Trefny Tatuś - David Walliams - ebook + książka

Trefny Tatuś ebook

David Walliams

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jest to powieść z gatunku szybcy i wściekli, czyli o samochodach i typach spod ciemnej gwiazdy. Opowiada historię Taty Franka, Gilberta Prędkiego, który był mistrzem wyścigów wraków. Lecz kiedy wypadek podczas zawodów pozbawił go pracy, wpadł w szpony szajki złoczyńców i  znalazł się w więzieniu.  Jedyną osobą, która potrafi dowieść, że Gilbert został zmuszony do udziału w przestępstwach jest jego syn. Czy Frankowi uda się przekonać sąd do zmiany wyroku? Dowiecie się, kiedy przeczytacie do końca…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 187

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Originally published by HarperCollins Publishers under the title “Bad Dad”.

Text copyright © David Walliams 2017

Illustrations copyright © Tony Ross 2017

Cover lettering of author’s name copyright © Quentin Blake 2017

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA, Piastów 2019

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, czerwiec 2019

Korekta: Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

Przygotowanie do druku okładki:

Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawca:

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-37-1

ROZDZIAŁ 1BRRUUMMM!

BRRUUMMM! Auto Taty śmignęło po torze z prędkością błyskawicy. Ojciec Franka ścigał się w wyścigach wraków. To był niebezpieczny sport. Samochody co chwila zderzały się ze sobą…

BACH!

TRACH!

TRZASK!

…podczas kolejnych okrążeń.

Tata startował w starym mini cooperze, którego sam podrasował. Przyozdobił klasyczną brykę wzorem angielskiej flagi i ochrzcił imieniem Elżbietka, na cześć podziwianej przez niego królowej Anglii. Autko cieszyło się na torze równie dużą sławą, co Tata. Silnik Elżbietki ryczał niczym lew.

RRRR!

Tata był królemtoru, najlepszym kierowcą wraków w historii miasta. Ludzie z całego kraju tłumnie ściągali na zawody, żeby popatrzeć, jak Gilbert prowadzi. Nikt nie zdołał pobić jego rekordowej liczby zwycięstw. Tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem Tata unosił wysoko kolejne trofea, a tłum wiwatował i skandował jego imię.

Życie jak w Madrycie. Każdy chciał osobiście poznać miejscowego bohatera. Ilekroć Tata zabierał syna na placki, właściciel plackarni nakładał im podwójne porcje, a potem nie pozwalał za nie zapłacić. A kiedy Franek spacerował z ojcem ulicą, przejeżdżający obok uśmiechnięci kierowcy trąbili na jego cześć…

TI-DIIIT!

…i machali do nich. Chłopak zawsze wtedy pękał z dumy. Innym razem nauczyciel matematyki podwyższył Frankowi ocenę ze sprawdzianu po tym, jak w czasie wywiadówki udało mu się zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie ze słynnym tatą swojego ucznia.

Jednaknajwiększymfanem Taty był jego syn. Chłopiec wielbił go bezgranicznie. Marzył, że kiedy dorośnie, również zostanie mistrzem kierownicy i poprowadzi zwinną Elżbietkę.

Jak to często bywa, ojciec i syn byli do siebie bardzo podobni. Obaj niscy, zaokrągleni i z odstającymi uszami. Zupełnie jakby chłopak był własnym ojcem w wersji mini. Franek wiedział, że nigdy nie przerośnie kolegów, nie stanie się przystojniejszy, silniejszy albosprytniejszy, czy choćby najzabawniejszy. Ale nieraz widział na własne oczy z jak fantastyczną zręcznością i odwagą jego ojciec potrafi się ścigać. Chłopak ponad wszystko chciał poczuć tę magię na własnej skórze.

Niestety Tata zabraniał mu przychodzić na wyścigi. Zawody rozpoczynało dwadzieścia samochodów, lecz przetrwać zdołał zawsze tylko jeden. Kierowcy doznawali poważnych obrażeń podczas licznych karamboli, a i widzowie nie wychodzili z tych kraks bez szwanku — auta często wypadały z toru wprost w trybuny.

— To zbyt niebezpieczne, mały — tłumaczył Gilbert. Zawsze zwracał się do syna jak do najlepszego kumpla.

— Ale, Tato… — Chłopak próbował przebłagać ojca za każdym razem, gdy ten kładł go spać.

— Żadnych ale. Jeśli coś mi się stanie, nie chcę, żeby działo się to na twoich oczach.

— Ale ty jesteś najlepszy! Nigdy się nie rozbijesz!

— Powiedziałem, mały, żadnych ale. Bądź grzeczny. Dajmy sobie wielkiego przytulasa1 i już zasypiaj.

Co wieczór Tata całował syna w czoło i szedł na wyścigi. Franek zaś zamykał oczy i udawał, że śpi. Gdy tylko trzasnęły drzwi, wymykał się z łóżka i cichaczem — tak żeby Mama nie spostrzegła — skradał się do wyjścia. Za każdym razem, kiedy mąż wychodził, kobieta zamykała się w sypialni i szeptała z kimś przez telefon. Tymczasem chłopiec, w samej piżamie, gazem biegł na tor wyścigowy.

Tuż obok areny piętrzyła się ogromna góra zardzewiałych starych aut, rozbitych na miazgę w poprzednich rundach. Franek wspinał się na sam szczyt, skąd miał najlepszy widok na rozgrywający się wyścig. Siadał po turecku na dachu najwyżej ulokowanego auta i przyglądał się pędzącym uczestnikom. Krzyczał radośnie za każdym razem, kiedy dostrzegł śmigającą obok, ryczącąElżbietkę.

Mężczyzna nie miał pojęcia, że syn go obserwował. Zabraniał mu kibicować w obawie przed najgorszym.

Aż pewnej nocy stało się.

1Przytulasem tata i syn nazywali swój specjalny uścisk. To było coś pomiędzy obejmowaniem a dłuższym przytulaniem. Nie zwyczajny uścisk, lecz przytulas.

ROZDZIAŁ 2BEZ KONTROLI

Coś niedobrego działo się z autem Taty. Od samego początku zamiast charakterystycznie ryczeć, silnik mini coopera wydawał z siebie głośny charkot, jakby lada chwila miał wybuchnąć.

Gdy na starcie Tata wrzucił bieg, zamiast ruszyć z kopyta, Elżbietka wykonała serię gwałtownych szarpnięć niczym

Tego pamiętnego wieczoru Franek jak zawsze przesiadywał na szczycie sterty wraków. Był środek zimy, dokoła szalał lodowaty deszcz i dął mroźny wicher. Chłopiec nie chciał przegapić wyścigu, choćby nawet przemókł do suchej nitki.

Ale coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak. Gdy tylko machnięcie flagi dało zawodnikom znać, że czas ruszyć, Tata gorączkowo usiłował zapanować nad autem.

Słysząc żałosne powarkiwanie silnika, zwykle pracującego pełną parą, widzowie oniemieli. Franka z nerwów aż ścisnęło w dołku.

Nagle z rury wydechowej Elżbietki jak nie gruchnie!

BUM!

— TATO! — krzyknął chłopiec. Z tak daleka i pośród ryku innych aut mężczyzna nie mógł go usłyszeć. Franek rozpaczliwie chciał pomóc. Zrobić coś. Cokolwiek. Ale był zupełnie bezradny.

Mógł jedynie patrzeć, jak samochód nabiera dzikiej prędkości

i całkowicie wymyka się

ZIUUU!

spod kontroli.

Prawdziwy kierowca rajdowy wie, kiedy dodać gazu, a kiedy zwolnić. Tata brał zakręty o wiele za szybko. Nie tak zwykł prowadzić mistrz kierownicy. Serce tłukło się w piersi Franka jak szalone. Elżbietce prawdopodobnie wysiadły hamulce. Ale dlaczego? Przed każdym wyścigiem Tata robił dokładny przegląd auta.

Elżbietka gwałtownie odbiła w bok, żeby uniknąć czołowego zderzenia z fordem capri.

Niestety jechała na pełnych obrotach i nagły zwrot

Maszyna Gilberta wylądowała do góry kołami pośrodku toru. Jadący za nim jaguar wjechał w mini coopera z takim impetem, że podrzucił go do góry. Auto znowu przeleciało kilka metrów i…

ŁUBU-DU!

… roztrzaskało się o ziemię.

— O NIE! TATO! — krzyczał Franek z wysokości samochodowej wieży.

Reszta zawodników nie zdążyła wyhamować i w mgnieniu oka na torze doszło do wielkiego karambolu.

TRZASK!

BACH!

TRACH!

Wokół rozległy się dźwięki zgniatanego metalu i tłuczonego szkła.

BUUUUM!

Jedno z aut eksplodowało i stanęło w ogniu!

— NIEEE! — wrzasnął Franek.

Prędko pognał na dół. Chwilę potem przedzierał się do Taty przez tłum gapiów. Tuż nad nimi zawisł śmigłowiec medyczny, po czym wylądował na torze. Franek trzymał ojca za rękę, podczas gdy strażacy usiłowali rozciąć wrak.

— Co tu robisz, mały? — spytał cicho Tata. — Miałeś być w łóżku.

— Przepraszam, Tato.

— Kiedy się z tego wykaraskam, będę potrzebował naprawdę ogromnego przytulasa.

— Wszystko będzie dobrze, Tato. Przyrzekam.

Jednak tej obietnicyFranek nie mógł spełnić.

ROZDZIAŁ 3ZMIAŻDŻONY NA MIAZGĘ

I-u! I-u! I-u!

W pędzącej karetce Franek wciąż nie puszczał ręki Taty. Mężczyzna tracił dużo krwi, wrak zmiażdżył na miazgę jego prawą nogę.

— Panie Prędki — zakomunikował lekarz na oddziale ratunkowym — mam bardzo złe wieści. Nogę trzeba amputować.

— Czyją? — zażartował Tata, nie tracąc poczucia humoru nawet w najczarniejszej godzinie.

— Oczywiście pańską. Prawą. Musimy natychmiast operować, inaczej ryzyko zagrożenia życia poważnie wzrośnie.

— Nie, Tato, nie możesz umrzeć! — przeraził się Franek.

— Jakoś to będzie, mały. W podskakiwaniu na jednej nodze też jestem mistrzem.

Tata od razu trafił na salę operacyjną. Franek wielokrotnie usiłował dodzwonić się do Mamy, ale linia ciągle była zajęta. Operacja trwała całą noc. Chłopak nie mógł spać, godzina za godziną krążył tam i z powrotem po szpitalnym korytarzu. Kiedy nad ranem pacjent wybudził się z narkozy, pierwszą osobą, którą ujrzał, był jego ukochany syn.

— Mały, jesteś najlepszy na świecie — szepnął obolały Tata.

— Tak się cieszę, że wciąż tu jesteś — odparł Franek.

— No pewnie, że jestem. Chcę zobaczyć, jak dorastasz. A gdzie Mama?

— Nie wiem, co się z nią dzieje. Przez całą noc nie mogłem się do niej dodzwonić.

— Na pewno przyjdzie.

Minęło jeszcze parę godzin, zanim w końcu się pojawiła. — Och, Gilbercie! — zawołała na widok męża i zalała się łzami. Jednak rodzinne wzruszenia nie trwały długo. Mama nie zamierzała przesiadywać w szpitalu. Gilbert zaś zmuszony był tam spędzić kilka miesięcy. Wizyty żony z czasem stawały się coraz rzadsze i coraz krótsze. Za to Franek co noc spał u boku Taty na łóżku polowym, które znalazły dla niego pielęgniarki.

Pewnego dnia lekarze przynieśli Gilbertowi drewnianą nogę. Pasowała jak ulał. Mężczyzna bardzo szybko nauczył się chodzić i postanowił pokonać drogę ze szpitala do domu o własnych siłach.

— Wciąż jestem samodzielny! — stwierdził z dumą Tata, chociaż trochę utykał, a Franek na wszelki wypadek trzymał go za rękę.

Mieszkanie zastali puste. Po Mamie został tylko list na stole kuchennym:

ROZDZIAŁ 4ZIMNE DRANIE

—Co to znaczy, Tato? — nie rozumiał Franek. — Co mamy jej wybaczyć?

— To, że odeszła.

— Już nie wróci?

— Nie.

— Dlaczego?

— Mama zostawiła nas dla małego faceta z wielkim domem.

— Ale…!

— Przepraszam cię, Franku. Dawałem z siebie wszystko. Ale ona zawsze pragnęła czegoś więcej.

— Przykro mi, Tato.

— Teraz przydałby się przytulas.

— Mnie też.

Ojciec i syn objęli się mocno i płakali, płakali, aż zabrakło im łez.

2 Najdłuższe udokumentowane skupianie się nad numerem dwa trwało całe cztery dni. Owego zrzutu dokonał ważący trzysta kilogramów śpiewak operowy Antonio Lasagnotti. Jego dwójka długością równała się boisku do futbolu.

3 Zadkarstwo zamiast saneczkarstwa.

Trzeba przyznać, że Tata nigdy nie mówił źle o żonie — a właściwie o byłej żonie — chociaż Franek nosił w sobie wiele żalu do matki o to, że ich porzuciła.

Mieszkała w wielkiej willi, ale ani razu nie zaprosiła syna do siebie. Kiedy drugi rok z rzędu zapomniała o jego urodzinach, Frankowi przestało spieszyć się do rodzinnych spotkań. Przez długie tygodnie i miesiące nie zamienili ani słowa, aż w końcu chłopiec nie potrafił się przełamać i chwycić za telefon. Więc tego nie robił. Jednak to, że nie dzwonił do Mamy, nie znaczyło, że przestał o niej myśleć. Mimo że tak bardzo go skrzywdziła, nadal ją kochał.

Tata stracił wiele po wypadku. Nie tylko nogę, ale i żonę. Wkrótce miał utracić kolejną cenną rzecz.

Pracę.

Gilbert kochał się ścigać. Marzył o tym od dziecka. Nie pomogły prośby i błagania, właściciele toru uznali, że do katastrofy doszło z jego winy, i kategorycznie zabronili mu startów. Co więcej, orzekli, że prowadzenie auta przez jednonogiego kierowcę byłoby zbyt niebezpieczne.

Tata raz za razem próbował znaleźć jakieś inne zajęcie, ale w mieście brakowało miejsc pracy, a mężczyzna z drewnianą protezą zawsze lądował na samym końcu listy kandydatów.

Przywykł czuć się niezwyciężony niczym heros, tymczasem skończył jako zero.

Minęły dwie mroźne Gwiazdki. Franek martwił się o ojca coraz bardziej. Czasem widział go siedzącego samotnie w fotelu i wpatrzonego w dal. Bywało, że Tata całymi dniami nie wychodził z mieszkania.

Kiedy szli ulicą, nikt już ich nie pozdrawiał klaksonem, a na placki nie mogli sobie pozwolić. Nie mówiąc o podwójnych porcjach.

Na jedenaste urodziny Franek dostał od Taty ogromny zabawkowy tor z wyścigówkami. Uwielbiał się nim bawić.

To była najlepsza zabawka na świecie. Tata nawet pomalował jeden z samochodzików kolorami narodowej flagi, żeby wyglądał tak samo jak Elżbietka. Ojciec i syn często do późnej nocy bawili się autkami i odgrywali najznakomitsze zwycięstwa Taty.

Prezent był wspaniały, ale Franka dręczyło pytanie, jakim cudem bezrobotny od paru lat Tata mógł go kupić. Chłopiec zdawał sobie sprawę, że rzadko który dzieciak posiadał w domu takie zabawki. Tory wyścigowe kosztowały setki funtów. Tata tyle nie miał.

Niedługo po urodzinach Franka do drzwi zaczęły dobijać się ekipy zimnych drani.

ŁUP! ŁUP! ŁUP!

Ze srogimi minami wymachiwali jakimiś dokumentami i burczeli coś o „niespłaconych długach”. Bez skrępowania wpychali się do mieszkania, skąd wynosili wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Najpierw zabrali telewizor, potem kanapę, a zaraz po niej łóżko chłopca.

Któregoś razu, kiedy Franek nie chciał im otworzyć, najzwyczajniej w świecie wyważyli drzwi. Tego dnia wynieśli zabawkowy tor i wyścigówki.

Po tych wizytach Tata znów pogrążył się w głębokim smutku. Przesiadywał w ciszy z wyrazem rozpaczy na twarzy, a Franek na wszystkie sposoby próbował podnieść go na duchu.

— Nie smuć się, Tato. Przyjdzie taki dzień, że odzyskam wszystkie nasze rzeczy. Obiecuję. Kiedy dorosnę, zostanę kierowcą wyścigowym, tak jak ty.

— Chodź tu do mnie i daj przytulasa — odpowiadał Tata.

Przytulanie sprawiało, że od razu było im o niebo lepiej. Gdy byli razem, Franek nigdy nie czuł się pokrzywdzony przez los. Nie przejmował się, że jego swetry miały więcej dziur niż szwajcarski ser, i nie dbał o to, że podręczniki targał do szkoły w plastikowych torbach, które stale się rwały. Przyzwyczaił się też do radzenia sobie w mieszkaniu z jedną jedyną żarówką, którą ciągle trzeba było przenosić z pokoju do pokoju.

Chłopcu wystarczyło, że miał najlepszego tatę na świecie. A przynajmniej tak mu się zdawało.

ROZDZIAŁ 5ŚCIŚLE TAJNE

Pewnego wieczoru, gdy siedzieli w zimnym mieszkaniu nad talerzem równie zimnej fasolki po bretońsku, Tata oznajmił:

— Wkrótce wszystko się zmieni.

Franek zmarszczył czoło nieco zaniepokojony. Pomimo biedy nie spieszyło mu się wcale do żadnych zmian. Tata położył dłoń na jego ramieniu i dodał:

— Nie martw się, mały. Będzie tylko lepiej.

— Jak to…?

— Zaczniemy żyć inaczej, bo znalazłem pracę.

— Super, Tato! Gratuluję!

— Ja też się cieszę — odparł mężczyzna, choć wcale na szczęśliwego nie wyglądał.

— A jaka to praca?

— Dla kierowcy.

— Będziesz się ścigać? — emocjonował się Franek.

— Nie. — Tata zebrał myśli i dodał: — Ale będę musiał jeździć szybko. Bardzo szybko.

— Wow! — Oczy chłopca rozbłysły jak reflektory samochodowe.

— Aha! Wow! I zarobię kupę forsy. Odzyskamy telewizor.

— W telewizji i tak nic nie ma. Wolę słuchać twoich opowieści o wyścigach.

— A co powiesz na wygodną kanapę?

To dało chłopcu do myślenia. Siadanie do posiłków na drewnianej skrzynce nie było zbyt komfortowe.

— Drzazgi w zadku nie są aż tak dokuczliwe! — stwierdził.

— Naprawdę? — roześmiał się Tata i zakołysał się na swojej skrzynce. — Au! Masz ci los, kolejna!

— Ha! Ha!

— No dobra, chyba wiem, na czym naprawdę ci zależy.

— Na czym?

— Chciałbyś odzyskać swoje wyścigówki.

Chłopak zamilkł. Rzeczywiście bardzo tęsknił za ulubioną zabawką.

— Może.

— Naprawdę mi przykro, mały, że i to wynieśli.

— Nie ma sprawy, Tato.

Franek widział, że ojciec coś kręcił, tylko nie mógł wyczuć co. O jaką tajemniczą pracę chodziło?

— Jakie auta będziesz prowadził? Sportowe?

— Nie, chodzi o jazdę równie szybką, ale po ulicach.

— Karetką pogotowia?

— Nie.

— WOZEM STRAŻACKIM?

— Nie.

— No to może praca dla policji? — zgadywał Franek.

Tata jednocześnie przytaknął i pokręcił przecząco głową.

— Coś w tym rodzaju.

Zapał chłopca natychmiast ostygł.

— Co to znaczy „coś w tym rodzaju”?

— Tak się składa, że to ŚCIŚLE TAJNE — wymigiwał się Tata.

— POWIEDZ MI!

— Gdybym powiedział, nie byłoby już ŚCIŚLE TAJNE!

— No niezupełnie ŚCIŚLE, ale mi możesz powiedzieć w zaufaniu.

— Przykro mi, mały, nie mogę. Ale zarobię naprawdę dużo pieniędzy, dzięki którym będziemy mieć różne rzeczy. Całe mnóstwo rzeczy. Nowe trampki, zabawki, gry komputerowe i co tylko zechcesz.

Franek z niepokojem przyglądał się Tacie, który roztaczał przed nim tak niezwykłe perspektywy. To wszystko brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe.

— Wcale wiele mi nie potrzeba. Wystarczy, że mam ciebie, Tato.

Z mężczyzny jakby uszło powietrze.

— Tak, tak, nic się nie martw. Nigdzie się nie wybieram.

— Przyrzekasz?

— Jasne, mały, przyrzekam.

— I nie będzie kolejnych operacji? — upewniał się chłopak. Za nic w świecie nie chciał, żeby Tata stracił drugą nogę.

— Uroczyście ślubuję! — Tata uniósł trzy palce prawej dłoni. — Słowo skauta! Ha! Ha!

— Nigdy nie należałeś do skautów!

— Mniejsza o to. Kończ fasolę. Czas iść spać!

Jak wszystkie dzieci na świecie Franek doskonale wiedział, o której trzeba się kłaść do łóżka. Zostało mu trochę czasu.

— Ale przecież to jeszcze nie pora!

— Zanim się umyjesz i wskoczysz w piżamę, będzie właśnie ta pora.

Chociaż zasadniczo logiczne, takie rozumowanie było niesłychanie irytujące.

— To nie fair! Dlaczego mam się już kłaść?

— Ciocia Flip zaraz wpadnie z tobą posiedzieć.

— O nie — jęknął Franek.

— Nie bądź taki. To nasza jedyna rodzina. Całe szczęście jest zawsze chętna do pomocy.

— Nie jestem bobasem, żeby ze mną siedzieć.

— Wiem.

— I dlaczego to się tak nazywa, „posiedzieć z dzieckiem”? Jakby dziecko nie było w stanie samo usiąść.

— Ha! Ha! Nie wiem! — ubawił się Tata.

— A dokąd ty właściwie idziesz?

— Muszę wyskoczyć na trochę. Mam spotkanie w pubie.

— Mogę iść z tobą?

— NIE!

— PROSZĘ!

— Nie! To sprawy dorosłych. A zresztą dzieciom do pubów i tak wstęp wzbroniony.

— Ale ja bym chciał pójść.

— Nic z tego, mały. Daj mi lepiej przytulasa.

Tego wieczoru przytulas był mocniejszy niż zwykle. Tata zawsze przytulał syna mocniej, gdy czymś się zamartwiał. Franek nie był głupi. Wiedział, że coś jest na rzeczy. Tylko co…?

ROZDZIAŁ 6ZAPACH STARYCH KSIĄŻEK

Ciocia Flip — zdrobnienie od eleganckiego imienia Filippa — była ciotką zarówno dla Franka, jak i dla jego taty. Kobieta szczyciła się swoim szlachetnym pochodzeniem, chociaż w całej rodzinie nikt nie doszukał się przodków o błękitnej krwi. Gdziekolwiek się pojawiała, podążał za nią zapach starych książek. Pewnie dlatego, że ciocia była bibliotekarką. Nosiła okulary ze szkłami grubszymi niż szyby w akwarium dla rekinów. Wieczorami dla rozrywki czytała Frankowi na głos wiersze z autorskich, nieopublikowanych tomików poezji.

Ciotka Flip spisała pokaźną liczbę zbiorów wierszy:

Franek nienawidził poezji. Flip jednak deklamowała dla niego wszystkie swoje strofy — o chmurach, żurawinach, deszczowych dniach, ptasich trelach i pudrowej zasypce. Ledwie znosił te katusze.

Tym razem był wyjątkowo rozgoryczony, bo został z ciotką w domu, podczas gdy Tata wyszedł na ściśle tajne, nie-możesz-pisnąć-o-tym-słowa-nawet-swojemu-synowi spotkanie. Chłopak posłusznie założył piżamę i zajrzał do salonu, żeby zawołać krótko:

— Dobranoc, ciociu!

— Nie musisz się tak spieszyć! — zaświergotała kobieta.

— Słucham?

— Dzisiaj wyjątkowo pozwolę ci posiedzieć dłużej.

— FAJNIE!

— Prawda?! Dzięki temu będę mogła poczytać ci moje najnowsze wiersze.

A to już bardzo niefajnie.

— Wiem, jak ogromnie lubisz ich słuchać.

— Tylko że ja jestem naprawdę zmęczony — skłamał Franek i udał, że ziewa, przeciągając się przy tym dla lepszego efektu.

— To nic, mój drogi, zaraz się rozbudzisz, bo mam dla ciebie niespodziankę! Lubisz niespodzianki?

— To zależy. A co to będzie?

— Gdybym ci powiedziała, nie byłoby niespodzianki! — zauważyła ciocia Flip.

— Czy to jakaś niespodzianka poetycka? — spytał podejrzliwie po chwili namysłu.

— Tak! Skąd wiedziałeś?

— Trafiło się ślepej kurze ziarno — westchnął Franek.

Kobieta rozpięła torebkę i wyjęła z niej notes oprawiony w skórę. Trzymała go w ręku delikatnie niczym świętą relikwię. Z namaszczeniem odwróciła stronę tytułową.

— Jako pierwszy przeczytam wiersz o tobie, Franku.

Na wieść, że ciocia pisała o nim wiersze, poczuł się nieswojo. Podobnego uczucia doświadczył, kiedy zjadł w szkolnej stołówce niedogotowane kiełbaski i musiał gnać do toalety, bo miał wrażenie, że zadek mu eksploduje.

Ciocia Flip zaczęła wydawać z siebie dziwne odgłosy. Trochę jak rżący koń.

—I-haaaa, i-haaaaaa!

Potem rozpoczęła bolesne zawodzenie wysokim tonem. Jak gdyby ktoś wodził palcami po brzegu kieliszka.

Franek zatkał uszy.

— Czy to już ten wiersz? — dopytywał, przekrzykując hałas.

Flip spojrzała na niego jak na wariata.

— Nie! Rozgrzewam głos! Dobrze. Jestem gotowa. Wiersz, który stworzyłam, nosi tytuł Franek.

Franku mój cudowny,

Niech ten wiersz wymowny

Dowodem będzie tego,

Jakiego wspaniałego

Syna ma ojciec twój,

a siostrzeniec mój.

To chłopiec radość szerzący

Jak motylek w słońcu,

Jak koliber lśniący

I delfin skaczący wśród fal

Albo pszczoły, co lecą w dal.

Przynosisz mi moc szczęśliwości

Niczym kremowe słodkości,

Obsypane chrupką kruszonką,

Lecz broń Boże kiszonką.

Wiem, że dziwnie wspominać tu kiszonkę,

Ale tylko z tym zrymowałam kruszonkę.

Proszę cię, Franku, nigdy się nie starzej,

Pozostań dzielny, nie porzucaj marzeń!

Myślę, że trafiłam w sedno,

Pozostało więc już tylko jedno:

Nie dłub w nosie, boś nie prosię.

Oczy kobiety zaszkliły się od łez, tak zachwyciło ją krystaliczne piękno własnego dzieła. Siąkając nosem i wpatrując się w chłopca z nadzieją na burzę oklasków, zapytała:

— I jak?

— Ale co?

— Co sądzisz o wierszu na twoją cześć?

— Hm… Jest bardzo…

— Tak?

Franek był już na tyle dorosły, żeby wiedzieć, że czasem trzeba odrobinę nakłamać, jeśli nie chce się zrobić komuś przykrości.

— Poetycki! To niezwykle poetycki poemat.

Kobieta nie posiadała się z radości.

— Och, bardzo, ale to bardzo ci dziękuję! Każdy poeta pragnie, by jego wiersze nazwano poetyckimi. To teraz zadeklamuję ci pozostałych dziewięćdziesiąt dziewięć.

— Naprawdę muszę się już kłaść.

— Na pewno?

— Na pewno. Powinienem dawno spać!

— W takim razie może na szybko przeczytam ci Z miłości do różu?

— Z przyjemnością bym posłuchał, ale…

— Albo Wersów kilka o stóp grzybkach?

— Tak bardzo późno się zrobiło…

— Jestem przekonana, że spodoba ci się Oda do kałuży!Kap, kap, kap, deszcz kapie…

— NIE!

— Dlaczego nie? — Ciocia wyglądała na urażoną.

— To znaczy… Chciałem powiedzieć, że dziękuję, ale teraz za bardzo się wzruszyłem wierszem o mnie.

Ciotka Flip pokiwała głową.

— Ależ oczywiście! Przecież to oczywista oczywistość. Zapomniałam, jaką potężną moc oddziaływania mają moje wersy. Dobrej nocy, mój drogi — dodała i rozłożyła ramiona, żeby go przytulić. Chłopak niechętnie podszedł bliżej. Ciocia zawsze ściskała za mocno.

— Uch! — stęknął Franek, czując, jak kobieta wydusza z niego resztki powietrza.

— Przepraszam. Brak mi wprawy — przyznała.

Ciocia nigdy nie wyszła za mąż i zawsze mieszkała sama, dlatego pewnie nie miała w życiu zbyt wielu okazji, żeby kogoś tulić.

— No to idę spać, dobranoc — odparł chłopak.

Ale to było kłamstwo.

Wielkie kłamstwo.