Człowiek, państwo, wojna. Analiza teoretyczna - Kenneth N. Waltz - ebook

Człowiek, państwo, wojna. Analiza teoretyczna ebook

Kenneth N. Waltz

5,0

Opis

8. tom serii Historia i Polityka pod redakcją Jana Sadkiewicza

Człowiek, państwo, wojna to jedna z najważniejszych książek o stosunkach międzynarodowych. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć, dlaczego państwa toczą ze sobą wojny.

prof. John J. Mearsheimer, Uniwersytet w Chicago

Trudno wyobrazić sobie współczesną naukę o stosunkach międzynarodowych bez dorobku Kena Waltza. Nawet jego krytycy nie mają wątpliwości, że był on najbardziej znaczącą postacią w naszej dziedzinie w epoce powojennej.

prof. Ken Booth, Uniwersytet w Aberystwyth (emeritus)

Wybitny teoretyk politycznych zmagań o potęgę, bezlitośnie rozwiewał nadzieje na to, że siła moralna, liberalne zasady lub demokratyczne krucjaty mogą położyć kres wojnom. Jednocześnie zaprzeczał powszechnemu przekonaniu, jakoby realiści byli bezwzględnymi jastrzębiami, czerpiącymi przyjemność z używania siły.

prof. Richard K. Betts, Uniwersytet Columbia

Książka nie tylko dla tych, którzy zajmują się polityką profesjonalnie, ale dla wszystkich, którzy się nią pasjonują i pragną ją zrozumieć.

prof. dr hab. Piotr Kimla, Uniwersytet Jagielloński

Prawdopodobnie najważniejsza książka, jaką kiedykolwiek napisano na temat teorii stosunków międzynarodowych.

prof. Robert Gallucci, Uniwersytet Georgetown

Kenneth N. Waltz (1924–2013) – jeden z najwybitniejszych teoretyków i właściwie współtwórca dyscypliny naukowej o nazwie stosunki międzynarodowe. Profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley oraz Uniwersytetu Columbia, członek zespołów naukowych najbardziej prestiżowych ośrodków badawczych jak: Centrum Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Harvarda, Międzynarodowego Ośrodka Naukowego Woodrowa Wilsona w Waszyngtonie, Wydziału Studiów nad Wojną King’s College w Londynie, Uniwersytetów w Pekinie i Fudan w Chinach. Stypendysta Fundacji Guggenheima i Narodowej Agencji Nauki w USA oraz profesor gościnny na wielu uniwersytetach na czterech kontynentach. Jego prace są najczęściej zadawanymi lekturami dla studentów stosunków międzynarodowych na amerykańskich uniwersytetach. Autor dwóch klasycznych dzieł: Struktura teorii stosunków międzynarodowych oraz Człowiek, państwo, wojna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 415

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mamnaimiepaulina

Nie oderwiesz się od lektury

No właściwie można to sobie łatwo samemu wyobrazić. Jednak myślę że warto przeczytać. Ale ogólnie bardzo filozoficznie, ostrożnie i bez konkretów.
00

Popularność




Stephen M. Walt Przedmowa do wydania jubileuszowego z2018 roku

Książka Kennetha N. Waltza Człowiek, państwo, wojna. Analiza teoretyczna według wszelkich kryteriów zasługuje na miano klasyka. Napisana jako praca doktorska na Uniwersytecie Columbia w1954 roku, anastępnie opublikowana w1959 roku, szybko została uznana za fundamentalne dzieło wdziedzinie stosunków międzynarodowych. Jej lekturę zadawano tysiącom studentów, aponad sześćdziesiąt lat później nadal jest czytana, analizowana iszeroko cytowana1. Okultowym statusie tej książki najlepiej chyba świadczy wypowiedź nieżyjącego już profesora Uniwersytetu Harvarda, Stanleya Hoffmanna, który napisał kiedyś, że gdyby poproszono go owybór trzech książek ostosunkach międzynarodowych do przekazania samotnikowi na bezludnej wyspie, to wybrałby Wojnę peloponeską Tukidydesa, Pokój iwojnę Raymonda Arona (który był mentorem Hoffmanna) oraz właśnie dzieło Waltza2.

Co jednak nadaje książce Człowiek, państwo, wojna… ten szczególny status? Zpewnością jedną zjej kluczowych cech jest ponadczasowość: dziesiątki lat po swym pierwszym wydaniu dzieło Waltza wciąż dostarcza użytecznych spostrzeżeń. Kolejnymi zaletami książki są głębia isubtelność rozważań: jak do wszystkich klasyków, można do niej wracać wielokrotnie iza każdym razem znajdować nowy materiał do przemyśleń.

Niemniej jednak główną zasługą autora jest uporządkowanie oraz objaśnienie szerokiego, różnorodnego iobejmującego często sprzeczne stanowiska nurtu myśli zachodniej, podejmującego próbę wyjaśnienia przyczyn wojen iwskazania sposobu, wjaki możemy uczynić świat bardziej pokojowym. Waltz pokazuje, że te różne teorie można pogrupować wtrzy odrębne kategorie, które nazywa „obrazami” (images). Pierwszy obraz kładzie nacisk na naturę istot ludzkich, drugi podkreśla znaczenie wewnętrznej struktury państw, które tworzą system międzynarodowy. Trzeci obraz skupia się na strukturze lub architekturze samego systemu. Wramach każdego obrazu Waltz identyfikuje uderzające podobieństwa między pismami klasycznych teoretyków polityki, współczesnych badaczy społecznych oraz polityków ireformatorów różnych opcji. Ten przenikliwy wgląd wsposób organizacji dziedziny– wspominany później przez Waltza jako „światło [które] błysnęło wjego umyśle”– daje czytelnikom proste, ale mocne ramy do klasyfikowania ioceniania konkurencyjnych argumentów na temat genezy wojen3.

Człowiek, państwo, wojna… to jednak coś więcej niż tylko uporządkowanie istniejącej literatury; Waltz ma również do powiedzenia istotne rzeczy na temat mocnych isłabych stron argumentów zawartych wkażdym obrazie. Docenia wartość rozmaitych pism, które analizuje, ale jest też wpełni świadomy ich ograniczeń. Jego krytyka poszczególnych dzieł jest przenikliwa iprzekonująca; wkażdym przypadku Waltz dociera do sedna argumentów danego myśliciela ipokazuje nam, gdzie się bronią, agdzie nie wytrzymują krytyki.

Co najważniejsze, podkreśla, że przyczyny wojen można znaleźć wobrębie każdego obrazu oraz że brak centralnej władzy politycznej wsystemie międzynarodowym– co powszechnie nazywa się anarchią– jest czynnikiem jednocześnie umożliwiającym wojny izmuszającym państwa do konkurowania ze sobą, czy tego chcą, czy nie. Ztego powodu środki zaradcze umiejscowione wramach jednego obrazu są zgóry skazane na niepowodzenie. Człowiek, państwo, wojna… nie tylko porządkuje więc istniejącą literaturę, ale uczy nas krytycznego myślenia ozawartości wszystkich obrazów oraz orelacjach zachodzących między nimi.

Wksiążce Człowiek, państwo, wojna… Waltz nie przedstawił, jak sam później przyznał, teorii polityki międzynarodowej. Dokonał tego dwie dekady później winnym przełomowym dziele4. NiemniejCzłowiek, państwo, wojna… zawiera kilka kluczowych idei, które Waltz wykorzystał wpóźniejszej pracy, co podkreśla wagę, jaką przywiązywał do teorii jako podstawowego narzędzia, pozwalającego człowiekowi na rozumienie otaczającego go świata. Jak pisze we wstępie: „Podejście empiryczne, choć konieczne, nie jest wystarczające. Korelacja zdarzeń nic nie znaczy, aprzynajmniej nie powinno się jej przypisywać żadnego znaczenia, jeśli nie towarzyszy jej analiza”5. Już na samym początku swojej długiej iznakomitej kariery Waltz dostrzegł, że teorie są niezbędnym ogniwem łączącym obserwację izrozumienie. Bez teorii, która nas prowadzi, piętrzenie empirycznych skojarzeń jest wnajlepszym wypadku bezcelowe, awnajgorszym wiedzie nas na manowce.

Człowiek, państwo, wojna… to wreszcie klasyk, ponieważ czyta się go zprzyjemnością, co jest cechą coraz rzadziej spotykaną wpiśmiennictwie naukowym dotyczącym spraw międzynarodowych. Wśród zalet Waltza są też błyskotliwość italent pisarski; swobodnie czerpie on zliteratury, filozofii, historii iekonomii, dzięki czemu nie tylko dostarcza swym czytelnikom wiedzy, ale potrafi też wzbudzić fascynację prezentowanymi zagadnieniami. Jego erudycja oraz stopień opanowania materiału są imponujące: jest jasne, że czytał dużo igruntownie przemyśliwał, toteż nie dziwi fakt, że jego rozważania poświęcone myślicielom od Spinozy do Kanta, od Wilsona do Lenina czy od Morgenthaua do Machiavellego (iwielu innych) mają same wsobie wielką wartość edukacyjną.

Waltz nie upraszcza swoich rozważań ze względu na czytelników, ani też nie stara się sztucznie wywoływać wrażenia głębi poprzez używanie niezrozumiałego języka. Jego styl pisarski jest wyrafinowany, ale jednocześnie przystępny, nawet wtedy, gdy odnosi się do złożonych argumentów itrudnych do zrozumienia koncepcji. Dzięki temu Człowiek, państwo, wojna… jest idealną książką dla studentów: ułatwia im zdobycie umiejętności klarownego myślenia opolityce międzynarodowej, nie utrudniając tego procesu bardziej niż to konieczne. Sprawia wręcz, że nauka oprzyczynach wojny staje się przyjemna.

Po raz pierwszy zetknąłem się ztą książką jako student, jesienią 1975 roku. Była to lektura obowiązkowa na moim wstępnym kursie dotyczącym stosunków międzynarodowych ijedna zpierwszych książek naukowych ztej dziedziny, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Doświadczenie to było tak porywające, jak ipouczające: nagle poczułem, że pojmuję zagadnienie wojny wsposób, którego nigdy wcześniej nie brałem pod uwagę. Wciąż, rzecz jasna, musiałem się jeszcze wiele nauczyć, ale lektura książki Człowiek, państwo, wojna… pomogła mi przekonać się, że można zrozumieć coś tak wszechobecnego, trwałego istrasznego jak konflikt międzyludzki, amoże nawet zbliżyć się do jego rozwiązania. Lektura książki wzbudziła we mnie również zainteresowanie jej autorem iodegrała niemałą rolę wdecyzji, by kształcić się uniego na kolejnym etapie studiów.

Każdy uczony chciałby, aby jego dzieło zyskało rangę klasyka, acz niewielu udaje się ta sztuka. Napisanie przełomowej książki wymaga stawiania wielkich pytań iudzielania śmiałych,nowatorskich odpowiedzi, co łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ponowna lektura Człowieka, państwa,wojny… po czterdziestu latach od pierwszego zetknięcia się ztą książką umacnia mój głęboki szacunek dla jej autora ijego osiągnięć, atakże wdzięczność za to, że trafiłem na nią wtakim, anie innym momencie życia. Jeżeli zamierzacie przeczytać ją po raz pierwszy, mam nadzieję, że doświadczycie tego samego poczucia odkrycia iuznania.

1 Wmomencie pisania niniejszej przedmowy książka miała prawie 6 tys.cytowań wGoogle Scholar, co stawia ją daleko przed wieloma nowszymi pracami. [Obecnie książka ma już ponad 9 tys. cytowań– przyp. tłum.].

2 Zob. Stanley Hoffmann, An American Social Science: International Relations, „Daedalus”, t. 106, nr 3 (lato 1977), s.51.

3 K.N. Waltz, Preface to the 2001 edition, w: tegoż, Man, the State, and War: ATheoretical Analysis, Columbia University Press, New York 2001, s.viii.

4 Zob. K.N. Waltz, Theory of International Politics, Addison-Wesley, Reading, Mass. 1979 (pol. wyd. K.N. Waltz, Struktura teorii stosunków międzynarodowych, przeł. Renata Włoch, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2010– przyp. tłum.).

5Człowiek, państwo, wojna…, s.34.

Przedmowa do wydania z 2001 roku

Minęło już przeszło pięć dekad od napisania przeze mnie rozprawy doktorskiej zatytułowanej Człowiek, państwo isystem państw wteoriach przyczyn wojen (oryg. Man, the State, and the State System in Theories of the Causes of War). Po tylu latach przyjemnie jest przypomnieć sobie okoliczności powstania iewolucję tego dzieła.

W1950 roku, kiedy wraz zżoną studiowaliśmy na Uniwersytecie Columbia, poświęciłem cały rok akademicki dwóm wymagającym zadaniom– przygotowywaniu się do dwugodzinnego egzaminu ustnego, który decydował olosie każdego studenta, oraz uzyskaniu wystarczająco długiego odroczenia wezwania do wojska, abym mógł być przy narodzinach naszego pierwszego dziecka. Wkwietniu 1951 roku skończyłem przygotowania wzakresie mojego kursu dodatkowego (minor field)– stosunków międzynarodowych, iplanowałem spędzić kilka pozostałych tygodni na ostatecznym przeglądzie materiałów dotyczących mojego kursu podstawowego (major field)– teorii polityki. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że profesor Nathaniel Peffer, który miał być moim głównym egzaminatorem zzakresu stosunków międzynarodowych, znacząco podupadł na zdrowiu iztego powodu nie będzie zasiadał wkomisjach dla studentów zaliczających ten kurs jako dodatkowy. Poprosiłem więc profesora Williama T.R. Foxa ozastąpienie profesora Peffera iwyjaśniłem, że zgodnie ze zwyczajem tego ostatniego uzgodniliśmy, że skoncentruję się na pewnych tematach, takich jak imperializm ihistoria dyplomacji europejskiej, apominę wdużej mierze inne, takie jak prawo międzynarodowe iorganizacja. Po rozmowie telefonicznej zwszystkowiedzącą sekretarką wydziału, Edith Black, istwierdzeniu, że takie ustalenia rzeczywiście często miały miejsce, profesor Fox uprzejmie zwrócił się do mnie słowami: „Tak czy inaczej, kiedy przedmiotem egzaminu są stosunki międzynarodowe, student powinien jednak objąć całą tę dziedzinę, anie dzielić ją na kawałki ikoncentrować się na kilku zagadnieniach”.

Winnych okolicznościach mógłbym odłożyć egzamin na jesień– byłby to rozsądny plan, skoro mówiło się, że dwie trzecie studentów oblewa egzaminy ustne. Do jesieni byłbym jednak znowu wwojsku. Profesora Foxa studenci określali mianem „Super- power Fox”– od tytułu jego książkiThe Superpowers, która dała nazwę całej epoce. Wraz zżoną zgromadziliśmy więc wszystkie książki, jakie mogliśmy znaleźć na temat zawsze trudnego do uchwycenia pojęcia potęgi wstosunkach międzynarodowych.

Kiedy próbowałem za jednym zamachem ogarnąć obszerną literaturę przedmiotu, zaintrygowały mnie rozbieżności między poglądami autorów, którzy– zajmując się pozornie tym samym zagadnieniem– dochodzili do odmiennych, często zupełnie sprzecznych ze sobą wniosków. Jak miałem cokolwiek ztego zrozumieć? Kiedy siedziałem wuniwersyteckiej Bibliotece Butlera, wmoim umyśle błysnęło światełko. Na obecnie bardzo już pożółkłej kartce pospiesznie zapisałem to, co uznałem za trzy poziomy analizy stosowane wbadaniach nad polityką międzynarodową. Znalazłem klucz, który pozwolił mi uporządkować iutrwalić oporną materię przedmiotu.

Wtrakcie czteromiesięcznego pobytu wFort Lee wWirginii dla zabicia czasu przygotowałem konspekt proponowanej rozprawy. Liczył około piętnastu stron iobejmował wszystko, od utopii, przez geopolitykę, po potencjalną eksplozję demograficzną, awszystko to wpasowane wtrójdzielny schemat. Wysłałem konspekt do profesora Foxa iudałem się do niego, gdy byłem na przepustce wpółnocnym New Jersey. Jego zdaniem konspekt mógł być przydatny dla kursu, który mógłbym kiedyś prowadzić. Zasugerował, żebym tymczasem poświęcił jeden dzień na napisanie trzy- lub czterostronicowego konspektu rozprawy. Tak też zrobiłem. Wiele tygodni później, będąc już wKorei, otrzymałem list, zktórego wynikało, że stali członkowie wydziału nie rozumieli moich założeń badawczych, ale postanowili pozwolić mi na kontynuowanie pracy nad dysertacją.

Jesienią 1952 roku wróciłem do Nowego Jorku– zbyt późno, by rozpocząć nauczanie, nawet gdyby posada była dostępna. Na szczęście profesor Fox, świeżo upieczony szef Instytutu Studiów nad Wojną iPokojem, zaproponował mi stanowisko asystenta naukowego wswej jednostce. Połowę czasu miałem poświęcać pracy nad rozprawą, adrugą połowę na korektę pracy historyka Alfreda Vagtsa, której maszynopis, ułożony na biurku winstytucie, miał całe dziewięć cali wysokości. Wiosną 1954 roku ukończyłem rozprawę iprowadzenie rocznego kursu na temat polityki międzynarodowej; do końca lata skróciłem maszynopis Vagtsa do rozmiarów nadających się do publikacji1. Pięć lat później moja rozprawa została opublikowana jako Man, the State, and War: ATheoretical Analysis.

Tak przedstawia się geneza niniejszej książki. Pora na kilka słów na temat jej treści. Na początku sięgnąłem po termin „poziomy analizy”, aby ustalić, gdzie leży domniemana główna przyczyna zdarzeń wpolityce międzynarodowej. Żona przekonała mnie do użycia trafniejszego ibardziej eleganckiego określenia „obraz” (image)– trafniejszego, ponieważ myślenie wkategoriach poziomów może skłaniać do łatwego popadania wprzekonanie, że wybór poziomu to tylko kwestia gustu ilepszego lub gorszego dopasowania do przedmiotu zainteresowania. „Obraz” jest lepszym terminem także dlatego, że choć dla niektórych problemów polityki międzynarodowej odpowiednie jest myślenie analityczne, to głębsze zrozumienie tej dziedziny wymaga podejścia systemowego, które od razu kieruje uwagę na efekty trzeciego obrazu ipozwala objąć wszystkie trzy „poziomy”.

Słowo „obraz” wskazuje, że wumyśle powstaje jakieś wyobrażenie, że świat postrzegany jest wpewien sposób. „Obraz” jest trafnym określeniem zarówno dlatego, że polityki międzynarodowej nie można zobaczyć bezpośrednio, bez względu na to, jak wnikliwie byśmy się jej przyglądali, jak idlatego, że stworzenie teorii wymaga właśnie zobrazowania odpowiedniej sfery działań. Określenie „obraz” wskazuje również, że, aby wyjaśnić przebieg zdarzeń wsferze międzynarodowej, trzeba wymazać zpola widzenia pewne elementy iskoncentrować się na tych, którym przypisuje się zasadnicze znaczenie. Odnosząc pierwszy idrugi obraz do trzeciego, postrzegałem ten trzeci jako „strukturę, wramach której działają państwa” oraz jako „teorię uwarunkowań panujących wsamym systemie międzynarodowym”2. Przyczynowe wyjaśnianie zdarzeń wstosunkach międzynarodowych wymaga analizy zarówno indywidualnych właściwości państw, jak isytuacji, wjakich się znajdują3.

To, co wówczas nazwałem „systemem państw”, później zdefiniowałem bardziej precyzyjnie jako strukturę międzynarodowego systemu politycznego. Ściśle rzecz biorąc, wksiążce Człowiek, państwo, wojna… nie przedstawiłem teorii polityki międzynarodowej; położyłem jednak podwaliny pod taką teorię. Podjąłem wniej rozważania izidentyfikowałem problemy, które wciąż należą do podstawowych zagadnień zajmujących decydentów ibadaczy polityki. Rozdział IV, najdłuższy wksiążce, zawiera analizę podstaw ikwestionuje słuszność tego, co niesłusznie nazywa się „teorią demokratycznego pokoju” (jest to teza, względnie rzekomy fakt, ale nie teoria). Przeprowadziłem rozróżnienie pomiędzy liberałami interwencjonistycznymi inieinterwencjonistycznymi, przestrzegając przy tym przed zagrożeniami związanymi ze skłonnościami tych pierwszych– zagrożeniami często dziś lekceważonymi przez twórców amerykańskiej polityki zagranicznej. Pokój jest wszak najszlachetniejszym celem wojny, ajeśli jedynym niewojowniczym typem państwa mają być demokracje, to można usprawiedliwić sięgnięcie po wszelkie środki dla zdemokratyzowania całego świata. Liberałowie nieinterwencjonistyczni wzdrygają się na samą myśl ometodach, które mogą zostać zastosowane do realizacji wysuniętego przez administrację prezydenta Clintona planu „szerzenia demokracji”. Zasadność tezy odemokratycznym pokoju zakwestionowałem, zestawiając drugi obraz ztrzecim ipowołując się na autorytet Jana Jakuba Rousseau. Aby wśród państw jakiegokolwiek rodzaju, funkcjonujących wwarunkach anarchii, niezawodnie panował pokój, musiałyby one wszystkie być stale ijednakowo idealne.

Amerykanom od dawna towarzyszy przekonanie, że ich kraj promuje na arenie międzynarodowej wartości uniwersalne. Przekonanie to ma dwie konsekwencje. Po pierwsze, gdy Stany Zjednoczone podejmują działania wcelu utrzymania równowagi, jak wprzypadkach przystąpienia do pierwszej wojny światowej czy przeciwstawienia się Związkowi Radzieckiemu wokresie zimnej wojny, polityka ta nie jest uzasadniana kalkulacjami potęgi politycznej, ale walką owolność na świecie iwspieraniem sprawy demokracji. Po drugie, Amerykanom trudno uwierzyć, że rozszerzanie przez Stany Zjednoczone ich wpływów iwładzy wsferze międzynarodowej może wśród innych państw budzić obawy isprzeciw. Amerykanie niechętnie przyjmują do wiadomości, że ich obecna potęga, nawet jeżeli towarzyszą jej dobre intencje, jest źródłem niepokoju dla państw żyjących wjej cieniu. Książka Człowiek, państwo, wojna… wyjaśnia, wjaki sposób równoważenie sił wpolityce międzynarodowej wynika nie zwrogości ludzi czy państw, ale zwarunków, wjakich wszystkie państwa funkcjonują4.

Skłonność państw do równoważenia, podobnie jak inne ich obawy ipraktyki, ma źródło wanarchii międzynarodowej. Wojna może wybuchnąć teraz zobawy, że zadowalająca równowaga zmieni się wprzyszłości wnierównowagę na niekorzyść danego państwa. To, co obecnie trafnie nazywa się „cieniem przyszłości” iczęsto uważa się za czynnik sprzyjający współpracy między państwami, może być istotną przyczyną wojen, czego doskonałym przykładem jest pierwsza wojna światowa5. Co więcej, okazuje się, że konflikt leży nie tyle wnaturze ludzi czy państw, co wnaturze aktywności społecznej6. Konflikt jest produktem ubocznym konkurencji iwysiłków na rzecz współpracy. Wsystemie polegania na sobie, wktórym konflikty są nieuniknione, państwa muszą dbać ośrodki niezbędne do funkcjonowania isamoobrony. Im ostrzejsza konkurencja, tym bardziej państwa dążą do osiągania korzyści względnych, anie bezwzględnych7.

Odporność książki Człowiek, państwo, wojna… na upływ czasu świadczy oniezmienności polityki międzynarodowej. Ostatnie dziesięciolecia, choć brzemienne wdoniosłe wydarzenia, nie naruszyły anarchicznej struktury polityki międzynarodowej, co sprawia, że książka pozostaje aktualna. Zagadnienia ozasadniczym znaczeniu– dominacja polityki równowagi sił, znaczenie czynników identyfikowanych wramach poszczególnych obrazów, wpływ cienia przyszłości, kwestia korzyści względnych ibezwzględnych– wciąż nurtują badaczy polityki międzynarodowej.

1 A. Vagts, Defense and Diplomacy, New York 1956.

2 Zob. s.272–273.

3 Zob. s.205–206.

4 Zob. wszczególności s.237–264.

5 Zob. rozdział V, wszczególności s.162 i n.

6 Zob. s.203.

7 Zob. s.237, 265.

Przedmowa do wydania z 1959 roku

Niniejsza książka jest wyrazem bezpośredniego zainteresowania stosunkami międzynarodowymi oraz wieloletniej fascynacji teorią polityki. Ta druga towarzyszy mi począwszy od lat spędzonych wOberlin College, gdzie John iEwart Lewis zarazili mnie pasją do teorii ipomogli zrozumieć jej znaczenie wbadaniu polityki. Później, na Uniwersytecie Columbia, miałem szczęście być jednym ze studentów nieżyjącego już Franza Neumanna, którego błyskotliwości ikompetencji nauczycielskich nigdy nie zapomną ci, którzy go znali.

Najważniejszy inajwiększy dług wdzięczności mam wobec Williama T.R. Foxa, który od pierwszych mglistych zarysów pracy do przedstawionej tu ostatecznej wersji nie żałował rad iwnikliwej krytyki. Co więcej, jako dyrektor Instytutu Studiów nad Wojną iPokojem Uniwersytetu Columbia pozwolił, bym poświęcił badaniom ipisaniu okresy letnie atakże część roku akademickiego. Nie wystarczy więc powiedzieć, że dzięki niemu ta książka jest lepsza, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by bez jego zachęty irad wogóle powstała.

Niezwykłe szczęście miałem również wprzypadku innych krytyków: Herberta A. Deane’a iJohna B. Stewarta, obu zUniwersytetu Columbia, oraz Kennetha W. Thompsona zFundacji Rockefellera. Każdy znich był na tyle uprzejmy, by przeczytać cały tekst na którymś zstadiów jego przygotowania, aprofesor Stewart na tyle cierpliwy, by przeczytać go na dwóch różnych etapach pracy. Każdy znich poczynił sugestie, które uchroniły mnie przed wieloma błędami i, co ważniejsze, skłoniły do powtórnego rozważenia, aczęsto do przeformułowania znaczących partii tekstu, choć nie zawsze dochodziłem do wniosków, zktórymi gotowi byliby się zgodzić.

Moja żona zrobiła coś więcej niż tylko zajmowanie się dziećmi iprzestawianie przecinków, więcej także niż wykonanie korekty izrecenzowanie tekstu: zgromadziła większość materiałów do jednego rozdziału, aswoje pomysły iwiedzę wniosła do wszystkich. Podziękować chciałbym również wydawnictwu Columbia University Press za zrozumienie problemów, zjakimi musi się zmierzyć niedoświadczony autor, igorliwą pomoc wich przezwyciężeniu.

Myśli, które chciałem przekazać, często wyrażone zostały wdziełach innych autorów znacznie trafniej, niż sam mógłbym to kiedykolwiek zrobić. Wzwiązku ztym sięgałem swobodnie po cytaty ipragnę podziękować następującym wydawcom za ich uprzejmą zgodę na przytaczanie fragmentów dzieł chronionych prawem autorskim: George Allen and Unwin, Ltd. za Imperialism Johna Hobsona; Constable and Company, Ltd. za ALasting Peace through the Federation of Europe Jana Jakuba Rousseau wtłumaczeniu C.E. Vaughana; E.P. Dutton and Company, Inc. za The Social Contract Rousseau wtłumaczeniu G.D.H. Cole’a (wydanie wramach „Everyman’s Library”); William Morrow and Company, Inc. za Coming of Age in Samoa Margaret Mead (copyright 1928 by William Morrow and Company) oraz And Keep Your Powder Dry (copyright 1942 by Margaret Mead); Philosophical Library za Psychological Factors of Peace and War pod redakcją T.H. Peara; Social Science Research Council za Tensions Affecting International Understanding Otto Klineberga.

Kenneth N. Waltz

Swarthmore College

kwiecień 1959

Człowiek, państwo, wojna

I. Wprowadzenie

Ktoś powiedział, że pytać oto, kto wygrał daną wojnę, to jak pytać oto, kto był zwycięzcą trzęsienia ziemi wSan Francisco. Teza, że wwojnach nie ma zwycięstw, ajedynie różne stopnie porażki, zyskuje wXX wieku coraz więcej zwolenników. Czy jednak wojny, podobnie jak trzęsienia ziemi, są także zjawiskami naturalnymi, nad którymi człowiek nie jest wstanie zapanować ani nie może ich wyeliminować? Mało kto podpisałby się pod takim twierdzeniem, ajednak próby wyeliminowania wojny, niezależnie od tego, zjak szlachetnych podejmowane pobudek ijak wytrwale prowadzone, przyniosły niewiele więcej niż przelotne chwile pokoju. Mamy tu do czynienia zwyraźną dysproporcją między staraniem aefektem, między pragnieniem arezultatem. Mówi się nam, że pragnienie pokoju wnarodzie rosyjskim jest silne igłębokie; jesteśmy też przekonani, że to samo można powiedzieć oAmerykanach. Ztych stwierdzeń można czerpać pewną pociechę, niemniej wświetle historii, atakże bieżących wydarzeń, trudno być przekonanym, że pragnienie to przyniesie pożądany efekt.

Przedstawiciele nauk społecznych, świadomi, dzięki własnym badaniom, jak mocno teraźniejszość związana jest zprzeszłością ijak ściśle poszczególne części systemu powiązane są ze sobą, pozostają raczej sceptyczni wobec możliwości stworzenia radykalnie lepszego świata. Jeżeli ktoś pyta, czy możemy teraz zachować pokój tam, gdzie wprzeszłości toczyła się wojna, toodpowiedzi są najczęściej pesymistyczne. Być może nie jest towłaściwe pytanie. Istotnie, odpowiedzi będą nieco mniej zniechęcające, jeżeli ujmiemy problem wsposób następujący: czy istnieją sposoby zmniejszenia częstotliwości wojen, zwiększenia szans na pokój? Czy wprzyszłości pokój może trwać dłużej aniżeli wprzeszłości?

Pokój jest tylko jednym zwielu celów, które można realizować. Do pokoju można dążyć na wiele różnych sposobów. Realizacja tego celu– istosowanie rozmaitych środków– odbywa się czasem wtakich, aczasem winnych warunkach. Nawet jeżeli trudno uwierzyć, że istnieją drogi do pokoju, które nie zostały jeszcze wypróbowane przez mężów stanu lub nie były zalecane przez publicystów, sama złożoność problemu wskazuje na możliwość stosowania rozmaitych kombinacji działań wnadziei, że któraś znich pozwoli zbliżyć się do celu. Czy można zatem wyciągnąć wniosek, że mądrość polityczna polega na podejmowaniu raz takich, akiedy indziej odmiennych działań, na robieniu tego, co wydaje się konieczne wdanej chwili? Odpowiedź twierdząca sugerowałaby, że nadzieja na poprawę leży wpolityce oddzielonej od analizy, wdziałaniu oderwanym od myśli. Każda próba złagodzenia jakiegoś stanu zakłada jednak istnienie jakiegoś wyobrażenia ojego przyczynach: by wyjaśnić, jak skuteczniej zabiegać opokój, trzeba najpierw zrozumieć przyczyny wojny. Do takiego właśnie zrozumienia będziemy dążyli wdalszej części niniejszej książki. Przedmiotem rozważań będzie, parafrazując tytuł książki Mortimera Adlera, zagadnienie: „jak myśleć owojnie ipokoju”. Kolejne rozdziały są wpewnym sensie esejami zzakresu teorii polityki. Takie określenie uzasadnione jest wczęści przez metodę rozważań, polegającą na analizie kolejnych założeń iposzukiwaniu odpowiedzi na pytanie oimplikacje każdego znich, wczęści zaś przez fakt, że dorobkowi wielu myślicieli politycznych przyjrzymy się bezpośrednio– czasem pobieżnie, jak wprzypadku św. Augustyna, Machiavellego, Spinozy iKanta, aczasem bardziej kompleksowo, jak wprzypadku Rousseau. Winnych partiach książki zajmiemy się pewnymi szkołami myślenia: behawiorystami, liberałami isocjalistami. Jakie jest jednak znaczenie myśli tych ludzi, żyjących często wodległej przeszłości, dla palących istraszliwych problemów teraźniejszości? Odpowiedź na to pytanie znajdzie Czytelnik wdalszych rozdziałach, niemniej warto już na początku nakreślić drogę, którą będziemy podążać.

Dlaczego Bóg, skoro jest wszechwiedzący iwszechmocny, pozwala na istnienie zła? Takie pytanie zadaje prosty Huron zopowieści Woltera iwten sposób wprawia wzakłopotanie uczonych mężów Kościoła. Zagadnienie teodycei wjej świeckiej wersji– sposób, wjaki człowiek wyjaśnia sobie istnienie zła– jest tak intrygujące, jak ikłopotliwe. Choroby izarazy, bigoteria igwałty, kradzieże imorderstwa, grabieże iwojny są stałymi elementami historii świata. Dlaczego tak jest? Czy wojnę inikczemność można wyjaśnić wten sam sposób? Czy wojna jest po prostu masową nikczemnością, azatem zrozumienie nikczemności będzie równoznaczne ze zrozumieniem zła, którego ofiarą padają ludzie wżyciu społecznym? Wielu tak myślało.

Bo choć zBożej łaski zostaliśmy uwolnieni od wszystkiego, co może nam zaszkodzić zzewnątrz– pisał John Milton– to jednak wswym szaleństwie jesteśmy tak zawzięcie perwersyjni, że nigdy nie przestaniemy wykrzesywać zwłasnych serc, niczym zkrzemienia, nasion iiskier nowych nieszczęść dla nas samych, aż wszystko znów stanie wpłomieniach1.

Nieszczęścia, które nas spotykają, są nieuchronnym wytworem naszej natury. Źródłem wszelkiego zła jest człowiek, azatem to on jest też źródłem szczególnego zła, jakim jest wojna. Taka ocena przyczyny, szeroko rozpowszechniona igłęboko zakorzeniona wśród wielu jako artykuł wiary, wywarła ogromny wpływ. Przekonanie to podzielali św. Augustyn iMarcin Luter, Thomas Malthus iJonathan Swift, William Inge iReinhold Niebuhr. Wujęciu świeckim– wramach którego ludzie definiowani są jako istoty będące mieszanką rozumu inamiętności, wktórych namiętności co iraz triumfują– przenikało ono filozofię Spinozy, wtym jego filozofię polityczną. Można twierdzić, że przekonanie to miało taki sam wpływ na działania Bismarcka, zjego niską oceną ludzi, jak na rygorystyczne isurowe pisma Spinozy. Jeżeli przekonania człowieka decydują o jego oczekiwaniach, zaś oczekiwania determinują jego czyny, to przyjęcie lub odrzucenie stwierdzenia Miltona ma dla spraw ludzkich duże znaczenie. Milton mógł też oczywiście mieć rację, nawet jeżeli nikt by mu nie uwierzył. Wtakim wypadku próby wyjaśnienia częstotliwości wojen poprzez na przykład analizę czynników ekonomicznych, mogłyby być nadal interesującą zabawą, ale nie miałyby większego znaczenia. Jeżeli prawdą jest, jak powiedział kiedyś dziekan Swift, że „ta sama zasada, która popycha opryszka do wybijania okien wmieszkaniu dziwki, która go rzuciła, wnaturalny sposób sprawia, że książę zbiera potężną armię inie marzy oniczym innym, jak tylko ooblężeniach, bitwach izwycięstwach”2, to powody, jakimi książęta uzasadniają prowadzone przez siebie wojny, są jedynie racjonalizacjami przykrywającymi motywacje, zktórych być może sami nie zdają sobie sprawy, anawet jeśli, to nie mogą sobie pozwolić na ich otwarte wyrażenie. Wynikałoby ztego również, że plany francuskiego męża stanu Sully’ego, jeżeli naprawdę miały na celu zapewnienie większego pokoju na świecie, były równie jałowe jak marzenia mnicha Crucégo– ipozostaną jałowe, dopóki nie będzie można zwalczyć pychy ikapryśności, będących źródłem tak wojen, jak iinnych plag nękających ludzkość.

Wielu myślicieli zgadzało się zMiltonem, że aby zrozumieć wydarzenia społeczne ipolityczne, trzeba przyjrzeć się człowiekowi, ale różniło się między sobą co do tego, jaka jest lub jaka może być natura człowieka. Wielu innych de facto podważało zasadnicze założenie Miltona. Czy człowiek tworzy społeczeństwo na swój obraz, czy też społeczeństwo tworzy człowieka? Można było się spodziewać, że wczasach, gdy filozofia była nieledwie gałęzią teologii, teologowie-filozofowie będą przypisywać ludzkiemu działaniu to, co wielu filozofów wcześniej ipóźniej opisywało jako efekty oddziaływania samego systemu politycznego. Rousseau, jako jeden zwielu, których można by tu wymienić, zdecydowanie zrywa zpoglądem, jakoby– skoro człowiek jest zwierzęciem społecznym– jego zachowanie wspołeczeństwie można było wyjaśnić, odwołując się do jego zwierzęcych namiętności i/lub ludzkiego rozumu. Człowiek rodzi się iwswoim stanie naturalnym nie jest ani dobry, ani zły. To społeczeństwo jest siłą rozkładową wżyciu człowieka, będąc jednocześnie czynnikiem umoralniającym. Tego ostatniego wpływu Rousseau zaś nie chciałby utracić, nawet gdyby uważał, że człowiek może powrócić do stanu natury. Takie jest jego stanowisko, konsekwentnie podtrzymywane wkolejnych dziełach, choć utrzymuje się zmyślenie, jakoby wierzył on wmit szlachetnego dzikusa iubolewał nad narodzinami społeczeństwa3. Postępowanie człowieka, sama jego natura, którą niektórzy biorą za przyczynę, jest, zdaniem Rousseau, wdużej mierze wytworem społeczeństwa, wktórym człowiek żyje. Społeczeństwo zaś, jak twierdzi Rousseau, jest nierozerwalnie związane zorganizacją polityczną. Bez zorganizowanej władzy, która wnajgorszym przypadku musi przynajmniej pełnić funkcję organu rozstrzygającego, żadna społeczność ludzka nie może zaznać choćby namiastki pokoju. Nauka ospołeczeństwie nie może być oddzielona od nauki owładzy, anauka oczłowieku od żadnej ztych pierwszych. Rousseau, podobnie jak Platon, uważa, że zły system polityczny czyni ludzi złymi, adobry system– dobrymi. Nie znaczy to, że państwo jest rzeźbiarzem, aczłowiek– bryłą gliny, niestawiającą oporu kształtom nadawanym przez artystę. Jak zauważył Rousseau, między ludźmi istnieją podobieństwa, niezależnie od tego, gdzie żyją. Istnieją także różnice, aposzukiwanie przyczyn jest próbą wytłumaczenia tych różnic. Aby wyjaśnić skutki– czy niepokoi nas notoryczność kradzieży, czy wojny– trzeba badać zróżnicowane relacje społeczne między ludźmi, ato zkolei wymaga badania polityki.

Czy człowieka wspołeczeństwie można zrozumieć lepiej poprzez badanie samego człowieka czy też poprzez badanie całego społeczeństwa? Najbardziej satysfakcjonującym rozstrzygnięciem wydaje się być odebranie temu pytaniu charakteru alternatywy iodpowiedź: „poprzez oba”. To, od czego zaczynamy wyjaśnianie wydarzeń, nie jest jednak bez znaczenia. Wielebny Thomas Malthus napisał kiedyś, że „mimo iż instytucje ludzkie wydają się być istotną iwprost oczywistą przyczyną wielu nieszczęść, które ludzkość przechodzi, to jednak wrzeczywistości mają one znaczenie drugorzędne wporównaniu zgłębokimi iistotnymi przyczynami rozpusty, które mącą cały bieg życia ludzkiego”4. Rousseau patrzył na ten sam świat, na ten sam wachlarz zdarzeń, ale ich zasadniczych przyczyn doszukiwał się gdzie indziej.

Podążanie tropem Rousseau rodzi kolejne pytania. Tak jak ludzie żyją wpaństwach, tak państwa istnieją wświecie państw. Jeżeli teraz będziemy chcieli poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego dochodzi do wojen, to czy powinniśmy podkreślać rolę państwa, zjego społeczną iekonomiczną treścią oraz jego polityczną formą, czy też powinniśmy skupić się przede wszystkim na tym, co czasami nazywane jest społecznością państw? Iznów można by powiedzieć, że działania te nie muszą być traktowane jako alternatywne imożna prowadzić je równolegle, niemniej wielu myślicieli kładło nacisk bądź na pierwszą, bądź na drugą kwestię, przez co dochodzili do rozbieżnych wniosków. Ci, którzy podkreślają rolę państwa, wpewnym sensie podążają śladem Miltona. On tłumaczy bolączki świata istnieniem zła wczłowieku, oni wyjaśniają wielką dolegliwość, jaką jest wojna, złem tkwiącym wniektórych lub wszystkich państwach. Stwierdzenie to jest następnie często odwracane: jeżeli złe państwa prowadzą wojny, to dobre państwa żyłyby ze sobą wpokoju. Pogląd ten można przypisać, wzróżnicowanym zakresie, Platonowi iKantowi, XIX-wiecznym liberałom isocjalistom-rewizjonistom. Zgadzają się oni co do samej zasady, ale różnią wkwestii definicji państw dobrych oraz tego, jak je powołać do istnienia.

Oile marksiści spychają liberalny obraz świata na drugi plan, otyle inni wymazują go całkowicie. Sam Rousseau głównych przyczyn wojny nie doszukuje się ani wludziach, ani wpaństwach, ale wsamym systemie międzynarodowym. Rozważając postępowanie ludzi pozostających wstanie natury, zauważa on, że jeden człowiek nie może zacząć zachowywać się przyzwoicie, jeżeli nie ma żadnej pewności, że inni nie będą mogli go zniszczyć. Następnie wprzyczynkowym eseju L’état de guerre (Stan wojny) oraz wkomentarzach do dzieł abbé de Saint-Pierre’a Rousseau rozwija tę myśl iodnosi ją do państw funkcjonujących wstanie anarchii. Dane państwo może chcieć żyć wpokoju, ale może być zmuszone do rozważenia podjęcia wojny prewencyjnej; jeżeli bowiem nie uderzy wsprzyjającym momencie, może zostać zaatakowane później, gdy przewaga przechyli się na drugą stronę. Pogląd ten stanowi analityczną podstawę dla wielu podejść do stosunków międzynarodowych opartych na równowadze sił, atakże dla programu federalizmu światowego. Przemycony między wierszami uTukidydesa iAleksandra Hamiltona, awyrażony wprost przez Machiavellego, Hobbesa iRousseau, stanowi zarazem najbardziej ogólne wyjaśnienie zachowania państw oraz podstawowy argument przeciwko tym, którzy źródeł polityki zagranicznej poszczególnych państw upatrują wich strukturze wewnętrznej. Niektórzy uważają, że pokój nastąpi dzięki udoskonaleniu państw, inni zaś twierdzą, że otym, jakie będzie państwo, będą decydować jego relacje zinnymi państwami. Tę ostatnią tezę Leopold Ranke wyprowadził z(lub zastosował do) historii nowożytnej Europy. Została ona wykorzystana do wyjaśnienia organizacji wewnętrznej także innych państw5.

Zachowanie państw wczasie pokoju iwojny próbowali wyjaśnić nie tylko filozofowie ihistorycy, ale także mężowie stanu. Woodrow Wilson, wprojekcie noty napisanym wlistopadzie 1916 roku, zauważył, że przyczyny toczącej się wówczas wojny były niejasne, że narody neutralne nie wiedziały, dlaczego się ona rozpoczęła, ajeśli zostałyby wnią wciągnięte, nie wiedziałyby, oco miałyby walczyć6. Często jednak, aby działać, musimy przekonać samych siebie, że znamy odpowiedzi na takie pytania. Wilson, ku własnemu zadowoleniu, wkrótce do tego doszedł. Był on jedną z wielu postaci historycznych, które, wprowadzając ostre rozróżnienie między państwami pokojowymi aagresywnymi, przypisały demokracjom wszystkie cechytych pierwszych, apaństwom autorytarnym– wszystkie cechy tych drugich. Częstotliwość wojen łączona jest, wmniejszym lub większym stopniu (wzależności od autora), zrodzajem rządu danego kraju. Na przykład Cobden wprzemówieniu wLeeds wgrudniu 1849 roku mówił:

Gdzie wypatrujemy zbierających się czarnych chmur wojny? Gdzie możemy je dostrzec? Na despotycznej północy, gdzie od woli jednego człowieka zależy los czterdziestu milionów poddanych. Jeżeli chcemy wiedzieć, skąd płynie drugie niebezpieczeństwo wojny iniepokojów, to właśnie zRosji– ztego nieszczęsnego iupodlonego kraju, Austrii– następnej wkolejności pod względem despotyzmu ibarbarzyństwa, itam też widzimy największe niebezpieczeństwo wojny; wim większym stopniu jednak ludność rządzi się sama– jak wAnglii, we Francji czy wAmeryce– tym łatwiej odkryjemy, że ludzie nie przejawiają skłonności do wojny, iże gdyby rząd jej pragnął, lud by ją powstrzymał7.

Stałym interesem ludu jest pokój; żaden rząd kontrolowany przez lud nie będzie walczył, chyba że zostanie zaatakowany. Zaledwie kilka lat później Anglia, choć nie została zaatakowana, walczyła jednak przeciwko Rosji, aCobden w1857 roku stracił mandat zpowodu swego sprzeciwu wobec wojny. Doświadczenie to było silnym, ale nie druzgocącym ciosem dla tego przekonania; odżyło ono choćby wwypowiedziach Wilsona, apo raz kolejny wsłowach zmarłego niedawno senatora Roberta Tafta. Wstylu Cobdena, ale ponad sto lat po nim, Taft pisał: „Historia pokazuje, że kiedy lud ma możliwość wypowiedzenia się, zreguły opowiada się za pokojem, oile pokój jest możliwy. Dowodzi to, że samowolni władcy są zawsze bardziej skłonni do wojny niż lud”8. Czy to prawda– można się zastanowić– że istnieje jakaś szczególnie pokojowa forma państwa? Gdyby to była prawda, jakie miałoby to znaczenie? Czy dzięki temu państwa wiedziałyby, którym spośród pozostałych państw mogą zaufać? Czy państwa, które już są dobre, powinny szukać sposobów, by uczynić inne państwa lepszymi, atym samym umożliwić wszystkim ludziom korzystanie zdobrodziejstw pokoju? Wilson był przekonany, że wspieranie politycznej reorganizacji innych państw jest nakazem moralnym; Cobden uważał, że jest to kompletnie nieuzasadnione. Zgadzając się co do tego, gdzie należy szukać przyczyn, różnili się wswych wnioskach dotyczących polityki.

Co jednak ztymi, którzy skłaniają się ku innej ocenie zasadniczych przyczyn? „Ludzie– mówił prezydent Dwight Eisenhower– generalnie nie chcą dzisiaj konfliktu. To tylko, jak sądzę, błądzący przywódcy stają się zbyt wojowniczy iwierzą, że ludzie naprawdę chcą walczyć”9. Najwyraźniej jednak nie wszyscy ludzie wystarczająco mocno pragną pokoju, ponieważ przy innej okazji Eisenhower stwierdził, że „gdyby tylko matki wkażdym kraju wytłumaczyły swoim dzieciom, jak żyją ioczym marzą dzieci wpozostałych krajach– wAmeryce, wEuropie, na Bliskim Wschodzie, wAzji– to zpewnością wspaniale przysłużyłoby się to sprawie pokoju na świecie”10. Tutaj prezydent wydaje się zgadzać zMiltonem co do tego, gdzie należy szukać przyczyny, ale bez Miltonowskiego pesymizmu, względnie– jeśli kto woli– realizmu. Agresywne skłonności mogą być wrodzone, ale czy ich niewłaściwe ukierunkowanie jest nieuniknione? Wojna, jak wszystkie działania, zaczyna się wumysłach iemocjach ludzi; ale czy umysły iemocje można zmienić? Ajeżeli uznamy, że można, to jak bardzo ijak szybko można zmienić czyjeś umysły iuczucia? Ajeżeli znaczenie mają również inne czynniki, to jak wielką różnicę spowodują te zmiany? Na te pytania oraz na te zpoprzedniego akapitu trzeba znaleźć odpowiedzi, które bynajmniej nie są oczywiste. Wjaki sposób najlepiej ich szukać?

Niektórzy proponowaliby, by możliwe odpowiedzi potraktować jako hipotezy, które należy zbadać iprzetestować empirycznie. Jest to trudne. Większość angielskich liberałów wczasie pierwszej wojny światowej twierdziła, podobnie jak Wilson, że militarystyczny iautorytarny charakter państwa niemieckiego popchnął Niemcy do rozpętania wojny, która wkrótce rozprzestrzeniła się na większą część świata. Jednocześnie niektórzy liberałowie, awszczególności G. Lowes Dickinson, twierdzili, że nie można obarczać winą żadnego konkretnego państwa. Procesy, które doprowadziły do wojny, można było zrozumieć isprawiedliwie ocenić jedynie poprzez zrozumienie systemu międzynarodowego– lub jego braku– często zmuszającego przywódców państw do działania zniewielkim poszanowaniem konwencjonalnej moralności11. Dickinson był atakowany zarówno przez liberałów, jak iprzez socjalistów za odwrócenie dominującego poglądu, wedle którego to struktura wewnętrzna państw decydowała oich polityce zagranicznej. Przyjęcie lub odrzucenie wyjaśnień wtego rodzaju sprawach zależy najczęściej od umiejętności argumentujących inastroju słuchaczy. Nie są to oczywiście odpowiednie kryteria, ale to nie znaczy, że przekonujące argumenty na rzecz jednej lub drugiej teorii wyjaśniającej można sformułować po prostu dzięki wnikliwszej analizie danych. Patrząc na ten sam zasób danych, strony sporu doszły do diametralnie odmiennych wniosków, ponieważ obrazy, jakie miały przed oczami, doprowadziły je do selekcji iinterpretacji danych na różne sposoby. Aby zweryfikować hipotezę liberałów, musimy wjakiś sposób zdobyć pojęcie owzajemnych powiązaniach wielu potencjalnie istotnych czynników, ate powiązania nie są zawarte wdanych, które badamy. Sami je ustalamy, araczej zgóry zakładamy. Powiedzieć, że je „ustalamy”, byłoby niebezpieczne, ponieważ wtakich rozważaniach nie możemy uniknąć założeń filozoficznych (niezależnie od tego, czy je wtaki sposób określimy, czy nie). Nasze wyobrażenia stają się filtrem, przez który przepuszczamy dane. Jeżeli dane są starannie dobrane, przejdą przez taki filtr jak mąka przez sito. Wprzeciwnym wypadku można zmienić jeden filtr na inny, można zmodyfikować lub odrzucić daną teorię– lub też można dokonywać coraz to bardziej pomysłowej selekcji iinterpretacji danych, jak to miało miejsce wprzypadku wielu marksistów próbujących utrzymać tezę, że wraz zrozwojem kapitalizmu masy stają się coraz biedniejsze.

Jeśli badania empiryczne różnią się zakresem irezultatami wzależności od idei, które przyświecają badaczom, to warto zadać sobie pytanie, czy analizie można poddać same idee. Niewątpliwie można. Nauka opolityce tym się wyróżnia na tle innych nauk społecznych, że jej podstawowym przedmiotem są instytucje iprocesy sprawowania władzy. Nie oznacza to jednak, że badacze polityki nie mogą sięgać po materiały itechniki innych nauk społecznych12. To ostatnie nie stanowi problemu dla badacza stosunków międzynarodowych; napotyka on natomiast znaczącą trudność wtej pierwszej kwestii, ponieważ stosunki międzynarodowe charakteryzują się właśnie brakiem instytucji realnej władzy, co zkolei nadaje poszczególnym procesom radykalnie odmienny obrót. Wpewnym jednak istotnym wymiarze tradycyjna filozofia polityczna, koncentrująca się na polityce wewnętrznej, ma znaczenie dla badacza stosunków międzynarodowych. Często mówi się, że problemem XX wieku jest pokój. Jest on również jednym znieustających przedmiotów zainteresowania filozofii politycznej. Wczasach względnego spokoju ludzie mogą stawiać pytanie: cóż warte jest życie bez sprawiedliwości iwolności? Lepiej umrzeć niż żyć jako niewolnik. Wczasach niepokojów wewnętrznych, głodu, wojny domowej inarastającej niepewności wielu jednak zapyta: co komu po wolności, jeżeli nie ma władzy zdolnej do utrzymania porządku izapewnienia bezpieczeństwa? Tak św. Augustyn, jak iLuter, Machiavelli, Bodin iHobbes uznawali za rzecz oczywistą, że życie ma pierwszeństwo przed sprawiedliwością iwolnością. Jeżeli alternatywą dla tyranii jest chaos ijeżeli chaos oznacza wojnę wszystkich ze wszystkimi, to gotowość do znoszenia tyranii staje się zrozumiała. Bez porządku nie można cieszyć się wolnością. Problem określenia iosiągnięcia warunków pokoju, prześladujący człowieka itrapiący badacza stosunków międzynarodowych, nurtował, zwłaszcza wokresach kryzysów, także filozofów politycznych.

Robin George Collingwood zasugerował kiedyś, że najlepszym sposobem na zrozumienie pism filozofów jest ustalenie, na jakie pytania starali się oni odpowiedzieć. Naszym zdaniem najlepszym sposobem na zbadanie zagadnienia teorii polityki międzynarodowej jest postawienie zasadniczego pytania iustalenie, jakich odpowiedzi można na nie udzielić. Można na przykład wpismach filozofów polityki poszukiwać odpowiedzi na pytanie: gdzie należy szukać głównych przyczyn wojny? Odpowiedzi wprawiają wkonsternację swoją różnorodnością iwzajemnymi sprzecznościami. Aby zapanować nad tak różnorodnym materiałem, można uporządkować odpowiedzi pod następującymi trzema nagłówkami: 1) w człowieku; 2) w strukturze poszczególnych państw; 3) w systemie międzynarodowym. Podstawy tego uporządkowania określono już wyżej, wskazano także na jego adekwatność dla stosunków międzynarodowych. Do tych trzech sposobów określania przyczyny będziemy dalej odwoływać się jako, odpowiednio, do pierwszego, drugiego itrzeciego obrazu stosunków międzynarodowych, przy czym ozakwalifikowaniu do poszczególnych obrazów będzie decydowało to, gdzie lokowany jest splot istotnych przyczyn wojny.

Jak wynika zpowyższych uwag, poglądy mieszczące się wposzczególnych obrazach mogą być pod pewnymi względami tak sprzeczne, jak różne obrazy pomiędzy sobą. Twierdzenie, że wojna jest nieunikniona, ponieważ ludzie są znatury źli, oraz twierdzenie, że wojnom można położyć kres, ponieważ ludzi można zmienić, są sprzeczne, ale ponieważ każde znich przyczyny wojen upatruje wczłowieku, oba zaliczane są do pierwszego obrazu. Podobnie przyjęcie perspektywy trzeciego obrazu może prowadzić do złudnego optymizmu orędowników federacji światowej lub do często błędnie przedstawianego pesymizmu rzeczników Realpolitik. Jako że wramach poszczególnych obrazów we wszystkich aspektach– poza jednym– może występować różnorodność opinii ijako że formułowane zalecenia są wypadkową tak stawianego celu, jak iprzeprowadzanej analizy, żaden zobrazów nie prowadzi do sformułowania jednego remedium na problem wojny. Wkażdym zobrazów mamy jednak do czynienia zzaleceniami logicznymi inielogicznymi.

Zalecenia mogą być uznane za błędne, jeżeli można wykazać, że zastosowanie się do nich nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Ale czy można kiedykolwiek wykazać, że zalecenia zostały rzeczywiście zrealizowane? Często słyszy się stwierdzenia typu: „Liga Narodów nie zawiodła; nigdy nie została wypróbowana”, itakie stwierdzenia są nie do obalenia. Ale nawet gdyby empiryczne obalenie tego rodzaju tez było możliwe, pozostawałby do rozwiązania problem dowiedzenia poprawności samych zaleceń. Pacjent, który wczasie jednej choroby wypróbowuje dziesięć różnych leków, może się tylko zastanawiać, która tabletka spowodowała wyzdrowienie. Właściwe przypisanie zasługi jest często trudniejsze niż przypisanie winy. Jeżeli badania historyczne wykazałyby, że wkraju Apo wzroście stawek celnych zawsze następował wzrost dobrobytu, niektórzy obserwatorzy mogliby uznać, że zdaje się to dowodzić, iż podnoszenie stawek celnych prowadzi do dobrobytu, inni– że oba te zjawiska mają inną, trzecią przyczynę, ajeszcze inni, że wogóle nie można ztego wyciągać żadnych ogólnych wniosków. Podejście empiryczne, choć konieczne, nie jest wystarczające. Korelacja zdarzeń nic nie znaczy, aprzynajmniej nie powinno się jej przypisywać żadnego znaczenia, jeśli nie towarzyszy jej analiza.

Jeżeli poprawności zaleceń nie da się zweryfikować empirycznie, to co można zrobić? Sformułowanie zaleceń jest, logicznie rzecz biorąc, niemożliwe bez analizy. Każda proponowana metoda umocnienia pokoju na świecie jest zatem związana zjednym znaszych trzech obrazów stosunków międzynarodowych lub zjakąś ich kombinacją. Zrozumienie kategorii analitycznych każdego zobrazów daje dwa dodatkowe sposoby przyjmowania lub odrzucania zaleceń. (1) Zalecenia oparte na wadliwej analizie prawdopodobnie nie doprowadzą do pożądanych skutków. Założenie, że uszlachetnienie ludzi wokreślony sposób przysłuży się pokojowi, opiera się na kolejnym założeniu: że pierwszy obraz stosunków międzynarodowych jest do pewnego stopnia prawidłowy. To drugie założenie powinno być poddane analizie przed przyjęciem pierwszego. (2) Zalecenia będą nie do przyjęcia, jeżeli nie będą logicznie wynikać zanalizy. Osobie cierpiącej na zapalenie migdałków niewiele pomoże umiejętne usunięcie wyrostka robaczkowego. Jeżeli przyczyną przemocy wstosunkach między państwami jest zło drzemiące wczłowieku, to zdążenia do wewnętrznej reformy państw nie będzie wiele pożytku. Ajeśli przemoc wśród państw wynika zanarchii międzynarodowej, to niewiele dadzą starania onawrócenie jednostek. Jedna diagnoza podważa zalecenia wynikające z drugiej. Jeżeli można ocenić poprawność samych obrazów, to krytyczne powiązanie zaleceń zobrazami może być sprawdzianem poprawności zaleceń. Istnieje jednak pewien dodatkowy czynnik komplikujący zagadnienie. Do rzetelnego zrozumienia stosunków międzynarodowych może być potrzebny nie jeden znaszych trzech obrazów, ale jakaś ich kombinacja. Być może nasza sytuacja nie pozwala na zajmowanie się tylko migdałkami pacjenta albo wyłącznie jego wyrostkiem robaczkowym. Jedno idrugie może być zakażone, ale usunięcie któregokolwiek znich może zabić pacjenta. Innymi słowy, zrozumienie prawdopodobnego działania jednej zprzyczyn może zależeć od zrozumienia jej związku zinnymi przyczynami. Potencjalne współzależności między przyczynami sprawiają, że prawidłowa ocena rozmaitych zaleceń jest jeszcze trudniejsza.

Jakie więc przyjąć kryteria wartościowania? Załóżmy, że ponownie weźmiemy pod uwagę twierdzenie, że „złe” państwa wywołują wojny, a„dobre” państwa mogłyby żyć ze sobą wpokoju, wzwiązku zczym powinniśmy doprowadzić do tego, aby państwa odpowiadały określonemu wzorcowi. Aby ocenić wartość takiego wywodu, trzeba zadać następujące pytania: (1) Czy końcowe zalecenie może zostać zrealizowane, ajeżeli tak, to wjaki sposób? (2) Czy istnieje logiczny związek między zaleceniem aobrazem? Innymi słowy, czy zalecone działania wywierają wpływ na określone przyczyny? (3) Czy obraz odpowiada rzeczywistości, czy też analityk po prostu sięgnął po najbardziej efektowną przyczynę lub tę, którą uznał za najbardziej podatną na manipulację, azignorował inne przyczyny orównym lub większym znaczeniu? (4) Jak próby zrealizowania zaleceń wpłyną na realizację innych celów? To ostatnie pytanie jest konieczne, ponieważ pokój nie jest jedynym celem nawet najbardziej pokojowo nastawionych ludzi czy państw. Można na przykład wierzyć, że powołanie państwa światowego oznaczałoby nadejście ery wiecznego pokoju, ale jednocześnie być przekonanym, że rząd światowy byłby tyranią iztego powodu preferować system państw narodowych, wktórym zawsze może wybuchnąć wojna, anie państwo światowe ztowarzyszącą mu obietnicą wiecznego pokoju.

Odpowiedzi na postawione wyżej pytania poszukamy najpierw wkrytycznej analizie każdego zobrazów, anastępnie wrozważeniu ich wzajemnych powiązań. Rozdziały II, IV iVI zawierają zasadnicze wyjaśnienia odpowiednio pierwszego, drugiego itrzeciego obrazu, przede wszystkim wujęciu tradycyjnej filozofii politycznej. Wrozdziałach III, V iVII każdy zobrazów zostanie szerzej zilustrowany iomówiony na przykładach. Rozdział VIII to krótki esej na temat współzależności między obrazami, ajednocześnie podsumowanie całych rozważań.

1 J. Milton, The Doctrine and Discipline of Divorce, w: tegoż, The Prose Works of John Milton, t. III, London 1848, s.180.

2 J. Swift, ATale of aTub.

3 Dalsze omówienie myśli Rousseau wrozdziale VI.

4 T.R. Malthus, Prawo ludności, wyd. objaśn. ipoprz. przedm. A. Krzyżanowski, przetł. K. Stein, Warszawa 1925, s.92–93.

5 L. Ranke, The Great Powers, przeł. H.H. Von Laue, w: T.H. Von Laue, Leopold Ranke, Princeton 1950. Zob. także np. L. Homo, Roman Political Institutions, London 1929, wszczególności s.146, 364–369.

6 A.S. Link, Woodrow Wilson and the Progressive Era, New York 1954, s.257 in.

7 R. Cobden, Speeches on Questions of Public Policy, red. J. Bright, J.E.T. Rogers, t. I, London 1870, s.432–433.

8 R.A. Taft, AForeign Policy for Americans, New York 1951, s.23.

9 Cyt. za: Robert J. Donovan, Eisenhower Will Cable Secret Geneva Reports, „New York Herald Tribune”, 13 lipca 1955, s.1.

10 D.D. Eisenhower, przemówienie na spotkaniu Narodowej Rady Kobiet Katolickich (National Council of Catholic Women). Tekst za: „New York Times”, 9 listopada 1954, s.14.

11 G.L. Dickinson, The European Anarchy, New York 1917, passim.

12 Por. David B. Truman, The Impact on Political Science of the Revolution in the Behavioral Sciences, w: S.K. Bailey et al., Research Frontiers in Politics and Government, Washington 1955, s.202–231.

II. Obraz pierwszy. Konflikty międzynarodowe a zachowanie człowieka

Z oszustwa i przebiegłości wynikają wojny.

Konfucjusz

Wedle pierwszego obrazu stosunków międzynarodowych istotnych przyczyn wojny należy szukać wnaturze izachowaniu człowieka. Wojny wynikają zegoizmu, zniewłaściwie ukierunkowanej agresji, zgłupoty. Inne przyczyny mają charakter wtórny inależy je interpretować wświetle wymienionych czynników. Jeżeli zaś podstawowymi przyczynami wojny są natura izachowanie człowieka, to wyeliminowanie wojen wymaga udoskonalenia ioświecenia ludzi lub korekty ich konstrukcji psychospołecznej. Takie wyobrażenie przyczyn iremediów dominowało wpismach wielu poważnych badaczy spraw ludzkich, od Konfucjusza po współczesnych pacyfistów. Stanowi ono również motyw przewodni rozważań wielu współczesnych przedstawicieli nauk behawioralnych1.

Zalecenia związane zanalizami pierwszego obrazu nie muszą być identyczne wtreści, oczym świadczy kilka przykładów. Poeta Henry Wadsworth Longfellow, poruszony wizytą warsenale wSpringfield, ułożył następującą strofę:

Gdyby połowę tej siły, która napełnia świat przerażeniem, gdyby połowę tych bogactw, którymi obdarzone są obozy idwory, przeznaczono na wybawienie umysłu ludzkiego od błędów, nie trzeba by było już arsenałów ani fortów.

Wsłowach Longfellowa kryje się myśl, że ludzie opowiedzą się za przyjęciem właściwej polityki, jeżeli tylko będą wiedzieć, jaka polityka jest właściwa. Ludzie mają dobre instynkty, ale są też naiwni, co może sprawić, że pójdą za złymi przywódcami. Jeżeli przyczyną naszych problemów jest niedostatek wiedzy, to wojnom może zapobiec edukacja. Przekonanie to jest szeroko rozpowszechnione. Beverley Nichols, pacyfista piszący wlatach trzydziestych XX wieku, uważał, że gdyby Norman Angell „mógł zostać światowym dyktatorem wzakresie edukacji, wojna zniknęłaby jak poranna mgła, wciągu jednego pokolenia”2. W1920 roku konferencja członków Religijnego Towarzystwa Przyjaciół (kwakrów), nie chcąc polegać jedynie na rozwoju intelektualnym, wezwała wszystkich ludzi na świecie, by odrzucili egoizm, awjego miejsce przyjęli ducha poświęcenia, współpracy izaufania3. Wtym samym mniej więcej czasie iwbardzo podobnym duchu Bertrand Russell uznał, że aby zapanował pokój, osłabnąć musi instynkt posiadania4. Inni zkolei twierdzili, że ustanowienie pokoju wymaga nie tyle zmiany „instynktów”, co właściwego ukierunkowania tej energii, która obecnie jest zużywana na niszczycielskie szaleństwo wojny. Gdyby ludzie znaleźli sobie jakieś ciekawsze zajęcie, porzuciliby walkę całkowicie. Jeżeli kobiety ateńskie odsunęłyby swych mężów i kochanków od łoża – tak rozumował Arystofanes – mężczyźni musieliby wybierać między rozkoszami alkowy aekscytującymi doświadczeniami pola bitwy. Arystofanes sądził, że zna mężczyzn– ikobiety– wAtenach na tyle dobrze, by mógł uznać rezultat takiego posunięcia za przesądzony. Do tej samej szkoły myślenia można zaliczyć Williama Jamesa. Jego zdaniem przyczyną wojen była wojownicza natura człowieka, będąca wytworem wielowiekowej tradycji.

Natury tej nie można zmienić, aludzkich popędów– stłumić, ale można je przekierować. Jako alternatywę dla służby wojskowej James proponował zatrudnić młodzież zcałego świata do wydobywania węgla iobsługi okrętów, do budowania drapaczy chmur idróg, do zmywania naczyń iprania. Oile jego koncepcja jest jednocześnie mniej realistyczna iwzałożeniach bardziej poważna niż ta sformułowana przez Arystofanesa, otyle proponowane przez obu remedium na wojnę jest niewątpliwie tego samego rodzaju5.

Zalecenia są różne, ale wszystkie je łączy myśl, że aby uczynić świat bardziej pokojowym, trzeba zmienić ludzi bądź to pod względem ich poglądów moralno-intelektualnych, bądź pod względem zachowań psychospołecznych. Można też jednak zgadzać się zwyprowadzoną zpierwszego obrazu analizą przyczyn, ale nie dostrzegać żadnych realnych sposobów ich wyeliminowania. Wśród tych, którzy przyczyn wojny upatrują wnaturze izachowaniu człowieka, są zarówno optymiści, jak ipesymiści: ci pierwsi uważają, że możliwości udoskonalenia człowieka są tak duże, że wojny ustaną przed upływem kolejnego pokolenia; ci drudzy natomiast są przekonani, że do wojen nadal będzie dochodzić, choćbyśmy wszyscy mieli wnich zginąć. „Optymista” i„pesymista” to nienajlepsze określenia, ale trudno obardziej adekwatne. Jeżeli potraktować je po prostu jako określenie nastawienia, co jest zgodne zpowszechnie przyjętym znaczeniem, to zaliczenie danej osoby do jednej lub drugiej kategorii jest trudne, oile nie niemożliwe. Optymizm ipesymizm to postawy stopniowalne, ata sama osoba może być optymistą wpewnych sprawach, apesymistą winnych. Filozoficzne znaczenia tych terminów są jaśniejsze ibardziej użyteczne. Wfilozofii pesymizm to przekonanie, że rzeczywistość jest niedoskonała, a zobrazować je można przytoczonymi wpoprzednim rozdziale wypowiedziami Miltona iMalthusa. Siły zła mogą być przez jakiś czas lepiej lub gorzej powściągane, ale świadomość fatalnego wpływu zasadniczej ułomności świata nie pozwala żywić nadziei na powszechne itrwałe powodzenie6. Optymista zkolei uważa, że rzeczywistość jest dobra, wspołeczeństwie zasadniczo panuje harmonia, atrudności, jakie nękają człowieka, są powierzchowne ichwilowe. Nie ustają one, ponieważ historia to ciąg chwil; kierunek historii można jednak zmienić, anajwięksi optymiści wierzą, że można to zrobić stosunkowo łatwo i raz na zawsze. Wracamy do kwestii nastawienia, ale wtych przypadkach nastawienie ma swoje źródło w