Cyrk martwych makabresek - Aneta Jadowska - ebook + książka

Cyrk martwych makabresek ebook

Aneta Jadowska,

4,7

Opis

Cyrk Jutrzenka Baltazara Bączka zaskakuje dzieci nierzeczywistymi zdarzeniami! Tygrysy, zmiennokształtni, elfy, motyle wielkości słoni, atak gigantycznego pająka, aż w końcu smok Sznurówka! Czy jesteście na to gotowi?

Zbliżają się wakacje, a Franek i Finka mają je spędzić z ekscentrycznym dziadkiem, który potrafi czarować i wygląda jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja z Willym Wonką. Tata bliźniaków nie jest przekonany, czy to dobry pomysł. Uważa, że cyrkowy świat magii dziadka nie jest właściwym miejscem dla dzieci. Przez zaklęcia Franek i Finka nie pamiętają wizyt dziadka ani prezentu urodzinowego w postaci smoka, ale… to już wkrótce się zmieni! Rodzeństwo odkrywa swoje niezwykłe zdolności i istoty, o których czytało tylko w książkach. Ale czy talent do magii pozwoli im uratować umierającą mamę?

Aneta Jadowska zaprasza do świata magii! Wstąp za Bramę do cyrkowego świata i wyrusz na przygodę z Frankiem i Finką!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (246 ocen)
193
43
10
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gosiap_2005

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie wprowadzeni nastoletni bohaterowie do magicznego świata 👍 przypominają mi trochę Janeczkę i Pawełka, rodzeństwo z książek Joanny Chmielewskiej 😊
10
Risuu

Nie oderwiesz się od lektury

Pani Jadowska to klasa sama w sobie! świetna zabawa dla dużych i małych.
00
Lavender89

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa historia!
00
przeczytane1995

Nie oderwiesz się od lektury

Zacznę od tego, że ja naprawdę nie jestem fanką książek dla dzieci. A tą pokochałam. Może nie od pierwszych stron, ale myślę, że tak mniej więcej w 1/3 książki. Uwielbiam tą historię, jest na maksa urocza i wbrew pozorom nie jest zupełnie infantylna. Jestem zachwycona tym, jak autorka opisuje przygody tych dzieci i czuć, że są one dziećmi, ale nie jest to historia traktująca je z góry. Oczywiście są momenty, gdzie Franek i Finka są traktowani mało poważnie, ale to raczej wynika z kreacji pozostałych postaci (co wyszło świetnie), a nie z podejścia autorki. Jestem naprawdę zakochana w tej historii i już nie mogę się doczekać aż przeczytam kolejne.
00
palalela

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Jadowska potrafi (i widać, że to lubi) pisać dla dzieci. POLECAM!
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Aneta Jadowska, 2021

Copyright © Magdalena Babińska, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktor inicjująca •Milena Buszkiewicz

Redaktor prowadząca •Aneta Cruz-Kąciak

Marketing i promocja •Joanna Zalewska

Redakcja•Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta•Joanna Jeziorna-Kramarz, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny wnętrza i łamanie •Mateusz Czekała

Projekt typograficzny okładki •Magda Bloch

Projekt okładki i ilustracje • Magdalena Babińska

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej •Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66736-04-7

 

Zygzaki

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.zygzaki.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich siostrzeńców:

Poli, Tymona i Julki,

którzy od dawna pytali,

kiedy coś dla nich napiszę. 

 

OrazMatyldy,

jednej z najfajniejszych dziewczynek, jakie znam.

 

 

 

Dorośli zwykle mieli coś przeciwko, kiedy ich podsłuchiwano. Rodzice nazywali to paskudnym naruszeniem zasad prywatności. I przewidywali za to przewinienie srogą karę.

Bliźniaki niezupełnie zgadzały się z tą opinią.

Finka, całkiem praktycznie, uważała, że gdyby rodzice pofatygowali się i powiedzieli im prawdę, oni nie musieliby uciekać się do szpiegostwa, by ją poznać.

Franek dodawał filozoficznie, że prawda nie jest niczyją własnością, a skoro tak, nikt nie może wejść w jej posiadanie nielegalnie.

To wszystko zresztą były mało istotne drobiazgi w porównaniu z rzeczami ważnymi. Gdyby nie podsłuchiwali, nie dowiedzieliby się, że mama ma raka. Że rokowania są kiepskie i czeka ją za kilka dni trudna operacja.

Nie dowiedzieliby się też, że mają dziadka, którego już kiedyś poznali i z którym spędzali dawniej sporo czasu, ale dziś nic z tego nie pamiętali z powodu magii. A tak, o tym, że magia istnieje, też się dowiedzieli, podsłuchując.

Z tych trzech rzeczy pierwsza była najmniejszym zaskoczeniem. Podsłuchali wcześniej inną rozmowę rodziców, więc wiedzieli. Nie rozumieli wszystkich słów, dlatego sprawdzili je w internecie. I nie zdradzili nikomu ani słówkiem, że wiedzą.

Istnienie dziadka było większym zaskoczeniem. A istnienie magii wyjaśniało, czemu w ogóle zaskoczeniem było.

— Czy jesteś pewna, Marysiu, że to dobry pomysł? — pytał tata, nerwowo chodząc po pokoju. — On jest całkiem nieprzewidywalny! I nieodpowiedzialny!

Mówił podniesionym głosem, więc znakomicie go słyszeli, siedząc w krzakach róż zaraz pod uchylonym oknem do sypialni rodziców. Dobrze, że mieszkali w parterowym domku, bo zwisanie z parapetu na dziesiątym piętrze wieżowca byłoby o wiele trudniejsze.

— Nie jest taki zły, kochanie. Przecież sam mnie wychował. I poradził sobie całkiem dobrze — odpowiedziała spokojnie mama.

Nawet gdyby nie wiedzieli, że jest chora, domyśliliby się, że coś jest nie tak. Była cały czas zmęczona, mówiła cicho i wszystkie jej ubrania zrobiły się zbyt luźne.

— Może tylko nie zdołał cię popsuć — burknął tata.

— To jedynie dwa miesiące. Dlaczego zakładasz, że zdołałby popsuć nasze dzieci, które wychowywaliśmy przez dziesięć lat? — pytała cierpliwie mama. — To dobry człowiek. I byłby w ich życiu przez cały ten czas, gdyby już mieli za sobą przełom.

— Mówisz, jakby to było coś całkiem pewnego — obruszył się tata. — A może oni będą zupełnie normalni i nigdy nie będą musieli dowiadywać się o tym wszystkim?

Mama zaśmiała się, a potem syknęła z bólu.

— Nasza córka była niańką dla smoczątka w wieku sześciu lat. A Franek… Naprawdę myślisz, że wielu dziesięciolatków maluje tak jak on? Jest przynajmniej czułym okiem. Za miesiąc skończą jedenaście lat i zaklęcie niepamięci i tak przestanie działać.

— Nie przypominaj mi, proszę, smoka! Co mu do głowy strzeliło, by przynosić jej smoka! — Tata prawie krzyczał.

Finka, skulona w krzakach, na migi pytała brata, czy on też słyszał „smok”, czy może ona miała już omamy? Franek energicznie pokiwał głową. Ze wszystkich podsłuchanych rozmów ta miała najwięcej smaczków!

— Bardzo chciała… W co drugiej baśni, którą jej czytał, były smoki i naprawdę o tym marzyła… A Sznuróweczka wyglądała całkiem niegroźnie zaraz po wykluciu się z jajka. Nikt by nie poznał, że była czymś więcej niż malutkim wężem zbożowym… — protestowała mama, która pupilkę Finki bardzo lubiła. Była też jedynym człowiekiem poza Finką, którego smok tolerował, i czasami owijał się wokół jej nadgarstka, gdy dziewczynki nie było w okolicy.

— Dopóki nie urosły jej skrzydła! I nie zaczęła ziać ogniem! — krzyczał tata.

— No tak, wtedy już było widać. Ale przecież od razu odprowadziłam ją do jej domu po drugiej stronie Bramy. Nic się nie stało — uspokajała.

— Ale mogło! — Taty nie było łatwo udobruchać, kiedy się na coś nakręcił.

A właśnie — to była czwarta tajemnica, którą usłyszeli w tej rozmowie. Sznurówka, ukochany wąż Finki, wcale nie uciekła. I wcale nie była wężem.

W takich chwilach w ogóle kwestionowali to, czy mogą wierzyć swoim rodzicom. Same sekrety. Franek spojrzał na Finkę podejrzliwie.

— Może wcale nie jesteśmy rodzeństwem? — zapytał.

— Możliwe. Ja jestem ich córką, a ciebie elfy podrzuciły w kapuście, młotku.

Szykował się na ciętą ripostę i na bójkę, ale uciszyła go gwałtownie, pokazując palcem w górę, na okno. Rodzice wcale jeszcze nie skończyli z tajemnicami.

— Naprawdę myślisz, że oddanie ich do cyrku na całe wakacje to taki dobry pomysł? — pytał tata.

— To nie jest złe miejsce. Wychowałam się tam. Poza tym, masz lepszy? Nie chcę, by widzieli mnie w szpitalu tak chorą, jak będę, zanim poczuję się lepiej.

Tata nie miał lepszych pomysłów.

Tak właśnie Finka i Franek odkryli pięć solidnych tajemnic, które miały rozpocząć najdziwniejsze i najbardziej szalone wakacje w ich życiu. Czekanie na koniec roku szkolnego nigdy nie było aż tak ekscytujące!

Zamarli, słysząc kroki taty. Zbliżał się do okna. Skulili się, by uniknąć przyłapania. Tata wciągnął unoszoną wiatrem firankę i zamknął okno.

Finka i Franek bezszelestnie wycofali się z krzaków i przebiegli dookoła domu. Usiedli na huśtawce na werandzie, jakby spędzili tu ostatnie pół godziny. I na pewno nie podsłuchiwali.

— Pamiętasz go w ogóle? — zapytał Franek.

Jego siostra zwykle miała lepszą pamięć. Nawet wierszy uczyła się szybciej niż on. Ale teraz pokręciła głową.

— Trochę, ale bardziej nie. To znaczy, kiedy bardzo się skupię na tym, by go pamiętać, wydaje mi się, że go widzę, że mogłabym go rozpoznać. Ale nie wiem, czy to prawda.

— Ja nic nie pamiętam. Parszywe zaklęcie.

Finka zgadzała się z nim jak rzadko.

— Jak myślisz, kiedy przyjedzie? — zapytał Franek.

— Najwcześniej za tydzień. Po końcu roku szkolnego i rozdaniu świadectw — odpowiedziała Finka.

Mama przedwczoraj przetrząsała ich szafy, sprawdzając, czy nie wyrośli z białych koszul i strojów galowych. Czy zawracałaby sobie tym głowę, gdyby miało ich już wtedy nie być w domu?

Nagle ten ostatni tydzień szkoły stał się jeszcze większą mordęgą. Oceny były już wystawione, na lekcjach same nudy albo „dzień sportu”, którego solidarnie nie znosili. A teraz jeszcze odliczanie do przyjazdu magicznego dziadka od smoków. Nigdy aż tak bardzo nie czekali na wakacje.

Bo teraz były synonimem przygody.

 

 

 

Finka skreślała w kalendarzu kolejny dzień do wakacji. Zostało ich już tylko siedem.

— Wiesz, że to, że je skreślasz, nie oznacza, że mijają szybciej? — zapytał Franek z górnej pryczy piętrowego łóżka.

— Może nie mijają szybciej, ale kończą się bardziej kategorycznie — powiedziała, starannie zamalowując okienko flamastrem.

Od urodzenia dzielili pokój. Mieli nadzieję, że na jedenaste urodziny rodzice zaadaptują puste pomieszczenie na poddaszu na drugą sypialnię. Ale teraz szanse na to były marne. Za dużo zmartwień i wydatków związanych z leczeniem.

Jeszcze kilka dni temu nie liczyli też na żadne przygody i ekscesy wakacyjne. Zapowiadała się drętwa nuda. Co roku przynajmniej na kilka dni wyjeżdżali nad morze czy nad jezioro, ale teraz mama i tata nawet o tym nie wspominali.

Finka nie była pewna, czy rodzice zarejestrowali, że już czerwiec i koniec roku szkolnego. Mama zwykle dopytywała, jak im minął dzień w szkole i czego się nauczyli. Teraz nawet nie pamiętała, że to czas wystawiania ocen. Nie pytała, jak im poszły klasówki i czy zdołali się wyciągnąć z matematyki na czwórki. Może dobrze, bo oboje mieli tłuściutkie tróje z plusem. Może potrzebowali zaklęcia. Skoro dzięki jednemu zdołali zapomnieć o dziadku, może dzięki innemu potrafiliby nauczyć się matematyki?

Finka nie miała mamie tego specjalnie za złe. Widziała, że zwykle czuje się źle i tylko stara się robić dobrą minę.

— Wzdychasz tak głośno, że pobudzisz nietoperze na strychu — mruknął Franek.

— Jak będziesz jęczał, że mam ci pozować, przypomnę ci o nietoperzach — burknęła.

Jej brat przechodził intensywny okres malarski. Coś jak ospa, tylko trwało już dwa lata. Wahał się, czy chce być malarzem, czy rzeźbiarzem, ale mama twardo negocjowała zostawienie rzeźby na późniejsze lata, zwłaszcza że od lepienia z gliny wolał wykuwać w marmurze czy choćby drewnie. Zobaczyła, jak ostre są dłuta, i natychmiast kupiła mu farby olejne, akwarele i sporo ołówków.

Finka musiała przyznać, że wychodziło mu to naprawdę dobrze. Na większości portretów była całkiem podobna do siebie. Potrafił narysować jej szeroko rozstawione, szare oczy, mocne brwi — z prawą lekko uniesioną w powątpiewaniu. Z przesadną dokładnością rysował każdy z setki piegów na jej nosie, trochę zbyt odstające uszy i gęstą szopę kręconych włosów. Tu go czasami ponosiło i wyglądała, jakby zamiast włosów miała czapkę angielskiego policjanta, tę futrzaną i ogromną.

Oczywiście nigdy mu nie mówiła, że jest naprawdę dobry w rysowaniu. I bez tego miał się za geniusza. Powtarzała: „ujdzie” albo „wciąż masz sporo do ogarnięcia, młotku”. I wkurzała się, kiedy domagał się specjalnego traktowania, bo akurat uprawiał sztukę przez wielkie S.

Jak mogła wymagać, by posprzątał swoje skarpetki, skoro on TWORZYŁ? Jakby jej czytanie było mniej istotną aktywnością. Jakby miała obowiązek usługiwać mu tylko dlatego, że być może kiedyś zostanie malarzem.

Naczytał się biografii wielkich artystów i stwierdził, że oni zawsze mieli jakąś kobietę — żonę czy służącą — która robiła za nich wszystko. I to mu dało głupie przekonanie, że ona wejdzie w tę rolę. Wybijała mu to z głowy, często całkiem dosłownie.

Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, było naprawdę późno. Rodzice już skończyli oglądać wiadomości i film po nich. Właściwie Franek i Finka powinni spać, ale od kilku tygodni nikt nie pamiętał, by pilnować godziny gaszenia światła, więc zostawali na nogach tak długo, jak mieli ochotę.

Dzwonek zadźwięczał drugi raz. Rodzice za zamkniętymi drzwiami sypialni chyba nie słyszeli. Finka, owinięta kocem, z książką w dłoni kopnęła w spód pryczy brata.

— Sama idź, pracuję! — odburknął.

— Dopóki ci za to nie płacą, to ciągle tylko hobby — odpowiedziała złośliwie, ale poszła.

Mama zwykle mówiła, że nikt się po nocy nie dobija tylko dlatego, że wygrałeś na loterii.

Finka stanęła na palcach i zerknęła przez soczewkę judasza, ale zobaczyła tylko ciemność. Dlaczego nie zapaliła się lampka na schodkach?

Pstryknęła włącznik i otworzyła drzwi z rozmachem. Przyłapała gościa w pół ruchu, z palcem wyciągniętym, by znów wcisnąć dzwonek. I zagapiła się bez słowa na przybysza. Bo hej, było na co!

Był ogromny. Musiał zdjąć błyszczący cylinder, by zmieścić się w drzwiach. Wyglądał trochę jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja i Willy’ego Wonki. Tylko brodę miał czarną i kudłatą. Ciemnozielony, aksamitny płaszcz, wściekle żółta kamizelka, muszka w fioletowe groszki i czerwone spodnie wyglądały jak strój, który dobiera ktoś, kto w ogóle nie widzi kolorów lub celuje w efekt papugi. Finka była pewna, że ludzie oglądali się za nim na ulicy.

A najgorsze dla niej było to, że już go kiedyś spotkała. Ale gdy próbowała sobie przypomnieć, widziała tylko ciemność i rozbolała ją głowa. Zmarszczyła brwi.

— Dziadek? — zapytała zaskoczona.

— Pamiętasz mnie? — odpowiedział z równym zaskoczeniem.

— Nie bardzo. Ale wyglądasz jak nieodpowiedzialny szaleniec, który mógłby mi przynieść smoka. A tak tata opisywał mojego dziadka.

Mężczyzna wybuchł śmiechem, głaszcząc się po brzuchu wypełniającym jaskrawą kamizelkę.

— Och, to brzmi jak Filipek — przyznał.

A potem pochylił się i przyjrzał się Fince, zaglądając jej w oczy.

— Spodziewałaś się mnie? Rodzice wam powiedzieli?

— Rodzice nic nam nie mówili — odpowiedziała, omijając zgrabnie całe to podsłuchiwanie.

— Doskonale.

— Nie całkiem cię pamiętam, ale trochę mniej cię nie pamiętam niż wczoraj, jeśli o to pytałeś.

Kiwnął głową zadowolony, jakby dokładnie tego oczekiwał.

— Zaklęcie się przeciera. A ciebie nigdy nie chciało się zbyt dobrze trzymać. To chyba przez Sznurówkę. Ale wciąż możesz zapomnieć o tej rozmowie i o tym, że tu dziś byłem.

— Chcemy, żebyś usunął to zaklęcie. Jest zupełnie bez sensu — zaprotestowała Finka.

— To nie ja je rzuciłem, ale wasza mama. Nie mogę go zdjąć tak, by nie narobić wam w głowach bałaganu. Ale zobaczymy, co się da zrobić. I do waszych urodzin zostało już niewiele czasu — powiedział i mrugnął do niej szelmowsko.

To niezupełnie miało dla Finki sens, a bardzo nie lubiła, kiedy coś nie miało sensu.

— Czy to, że cię nie całkiem pamiętam, oznacza, że jesteś obcy? — zapytała chłodno.

— Dlaczego pytasz?

— Bo obcych nie wolno mi wpuszczać do domu — powiedziała i zaczęła zamykać drzwi.

— Dobrze, dobrze, porozmawiam o tym z waszą mamą — zapewnił i przytrzymał drzwi. — Na razie nie pamiętasz tego, Fineczko, ale bardzo lubiłaś swojego dziadka Baltazara. Dobrze się bawiliśmy, kiedy byłaś zupełnie malutka.

— Sznurówka naprawdę była smokiem? — zapytała.

Zaśmiał się znów i powiedział:

— Wasi rodzice nie mają pojęcia, ile wpada w te małe uszka, prawda?

Wzruszyła ramionami.

— Muszę z nimi porozmawiać, są w domu? — zapytał.

— Mogą już spać. Mama się wcześniej kładzie ostatnio.

— Nie będę jej denerwował ani męczył — zapewnił dziadek.

Dopiero wtedy wpuściła go do domu.

— A gdybyś chciała sobie co nieco przypomnieć, zawsze masz listy — powiedział.

— Jakie listy? — zapytała nieufnie.

— Te, które wam wysyłałem przez te wszystkie lata. Blaszane pudełko po herbatnikach, z saniami świętego mikołaja na wieczku, pamiętasz? — zapytał.

Zamrugała zaskoczona. Bo nagle pamiętała. Pudełko, stosiki listów przewiązanych kolorowymi wstążkami, pocztówki z dziwnymi znaczkami. Ale nie przypominała sobie ani pół słówka zapisanego na pięknym czerpanym papierze.

Dziadek poszedł do sypialni rodziców, a Finka wróciła do pokoju, mamrocząc pod nosem: „Puszka z listami”, bojąc się, że zapomni.

— Gdzie byłaś? — zapytał Franek ze swojej pryczy.

— Nie uwierzysz, kto właśnie przyszedł — powiedziała.

— Ktoś przyszedł? O tej porze?

— Nie pamiętasz dzwonka do drzwi? — zapytała.

— Dzwonka?

Przez chwilę myślała, że brat się z niej nabija. Ale nie. Wyglądał na szczerze zaskoczonego. A potem jego czoło się wygładziło i wrócił do rysowania, jakby znów całkiem zapomniał o dzwonku i nieoczekiwanym gościu. A to już wyglądało jak magia.

Ona jeszcze pamiętała. Przysunęła krzesełko do szafy i sięgnęła po czerwoną puszkę. To było dziwne uczucie. Niby pamiętała tę puszkę i to, co w niej było. A jednocześnie wspomnienia te chowały się za gęstą mgłą i trudno jej było je uchwycić.

Zabrała puszkę do łóżka i zaczęła badać jej zawartość. Listów było kilkadziesiąt, drugie tyle pocztówek. I — co najdziwniejsze — wyglądały na solidnie sczytane i podniszczone. Rogi były pozaginane, gdzieniegdzie ślady palców w czekoladzie odrobinę rozmazywały kolorowy atrament. Finka wyławiała z pamięci to, że mama czytała im te listy w łóżku, na dobranoc. Tyle że nie pamiętała ani słówka.

Magia. Skrzywiła się podirytowana. Jak na razie ta magia niespecjalnie jej się podobała. Dałaby sobie radę bez niej, skoro tylko mieszała jej w głowie.

Zabrała się do czytania. Grube strony zapisane fioletowym lub zielonym atramentem szeleściły pod jej palcami w bardzo znajomy sposób.

Kiedy się z nimi zapoznawała, historie natychmiast rozkwitały w jej wyobraźni. Pamiętała je wszystkie!

Franek pochrapywał na górnej pryczy, a ona czytała długo w noc.

Czy dziadek tu będzie, kiedy się obudzę? — myślała, zasypiając. — I czy będę pamiętała, że tu był?

 

 

 

 

 

Poranek przyniósł jej dwie odpowiedzi. Dziadek wciąż tu był. A ona ciągle pamiętała. Dlatego nie zaczęła krzyczeć, kiedy obudził ją, szturchając natarczywie w ramię. Za dnia jego żółta kamizelka była tak jaskrawa, że dziewczynka musiała mrużyć oczy.

Usiadła gwałtownie.

— Mama?

— Z mamą wszystko dobrze. Śpi i pośpi jeszcze trochę — zapewnił.

Finka odetchnęła.

— Zastanawiałam się, czy będę cię pamiętać — przyznała. — Franek zapomniał nawet o dzwonku do drzwi.

— Mówiłem twojej mamie, że zaklęcie spłynęło po tobie jak po tłustej kaczce.

— To mało uprzejme: wyzywać ludzi od tłustych kaczek — odpowiedziała naburmuszona.

Dziadek parsknął śmiechem.

— Chodzi o to, że jesteś w jakimś stopniu odporna na zaklęcie, którego nie chcesz. Masz bardzo silny charakter, moja droga. Nie powinnaś pamiętać nic a nic, ale nawet mocne zaklęcie nie było w stanie poradzić sobie z twoim uporem.

Jeśli tak, mogła być tłustą kaczką. Nie podobało jej się, że jakieś zaklęcie miałoby jej mieszać w głowie.

Pod jej ręką zaszeleścił papier. Listy! Wyciągnęła je na kołdrę. Pamiętała, jak je czytała, wszystko w nich było znajome. A jednocześnie nie pamiętała ani słowa!

— Och, jakie to jest denerwujące! — warknęła, uderzając pięścią w pościel.

— Ma też zalety! Pomyśl, mogłabyś w kółko czytać ukochaną książkę i nigdy byś nie pamiętała, jak się kończy.

— Tylko gdybym jej w ogóle nie pamiętała, skąd bym wiedziała, że to moja ulubiona?

— Prawda — zgodził się. — A jeśli chodzi o zaklęcie… Nie wiem, czy mama zdoła je zdjąć… Jest bardzo słaba, a czary zużywają energię. Ale będziemy przejeżdżać przez Bramę. To potężna magia, może je przepalić. W najgorszym wypadku minie za miesiąc, w wasze urodziny.

Wstał i spróbował obudzić Franka. Zabierał się do tego zbyt delikatnie. Chłopak nigdy nie budził się łatwo, tak już miał. Finka kopnęła kilka razy w spód łóżka, aż się całe zatrzęsło.

— Wstawaj, młotku! — zawołała.

— Sfilcowany chomik — burczał półsennie.

Odruchowo dotknęła włosów. Może były wściekle kręcone, ale na pewno nie sfilcowane!

— Wstawaj albo ominie cię taka tajemnica, że umrzesz z zazdrości.

Przez jakąś minutę przyswajał jej słowa, a potem zapytał:

— Jaka tajemnica?

— Otwórz oczy, młotku.

Pierwsze, co zobaczył, to wielki brodacz stojący przy jego łóżku. Wrzasnął zaskoczony.

— Co tam, Franiu, pamiętasz dziadziusia?

Chłopiec gwałtownie pokręcił głową. Dziadek prychnął.

— No jeśli ty, Finko, jesteś tłustą kaczuszką, to ten tu kawaler jest jak mięciutka gąbka. Chłonie zaklęcie do szpiku kości. No nic. Musisz uwierzyć nam na słowo, Franku.

— Jesteś z cyrku? — zapytał już przytomniej Franek.

— Z najlepszego po obu stronach Bramy Cyrku Jutrzenka Baltazara Bączka! A Baltazar Bączek to ja! — powiedział z wyraźną dumą dziadek.

Finka zerknęła na zegarek i jęknęła.

— Franek, za czterdzieści trzy minuty musimy być w szkole. Zaspaliśmy.

Jej brat jęknął jeszcze głośniej i zaczął się gramolić po drabince, by szybciej niż ona dopaść do łazienki.

Dziadek usadowił się na jej obrotowym krześle, ledwie mieszcząc na nim swoje wielkie ciało, i powiedział:

— Nie ma aż takiego pośpiechu. Macie dziś wolne od szkoły. Musimy pogadać. Proponuję naleśniki na śniadanie, co wy na to?

— Nie ma jajek — zauważyła przytomnie Finka.

Wczoraj nikt nie pamiętał, by iść po zakupy.

— Pójdziemy na najlepsze śniadanie w mieście. Pogadamy sobie w spokoju, a wasi rodzice pośpią trochę dłużej.

Finka zmarszczyła brwi.

— Rzuciłeś na nich zaklęcie? — zapytała podejrzliwie.

— Tylko malutkie, dobrej drzemki. Całkiem nieszkodliwe. Byli bardzo zmęczeni.

— Ach, to robi różnicę, takie „dobre zaklęcie”. Na pewno ich zapytałeś, zanim je rzuciłeś.

— Jesteś wyjątkowo sarkastyczna jak na swój wiek.

Już jej to mówiono. Finka uniosła prawą brew, złapała swoje ubranie i pobiegła do łazienki. Zamknęła się w środku, zanim jej brat załapał, że właśnie przegrał codzienny wyścig.

 

 

* * *

 

W naleśnikarni o tej porze jeszcze nikogo nie było. Kelnerki rozkładały serwetniki i unosiły markizę nad stolikami na zewnątrz. Dziadek wprowadził ich do środka. Usiadł przy najlepszym stoliku w obszernym boksie, który wyglądał trochę jak płócienny namiot cyrkowy.

Złożyli zamówienie. Czas oczekiwania mijał im w ciszy, jakby nikt nie zamierzał zaczynać rozmowy, dopóki na stole nie pojawi się jedzenie.

Finka pomyślała, że to w sumie dziwne uczucie, być na wagarach. Wizyta rzadko widzianego członka rodziny była całkiem dobrym usprawiedliwieniem. Cieszyła się, że nie musi biegać przez kolejne pół godziny dookoła boiska. Naprawdę nie znosiła wuefu. Ale wciąż łaskotało ją poczucie winy na myśl, że to WAGARY. Jej pierwsze w życiu.

Franek zupełnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Burczało mu w brzuchu i jak zwykle, kiedy był głodny, nie myślał o niczym więcej. Rysował na serwetce portret dziadka. Wciąż nie był pewien, czy jeśli straci go z oczu, znów nie zapomni. Miał teraz portret pamięciowy. Najwyżej będzie pytał Finkę: „Kim jest ten dziwny brodacz, którego rysowałem?”. To, że ona pamiętała, uważał za jawną niesprawiedliwość. Zawsze miała fory.

Kelnerka przyniosła zamówione jedzenie. Prawdziwa uczta. Franek już się miał wgryźć w pankejka, ale zawahał się z widelcem w górze. Wymienił z siostrą ostrożne spojrzenie. Mama czytała im baśnie i legendy. Przyjęcie jedzenia od niektórych stworzeń to był naprawdę zły pomysł.

— Czy jesteś elfem albo coś w tym rodzaju? — zapytał Franek wprost.

Baśnie nauczyły go, że elfom ufać po prostu nie można. Z kłamstwa, oszukiwania ludzi i wyprowadzania ich w pole uczyniły sztukę i sens swojego życia.

— Jestem tylko człowiekiem — zapewnił dziadek.

— Elf właśnie tak by powiedział — zauważyła chłodno Finka. Odłożyła widelec na stół i czekała na wyjaśnienia, stukając palcami o blat.

— Czy ona zawsze taka jest? — zapytał Franka dziadek.

— Mniej więcej — przyznał chłopiec. — Mózg Finki nie zasypia. Jeśli się zagapisz, może przeprowadzić na tobie sekcję. I będzie miała pewność, że nie jesteś elfem.

— Widziałaś kiedyś elfie organy wewnętrzne? — zapytał dziadek z rozbawieniem.

Myślał, że zbije ją z tropu. Ha!

— Wiem, jak wyglądają w pełni ludzkie. Zauważę, jeśli coś będzie odbiegało od normy. Czegoś będzie za dużo czy za mało.

Dostała na Gwiazdkę atlas anatomiczny. Przez pół roku był jej ulubioną książką. Dziadek wybuchł śmiechem.

— Brakowało mi was, dzieciaki. Czy przysięga wystarczy, czy może mam wgryźć się w cytrynę?

— Nie wiem, na co musiałby przysięgać elf, by nie móc skłamać. Cytryna będzie w sam raz — oświadczyła Finka, która pamiętała opowieści mamy o soku z cytryny i żelazie, które szkodzą elfom.

Dziadek wziął ze spodka filiżanki gruby plasterek cytryny. Wgryzł się w nią i skrzywił. Ale nie zaczął dymić, a jego skóra nie sczerniała.

Bliźniaki odetchnęły i zgodnie zabrały się do jedzenia.

Dziadek zjadł niewiele. Popijał herbatę, do której wsypał cztery łyżeczki cukru. I przyglądał się Fince i Frankowi.

— Rodzice są przekonani, że nic nie wiecie — odezwał się po chwili. — Powiedziałem, że są nieco naiwni. Więc: ile wiecie?

— O czym? — zapytała Finka rzeczowo.

— O tym, co się dzieje w domu. Z mamą.

Rodzeństwo wymieniło się spojrzeniami. Ile mogą powiedzieć? Dziadek zauważył to wahanie.

— To zostanie między nami, dzieciaki. Chcę wiedzieć, czy mogę mówić wprost, czy mam oszczędzać wasze uczucia półsłówkami.

— Wprost — zadecydowała Finka. — Wiemy, że mama jest chora. I że czeka ją operacja. Nie jesteśmy ślepi i głusi. I mamy internet. Sprawdzam słowa, których nie rozumiem. Wiemy, że to rak piersi. I że oprócz operacji czeka mamę chemioterapia i naświetlanie.

— I że nie zmieni się w Hulka — dodał Franek, który zmusił ją do wpisania tego pytania w wyszukiwarkę. — To nie jest promieniowanie gamma.

Był trochę rozczarowany z tego powodu. Nie miałby nic przeciwko, gdyby mama zmieniła się w superbohaterkę.

— Czyli znacie podstawy.

— Czy operacja jest niebezpieczna? — zapytała Finka cicho.

Dziadek pokręcił głową.

— Nie bardzo. Lekarze przeprowadzają takich wiele. Rokowania są bardzo dobre, to wczesne stadium choroby. Mama martwi się o was, nie o operację.

— Nie robimy nic, by ją zmartwić — zapewniła Finka.

— Jesteśmy bardzo grzeczni — potwierdził Franek.

Zawiązali nawet pakt w tej sprawie. Żadnych kłótni w domu. Jeśli musieli rozwiązać jakąś kwestię burzliwą dyskusją, wychodzili do ogrodu albo zostawiali to na trasę do szkoły. Czasami było im trudno wytrzymać, ale zwykle dawali radę.

— Nie wątpię, robaczki. Ale wiecie, jakie są mamy. I teraz wasza się martwi. Bo po operacji i podczas leczenia będzie się czuła gorzej. Będzie bardzo zmęczona, będzie wymiotować i dużo spać. I nie będzie się mogła wami opiekować. A tata będzie miał strasznie dużo na głowie. Wiecie, firma, wożenie mamy do szpitala, ogarnianie domu. No i wy.

— Mamy prawie jedenaście lat, nie trzy — burknęła urażona Finka.

— Ja to wiem. Wy to wiecie. Ale mamy muszą się takimi rzeczami zamartwiać. Tak są zbudowane. Mama boi się też, że taką ją zapamiętacie. Chorą i słabą. I że to zniszczy wam dzieciństwo.

Finka i Franek wymienili się spojrzeniami. Dorośli nigdy z nimi tak nie rozmawiali. Nawet poważne pytania kwitowali zwykle uspokajającymi formułkami. Jakby mamie dolegał katar sienny, a nie rak.

— Jesteś bardzo bezpośredni — powiedział Franek.

— Tak sobie pomyślałem, że to najlepsza taktyka. Tylko tak mogę liczyć na to, że mi zaufacie. A bardzo mi na tym zależy.

— Dlatego zgodziła się, byśmy spędzili z tobą lato? — zapytał Franek, zapominając, że to była podsłuchana tajemnica.

Dziadek uniósł brew, ale nie zapytał, jak się dowiedzieli.

— I skąd w ogóle pomysł, żebyś nas wziął na wakacje? Czy twoje liczne wizyty w ostatnich latach też wyparowały nam z pamięci? — zapytała Finka, mrużąc podejrzliwie oczy.

Dziadek westchnął. Może zakładał, że pójdzie mu łatwiej.

— To jest skomplikowane. I pewnie nie ruszymy dalej, póki wam tego nie wyjaśnię?

— Wspominałeś, że szczerość jest najlepszą taktyką — zauważyła.

— Moje własne słowa jako pułapka. No dobrze.

Westchnął, poczochrał i przygładził brodę, jakby zastanawiał się, jak ugryźć temat.

— Wasza mama prosiła mnie, żebym trzymał się na dystans, dopóki nie skończycie jedenastu lat. Żebyście mieli czystą kartę. Gdyby nie napisała do mnie, dotrzymałbym obietnicy i zjawił się tu dopiero w sierpniu, po waszych urodzinach. Pisałem listy, to było dopuszczalne, ale wiedziałem, że o nich zapomnicie. Jak o wszystkich elementach, które nie całkiem mieściły się w normie.

— Mówisz o magii — stwierdził, nie zapytał, Franek.

— Mówiłem im, że utrzymanie tajemnicy przed dwójką bystrych dzieciaków jest trudniejsze, niż myślą. Tak. Zaklęcie sprawia, że zapominacie wszystko, co jest związane z magią.

— Po co? — nie rozumiała Finka.

— Bo możecie być magiczni, jak mama czy ja. Ale nie musicie, bo wasz tata jest w pełni człowiekiem. I chciał, żebyście mieli szansę na normalne życie i normalne dzieciństwo, jeśli będziecie tacy jak on. Kiedy nie przeszliście przełomu po siódmych urodzinach, chyba miał nadzieję, że tak będzie. Ale w naszej rodzinie dzieci zwykle przechodzą przełom trochę później. Zwykle przy jedenastych urodzinach. Magia się wtedy budzi. Dla waszego tatusia to było dużo… niewiadomych. I trochę się bał. Wolał myśleć, że to się na pewno nie wydarzy. Bo gdyby magia się w was nie obudziła, będzie wam łatwiej, jeśli nie będziecie o niczym wiedzieć. Chciał oszczędzić wam zawodu. Czy to ma jakiś sens?

Bliźniaki zgodnie wzruszyły ramionami.

— Nie bardzo. A mieszanie w głowie i kasowanie pamięci to paskudne zagranie — powiedziała Finka.

— Siedzenie na tajemnicach jak smok na złocie też — dodał Franek.

— To nie było najmądrzejsze, przyznaję. Ale musiałem uszanować jego wolę. Źle znosił zamieszanie, które wnosiłem w wasze życie. Moja córka się z nim zgadzała.

— Do dziś nie wybaczył ci smoka — przyznała Finka, uśmiechając się szeroko.

— To smoka najbardziej chciałaś na urodziny. I mniej z nim było kłopotów niż z kucykiem, który był na bardzo dalekim drugim miejscu — powiedział dziadek, jakby to było wystarczające wyjaśnienie.

— Czyli naprawdę chcesz nas zabrać na wakacje do siebie? — zapytał Franek.

— Do cyrku? — upewniła się Finka.

— Taki jest plan. Co wy na to?

Czy właśnie tak czuła się Alicja, gdy w pogoni za Białym Królikiem wskoczyła do norki?

— Jakimi magicznymi możemy być? — zapytała z ciekawością.

— Oj, nie wiadomo! Każdy z nas jest troszkę inny. Magia sama wybiera, co komu pasuje. Po przełomie wszystko może się wydarzyć, nawet łuski, jeśli twoja więź ze Sznurówką miałaby być jakąś wskazówką.

— Lepiej, by to był żart. Łuski plus te włosy to już naprawdę za dużo — zaprotestowała Finka. — Wyglądałabym jak Meduza.

Dziadek uznał, że informowanie wnuczki o tym, że Meduza była magiczną, a przez jego babcię byli z nią poniekąd spokrewnieni, to zbędny stres w tej chwili. W końcu już od trzech pokoleń żadna dziewczynka w rodzinie nie miała łusek. No, poza jego stryjeczną siostrą Eufemią. Ale tylko na ogonie!

— Wszystkich nas czeka sporo niespodzianek. Na szczęście z żadną z nich nie będziecie musieli sobie radzić sami. Słowo honoru — powiedział.

Uwierzyli mu.

— A mama? Jakim jest magicznym? — zapytał Franek.

— Zielony kciuk. To dlatego jej rośliny nie mają sobie równych, a jej kwiaciarnia jest tak popularna — wyjaśnił.

— Oj, tego na pewno po niej nie mamy — stwierdziła Finka.

Nawet mama już o tym wiedziała. W całym domu było mnóstwo roślin, ale na parapecie w ich pokoju ustawiła tylko dwa sukulenty. Odporne prawie na wszystko.

— Kiedy wyjeżdżamy? I ile książek mogę ze sobą zabrać? — zapytała Finka konkretnie.

Dziadek zaśmiał się tak mocno, że łzy spływały mu po policzkach, a brzuch pod żółtą kamizelką podrygiwał.

I nagle zrobiło się jaśniej.

Coś się zaczęło, pomyślała Finka.

Jej Królik był dużym brodaczem w cylindrze. Ale jak Królik Alicję, prowadził do przygody.

 

 

 

Kiedy wrócili do domu, rodzice już nie spali. Wyglądali całkiem normalnie. Wcale nie jak zaczarowani. Ale czy ona i Franek wyglądali na zaczarowanych?

Miała ochotę wykrzyczeć, jak bardzo nie podoba jej się zabieranie jej wspomnień. Czy będzie magiczna, czy nie, ma prawo znać swojego dziadka! I wcale nie jest pewna, czy chce być normalna, skoro może być magiczna! I najłatwiej się bać czegoś, czego się nie zna! Ale nie powiedziała nic.

Mama wyglądała na wypoczętą i spokojną, a Finka nie chciała jej denerwować. Odkąd przeczytali w internecie, że stres może pogarszać stan chorego na raka, starali się z Frankiem być „bezstresowymi dziećmi”.

Dziadek zostawił ich samych. Bliźniaki znały te sztuczki dorosłych. Chciał, by porozmawiali. Szczwany lis wolał nie być w pobliżu, kiedy wyjdzie na jaw, jak dużo wiedzieli.

— Jak tam śniadanie? — zapytała mama.

— Pyszne. Zgodziliśmy się spędzić z dziadkiem wakacje w cyrku — powiedział Franek całkiem wprost.

— Jeśli nam się magia obudzi, to chyba lepiej z nim. Będzie wiedział, co robić — dorzuciła Finka.

Z satysfakcją patrzyła, jak tata robi rybkę. Zaskoczony otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko łapał powietrze.

— Dziadek wam wszystko wyjaśnił? — zapytała ostrożnie mama.

— Wiedzieliśmy, zanim przyjechał. O raku też — dodał Franek w nastroju na konfrontację. — Mogliście nam powiedzieć. Nie jesteśmy już małymi dziećmi. Nie jesteśmy też ślepi.

Finka uszczypnęła go, widząc, że mama blednie z emocji.

Franek sapnął i dodał:

— Pójdę wybrać przybory malarskie na podróż. Mam nadzieję, że dziadek ma duże te kufry.

I wyszedł. Trzasnęły drzwi do ich pokoju. Finka stała milcząca. Nie potrafiła się wkurzać na brata, nawet jeśli złamał zasadę „bezstresowych dzieci”.

— To ty wezwałaś dziadka, prawda, mamo? Chciałaś, żeby po nas przyjechał. Zwolniłaś go z obietnicy — odezwała się po chwili.

Mama kiwnęła głową bez słowa.

— Mam nadzieję, że nie po to, żeby się z nim pożegnać? Nie zamierzasz umierać w szpitalu, kiedy nas nie będzie?

I już. Powiedziała to na głos. Właśnie tego Finka bała się najbardziej.

— Finko! Oczywiście, że się nigdzie nie wybieram! Będę tu, cała i nie wiem, czy zdrowa, ale zdrowsza, niż jestem teraz! — zapewniła.

— Czy magia nie może cię uleczyć? — zapytała dziewczynka z nadzieją.

— Niestety. To musiałaby być ogromna magia. Nie znam nikogo, kto by taką miał — powiedziała mama ze smutkiem w głosie.

— Ale taka istnieje? — dopytywała Finka.

— Nie jestem pewna. Nigdy o takiej nie słyszałam.

— Nie mogę uwierzyć, że mleko się rozlało i tak po prostu wszystko wam wypaplał nad naleśnikami — biadolił tata.

— Wiedzieliśmy wcześniej. Zanim pamiętałam o jego istnieniu — przyznała Finka.

— Mówiłam ci, to jak z prezentami na święta. Im bardziej robimy wokół tego tajemnicę, tym szybciej ją wywąchają — powiedziała mama.

Cóż, Finka prawie co roku była w stanie znaleźć prezenty, zanim jeszcze trafiały pod choinkę. Lubiła tę solidną detektywistyczną robotę, jaką było rozgryzanie, gdzie w tym roku mama ukryła paczki.

— Tajemnice same się proszą o ujawnienie — zaznaczyła Finka. — Idę się spakować… Nie wiem, czego mogę potrzebować w cyrku przez kilka tygodni…

— Zaraz przyjdę wam pomóc — zapewniła mama.

 

 

* * *

 

Franek leżał na pryczy, zaciskając mocno oczy. Słyszał rozmowę rodziców i Finki w kuchni. Słyszał zapewnienia mamy, że nigdzie się nie wybiera i będzie tu, zdrowsza, kiedy powrócą.

Wszyscy mieli tajemnice.

Franek miał swoją. Nie powiedział o niej nikomu. Nawet siostrze.

Nie mógł. Nie chciał, by go wyśmiała. A nie miał dowodów, że sobie tego nie wymyślił.

Przekręcił się na bok i wyciągnął spod poduszki szkicownik. Przewrócił kilka stron, aż znalazł portret mamy. Był naprawdę dobry. Udało mu się wiernie oddać jej oczy, a to zawsze jest najtrudniejsze. Nos i usta też wyglądały jak trzeba. Ciemnobrązowe włosy mamy były poskręcane prawie tak mocno, jak loki Finki. Obie miały też piegi i lekko odstające uszy. I dołeczek w policzku.

Ale Finka nigdy nie miała intensywnej fioletowej poświaty, którą narysował wokół mamy. Mama wcześniej też jej nie miała. Pojawiła się kilka miesięcy temu. Najpierw leciutko fiołkowa. Potem coraz ciemniejsza. Teraz była tak ciemna, że gdy przepływała wokół głowy mamy, czasami nie widział wyraźnie jej twarzy.

Na początku nie był pewien, co to jest. Nie wiedział, że istnieje magia. Myślał, że poświata ma coś wspólnego z tym, że jest artystą. Czytał biografie malarzy — czasem mieli halucynacje. Widzieli rzeczy inaczej. Widzieli rzeczy, których nie widział nikt inny.

A potem odwiedził Karola, kolegę z klasy. Siedzieli w dużym pokoju i grali na xboxie, kiedy do pokoju weszła jego prababcia. Była stara i pomarszczona. Mogła mieć ze sto lat. I tańczyła wokół niej fioletowa poświata. Nawet ciemniejsza niż ta, którą widział wokół mamy. Nic nie powiedział. Przecież nie mógł jej zapytać o ten cały fiolet, który aż raził go w oczy intensywnością. Karol skorzystał z tego, że Franek się rozproszył, i kopał mu tyłek w wyścigu. Franek zajął się odrabianiem strat i łapaniem punktów.

Dwa dni później mama Karola wyciągnęła go z lekcji w środku dnia. Pojechali do szpitala. Prababcia umierała.

Dwa fakty połączyły się w głowie Franka. Fioletowa poświata i śmierć. Prababcia Karola i mama.

Kilka dni później byli z Finką w parku. I prawie spadł z roweru, kiedy zauważył błysk ciemnego fioletu w krzakach, zaraz koło ścieżki.

Leżała zupełnie nieruchoma. Larwy wiły jej się już w oczach i nosie. Całkiem martwa wiewiórka. Świecąca fioletowym światłem, które widział tylko on.

Wtedy już naprawdę nie mógł o tym powiedzieć Fince. Martwiłaby się. Pytałaby każdego dnia, czy fiolet wokół mamy blednie. A on musiałby powiedzieć, że jest coraz ciemniejszy.

Może to była magia. Jeśli tak, wolałby łuski. Nawet gdyby miał wyglądać jak Meduza. To byłoby lepsze niż widzenie śmierci.

Drzwi do pokoju się otworzyły. Finka zaczęła się krzątać, wyciągać rzeczy z szuflad.

— Nie pakujesz się? Dziadek chce wyjechać z samego rana — powiedziała.

— Układam w myślach listę rzeczy do zabrania — skłamał.

— Jak myślisz, jak duże są te kufry? — zapytała Finka, stojąc przed swoim regałem z książkami.

— Może wcale nie będziesz miała czasu na czytanie?

— Jakby coś takiego kiedyś miało miejsce — burknęła, wyciągając książki na stosik na dywanie.

 

 

* * *

 

Kufry, które przyciągnął dziadek, były naprawdę duże. Drewniane, z okuciami na rogach i prawdziwymi kłódkami! I miały kółka, więc Finka z miejsca przestała się martwić o to, czy zdoła unieść wypakowany książkami bagaż.

— Zanim wrzucicie do środka rzeczy, chcę sprawdzić, czy niczego nie zapomnieliście! — zawołała z kuchni mama.

Finka metodycznie układała na dywanie koło swojego kufra bardzo podstawowy zestaw ubrań i kosmetyków. Pakowała się jak na wakacje nad polskim morzem. Nigdy nie wiadomo, czy będą upały, czy gradobicie. Lekkie szorty i ciepłe bluzy. Dużo więcej miejsca zajmowały książki i rzeczy w jej przekonaniu niezbędne. Laptop, komórka i ładowarki, notes i piórnik z ulubionymi piórami, zapas atramentu. Po chwili zastanowienia dorzuciła kurtkę przeciwdeszczową, bawełniany szal i drugą parę butów. Siedziała po turecku, patrząc na schludnie poskładany zestaw, zastanawiając się, co jeszcze może się przydać.

Franek, cóż, miał zupełnie inną taktykę. Wyrzucał rzeczy z szuflad i szafki, aż uzbierał się kolorowy stosik zajmujący pół dywanu. Gdy dorzucił swoje przybory plastyczne i szkicowniki, stosik zmienił się w hałdę. Patrzył z pewnym powątpiewaniem na wielki kufer.

— No nie wiem — burknął pod nosem.

Mama zjawiła się, jakby wyczuła, że już czas na inspekcję. Przejrzała stosiki córki i dołożyła jej flanelową piżamę, za to odsunęła na bok elektronikę.

— Przykro mi, kochanie, ale tam, gdzie jedziecie, po prostu nie ma zasięgu. Elektronika nie lubi tamtych stron.

— Możemy chyba zaryzykować — zaprotestowała Finka, przytulając do piersi swojego laptopa.

— Tylko jeśli nie masz problemu z tym, że mogą ulec całkowitej destrukcji. Dymiące flaki i przepalona płyta główna.

Dziewczynka wzdrygnęła się i niechętnie odłożyła sprzęt na biurko. Wakacje z dziadkiem właśnie sporo straciły w jej oczach.

Mama składała rzeczy Franka w schludne pakieciki. Dzięki temu odkryła, że nie spakował nawet jednej sztuki bielizny czy skarpet. Piżama, grzebień, szczoteczka do zębów czy buty też mu umknęły. W przeciwieństwie do czterech opasłych notesów i pudła z sześćdziesięcioma kolorami pasteli i dwudziestoma czterema ołówkami.

— Jeśli planujesz w te wakacje przejść etap „artysty z kolonii nudystów”, uprzedzam, nie każdemu się to spodoba — powiedziała, uśmiechając się pod nosem.

— Społeczne normy ograniczają moją wrodzoną kreatywność — jęknął, choć naprawdę nie zamierzał chodzić nago. Po prostu są rzeczy ważne i mniej ważne, a te mniej ważne zwykle wypadały mu z pamięci.

Mama pomogła obojgu spakować wszystko do kufrów. Wygładzała bawełniane koszulki i bluzy, ciężko wzdychając, jakby zbierała się na przemowę.

— Zanim ruszycie… Musicie wiedzieć, że to nie będą całkiem normalne wakacje. Zobaczycie masę dziwnych rzeczy… W niektóre będzie ciężko uwierzyć. Niektóre będą zwyczajnie niebezpieczne. Chcę, żebyście mi obiecali, że będziecie słuchać dziadka. I nie wpadniecie w żadne poważne tarapaty. I zawsze, ale to zawsze będziecie się trzymać razem. Żadnych kłótni i bijatyk, nawet jeśli w danej chwili coś wyda się superważne i warte awantury. Macie wrócić do mnie cali i zdrowi.

Na końcu głos jej się załamał i prawie płakała.

— Mamo, to tylko wakacje — pocieszyła ją Finka.

— Przecież nie zjedzą nas lwy. — Franek zarechotał z własnego dowcipu.

Mama westchnęła ciężko i poczochrała mu włosy. Natychmiast je przygładził.

— Żadnego bratania się z lwami czy tygrysami, chyba że dziadek pozwoli. Kotowate są zwykle nieco stuknięte i zawsze nieprzewidywalne. Mam nadzieję, że to będą najlepsze wakacje w waszym życiu — szepnęła.

— Będziemy dzwonić — zapewniła Finka.

— Nie da się, kochani. Żadne telefony nie działają po drugiej stronie Bramy. Ale coś na to poradzimy…

Wyszła z pokoju i wróciła z dwiema książkami. Pierwsza okazała się notesem w niebieskiej skórzanej oprawie, z kremowymi, bardzo gładkimi stronami. Podała go Fince.

— To nie jest taki zwyczajny notes. To raczej magiczny gołąb pocztowy. Jeśli u góry strony napiszesz moje imię, a niżej wiadomość, pojawi się ona w moim notesie. I będę wam mogła odpisać.

— Możemy to przetestować? — zapytała Finka.

— Działa dopiero, gdy notesy są po dwóch stronach Bramy. Ale działa, słowo honoru. Korespondowałam tak z waszym dziadkiem przez lata.

Finka oglądała notes sceptycznie. Ale hej, skoro istniała magia, może istniały też magiczne gołębie pocztowe?

Mama podała jej też małą książeczkę, ale Finka nie zdołała jej otworzyć, nawet wkładając w to całą siłę. Okładka i wszystkie strony wydawały się sklejone. W dotyku czuła papier, ale zachowywał się jak lity blok drewna.

— Gdy przyjdzie czas, otworzy się dla ciebie — zapewniła mama.

— A skąd będzie wiedziała, że już czas? — pytała nieufnie dziewczynka.

— Dla mnie też się kiedyś otworzyła. I dla twojej babci. I dla jej babci jeszcze przed nią. I zawsze wie, co potrzebujemy przeczytać, kiedy przyjdzie już czas. Żałuję, że nie będę z wami, kiedy będziecie odkrywali wszystko, co wciąż jest do odkrycia.

— To tylko dwa miesiące — pocieszył ją Franek.

— Spodoba się wam w cyrku, jestem pewna — szepnęła.

— Byłaś tam kiedyś? — zapytała Finka.

— Och, kochanie, ja się tam wychowałam. Byłam całkiem dorosła, gdy opuściłam cyrk. To był cudowny i bardzo kolorowy kawałek mojego życia. Byłam pewna, że wrócę…

— Ale poznałaś tatę — zgadła Finka.

— Tak jest. A chwilę potem zamiast cyrku miałam dwie dziarskie małpki.

— Mogłaś z nami jechać do cyrku — zauważyła Finka.

— Ale nie mogłabym zabrać tam waszego taty — szepnęła mama.