa z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Mężczyzna przechyla brodę w bok, po czym odpowiada:

– Właściwie to nie. W końcu Mercy Stone nic nie rusza.

Nie kwestionuję jego słów. Po prostu wmawiam i sobie, i jemu, że tak właśnie jest.

Jest siódma, gdy docieram do budynku, który w dużej mierze wygląda jak zwykła rudera. Zapach stęchlizny niemal od razu wdziera się do moich nozdrzy, kiedy przekraczam jego próg. Zostawiam za sobą oświetlone ulice Vegas. Ruszam przed siebie prosto w zaciemniony korytarz, który finalnie prowadzi mnie do niewielkiej sali, w której odnajduję Pearly Powell i kapelę, która postanowiła wziąć ją pod swoje skrzydła. Głośna muzyka przeszywa całe moje ciało, pozostawiając po sobie jedynie gęsią skórkę na plecach.

Opieram nonszalancko ramię o ścianę, wpatrując się w rudowłosą świruskę. Matko, ta dziewczyna to prawdziwy huragan. Odkąd jej poprzedni zespół rozpadł się, a każdy jego członek odszedł w swoją stronę, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Jakby tego było mało, parę dni później oznajmiłam jej, że muszę przeprowadzić się do Las Vegas, bo tego wymaga ode mnie agencja, z którą współpracuję. Pearly nie zastanawiała się nawet dziesięciu minut, gdy zaczęła pakować walizkę, twierdząc, że wraca ze mną na stare śmieci.

Wraca do swojego rodzinnego domu, ku uciesze państwa Powell.

– Słyszałaś to? – zachrypnięty głos przyjaciółki wyrywa mnie z krótkiego letargu. – Daliśmy czadu, co? Jezu, już nie mogę doczekać się naszego koncertu. Ten zespół jest świetny, wszyscy tak idealnie się zgrywamy. Przyjęli mnie jak swoją, uwierzysz? Znamy się ledwie parę dni, a oni traktują mnie tak, jakby to było przynajmniej kilka dobrych lat…

Słowa wypadają z ust dziewczyny z prędkością pocisków wydostających się z karabinu maszynowego. Szybko przestaję nadążać za trajkotaniem Pearly. Ściągam nieznacznie brwi. Sama kiedyś byłam bardzo… gadatliwa, dopóki z czasem nie zaczęłam czuć się komfortowo ze swoją milczącą i chłodną naturą.

– Bardzo się cieszę, Pearly. – Posyłam jej wymuszony uśmiech.

Para błyszczących, zielonych oczu wpatruje się we mnie z nieukrywaną radością. Przesuwając wzrokiem po szczupłej sylwetce przyjaciółki, szybko orientuję się, że jest piekielnie zmęczona. Pal licho tę jej strudzoną twarz. Ona chwieje się na nogach, jakby właśnie zeszła z karuzeli.

Kręcę głową z politowaniem, mówiąc:

– Chodź, odwiozę cię do domu. Co za dużo prób, to niezdrowo. – Zaczynam ciągnąć Powell w stronę wyjścia z budynku. Dziewczyna przytakuje energicznie głową, zgarniając po drodze torebkę z ławki. Odkrzykuje coś w stronę reszty ekipy, po czym zwraca się do mnie:

– Mam dzisiaj tak cholernie dobry dzień, że nawet sobie tego nie wyobrażasz, Mer. Niech tylko ten mały gnojek nie napsuje mi krwi, to poważnie, będę wniebowzięta.

Unoszę brew, patrząc na przyjaciółkę.

– Elliot? Nie mów, że aż tak drzecie ze sobą koty – rzucam neutralnym tonem.

– To jedyny zły aspekt związany z moim powrotem do Vegas. Użeranie się z tym małym, upierdliwym dzieciakiem to jakaś katorga. – Pearly przesuwa dłonią po zmęczonej twarzy, kiedy przechodzimy przez próg budynku. Już paręnaście sekund później docieramy do mojego samochodu. Siedząc już na miejscu kierowcy, odpowiadam:

– Przesadzasz. To trzynastolatek…

– To gorszy przypadek niż ta twoja siostrunia – burczy pod nosem Powell.

Spoglądam na nią jak na skończoną kretynkę.

– Wow, zapędziłaś się, kochanie. – Wciskam subtelnie pedał gazu, wyjeżdżając z parkingu. Główna ulica w Las Vegas po zmroku najwyraźniej jest dla turystów o wiele bardziej atrakcyjna. Po szerokich chodnikach przechadza się aktualnie multum ludzi. – Swoją drogą ciekawe, że wciąż bawi się w aktorkę, mimo tej całej fali negatywnych komentarzy po tamtym spektakularnym debiucie. – W moim głosie pobrzmiewa kpina.

– Jest uparta. – Pearly wzrusza ramionami. – Zupełnie tak jak ty.

– Dobra, skończmy temat Withford – bąkam z niesmakiem. – Lepiej mów mi, gdzie mam jechać. Na północ? – Zerkam mimochodem na dziewczynę, która kiwa głową. Prostuje się jak struna na miejscu pasażera, po czym wyciąga dłoń w kierunku radia. Pierwsze dźwięki Easier od Mansionair rozbrzmiewają we wnętrzu czarnego mercedesa.

– Tak, to niedaleko od centrum, szybko tam dotrzemy – odpowiada Powell.

Wbijam wzrok w rozpościerającą się przed nami drogę. Dosłownie po paru minutach wjeżdżamy we właściwą aleję, a później osiedle. Gołym okiem widać, że mieszkają tutaj bogacze. Skromny dom to jednak nic, czego spodziewałabym się po rodzinie Powell. W końcu Mark, ojciec Pearly, zarabia krocie jako deweloper, zaś Eleanor, jej mama, jest właścicielką najbardziej luksusowych restauracji w całym pieprzonym Vegas. Pieniędzy mają więc pod dostatkiem, byle nie powiedzieć, że nadmiar.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmia dziewczyna, odpinając pasy.

Zatrzymuję się przed ogromną posiadłością wybudowaną z marmuru. Jej mansardowy dach, kolumny podpierające całą konstrukcję oraz wielgachne okna zdecydowanie przykuwają wzrok. Wysiadam z samochodu, po czym ruszam za Pearly, która uprzednio zwleka się z fotela pasażera. Przychodzi jej to jednak z trudem. Zupełnie tak, jakby wielogodzinna próba z kapelą dała jej kurewsko w kość.

– Zakładam, że w domu jest tylko Elliot – wzdycha moja przyjaciółka. – Rodzice są pewnie w pracy, więc… Możemy zgarnąć jakieś wino z lodówki, obejrzeć coś, a w międzyczasie zamknąć tego małego gnojka w piwnicy. – Posyła mi psotny uśmiech.

Kręcę głową z pobłażaniem. To rodzeństwo naprawdę się nie trawi, myślę.

– Sądzę, że obejdzie się bez opcji numer trzy. – Wciskam dłonie do kieszeni spodni, kiedy przechodzimy przez próg willi. – Co on ci takiego zrobił, co?

Patrzę sugestywnie na dziewczynę, która wywraca oczami. Zanim zdąży mi odpowiedzieć, w momencie, w którym wchodzimy do salonu, wbiega w nią coś niesfornego.

A czymś niesfornym okazuje się Elliot Powell.

– Mercy? – Dzieciak odsuwa się od siostry na pewną odległość, nieco oszołomiony. Ani na sekundę nie spuszcza wzroku z mojej twarzy, kiedy opuszczam niewinnie obie ręce wzdłuż tułowia. Unoszę zaczepnie brew, mówiąc:

– Niespodzianka? – Lekki uśmiech wpełza na moją twarz.

– Co ty… Co ty tutaj robisz? – Zanim zdążę odetchnąć głęboko, Elliot uczepia się mnie niczym mała małpka. – Przyjechałaś na trochę? Dlaczego nic o tym nie wiem? To znaczy… Zapewne nie wiem tego, bo Pearly to siksa, ale i tak chciałbym…

– Ty mała gnido. – Moja przyjaciółka wypluwa te słowa niczym obelgę. – Sio, do pokoju. Mercy jest dzisiaj zarezerwowana dla mnie. Idź, nie wiem, obejrzyj sobie bajkę. Powzdychaj do walk bokserów albo… Jezu, nie wiem, co robią takie szczyle jak ty.

Elliot robi parę kroków do tyłu, żeby przyjrzeć mi się dokładniej. Nie pozostaję mu dłużna, gdy omiatam wzrokiem jego sylwetkę. I, cóż, kiedy zjeżdżam spojrzeniem na jego dłonie… dostrzegam w nich jakiś świstek papieru. Nie zainteresowałoby mnie to w żaden sposób, gdybym nie dostrzegła na nim znajomego logo. Mrużę oczy, pytając:

– Co tam masz?

Rudowłosy chłopak uśmiecha się szeroko, wypinając dumnie pierś. Niemal natychmiast wyczuwam bijącą od niego ekscytację. Elliot wyciąga w moim kierunku kartkę, którą przechwytuję. Szlag by to. Już wiem, co to jest, ale słowa Powella jedynie utwierdzają mnie w początkowym przekonaniu:

– To plakat Diabłów. Wiesz, kim są Diabły?

Zanim zdążę mu odpowiedzieć, odzywa się Pearly:

– Nie, wcale nie przeszła mu fascynacja drużyną Maysona. Ba, podpięłabym to już raczej pod obsesję. Wiele razy proponowałam mamie, żeby wysłać go do specjalisty, ale uznała, że to po prostu „dziecięca fascynacja” i w końcu mu przejdzie. Szkoda, że póki co wydaje krocie na bilety na walki i wszystkie gadżety związane z Inferno. – Dziewczyna zaciska szczękę, wzdychając z nieukrywanym zrezygnowaniem.

– To nie obsesja – protestuje Elliot, gromiąc siostrę wzrokiem.

– A niby co? – Pearly zakłada ramiona pod biustem.

– Wiesz co? Pieprz się. Jak zostanę kiedyś Diabłem, nie odpalę ci ani centa – bąka zirytowany chłopak, po czym przenosi swój wzrok na mnie. – To jak, Mercy? Wiesz, kim są Diabły? Jeśli nie, chętnie ci wytłumaczę. – Uśmiecha się zawadiacko.

Nie mogę nic poradzić na fakt, że na wzmiankę o Diabłach Vegas znowu rodzi się we mnie dziwny niepokój. Kurwa, kiedyś sama byłam zafiksowana na ich punkcie. Dwa lata temu… Cóż, dwa lata temu z zapartym tchem śledziłam rankingi i organizowane przez nich gale dla amatorów. A teraz? Teraz w najbliższy piątek będę z nimi rywalizować.

Będę rywalizować z Gabrielem Crade’em.

Z Diabłem.

– Wiem o nich tyle, co nic… – przyznaję po parunastu sekundach ciszy, na co Elliot wytrzeszcza oczy, jakbym przynajmniej próbowała wmówić mu głupotę. Dopiero po chwili reflektuje się. Chrząka znacząco, udając pieprzonego dżentelmena, gdy oferuje flirciarsko:

– W takim razie mogę udzielić ci korepetycji.

Słysząc jego poważny ton, uśmiecham się jeszcze szerzej. Co za mały kobieciarz, przechodzi mi przez myśl. Prychnięcie Pearly rozmywa się w powietrzu gdzieś obok mojego ucha, gdy dziewczyna chwyta mnie za rękę, po czym zaczyna ciągnąć w stronę piętra.

– Może innym razem – odpowiada bratu na odchodne.

Będąc już w pokoju przyjaciółki, opadam z łoskotem na łóżko. Jestem zmęczona, a to dopiero początek mojej przygody w Vegas. Ściągam ze stóp obcasy, nie robiąc sobie nic z faktu, że Powell przygląda mi się badawczo. Po chwili mówi:

– Pójdę do kuchni po wino. Tutaj masz laptopa, wybierz jakiś film, byle nie smęty. – Z tymi słowami podaje mi sprzęt, który układam sobie na kolanach. – Zaraz wracam.

Kiwam głową w geście zrozumienia. Pearly wychodzi z pomieszczenia. Jedynie moje ciche westchnienie przerywa ciszę. Opieram tył głowy o wezgłowie łóżka, gapiąc się pustym wzrokiem w ekran laptopa. Zanim zdążę skarcić się za to w myślach, wstukuję w przeglądarkę adres strony internetowej Diabłów Vegas. Szybko odnajduję filmy z gal amatorskich. W tym wszystkie nagrania z gali, która odbyła się dwa lata temu w Reno. Widok jego, zdeterminowanego do osiągnięcia sukcesu, sprawia, że klnę siarczyście pod nosem.

Przeczucie podpowiada mi, że tym razem…

Tym razem to ja będę na linii jego strzału. Bo gdy Gabriel Crade walczy o swoje, robi to w sposób zwyczajnie bezlitosny.

ROZDZIAŁ 2

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 3

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 4

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 5

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 6

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 7

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 8

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 9

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 10

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 11

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 12

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 13

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 14

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 15

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 16

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 17

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 18

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 19

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 20

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 21

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 22

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

EPILOG

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PLAYLISTA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.