Czerwony żuraw - Sara Jadwiga Pawlikowska - ebook

Czerwony żuraw ebook

Sara Jadwiga Pawlikowska

3,3

Opis

Czasem w pogoni za marzeniami tracimy to, co najważniejsze

Anastazja, studentka biologii, ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Wspierana przez najbliższych dzieli czas między naukę, sport i ukochanego. Jej związek z Maćkiem trwa już kilka lat i wszystko wskazuje na to, że będzie się nadal rozwijał. A jednak kiedy chłopak oświadcza się, oczekując deklaracji co do ich wspólnej przyszłości, zostaje odrzucony. Bańka, w jakiej żyła do tej pory Anastazja, pęka. Dziewczyna stara się odkryć swoje prawdziwe pragnienia, ale im częściej analizuje swoje myśli i emocje, tym bardziej czuje się zagubiona i zdezorientowana. A w dodatku poznaje przystojnego blondyna, który szybko staje się dla niej kimś więcej niż tylko kolegą ze studiów. Chaos w głowie Anastazji narasta… Czy uda jej się odzyskać kontrolę nad własnym życiem? Co będzie musiało się wydarzyć, by nauczyła się odróżniać chwilową fascynację od prawdziwej miłości?

– Anastazjo – powiedział, dalej patrząc mi w oczy. – Trzy lata temu pojawiłaś się w moim życiu i bez ostrzeżenia wywróciłaś je do góry nogami. Nigdy wcześniej nie znałem kogoś takiego jak ty… Jesteś tak pełna życia i prawdziwa! Jesteś inteligentna i piękna i sprawiasz, że chcę się starać. Chcę być lepszy! Budzę się i zasypiam, myśląc o tobie. Nigdy nie chcę się z tobą rozstawać… Kocham cię najbardziej na świecie!
Uklęknął przede mną i wziął mnie za rękę.
– Anastazjo… wyjdziesz za mnie?
Serce biło mi jak oszalałe. Patrzyłam mu w oczy i widziałam zdecydowanie, pewność… i miłość. To spojrzenie potwierdzało każde jego słowo. Uśmiechnęłam się i już miałam odpowiedzieć, ale wtedy poczułam strach. Zrobiło mi się zimno, a ręce zaczęły drżeć. Maciek zauważył to i w jego oczach również pojawił się lęk. Chciał coś powiedzieć, ale zdążyłam przed nim:
– Nie… – szepnęłam. – Nie mogę…


Sara Pawlikowska
Mieszka i studiuje w Szkocji. Inspiracji do napisania Czerwonego żurawia dostarczyły jej emocje, z którymi zmagała się w czasie ogromnych zmian w życiu. Wierzy, że literacki debiut to dopiero początek dłuższej pisarskiej przygody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
1
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dianab

Z braku laku…

nic specjalnego, ot niezdecydowana i motająca sie w swoich wyborach bohaterka.
00

Popularność




Mojej rodzince, dzięki której marzenie przeistacza się w plan i staje się rzeczywistością.

I

Jeszcze kilka lat temu ten widok byłby spełnieniem moich marzeń. Piąte piętro bloku w centrum Warszawy. Ostatnie promyki słońca zaglądają przez okna. Nieskazitelne niebo maluje się ciepłymi barwami. A ja siedzę na wygodnym fotelu, przytulając mocno moją pluszową fokę i patrzę, oddycham, myślę. Zastanawiam się, dlaczego to, co widzę powinno mnie uszczęśliwić. Od bardzo dawna śniłam o samodzielności, pragnęłam poczucia, że doszłam do czegoś w życiu o własnych siłach. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak łatwo pogoń za samodzielnością prowadzi do samotności. Nie sądziłam też, że tych sił może mi kiedyś zabraknąć… Bardzo chciałam dostać się na studia. Chyba liczyłam na to, że zakończy to pewien etap i otworzy się przede mną cała reszta mojej przyszłości. Nie myliłam się, co prawda, ale inaczej to sobie wyobrażałam…

II

– Ani, co ci jest?

Nieprzyjemne echo głosu rozbrzmiało w mojej głowie. Przypominało to trochę niewyraźne brzęczenie komara w letnią noc, gdy próbuje się zasnąć. Nie potrafisz zlokalizować niechcianego kompana, ale wiesz, że on gdzieś tam jest i uparcie usiłuje utrudnić ci życie. Tak w skrócie wyglądała moja relacja z Werą.

– Komu? – zapytałam sennie.

– Mnie…

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Wera spojrzała na mnie znużonym wzrokiem. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

– Ha! – zaśmiała się. – Uwielbiam te nasze rozmowy. A raczej te moje monologi w twoim towarzystwie!

– Zaiste, jest to zajęcie wielce wymagające intelektualnie… – droczyłam się.

Naszą stymulującą pogawędkę przerwał pan profesor Zach, który właśnie wkroczył dynamicznie do sali. Pomimo oczekiwań studentów postanowił jednak przybliżyć nam tajniki anatomii dżdżownicy. Podczas gdy ten poczciwiec produkował się przy tablicy, Wera kontynuowała:

– Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Skąd ta nieuprzejmość? Pokłóciliście się czy co? Mi przecież możesz powiedzieć…

Oczywiście chodziło jej o mojego chłopaka – Maćka. Nie wiem, czemu – a raczej nie chcę wiedzieć – ale Wera z jakiegoś powodu zawsze wplatała go w nasze pseudorozmowy. Czułam, że brzęczenie powraca ze zdwojoną siłą.

– Nie – ucięłam. – Za to z tobą zaraz się pokłócę, jeśli nie dasz mi chwili wytchnienia.

Chyba podziałało. Zmarszczka zwiastująca wieczną urazę do mnie pojawiła się, co prawda, na jej czole, ale od razu zniknęła. Wera westchnęła tylko i już za chwilę śmiała się z artystycznych zdolności profesora. Kreślił on właśnie z grubsza przekrój poprzeczny przykładowej pierścienicy. Pasjonujące…

Ścieżki Wery i moja od dawna się przeplatały. To brunetka o przeraźliwie bladej twarzy, na której zawsze gości lekko szyderczy uśmieszek. Zawsze zadziwiało mnie to, że w każdej sytuacji ma coś do powiedzenia i nie omieszka podzielić się tym ze światem. Znam ją jeszcze z czasów liceum, kiedy to w pierwszej klasie poinformowała mnie, że zostaniemy „najlepszymi kumpelami”. Moja cierpliwość nigdy nie była bardziej nadwyrężona. Wera nie odstępowała mnie na krok przez prawie rok i cały czas produkowała, znane mi już doskonale, brzęczenie. W następnych klasach okazało się, że jest sporo innych ludzi w szkole, których życia, w swej wrodzonej wielkoduszności, postanowiła uświetnić swoją osobą. Poczułam się wolna. Niestety, nie trwało to długo, bo dwa lata później spotkałyśmy się tu – na uniwerku.

W zasadzie to miło było widzieć znajomą twarz wśród tego tłumu obcych ludzi. Od tamtej pory naprawdę się przyjaźnimy. I chociaż zdążyłam się przyzwyczaić do jej energicznej osobowości, jeśli tak to można nazwać, to wciąż są takie dni, kiedy jest jej po prostu, hm… za dużo. Dzisiaj był właśnie taki dzień.

III

Maciek rozsiadł się wygodnie na podłodze. Chyba powinnam już do tego przywyknąć, ale wciąż, za każdym razem, jego widok trochę mnie stresuje. Jego oczy są brązowe z elementami żółtego. Ma bujną kasztanową czuprynę i jest bardzo wysoki. Na tyle wysoki, że moje niewielkie mieszkanko staje się przy nim jeszcze mniejsze. Wciąż nie zdecydowałam, czy to zaleta, czy wręcz przeciwnie…

– Myślisz, że można starać się spełnić cudze marzenie tak bardzo, że w końcu staje się ono twoim własnym? – zapytałam.

Maciek przez dłuższą chwilę milczał. W pomieszczeniu rozszedł się cudowny zapach świeżo obranej mandarynki. Nadszedł czas na nasze słynne „cytrusowe zmagania”! Każde z nas dostaje taką samą liczbę skórek i próbuje wcelować do kosza. Oczywiście kosz musi znajdować się w najbardziej absurdalnym miejscu, jakie tylko jesteśmy w stanie znaleźć. Na przykład może być to szczyt szafy, tak jak ostatnio. Niestety szybko dotarło do nas, że sprzątanie obierków zza tego ogromnego mebla nie należy do najprostszych czynności, a gra nie jest warta świeczki. Dlatego też zdecydowaliśmy, że miejsce, owszem, musi być absurdalne, ale wciąż ekonomiczne w późniejszej eksploatacji.

Maciek skończył właśnie rzucać resztkami owocu przez cały pokój. Trafiał zaskakująco często. Przyszła moja kolej na popis koszykarskich zdolności. Czuję, że mam dziś cela…

– Myślę, że to zależy od marzenia – powiedział w końcu. – One same się nie spełniają, ale niektóre wymagają więcej pracy niż inne… Ja nie wyobrażam sobie, jak mógłbym się na tyle zmotywować, żeby ciężko pracować nad czymś, do czego nie mam serca. To znaczy, wiesz… – zawahał się. – Na niektóre rzeczy wcale nie trzeba mieć ochoty. Czasami trzeba je po prostu zrobić. – Uśmiechnął się do mnie i dodał: – A może w ten sposób odkrywasz siebie i to, czego naprawdę chcesz od życia? Może to nic złego?

Udało mi się wrzucić osiem na dziewięć skórek do kosza. Nieźle, ale liczyłam na miażdżące zwycięstwo, jednak Maciek trafił zaledwie jedną mniej. Moja ambicja sprawiła, że na moment straciłam wątek. Ale Maciek kontynuował:

– Wiesz, ostatecznie nasi bliscy kreują nasz charakter, światopogląd. Chyba nie da się uniknąć ich wpływu na nasze życie…

– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło – odparłam nieco przygnębiona.

Zły humor towarzyszący mi przez cały dzień skumulował się pod wieczór. Jakby spadł na moje ramiona i okrył myśli szarym płaszczem. Maciek zauważył tę zmianę nastroju i przysiadł się bliżej. Wziął mnie za rękę i spojrzał dokładnie tym spojrzeniem, które zawsze przyśpiesza bicie mojego serca. W jego oczach było coś opiekuńczego i zarazem umacniającego. Wiedziałam, że nie rozumie, dlaczego jest mi przykro, ale równocześnie nie miało to znaczenia. Potrafił sprawić, bym czuła, że jest przy mnie całym sobą. Ale nagle coś się zmieniło. Jakby tafla głębi jego oczu zamarzła.

– Wiem – powiedział cicho. – Ale wiem też, że są rzeczy, których mi nie mówisz. Teraz bądź ze mną szczera… proszę. – Ledwo wytrzymywałam jego spojrzenie, jeszcze przed chwilą tak kojące. – Przyznaj, nie ufasz mi?

To nie było takie proste. Owszem, coś się dzieje, ale nie wiem, czy jestem w stanie o tym rozmawiać… Nawet z nim.

Zabrałam dłoń. Wstałam i poszłam pozbierać nietrafione obierki.

– Tu nie chodzi o zaufanie, Maciek – powiedziałam powoli. – To… to coś więcej. Chodzi o całą ideę związku…

– Może się mylę – wtrącił – ale chyba podstawę każdej relacji stanowi właśnie zaufanie. Skoro to nie jest problemem, to co nim jest?

Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Podeszłam do okna. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.

– Może to ja… – zaczęłam. – Może ja nim jestem! – wypaliłam chyba trochę za głośno.

– Ty doskonale wiesz, czego chcesz od życia… Ode mnie. Ale ja nie, okej? Nie wiem, czego oczekuję od ciebie, od tej relacji. Od roku próbuję się dowiedzieć i wciąż nie wiem. Wybacz!

Ostatnie słowa prawie wykrzyczałam. Wiem, że to niczego nie rozwiązuje, donikąd nie prowadzi. Ale jak mogę mu przekazać coś, co jeszcze nie uformowało się w mojej własnej głowie?

Stałam do niego tyłem. Po chwili wstał, podszedł i otulił mnie ramionami. Był taki ciepły…

– Nie jesteś żadnym problemem… – powiedział łagodnie.

Staliśmy jeszcze długo wtuleni w siebie. Było mi lżej na duszy. Trochę jakbym zdjęła jakiś pancerz, który oddzielał mnie od Maćka, ale tym samym zapewniał mi ochronę. Wiedziałam, że w jego ramionach jestem bezpieczna, ale równocześnie miałam wrażenie, że gdy je opuszczę, to zniknę, rozpadnę się. Nie chciałam tak się czuć…

IV

Uwielbiam deszcz. Wiosenna mżawka w ciepły dzień, szary prysznic, a nawet porządna ulewa, której towarzyszą pioruny i grzmoty – wszystko to ogląda się jak spektakularne widowisko i to najlepiej spod cieplutkiej kołderki, popijając herbatkę. Ale po dwóch tygodniach takiego przedstawienia za oknem nawet ja odczuwam przesyt. Dzisiaj wreszcie zaszczyciło nas słońce. Oczywiście Wera i ja postanowiłyśmy to wykorzystać. W przerwie między zajęciami poszłyśmy odpocząć w parku, niedaleko naszego uniwerku.

– Obudziła mnie o piątej nad ranem, czujesz to? – opowiadała. – Normalnie stoi mi nad głową i gada. Ja ledwo widzę na oczy, a ona mi tu coś pokazuje…

Próbując nadążyć za fabułą historii jej życia, wyjęłam pudełko borówek i poczęstowałam ją.

– Dzięki! No, to ja ją wtedy pytam – kontynuowała – „Siostra, skąd żeś ty tego gołębia wytrzasnęła?”. Normalnie to on mi na początku wyglądał na jakąś przerośniętą zdechłą mysz. No wiesz, jak tak mi go trzymała nad głową. Ale potem… – przerwała, po czym szybko zapytała: – Ej, wierzysz w przeznaczenie i takie tam? Bo mnie chyba właśnie jedno kopnęło…

Nawet nie zdążyłam się zdziwić tym nieoczekiwanym zwrotem akcji, gdyż sytuacja szybko się wyjaśniła. Podniosłam głowę znad borówek i moją uwagę zwróciła jedyna w pobliżu osoba. Akurat równoległą do naszej alejką szedł wysoki chłopak. Jego blond czupryna lśniła wręcz nienaturalnie mocno w blasku słońca. Ha! A myślałam, że to ja mam jasne włosy. Ale przy jego, moje wydawały się pospolicie żółte. Spojrzałam na Werę i zobaczyłam czysty zachwyt w jej oczach.

– Chodzi ci o niego? – upewniłam się.

Wera pokiwała twierdząco głową.

– Ej, myślisz, że on może iść do naszego uniwerku? – zapytała. – No patrz! Idzie totalnie w tym kierunku! Kurcze, to by było coś…

Muszę przyznać, że miło było patrzeć na ten ogromny uśmiech na jej twarzy. Po chwili zdałam sobie sprawę z faktu, że już od dłuższej chwili Wera milczy wpatrzona w tajemniczego nieznajomego. Cóż, jeżeli ten gość ma na nią taki wpływ, to już go lubię! Kto wie, może miłość od pierwszego wejrzenia rzeczywiście istnieje…

V

– Hej, masz chwilę? – zaczepił mnie Maciek po zajęciach.

– Hej – odpowiedziałam. – Zaraz mam praktyki, możemy porozmawiać później?

– Hej! – Zmaterializowała się Wera. – O czym gadacie, dżdżowniczki wy moje?

Maciek wyraźnie nie zamierzał nic więcej przy niej powiedzieć. Uśmiechnął się tylko lekko i spojrzał na mnie pytająco.

– Nie obraź się, ale trzy dżdżowniczki to już tłum. – Uśmiechnęłam się do Wery. – Pogadamy jutro, dobra?

Zdecydowanie nie była zadowolona, ale Maciek przejął inicjatywę. Pożegnał się i poprowadził mnie kawałek dalej, żeby móc swobodnie rozmawiać.

– Coś się stało? – zapytałam.

Wyglądał na przejętego.

– Chciałem cię przeprosić za wtedy. Powinienem był już wcześniej to zrobić, ale nie mogłem cię złapać. Przepraszam, że naciskałem. – Chwycił moją dłoń. – Zależy mi na tobie…

– A mi na tobie – odparłam. – Nie wracajmy już do tego. – Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. – Naprawdę muszę już lecieć. Do zobaczenia później.

Jednak on się nie uśmiechał. Przeprosił mnie, ale jego oczy były smutne. Chciał się pogodzić, ale raczej nie żałował swoich słów. Chciał wiedzieć, a ja nie mogłam go za to winić. Oboje czuliśmy, że coś jest nie tak. Nie puścił mojej ręki…

– Anastazjo… – zawahał się. – Do zobaczenia.

Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę w milczeniu. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Powoli wysunęłam dłoń i odeszłam. Po raz pierwszy rozstaliśmy się w takiej ciszy. Między nami powstała przestrzeń – pusta i dziwna – którą można zapełnić wszystkim. Zwłaszcza tymi słowami, które jedno z nas wypowiada, ale drugie nigdy nie usłyszy.

VI

Profesor Zach ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu. A może raczej płaczu? Jego twarz poczerwieniała. Zakrył usta ręką i dostał czegoś na kształt drgawek. Tak wyglądała jego reakcja na odpowiedź Grzesia, o ile można to w ogóle nazwać odpowiedzią. Było w tym coś z improwizacji teatralnej. Zdaje się, że dużo większą rolę w tym przedstawieniu odegrały ręce i uwięziony w nich ołówek niż sama głowa i zawarta w niej wiedza. Czy też raczej jej brak. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że biedny Grzegorz usiłował przekazać coś rozgorączkowanemu wykładowcy za pomocą języka migowego, gdyż z jego ust nie wyszło nic sensownego.

– Dobrze już, panie, siądź pan – wykrztusił z siebie w końcu profesor i pochylił się nad komputerem, ciężko oddychając.

Grześ usiadł. Otarł czoło dłonią.

– Matko… – szepnęła Wera. – Ale się zmęczyłam. Chyba bardziej niż on! Wyglądał trochę jak dyrygent z tym ołówkiem, zauważyłaś? – Zachichotała.

Kiedy pan Zach wymyślił w końcu skalę oceniania, w której wypowiedź nieszczęsnego studenta jakkolwiek się mieściła, mogliśmy kontynuować nasze refleksje na temat fauny zamieszkującej gleby. Tymczasem Wera skrupulatnie, ale wręcz przerażająco energicznie, kreśliła coś w swoim kalendarzu. Mogłabym to zignorować, gdyby nie fakt, że resztki zużytej już gumki ołówkowej trafiały na mój zeszyt. Nie było wyjścia.

– Co tam tworzysz? – zapytałam.

– O, jak miło, że się interesujesz! – Ucieszyła się, trochę za bardzo jak na to pytanie.

– A jak myślisz?

– Nie wiem – zaczęłam. – Może planujesz imprezę niespodziankę na moją cześć? Albo piszesz poradnik, jak w trzech słowach zdenerwować każdą osobę, bez względu na wiek czy zawód. Ej! To się nawet może sprzedać…

Uśmiechnęła się, ale obie wiedziałyśmy, że ta druga opcja była dużo bardziej prawdopodobna.

– A może – dodała Wera – poradnik, jak w trzech krokach odbić komuś chłopaka?

Nie zdziwiłabym się, gdyby to było to.

– Taaak… Zdecydowanie świat potrzebuje więcej tego typu literatury – zażartowałam.

– W każdym razie – kontynuowała – dowiesz się wkrótce.

Nic więcej nie udało mi się z niej wyciągnąć. Ale nie ma tego złego – błogosławione cisza i spokój. Chyba domyślałam się, z czym, a raczej z KIM, miało to ścisły związek. Na ile ją znam, to już opracowała plan, jak do niego dotrzeć. Miałam tylko nadzieję, że nie wciągnie mnie w te swoje gierki.

VII

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX
Rozdział XL
Rozdział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIII
Rozdział XLIV
Rozdział XLV
Rozdział XLVI
Rozdział XLVII
Rozdział XLVIII
Rozdział XLIX
Rozdział L
Rozdział LI
Rozdział LII
Rozdział LIII
Rozdział LIV

Czerwony żuraw

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-628-3

© Sara Jadwiga Pawlikowska i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Anna Kuciejewska

Korekta: Małgorzata Giełzakowska

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek