Człowiek w stosunku do religii i wiary - Ks. Antoni Langer - ebook

Człowiek w stosunku do religii i wiary ebook

Antoni Langer

0,0

Opis

Publikacja polecana szczególnie dla katolików tradycjonalistów. Historia rodu ludzkiego, dzieje państw i narodów, są namacalnym dowodem, że mądrość i potęga ziemskich wielkości, to czynnik bardzo słaby i nikły w odmęcie dziejowych wypadków. Jak ziarnko piasku wichrem miotane, tak ich zamiary i dążności zmącone wirem wypadków, rozbijają się o mur nieprzewidzianych przeszkód, lub wbrew woli w przeciwnym pchnięte kierunku, przeciwny też wywołują skutek. Czy więc ta zawisłość człowieka jest dziełem nieugiętego fatalizmu lub ślepego tylko przypadku? Tak mniemali dawni hołdownicy stoicyzmu i mędrcy ‘de grege Epicuri’. Zdrowy rozum inaczej uczy. Wszystkie owe zdarzenia i okoliczności często tak gwałtownie wstrząsające losem jednostek, rodzin i narodów, nie padają bezrozumnie, ale z wyroków Opatrzności najmędrszego i najmiłosierniejszego Boga, który dosięga od końca do końca moco i rozrządza wszystko wdzięcznie. I rzeczywiście, mógłżeby Bóg, który świat stworzył, który go w każdej chwili mocą swą zachowuje, i w każdym pyłku rozwija swą mądrość i wszechmoc, mógłżeby Bóg ten bezmyślnie postępować, oddawać na łup ślepego przypadku swoje stworzenia, swoje dzieła i samego siebie? Nie, to niepodobna. Jego mądrość wymaga, aby cały wszechświat, przezeń stworzony i zachowywany, zmierzał do jakiegoś celu, którego każde stworzenie dostąpić by mogło i w nim znaleźć ostateczny swój rozwój i udoskonalenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Ks. Antoni Langer

 

 

 

 

 

Człowiek w stosunku

do religii i wiary

 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

 

 

 

 

Autor: Langer, Antoni (1833-1902)

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji XIX-wiecznej. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-278-3 

 

 

 

Rozdział pierwszy

Stosunek człowieka do Boga, jego potrójna zawisłość od Niego: w pochodzeniu, bycie i działaniu.

Jest więc Bóg – a Bóg ten nie jest tą karykaturą, jaką zbłąkana filozofia wymarzyła, ale jest takim, jakim Go Kościół w 19-stowiekowejwierze pojmuje i przedstawia, Bogiem chrześcijańskim: – taki jest wynik poprzednich naszych badań, wynik, który jest pierwszym i podstawowym szczeblem w obronie Boskiej wiary naszej. Wszelką bowiem wiarę poprzedzać musi pewność o istnieniu przedmiotu, któremu i w który wierzyć potrzeba.

Uzasadniwszy istnienie Boga, przechodzimy do drugiego pytania: w jakim stosunku stoi człowiek do Niego? Rzecz to wprawdzie widoczna, że jakiś stosunek zachodzić musi między człowiekiem a Bogiem. Jednak by nie zostawiać za sobą stanowisk nieobwarowanych dowodami, wykażemy, iż stosunek ten jest stosunkiem najgłębszej, najistotniejszej, bo bezwzględnej zawisłości człowieka. Poznaliśmy już Boga, jako pierwszą, ostateczną przyczynę (causa prima), z której dłoni twórczej a wszechmocnej wszystko co poza Bogiem istnieje, otrzymało swój byt, a wraz z bytem wszystkie własności, przymioty i siły swej naturze właściwe. A czyż człowiek nie jest maluczkim pyłkiem a cały ród ludzki garścią takich pyłków, które dłoń Stwórcy rzuciła w ustrój wszechświata?! Tak jest, i człowiek stał się – a więc i on jest stworzeniem. Czy zaś podobna, aby nie istniał żaden węzeł, żaden stosunek między stworzeniem a Stwórcą, bez którego stworzenie to w nicości pozostać by musiało? Najprzód więc stosunek najgłębszej zawisłości w powołaniu do bytu wiąże człowieka z Bogiem, jako Stwórcą. Ale nie dość na tym. Naczynie, ręką garncarza ulepione zależy od niego, jako od dawcy bytu; lecz raz wykończone kształtów swych nie zmienia i trwa wciąż bez pomocy mistrza: zależność, istniejąca w początkach istnienia, a raczej w przejściu z nicości do bytu, ustaje tam, gdzie się zaczyna trwanieczyli dalszy ciąg bytu. Czy taki tylko stosunek zachodzi między stworzeniem a jego Bogiem i Stwórcą? Nie, tutaj zawisłość nie jest tylko przemijającą, ograniczoną do chwili tworzenia, ale trwałą, ustawiczną, ponawiającą się w każdej chwili trwania bytu. Jak w pierwszym momencie istnienia, tak i w każdej cząstce swego trwania, jestestwo z rąk tego samego Stwórcy wychodzi. Taż sama twórcza potęga, która byt wywołała z nicości, konieczną jest wciąż, aby byt ten utrzymać. Gdyby Bóg choć na chwilę swą twórczą działalność zawiesił, nieprzeparta konieczność zepchnęłaby stworzenie do pierwotnej nicości. Rzeka przestaje płynąć, gdy wyschną źródła; świetlne promienie nikną, gdy ognisko się zasłoni – tak też, gdy źródło stworzonego bytu zamknie swe upusty, stworzenie traci swój byt.1 Nietrudno uwidocznić tę prawdę. Trwaniebowiem jest przecie czymś więcej, aniżeli początek. Jeśli zaś początek ma swoją przyczynę, toć też i trwanie mieć ją powinno. Gdzież więc szukać powodu trwania? Czy może w początku samym? Oczywiście że nie: wówczas bowiem początek musiałby zarazem być też i trwaniem; inaczej nie mógłby być dawcą trwania. Czy więc może w jakiej sile w początkowym bycie zawartej? I to nie, bo wtedy siła ta musiałaby już zawierać w sobie całą pełnię trwania, które dopiero wywołać ma i utrzymywać. Wreszcie może przyczyna ta leży w wymaganiu (exigentia) początkowego bytu? Lecz i to niemożliwe. Bo przecież fala, tryskająca ze źródła, nie wymaga koniecznie wypływu fal nowych, by wspólnie z nimi popłynąć potokiem. Zatem nic innego nie pozostaje, jak tylko dłoń Stwórcy, od której zarówno początek bytu, jak i jego przedłużenie czyli trwanie, w każdej chwili zależeć musi.

Mistrz-człowiek może usunąć rękę od swego dzieła i pozostawić je samemu sobie, bez obawy zniszczenia go. Ludzkie bowiem tworzenie opiera się zawsze na niezawisłym od człowieka a trwałym podścielisku, a zależy wyłącznie na ukształtowaniu, na wywołaniu formy; dalsze tej formy istnienie utrzymuje już podścielisko, czyli przedmiot ex quo trwaniem własnego bytu, i dlatego to człowiek nie potrzebuje już żadnych dokładać starań, aby przedłużyć istnienie swego dzieła. Inny jest stosunek Mistrza-Boga do Jego tworów. Bóg, stwarzając, nie posługuje się żadnym przedmiotem, nie przyodziewa materii w kształty, ale i kształt i materię wyprowadza z nicości, oboje więc utrzymywać musi. A zatem przedłużanie bytu wszechmocną dłonią Stwórcy, jest koniecznym warunkiem trwania wszech-stworzeń. Stąd wypływa druga zawisłość stworzenia od Stwórcy, w każdej chwili jego bytu się powtarzająca, zawisłość, która je czyni najzupełniejszą własnością Bożą. Lecz jest jeszcze ściślejszy węzeł, jest jeszcze głębsza zależność, której nie mniej, jak poprzednim i człowiek także podlega.

Każde jestestwo ma nie tylko istnienie, ale też istnieniu temu właściwe czynności i sposób działania. Otóż i tutaj zawisłość jego od Boga jest zawsze ta sama. Nie tylko dlatego, że jego zdolność do czynu, jego władze, sposobne do działania, w każdej chwili od Boga pochodzą2 , lecz co najgłówniejsza dlatego, że sam Bóg współdziałać musi ze stworzeniem w dokonywaniu każdej jego czynności. Bez współdziałania tego ani początek jej, ani przebieg, ani skutek nie byłby możliwy. Jest to prawda, o której na drodze rozumowania przekonać się można. Czyn jest także bytem i to daleko doskonalszym od samej tylko władzy i zdolności do czynu; gdyby więc Bóg dawał tylko tę zdolność, a sam czyn i działanie byłoby niezawisłe od Niego, tym samym już mielibyśmy byt samodzielny, którego dawcą nie byłby Bóg, czyli wynikałoby stąd, że Bóg nie byłby pierwszą przyczyną wszystkiego bytu. Czyn bowiem, przez stworzenie wykonany, w stworzeniutym, a nie w Bogu miałby swą całkowitą przyczynę, byłby więc bytemw początku swoim i powstawaniu od Boga zupełnie niezależnym. Ponieważ zaś Bóg, jakeśmy dopiero widzieli, jest zachowawcą wszelkich jestestw, czyli trwanie wszelkiego bytu od Boga jest zależnym, przeto z powyższego przypuszczenia ten dziwny wypływałby wynik, że czyn, przez stworzenie dokonany, w 2, 3, 4 i we wszystkich następnych chwilach swego bytu potrzebowałby twórczej potęgi Bożej, a obchodziłby się bez niej w pierwszej chwili, w zaczątku swego istnienia.

Zachowanie jestestw i utrzymywanie wszelkiego bytu, jest tylko dalszym ciągiem, i nieustannym ponawianiem pierwotnego dzieła stworzenia. W całym, jakkolwiek rozległym zakresie działania istot stworzonych, nie mamy przykładu, któryby nam tę prawdę wiernie i całkowicie uzmysłowić potrafił. Jednak chcąc rzecz naszą wyraźniej przedstawić, pomijać przykładów nie możemy, chociaż posługując się nimi, niedokładne i blade ich strony żywszymi barwami uwydatnić nam przyjdzie. Spójrzmy na dziecię, zasiadające po raz pierwszy do lekcji pisania; wprawdzie pisze już ono, ale ręka nauczyciela kieruje każdym ruchem jego rączki. Bez tej pomocy dziecię ani jednej litery postawić nie zdoła, chociaż paluszki jego nie są pozbawione odpowiedniej siły. Nauczyciel bierze jego rączkę i kreśli literę lub zgłoskę, która w całej swej wielkości i we wszystkich kreskach wychodzi z ręki dziecięcia, lubo również cała nauczyciela jest dziełem. Litera zawdzięcza nauczycielowi, że ma byt tena nie inny, i zawdzięcza go dziecięciu: bo rączka jego wpływa zawsze na ruchy ręki nauczyciela, zostawiając w drżących lub krzywych kreskach ślady swej własnej niedoskonałości. Podobny zachodzi stosunek we współdziałaniu (concursus) Stwórcy ze stworzeniem. Bóg w nieskończonej swej dobroci, mówi Tomasz św.3 , chciał aby stworzenie było obrazem i podobieństwem Jego nie tylko w bycie, ale i w działaniu. Aby jednak sposób działania zastosować do natury stworzeń, Stwórca wlewa w nie wewnętrzną siłę czynną, czego nauczyciel rączce dziecięcej udzielić nie jest w stanie. Lecz ponieważ źródłem wszelkiego bytu jest sam Bóg tylko, więc też ilekroć czynna siła stworzenia wywołać ma byt jakikolwiek, czy to istotny, czy przypadłościowy4 , sam Bóg wtedy byt ów przeprowadza, jakoby kanałem siły stworzenia. Wskutek zaś tego przepływu byt otrzymuje pewne właściwe sobie, gatunkowe przymioty. Tak więc o ile z rąk Stwórcy wychodzi ta czynność, nosi na sobie podobieństwo Boże, o ile zaś zabarwioną jest gatunkowymi własnościami stworzenia, odbija się w niej piętno rzeczy stworzonych. Bóg w działaniu stworzeń jest dawcą tego, co najważniejsze, tj. bytu, byt zaś ten w przechodzie przez czynną siłę stworzenia przyjmuje naturę gatunkową, swą postać, przez co też skutek odpowiednim się staje owej drugiej przyczynie, czyli stworzeniu5 . Z jednej więc strony cały skutek Bogu przypisać należy, jako dawcy bytu, z drugiej zaś, niemniej cały skutek dziełem jest stworzenia, bo ono wewnętrzną swą siłą byt ten specyfikuje. Bez współdziałania Bożego stworzenie nie mogłoby żadnego skutku wywołać, czyli w ogóle odjętą by mu była wszelka zdolność działania, boć każde działanie odnosi się i zmierza do jakiegoś skutku. Dziwnie głęboka zawisłość stworzenia od Stwórcy swego! A tej zawisłości podległy jest i człowiek, niemniej jak wszystkie dzieła rąk Bożych. Lecz nie tu jeszcze ostateczna granica wpływu mocy Bożej na rozwój wszelkich objawów życia naszego. Czyż człowiek nie jest zależny od mnóstwa okoliczności, od tysiąca drobnych na pozór wydarzeń, które się składają na przędzę jego życia, torując mu obraną drogę, lub spychając go na inną? Czy nieznany Korsykanin zostałby Napoleonem I, gdyby o wiek wcześniej był się narodził? Ileż to razy nic nieznacząca drobnostka, od człowieka niezależna, inny zwrot jego życiu nadaje i na inne popycha go tory!

Rozdział drugi

Dalsza dwojaka zawisłość: 1. od Opatrzności Bożej wszystkim kierującej, 2. od Boga, jako ostatecznego celu.

Historia rodu ludzkiego, dzieje państw i narodów, są właśnie namacalnym dowodem, że mądrość i potęga ziemskich wielkości, to czynnik bardzo słaby i nikły w odmęcie dziejowych wypadków. Jak ziarnko piasku wichrem miotane, tak ich zamiary i dążności zmącone wirem wypadków, rozbijają się o mur nieprzewidzianych przeszkód, lub wbrew woli w przeciwnym pchnięte kierunku, przeciwny też wywołują skutek. Czy więc ta zawisłość człowieka jest dziełem nieugiętego fatalizmu, lub ślepego tylko przypadku? Tak mniemali dawni hołdownicy stoicyzmu i mędrcy de grege Epicuri. Zdrowy rozum inaczej uczy. Wszystkie owe zdarzenia i okoliczności często tak gwałtownie wstrząsające losem jednostek, rodzin i narodów, nie padają bezrozumnie, ale z wyroków Opatrzności najmędrszego i najmiłosierniejszego Boga, którydosięga od końca do końca mocnie i rozrządza wszystko wdzięcznie6. I rzeczywiście, mógłżeby Bóg, który świat stworzył, który go w każdej chwili mocą swą zachowuje, i w każdym pyłku rozwija swą mądrość i wszechmoc, mógłżeby Bóg ten bezmyślnie postępować, oddawać na łup ślepego przypadku swoje stworzenia, swoje dzieła i samego siebie? Nie, to niepodobna. Jego mądrość wymaga, aby cały wszechświat, przezeń stworzony i zachowywany, zmierzał do jakiegoś celu, którego każde stworzenie dostąpić by mogło i w nim znaleźć ostateczny swój rozwój i udoskonalenie. Dalej wymaga taż sama mądrość, aby Bóg nadał każdemu jestestwu siłę i zdolność, potrzebną do osiągnięcia celu, i na koniec, by je do tego celu doprowadził w sposób, naturze każdej jednostki odpowiedni. Stąd więc cały ów łańcuch przyczyn i skutków, z taką siłą wstrząsających życiem jednostek i narodów, nie jest bezładnym i nierozumnym zestawieniem przypadkowych zdarzeń, ale harmonijną całością, spojoną wyrokiem najmędrszej Opatrzności Boskiej. Każde ogniwo tej całości, albo czynnie i zamiarowo połączył Bóg z następstwem, albo dopuścił to połączenie, aby wszystko jednemu podporządkować celowi. Świat z całą rozmaitością tworów jest dziełem, pełnym artystycznej harmonii i jedności, dziełem Boga, który nie tylko w chwili stworzenia rzucił w nie zarody porządku, ziarna myśli swojej, ale i w dalszym jego rozwoju czuwa nad nim, pielęgnuje swe twory i rządzi nimi, żadnym nie gardząc, żadnego nie wypuszczając ze swej opieki, owszem, wszelkie zło ku dobremu kierując, wszelką gorycz i ból, wszelką nędzę i ludzkie cierpienia ojcowską dłonią miłosierdzia swego na korzyść cierpiących obracając. Prawda ta w sercu ludzkim tak głębokie zapuściła korzenie, że i poganin w chwili wielkiego ucisku, w chwili gwałtownej burzy, rozdzierającej mu serce, zapomina wszystkich swych bogów i bogiń i korną a gorącą modlitwą wznosi się do tronu jednegoBoga, błagając o ulgę w przygniatającym go cierpieniu. Jego modlitwa jest najwymowniejszym wyrazem powyższej prawdy. Na ten też fakt chrześcijańscy apologeci często się powoływali, aby przekonać pogan, że wiara w jednegoBoga, władcę wszechrzeczy, głęboko wrosła im w sercu7 . ˝O Boże, woła Kościół, który w zrządzeniach swej Opatrzności nigdy się nie mylisz, prosimy Cię, abyś wszystko, co szkodliwe od nas odwracać, a co pożyteczne nam dawać raczył˝8 . Ta prośba Kościoła jest modlitwą każdej bez wyjątku duszy, która nie przytłumia w sobie wrodzonego popędu do Boga, czyli jakby powiedział Tertulian: ˝duszy z natury chrześcijańskiej˝9 , animae naturaliter christianae. Opatrzność tedy Boża czuwa nad wszystkim, wszystkim rządzi i wszystko przenika. Każda chwila życia ludzkiego, każde istnienie, myśl każda od niej zależy, ani jeden włos nawet nie spada z głowy człowieka bez woli Ojca, który jest w niebiesiech.

Zdumiewająca jest ta wszechstronna zawisłość. Lecz jest jeszcze jeden jej rodzaj najwyższy, a zarazem największej doniosłości dla każdego człowieka. Człowiek nie tylko jest od Boga, ale i dla Boga. Wraz z całym światem wyszedł on z rąk Bożych na to tylko, aby ustawicznie dążyć do Stwórcy swego i kiedyś doń wrócić. Zwróćmy na chwilę uwagę naszą na ten ostatni rodzaj zależności.

Czy człowiek ma w ogóle jakiś cel na ziemi? Jeśli pomnimy, że jest dziełem rąk Bożych, już rozstrzygnęliśmy to pytanie. Każdy bowiem sztukmistrz, każdy rzemieślnik, do jakiegoś celu swą pracą zmierza (finis operantis); z drugiej zaś strony dzieło, będące owocem jego trudów przeznacza on i ukształca do właściwego mu użytku, co znów stanowi cel samego dzieła (finis operis). Czyż mądrość wiekuista w twórczej swej pracy nie miałaby się również kierować celową dążnością? Niedorzecznym byłoby podobne przypuszczenie.

Jakiż więc cel mógł pobudzić Boga do wykonania mistrzowskiego ustroju wszechświata? Oczywiście, nie żadna potrzeba samego Boga, którą dzieło stworzenia zaspokoić by miało; boć On sam wystarcza sobie nieskończoną pełnią doskonałości, tak, że niczego zgoła do szczęścia swego nie potrzebuje, ani też szczęścia tego i doskonałości bardziej już podnieść i spotęgować nie może, bo Bóg posiadając pełnię nieskończonej doskonałości ani potrzebować czegoś, ani pomnażać swego szczęścia nie może. Żadne więc jestestwo nawet dobrocią swoją nie mogło skłonić Boga do przedsięwzięcia dzieła stworzenia. Bo chociażby ono było jak najdoskonalsze, w porównaniu do nieskończonej doskonałości Bożej jest zawsze tylko nicością. Cóż więc było Bogu pobudką w dziele stworzenia ?... Oto miłość tylko i to miłość samego siebie. W pobudkę tę głębiej wglądnąć należy. Bóg poznaje swą piękność bez granic w całym jej blasku, a znając ją, kochać ją musi całą nieskończonością swej najświętszej woli. Nie masz bowiem dla niej poza Bogiem wznioślejszego, piękniejszego i miłości godniejszego dobra. Bóg więc pod wpływem tej miłości tego jedynie żądać może, aby to dobro miłości najgodniejsze od innych też istot poznane i kochane było. Tego jedynie, mówię, Bóg chcieć i żądać może – nie z potrzeby, ale dla godności swojej; a przeto, chcąc tworzyć, tylko jestestwa zdolne do poznawania i miłowania Go, czyli jestestwa obdarzone rozumem i wolą zamierzać może. Dać się więc poznać i pokochać, było zamiarem Bożym w stwarzaniu aniołów i ludzi. Ale że człowiek znów nie zdoła głębi Boskich doskonałości przeniknąć, musiał Bóg w sposób odpowiedni do rozumowej jego natury, upowitej w zmysłach, odsłonić mu skarby swego piękna i swej dobroci. W tym więc celu skreślił palcem swej mądrości, tę wspaniałą księgę przyrody, której każda głoska opiewa chwałę swego Stworzyciela. Stąd łatwo wywnioskować, jaki cel zakreślił Bóg człowiekowi i jakie mu wytknął zadanie na ziemi. Jeśli w stworzeniu człowieka i całego widzialnego świata, jedynym było Stwórcy zamiarem, żeby człowiek znał Go i kochał, to i na odwrót jedynym celem i zadaniem człowieka nie może być nic innego, jak tylko poznać Boga, miłować Go i miłość tę okazać czcią i uwielbieniem Jego chwały, serdeczną wdzięcznością za otrzymanie dobrodziejstwa, ochoczym pełnieniem świętej Jego woli. To uwielbienie Boga w doczesnym życiu jest ostatecznym celem człowieka na ziemi, celem, który go udoskonali i u kresu doczesnej pielgrzymki nieskończonym szczęściem nasyci. Otóż ten obowiązek uwielbienia Boga w tym życiu, stawia człowieka w nowym stosunku zawisłości od Niego – zawisłości tak głębokiej, że obejmuje całą istotę człowieka, cały świat wewnętrzny jego myśli, całą sferę jego działania – zawisłości tak wzniosłej, uszlachetniającej, błogiej w skutkach, że służenie Bogu jest królowaniem: Deo servire – regnare est.

Oto w głównych zarysach zależność człowieka od Boga, wiążąca go z Nim pięciorakim węzłem, przenikająca całe jego jestestwo, obejmująca całe życie jego, od pierwszej chwili bytu aż do zupełności rozwoju i końcowego szczęścia.

Rozdział trzeci

Rozwinięcie pojęcia religii: naturalnej i objawionej. – Istotna podstawa wiary objawionej. – Podział: Czym jest dla człowieka religia w ogólności? – Czym wiara w objawioną religię?

Przejdźmy teraz do dalszych następstw co dopiero wykazanej prawdy. Czy mógłby człowiek nie znać tej zawisłości od Boga, nie odczuwać jej ogromu? Nie, to rzecz niemożebna. Dopóki światło rozumu nie straci przyrodzonej swej siły, musi ono opromieniać tę prawdę, choć może w całej jej głębi przeniknąć nie zdoła. Ta zależność bowiem jest właśnie drogą wiodącą człowieka do poznania Tego, quem ignorare non potest. Toteż zarówno, jak pojęcie Boga, tak i znajomość tej zawisłości wrodzoną jest rozumnej naturze. Obydwa te pojęcia wyjaśniają się i uzupełniają nawzajem. Wynikiem poznania teoretycznego jest uznanie praktyczne. Wola bowiem, dopóki grzeszne chuci nie zepchną jej z prostej drogi, skłania się chętnie do tego poznania, przyswaja je sobie i postanawia czyny swoje do tej modły stosować. Takim jest to praktyczne uznanie z całym bogactwem rozmaitych jego wyrazów we wszystkich uczuciach i obawach, we wszystkich pragnieniach i tęsknotach serca, w poczuciu całego szeregu obowiązków, wypływających z zupełnego poddania się Bogu. To praktyczne uznanie zawisłości człowieka od Stwórcy, wraz z praktycznym jego zastosowaniem, jest właśnie tym, co odwiecznie religią się zwało, czego też i dzisiaj innym mianem nazwać nie możemy. W definicji tej bierzemy wyraz religia, w jego podmiotowym