Desire. Love&Wine. Tom 3 - Nana Bekher - ebook

Desire. Love&Wine. Tom 3 ebook

Bekher Nana

4,9

Opis

Zakazany romans, sekrety z przeszłości i urokliwy pensjonat z winnicą

Po przyjeździe do Redwood Seila dowiaduje się, że Leo złożył pozew o rozwód. Chociaż od dawna mieli kryzys, kobieta bardzo to przeżywa. Dużym wsparciem w trudnych chwilach okazuje się dla niej Ryan, jeden z pracowników rancza. Chłopak od dawna jest zafascynowany Seilą, a i ona ma do niego słabość… 

Problem w tym, że starsza o osiem lat Seila ciągle jest mężatką, a Ryan ma dziewczynę. Poza tym on niedługo wraca na studia do Portland, a ona do pracy do Nowego Jorku. Dodatkowo okazuje się, że przelotny romans sprzed lat może znacząco wpłynąć na ich dalszą znajomość.

Czy obezwładniające pożądanie okaże się silniejsze niż rozsądek? Czy relacja tych dwojga ma szansę się rozwinąć?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (7 ocen)
6
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Melania22

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka...szkoda że nie będzie następnej 🤩🙈
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

Super zakończenie serii. szkoda że więcej nie będzie. seria Super jak zawsze od Nany Bekher. polecam
00
halyna_and_books

Nie oderwiesz się od lektury

Jest to III tom serii Love&Wine. Tym razem dowodzenie na ranczu przejmuje Seila. Kobieta na co dzień mieszka w Nowym Jorku i ma męża Leo. Po przyjeździe kobieta dowiaduje się, że mężczyzna złożył pozew o rozwód. Mimo, że między tą dwójką nie było kolorowo, jest to dla Seili cios. W trudnych chwilach pomaga jej i wspiera ją Ryan. Swoją drogą, tą dwójkę już ciągnęło wcześniej do siebie 😉 Ale czy ich związek ma szansę? W końcu Seila nie dość, że nadal ma męża to w dodatku jest o 8 lat starsza od chłopaka. Jest on dla niej dzieciakiem. Jednak czy wiek idzie w parze z doświadczeniem życiowym i dojrzałością? Czy ta dwójka da radę pokonać przeciwności losu i stworzyć coś pięknego? Tak jak i w poprzednich tomach, tak i tym razem przepadłam. Ta seria jest cudowna. Fantastyczne było móc wrócić do Redwood i klimatu winnicy. Czytając daje się poczuć spokój panujący tam oraz wyjątkowy klimat. W tym tomie również nie zabraknie mnóstwa emocji, pożądania i dbania o drugą osobę. Jest mnóstwo romanty...
00

Popularność




Autorka: Nana Bekher

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Kinga Kościak

Projekt graficzny okładki: Joanna Lisowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: ArtistMiki

Zdjęcia na okładce: Adobe Stock: Aleksandr Doodko, Lightfield Studios

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Nana Bekher

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2024

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-354-2

Rozdział 1

Seila

Sie­dzia­łam z lamp­ką wina w dło­ni, ob­ser­wu­jąc moje ro­dze­ństwo. Grant i Cal­lie wy­da­wa­li się szczęśli­wi. Wła­ści­wie byli szczęśli­wi i wca­le się temu nie dzi­wi­łam. Lars jak dla mnie był dziw­ny, ale da­wał Cal­lie szczęście i wi­dać było, że na­praw­dę ją ko­cha, zaś Grant przy Isa­bel­le się uspo­ko­ił. Bra­ko­wa­ło tyl­ko Ca­le­ba, któ­re­mu nie­ste­ty nie uda­ło się przy­le­cieć na uro­dzi­ny Gran­ta. Ach! Bra­ko­wa­ło rów­nież mo­je­go męża Le­onar­da, ale moje ro­dze­ństwo chy­ba się już do tego przy­zwy­cza­iło, że on ci­ągle nie ma cza­su. Był ar­chi­tek­tem, i to jed­nym z naj­lep­szych w mie­ście, co wi­ąza­ło się z tym, że miał licz­nych klien­tów i mnó­stwo zle­ceń. Jemu to od­po­wia­da­ło. Na­praw­dę ko­chał swo­ją pra­cę i po­świ­ęcał jej dużo cza­su. Szko­da, że po­mi­jał w tym wszyst­kim mnie. Pierw­szy rok po ślu­bie był ma­gicz­ny. Dużo pod­ró­żo­wa­li­śmy, spędza­li­śmy ze sobą czas, nie­ma­lże nie wy­cho­dzi­li­śmy z łó­żka. Ko­cha­li­śmy się dzi­ko i na­mi­ęt­nie, nie po­tra­fi­ąc ode­rwać od sie­bie rąk i ust, a po­tem… Po­tem czar na­gle pry­sł.

Leo otwo­rzył wła­sne biu­ro ar­chi­tek­to­nicz­ne i ru­szył z im­pe­tem. Ja zaś awan­so­wa­łam na re­dak­tor­kę na­czel­ną i go­dzi­na­mi prze­sia­dy­wa­łam w biu­rze. Nie do ko­ńca mi to od­po­wia­da­ło. Chcia­łam być w ru­chu, je­ździć na re­por­ta­że, być w cen­trum wy­da­rzeń, dla­te­go zre­zy­gno­wa­łam z tego sta­no­wi­ska i wró­ci­łam do wy­wia­dów, ar­ty­ku­łów. Leo twier­dził, że po­pe­łni­łam naj­wi­ęk­szy ży­cio­wy błąd, ale w ko­ńcu ro­bi­łam to, co ko­cha­łam. Obo­je by­li­śmy tak po­chło­ni­ęci pra­cą, że mie­li­śmy co­raz mniej cza­su dla sie­bie. Sta­ra­li­śmy się tak pla­no­wać za­jęcia, by co ja­kiś czas wy­sko­czyć gdzieś ra­zem na week­end. Parę razy się uda­ło, ale po­tem żad­ne z nas nie chcia­ło już prze­kła­dać swo­ich obo­wi­ąz­ków. W re­zul­ta­cie ra­zem wy­je­żdża­li­śmy albo do mo­ich, albo jego ro­dzi­ców, i to tyl­ko na świ­ęta. Po­wo­li od­da­la­li­śmy się od sie­bie, po­rzu­ca­jąc na­wet pla­ny po­wi­ęk­sze­nia ro­dzi­ny.

Tak, ma­rzy­li­śmy o dzie­ciach. Trzy lata temu my­śla­łam, że się uda­ło. Okres mi się spó­źniał i na­praw­dę sądzi­łam, że je­stem w ci­ąży. Nie­ste­ty, to był bar­dzo in­ten­syw­ny i stre­su­jący czas w moim ży­ciu. By­łam prze­pra­co­wa­na, prze­męczo­na i po tym, jak ze­mdla­łam w pra­cy, tra­fi­łam do szpi­ta­la. Le­karz uświa­do­mił mi, że je­śli my­ślę o dziec­ku, naj­pierw mu­szę za­dbać o sie­bie. Niby pro­ste, lo­gicz­ne, a jed­nak… Wte­dy przy­sto­po­wa­łam, wzi­ęłam się za sie­bie i przede wszyst­kim re­gu­lar­nie ba­da­łam. Chcia­łam być go­to­wa na dziec­ko nie tyl­ko men­tal­nie, lecz rów­nież fi­zycz­nie. Nie mia­łam tyl­ko po­jęcia, że mój mąż już nie chciał mieć ze mną dziec­ka. Po­wie­dział, że te­raz nie jest na to od­po­wied­ni mo­ment, że może za parę lat się po­sta­ra­my, że ma te­raz dużo pra­cy i nie będzie mógł się sku­pić na dziec­ku. To był dla mnie cios. Ko­lej­ny, gdy za­czął uży­wać pre­zer­wa­tyw i stwier­dził, że le­piej by było, gdy­bym bra­ła ta­blet­ki albo za­strzy­ki. Ja­sno dał mi do zro­zu­mie­nia, że o dziec­ku mogę za­po­mnieć.

Po tym na­praw­dę się mi­ędzy nami po­psu­ło. Albo ci­ągle się kłó­ci­li­śmy, albo uni­ka­li­śmy, by nie do­cho­dzi­ło do kłót­ni. Wte­dy Leo pierw­szy raz wspo­mniał o roz­wo­dzie. Naj­pierw po­my­śla­łam, że ma ko­goś na boku, ale jego je­dy­ną ko­chan­ką była pra­ca. Pi­ąta rocz­ni­ca ślu­bu była lek­kim prze­ło­mem. Pró­bo­wa­li­śmy na nowo roz­pa­lić w so­bie ogień i na­wet przez pe­wien czas nam się to uda­wa­ło, jed­nak pó­źniej zno­wu się ze­psu­ło. Gdy mu po­wie­dzia­łam, że lato spędzę w Re­dwo­od, po­wie­dział krót­ko: „A więc pod­jęłaś de­cy­zję co do na­sze­go ma­łże­ństwa”.

By­łam wście­kła, że tak do tego pod­cho­dzi. To nie był mój ka­prys, ale nie mia­łam za­mia­ru się wy­mi­gi­wać. Przez ja­kiś czas mo­głam pra­co­wać zdal­nie, on zresz­tą też, lecz Le­onard nie wy­obra­żał so­bie ży­cia bez swo­je­go uko­cha­ne­go biu­ra. Szan­se na ura­to­wa­nie na­sze­go ma­łże­ństwa ma­la­ły z ka­żdym dniem.

Kie­dy wy­lądo­wa­łam w Med­ford, za­dzwo­nił do mnie. Za­po­mniał, że dziś mia­łam być w Re­dwo­od i oczy­wi­ście jesz­cze raz się po­kłó­ci­li­śmy. A jesz­cze wczo­raj rano, przed wy­jściem do pra­cy, przy­po­mi­na­łam mu o wy­je­ździe i pró­bo­wa­łam na­mó­wić, żeby ze mną je­chał, ale po­wie­dział, że ma w so­bo­tę wa­żne­go klien­ta i nie może tego prze­ło­żyć. Nie ro­zu­mia­łam jego za­sko­cze­nia, że wy­je­cha­łam, ale wła­śnie tak wy­gląda­ło na­sze ma­łże­ństwo.

Gdy za­częło się ściem­niać, Cal­lie i Lars ze­bra­li się do domu; nie­dłu­go po nich po­szli rów­nież Grant z Isa­bel­le, ale ja nie mia­łam ocho­ty jesz­cze za­my­kać się w po­ko­ju. By­łam lek­ko wsta­wio­na, a prze­by­wa­nie na świe­żym po­wie­trzu do­brze mi ro­bi­ło. W wi­niar­ni zna­la­złam moje ulu­bio­ne wino, więc za­bra­łam bu­tel­kę i wró­ci­łam do ogro­du.

– To i ja będę le­ciał – usły­sza­łam głos Ry­ana i aż pod­sko­czy­łam, nie wie­dzieć cze­mu, cho­wa­jąc za ple­ca­mi bu­tel­kę.

– My­śla­łam, że je­stem tu sama – po­wie­dzia­łam spe­szo­na.

– Za­raz już mnie tu nie będzie.

– Daj spo­kój, nie to mia­łam na my­śli.

– Wiem. – Pod­nió­sł na mnie wzrok. – Nie chcia­łaś zo­stać przy­ła­pa­na z bu­tel­ką wina.

– Masz mnie. – Zmarsz­czy­łam nos. – Naj­wy­żej Grant urwie mi gło­wę – za­śmia­łam się i wy­ci­ągnęłam bu­tel­kę zza ple­ców.

– Pas­sion De­si­re – szep­nął, wpa­tru­jąc się w nią. – Bar­dzo do­bry wy­bór.

– To może po­mo­żesz mi za­trzeć śla­dy? – Przy­gry­złam dol­ną war­gę.

– Wła­ści­wie… Chęt­nie – zgo­dził się, po czym prze­nie­śli­śmy się do al­tan­ki w głębi ogro­du.

Mu­sia­łam przy­znać, że do­brze się czu­łam w to­wa­rzy­stwie Ry­ana. Chło­pak miał dwa­dzie­ścia je­den lat, choć wy­glądał na star­sze­go i jak na swój wiek był bar­dzo doj­rza­ły. Ja w jego wie­ku… Och, le­piej było do tego nie wra­cać.

Ta al­tan­ka była ta­kim moim ma­łym azy­lem. Tata zbu­do­wał ją, gdy mia­łam dwa­na­ście lat. Lu­bi­łam tu przy­cho­dzić, by się po­uczyć, po­czy­tać, po­słu­chać mu­zy­ki lub po pro­stu po­sie­dzieć w spo­ko­ju, w oto­cze­niu zie­le­ni.

Ryan na­lał nam wina, po­dał mi lamp­kę i usie­dli­śmy w wy­god­nych fo­te­lach.

– O czym tak roz­my­ślasz? – za­py­tał w pew­nej chwi­li, a ja się lek­ko uśmiech­nęłam.

– Przy­po­mnia­ły mi się chwi­le z mło­do­ści.

– No tak, z mło­do­ści, bo te­raz je­steś już sta­ra – za­śmiał się.

– Ej, mam dwa­dzie­ścia dzie­wi­ęć lat.

– Okej, sor­ry, bab­ciu – rzu­cił roz­ba­wio­ny.

– Bab­cią to aku­rat nie będę, bo nie pla­nu­ję mieć dzie­ci – prych­nęłam.

– Nie obu­dził się w to­bie in­stynkt ma­cie­rzy­ński?

– Obu­dził, ale zdążył po­now­nie za­snąć. – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Mogę wie­dzieć, skąd taka zmia­na?

Po­czu­łam, że tego wła­śnie w tej chwi­li po­trze­bu­ję. Chcia­łam to chy­ba z sie­bie wy­rzu­cić, wy­ga­dać się, zwłasz­cza po dzi­siej­szej kłót­ni z Leo. W No­wym Jor­ku mia­łam przy­ja­ció­łkę, ale mia­ła zu­pe­łnie inne po­glądy na ży­cie, dla­te­go nie ro­zu­mia­ła mo­je­go roz­cza­ro­wa­nia ne­ga­tyw­nym te­stem ci­ążo­wym.

– Dłu­go by opo­wia­dać.

– Jak wi­dzisz, ni­g­dzie się nie wy­bie­ram. – Uś­miech­nął się uro­czo.

– No do­bra, tyl­ko nie za­śnij.

Ryan prze­chy­lił gło­wę na bok, po czym otrząsnął się i prze­ta­rł oczy.

– Mó­wi­łaś coś? – za­żar­to­wał, przez co i ja się za­śmia­łam.

– Już w tym wie­ku masz pro­ble­my ze słu­chem?

– Za to wzrok mam do­sko­na­ły.

– Cie­ka­we, co ta­kie­go wi­dzisz?

– Pi­ęk­ną ko­bie­tę.

– Nie pod­li­zuj się.

– Więc słu­cham two­jej hi­sto­rii. – Roz­sia­dł się wy­god­nie. – Dla­cze­go nie chcesz zo­stać mat­ką?

– Wiesz, to nie tak, że nie chcę, po pro­stu nie mam na to na­dziei – od­pa­rłam za­my­ślo­na.

– Na­praw­dę mó­wisz jak sta­rusz­ka. – Po­kręcił gło­wą.

– Nie ukła­da nam się z Leo – wy­zna­łam. – Je­ste­śmy ma­łże­ństwem od sze­ściu lat, a z ka­żdym dniem jest co­raz go­rzej mi­ędzy nami.

– Już go nie ko­chasz?

– Nie wiem, co mam czuć do czło­wie­ka, któ­re­go tak na­praw­dę nie znam – wes­tchnęłam. – Kie­dyś by­li­śmy inni. Pe­łni mi­ło­ści, na­mi­ęt­no­ści, pa­sji, a te­raz? Prak­tycz­nie się nie wi­du­je­my. W ostat­nią nie­dzie­lę mie­li­śmy oka­zję ra­zem zje­ść śnia­da­nie. Leo zro­bił mi kawę z mle­kiem i cu­krem. Nie pa­mi­ętał, że od dwóch lat nie sło­dzę.

– Kiep­sko – skrzy­wił się.

– Nie wi­nię go za to. Ja nie pa­mi­ęta­łam, że już nie lubi sy­ro­pu klo­no­we­go.

– I co z wami będzie? – za­py­tał, po czym upił łyk wina.

– Że­bym to ja wie­dzia­ła.

– Wiesz, nie je­stem eks­per­tem, ale może te­ra­pia ma­łże­ńska? – za­su­ge­ro­wał nie­pew­nie.

– Leo na­wet nie chce o tym sły­szeć. Po­wie­dział, że nie będzie się zwie­rzał ko­muś ob­ce­mu. A poza tym trze­ba jesz­cze mieć czas na te­ra­pię.

– Prze­pra­co­wu­je się?

– Tak, ale on to ko­cha. Pra­ca jest dla nie­go wszyst­kim. Parę go­dzin temu, gdy wy­lądo­wa­łam w Med­ford, za­dzwo­nił do mnie i już był zde­ner­wo­wa­ny, bo za­po­mniał, że dziś będę w Re­dwo­od. Po­wie­dział mi: „Zo­bacz, jaką by­ła­byś mat­ką. Ci­ągle nie ma cię w domu. Na­sze dziec­ko prze­sta­ło­by cię po­zna­wać”.

– Du­pek z nie­go – rzu­cił Ryan, a ja unio­słam brwi.

– Obo­je przedło­ży­li­śmy pra­cę nad na­sze ma­łże­ństwo, na­szą ro­dzi­nę, więc taki jest tego sku­tek. – Pod­nio­słam się z fo­te­la, by roz­pro­sto­wać nogi. Po­de­szłam do wy­jścia, opa­rłam się o fu­try­nę i od­wró­ci­łam w stro­nę Ry­ana. – Leo miał ra­cję, by­ła­bym bez­na­dziej­ną mat­ką.

– Ej, nie mów tak – wstał z miej­sca i ru­szył w moim kie­run­ku. – Ca­lva­dos cię uwiel­bia.

– Ty to po­tra­fisz po­cie­szyć.

– Sta­ram się, jak mogę – od­pa­rł i sta­nął na­prze­ciw mnie.

– Faj­ny chło­pak z cie­bie – rzu­ci­łam lu­źno, mie­rząc go wzro­kiem.

– Dzi­ęku­ję za kom­ple­ment. – Ukło­nił się z pro­mien­nym uśmie­chem.

– Two­ja dziew­czy­na to szczęścia­ra.

– Obec­nie nie ma ta­kiej.

– Żar­tu­jesz?

– Dziew­czy­ny ja­koś się mnie nie trzy­ma­ją.

– Och, nie ukry­wam, że trud­no mi w to uwie­rzyć.

– Wiesz, może nie­któ­re uwa­ża­ją mnie za dzie­cia­ka – rzu­cił z prze­kąsem.

– Za­słu­ży­łam so­bie. – Spu­ści­łam na mo­ment wzrok.

– Prze­pra­szam, to nie było fair, ale by­ła­by z nas nie­zła para. Dzie­ciak i bab­cia – za­śmiał się.

– Nie za­po­mi­naj o Ca­lva­do­sie.

– Twój mąż na­praw­dę jest dup­kiem – po­wie­dział, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

– Ryan…

– Za to nie za­mie­rzam prze­pra­szać. Gdy­byś była moja, zro­bi­łbym wszyst­ko, że­byś czu­ła się jak ksi­ężnicz­ka. By­ła­byś dla mnie naj­wa­żniej­sza – wy­znał, co z jed­nej stro­ny było do­syć nie­zręcz­ne, a z dru­giej przy­wo­ła­ło wspo­mnie­nia, gdy to dla Leo by­łam ksi­ężnicz­ką.

W tym mo­men­cie coś we mnie pękło i choć pró­bo­wa­łam po­wstrzy­mać łzy, czu­łam, że pły­ną po mo­ich po­licz­kach. Ota­rłam je szyb­ko kciu­kiem, jed­nak Ryan to za­uwa­żył.

– Po­wie­dzia­łem coś nie tak? – Pa­trzył na mnie, a jego zie­lo­ne tęczów­ki błysz­cza­ły ni­czym dwa szma­rag­dy.

Nie mia­łam po­jęcia, co w tam­tym mo­men­cie mną kie­ro­wa­ło. By­łam nie­co roz­bi­ta po kłót­ni z Leo, a Ryan był taki cza­ru­jący, w do­dat­ku al­ko­hol też zro­bił swo­je, bo na­gle przy­su­nęłam się do chło­pa­ka i wpi­łam w jego usta. Po­cząt­ko­wo za­sko­czo­ny Ryan nie za­re­ago­wał, ale w na­stęp­nej chwi­li ujął moją twarz w dło­nie i po­głębił po­ca­łu­nek. Za­rzu­ci­łam mu ręce na szy­ję, a on unió­sł mnie za bio­dra i do­ci­snął do ścia­ny. Oplo­tłam go no­ga­mi w pa­sie, przy­ci­ąga­jąc do sie­bie. Moje zmy­sły kom­plet­nie osza­la­ły. Za­tra­ci­łam się w jego go­rących ustach, sil­nych ra­mio­nach i obłęd­nym za­pa­chu. Ryan ca­ło­wał mnie z taką na­mi­ęt­no­ścią, z taką pa­sją, że ca­łko­wi­cie mu się od­da­łam.

Prze­nie­śli­śmy się na fo­tel. Usia­dł, po­ci­ąga­jąc mnie na swo­je ko­la­na, tak że usia­dłam na nim okra­kiem. Czu­łam, jaki jest twar­dy, a ja sama by­łam już nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­co­na. Roz­su­nęłam mu roz­po­rek, a on wło­żył dło­nie pod moją bluz­kę, zła­pał moje pier­si i ści­skał je, ma­so­wał, aż nie­mal za­pło­nęłam. Czu­łam to po­żąda­nie, ten ogień, zu­pe­łnie jak na po­cząt­ku mo­je­go zwi­ąz­ku z Leo.

Boże, Leo…

– Ryan, stop! – prze­rwa­łam gwa­łtow­nie, zry­wa­jąc się z jego ko­lan i po­pra­wia­jąc ubra­nie, by nie­co się otrząsnąć. – Prze­pra­szam cię, ale nie mogę… – nie­mal jęk­nęłam. – Mam chwi­lę sła­bo­ści, jed­nak jest też Leo i nie mogę ry­zy­ko­wać, je­śli mamy pró­bo­wać na­pra­wić na­sze ma­łże­ństwo. – Aż sama mia­łam ocho­tę strze­lić się w twarz. – Po pro­stu bra­ku­je mi bli­sko­ści, ale nie chcę cię wy­ko­rzy­sty­wać – kon­ty­nu­owa­łam. – Nie mogę zro­bić tego to­bie, so­bie ani jemu.

– To ja prze­pra­szam – od­pa­rł, prze­cze­su­jąc dło­nią wło­sy. – Wiem, że je­steś roz­bi­ta, ale masz męża i nie po­wi­nie­nem, choć…

– Co ta­kie­go?

Dla­cze­go chcia­łam to wie­dzieć?

– Je­steś nie­sa­mo­wi­cie pi­ęk­ną i zmy­sło­wą ko­bie­tą – wy­znał, a ja po­czu­łam pie­kące po­licz­ki. – Sza­le­nie cię pra­gnę, ale obie­cu­ję, będę trzy­mał ręce przy so­bie – do­dał i po­słał mi tak uwo­dzi­ciel­ski uśmiech, że z le­d­wo­ścią się po­wstrzy­ma­łam, by nie za­to­pić się zno­wu w jego ra­mio­nach.

– Wy­głu­pi­łam się tyl­ko. – Po­trząsnęłam gło­wą. – Mo­że­my o tym za­po­mnieć? Czu­ję się nie­zręcz­nie.

Prze­cież nie mo­głam mu po­wie­dzieć, jak bar­dzo zro­bi­ło mi się go­rąco od tego po­ca­łun­ku. W gło­wie mi się za­kręci­ło, gdy przy­ci­snął swo­je war­gi do mo­ich. I choć ser­ce za­bi­ło mi moc­niej z pod­nie­ce­nia, mu­sia­łam to prze­rwać. Nic wi­ęcej nie mo­gło się wy­da­rzyć.

– W po­rząd­ku – przy­tak­nął, choć mia­łam wra­że­nie, że po­czuł to samo. – To co, jesz­cze po kie­lisz­ku? – za­py­tał, si­ęga­jąc po bu­tel­kę wina.

– Chęt­nie.

Rozdział 2

Seila

Mia­łam wra­że­nie, że czas w Re­dwo­od się za­trzy­mał. Było tu nie­mal tak samo, jak za mo­ich szkol­nych cza­sów. Pi­ęk­nie, spo­koj­nie, wręcz idyl­licz­nie. Wie­dzia­łam, co się tu wy­da­rzy­ło kil­ka ty­go­dni temu. Grant opo­wie­dział mi o tym, gdy już było po wszyst­kim, i aż trud­no mi było uwie­rzyć, że wpa­ko­wał się w ta­kie ba­gno. Poza jed­nym in­cy­den­tem, gdy tra­fił do aresz­tu za po­bi­cie, za­wsze był roz­sąd­ny, twar­do stąpał po zie­mi i wy­da­wał się zor­ga­ni­zo­wa­ny. To Ca­le­ba uwa­ża­li­śmy za ło­bu­za, któ­ry wpa­da na sza­lo­ne po­my­sły, cha­dza wła­sny­mi ście­żka­mi i ni­ko­go się nie słu­cha. Daw­no się z nim nie wi­dzia­łam i by­łam cie­ka­wa, co u nie­go. Mia­łam tyl­ko na­dzie­ję, że nie na­roz­ra­biał jak Grant. Na­wet się nie zo­rien­to­wa­łam, że ktoś mnie ochra­niał, że coś mi gro­zi­ło. Może to i le­piej, bo gdy­bym była tego świa­do­ma, to chy­ba­bym osza­la­ła. Na szczęście wszyst­ko było już do­brze i na­szej ro­dzi­nie nic nie gro­zi­ło. Gdy dwa ty­go­dnie temu przy­je­cha­łam do Re­dwo­od, od­wie­dzi­li mnie Cal­lie i Lars, a ty­dzień temu wpa­dli Grant z Isa­bel­le. To nie­sa­mo­wi­te, jak moje ro­dze­ństwo od­na­la­zło swo­je dru­gie po­łów­ki, choć Cal­lie i Lars tym spon­ta­nicz­nym ślu­bem prze­bi­li chy­ba wszyst­ko.

Mi­ędzy mną a Le­onar­dem ci­ągle była wiel­ka nie­wia­do­ma. Ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy przez te­le­fon trzy dni temu. Do­stał bar­dzo duże zle­ce­nie i miał te­raz mnó­stwo pra­cy. Zresz­tą kie­dy nie miał? Li­czy­łam, że przy­je­dzie w ten week­end, tak jak się umó­wi­li­śmy, i spędzi­my tro­chę cza­su ra­zem. Póki co jesz­cze tego nie od­wo­łał, więc była na­dzie­ja, choć z jego pra­cą tak na­praw­dę ni­g­dy nie mia­łam szans.

Cie­szy­łam się, że tu je­stem. Cze­ka­ło mnie spo­ro ro­bo­ty, ale to do­brze. Przy­zwy­cza­iłam się do tego, że dużo pra­co­wa­łam, lecz sta­ra­łam się tak or­ga­ni­zo­wać swój czas, by mieć go dla męża i zna­jo­mych. Częściej jed­nak wi­dy­wa­łam się ze zna­jo­my­mi niż z nim. Mo­głam śmia­ło po­wie­dzieć, że Leo nie miał wol­ne­go cza­su. Albo pra­co­wał w biu­rze, albo w domu. Ja mu­sia­łam te­raz nie­co prze­or­ga­ni­zo­wać swo­ją pra­cę, ale mia­łam na­praw­dę świet­ne­go sze­fa, któ­ry przy­dzie­lił mi ta­kie za­da­nia, bym przez te trzy mie­si­ące mo­gła pra­co­wać zdal­nie. Do­sta­łam co praw­da wi­ęcej pra­cy re­dak­cyj­nej, jed­nak na tę chwi­lę to mi naj­bar­dziej od­po­wia­da­ło. W mi­ędzy­cza­sie po­sta­ram się przy­go­to­wać ja­kieś ar­ty­ku­ły z wy­da­rzeń w oko­li­cy.

Pra­ca na ran­czu była wy­ma­ga­jąca, ale wszy­scy tu byli tak świet­nie zor­ga­ni­zo­wa­ni, że nie mia­łam się cze­go bać. Będę jed­nak mu­sia­ła zna­le­źć za­stęp­stwo za Ca­ro­li­ne, któ­ra, na szczęście, zgo­dzi­ła się zo­stać z nami nie­co dłu­żej i będzie pra­co­wa­ła pra­wie do ko­ńca sierp­nia, oraz za Ry­ana, któ­ry od wrze­śnia też od­cho­dzi. Wie­dzia­łam, iż trud­no mi będzie zna­le­źć ko­goś na jego miej­sce. Miał nie­sa­mo­wi­te po­de­jście do zwie­rząt, a one go uwiel­bia­ły i słu­cha­ły się go jak ni­ko­go. Po­sia­dał też ogrom­ną wie­dzę z za­kre­su we­te­ry­na­rii i me­tod le­cze­nia. Wi­dać było, że to jego praw­dzi­wa pa­sja. Mu­sia­łam też przy­znać, że mimo wszyst­ko wci­ąż mia­łam w gło­wie nasz po­ca­łu­nek, choć ro­bi­łam so­bie wy­rzu­ty, bo prze­cież mia­łam męża. Pró­bo­wa­li­śmy jesz­cze ja­koś się do­ga­dać, a ja ca­ło­wa­łam się z in­nym… I choć mój mąż mnie ole­wał, a Ryan mnie po­ci­ągał, to nie było w po­rząd­ku wo­bec Le­onar­da. Nie­ste­ty mia­łam wra­że­nie, że nie je­stem zbyt dys­kret­na, bo Ryan zo­rien­to­wał się, że mi się po­do­ba. Na­wet nie po­tra­fi­łam za­prze­czyć. Zresz­tą gdy wbił we mnie to swo­je szma­rag­do­we, hip­no­ty­zu­jące spoj­rze­nie, nie by­łam w sta­nie skła­mać. By­łam zła na sie­bie, bo nie po­win­nam była zwra­cać uwa­gi na in­nych fa­ce­tów, i do tej pory zresz­tą tak było. Do­pó­ki nie po­zna­łam Ry­ana…

Dzi­siej­szy dzień był wy­jąt­ko­wo pi­ęk­ny i sło­necz­ny. Ko­lej­ne też tak się za­po­wia­da­ły, więc po­my­śla­łam, że sko­rzy­stam z po­go­dy i odświe­żę nie­co dom. Chcia­łam po­ma­lo­wać ścia­ny w sa­lo­nie, kuch­ni i moim po­ko­ju, ale chy­ba ogra­ni­czę się tyl­ko do po­miesz­czeń na par­te­rze, je­śli chcę zdążyć przed przy­jaz­dem Leo. Po śnia­da­niu po­je­cha­łam do Med­ford po wszyst­kie po­trzeb­ne rze­czy, bo tam był wi­ęk­szy wy­bór, niż w lo­kal­nym skle­pie. Po po­wro­cie prze­bra­łam się i za­bra­łam naj­pierw za przy­go­to­wy­wa­nie sa­lo­nu. Mia­łam mnó­stwo ener­gii i chęci do pra­cy. Oczy­wi­ście Finn za­ofe­ro­wał mi wspar­cie, ale póki co świet­nie so­bie ra­dzi­łam. Po­pro­si­łam go tyl­ko o po­moc przy prze­su­ni­ęciu sza­fy. Oko­ło dru­giej zro­bi­łam so­bie prze­rwę na obiad, a po­tem wró­ci­łam do ma­lo­wa­nia. By­łam tak tym po­chło­ni­ęta, że na­wet nie usły­sza­łam, jak ktoś wsze­dł do domu. To był Ryan. Chło­pak miał dzi­siaj wol­ne, więc się go nie spo­dzie­wa­łam.

– Wi­dzę, że się nie nu­dzisz – po­wie­dział, mie­rząc mnie wzro­kiem.

Spo­sób, w jaki na mnie pa­trzył, nie był taki zwy­czaj­ny. Pa­trzył z za­in­te­re­so­wa­niem, po­żąda­niem, jak­by do­sko­na­le wie­dział, że wte­dy to nie była tyl­ko chwi­la sła­bo­ści. On mnie po pro­stu po­ci­ągał.

– Lu­bię mieć za­jęcie – od­pa­rłam, ocie­ra­jąc dło­nią pot z czo­ła. – A co ty tu wła­ści­wie ro­bisz?

– Od­wio­złem mamę do ciot­ki i po­my­śla­łem, że wpad­nę w dro­dze po­wrot­nej.

– Tak? – Splo­tłam dło­nie na pier­siach. – A gdzie miesz­ka two­ja ciot­ka? – za­py­ta­łam po­dejrz­li­wie. Coś mi mó­wi­ło, że nie przy­je­chał tu przy­pad­kiem.

– W oko­li­cach Bun­com, trzy­dzie­ści mil stąd.

– Ja­sne.

– Co, nie wie­rzysz mi? – Roz­ło­żył ręce, zmniej­sza­jąc dy­stans mi­ędzy nami.

– Wie­rzę – zro­bi­łam krok w tył i prze­łk­nęłam śli­nę – bo prze­cież byś nie kła­mał w ta­kiej spra­wie.

– Nie kła­mię. Nie­na­wi­dzę kłamstw. – Nie od­ry­wał ode mnie spoj­rze­nia. – Po­mo­gę ci z tym ma­lo­wa­niem.

– Daję radę.

– Wiem, ale mo­żesz od cza­su do cza­su przy­jąć czy­jąś po­moc – za­su­ge­ro­wał.

– Po­bru­dzisz so­bie ko­szul­kę. – Zer­k­nęłam na jego ubiór. Miał na so­bie dżin­so­we spodnie i śnie­żno­bia­łe polo.

– Masz ra­cję – od­pa­rł i zro­bił coś, cze­go ra­czej się nie spo­dzie­wa­łam. W na­stęp­nej chwi­li ści­ągnął ko­szul­kę, pre­zen­tu­jąc swój nagi, umi­ęśnio­ny tors. – Te­raz się nie po­bru­dzi.

O Boże… Na mo­ment wstrzy­ma­łam od­dech. Ryan był taki go­rący i cho­ler­nie sek­sow­ny. Co mia­łam po­ra­dzić na to, iż by­łam tak spra­gnio­na bli­sko­ści z mężczy­zną, że ta­kie wi­do­ki mnie roz­pa­la­ły i ostat­kiem sił po­wstrzy­my­wa­łam się, by go nie do­tknąć?

– Może… Może przy­nio­sę ci ja­kąś ko­szul­kę Gran­ta? – za­pro­po­no­wa­łam i ru­szy­łam w stro­nę drzwi, ale Ryan zła­pał mnie za rękę.

– Na­praw­dę nie będzie po­trzeb­na – po­wie­dział, prze­wier­ca­jąc mnie wzro­kiem.

– Okej – szep­nęłam, czu­jąc, że w środ­ku cała drżę. – Chcesz coś do pi­cia?

– Wodę.

– Ja­sne – od­pa­rłam i po­szłam do kuch­ni.

Se­ila, do cho­le­ry, weź się w ga­rść!

Gdy wró­ci­łam do sa­lo­nu, za­sta­łam Ry­ana ma­lu­jące­go ścia­nę na­prze­ciw drzwi. Za­trzy­ma­łam się na mo­ment, po­dzi­wia­jąc jego wy­rze­źbio­ne cia­ło: ru­chy rąk, na­pi­na­jące się mi­ęśnie ple­ców przy ka­żdym wy­ci­ągni­ęciu rąk lub schy­le­niu się. Dłu­ższą chwi­lę spędzi­łam, przy­gląda­jąc się ko­lo­ro­we­mu ta­tu­ażo­wi, któ­ry zdo­bił ple­cy chło­pa­ka. To były pło­mie­nie, przy­po­mi­na­jące skrzy­dła, w ko­lo­rach czer­wie­ni, po­ma­ra­ńczy i żó­łci. Mu­sia­łam przy­znać, że Ryan wy­glądał nie­sa­mo­wi­cie. Oczy­wi­ście od razu skar­ci­łam się za te my­śli, choć nie po­tra­fi­łam ode­rwać od nie­go wzro­ku. Po chwi­li za­trzy­mał się, jak­by czuł, że na nie­go pa­trzę, po czym po­wo­li się od­wró­cił.

– Zo­ba­czy­łaś coś cie­ka­we­go? – za­py­tał, opie­ra­jąc dłoń na bio­drze.

– Tak… – od­pa­rłam bez na­my­słu i przy­gry­złam dol­ną war­gę, wpa­tru­jąc się w jego mi­ęśnie brzu­cha ukła­da­jące się na kszta­łt li­te­ry V.

– Se­ilo, to dla mnie? – Wska­zał na szklan­kę z wodą, któ­rą trzy­ma­łam w dło­ni.

– Ach tak! Prze­pra­szam. – Po­de­szłam do nie­go i po­da­łam mu ją. – Masz bar­dzo cie­ka­wy ta­tu­aż.

– Dzi­ęki! – uśmiech­nął się lek­ko.

– A na tor­sie co będzie?

– Na ra­zie nic. Zro­bi­łem so­bie taki pre­zent na osiem­na­ste uro­dzi­ny.

– Och, i pew­nie my­śla­łeś, że szyb­ko pój­dzie – za­śmia­łam się.

– Że­byś wie­dzia­ła – przy­tak­nął, od­po­wia­da­jąc śmie­chem.

– To co, dzia­ła­my da­lej?

– Ja­sne, sze­fo­wo!

Za­jęli­śmy się ma­lo­wa­niem i choć by­łam nie­co roz­ko­ja­rzo­na, sta­ra­łam się ca­łko­wi­cie sku­pić na pra­cy. Prak­tycz­nie nie roz­ma­wia­li­śmy, za­mie­ni­li­śmy ze sobą do­słow­nie kil­ka słów w te­ma­cie ma­lo­wa­nia. Dwa razy za­dzwo­nił te­le­fon, ale go zi­gno­ro­wał. Za trze­cim ra­zem rów­nież od­rzu­cił po­łącze­nie, jed­nak tym ra­zem chy­ba wy­słał wia­do­mo­ść.

– Je­śli to coś pil­ne­go, to ja so­bie po­ra­dzę – ode­zwa­łam się, bo być może nie chciał zo­sta­wiać mnie sa­mej z tą ro­bo­tą.

– Nie, to nic ta­kie­go. Już to za­ła­twi­łem – po­wie­dział wy­mi­ja­jąco.

– Dziew­czy­na? – za­py­ta­łam szyb­ko.

– Tak – od­pa­rł, lek­ko się krzy­wi­ąc, jak­by nie było mu to na rękę.

– Ryan, na­praw­dę so­bie po­ra­dzę. Nie chcę ci psuć pla­nów. Czu­ję się z tym nie­zręcz­nie.

– Ale ja nie mia­łem na dziś żad­nych pla­nów – upie­rał się.

– Ja­sne – prych­nęłam. – Od­wio­złeś mamę, masz wol­ną cha­tę i mam ci uwie­rzyć, że nie chcia­łeś sko­rzy­stać z oka­zji? – po­pa­trzy­łam na nie­go po­dejrz­li­wie.

Chło­pak uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo, po­trząsa­jąc gło­wą, po czym si­ęgnął po ko­lej­ną pusz­kę z far­bą i ru­szył z nią w moim kie­run­ku. Pró­bo­wa­łam ucie­kać wzro­kiem gdzieś na boki, ale to oka­za­ło się zbyt trud­ne. Sta­łam jak za­hip­no­ty­zo­wa­na. Aż głu­pio mi się było tak w nie­go wpa­try­wać.

– Mo­żesz mi nie uwie­rzyć, ale tu z tobą jest mi zde­cy­do­wa­nie le­piej – po­wie­dział, mi­nął mnie i jak gdy­by ni­g­dy nic kon­ty­nu­ował ma­lo­wa­nie.

A więc tak?

Nim zdąży­łam co­kol­wiek od­po­wie­dzieć, za­dzwo­nił mój te­le­fon.

– Za­raz wra­cam – ode­zwa­łam się i prze­szłam do holu, gdzie go zo­sta­wi­łam.

Leo. No, w ko­ńcu. Od razu po­my­śla­łam, że za­re­zer­wo­wał lot.

– Cze­ść, Leo.

– Cze­ść, Se­ilo. – Czu­łam w jego gło­sie chłód.

– Kie­dy przy­je­dziesz? – za­py­ta­łam nie­cier­pli­wie.

– Wła­śnie nie przy­ja­dę – od­pa­rł, a mnie kom­plet­nie za­mu­ro­wa­ło.

– Ale jak to? – za­częłam się de­ner­wo­wać.

– Se­ilo, to nie ma sen­su – wes­tchnął.

– Ale co nie ma sen­su? Twój przy­jazd czy na­sze ma­łże­ństwo?! – wy­bu­chłam.

– Do­brze wiesz, że po­psu­ło się mi­ędzy nami.

– Dla­te­go my­śla­łam, że cho­ciaż spró­bu­je­my to ura­to­wać.

– Tu już nie ma co ra­to­wać, Se­ilo – po­wie­dział, a ja po­czu­łam, jak­by ktoś wy­lał mi na gło­wę ku­beł zim­nej wody.

– Cze­kaj, ty chcesz mi po­wie­dzieć, że… – Od­wró­ci­łam się, bo po­czu­łam, że Ryan stoi tuż za mną. Nie my­li­łam się. Chło­pak mu­siał sły­szeć moją roz­mo­wę z mężem, bo był moc­no zdez­o­rien­to­wa­ny. – Le­onard, po pro­stu po­wiedz to! – nie­mal za­łka­łam.

– Se­ilo, uwa­żam, że po­win­ni­śmy się roz­stać. Chcę roz­wo­du – rzu­cił sta­now­czo.

Po­cząt­ko­wo mia­łam wra­że­nie, że się prze­sły­sza­łam, ale to nie był pierw­szy raz, kie­dy Leo mó­wił o roz­wo­dzie. Aż tak się męczył w na­szym ma­łże­ństwie? I co ja mia­łam te­raz zro­bić? Mój mąż już mnie nie ko­chał i nie chciał ze mną być, bo w prze­ciw­nym ra­zie wal­czy­łby o nas. Pod­dał się, bo ten ogień, któ­ry był w nas, już daw­no zga­sł, za­bie­ra­jąc ze sobą mi­ło­ść i na­mi­ęt­no­ść. Nie mie­li­śmy już nic. Nie za­trzy­mam go siłą, na­dzie­ja umie­ra­ła.

Leo chce się ze mną roz­wie­ść.

– Wy­star­czy, że zgo­dzisz się na roz­wód bez orze­ka­nia o wi­nie.

– A ja­kie mam wy­jście? Nie mam za­mia­ru się z tobą szar­pać.

– Po­słu­chaj, nie mu­sisz się ni­czym zaj­mo­wać. Już wszyst­ko za­ła­twi­łem z moim ad­wo­ka­tem, więc po­zew do­sta­niesz na dniach. To na­praw­dę naj­lep­szy ad­wo­kat i, przede wszyst­kim, bar­dzo sku­tecz­ny. Za­ła­twi­my to szyb­ko i spraw­nie, bez nie­po­trzeb­nej se­pa­ra­cji. Mo­żesz mi za­ufać, nie zo­sta­wię cię na lo­dzie – kon­ty­nu­ował, a ja słu­cha­łam zszo­ko­wa­na i nie po­tra­fi­łam mu prze­rwać. – Nie ukry­wam, że chcia­łbym za­trzy­mać dom, bo mam w nim urządzo­ne biu­ro i do tego bli­sko do fir­my. Zresz­tą wiesz…

Oczy­wi­ście!

– Rze­czo­znaw­ca już go wy­ce­nił i wiem, ile mia­łbym ci za­pła­cić. Pie­ni­ądze prze­le­ję za­raz po roz­pra­wie. – To chy­ba mia­ło brzmieć za­chęca­jąco. – Będziesz mo­gła ku­pić so­bie pi­ęk­ne miesz­ka­nie w oko­li­cach Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding. Za­wsze chcia­łaś tam za­miesz­kać.

Na­praw­dę nasz dom był aż tyle wart?

– Se­ilo, nie chcę cię ra­nić, ani spra­wiać ci przy­kro­ści…

Ja­kiś ty szla­chet­ny!

– Mam na­dzie­ję, że uło­żysz so­bie ży­cie, po­znasz ko­goś od­po­wied­nie­go. Chcę, byś była szczęśli­wa, bo za­słu­gu­jesz na to… Se­ilo, po­wiesz coś?

– Wy­pchaj się tymi pie­ni­ędz­mi! – rzu­ci­łam ner­wo­wo, po czym się roz­łączy­łam.

Ryan spoj­rzał na mnie py­ta­jąco, ale roz­mo­wa o moim nie­uda­nym ma­łże­ństwie i roz­wo­dzie była ostat­nim, cze­go w tym mo­men­cie chcia­łam.

– Prze­pra­szam, mu­szę wy­jść – ode­zwa­łam się i ostat­kiem sił, po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące do oczu łzy, wy­bie­głam na ze­wnątrz.

Rozdział 3

Seila

Swo­je chwi­lo­we szczęście od­na­la­złam w wi­niar­ni, po­mi­ędzy spo­rą licz­bą bu­te­lek z wi­nem. Nie mo­głam w to uwie­rzyć. Mój mąż, czło­wiek, któ­re­go znam od sied­miu lat, za­ko­ńczył nasz zwi­ązek przez te­le­fon. Nie stać go było na­wet na to, by tu przy­je­chać i ze mną po­roz­ma­wiać. Wo­lał za­dzwo­nić i w ten spo­sób prze­ka­zać mi wia­do­mo­ść o roz­wo­dzie. Prze­cież by­łam świa­do­ma, jak kiep­sko nam się ukła­da­ło, ale sądzi­łam, że obo­je chce­my tego sa­me­go. Że jesz­cze spró­bu­je­my ura­to­wać na­sze ma­łże­ństwo. Nie po­tra­fi­łam na­wet po­wie­dzieć, co w tej chwi­li do nie­go czu­łam. On mnie nie ko­chał, a ja? Sama tego nie wie­dzia­łam. Ow­szem, uczu­cie mi­ędzy nami się wy­pa­la­ło, od daw­na ga­sło, jed­nak nie umia­łam prze­stać go ko­chać z dnia na dzień. Nie­raz za­sta­na­wia­łam się, czy jest w jego ży­ciu inna ko­bie­ta i choć nie mia­łam pew­no­ści, ra­czej my­śla­łam, że to pra­ca go tak po­chła­nia. Od­da­li­li­śmy się od sie­bie, ży­li­śmy gdzieś obok, nie pie­lęgno­wa­li­śmy na­sze­go zwi­ąz­ku, dla­te­go za­czął się roz­pa­dać. Ten te­le­fon uświa­do­mił mi, że nic z nie­go nie zo­sta­ło.

Scho­wa­łam się w piw­nicz­ce, de­lek­tu­jąc się wi­nem taty. Czu­łam się jak za szkol­nych lat, gdy mu­sia­łam uwa­żać, by nie zo­stać przy­ła­pa­ną, ale i tym ra­zem się nie uda­ło. Ryan nie od­pusz­czał. Po­win­nam mu po­wie­dzieć, by wró­cił do domu. Nie by­łam w na­stro­ju na po­ga­dusz­ki i ra­czej nie po­trze­bo­wa­łam te­raz to­wa­rzy­stwa. No, chy­ba że tych pi­ęk­nych bu­te­lek z trun­kiem w nie­sa­mo­wi­tym kar­ma­zy­no­wym ko­lo­rze.

– Se­ilo, je­steś tu? – usły­sza­łam jego głos. – Se­ila?

– Nie ma mnie – burk­nęłam.

Ryan sta­nął na­prze­ciw, krzy­żu­jąc ręce i ob­rzu­cił mnie kar­cącym spoj­rze­niem. Chy­ba się za­ga­lo­po­wał.

– Po­sta­no­wi­łaś się upić?

– Nie twój in­te­res, dzie­cia­ku – rzu­ci­łam lu­źno.

– O, zno­wu je­stem dzie­cia­kiem – prych­nął, pod­su­nął so­bie skrzyn­kę i usia­dł na niej.

– Ryan, prze­pra­szam, ale je­stem w kiep­skim na­stro­ju – po­kręci­łam gło­wą – a ty po­wi­nie­neś już wra­cać do domu.

– Chy­ba żar­tu­jesz. Nie zo­sta­wię cię w ta­kim sta­nie.

– Je­stem dużą dziew­czyn­ką, po­ra­dzę so­bie.

– A wiesz, że nie sko­ńczy­li­śmy ma­lo­wa­nia?

– Pie­przyć ma­lo­wa­nie – bąk­nęłam, po czym wy­chy­li­łam spo­ry łyk wina.

– Czy­li na pew­no się stąd nie ru­szę.

– Nie mam ocho­ty na zwie­rze­nia.

– Nie mu­sisz się zwie­rzać.

– To do­brze.

– Ro­zu­miem, że twój mąż nie przy­je­dzie? – za­py­tał wy­ra­źnie za­cie­ka­wio­ny.

– Nie – po­kręci­łam obo­jęt­nie gło­wą.

– Dla­cze­go?

– Bo ma mnie gdzieś – prych­nęłam. – A, i naj­lep­sze, chce roz­wo­du, tym ra­zem już na po­wa­żnie, bo za­czął wszyst­ko za­ła­twiać.

– Czy­li się roz­wie­dzie­cie?

– Leo mnie nie ko­cha, nie jest ze mną szczęśli­wy i chce ode­jść. My­śla­łam, że mamy jesz­cze szan­sę, że ura­tu­je­my nasz zwi­ązek, ale on na­praw­dę nie chce ze mną być – po­wie­dzia­łam. – Cho­le­ra! Mia­łam ci się nie zwie­rzać…

– To nic złe­go – wzru­szył ra­mio­na­mi. – Chcę ci po­móc lub cho­ciaż wy­słu­chać.

– Dla­cze­go to ro­bisz? – Pod­nio­słam na nie­go spoj­rze­nie, a on na chwi­lę od­pły­nął gdzieś my­śla­mi.

– Wiem, jak może bo­leć roz­wód.

– A co, je­steś roz­wod­ni­kiem? – zmarsz­czy­łam czo­ło.

– Nie ja. Moi ro­dzi­ce kil­ka lat temu się roz­wo­dzi­li i pa­mi­ętam, jak mama to prze­ży­wa­ła – wspo­mniał z wy­ra­źnym smut­kiem.

– Przy­kro mi. – Spu­ści­łam na mo­ment wzrok.

– Dla­te­go chcę, że­byś wie­dzia­ła, że mo­żesz na mnie li­czyć.

Po­czu­łam cie­pło na ser­cu, gdy to po­wie­dział. Nie zna­li­śmy się aż tak do­brze, a już oka­zał mi swo­je wspar­cie.

– Dzi­ęku­ję.

– Nie ma spra­wy. Chy­ba po­win­ni­śmy do­ko­ńczyć jed­nak to ma­lo­wa­nie…

– Nie­ste­ty, mój mąż za­bił cały mój en­tu­zjazm – od­pa­rłam, krzy­wi­ąc się nie­co.

– To ja będę pra­co­wał, a ty mo­żesz sie­dzieć i pa­trzeć, czy do­brze to ro­bię – za­su­ge­ro­wał, po­ru­sza­jąc zna­cząco brwia­mi, aż się za­śmia­łam.

– Nie­mo­żli­wy je­steś.

– Po pro­stu chcę ci po­pra­wić hu­mor.

– No do­bra, wy­gra­łeś – po­wie­dzia­łam, pod­no­sząc się z podło­gi. – Bierz­my się do ro­bo­ty.

Nie mia­łam wy­jścia. Sa­lon wy­glądał jak po­bo­jo­wi­sko i bez po­mo­cy Ry­ana taki by po­zo­stał. Wcze­śniej mia­łam w so­bie tyle chęci i ener­gii, że od­ma­lo­wa­ła­bym ka­żdy dom w Re­dwo­od, a te­raz nie chcia­ło mi się na­wet ru­szyć pędz­lem. Oczy­wi­ście za­bra­łam się za ma­lo­wa­nie z Ry­anem, bo ob­ser­wo­wa­nie go przy pra­cy je­dy­nie dzia­ła­ło­by na mnie roz­pra­sza­jąco. Mu­sia­łam się czy­mś za­jąć, bo ina­czej bym zwa­rio­wa­ła.

Szło nam ca­łkiem spraw­nie, bio­rąc pod uwa­gę mój brak en­tu­zja­zmu, i koło siód­mej by­li­śmy już pra­wie na fi­ni­szu. Ra­czej od­pusz­czę ju­tro ma­lo­wa­nie mo­je­go po­ko­ju, ale mia­łam już far­bę, więc zro­bię to ja­koś na dniach. Ochło­nę i wró­cę do pra­cy.

– I zo­bacz, pra­wie sko­ńczy­li­śmy – po­wie­dział Ryan, zbie­ra­jąc pu­ste pusz­ki.

– Zo­staw, ju­tro to ogar­nę. Pew­nie chcesz wra­cać do domu.

– Mam wra­że­nie, że od po­cząt­ku pró­bu­jesz się mnie po­zbyć.

– Prze­pra­szam, to wca­le nie tak – po­kręci­łam gło­wą – po pro­stu… Zresz­tą nie­wa­żne. Mam ocho­tę na chi­ńsz­czy­znę, może zjesz ze mną?

Chło­pak był wy­ra­źnie zdez­o­rien­to­wa­ny. Nie chcia­łam go wy­ga­niać, bo do­brze spędza­ło mi się z nim czas, ale gdy my­śla­łam o swo­jej bez­na­dziej­nej sy­tu­acji, zbie­ra­ło mi się na płacz.

– Okej, dzi­ęki za za­pro­sze­nie – przy­tak­nął zmie­sza­ny.

– Su­per! To za­mó­wię i za­raz do­ko­ńczę sprząta­nie.

Si­ęgnęłam po te­le­fon i za­dzwo­ni­łam do re­stau­ra­cji, by zło­żyć za­mó­wie­nie. Mia­łam tyl­ko na­dzie­ję, że nie za­nu­dzę Ry­ana i że przy oka­zji nie prze­le­ję na nie­go swo­je­go kiep­skie­go hu­mo­ru. Wie­dzia­łam, że moje ma­łże­ństwo z Le­onar­dem wi­sia­ło na wło­sku i podświa­do­mie czu­łam, że roz­wód to kwe­stia cza­su, jed­nak nie by­ła­bym sobą, gdy­bym nie mia­ła choć odro­bi­ny na­dziei. Dla­te­go jesz­cze w nas wie­rzy­łam, na­wet gdy Leo już daw­no prze­stał. Jed­nak fakt, że o roz­wo­dzie po­wia­do­mił mnie te­le­fo­nicz­nie… Nie miał od­wa­gi, by przy­je­chać i po­wie­dzieć mi to pro­sto w oczy. Chy­ba to mnie naj­bar­dziej za­bo­la­ło.

Ja­kąś go­dzi­nę pó­źniej sie­dzie­li­śmy w moim po­ko­ju przy włączo­nym te­le­wi­zo­rze i za­ja­da­li­śmy się chi­ńsz­czy­zną. Nie mo­gło za­brak­nąć rów­nież wina, od któ­re­go już nie­co szu­mia­ło mi w gło­wie. Mia­łam nie­od­par­te wra­że­nie, że Ryan cze­kał, że­bym w ko­ńcu się przed nim otwo­rzy­ła i zrzu­ci­ła z sie­bie ten ci­ężar. Ja jed­nak nie chcia­łam go nim przy­tła­czać. To nie były jego pro­ble­my i mu­sia­łam sama się z tym upo­rać. Wy­star­czy­ło, że był tu ze mną, że mi to­wa­rzy­szył, a do­dat­ko­wo bar­dzo po­mó­gł przy ma­lo­wa­niu.

– Albo by­łam taka głod­na, albo to jest ta­kie pysz­ne – wes­tchnęłam, od­sta­wia­jąc pu­ste pu­de­łko.

– Już zja­dłaś? No to fak­tycz­nie by­łaś głod­na… Swo­ją dro­gą to naj­lep­sze chi­ńskie żar­cie w oko­li­cy.

– Praw­da? – uśmiech­nęłam się do nie­go.

– Nie chcę się chwa­lić, ale po­dob­no ro­bię wy­śmie­ni­te ri­sot­to z kur­cza­kiem i wa­rzy­wa­mi.

– Go­tu­jesz? – Nie mo­głam uwie­rzyć.

– Tro­chę. Ostat­ni rok spędzi­łem, opie­ku­jąc się mamą, więc mu­sia­łem się na­uczyć.

– Nie chcę być wścib­ska, ale… Czy two­ja mama na coś cho­ru­je?

– Moja mama ule­gła po­wa­żne­mu wy­pad­ko­wi – za­czął. – Zde­rzy­ła się z ci­ęża­rów­ką, wsku­tek cze­go stra­ci­ła lewą rękę i przez kil­ka ty­go­dni była w śpi­ącz­ce. Mia­ła też licz­ne zła­ma­nia.

– O rany… Przy­kro mi, Ryan.

– Wiesz, ona się zu­pe­łnie za­ła­ma­ła. – Wi­dzia­łam, że i jemu to spra­wia smu­tek. – Naj­pierw roz­wód, przez któ­ry wpa­dła w de­pre­sję. Prze­pro­wadz­ka do Mer­lin, a gdy sta­wa­ła na nogi, zda­rzył się ten wy­pa­dek. Nie mo­głem zo­sta­wić jej sa­mej, zwłasz­cza że ni­ko­go do sie­bie nie do­pusz­cza­ła. Za­mknęła się w so­bie i z ni­kim nie chcia­ła roz­ma­wiać.

– Mu­sia­ła bar­dzo cier­pieć – szep­nęłam.

– Ale była też nie­zwy­kle upar­ta. Po­wie­dzia­łem jej, że ca­łkiem rzu­cę stu­dia, je­śli nie we­źmie się w ga­rść i wi­dzę, że do­pie­ro to po­skut­ko­wa­ło.

– No wła­śnie, co będzie z two­ją mamą, gdy wró­cisz na uczel­nię?

– Mama co­raz le­piej so­bie ra­dzi, a ciot­ka June za­de­kla­ro­wa­ła, że jej po­mo­że – wy­ja­śnił.

– A twój oj­ciec? – za­py­ta­łam nie­pew­nie.

– Nie mam ojca – od­pa­rł szorst­ko.

– Masz na my­śli to, że zma­rł?

– Nie. My­ślę, że on ma się świet­nie, ale dla mnie nie ist­nie­je i nie po­zwo­lę mu się zbli­żyć do mamy. Przez lata ją zdra­dzał, oszu­ki­wał, więc niech się cie­szy, że mu nie obi­łem gęby za krzyw­dy, któ­re jej wy­rządził.

– Na­praw­dę mi przy­kro z tego po­wo­du, Ryan.

– Było, mi­nęło. Na szczęście nie ma go już w na­szym ży­ciu. Śmie­ci same się wy­nio­sły – do­dał z wy­ra­źną od­ra­zą.

– Wi­dzisz, za to ja prak­tycz­nie w ogó­le nie go­tu­ję – po­sta­no­wi­łam wró­cić do bez­piecz­niej­sze­go te­ma­tu.

– Ale jak to?

– Lu­bię ro­bić rze­czy, z któ­rych czer­pię ra­do­ść, a go­to­wa­nie tyl­ko dla sie­bie do nich nie na­le­ży – od­po­wie­dzia­łam, po czym upi­łam łyk wina.

– Nie je­dli­ście z mężem wspól­nie śnia­dań czy obia­dów? – za­py­tał, a ja po­kręci­łam prze­cząco gło­wą.

– Bar­dzo rzad­ko, może raz w ty­go­dniu. Na po­cząt­ku było ina­czej – wspo­mnia­łam. – Jak tyl­ko by­li­śmy na miej­scu, uma­wia­li­śmy się za­wsze w po­rze lun­chu, by ra­zem zje­ść. Po­tem za­czy­na­ło nam bra­ko­wać na to cza­su, je­dli­śmy o ró­żnych po­rach i ró­żnych miej­scach.

– Co zro­bisz po po­wro­cie z Re­dwo­od?

– Nie mam po­jęcia. Tro­chę się oba­wia­łam przy­jaz­du tu­taj, a te­raz naj­chęt­niej bym zo­sta­ła.

– To zo­stań – za­su­ge­ro­wał z uśmie­chem.

– Nie mogę. Zdal­na pra­ca na dłu­ższą metę nie wy­pa­li, a lu­bię swój ze­spół, at­mos­fe­rę, miej­sce. Będę mu­sia­ła po pro­stu za­cząć od nowa.

– Zo­sta­jesz w wa­szym domu?

– Leo chce go za­trzy­mać, a mnie spła­cić, bym mo­gła so­bie ku­pić miesz­ka­nie w oko­li­cach Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding.

– O! Pew­nie na żywo robi nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie.

– Jak już ku­pię tam miesz­ka­nie i się urządzę, to cię za­pro­szę – rzu­ci­łam lu­źno.

– Będę cię trzy­mał za sło­wo, choć pew­nie do tego cza­su już o mnie za­po­mnisz – mó­wi­ąc to, na mo­ment spu­ścił wzrok.

– Z moją pa­mi­ęcią jest jesz­cze ca­łkiem do­brze – zwró­ci­łam mu uwa­gę. – W ko­ńcu pa­mi­ętam, że się roz­wo­dzę – prych­nęłam.

– Se­ilo…

Nie wiem dla­cze­go, ale po­czu­łam na­gle…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej