Diabelna prawda - Farion P.K. - ebook + książka

Diabelna prawda ebook

Farion P.K.

4,6

Opis

Błażej, pogrążony w rozpaczy po stracie Sary, wraca do Polski. Pragnie naprawić swoje błędy, jest gotów zrobić wszystko, byle tylko znowu zobaczyć kobietę swojego życia. Jest przekonany, że oboje mają jeszcze szansę na szczęście, ale los wydaje się być odmiennego zdania. Balast kłamstw, niedopowiedzeń i bolesnych przeżyć okazuje się cięższy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Czy mimo to jest nadzieja na pozytywne rozwiązanie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 335

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (155 ocen)
116
21
14
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja;)))))
30
Alex_Monti91

Nie oderwiesz się od lektury

mega książka ....czekam na następną część i nie mogę się jej doczekać
30
martus912

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie lepiej napisała niż pierwsza część 🙂całkiem miło się to czytało 🙂
30
Katarzyna2015Dobrzycka

Całkiem niezła

bardzo fajnie się czyta, ale zakończenie mi się nie podoba chyba że będą dalsze przygody Sary i Błażeja
20
Ewa0201

Nie oderwiesz się od lektury

Super😉
20

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Irma Iwaszko

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Dorota Piekarska, Barbara Milanowska (Lingventa)

Zdjęcie na okładce

© AS Inc/Shutterstock

© by P.K. Farion

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1734-3

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

fragment

Tym, którzy powiedzieli: „brawo!”.

Tym, którzy byli zachwyceni.

Tym, którzy niczego nie zrozumieli.

Tym, którzy teraz zmienią front ;)

Tym, którzy pragną poznać prawdę, iście diabelną prawdę…

I całemu #teamBłażej!

„Kłamstwo bowiem jest zawsze grzechem, chociażby powiedziane było tylko żartem albo też aby pomóc drugiemu, a nikomu nie zaszkodzić. Nawet wtedy jest zakazanym, gdy kto kłamstwem mógł się od śmierci wyzwolić”.

Katechizm św. Alfonsa Liguoriego, Miejsce Piastowe 1931, s. 109

Już wiem, że nie wolno tak bezkarnie

burzyć spokoju ludzkich serc.

Gdzieś w głębi mych najskrytszych pragnień

znalazłaś spokój, który tak zawsze chciałaś mieć.

Kamil Bednarek, Jak długo jeszcze

Rozdział 1

Otwieram oczy, chociaż tak bardzo tego nie chcę. Marzę o tym, by moje oczy już nigdy się nie otworzyły. Nie zasłużyłem na to. Nie zasłużyłem, aby żyć. Nie jestem godzien, by chodzić po tym świecie. Nie po tym, co jej się przytrafiło. Kiedy wszystko zniszczyłem, straciłem, przegrałem. I to wyłącznie z własnej winy. Nie widzę żadnych okoliczności łagodzących. Gdybym był sędzią i wydawał wyrok na siebie, skazałbym się na karę śmierci. Tak, myślę, że taka kara byłaby odpowiednia. Zero litości. Od razu krzesło elektryczne albo stryczek czy kulka w łeb. Szybko, zwięźle i na temat, bez cackania. Jednak życie to kurwa i toczy się dalej, nie dając mi szans na wymiksowanie się z tego cierpienia. Los wymierza mi gorszą karę. Najgorszą z możliwych. Nie wyobrażam sobie nic straszniejszego niż to, co teraz przeżywam. Bez niej.

Podnoszę ciężki od wypitego wczoraj alkoholu łeb i patrzę na drzwi. Jeszcze kilka miesięcy temu mogłem wstać rano i zajrzeć do niej. Zjeść z nią śniadanie. Spędzić razem czas. Pośmiać się, poprzytulać. Mogłem wyciągnąć rękę i dotknąć jej. Tak zwyczajnie. Poczuć jej obecność przy sobie. Dzisiaj to nierealne. I tak już będzie zawsze. A tak bardzo się starałem. Próbowałem ją ochronić. Próbowałem. Bóg mi świadkiem, że zrobiłem wszystko, co przyszło mi do głowy, żeby tylko ona była bezpieczna. Ale moje starania gówno dały.

Kiedy przypomnę sobie, jak wyglądała, gdy wparowałem do domu tego padalca Mendozy… Kiedy przypomnę sobie jej twarz całą we krwi, z rozciętym policzkiem… Szyję całą w sińcach… Kiedy wraca do mnie jej obraz w tej podartej szmacie… Była niemal naga. Trzęsła się jak galareta. W jej oczach widziałem strach, ale nie tylko. Widziałem też rezygnację i brak nadziei, co chyba było najgorsze. Zawiodłem ją, chociaż obiecywałem, przysięgałem. Kiedy pomyślę, że jej nie uchroniłem…

Kręcę głową. Pogrążam się w samoudręce. Nie ma dnia, żebym nie analizował całej tej sytuacji. Całego tego diabelskiego układu, w który musiałem ją wciągnąć. Całego tego syfu, który zniszczył tak ważną dla mnie osobę. Najważniejszą.

Podnoszę się wreszcie z łóżka. Nie wiem nawet, która jest godzina. Czas wyprostować kości, bo za chwilę całkowicie zastygnę. Idę do łazienki, korzystam z kibla i uderzam do kuchni. Staję przy wyspie i znów wracam myślami do Sary. Widzę ją jak żywą, jak stoi tutaj i robi naleśniki. Jakie one były, kurwa, dobre! A ta kolacja ze spaghetti? Kąciki ust unoszą mi się same na wspomnienie tego, co później robiliśmy na strzelnicy. Omiatam pomieszczenie wzrokiem i już nie jest mi do śmiechu. Tu jest tak pusto. Jej nie ma.

Patrzę na blat i rzygać mi się chce. Sterta opakowań po żarciu na wynos. Pochylam się i przyglądam resztkom czegoś, co jadłem jakieś dwa, może trzy tygodnie temu. To chyba zaczyna już żyć swoim własnym życiem. Prostuję się z obrzydzeniem i podchodzę do lodówki. Oczywiście nie ma w niej nic oprócz światła i butelki wódki. Tej, której wczoraj nie dałem rady dopić. Cóż, nie mam wyjścia. Człowiek nie wielbłąd, pić musi. Chwytam za szyjkę butelki i odkręcam zakrętkę. Ręce trzęsą mi się jak alkoholikowi. No cóż, chyba właśnie się nim stałem. Pomyśleć, że do niedawna jedyny alkohol, na jaki sobie pozwalałem, to było piwo. I to od wielkiego dzwonu. Wódka przyjemnie pieści moje gardło. Po chwili palenie jest tak silne, że nie mogę nabrać powietrza. Co za głupota walić wódę prosto z gwinta! Po kilku sekundach jest już lepiej i pieczenie mija. Odstawiam butelkę w ten burdel na blacie i wzdrygam się lekko.

Nie wiem, co będę dzisiaj robił. Pewnie znów wejdę w fazę użalania się nad sobą i przemęczę tak cały dzień. Z moich intensywnych rozmyślań o tym, jak przetrwać, wyrywa mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Klnę pod nosem. Ruszam, ale po chwili przystaję. Przez moment zastanawiam się, czy nie udawać, że nikogo nie ma w domu. Ale decyduję się w końcu przekręcić zamek.

O dziwo, wcale mi się to nie udaje. Łapię za drugi, to samo. Zdezorientowany chwytam za klamkę. Naciskam. Otwarte. Ja pierdolę. Tak się wczoraj zalałem, że nawet nie zamknąłem drzwi za dostawcą pizzy, którą zamówiłem na obiad. Otwieram szerzej drzwi i patrzę na minę swojego gościa. Zdegustowaną minę.

– Wyglądasz jak gówno – słyszę na wstępie.

– Też miło cię widzieć – odgryzam się. – Czego chcesz? – pytam, choć nic mnie to nie obchodzi.

Nina mierzy mnie wzrokiem z góry do dołu z wyraźną dezaprobatą. No tak, stoję przed nią w samych bokserkach sprzed kilku dni. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się kąpałem. Zarost mam kilkumiesięczny, włosy też nie wyglądają zbyt ponętnie. Kobieta kończy lustrację, mija mnie i wchodzi do środka.

– Nie mam czasu… – zaczynam.

– Tak? A czym jesteś tak zajęty? – przerywa mi, odwracając się na pięcie.

Drapię się po głowie, bo w sumie nie wiem, co odpowiedzieć.

– Nina…

– Chlaniem jesteś zajęty – znów wcina mi się w słowo. – Szef cię wzywa.

– Nigdzie się stąd nie ruszam – odpowiadam niemal natychmiast.

– Ogarnij się i wychodzimy. – Jakby nie słyszała, co przed chwilą powiedziałem.

– Mówię, że nigdzie nie idę – rzucam już trochę ostrzej.

Po chwili chrząkam.

– Wystarczy. – Teraz to ona jest ostra. – Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz!

– Jak ci się nie podoba, to na chuj się gapisz? – warczę, bo zaczyna mnie już wkurwiać.

– Zachowujesz się, jakbyś był w żałobie…

– Bo jestem! – z moich ust wyrywa się krzyk.

Nina poważnieje.

– Koniec z tym użalaniem się nad sobą. Mówiłam, że tak to się skończy, ale mnie nie słuchałeś. Już wtedy powinnam zameldować o wszystkim szefowi.

– Przyszłaś prawić mi kazania?

– Nie. Doprowadź się do ładu i jedziemy. Mówię poważnie.

Jest zdeterminowana. Sara tak bardzo jej nie lubiła. Wtedy nawet mnie to bawiło. Chyba była o nią zazdrosna. Mnie Nina była obojętna. Ot, koleżanka z roboty. Ale teraz sam już jej nie lubię. Bo miała rację? Bo mnie ostrzegała przed konsekwencjami, a ja ją olałem?

– Byłem w robocie tydzień temu. Szef obiecał mi wolne – odzywam się po dłuższej chwili milczenia.

– Chce z tobą pogadać. Przysłał mnie po ciebie, bo nie odbierasz telefonu – mówi już łagodniejszym tonem. – Ale się nie dziwię – dodaje i rozgląda się dookoła. – Źle z tobą.

– Aleś ty odkrywcza! – prycham z ironią.

– A ty żałosny. Za dziesięć minut wychodzimy – oznajmia i siada na kanapie.

Uprzednio oczywiście odrzucając na bok którąś z moich brudnych koszulek. Zakłada nogę na nogę i patrzy na mnie wymownie.

Kapituluję i idę do łazienki. Wchodzę pod prysznic. Aż się wzdrygam, kiedy chłodna woda dotyka mojego skacowanego ciała. Nina chyba ma rację, że nie jest ze mną za dobrze. Muszę chociaż trochę stanąć na nogi, bo za chwilę padnę na pysk i rzeczywiście nic ze mnie nie pozostanie. Przecież jestem twardym facetem. Powinienem poradzić sobie z tą tęsknotą. Przecież tyle razy się rozstawaliśmy. Na długo. Wiem, wtedy obserwowałem ją z ukrycia. Teraz jest zupełnie inaczej. Nie mogę pójść pod jej pracę. Nie mogę czekać na parkingu. Nie mogę posiedzieć w mieszkaniu Sary, kiedy jej nie ma. Tym razem nie zostało mi nic.

Przestaję w końcu użalać się nad sobą i wychodzę w ręczniku z łazienki. Idę prosto do sypialni, żeby się ubrać. Nina ogląda się za mną. Kiedyś uśmiechnąłbym się na ten widok. Dziś mam to w głębokim poważaniu. Nie działa na mnie. Tylko jedna kobieta umiała sprawić, że ożywałem. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym wstał z martwych.

Wciągam dżinsy i koszulkę. Chcę zapiąć pasek i zauważam, że brakuje mi dziurek. Schudłem, nawet nie wiem kiedy. No tak, na siłowni byłem lata świetlne temu, a jem tyle, co nic. Mięśnie kurczą się same. Zmieniam spodnie na bojówki i wychodzę z pokoju. Na mój widok Nina wstaje i bez słowa wychodzi. Idę tuż za nią.

– Jedziemy twoim? – odzywam się.

– Nie możesz sam? – odpowiada pytaniem na pytanie i spogląda na mnie. – A tak, jeszcze nie wytrzeźwiałeś.

Na miejscu jesteśmy niecałą godzinę później. Wchodzimy do bazy i w oczy rzuca mi się ośmiornica w szponach orła. Uśmiecham się lekko. Pamiętam, jak Sara wypytywała mnie o znaczenie moich tatuaży. Dyskutowaliśmy o zwierzętach i kwiatkach, ona, taka słodka, kreśliła wzorki na mojej skórze. Jej piękne, błękitne oczy…

– Wchodź.

Z rozmyślań wyrywa mnie Nina, która czeka, aż przekroczę próg gabinetu szefa. Idę więc za nią i siadamy na krzesłach naprzeciw jego biurka. Nie ma tu nic specjalnego. Biurko, trzy krzesła i regał z papierami. Zakładam prawą kostkę na lewe kolano. Siedzimy tak w milczeniu, aż wreszcie drzwi się otwierają i wchodzi szef. Od razu wstajemy, a on wita się ze mną uściskiem dłoni.

– Dzięki, Nino. Możesz iść – zwraca się do dziewczyny, która wychodzi bez słowa.

Wzrok szefa skupia się na mnie. Nie boję się go i on dobrze o tym wie. Ktoś inny pewnie trząsłby gaciami na jego widok, ale nie ja. Znamy się od wojska. Tak, zasadnicza służba wojskowa powinna być w standardzie. A teraz nie ma facetów, tylko jakieś cipy w rurkach.

– Chciałeś mnie widzieć – zaczynam, bo mam dość jego badawczego spojrzenia.

– Chciałem – odpowiada spokojnie.

– Więc? Miałem mieć wolne.

– Miałeś. Miałeś dojść do siebie – odpiera mój atak.

Siadamy.

– Adam… – mamroczę, ale mi przerywa.

– Dlaczego, do kurwy nędzy, mi nie powiedziałeś? – pyta ostro.

Milknę i patrzę na niego uważnie. No tak, już wszystko wie. To i tak późno.

– A co by to zmieniło?

– Odsunąłbym cię od tego zadania.

– Byłem odsunięty.

– No właśnie! – wkurza się. – Gdybym wiedział, nie musiałbyś…

– Właśnie dlatego nic ci nie powiedziałem. – Tym razem to ja mu przerywam.

– Nie rozumiem cię, Błażej. Gdybyś poinformował mnie, że ona jest dla ciebie ważna…

– To co? Ją też odsunąłbyś od zadania? – Cisza. Nie odpowiada. – Sam widzisz – dodaję.

Adam pochyla się lekko i opiera łokcie na blacie biurka. Patrzy na mnie jak na zranione dziecko, zdaje sobie chyba sprawę, że tak się właśnie czuję. Ma niebieskie oczy. Od razu przypominają mi się oczy Sary. Tyle że jej były piękne. Jego tylko niebieskie. Widzę, że jest wkurwiony, ale też czuje się winny. Cóż.

– Okej, zrobimy tak – zaczyna. – Masz wolne do końca roku.

– Zwariowałeś?! – oponuję od razu i aż mnie podrywa. – Chciałem tylko trochę wolnego. Zaraz się ogarnę i wracam do roboty. Przecież dopiero koniec października. Mam tak siedzieć jeszcze dwa miesiące?!

– Żadne siedzieć. Jedziesz do Polski.

– Po co? – dziwię się.

– Masz poukładać swoje sprawy. Nie interesuje mnie, czy chcesz. Jako twój szef każę ci to zrobić. Jako twój przyjaciel proszę cię o to.

– Ale co mam zrobić? Co? – pytam, rozkładając szeroko ręce.

– Nie wiem. Pożegnać się? – odpowiada pytaniem na pytanie, a ja milknę.

Nie pożegnaliśmy się. Nie powiedziałem jej żegnaj.

– Masz na to trochę czasu. Później podejmiesz decyzję, co dalej. Mam kilka zadań dla ciebie. Ale to ty sam postanowisz, czy zostajesz we Wrocławiu, czy przyjeżdżasz tu, do Barcelony. Umówmy się, że zaraz po Nowym Roku wracasz do roboty.

– Czy mam w tej kwestii coś do powiedzenia?

– Nie. I zrób coś ze sobą, bo…

– Tak, wiem – przerywam mu. – Wyglądam jak gówno. – Adam unosi brwi w geście zdziwienia. – Nina tak mnie podsumowała – wyjaśniam i opadam z powrotem na oparcie krzesła.

– Martwiła się o ciebie.

– Niepotrzebnie.

– Nie tylko teraz – dodaje.

– Nina mnie nie interesuje. – Spoglądam na niego wrogo.

– Może powinieneś pomyśleć o niej inaczej…

– Skończ – warczę. – Skończ, zanim na dobre zacząłeś.

– Okej. – Adam unosi dłonie. – Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – Wstaje z krzesła, więc ja również się podnoszę. Adam podchodzi do mnie i wyciąga rękę. – Pamiętaj, w razie czego wal jak w dym.

– Dzięki – odpowiadam, ściskając mu dłoń. – Do zobaczenia w styczniu – żegnam się i wychodzę z gabinetu.

Ruszam do wyjścia.

– Pamiętaj, co ci powiedziałem! – woła jeszcze za mną.

Nie odpowiadam. Nie odwracam się. Unoszę tylko prawą dłoń, aby zobaczył, że rozumiem. Nie chce mi się już z nikim gadać. Dochodzę do windy, kiedy słyszę ten sam irytujący głos co rano.

– Odwieźć cię?

– Nie, dzięki, poradzę sobie – burczę.

– Na pewno? – dopytuje, ale mnie to już wkurza.

Odwracam się łagodnie w jej stronę i nabieram więcej powietrza, żeby się uspokoić.

– Nino, dzięki za troskę, naprawdę – zaczynam w miarę spokojnie. – Ale nie potrzebuję i nie życzę sobie jej od ciebie.

Dziewczyna nie odpowiada. Nic dziwnego, może trochę za mocno pojechałem, ale musi mieć jasność. Niczego od niej nie chcę. Nigdy nie chciałem i nie będę chciał.

Winda właśnie podjeżdża. Wchodzę do środka. Spoglądam w lustro i muszę stwierdzić, że mają rację, wyglądam jak gówno. Dawniej za nic nie doprowadziłbym się do takiego stanu. Muszę iść do fryzjera. W związku z tym pierwszy punkt, jaki obieram, to salon fryzjerski. Łapię taksówkę i jadę się ogarnąć.

Znajomy fryzjer doprowadza do ładu mój łeb, a potem jeszcze brodę. Krótko wystrzyżony i ogolony na gładko wyglądam jak młody bóg. Szkoda tylko, że tak się nie czuję.

Wracam do domu. Muszę zlikwidować ten chlew. Biorę największy worek na śmieci, jaki mam, i zgarniam do niego wszystko, jak leci. W dupie mam teraz segregację. Chcę się pozbyć tego syfu i tego smrodu, który uderzył we mnie, kiedy wchodziłem do środka. Nic dziwnego, że Nina miała taką minę. Wietrzę mieszkanie i biorę się do dalszych porządków. Dom wreszcie nie wygląda jak wysypisko, a ja zaczynam się pakować. Nie wiem, ile czasu będę w Polsce, ale zabieram tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W podwrocławskim domu, który odziedziczyłem po rodzicach, mam wszystko, czego potrzebuję. Idzie zima, więc to, co jest tutaj, i tak mi się nie przyda.

Zamawiam kolację i idę się wykąpać. Postanawiam wyjechać rano. Muszę się porządnie wyspać.

Budzę się bez budzika o siódmej rano. Okej, wyspałem się. Trzeba przyznać, że zasypianie na trzeźwo pomaga wypocząć. Wstaję bez zbędnych ceregieli i idę do łazienki, żeby się ogarnąć. Gdy jestem gotowy, biorę wszystko, co jest mi potrzebne, i zamykam mieszkanie na cztery spusty. Zjeżdżam windą na sam dół, do parkingu podziemnego. Wsiadam do swojego audi A6 w kolorze czarnym na polskich tablicach i opuszczam posesję. Wczoraj wieczorem postanowiłem zrobić coś jeszcze, zanim wyjadę.

Podjeżdżam pod salon tatuażu, który prowadzi moja kumpela, i wchodzę do środka. Dobrze, że do niej zadzwoniłem, przyszła dziś z samego rana, żeby mi pomóc. Pokazuję jej w telefonie wzór i zasiadam wygodnie na fotelu. Tatuatorka przygotowuje projekt, po czym przystępuje do działania. Nawet nie drgnę, czując igłę na swojej skórze. Zbyt wiele razy już mi to robiono, żeby się cykać. Po trzech godzinach tatuaż jest gotowy. Rozliczam się z dziewczyną i wychodzę. Teraz mogę jechać na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.

Ruszam w drogę. Nie wiem, co spotka mnie tam na miejscu. Nie wiem, czy dam radę. Dawniej nigdy bym się nie spodziewał, że cokolwiek zdoła tak bardzo rozwalić mnie psychicznie. Musiałbym jednak nie być człowiekiem i nie mieć uczuć, by to wszystko spłynęło po mnie jak po kaczce.

Przekraczam niemiecką granicę i postanawiam się przespać. Rozkładam fotel i moszczę się wygodnie na kilka godzin drzemki. Gdy jechałem z Sarą, wybrałem hotel, ale tylko ze względu na nią. Nie chciałem, żeby spała w samochodzie. Znów o niej myślę. Wspominam, jak ujeżdżała mnie w samochodzie na parkingu. To było kurewsko dobre. Jak wszystko z nią oczywiście. Zapadam w sen i śnię o niej, jakżeby inaczej.

Otwieram jedno oko i wyłączam wyjący budzik. Czwarta rano. Spałem pięć godzin, wystarczy. Muszę przejechać przez Niemcy i wreszcie będę w domu. Tak jak bardzo chcę się tam znaleźć, tak bardzo nie chcę tam jechać. To takie popieprzone. Boję się spotkania z przeszłością. Jestem dorosłym facetem, a trzęsę gaciami na myśl o tym, co czeka mnie w rodzinnym mieście. Droga mija spokojnie. Mam czas, by zastanowić się, jak to wszystko rozegrać. Muszę odwiedzić kilka miejsc. Zacznę oczywiście od swojego domu. Tam zapewne też trzeba będzie ogarnąć. Później z pewnością Sara. Jak to będzie? Muszę też pamiętać o kupnie kwiatów, zanim pojadę na cmentarz. A na koniec muszę usiąść na dupie i zastanowić się, co dalej.

Mam jakoś dziwnie złe przeczucia. Podobnie jak wtedy, kiedy po dostarczeniu wszystkich informacji o kontach Sara wysłała mi wiadomość pożegnalną. Czułem wtedy, że dzieje się coś złego. Cudem ubłagałem Adama, by ją stamtąd wyciągnąć. Wiedziałem, co się święci, i chciałem ją chronić, zabrać ją stamtąd, zanim policja hiszpańska wpadła na teren Mendozy i zaczęła się wymiana strzałów. Nie wiem, jak mam to wyjaśnić, ale wtedy czułem, że zdarzy się coś złego. Miałem rację. Nie dość, że ten chuj położył na niej swoje brudne łapska, to jeszcze została postrzelona.

Kto by pomyślał, że stanie w mojej obronie? Totalny szok! Zasłoniła mnie swoim drobniutkim, posiniaczonym ciałkiem przed Hiszpanami. Przez moment nie wiedziałem, co się dzieje, ogarnąłem się, kiedy już było za późno. Pluła krwią, zanim zamknęła oczy, patrzyła na mnie uważnie. Tak jakby chciała zapamiętać moją twarz. Twarz człowieka, który doprowadził ją do takiego końca.

Teraz jest podobnie. Mam wrażenie, że jakaś część mnie umiera, bo znowu dzieje się coś bardzo niedobrego. Co to może być? Przecież nie mam już nikogo, kogo mógłbym stracić. Moi rodzice zginęli, gdy byłem w wojsku. Zostałem powołany zaraz po maturze. Pamiętam dokładnie dzień, w którym dowódca jednostki wezwał mnie, by przekazać mi wiadomość o wypadku. Miałem zaledwie dziewiętnaście lat, a już straciłem rodziców. Ktoś by powiedział, że przecież byłem dorosły. Ale ja czułem się z nimi bardzo zżyty. Został mi po nich tylko rodzinny dom i piękne wspomnienia.

Przetrwałem rok obowiązkowej służby. Poznałem Adama. Prowadził jakieś szkolenia w jednostce. To on pociągnął mnie dalej. Gdy wyszedłem z wojska, nic mnie już nie trzymało w domu. Postanowiłem więc przyłączyć się do jego firmy. Przeszedłem wiele egzaminów i zostałem przyjęty. Nie obyło się oczywiście bez szkoleń. Musiałem nauczyć się obracać w tym świecie. Obsługa broni również była dla mnie nowością. W wojsku coś tam liznąłem. Ale dopiero tutaj musiałem mierzyć się ze strzelaniem do człowieka. Jakoś stanąłem na nogi i nie myślałem już tak często o swojej samotności. Żyłem sobie świetnie. Były panienki i dobra zabawa. Nie miałem żadnych zobowiązań. Byłem dobry w tym, co robiłem. Robota była dla mnie najważniejsza, czerpałem z niej siłę. Do czasu. Pewnego dnia poznałem kogoś, kto zmienił całe moje życie. Dosłownie. Czasami zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy na nią nie trafił. Jak potoczyłoby się moje życie? Czy byłbym takim samym człowiekiem, jakim jestem teraz? Czy może nadal bawiłbym się dobrze jak kiedyś? A może byłbym żonaty? Miałbym dzieci? Teraz mam trzydzieści trzy lata, a nie mam nic i nikogo. To takie smutne.

Czas na rozmyślania kończy się, gdy dojeżdżam do pętli, którą zjeżdżam z A4 do Wrocławia. Biorę głęboki oddech i postanawiam dobrze wykorzystać ten czas. Chciałbym odkupić swoje grzechy.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz