Kamień i płótna. Rzecz o zmartwychwstaniu - Rafał Sulikowski - ebook

Kamień i płótna. Rzecz o zmartwychwstaniu ebook

Rafał Sulikowski

1,0

Opis

Esej porusza temat „pustego grobu”. Wciąż fascynujący badaczy i historyków, a także ludzi poszukujących w wierze. Autor poprzez logiczną analizę i zastosowanie metod literackich sądzi, że rzucił nieco światła na wciąż ciemny poranek dnia 9 kwietnia 30 r.n.e. w Jerozolimie, kiedy dokonał sią największy cud w historii ludzkości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 54

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rafał Sulikowski

Kamień i płótna. Rzecz o zmartwychwstaniu

Esej historyczno-religijny

© Rafał Sulikowski, 2017

Esej porusza wciąż fascynujący badaczy i historyków, a także ludzi poszukujących w wierze, temat „pustego grobu”. Autor poprzez logiczną analizę i zastosowanie metod literackich sądzi, że rzucił nieco światła na wciąż ciemny poranek dnia 9 kwietnia 30 r.n.e. w Jerozolimie, kiedy dokonał sią największy cud w historii ludzkości. Autor czeka na opinie i chętnie weźmie udział w dobrze pojętej dyskusji na podjęty w krótkiej publikacji temat.

ISBN 978-83-8104-540-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Od Autora

Odczytanie ewangelii może być prowadzone bez odniesienia do tak zwanego „stanu badań”, choć kilka słów o pracach pisarskich o Jezusie, prowadzonych zarówno z perspektywy wewnątrz wiary chrześcijańskiej, szczególnie — katolicyzmu, jak i niezależnie od Kościoła jako instytucji, powiemy. Póki co trzeba przyjąć postawę znaną z filozoficznego nurtu nazywanego „fenomenologią”, którego twórcą był w I poł. XX wieku niejaki E.Husserl, a wybitnymi przedstawicielami w Polsce Roman Ingarden, a także święta Edyta Stein, nawrócona z judaizmu (wbrew woli rodziny), poprzez agnostycyzm i ateizm i zamordowana przez nazistów w Auschwitz, filozofka. Na czym polega fenomenologia?

W skrócie, i to olbrzymim, na zawieszeniu wszelkiej uprzedniej wiedzy, przedwiedzy, a także przesądów, uprzedzeń i nawet wiary, a także sztywnych wzorców i schematów poznawczych, żeby wrócić „ad rem” — z powrotem do rzeczy, co trochę przypomina renesansowy zwrot „ad fontes” (dosł. — do źródeł), zarówno do starożytności pogańskiej, antycznej, jak i pierwotnego, niemal dziewiczego chrześcijaństwa. Nie chodzi o to, żeby unieważniać całe dwadzieścia wieków narosłej nad fundamentami wiary Tradycji, bo jest ona uszczegóławiającą i uzupełniającą o nowe konteksty konkretyzacją Ewangelii, i wraz z Magisterium Kościoła, pomaga przełożyć dawne pisma na nasze życie dzisiejsze. Autorowi nie chodzi o nic więcej, jak udowodnić, że Jezus rzeczywiście powrócił do życia („zmartwychwstał”, „został wzbudzony”) i to metodami historycznymi i filozoficzno-spekulacyjnym rozumowaniem, ponieważ ponowoczesna filozofia uznaje spekulację logiczną, opartą na dowodach racjonalnych i logice klasycznej, za pełnoprawne źródła ludzkiego poznania, w każdej sprawie, więc w tej też.

Najpierw krótka historia powstawania autorskiej całkowicie koncepcji, dlaczego da się w ogóle udowodnić, że zmartwychwstanie nie jest symbolem, faktem z psychologii głębi, archetypem jungowskim lub czymś jeszcze; dlaczego jest to fakt historyczny, a więc wymierny, dotykalny, namacalny, choć z powodu upływu czasu, nie „gołym okiem” „ani tym bardziej rękami” (jak u świętego Tomasza, który potrzebował dowodu — całkiem jak my dzisiaj, a zwłaszcza wątpiący i w ogóle pozbawieni jakiejkowiek transcendentnej nadziei)? Dlaczego o fakcie wskrzeszenia Jezusa cicho w oficjalnej historiografii powszechnej? Dlaczego słynne milczenie historyków, nie tylko żydowskich, ale i Tacyta czy Pliniusza? Pomińmy to, choć rysują się dość oczywiste, proste odpowiedzi — historycy selekcjonują fakty i piszą historię w dużym stopniu wybiórczo, zwłaszcza dawniejsi, nadworni kronikarze, będący jakby na usługach kogoś, kto mógł sobie nie życzyć zakłócania spokojnego żywota dworskiego jakąś „bujdą na resorach”, co więcej — wymagającą od człowieka całkowitego nieraz przewartościowania życia, co nie jest łatwe i nie wszystkich na to stać. Poza tym do historii przechodzą zwycięzcy, a Jezus po ludzku przegrał wszystko — nie zrobił żadnej kariery ani nawet nie założył rodziny i nie zostawił potomstwa. Wszelkie teorie o małżeństwie Jezusa, rzekomych potomkach, wyprawach do Indii i obudzeniu się z letargu uznajemy za ciekawą fikcję religijną, czy parareligijną, nic nie wyjaśniającą. Natomiast udowodnienie faktu zmartwychwstania jest pilne i konieczne — wielu ludzi, ja sam byłem wśród takich, żyje jakby bez cienia nadziei, że Jezus ożył i więcej nie umarł, więc żyje, choć namacalnego kontaktu z Nim nie ma nikt; jeśli jednak udałoby się przedstawić niezbity, albo prawie nie do obalenia nie tyle argument czy poszlakę (takich było sporo) w sporze, w którym stawką jest „va banque” i to całej ludzkości, myślę, że zadanie moje na tej Ziemi byłoby w tej kwestii, zaprzątającej mnie odkąd dowiedziałem się po raz pierwszy o Jezusie, odkąd po raz pierwszy usłyszałem imię „Jezus Chrystus”, zakończone. Pozostawałoby żyć dalej tak, jak wymaga ewangelii. Nie tyle więc przedstawiony dowód, choć mocny, ile późniejsze wybory życiowe autora tej publikacji, dadzą pełny obraz, czy to przemyślał „ma w ogóle jakiś sens”?

Aby nie przedłużać wstępu i lansować swoją osobę, choć nie powinno się tego robić, choćby autor odkrył dwie Ameryki i na dokładkę Atlantydę, przejdziemy, tak jak uczyli fenomenolodzy, „ad rem”: do rzeczy samej w sobie. Odkładamy tedy wszelkie książki, księgi czy artykuły (także własne), przechodząc nad nimi do porządku dziennego, i udajemy się na bezludną wyspę, z której nie ma ucieczki; można zabrać tam tylko jedną książkę — zabieramy Biblię, ale nie całą: wystarczy Nowy Testament, a ściślej — cztery kanoniczne Ewangelie. Inaczej: bierzemy urlop, choćby bezpłatny, na miesiąc, przyjmuje nas jakiś położony na odludziu klasztor, wszystko koło nas robią, a my rozmyślamy nad czterema kanonicznymi opisami kontrowersyjnego nadal po XX wiekach faktu historycznego; modląc się o światło, i będąc już pewnym, zamykamy się w swojej celi, i nie wychodzimy, aż prawda nie zostanie udowodniona; że może być teoretycznie udowodniona, to wynika z teorii poznania historycznego — wszystko, co działo się na ziemi od początku pisanych dziejów człowieka (co najmniej), można teoretycznie dobrze, choć nie we wszystkich detalach, poznać. Jeśli Jezus był również człowiekiem, co przyznają dziś nawet ateiści, to żył w konkretnym czasie (6/7? r.p.n.e. — 7/30? kwietnia 30/33 r.n.e.) i jako człowiek z krwi i kości, w konkretnej przestrzeni fizycznej, geograficznej i kulturowej; do dziś jest miejsce, gdzie zmarł; istnieje miejsce, gdzie Go złożono późnym wieczorem w piątek ze względu na szabat; świadkowie już zmarli, ale przekazywali przez 80 pokoleń następujących po sobie, że „Jezus żyje”; „ukrzyżowan, umarł i pogrzebion; wstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał; wstąpił na niebiosa; siedzi po prawicy Ojca” — powtarzamy to (piszę o sobie jako praktykującym chrześcijaninie-katoliku, ale zawieszam swoją wiarę czy wahania na czas tych badań), każdej niedzieli od dwu tysiącleci, a kapłani codziennie; powtarzanie powoduje, że znamy coś na pamięć, ale niekoniecznie zdajemy sobie z tego do końca sprawę; siedząc w izdebce, mamy małą lampkę, i stolik i Ewangelię — dobrą nowinę, że życie się zmienia, ale nie kończy się ciemnością pustki, nicości ani nieistnienia, lecz nadejściem królestwa niebieskiego.

Najpierw przedstawię dwa własne stare, i — co trzeba koniecznie podkreślić — będące brulionowymi szkicami niż gotowymi czystopisami — teksty — opublikowane na blogu prywatnym, ale zarazem dostępnym dla wszystkich czytających w języku polskim: w pierwszym z nich byłem przekonany, że ostatecznie obaliłem wszystkie cztery kanoniczne przekazy ewageliczne i „odkryłem”, co się „naprawdę” stało z ciałem Jezusa z Nazaretu między pogrzebem 7 kwietnia w piątek, a odkryciem „pustego grobu” przez licznych świadków, wczesnym rankiem 9 kwietnia 30/36 r.n.e. Tekst cytuję tu bez edycji i żadnych poprawek tak, jak został pierwotnie opublikowany. Jestem pewien, że się całkowicie pomyliłem w ostatecznym wniosku, który sprowadzał się do tego, że ktoś zmusił Józefa z Arymatei do oddania ciała, albo zrobił on to sam, co sugerował już w I poł. XX w. zresztą w „Mistrzu i Małgorzacie” sam Bułhakow, który zarazem przywracając historyczność Jezusa, zanegowaną niemal doszczętnie przez pozytywistów w XIX wieku (Renan w „Żywocie Jezusa” i inn.), to sam nadal negował zmartwychwstanie jako „niemożliwe do przyjęcia dla krytycznego i sceptycznego umysłu w XX wieku”. I ja tak sądziłem — na szczęście po długich wewnętrznych cierpieniach intelektualnych, sądzę, że odkryłem kilka istotnych szczegółów, które nie tylko potwierdzają historyczność Chrystusa, jego męczeńską śmierć i pogrzeb, ale rzucają światło na centralną dla sprawy całego chrześcijaństwa i jego przyszłości w III tysiącleciu kwestię owego „pustego grobu”.

Przypominać teorii