44,90 zł
Świat, w którym nikt nie umiera ani się nie rodzi.
Czy jesteśmy na to gotowi?
W zwykły czerwcowy wtorek czas się zatrzymał.
Dla Jenny, która znajduje się w ostatnim stadium raka, to cud. Wróciła do życia i może cieszyć się nieograniczonym przebywaniem z rodziną.
Jakob i Lisa oczekują narodzin dziecka, ale płód przestaje się rozwijać. Zatrzymany czas to dla nich udręka.
Otto może wreszcie w pełni oddać się swojej ogrodniczej pasji, jednak przyjdzie mu za to zapłacić nieukojoną tęsknotą.
Ludzie na całym globie zostali uwięzieni w dziwnym zastoju i nie potrafią sobie z tym poradzić. Media huczą od plotek o spisku, wirusie, starożytnej tajemnicy, gubiąc się w domysłach, dlaczego anomalia nie występuje w przyrodzie – rośliny i zwierzęta nadal żyją swoim rytmem. Co zrobić, aby wszystko wróciło do normy?
Prowokująca do myślenia i przeszywająca serce opowieść o naszej relacji z naturą, czasem i własnymi ciałami.
„To poruszające, w jaki sposób Lunde zatrzymuje nas i proponuje, by dostrzec to, co rośnie wokół, kwitnie i w końcu rozkwita tak samo jak to, co przekwita, rozkłada się i przemija. Z troską o każdą sosnę, jabłoń czy różę. Warto przeczytać tę książkę choćby dla postaci ogrodnika – przywiązany do ziemi i pogodzony z upływem czasu, z uwagą, czułością i spokojem, żyjąc blisko przyrody, przygląda się temu, co spotyka na swojej drodze. Czytałam ze wzruszeniem”.
Anna Kamińska
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 264
OTTO
Margo z energią krzątała się po mieszkaniu i nie zdając sobie z tego sprawy, coś nuciła. To jej podśpiewywanie zawsze przepełniało go radością, ale teraz obudziło w nim niepokój. Zaparzyła kawę, wlała ją do termosu, włożyła do kosza jedzenie: pieczonego kurczaka w folii aluminiowej, miskę sałaty, bagietkę, a także papierowe talerze i sztućce. Wyciągnęła też jedną z butelek wina wziętą z domu, mogło być już przeterminowane, bo od dawna nie pijali razem wina. Wszystko to spakowała bez najmniejszego pojękiwania, bez narzekania na starcze dolegliwości i bóle, zupełnie jakby przestała je zauważać, być może dlatego, że wiedziała, iż jej forma nie uległa pogorszeniu i jej ciało się nie zmieniło. Nie były widoczne żadne zmiany, a wiele wskazywało na to, i wielu też twierdziło, że nic nie ulegnie pogorszeniu przez dłuższy czas, a przynajmniej nie w dającej się przewidzieć przyszłości.
Tak właśnie mówiono, telewizja, radio, internet trąbiły na okrągło – nie zanosi się na żadne zmiany, dla nikogo. Dzień przechodzi w noc, po poranku następuje wieczór, po wczesnym lecie nadchodzi pełnia lata, a teraz słońce już się chowa i robi się ciemniej. Rośliny kiełkują, rosną, przekwitają, zwierzęta się wykluwają, rodzą, poczwarki pękają i letnie motyle rozpinają skrzydła i pierwszy raz fruną. Tylko ludzkie ciała się zatrzymały, nie rozumiemy, co się stało ani dlaczego tak się stało, ani kiedy dokładnie się stało, ale wszelki rozwój człowieka się zatrzymał, po prostu ustał, i dotyczy to nas wszystkich. W otaczającej nas przyrodzie czas płynie, lecz my zostaliśmy z niej wyrzuceni. Będąc poza nią, jesteśmy uwięzieni w stanie nieśmierci i nierozwoju, w zastoju, w swego rodzaju wieczności. A teraz wzywamy ludność kraju do zachowania spokoju, podobnie jak dzieje się to na całym świecie, prosimy o wyrozumiałość, ponieważ ustalenie przyczyn i konsekwencji może zająć dni, tygodnie, a nawet miesiące. Przypuszczamy, że ów zastój może ustąpić w dowolnym momencie, że może być dziełem przypadku. Bez względu na związki przyczynowe pragniemy z całą mocą podkreślić znaczenie wkładu wszystkich w to, aby utrzymać koła w ruchu – musimy kupować jak dotąd, uprawiać ziemię jak dotąd, jeść i pić jak dotąd, wykonywać dalej swoją pracę, zachowywać zwyczaje i rutynę życia codziennego, musimy wszyscy kontynuować nasze powszednie życie, właśnie takiego używali czasownika, „kontynuować”, a Otto się zastanawiał, czy nie powinno go zastąpić „trzymać się”, swoją drogą, czy życie jest czymś, czego można się trzymać, i czy tak w ogóle owo życie nie zmierza do tego wszystkiego bez najmniejszego wkładu ludzkiego? Ale on wiedział, że nie chodzi o użycie czasownika, lecz o rutynę, codzienność, ekonomię, że wszystko ma się odbywać jak dawniej. Życie musi się toczyć swoim zwykłym torem, tak też mówili, kolejne zabawne sformułowanie, uznał Otto, ponieważ akurat właśnie tego życie nie robiło.
Nadal jednak widział potrzebę istnienia rad i zasad. Ponieważ siły wyższe, lub ktokolwiek, kto był w to wszystko zaangażowany, powinien wiedzieć, że życie w jego domu nie toczyło się zwykłym torem. Margo nie stosowała się do żadnej z rad, ani ona, ani jej znajomi, wręcz przeciwnie, oni gremialnie rzucili się na ten czas, który przeciął im drogę, wprost go pożądali. Na razie trzeba to po prostu uczcić, to prawdziwy powód do świętowania, uznała Margo oraz inni członkowie wspólnoty mieszkaniowej.
Wyszedł za nią, sama niosła koszyk, mocno nacisnęła guzik windy, a kiedy ta nie przyjechała natychmiast, ruszyła po schodach, wyobraź sobie, poszła po schodach, ona, która tak żarliwie pragnęła mieć windę.
Wieczór był duszny i jasny, o tej porze roku było zdecydowanie za jasno, niczego nie dawało się ukryć. Coś w powietrzu sprawiło, że pomyślał o mżawce, chociaż niebo wyglądało na niemal bezchmurne. Między blokami stały nakryte długie stoły, kobiety w wieku Margo – ściśle mówiąc, w j e g o wieku też ich nie brakowało – kursowały tam i z powrotem z rękami pełnymi misek, salaterek i napojów. Dużo butelek z napojami.
Tutaj mieszkali wyłącznie seniorzy, tak siebie nazywali, jakby dla upiększenia swojego wieku. Otto nie nawykł do tego słowa, do kryjącej się w nim jowialności i do jego trochę profesjonalnego charakteru, senior – to coś, co należy do życia zawodowego, a nie do egzystencji po nim. Wolał „emeryta”, to określenie wskazywało wyłącznie na świadczenie, jakie otrzymywał co miesiąc, było neutralne, nie próbowało upiększać prawdy. No ale cóż, tu jest się seniorem, a nie u kresu życia, bynajmniej, z tego, co wiadomo, można być w jego połowie, powiedziała Margo – zdajesz sobie sprawę, co to może znaczyć, niewykluczone, że nie jesteśmy już u kresu życia, tylko zaledwie w połowie drogi albo wręcz nadal na początku, i jeśli to nie jest wystarczający powód do świętowania, to w takim razie co! Świętowanie możliwości zmiany biegu życia. Kto wie, pomyślał Otto, może senior to nowy junior.
Margo postawiła na stole półmisek z kurczakiem, miskę sałaty ze sztućcami, dwa talerze i kieliszki do wina, położyła noże i widelce dla nich obojga, robiła to w szybkim tempie, wszyscy poruszali się w ten sposób, wokół niego seniorzy ze wspólnoty niemal biegali tam i z powrotem, wymieniając się radosnymi informacjami. Margo wyjęła z koszyka butelkę, uniosła ją przed sobą, uśmiechnęła się, wino prawdopodobnie też osiągnęło wiek senioralny, pomyślał Otto, przynajmniej jego żywot niebawem dobiegnie końca.
– Ojej, zapomniałam o korkociągu – rzuciła Margo. – Wziąłeś korkociąg?
– Nie – odpowiedział. – Nic nie zabrałem. Przecież widzisz.
Nie widziała, ponieważ nie patrzyła na niego, bo w gruncie rzeczy spoglądała na niego dosyć rzadko, była bardziej pochłonięta wszystkimi innymi, a teraz zatrzymała wdowę z pierwszego piętra, nazywała się Kristin, tak mu się wydawało, chociaż nie miał pewności, we wspólnocie seniorów mieszkało wiele wdów.
– Przepraszam, nie masz przypadkiem korkociągu?
– Nie – odparła Kristin, po czym odwróciła się ku grupie wesołych seniorów i krzyknęła: – Czy ktoś ma może korkociąg?
Pewnie można teraz wrzeszczeć do woli, pomyślał Otto, nie trzeba już nikogo przepraszać, nie są u kresu czegokolwiek, mają tyle samo powodów, by być tutaj, co młodsi ludzie, starzy przyszli, żeby zostać. Ale on sam nie czuł potrzeby, by krzyczeć czy świętować. Nie rozumiał, dlaczego oni wszyscy się uśmiechają, są tacy beztroscy, bo przecież to, co stało się z nami wszystkimi, jest kompletnie szalone. A może to przez mszyce, może dlatego, że je obserwuję i zajmuję się roślinami, że żyję tak blisko natury jak to tylko możliwe na tym ciasnym balkonie, wydaje mi się, że cała ta sprawa jest porządnie pokręcona.
Ktoś miał korkociąg, chudy mężczyzna z klatki C właśnie podbiegł z nim, demonstrując taki sam wigor, jaki wszyscy mieli w swoich ruchach, po czym Margo otworzyła wino, było klarowne i czerwone, nalała je do dwóch kieliszków i podała Ottonowi jeden.
– Na zdrowie – powiedziała. – Za czas, który zyskaliśmy.
– Za czas, który zyskaliśmy! – wykrzyknęło wiele osób dookoła.
– Na zdrowie – mruknął Otto, ale nie zdołał się zmusić do powtórzenia reszty.
Pociągnął solidny łyk i zwrócił twarz ku ciepłemu wieczornemu słońcu, nieubłaganie podążającemu swoim szlakiem, podobnie jak czyniły to mszyce, które się wykluwały, jadły, rosły, umierały.