Czas zatrzymany - Maja Lunde - ebook + audiobook + książka

Czas zatrzymany ebook i audiobook

Maja Lunde

4,4
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Świat, w którym nikt nie umiera ani się nie rodzi.

Czy jesteśmy na to gotowi?

W zwykły czerwcowy wtorek czas się zatrzymał.

Dla Jenny, która znajduje się w ostatnim stadium raka, to cud. Wróciła do życia i może cieszyć się nieograniczonym przebywaniem z rodziną.

Jakob i Lisa oczekują narodzin dziecka, ale płód przestaje się rozwijać. Zatrzymany czas to dla nich udręka.

Otto może wreszcie w pełni oddać się swojej ogrodniczej pasji, jednak przyjdzie mu za to zapłacić nieukojoną tęsknotą.

Ludzie na całym globie zostali uwięzieni w dziwnym zastoju i nie potrafią sobie z tym poradzić. Media huczą od plotek o spisku, wirusie, starożytnej tajemnicy, gubiąc się w domysłach, dlaczego anomalia nie występuje w przyrodzie – rośliny i zwierzęta nadal żyją swoim rytmem. Co zrobić, aby wszystko wróciło do normy?

Prowokująca do myślenia i przeszywająca serce opowieść o naszej relacji z naturą, czasem i własnymi ciałami.

„To poruszające, w jaki sposób Lunde zatrzymuje nas i proponuje, by dostrzec to, co rośnie wokół, kwitnie i w końcu rozkwita tak samo jak to, co przekwita, rozkłada się i przemija. Z troską o każdą sosnę, jabłoń czy różę. Warto przeczytać tę książkę choćby dla postaci ogrodnika – przywiązany do ziemi i pogodzony z upływem czasu, z uwagą, czułością i spokojem, żyjąc blisko przyrody, przygląda się temu, co spotyka na swojej drodze. Czytałam ze wzruszeniem”.

Anna Kamińska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 264

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 16 min

Lektor: Magda Karel

Oceny
4,4 (18 ocen)
8
10
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mmas28kucz

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
natellie

Dobrze spędzony czas

Ciekawa. Inna niż wszystkie.
00
Szuprynka

Dobrze spędzony czas

Nieoczywista lektura pełna refleksji na temat przemijania...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Luk­ker­tid
Opieka re­dak­cyjna: AN­DRZEJ STAŃ­CZYK
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rekta: JAN STRZAŁKA, JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Pro­jekt okładki: © Alette Ber­tel­sen / Alet­teb.dk
Opra­co­wa­nie okładki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA PA­PIER­NIK
Zdję­cie na okładce: © Sunny / Stone / Getty Ima­ges
Text © Maja Lunde First pu­bli­shed by Asche­houg (Nor­way), 2023 Pu­bli­shed in agre­ement with Oslo Li­te­rary Agency and Book/lab Li­te­rary Agency © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Elż­bieta Pta­szyń­ska-Sa­dow­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
This trans­la­tion has been pu­bli­shed with the fi­nan­cial sup­port of NORLA Tłu­ma­cze­nie do­fi­nan­so­wane w ra­mach pro­gramu do­to­wa­nia tłu­ma­czeń li­te­ra­tury nor­we­skiej NORLA (Nor­we­gian Li­te­ra­ture Abroad)
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08735-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wy­mo­gami Eu­ro­pej­skiego Aktu o Do­stęp­no­ści (EAA).
Wy­dawca za­ka­zuje eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM), szko­le­nia tech­no­lo­gii lub sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji w od­nie­sie­niu do wszel­kich ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się w ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, w ca­ło­ści i w czę­ściach, nie­za­leż­nie od formy jej udo­stęp­nie­nia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lu­tego 1994 r. o pra­wie au­tor­skim i pra­wach po­krew­nych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

OTTO

Margo z ener­gią krzą­tała się po miesz­ka­niu i nie zda­jąc so­bie z tego sprawy, coś nu­ciła. To jej pod­śpie­wy­wa­nie za­wsze prze­peł­niało go ra­do­ścią, ale te­raz obu­dziło w nim nie­po­kój. Za­pa­rzyła kawę, wlała ją do ter­mosu, wło­żyła do ko­sza je­dze­nie: pie­czo­nego kur­czaka w fo­lii alu­mi­nio­wej, mi­skę sa­łaty, ba­gietkę, a także pa­pie­rowe ta­le­rze i sztućce. Wy­cią­gnęła też jedną z bu­te­lek wina wziętą z domu, mo­gło być już prze­ter­mi­no­wane, bo od dawna nie pi­jali ra­zem wina. Wszystko to spa­ko­wała bez naj­mniej­szego po­ję­ki­wa­nia, bez na­rze­ka­nia na star­cze do­le­gli­wo­ści i bóle, zu­peł­nie jakby prze­stała je za­uwa­żać, być może dla­tego, że wie­działa, iż jej forma nie ule­gła po­gor­sze­niu i jej ciało się nie zmie­niło. Nie były wi­doczne żadne zmiany, a wiele wska­zy­wało na to, i wielu też twier­dziło, że nic nie ule­gnie po­gor­sze­niu przez dłuż­szy czas, a przy­naj­mniej nie w da­ją­cej się prze­wi­dzieć przy­szło­ści.

Tak wła­śnie mó­wiono, te­le­wi­zja, ra­dio, in­ter­net trą­biły na okrą­gło – nie za­nosi się na żadne zmiany, dla ni­kogo. Dzień prze­cho­dzi w noc, po po­ranku na­stę­puje wie­czór, po wcze­snym le­cie nad­cho­dzi peł­nia lata, a te­raz słońce już się chowa i robi się ciem­niej. Ro­śliny kieł­kują, ro­sną, prze­kwi­tają, zwie­rzęta się wy­klu­wają, ro­dzą, po­czwarki pę­kają i let­nie mo­tyle roz­pi­nają skrzy­dła i pierw­szy raz fruną. Tylko ludz­kie ciała się za­trzy­mały, nie ro­zu­miemy, co się stało ani dla­czego tak się stało, ani kiedy do­kład­nie się stało, ale wszelki roz­wój czło­wieka się za­trzy­mał, po pro­stu ustał, i do­ty­czy to nas wszyst­kich. W ota­cza­ją­cej nas przy­ro­dzie czas pły­nie, lecz my zo­sta­li­śmy z niej wy­rzu­ceni. Bę­dąc poza nią, je­ste­śmy uwię­zieni w sta­nie nie­śmierci i nie­roz­woju, w za­stoju, w swego ro­dzaju wiecz­no­ści. A te­raz wzy­wamy lud­ność kraju do za­cho­wa­nia spo­koju, po­dob­nie jak dzieje się to na ca­łym świe­cie, pro­simy o wy­ro­zu­mia­łość, po­nie­waż usta­le­nie przy­czyn i kon­se­kwen­cji może za­jąć dni, ty­go­dnie, a na­wet mie­siące. Przy­pusz­czamy, że ów za­stój może ustą­pić w do­wol­nym mo­men­cie, że może być dzie­łem przy­padku. Bez względu na związki przy­czy­nowe pra­gniemy z całą mocą pod­kre­ślić zna­cze­nie wkładu wszyst­kich w to, aby utrzy­mać koła w ru­chu – mu­simy ku­po­wać jak do­tąd, upra­wiać zie­mię jak do­tąd, jeść i pić jak do­tąd, wy­ko­ny­wać da­lej swoją pracę, za­cho­wy­wać zwy­czaje i ru­tynę ży­cia co­dzien­nego, mu­simy wszy­scy kon­ty­nu­ować na­sze po­wsze­dnie ży­cie, wła­śnie ta­kiego uży­wali cza­sow­nika, „kon­ty­nu­ować”, a Otto się za­sta­na­wiał, czy nie po­winno go za­stą­pić „trzy­mać się”, swoją drogą, czy ży­cie jest czymś, czego można się trzy­mać, i czy tak w ogóle owo ży­cie nie zmie­rza do tego wszyst­kiego bez naj­mniej­szego wkładu ludz­kiego? Ale on wie­dział, że nie cho­dzi o uży­cie cza­sow­nika, lecz o ru­tynę, co­dzien­ność, eko­no­mię, że wszystko ma się od­by­wać jak daw­niej. Ży­cie musi się to­czyć swoim zwy­kłym to­rem, tak też mó­wili, ko­lejne za­bawne sfor­mu­ło­wa­nie, uznał Otto, po­nie­waż aku­rat wła­śnie tego ży­cie nie ro­biło.

Na­dal jed­nak wi­dział po­trzebę ist­nie­nia rad i za­sad. Po­nie­waż siły wyż­sze, lub kto­kol­wiek, kto był w to wszystko za­an­ga­żo­wany, po­wi­nien wie­dzieć, że ży­cie w jego domu nie to­czyło się zwy­kłym to­rem. Margo nie sto­so­wała się do żad­nej z rad, ani ona, ani jej zna­jomi, wręcz prze­ciw­nie, oni gre­mial­nie rzu­cili się na ten czas, który prze­ciął im drogę, wprost go po­żą­dali. Na ra­zie trzeba to po pro­stu uczcić, to praw­dziwy po­wód do świę­to­wa­nia, uznała Margo oraz inni człon­ko­wie wspól­noty miesz­ka­nio­wej.

Wy­szedł za nią, sama nio­sła ko­szyk, mocno na­ci­snęła gu­zik windy, a kiedy ta nie przy­je­chała na­tych­miast, ru­szyła po scho­dach, wy­obraź so­bie, po­szła po scho­dach, ona, która tak żar­li­wie pra­gnęła mieć windę.

Wie­czór był duszny i ja­sny, o tej po­rze roku było zde­cy­do­wa­nie za ja­sno, ni­czego nie da­wało się ukryć. Coś w po­wie­trzu spra­wiło, że po­my­ślał o mżawce, cho­ciaż niebo wy­glą­dało na nie­mal bez­chmurne. Mię­dzy blo­kami stały na­kryte dłu­gie stoły, ko­biety w wieku Margo – ści­śle mó­wiąc, w  j e g o  wieku też ich nie bra­ko­wało – kur­so­wały tam i z po­wro­tem z rę­kami peł­nymi mi­sek, sa­la­te­rek i na­po­jów. Dużo bu­te­lek z na­po­jami.

Tu­taj miesz­kali wy­łącz­nie se­nio­rzy, tak sie­bie na­zy­wali, jakby dla upięk­sze­nia swo­jego wieku. Otto nie na­wykł do tego słowa, do kry­ją­cej się w nim jo­wial­no­ści i do jego tro­chę pro­fe­sjo­nal­nego cha­rak­teru, se­nior – to coś, co na­leży do ży­cia za­wo­do­wego, a nie do eg­zy­sten­cji po nim. Wo­lał „eme­ryta”, to okre­śle­nie wska­zy­wało wy­łącz­nie na świad­cze­nie, ja­kie otrzy­my­wał co mie­siąc, było neu­tralne, nie pró­bo­wało upięk­szać prawdy. No ale cóż, tu jest się se­nio­rem, a nie u kresu ży­cia, by­naj­mniej, z tego, co wia­domo, można być w jego po­ło­wie, po­wie­działa Margo – zda­jesz so­bie sprawę, co to może zna­czyć, nie­wy­klu­czone, że nie je­ste­śmy już u kresu ży­cia, tylko za­le­d­wie w po­ło­wie drogi albo wręcz na­dal na po­czątku, i je­śli to nie jest wy­star­cza­jący po­wód do świę­to­wa­nia, to w ta­kim ra­zie co! Świę­to­wa­nie moż­li­wo­ści zmiany biegu ży­cia. Kto wie, po­my­ślał Otto, może se­nior to nowy ju­nior.

Margo po­sta­wiła na stole pół­mi­sek z kur­cza­kiem, mi­skę sa­łaty ze sztuć­cami, dwa ta­le­rze i kie­liszki do wina, po­ło­żyła noże i wi­delce dla nich obojga, ro­biła to w szyb­kim tem­pie, wszy­scy po­ru­szali się w ten spo­sób, wo­kół niego se­nio­rzy ze wspól­noty nie­mal bie­gali tam i z po­wro­tem, wy­mie­nia­jąc się ra­do­snymi in­for­ma­cjami. Margo wy­jęła z ko­szyka bu­telkę, unio­sła ją przed sobą, uśmiech­nęła się, wino praw­do­po­dob­nie też osią­gnęło wiek se­nio­ralny, po­my­ślał Otto, przy­naj­mniej jego ży­wot nie­ba­wem do­bie­gnie końca.

– Ojej, za­po­mnia­łam o kor­ko­ciągu – rzu­ciła Margo. – Wzią­łeś kor­ko­ciąg?

– Nie – od­po­wie­dział. – Nic nie za­bra­łem. Prze­cież wi­dzisz.

Nie wi­działa, po­nie­waż nie pa­trzyła na niego, bo w grun­cie rze­czy spo­glą­dała na niego do­syć rzadko, była bar­dziej po­chło­nięta wszyst­kimi in­nymi, a te­raz za­trzy­mała wdowę z pierw­szego pię­tra, na­zy­wała się Kri­stin, tak mu się wy­da­wało, cho­ciaż nie miał pew­no­ści, we wspól­no­cie se­nio­rów miesz­kało wiele wdów.

– Prze­pra­szam, nie masz przy­pad­kiem kor­ko­ciągu?

– Nie – od­parła Kri­stin, po czym od­wró­ciła się ku gru­pie we­so­łych se­nio­rów i krzyk­nęła: – Czy ktoś ma może kor­ko­ciąg?

Pew­nie można te­raz wrzesz­czeć do woli, po­my­ślał Otto, nie trzeba już ni­kogo prze­pra­szać, nie są u kresu cze­go­kol­wiek, mają tyle samo po­wo­dów, by być tu­taj, co młodsi lu­dzie, sta­rzy przy­szli, żeby zo­stać. Ale on sam nie czuł po­trzeby, by krzy­czeć czy świę­to­wać. Nie ro­zu­miał, dla­czego oni wszy­scy się uśmie­chają, są tacy bez­tro­scy, bo prze­cież to, co stało się z nami wszyst­kimi, jest kom­plet­nie sza­lone. A może to przez mszyce, może dla­tego, że je ob­ser­wuję i zaj­muję się ro­śli­nami, że żyję tak bli­sko na­tury jak to tylko moż­liwe na tym cia­snym bal­ko­nie, wy­daje mi się, że cała ta sprawa jest po­rząd­nie po­krę­cona.

Ktoś miał kor­ko­ciąg, chudy męż­czy­zna z klatki C wła­śnie pod­biegł z nim, de­mon­stru­jąc taki sam wi­gor, jaki wszy­scy mieli w swo­ich ru­chach, po czym Margo otwo­rzyła wino, było kla­rowne i czer­wone, na­lała je do dwóch kie­lisz­ków i po­dała Ot­to­nowi je­den.

– Na zdro­wie – po­wie­działa. – Za czas, który zy­ska­li­śmy.

– Za czas, który zy­ska­li­śmy! – wy­krzyk­nęło wiele osób do­okoła.

– Na zdro­wie – mruk­nął Otto, ale nie zdo­łał się zmu­sić do po­wtó­rze­nia reszty.

Po­cią­gnął so­lidny łyk i zwró­cił twarz ku cie­płemu wie­czor­nemu słońcu, nie­ubła­ga­nie po­dą­ża­ją­cemu swoim szla­kiem, po­dob­nie jak czy­niły to mszyce, które się wy­klu­wały, ja­dły, ro­sły, umie­rały.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki