CÓŚ - David Walliams - ebook + książka

CÓŚ ebook

David Walliams

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pelargonia Potulna ma wszystko, czego tylko zapragnie. Ale wszystko jej nie wystarcza. Chce więcej, więcej i więcej! Pewnego dnia oznajmia rodzicom, że mają znaleźć dla niej CÓŚ. Tylko co to jest CÓŚ?

Państwo Potulni podejmą każde ryzyko, żeby ich ukochana córeczka była szczęśliwa! Zejdą nawet w głąb bibliotecznych lochów i przewertują zakurzone stronice tajemniczej Potworopedii. W niej właśnie wyczytają, że tropy do Cósia wiodą w głąb najdżunglistszej dżungli, którą zamieszkują przedziwne stwory…

Czy wśród nich będzie CÓŚ?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 94

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



First published in English in Great Britain by HarperCollins Children’s Books, a division of HarperCollinsPublishersLtd, under the title

FING.

Text © David Walliams 2019

Illustrations © Tony Ross 2019

Cover lettering of author’s name Copyright © Quentin Blake 2010

Translation © 2021 translated under licence from HarperCollinsPublishersLtd

The author and illustrator assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA, Piastów 2021

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, kwiecień 2021

Korekta

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie

Trevo, Grażyna Martins

Przygotowanie do druku okładki

Izabela Surdykowska-Jurek

Druk i oprawa

Opolgraf S.A.

Wydawca

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-52-4

PROLOG

Czasem bywa tak, że dzieci przemiłych rodziców to prawdziwe potwory.

Poznajcie państwa Potulnych.

Ojciec rodziny, pan Pankracy Potulny, zgodnie ze swoim nazwiskiem jest mężczyzną o niezwykle łagodnym usposobieniu. Lubi nosić skarpetki do sandałów i nigdy w życiu nie ośmieliłby się publicznie zjeść soczystej brzoskwini. Pan Potulny pracuje jako bibliotekarz. Wprost uwielbia BIBLIOTEKI, ponieważ są tak ciche jak on sam. To człowiek, który nie skrzywdziłby nawet muchy. Ani innych insektów.

A to matka, pani Petronela Potulna. Nosi okulary z łańcuszkiem.

Najbardziej krępującą sytuacją, jaka jej się w życiu przytrafiła, było głośne kichnięcie w autobusie, czym spowodowała, że wszyscy pasażerowie odwrócili się i na nią spojrzeli. Nie zdziwi was fakt, że i ona jest bibliotekarką. Petronela i Pankracy poznali się w BIBLIOTECE. Oboje byli bardzo nieśmiali, więc przez pierwsze dziesięć lat pracy w tej samej placówce, nie zamienili ze sobą ani słowa. Aż któregoś dnia, pośród regałów z tomami poezji, Petronela i Pankracy zapałali do siebie miłością. Kilka lat później wzięli ślub, a za kolejnych parę lat urodziła im się córeczka.

Oto i ona. Na imię jej Pelargonia. Myślicie sobie pewnie, że nie ma na świecie istoty cudowniejszej od malutkiej dziewczynki. I TU SIĘ MYLICIE! Pelargonia ujawniła swoją POTWORNĄ naturę od razu, gdy pojawiła się na świecie. Niezależnie od tego, ile dostawała zabawek — pacynek, pluszaków, gumowych kaczuszek — wciąż żądała więcej.

Pierwszym wypowiedzianym przez Pelę słowem — i to już w dniu narodzin — było „JESZCZE”. Pochłonęła wtedy pięć litrów mleka naraz i natychmiast domagała się więcej.

W kółko powtarzała:

—JESZCZE! JESZCZE! JESZCZE!

Potulni zarówno z nazwiska, jak i z natury Pankracy i Petronela nie śmieli sprzeciwiać się przerażającemu berbeciowi. Mała Pela dostawała wszystko, czego chciała. Grzechotki, pacynki, gryzaczki i mnóstwo innych zabawek, które po chwili roztrzaskiwała w drobny mak. ŁUP! BACH! TRACH!

— JESZCZE! JESZCZE!JESZCZE!

Gdy Pelargonia trochę podrosła, rodzice obdarowali ją setkami kolorowych kredek. Najpierw bazgrała nimi po ścianach.

SKROB!

Potem kruszyła ich grafity.

TRZASK!

I krzyczała o więcej:

— JESZCZE! JESZCZE!JESZCZE!

W miarę jak rosła, rosła i rosła, chrupała coraz więcej, więcej i więcej czekoladowych ciastek. Państwo Potulni karmili ją ulubionymi herbatnikami, mimo że dziewczynka pluła im w twarze słodkimi okruszkami, co sprawiało jej wielką przyjemność.

Rozdział 1WYCIE

Mijały lata. Pankracy i Petronela skrycie żywili nadzieję, że ich córka przechodzi tylko kolejny etap rozwoju dziecka i po prostu wyrośnie z tych awantur. Pelargonia jednak wyrastała na coraz większą1 tyrankę.

Wredne wybryki przeszły w rozbuchane roszczenia roczniaka, potem w dramaty demonicznej dwulatki, akty terroru trzylatki, wyczerpujące nerwowo wyczyny czterolatki i przerażające popisy pięciolatki. Dalej można było spodziewać się jedynie szaleństw sześciolatki, zagrywek swarliwej siedmiolatki, oburzających odburknięć ośmiolatki i darcia się dziewięciolatki.

Rany Julek! Jak ona się wydzierała! Dziewięcioletnia Pelargonia co rano budziła rodziców przeraźliwym wyciem…

— ŁEEEEEEEEEE!

Ja chcę misia!

—ŁEEEEEEEEEE!

Chcę kucyka!

—ŁEEEEEEEEEE!

Chcę walizkę pełną forsy!

Robiła taki raban, że domek Potulnych drżał w posadach.

DYGOTU-DYGOTU!

Książki zlatywały z półek.

SIUP! BACH!

Obrazy odpadały ze ścian.

SZU! TRACH!

Z sufitu sypał się tynk.

CHRUP! STUK!

A biedni państwo Potulni wypadali z łóżek.

ŁUP! ŁUP!

Szybko podrywali się na równe nogi i pędzili spełniać życzenia córeczki. Dawali jej wszystko. Ale nawet kiedy miała wszystko, to wciąż było za mało.

Pelargonia zawsze chciała mieć

jeszcze jedno

CÓŚ.

Rozdział 2ALFABET KLAMOTÓW

Z czasem sypialnia Pelargonii zapełniła się prezentami rodziców od podłogi aż po sufit. Ledwie dało się tam wejść i z trudem znajdowało się drogę do wyjścia. Za każdym razem, kiedy dziewczynka domagała się więcej, coraz więcej dostawała.

Tym sposobem zgromadziła przynajmniej po jednym przedmiocie na każdą literę alfabetu:

Armię miliona mrówek na mrówczej farmie.

Bumerang, który nie wraca. Zgubiła go podczas pierwszego rzutu.

Cynowy krowi dzwonek, który zawiesiła na szyi własnej matce, żeby łatwiej było ją znaleźć.

Drewniane szczotki i inne przybory do czesania psów, chociaż nie mieli w domu żadnego czworonoga.

Elfa.

Figurki przedstawiające wszystkich królów i wszystkie królowe Anglii od roku 1066 do czasów współczesnych.

Gruz w różnorodnych kształtach i rozmiarach. Był to największy kolekcjonerski zbiór w Europie.

Hałaśliwą krajalnicę do wędlin, choć wcale nie lubiła szynki.

Imponująco wielkie łyżwy zrobione dla słonia. Cztery sztuki.

Jednorazowe beknięcie2 słynnego naukowcaAlbertaEinsteina. Zamknięte w słoju.

Kolanowe ocieplacze.

Lipną kiełbasę. Mimo kształtu podkowy nie przynosiła szczęścia.

Mapę Belgii. Kraju, którego nie planowała odwiedzić, bo — jak twierdziła — był zbyt belgiowaty.

Nelsona, znakomitego admirała, którego uwieczniono na kolumnie. Pelargonia upchnęła w pokoju jej replikę naturalnych rozmiarów. Wykonaną z rodzynek sułtańskich.

Opierzone ciągutki. Krówki wykonane z roztopionego ptactwa.

Obrzydlistwo. Do degustacji podczas podziwiania obrazu przedstawiającego pustą przestrzeń.

Nie bardzo jest na co popatrzeć.

Piaskownicę, a w niej grząskie piaski, które pochłaniały każdego, kto w trakcie zabawy podpadł Pelargonii.

Ruchomy, zdalnie sterowany żywopłot (rozwijający prędkość do kilometra na godzinę).

Starożytną pchłę. Wypchaną i zamkniętą w szklanej gablocie, ale zbyt małą, żeby ją dostrzec.

Trącący rzepą szampon, dzięki któremu włosy pachną tak świeżo, jak rwana o poranku rzepa.

Uciskową bieliznę modelującą w rozmiarze S. Dla dżdżownic.

Venom, niezawodny środek na bazie trujących bakłażanów. Kładzie trupem.

Wyciskarkę do soków. Idealną do wszystkich rodzajów owoców, warzyw i… zwierząt. Sprzedawaną z hasłem reklamowym: Wyciśniesz nawet wieprza.

X. Takie oznaczenie umieściła na etykiecie pustego pudła. X razy pytano, na co Pelargonii futerał na ksylofon bez ksylofonu, ale się uparła.

Yeti. W Himalajach nikt go nie widział od lat, bo Pela trzyma go pod kluczem w szafie.

Zebrze łajno. Tylko to przyszło Peli do głowy na literęZ.

Co ciekawe, Pelargonia nie posiadała w swojej kolekcji ani jednej książki. Chociaż urodziła się w rodzinie bibliotekarzy, GARDZIŁA książkami i uważała je za NUUUUUUDNEEEEEEEEEE!3

Dziewczynka tonęła w nadmiarze przeróżnych rupieci, ale wciąż chciała dostać coś… jeszcze. Szkoda tylko, że sama nie wiedziała co.

Rozdział 3FURIA

Zastanawiam się, czy zgadniesz, czego Pelargonia zażyczyła sobie na dziesiąte urodziny. Jeśli jakimś niesamowitym fuksem udało ci się trafić, że chodzi o…

Parę wybuchowych skarpet.

Zabawkę do kąpieli w kształcie wieloryba. Naturalnych rozmiarów. Po włożeniu go do wanny, wylewa się z niej cała woda. I po kąpieli.

Nadmuchiwany model świątyni Tadż Mahal.

Stępiarkę do ołówków.

Mechaniczny zielony groszek.

…to gratulacje. Są to prawidłowe odpowiedzi i w nagrodę otrzymujesz jednego funta4.

Państwo Potulni zmuszeni byli zdobyć dla solenizantki każdy z tych wymysłów. W przeciwnym razie wyciu Pelargonii nie byłoby końca.

—Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, nasz śliczny aniołku! — zawołali radośnie rodzice, podczas gdy wylegująca się w łóżku Pela zawzięcie odwijała prezenty i ciskała w nich ozdobnym papierem zgniatanym w kule.

CHRZĘST!

CISK!

Sekundę później znów było jej mało. O dziwo, tym razem zupełnie nie wiedziała, czego zażądać. Pelargonia zgromadziła taką masę rozlicznych różności, że nie miała pojęcia, czego jej brakuje.

— Chcę jakieś CÓŚ!—

oznajmiła przy śniadaniu. Pałaszowała właśnie ogromniastą porcję lodów czekoladowych z zatopionymi w nich siedemnastoma kawałkami czekolady. Całość pływała w oceanie czekoladowego sosu. Zgadza się — Pela jadała czekoladę na śniadanie. Na obiad zresztą też. I na kolację. Cóż, czy ktoś odważyłby się jej odmówić?

Państwo Potulni, którzy starannie maczali równiutkie tosty w jajku na miękko, popatrzyli na siebie strapieni. Jakieś CÓŚ?

Co też mogła mieć na myśli?

Mama przerwała lekturę Stu wierszy dla dam i spytała:

— Co proszę, aniołku?

— Słuchaj uchem, a nie brzuchem! Wyraźnie mówię, chcę CÓŚ!

— A co to takiego to CÓŚ, kochanie? — dopytywał Tata znad tomu Stu wierszy dla dżentelmenów.

— Nie wiem, ale to chcę!

— A jak to się pisze? — zastanowiła się Mama.

Pelargonia poczerwieniała z wściekłości.

— Cóś nie tak z waszym słuchem? Normalnie! C!  Ó! Ś! CÓŚ!

Dziewczynka na dokładkę rąbnęła pięścią w stół.

BACH!

Wszystkie naczynia podskoczyły i roztrzaskały się o podłogę.

— Sprzątać, ale już! — rozkazała.

Kiedy rodzice na kolanach robili porządek pod stołem kuchennym, pan Potulny szepnął do żony:

— Co my teraz poczniemy? Nasza ukochana córuś chce CÓŚ, ale przypuszczam, że odszukać CÓŚ to wcale nie taki pikuś. Obawiam się, że CÓŚ to może być jakiś klituś-bajduś.

— Ale JAKIEŚ CÓŚ znaleźć musimy — stwierdziła pani Potulna, zanim poczuła bolesne kopnięcie w zadek.

— AUĆ!

— CICHO TAM! — dobiegł ich głos sponad stołu. — Od tego waszego paplania człowiek własnych pruknięć nie słyszy!

PRRRUK!

— Od razu lepiej.

Państwo Potulni wpadli w panikę. Albo CÓŚ wykombinują, albo znajdą się w TARAPATACH.

WYJĄCYCH

TARAPATACH.

Rozdział 4CO SIĘ TYLKO DA

Zaraz po śniadaniu państwo Potulni odstawili córkę do szkoły. Dosłownie. Co rano przymuszała ich, żeby zanieśli ją na lekcje. Pelargonia odmawiała chodzenia na własnych nogach, chociaż budynki szkolne znajdowały się nieopodal ich domu. Targanie jej było nie lada wysiłkiem. Jadła bowiem tyle czekolady, że zrobiła się ciężka jak wół5.

— POSTAWCIE MNIE! — poleciła Pelargonia swoim biednym rodzicom, którzy słaniając się ze zmęczenia, wtaszczyli córeczkę za szkolną bramę. Kiedy ostrożnie postawili ją na boisku, Tata podał dziewczynce pudełko z drugim śniadaniem. Był to pojemnik rozmiarów tygla hutniczego, tak wielki i ciężki, że zamontowano przy nim kółka.

— Udanego dnia nauki, serduszko ty moje — rzekł.

— TYLKO NIE ZAPOMNIJ! KIEDY WRÓCĘ ZE SZKOŁY, CHCĘ MIEĆCÓŚ! — wrzasnęła Pela, po czym poczłapała do wejścia, przewracając po drodze kilkoro młodszych uczniów.

UCH!

UCH!

UCH!

— Rybeńko, obiecuję, że zrobimy, co tylko się da! — zaszczebiotała Mama.

Na te słowa Pelargonia przystanęła, odwróciła się powoli i sięgnęła do swojego pojemnika.

— CO SIĘ TYLKO DA, TO NADAL ZA MAŁO! — ryknęła i cisnęła w matkę kartonem z mlekiem czekoladowym.

Nieszczęsna pani Potulna oberwała prosto w twarz, a ciemny płyn zachlapał jej różową, kwiecistą sukienkę.

— Zapewne masz rację. — Kobieta nie wiedziała, co innego mogłaby na to odpowiedzieć.

Mąż podał jej chusteczkę, którą zawsze nosił w kieszeni marynarki.

— Proszę, kochanie.

Petronela zaczęła ścierać z siebie czekoladowe mleko, ale niewiele to pomogło. Sukienka, jeszcze chwilę temu tak pogodnie różowa, stała się teraz brązowym, błotnistym smutkiem.

— ZROBIMY NAWET WIĘCEJ, NIŻ SIĘ DA! — zapewniał ojciec.