Cud - Rafał Sulikowski - ebook

Cud ebook

Rafał Sulikowski

0,0
20,19 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść oparta na faktach. To historia czegoś, co nie miało prawa się zdarzyć w XXI stuleciu, wieku rozumu i rewolucji genetycznej. A jednak…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rafał Sulikowski

Cud

© Rafał Sulikowski, 2020

Opowieść oparta na faktach. To historia czegoś, co nie miało prawa się zdarzyć w XXI stuleciu, wieku rozumu i rewolucji genetycznej. A jednak…

ISBN 978-83-8189-801-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Cud…

***

Dziecko ogląda film. W starym, neogotyckim kościele. Architektura i wiszące na ścianach obrazy potęgują nastrój. Niektórzy płaczą. Przy trzechsetnym uderzeniu ktoś nie wytrzymuje i wychodzi, ktoś szlocha, a inny ociera dyskretnie łzy. Same cisną się na oczy. Potem pośród migających wszędzie cieniów, tworzących niesamowitą, niby gotycką atmosferę, jest jeszcze gorzej: jakiegoś długowłosego, młodego jeszcze człowieka ubrani dziwnie ludzie przybijają najwyraźniej prawdziwymi gwoździami do równie prawdziwego kawałka drewna, zbitego w kształt krzyża. Nie. Tego już dla dziecka zbyt wiele. Nawet w najśmielszych snach chorego psychopaty coś takiego nie mogło mieć prawa istnienia. Ktoś to chyba przerysował. Albo wymyślił. Tak, to musi być jakaś jeszcze jedna bajka. Taka tym razem dla niegrzecznych dzieci, co to stale domagają się nowych zabawek, tupiąc nogami przy gościach.

W każdym razie w dziecku rodzi się bunt. Jeśli byłaby to prawda...Ale to niemożliwe. Nikt nikogo nie mógłby przybić do drewna. Gwoździe nie przeszłyby przez kości. Ale skąd ten podskórny niepokój, jakiś cichy głos. Co on mówi… zaraz… zaraz…

Ale oto film się mimo wszystko dobrze kończy. Nawet bardzo. Oto zabity wcześniej człowiek ożywa, ukazuje się jakimś ludziom, chyba też swojej matce. Potem widać, jak aniołowie z prawdziwymi skrzydłami, ci, co przynoszą zabawki pod choinkę, zabierają rozpromienionego człowieka gdzieś wysoko w górę. Z rozłożonymi jak sokół rękami unosi się coraz wyżej, ulatuje, wreszcie znika za chmurami. Znika nawet ten dziwny obłok, który spowijał bose stopy człowieka. A potem trzeba iść znowu do domu. Trzeba odrobić zaległe lekcje. Trzeba posprzątać w swoim pokoju. I jutro rano znowu wcześnie się zbudzić, wyjść na zimne miasto, wsiąść do autobusu. Jedni do pracy, inni — jak dziecko — do szkoły. Jeszcze nie wie. Jeszcze nie wie wszystkiego…

***

Wielka przestrzeń nad malutką, jasną główką może czteroletniego dziecka. Jest żywe, wyraźnie zaciekawione tym, co widzi, kiedy zadziera główkę i ogląda rokokowe rzeźby malutkich, grubych istot skrzydlatych. Wie, że one też je widzą. Nawzajem się widzą, ale dziecko się nieco onieśmiela. Mimo mrugania błękitnymi jeszcze mocno, ciemnomodrymi oczkami istoty z góry nie reagują, nieruchomieją, patrzą gdzieś w dół, w mało konkretnym celu. A może dziecko jeszcze nie rozumie, że istoty z góry są inne. Przychodzą, kiedy chcą, odchodzą jeszcze szybciej niż się zjawiły, pozostawiając same domysły i spekulacje. Jeden z nich patrzy dziecku w oczu. Ze wstydem spuszcza ono wzrok, w końcu ile można patrzeć w jeden punkt.

Teraz dziecko uruchamia słuch. Słyszy dobrze, nawet bardziej niż przeciętnie, bo uszy natura stworzyła mu spore, nieco odstające, co potem będzie mieć pewne znaczenie. Z przodu, z daleka, spod konfesji Świętego Stanisława, którego szczątki spoczywają w metalowej, srebrnej trumnie, podtrzymywanej, a jakże, przez nieco większe istoty o niebiańskiej zdecydowanie proweniencji, dopływa zaśpiew jakiegoś ubranego bogato i strojnie pana. Pan trzyma ręce rozłożone i nieco uniesione, przed nim jest wielki stół, przybrany na biało, na stole palą się trzy świece, stoi też coś metalowego, skrzyżowanego z postacią zawieszoną pośrodku, stoi też wielka księga, otwarta jakby specjalnie symetrycznie w połowie. Dziecko rozumie słowa, ale nie wie, co one miałyby oznaczać. “Pan z wami” — więc się rozgląda, szukając tego “pana”, ale wokół jest wielu panów, ubranych ładnie, przeważnie na czarno, więc mały nie wie, o którego pana chodzi. Ale oto już są następne interesujące sprawy. Skrzydlaci nadal tkwią nieruchomo, pan przy wielkim stole mówi i mówi, kierując usta do jakiegoś metalowego przedmiotu. Malec nieco dziwi się, że pana słychać z tak daleka. Nie dość, że z daleka, to jeszcze głos wydobywa się tu obok, z jakiegoś czarnego pudełka, zawieszonego na filarze wielkiego domu.

Inne sprawy przychodzą jedna po drugiej. Po lewej jakaś rówieśnica próbuje wdrapać się na stopnie innego, nieco mniejszego stołu, omal nie przewraca się, ale oto nie ma obawy, jakaś duża pani w czerwieni i czerni przybywa z pomocą, zabiera małą i szybko uchodzi w tył, tam skąd płynie jakaś śliczna piosenka. Potężne organy emitują niesamowitą harmonię, dźwięki gonią się, uciekają jeden przed drugim, zawracają i to wznoszą, to opadają, a na koniec pan przy klawiaturze chyba wciska wszystkie klawisze na pełną parę; jeszcze kilka obserwacji — wielkie obrazy, ukazujące pół nagie postacie, a ich głowy rozświetla jakaś jasna obręcz, patrzą surowo wprost na dziecko, które pośpiesznie kieruje oczy gdzie indziej. Tylko na dwie osoby nie zwraca zbytnio uwagi. Przecież ich dobrze zna, są z nim okrągłą dobę chyba od zawsze i pewnie nie ma co się obawiać, zawsze będą. Podnosi oczy na tatę, który wsłuchany w muzykę, przebywa w rejonach jakby nieco przymglonych dla zwykłych panów i pań w czerni, potem przenosi na mamę, która pobożnie złożywszy ręce klęczy teraz, a pan z przodu podnosi w górę jakby biały cukiereczek i pokazuje wszystkim. Mama tłumaczyła, że to nie “cukiereczek”, ale dziecko nie rozumie dlaczego odmawia mu się go, skoro wszyscy otwierają usta, wypowiadają dziwne słowo i dostają biały krążek na język. Pewnie więcej mówiła. Może mówiła, “jak będziesz starszy”, a może jeszcze chciała coś innego rzec, ale dziecko zbyt jest zajęte otoczeniem. Wszystko jest ciekawe, wszędzie trzeba wejść, wszystko zobaczyć, dotknąć, posmakować.

Kiedy moment później wychodzą w trójkę z pięknego, wielkiego domu, idzie na wczesną noc…

***

Jest marcowy wieczór, z wysokiego okna, które góruje nad miastem widać panoramę miejską, uliczne światła, ruchome reflektory dymiących niemiłosiernie dwusuwów, wartburgów, trabantów, zastaw, małych fiatów i gdzieniegdzie już polonezów 1500; noworodek nie może pamiętać wszystkiego świadomie, jednak coś pamięta, właśnie ten widok, tę jasną salę na którymś tam piętrze, umyte szyby w oknie, rury kaloryfera wiodące gdzieś przez sufit wyżej, jakieś postaci, kręcące się wokół, ogólny rozgwardiasz i gwar. Potem, gdy za każdym razem będzie wracał do tego obrazu, mądry człowiek wyjaśni mu, że zanotowała go nieświadomość, albo inaczej podświadomość, towarzysząca ludziom zawsze i wszędzie, że te pierwotne obrazy przekształcają się niekiedy w wizje, prorocze sny, a nawet okresowe halucynacje, stanowią matrycę doświadczeń, tak jak dla ludzi ze wsi widok obory, lasu i pola pełnego kukurydzy.

Dziecko notuje wszystko, ale tylko część, niewielki procent dostaje się do świadomości, można tam nim manipulować, zmieniać, kroić na krótsze sceny jak przy montażu filmu…