Czas zatrzymany - Maja Lunde - ebook + książka

Czas zatrzymany ebook

Maja Lunde

0,0
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Świat, w którym nikt nie umiera ani się nie rodzi.

Czy jesteśmy na to gotowi?

W zwykły czerwcowy wtorek czas się zatrzymał.

Dla Jenny, która znajduje się w ostatnim stadium raka, to cud. Wróciła do życia i może cieszyć się nieograniczonym przebywaniem z rodziną.

Jakob i Lisa oczekują narodzin dziecka, ale płód przestaje się rozwijać. Zatrzymany czas to dla nich udręka.

Otto może wreszcie w pełni oddać się swojej ogrodniczej pasji, jednak przyjdzie mu za to zapłacić nieukojoną tęsknotą.

Ludzie na całym globie zostali uwięzieni w dziwnym zastoju i nie potrafią sobie z tym poradzić. Media huczą od plotek o spisku, wirusie, starożytnej tajemnicy, gubiąc się w domysłach, dlaczego anomalia nie występuje w przyrodzie – rośliny i zwierzęta nadal żyją swoim rytmem. Co zrobić, aby wszystko wróciło do normy?

Prowokująca do myślenia i przeszywająca serce opowieść o naszej relacji z naturą, czasem i własnymi ciałami.

„To poruszające, w jaki sposób Lunde zatrzymuje nas i proponuje, by dostrzec to, co rośnie wokół, kwitnie i w końcu rozkwita tak samo jak to, co przekwita, rozkłada się i przemija. Z troską o każdą sosnę, jabłoń czy różę. Warto przeczytać tę książkę choćby dla postaci ogrodnika – przywiązany do ziemi i pogodzony z upływem czasu, z uwagą, czułością i spokojem, żyjąc blisko przyrody, przygląda się temu, co spotyka na swojej drodze. Czytałam ze wzruszeniem”.

Anna Kamińska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 264

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Luk­ker­tid
Opieka re­dak­cyjna: AN­DRZEJ STAŃ­CZYK
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rekta: JAN STRZAŁKA, JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Pro­jekt okładki: © Alette Ber­tel­sen / Alet­teb.dk
Opra­co­wa­nie okładki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA PA­PIER­NIK
Zdję­cie na okładce: © Sunny / Stone / Getty Ima­ges
Text © Maja Lunde First pu­bli­shed by Asche­houg (Nor­way), 2023 Pu­bli­shed in agre­ement with Oslo Li­te­rary Agency and Book/lab Li­te­rary Agency © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Elż­bieta Pta­szyń­ska-Sa­dow­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
This trans­la­tion has been pu­bli­shed with the fi­nan­cial sup­port of NORLA Tłu­ma­cze­nie do­fi­nan­so­wane w ra­mach pro­gramu do­to­wa­nia tłu­ma­czeń li­te­ra­tury nor­we­skiej NORLA (Nor­we­gian Li­te­ra­ture Abroad)
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08735-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wy­mo­gami Eu­ro­pej­skiego Aktu o Do­stęp­no­ści (EAA).
Wy­dawca za­ka­zuje eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM), szko­le­nia tech­no­lo­gii lub sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji w od­nie­sie­niu do wszel­kich ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się w ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, w ca­ło­ści i w czę­ściach, nie­za­leż­nie od formy jej udo­stęp­nie­nia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lu­tego 1994 r. o pra­wie au­tor­skim i pra­wach po­krew­nych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

OTTO

Margo z ener­gią krzą­tała się po miesz­ka­niu i nie zda­jąc so­bie z tego sprawy, coś nu­ciła. To jej pod­śpie­wy­wa­nie za­wsze prze­peł­niało go ra­do­ścią, ale te­raz obu­dziło w nim nie­po­kój. Za­pa­rzyła kawę, wlała ją do ter­mosu, wło­żyła do ko­sza je­dze­nie: pie­czo­nego kur­czaka w fo­lii alu­mi­nio­wej, mi­skę sa­łaty, ba­gietkę, a także pa­pie­rowe ta­le­rze i sztućce. Wy­cią­gnęła też jedną z bu­te­lek wina wziętą z domu, mo­gło być już prze­ter­mi­no­wane, bo od dawna nie pi­jali ra­zem wina. Wszystko to spa­ko­wała bez naj­mniej­szego po­ję­ki­wa­nia, bez na­rze­ka­nia na star­cze do­le­gli­wo­ści i bóle, zu­peł­nie jakby prze­stała je za­uwa­żać, być może dla­tego, że wie­działa, iż jej forma nie ule­gła po­gor­sze­niu i jej ciało się nie zmie­niło. Nie były wi­doczne żadne zmiany, a wiele wska­zy­wało na to, i wielu też twier­dziło, że nic nie ule­gnie po­gor­sze­niu przez dłuż­szy czas, a przy­naj­mniej nie w da­ją­cej się prze­wi­dzieć przy­szło­ści.

Tak wła­śnie mó­wiono, te­le­wi­zja, ra­dio, in­ter­net trą­biły na okrą­gło – nie za­nosi się na żadne zmiany, dla ni­kogo. Dzień prze­cho­dzi w noc, po po­ranku na­stę­puje wie­czór, po wcze­snym le­cie nad­cho­dzi peł­nia lata, a te­raz słońce już się chowa i robi się ciem­niej. Ro­śliny kieł­kują, ro­sną, prze­kwi­tają, zwie­rzęta się wy­klu­wają, ro­dzą, po­czwarki pę­kają i let­nie mo­tyle roz­pi­nają skrzy­dła i pierw­szy raz fruną. Tylko ludz­kie ciała się za­trzy­mały, nie ro­zu­miemy, co się stało ani dla­czego tak się stało, ani kiedy do­kład­nie się stało, ale wszelki roz­wój czło­wieka się za­trzy­mał, po pro­stu ustał, i do­ty­czy to nas wszyst­kich. W ota­cza­ją­cej nas przy­ro­dzie czas pły­nie, lecz my zo­sta­li­śmy z niej wy­rzu­ceni. Bę­dąc poza nią, je­ste­śmy uwię­zieni w sta­nie nie­śmierci i nie­roz­woju, w za­stoju, w swego ro­dzaju wiecz­no­ści. A te­raz wzy­wamy lud­ność kraju do za­cho­wa­nia spo­koju, po­dob­nie jak dzieje się to na ca­łym świe­cie, pro­simy o wy­ro­zu­mia­łość, po­nie­waż usta­le­nie przy­czyn i kon­se­kwen­cji może za­jąć dni, ty­go­dnie, a na­wet mie­siące. Przy­pusz­czamy, że ów za­stój może ustą­pić w do­wol­nym mo­men­cie, że może być dzie­łem przy­padku. Bez względu na związki przy­czy­nowe pra­gniemy z całą mocą pod­kre­ślić zna­cze­nie wkładu wszyst­kich w to, aby utrzy­mać koła w ru­chu – mu­simy ku­po­wać jak do­tąd, upra­wiać zie­mię jak do­tąd, jeść i pić jak do­tąd, wy­ko­ny­wać da­lej swoją pracę, za­cho­wy­wać zwy­czaje i ru­tynę ży­cia co­dzien­nego, mu­simy wszy­scy kon­ty­nu­ować na­sze po­wsze­dnie ży­cie, wła­śnie ta­kiego uży­wali cza­sow­nika, „kon­ty­nu­ować”, a Otto się za­sta­na­wiał, czy nie po­winno go za­stą­pić „trzy­mać się”, swoją drogą, czy ży­cie jest czymś, czego można się trzy­mać, i czy tak w ogóle owo ży­cie nie zmie­rza do tego wszyst­kiego bez naj­mniej­szego wkładu ludz­kiego? Ale on wie­dział, że nie cho­dzi o uży­cie cza­sow­nika, lecz o ru­tynę, co­dzien­ność, eko­no­mię, że wszystko ma się od­by­wać jak daw­niej. Ży­cie musi się to­czyć swoim zwy­kłym to­rem, tak też mó­wili, ko­lejne za­bawne sfor­mu­ło­wa­nie, uznał Otto, po­nie­waż aku­rat wła­śnie tego ży­cie nie ro­biło.

Na­dal jed­nak wi­dział po­trzebę ist­nie­nia rad i za­sad. Po­nie­waż siły wyż­sze, lub kto­kol­wiek, kto był w to wszystko za­an­ga­żo­wany, po­wi­nien wie­dzieć, że ży­cie w jego domu nie to­czyło się zwy­kłym to­rem. Margo nie sto­so­wała się do żad­nej z rad, ani ona, ani jej zna­jomi, wręcz prze­ciw­nie, oni gre­mial­nie rzu­cili się na ten czas, który prze­ciął im drogę, wprost go po­żą­dali. Na ra­zie trzeba to po pro­stu uczcić, to praw­dziwy po­wód do świę­to­wa­nia, uznała Margo oraz inni człon­ko­wie wspól­noty miesz­ka­nio­wej.

Wy­szedł za nią, sama nio­sła ko­szyk, mocno na­ci­snęła gu­zik windy, a kiedy ta nie przy­je­chała na­tych­miast, ru­szyła po scho­dach, wy­obraź so­bie, po­szła po scho­dach, ona, która tak żar­li­wie pra­gnęła mieć windę.

Wie­czór był duszny i ja­sny, o tej po­rze roku było zde­cy­do­wa­nie za ja­sno, ni­czego nie da­wało się ukryć. Coś w po­wie­trzu spra­wiło, że po­my­ślał o mżawce, cho­ciaż niebo wy­glą­dało na nie­mal bez­chmurne. Mię­dzy blo­kami stały na­kryte dłu­gie stoły, ko­biety w wieku Margo – ści­śle mó­wiąc, w  j e g o  wieku też ich nie bra­ko­wało – kur­so­wały tam i z po­wro­tem z rę­kami peł­nymi mi­sek, sa­la­te­rek i na­po­jów. Dużo bu­te­lek z na­po­jami.

Tu­taj miesz­kali wy­łącz­nie se­nio­rzy, tak sie­bie na­zy­wali, jakby dla upięk­sze­nia swo­jego wieku. Otto nie na­wykł do tego słowa, do kry­ją­cej się w nim jo­wial­no­ści i do jego tro­chę pro­fe­sjo­nal­nego cha­rak­teru, se­nior – to coś, co na­leży do ży­cia za­wo­do­wego, a nie do eg­zy­sten­cji po nim. Wo­lał „eme­ryta”, to okre­śle­nie wska­zy­wało wy­łącz­nie na świad­cze­nie, ja­kie otrzy­my­wał co mie­siąc, było neu­tralne, nie pró­bo­wało upięk­szać prawdy. No ale cóż, tu jest się se­nio­rem, a nie u kresu ży­cia, by­naj­mniej, z tego, co wia­domo, można być w jego po­ło­wie, po­wie­działa Margo – zda­jesz so­bie sprawę, co to może zna­czyć, nie­wy­klu­czone, że nie je­ste­śmy już u kresu ży­cia, tylko za­le­d­wie w po­ło­wie drogi albo wręcz na­dal na po­czątku, i je­śli to nie jest wy­star­cza­jący po­wód do świę­to­wa­nia, to w ta­kim ra­zie co! Świę­to­wa­nie moż­li­wo­ści zmiany biegu ży­cia. Kto wie, po­my­ślał Otto, może se­nior to nowy ju­nior.

Margo po­sta­wiła na stole pół­mi­sek z kur­cza­kiem, mi­skę sa­łaty ze sztuć­cami, dwa ta­le­rze i kie­liszki do wina, po­ło­żyła noże i wi­delce dla nich obojga, ro­biła to w szyb­kim tem­pie, wszy­scy po­ru­szali się w ten spo­sób, wo­kół niego se­nio­rzy ze wspól­noty nie­mal bie­gali tam i z po­wro­tem, wy­mie­nia­jąc się ra­do­snymi in­for­ma­cjami. Margo wy­jęła z ko­szyka bu­telkę, unio­sła ją przed sobą, uśmiech­nęła się, wino praw­do­po­dob­nie też osią­gnęło wiek se­nio­ralny, po­my­ślał Otto, przy­naj­mniej jego ży­wot nie­ba­wem do­bie­gnie końca.

– Ojej, za­po­mnia­łam o kor­ko­ciągu – rzu­ciła Margo. – Wzią­łeś kor­ko­ciąg?

– Nie – od­po­wie­dział. – Nic nie za­bra­łem. Prze­cież wi­dzisz.

Nie wi­działa, po­nie­waż nie pa­trzyła na niego, bo w grun­cie rze­czy spo­glą­dała na niego do­syć rzadko, była bar­dziej po­chło­nięta wszyst­kimi in­nymi, a te­raz za­trzy­mała wdowę z pierw­szego pię­tra, na­zy­wała się Kri­stin, tak mu się wy­da­wało, cho­ciaż nie miał pew­no­ści, we wspól­no­cie se­nio­rów miesz­kało wiele wdów.

– Prze­pra­szam, nie masz przy­pad­kiem kor­ko­ciągu?

– Nie – od­parła Kri­stin, po czym od­wró­ciła się ku gru­pie we­so­łych se­nio­rów i krzyk­nęła: – Czy ktoś ma może kor­ko­ciąg?

Pew­nie można te­raz wrzesz­czeć do woli, po­my­ślał Otto, nie trzeba już ni­kogo prze­pra­szać, nie są u kresu cze­go­kol­wiek, mają tyle samo po­wo­dów, by być tu­taj, co młodsi lu­dzie, sta­rzy przy­szli, żeby zo­stać. Ale on sam nie czuł po­trzeby, by krzy­czeć czy świę­to­wać. Nie ro­zu­miał, dla­czego oni wszy­scy się uśmie­chają, są tacy bez­tro­scy, bo prze­cież to, co stało się z nami wszyst­kimi, jest kom­plet­nie sza­lone. A może to przez mszyce, może dla­tego, że je ob­ser­wuję i zaj­muję się ro­śli­nami, że żyję tak bli­sko na­tury jak to tylko moż­liwe na tym cia­snym bal­ko­nie, wy­daje mi się, że cała ta sprawa jest po­rząd­nie po­krę­cona.

Ktoś miał kor­ko­ciąg, chudy męż­czy­zna z klatki C wła­śnie pod­biegł z nim, de­mon­stru­jąc taki sam wi­gor, jaki wszy­scy mieli w swo­ich ru­chach, po czym Margo otwo­rzyła wino, było kla­rowne i czer­wone, na­lała je do dwóch kie­lisz­ków i po­dała Ot­to­nowi je­den.

– Na zdro­wie – po­wie­działa. – Za czas, który zy­ska­li­śmy.

– Za czas, który zy­ska­li­śmy! – wy­krzyk­nęło wiele osób do­okoła.

– Na zdro­wie – mruk­nął Otto, ale nie zdo­łał się zmu­sić do po­wtó­rze­nia reszty.

Po­cią­gnął so­lidny łyk i zwró­cił twarz ku cie­płemu wie­czor­nemu słońcu, nie­ubła­ga­nie po­dą­ża­ją­cemu swoim szla­kiem, po­dob­nie jak czy­niły to mszyce, które się wy­klu­wały, ja­dły, ro­sły, umie­rały.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki