Bestia z pałacu Buckingham - David Walliams - ebook + książka

Bestia z pałacu Buckingham ebook

David Walliams

0,0
32,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wielka Brytania za ponad sto lat.

 

Świat okryła ciemność. Londyn stał się miastem ruin, po których błąkają się ludzie w poszukiwaniu pożywienia. Książę Alfred, samotny mól książkowy, nigdy nie opuszcza fortecy, w jaką zmienił się pałac Buckingham.

 

W nocnym mroku pałacowe korytarze nawiedzają bestie. Kiedy Królowa, ukochana mama Alfreda, zostaje wtrącona do londyńskiej Tower, chłopiec będzie musiał odnaleźć w sobie odwagę, żeby uratować ją… i cały świat!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 188

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



KSIĄŻKI DAVIDA WALLIAMSA:

BABCIA RABUŚ

BABCIA RABUŚ. WYDANIE JUBILEUSZOWE

PAN SMRODEK

CHŁOPAK W SUKIENCE

DEMONICZNA DENTYSTKA

WIELKA UCIECZKA DZIADKA

SZCZUROBURGER

CWANA CIOTUCHNA

MAŁY MILIARDER

GANG GODZINY DUCHÓW

TREFNY TATUŚ

POTWÓR Z ARKTYKI

CÓŚ

ZBIORY OPOWIADAŃ Z KOLOROWYMI ILUSTRACJAMI:

NAJGORSZE DZIECI ŚWIATA

NAJGORSZE DZIECI ŚWIATA 2

NAJGORSI NAUCZYCIELE ŚWIATA

First published in English in Great Britain by HarperCollins Children’s Books, a division of HarperCollinsPublishersLtd. under the title

THE BEAST OF BUCKINGHAM PALACE.

Text © David Walliams 2019

Illustrations © Tony Ross 2019

Cover lettering of author’s name Copyright © Quentin Blake 2010

Translation © 2022 translated under licence from HarperCollinsPublishersLtd

The author and the Illustrator assert the moral right to be acknowledged as the author and the illustrator of this work respectively.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA, Piastów 2022

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, kwiecień 2022

Korekta

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie

Trevo, Grażyna Martins

Przygotowanie do druku okładki

Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawca

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-65-4

Mojemu dzielnemu przyjacielowi Henry’emu

David x

Oto bohaterowie tej opowieści…

KSIĄŻĘ ALFRED, chorowity dwunastolatek. Nigdy nie opuścił pałacu Buckingham.

KRÓL, niegdyś potężny władca i dobry ojciec. Teraz ma umysł pogrążony w mroku tak gęstym, jak ten, który ogarnął jego królestwo.

KRÓLOWA, niezwykle wytworna dama, ubóstwiana przez syna. Łączy ich niezwykle silna więź.

LORD PROTEKTOR, człek uczony. Karierę na dworze królewskim rozpoczął w pałacowej bibliotece przed czterdziestoma laty. Z czasem zyskał pozycję zaufanego królewskiego doradcy, ale jest żądny potężniejszej władzy.

KRZTYNKA, zwana tak z powodu drobnej postury, bezdomna sierota. Mieszka na ulicach miasta. Jej rodzice zginęli, gdy była brzdącem, i od tamtej pory musiała radzić sobie w życiu sama.

NIANIA, osiemdziesięcioletnia kobieta. Wychowała dwa pokolenia następców tronu. Dawniej opiekowała się Królem, a teraz jest piastunką księcia Alfreda.

KRÓLOWA MATKA, starsza dama; królowa w czasach, gdy jej mąż zasiadał na tronie. Została uznana za zdrajczynię. Żyje na wygnaniu, ale nikt nie wie gdzie. Oczywiście poza nią samą.

LADY AGATAiLADY EMMA, damy dworu Królowej Matki. Były jej służącymi, dbały o stroje, układały bukiety ze świeżych kwiatów i przygotowywały korespondencję. Teraz i one żyją na wygnaniu wraz z czterema innymi służkami: LADY BEATRYCZE, LADY WIRGINIĄ, LADY DAFNE I LADY JUDYTĄ.

EMMA

JUDYTA

AGATA

BEATRYCZE

DAFNE

WIRGINIA

GWARDIA KRÓLEWSKA, elitarna jednostka wojskowa, jej członkowie noszą na twarzach złote maski w kształcie czaszki i powłóczyste czerwone peleryny. Są wyposażeni w broń laserową. Ich zadaniem jest obrona królewskiego pałacu bez względu na straty w ludziach.

KAT, człowiek o wzroście olbrzyma, skrywający twarz pod czarnym kapturem. Do jego obowiązków należy zadawanie tortur i wykonywanie egzekucji w londyńskiej Tower.

Oktobot, ośmioramienny robot pełniący funkcję lokaja.

WSZECHWIDZĄCE OKO, podobny do wielkiej gałki ocznej, latający robot sterowany przez Lorda Protektora. Dzięki OKU monitoruje on wszelkie poczynania w pałacu Buckingham.

PROLOG

rólem wszelkich stworzeń jest gryf. W połowie orzeł (król ptaków), a w połowie lew (król zwierząt). Bestia posiada głowę i skrzydła drapieżnego orła, a tułów i tylne nogi mocarnego lwa.

Stwór przez wieki opisywany był w wielu mitach i legendach. Dawne cywilizacje oddawały gryfom cześć, a wzmianki o nich można znaleźć zarówno w podaniach starożytnego Egiptu, jak i starożytnej Grecji.

W średniowieczu pół orzeł, pół lew stał się symbolem boskiej potęgi.

Władzy nad życiem i śmiercią.

Mocy stworzenia świata oraz siły zdolnej go zniszczyć.

Potęgi niewyczerpanej i nieznającej granic.

Groźna z wyglądu istota budziła strach, dlatego władcy i władczynie uczynili z niej znak umieszczany na herbach, flagach i tarczach, który mówił jasno: padnij na kolana przed królewskim majestatem, inaczej skończysz w szponach gryfa.

Gryf przypominał nieco dinozaury, ogromne gady, które zamieszkiwały Ziemię miliony lat temu. W przeciwieństwie jednak do odkopanych kości prehistorycznych zwierząt, jego szkieletu nikt nie odnalazł.

Co nie oznacza, że gryfy nigdy nie istniały.

Ani że pewnego dnia nie powrócą…

Rozdział 1Mrok

Nastało południe, a niebo wciąż spowijała czerń.

Mrok rozpościerał się nad królestwem już od pół wieku. Nic dziwnego, skoro mieszkańcy Ziemi latami zaniedbywali planetę, która była ich domem.

Spalililasy do ostatniego drzewa.

Zatruliodpadamirzeki, jeziora i morza, więc wymarły wszystkie gatunki ryb.

Kopali w poszukiwaniu ropy naftowej coraz głębiej i głębiej, póki ziemia nie stała się na wskroś jałowa.

Aż w końcu planeta zemściła się za wyrządzone krzywdy.

Stopniały lodowce Arktyki i Antarktydy. Wywołało to powodzie tak rozległe, że całe kraje znalazły się pod wodą.

Gwałtowne trzęsienia ziemi zburzyły miasta. Pozostały po nich tylko zwały gruzu.

Wybuchały wulkany, wypluwając w powietrze miliony ton popiołu. Bez dostępu promieni słonecznych rośliny uprawne pousychały. Nic nie było w stanie wyrosnąć na ich miejscu.

Królestwem zawładnęła WIECZNA ZIMA.

Jedyny świat, jaki znał Alfred.

Dwunastoletni chłopiec nigdy w życiu nie widział blasku słońca. Czasem wyobrażał sobie, jak to jest poczuć ciepło promieni słonecznych na twarzy albo przebiec się po bujnej łące, czy popływać w połyskującym morzu. Cudowne sny na jawie!

Zadziwiały go napotykane w książkach fotografie słońca. Równiuteńkiego złotego krążka. Teraz także księżyc i gwiazdy stały się niewidoczne. Alfred często rozmyślał o tym, jak mogło wyglądać nocne niebo rozświetlone tysiącami migoczących punkcików.

Chłopiec należał do dzieci, które najbardziej lubiły spędzać czas w samotności, tylko z własną wyobraźnią. Szczerze powiedziawszy, nie miał wyboru, bo od urodzenia był raczej wątłego zdrowia. Zaraz po narodzinach ciężko zachorował i obawiano się, że może nie przeżyć. Ale się udało.

Z trudem, ale się udało.

Chłopaczyna był blady jak śnieg i chudziuteńki jak pajęcza nić. Nosił okulary z grubymi szkłami, żeby cokolwiek widzieć. Nieraz bywał tak słaby, że cały dzień leżał w łóżku. Na szczęście wokół jego posłania piętrzyło się całe mnóstwo książek. Książki, książki, a na nich jeszcze stosik książek. O zwierzętach. O kosmosie. O drzewach. O dinozaurach. I książki o książkach.

Do jego szczególnie ulubionych należały dzieła o tematyce historycznej.

Problem w tym, że w budynku, w którym mieszkał Alfred, obowiązywała cisza nocna, bo właśnie w nocy istniało największe niebezpieczeństwo ataku z zewnątrz. Wedle królewskiego nakazu światła należało bezwzględnie gasić już o ósmej wieczorem. Każdego, kto ośmielił się złamać tę zasadę, czekała surowa kara. A w królestwie obowiązywały kary wyjątkowo okrutne, ponieważ rządzący postanowili przywrócić średniowieczne rodzaje tortur.

Wbrew zakazom rozkochany w książkach chłopak chował się z zapaloną świecą pod kołdrą i po kryjomu czytał dalej…

Tym właśnie zajmował się Alfred w chwili, gdy zaczyna się nasza opowieść. Pochłaniała go lektura opasłego, oprawionego w skórę tomu o rządach królów i królowych Anglii na przestrzeni wieków. Pierwszym władcą, którego imię zapamiętano, był Alfred Wielki. Rozpoczął panowanie niesłychanie dawno temu, bo w roku 871. Chłopiec nosił imię właśnie po pierwszym angielskim monarsze. Jednak przydomek „wielki” wcale do niego nie pasował. Czuł się wręcz przeciwnie.

Akurat wczytywał się w historię ścięcia króla Karola I w roku 1649, gdy nagle sypialnią wstrząsnął ogłuszający łomot.

KABUUM!

Alfred upuścił księgę.

ŁUP!

Świecę też.

PACH! PACH!

Omal nie podpalił pościeli.

Prędko zdławił płomienie, zdmuchnął świecę…

FFFIUUU!

…i odrzucił kołdrę na bok.

SZU!

Olbrzymia eksplozja rozświetliła od zewnątrz pokój jaskrawym czerwono-pomarańczowo-żółtym blaskiem.

Alfred zsunął się z łóżka i zebrał wszystkie siły, żeby dokuśtykać do wielkiego okna wykuszowego. Tych kilka kroków wystarczyło, żeby srodze się zasapał.

— Uch! Uch!Uch!

Wsparł się o ramę okienną i spojrzał przez szybę.

Jego sypialnia mieściła się na najwyższym piętrze pałacu, skąd widać było panoramę Londynu. W oddali płonął budynek. I to nie byle jaki.

Ogień pożerał katedrę Świętego Pawła.

Jedną z najsłynniejszych historycznych budowli świata trawiły płomienie.

Jej potężna biała kopuła pękła jak skorupka jajka, a z wnętrza buchały kłęby czarnego dymu.

O nie!, pomyślał Alfred, Nie! Tylko nie katedra Świętego Pawła!

Przez lata był świadkiem zniszczenia wielu zabytków. Rozbito kolumnę Nelsona.

TRACH!

Londyńskie Oko runęło do Tamizy.

CHLUST!

Dach sali koncertowej Royal Albert Hall zapadł się, gdy uderzyła w niego bomba.

BUUM!

Ale żaden z nich nie był taką świętością dla mieszkańców miasta jak katedra. Gorzej już być nie mogło. Kościół wzniesiono po wielkim pożarze Londynu w 1666 roku. Przepiękna budowla jakimś cudem przetrwała Blitz1, kiedy nazistowskie samoloty podczas drugiej wojny światowej zrzucały na Londyn deszcz bomb, a teraz obracała się w zgliszcza.

Alfred od razu pomyślał o rewolucjonistach.

Wskazywało to na jeden z ich ataków.

Chłopiec nigdy nie spotkał żadnego członka tej tajnej organizacji, ale wiele o nich słyszał od Lorda Protektora. Rewolucjoniści ponoć sprzeciwiali się ponownemu oddaniu władzy w ręce króla. Zamierzali go zdetronizować i ściąć, tak jak okrągłogłowi zrobili z to Karolem I podczas angielskiej wojny domowej.

Buntownicy nieśli ze sobą śmierć i zniszczenie. Dlatego, zdaniem Lorda Protektora, należało za wszelką cenę zdusić ich rebelię.

TRATATATA!

Rozległ się huk serii wystrzałów z karabinu maszynowego.

— NIEEE!

W oddali słychać było nawoływania.

— AAA!

Czy to krzyk jakiegoś człowieka?

Alfred zadrżał. Chociaż bardzo chciał, za nic nie mógł odwrócić wzroku. W mieście codziennie dochodziło do ataków, ale rzadko do eksplozji tych rozmiarów. Chłopiec przyłożył dłoń do zimnej grubej szyby i przyglądał się spustoszeniu.

Oto królestwo, które pewnego dnia miał odziedziczyć.

Rozdział 2Lwie serce

Bohater naszej opowieści nie przyszedł na świat jako zwykły chłopak. Chociaż czuł się zwyczajnym dzieckiem, dorośli stale mu powtarzali, że się myli.

Alfred nie był po prostu pierwszym lepszym Alfredem.

Urodził się jako książę Alfred.

Jego ojciec to Król.

Pewnego dnia przejmie po nim tron.

Zostanie królem Alfredem II, władcą Wielkiej Brytanii i panem swoich poddanych.

Tyle że dziwnie jest sprawować władzę nad krajem, na którego ziemi nigdy nie postawiło się stopy, i nad obywatelami, których nigdy się nie widziało na oczy. Książę ani razu w swoim życiu nie wyszedł poza bramy pałacu.

Jego smutną twarz najczęściej można było dojrzeć w oknie sypialni na ostatnim piętrze rezydencji. Nad pokojem Alfreda, na dachu budowli, powiewała flaga. Przez setki lat łopotał tam czerwono-biało-niebieski sztandar Wielkiej Brytanii zwany „Union Jack”. Teraz zastąpił go inny, osobiście wybrany przez Lorda Protektora. Złoty gryf pośrodku czarnego tła — symbol nowego porządku. Anglia nie miała rządu, nie powoływano zatem premiera ani nie wybierano polityków, którzy reprezentowaliby obywateli. Nie miała też policji. Przestrzegania prawa pilnowała tylko królewska straż.

Pałac Buckingham pełnił rolę siedziby brytyjskich monarchów przez wiele stuleci, już od panowania Jerzego III. Z książek historycznych Alfred dowiedział się, że budynek został oficjalną królewską rezydencją w roku 1761.

Pałac stanowił niegdyś schronienie.

Teraz stał się fortecą.

Otaczających ją murów strzegli porozstawiani na posterunkach żołnierze. Z daleka łatwo było ich rozpoznać po długich czerwonych szatach, kapturach i przerażających maskach w kształcie złotych czaszek. Każdy z nich miał na ramieniu czarną opaskę ze złotym gryfem. Mimo że strażnicy wyglądem przypominali średniowiecznych rycerzy, uzbrojono ich w nowoczesną broń laserową. Jedno trafienie wystarczyło, żeby kogoś anihilować. Gwardziści mieli za zadanie pilnować wszystkich mieszkańców pałacu Buckingham.

Dni świetności rezydencji dawno minęły. Na posadzkach leżały wytarte dywany, tapety odłaziły ze ścian, ale wciąż dostrzegało się niezwykłość tego miejsca. W sypialni księcia stały wyłącznie bezcenne antyki. Spał po królewsku — na łożu z baldachimem i w jedwabnej piżamie — choć wytworne łóżko trzeszczało podczas każdego ruchu, a piżama była dziurawa.

Pałacowa kuchnia serwowała wszelkiego rodzaju specjały, o ile tylko dało się je wydobyć z puszek konserwowych. Zgromadzone zapasy jedzenia wystarczyłyby na kilkaset lat.

Alfredowi nie groziło w pałacu żadne niebezpieczeństwo. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Chłopak przycisnął twarz do szyby i zobaczył, jak zapada się kopuła katedry Świętego Pawła. Nie mógł oderwać wzroku od budzącego grozę widowiska. Wtem z korytarza dobiegły go odgłosy zamieszania. Tuż pod drzwiami swojej sypialni usłyszał krzyki i szamotaninę.

— JAK ŚMIESZ TRAKTOWAĆ TAK KRÓLOWĄ! PRECZ Z ŁAPAMI!

To był głos mamy.

Najszybciej jak umiał, czyli niezbyt energicznie, pokuśtykał przez pokój, żeby sprawdzić, co się dzieje. Zobaczył, że dwóch strażników szarpie Królową. Skoro mieli ochraniać rodzinę królewską, to dlaczego ciągnęli władczynię korytarzem jak jakąś pospolitą przestępczynię?

Czyżby chaos z zewnątrz w końcu wdarł się do pałacu?

— MAMO! — zawołał Alfred.

Królowa miała na sobie długą koronkową koszulę nocną i jeden bambosz. Poturbowana czy nie, próbowała zachować godność. Była kobietą, która niezależnie od sytuacji zawsze starała się prezentować nienagannie.

Alfred nigdy nie widział mamy bez idealnie ułożonych włosów i makijażu. Teraz fryzura ledwo się trzymała, a zamiast makijażu jej twarz pokrywała gruba warstwa kremu na noc. Nie wyglądała najlepiej. Chłopiec nie przypuszczał, że zobaczy kiedyś Królową w takim stanie.

— ALFREDZIE! — zawołała przez ramię, walcząc ze strażnikami, żeby choć na chwilę się zatrzymali.

Zamiary i myśli gwardzistów skrywały złote maski, które zasłaniały im twarze. Ich grobowe milczenie jedynie potęgowało wrażenie, że są jakimiś strasznymi widziadłami ze złego snu.

— Mamo, dokąd oni cię zabierają? — spytał Alfred.

— WRACAJ DO SIEBIE, ALFREDZIE! I ZAMKNIJ DRZWI NA KLUCZ! — krzyknęła Królowa.

— Ale…!

— ZAMKNIJ DRZWI I NIGDZIE NIE WYCHODŹ! OBIECAJ MI!

Chłopiec nie odpowiedział.

— Obiecaj! — błagała matka.

— Obiecuję! — wybełkotał.

Zszokowany Alfred cofnął się i zatrzasnął drzwi sypialni.

TRZASK!

Zamarł z przerażenia. Jego ciało nie mogło wykonać żadnego ruchu. Zupełnie jakby znalazł się pod wodą. Wydawało mu się, że śni koszmar, z którego nie jest w stanie się obudzić.

Wszystko jednak działo się naprawdę.

Poczuł łzy spływające po policzkach. Dowód na to, że nie śni. Jego najukochańsza mama została w środku nocy siłąwywleczona z łóżka, a on nie potrafił nic zrobić. Rozejrzał się po pokoju. Wokół pełno było oprawionych w srebrne ramy fotografii. A na nich…

Na każdym zdjęciu chłopca ogrzewał blask jej miłości.

Jedna z fotografii przedstawiała Alfreda w zbroi rycerskiej jako Ryszarda Lwie Serce. Ryszard I władał Anglią w XII wieku i zasłynął jako nieustraszony dowódca podczas trzeciej wyprawy krzyżowej. Chłopak wziął ramkę do ręki i przyjrzał się sobie.

Lwie Serce

Tak pieszczotliwie nazywała go mama.

Na tę myśl oczy znów mu się zaszkliły. Alfred uważał, że nie zasługuje na ten przydomek. Żaden z niego bohater. Od urodzenia stale na coś chorował, więc przywykł już do tego, że ciągle się nad nim litowano. Czasami jemu też było siebie żal.

Łzy kapały mu na piżamę.

Czuł się bezradny, gdy królewscy strażnicy przemocą ciągnęli jego mamę nie wiadomo gdzie.

Wiele innych ważnych osobistości zniknęło w tajemniczych okolicznościach.

Pan premier.

Komendant główny policji.

Dowódca sił zbrojnych.

Ten sam los spotkał nawet babcię Alfreda.

Lwie Serce.

W myślach chłopiec wciąż słyszał, jak mama woła…

Alfred Lwie Serce.

Król Ryszard zyskał sławę wielkiego wojownika. Alfred musiał wskrzesić w sobie ducha walki swojego praprapraprapraprapraprapraprapraprapraprapraprapraprzodka i przystąpić do działania. Wszystko, byle nie siedzieć bezczynnie.

— Lwie Serce! — rzekł głośno i wbrew złożonej mamie obietnicy odemknął drzwi sypialni.

S

K

R

Y

Rozdział 3Bandyci bez twarzy

Alfred pokuśtykał korytarzem, a po chwili oparł się o kredens, żeby złapać oddech. Kilka metrów przed nim powiewały szaty strażników, którzy nadal szamotali się z jego mamą. Chłopak spróbował przyspieszyć, ale zamiast tego potknął się o dywan…

ŁUP!

…i wykręcił sobie kostkę.

— AU!

Nie miał szans ich dogonić, ale pomyślał o królu Ryszardzie i zawołał:

— S-S-STAĆ! TO R-R-ROZKAZ!

Nie dość, że ponownie stracił oddech, to jeszcze nie był przyzwyczajony do rozkazywania innym, więc głos mu się załamał. I chociaż Alfred należał do rodziny królewskiej i wydawał polecenie królewskim gwardzistom, para bandytów bez twarzy kompletnie go zignorowała. Królowa obejrzała się za siebie i krzyknęła:

— ALFREDZIE, BŁAGAM! NIE CHCĘ, ŻEBYŚ NA TO PATRZYŁ.

Po raz pierwszy w życiu chłopiec dostrzegł w jej oczach przerażenie. Królowa dotąd zawsze świetnie udawała, że nic złego się nie dzieje, chociaż było wręcz odwrotnie. Wymyślała przeróżne historie, żeby ukryć prawdę.

Odgłosy eksplozji w środku nocy to „tylko burza z piorunami”. Gładziła wtedy włosy syna, póki znów nie zasnął.

Gdy pewnej nocy z pałacu zniknęła jego babcia, mama wpadła na pomysł, że staruszka przysyła wnuczkowi pocztówki z dalekiej podróży. Alfred bardzo kochał Królową Wdowę, matkę swojego taty. Od zawsze mówił do niej „babu”, ponieważ kiedy był malutki nie potrafił powiedzieć „babciu”, i tak już zostało. Mama czytała Alfredowi kartki od babci zamiast bajek na dobranoc.

Dopiero kiedy Alfred trochę podrósł, zaczął podejrzewać, że jego mama sama pisała te wiadomości.

Gdy zapytał, czy kiedykolwiek wyjdą poza mury pałacu Buckingham, Królowa zabrała go na lot dookoła świata.

— Weź mnie za rękę i razem wzlecimy do góry, wysoko, wysoko, ponad Londyn, za morze, polecimy nad egipskimi piramidami, slalomem wśród skał Wielkiego Kanionu Kolorado, wzdłuż Wielkiego Muru Chińskiego i siup, z powrotem do starej dobrej Anglii, w samą porę na podwieczorek.

Chłopak widział wszystkie opisywane przez nią miejsca oczami wyobraźni. Te wspólne przygody dawały mu nadzieję, że pewnego dnia będą mogli opuścić pałac.

Nagle Alfred poczuł na ramionach jakiś ciężar.

BACH!

Przestraszony nabrał powietrza w płuca, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Trzymały go dwie wielkie łapy w rękawicach. Spojrzał za siebie. Stał za nim strażnik, któremu udało się bezszelestnie podejść, kiedy Alfred potknął się o dywan. Bez słowa i z niezmierną łatwością, podniósł księcia i zaciągnął z powrotem do sypialni.

— P-P-PUŚĆĆ

MNIE!

P-P-PUSZCZAJ,

MÓWIĘ!

Alfred nie miał siły stawiać oporu. Wystarczyła chwila, a znów znalazł się w zamkniętym pokoju.

TRZASK!

Chłopak stał i nasłuchiwał. Strażnicy odczekali chwilę, po czym na korytarzu rozległy się ich kroki. Alfred, z trudem zachowując cierpliwość, zaczął odliczać w myślach do stu. Chciał się upewnić, że droga będzie wolna.

— Dziewięćdziesiąt siedem, dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, sto.

Gdy doliczył do stu, cicho i ostrożnie uchylił drzwi. Wyjrzał, by sprawdzić, czy nikogo nie ma na zewnątrz, a potem na palcach ruszył korytarzem ku schodom i zbiegł do sali balowej. Dawniej odbywały się w niej najwystawniejsze przyjęcia. Teraz mogły ucztować tu tylko duchy. Żyrandol zwisał z sufitu na cienkiej linie, jedwabne zasłony spadły na podłogę, a ściany pokrywały ciemne, brzydkie plamy wilgoci. Zmęczony wysiłkiem, znowu się o coś potknął i tym razem upadł prosto na twarz.

BACH!

— UCH!

Spostrzegł, że na twarzy i dłoniach osadził mu się jakiś pył. Z początku myślał, że to jedynie kurz — w pałacu zalegał on wszędzie — ale to coś miało inny zapach… Kreda!

Kiedy stanął na nogi, zauważył, że rozległą podłogę sali pokrywają znaki narysowane kredą. Zupełnie jakby znajdował się pośrodku szachownicy przeznaczonej dla figur i pionków ludzkich rozmiarów. Ktoś próbował zetrzeć białe linie, ale część śladów pozostała. Alfred przyjrzał się bladym słowom i symbolom, lecz — mimo miłości do książek — żadnego z nich nie odszyfrował. Na drewnianej podłodze były też widoczne nadpalenia i miejsce, w którym deski miały inny kolor, jakby postawiono tam wcześniej coś bardzo ciężkiego.

Chłopcu aż ciarki przeszły po plecach. W pałacu działo się coś naprawdę dziwnego.

Alfred wyprostował się i…

B

Ę

Ę

C!

…nagle wpadł na kogoś.

A raczej nie na kogoś, tylko na coś.

NA OKTOBOTA.

Robota zaprogramowanego, aby wypełnianiał obowiązki lokaja i ułatwiał domownikom życie, ale w praktyce srodze je utrudniał. Maszyna nieco przypominała ośmiornicę, tyle że metalową i poruszającą się po ziemi. Miała osiem ramion, a każde z nich zakończone specjalną nasadką umożliwiającą wykonywanie różnych czynności. Nazwa „oktobot” pochodziła od dwóch wyrazów — łacińskiego octo (co oznacza „osiem”) i „bot” (skrót od „robot”). Brzmiała tak, jakby chodziło nie o urządzenie mechaniczne, ale o ośmionożne stworzenie, które chodzi w botkach. Byłby to raczej kosmita.

Przystawki ramion ROBOTAprezentowałysię następująco:

— Dzień dobry, panie prezydencie! — zatrajkotał OKTOBOT. Ciągle coś mu się myliło.

— O, cześć, OKTOBOCIE — szepnął Alfred. — Nie spodziewałem się, że na siebie wpadniemy. Mógłbyś mówić trochę ciszej?

— Pieczone kurczę — odparł robot, po czym oznajmił: — Zapewne ucieszy pana wiadomość, że wygotowałem już pańską bieliznę.

Na dowód robot rzucił w księcia parą gigantycznych przybrudzonych męskich majtasów. Musiały należeć do wyjątkowo tęgiego gościa.

SZUUUU!

Wylądowały z PLASKIEM na twarzy chłopca.

— Dziękuję, OKTOBOCIE — stęknął Alfred, gdy zdjął z nosa smrodliwe gacie.

— Gotowy rozegrać partyjkę?

— Nie! — syknął chłopak.

Robot zamachnął się młotkiem do krokieta z taką werwą, że trafił w ścianę.

ŁUP!

I na tyle mocno, żeby odpadło mu ramię.

Wylądowało na ziemi z HUKIEM.

Z siedmioma ramionami zamiast ośmiu stał się bardziej Septembotem2 niż OKTOBOTEM.

Wtem Alfred usłyszał kroki zbliżających się strażników.

CZŁAP! KLAP!CZŁAP!KLAP!

Żołnierze zatrzymali się tuż za wysokimi drzwiami prowadzącymi do sali balowej.

— Ty pójdziesz tędy! — nakazał chłopak i zwrócił OKTOBOTA w ich kierunku. — Trzeba przyciąć papieżowi paznokcie u stóp.

— Tak jest, księżniczko! — brzmiała odpowiedź.

Książę ze wszystkich sił pchnął OKTOBOTA w stronę drzwi.

A kiedy sam cichutko wymykał się z pomieszczenia, obejrzał się, żeby zobaczyć, jak AUTOMATYCZNY KAMERDYNER wpada na strażników, obala ich na podłogę i przez przypadek okłada jednego z nich po twarzy dłonią do głaskania psów rasy corgi.

CHLAST! CHLAST!CHLAST!

Gwardzista złapał oszalałą kończynę, żeby osłonić się przed zadawanymi razami, ale szarpnął zbyt mocno i została mu w ręku.

— O nie! — zakrzyknął lokaj. — Już nigdy nie pogłaszczę pieska!

Biedny OKTOBOT został z sześcioma ramionami. Gdybyśmy chcieli zmienić mu nazwę zgodnie z aktualną liczbą ramion, zabrzmiałaby ona bardzo niegrzecznie.

Tymczasem Alfred miał przed sobą wejście do sali tronowej.

Stanowiła ona osobną fortecę w warowni, w jaką przemieniono pałac Buckingham. Przypominała schron lub gigantyczny sejf. Zbudowano ją na wypadek ataku lub — w najgorszym wypadku — gdyby rewolucjoniści zdołali wedrzeć się do rezydencji. Ściany komnaty tronowej wykonano z grubej na metr stali. Dostać się do środka można było tylko przez olbrzymie metalowe drzwi, które otwierały się po rozpoznaniu linii papilarnych. Dostęp do pomieszczenia miały wyłącznie dwie osoby.

Pierwszą z nich był ojciec chłopca, czyli Król.

Drugą zaś — doradca króla, Lord Protektor.

Ten ostatni to to elegancki mężczyzna po sześćdziesiątce. Pięknie się wysławiał i miał nienaganne maniery. Jako człowiek oczytany wypowiadał się ze znawstwem na każdy temat. Sztuki. Literatury. Filozofii. Nosił czarną, zapinaną pod samą szyję koszulę — bez krawata — oraz szykowny szary garnitur. Do klapy marynarki przypinał złotą szpilkę, na której, tak jak na fladze i opaskach królewskich strażników, widniał symbol gryfa.

Lord Protektor służył w pałacu Buckingham, odkąd sięgano pamięcią. Pracę zaczynał w pałacowej bibliotece, gdzie dbał o tysiące starych ksiąg.

Oprócz książek poustawianych na bibliotecznych półkach przechowywano tam także kilka tomów w zamykanej gablocie. Klucz do niej posiadał jedynie Lord Protektor. Tych ksiąg nie wolno było Alfredowi zabierać ze sobą i czytać w zaciszu własnego pokoju. Traktowano je jak eksponaty muzealne. Mógł za to popatrzeć na okładki. Jedna z nich wydała mu się szczególnie intrygująca. Stara, oprawiona w czerwoną skórę księga ze złotym napisem.

Chłopiec bardzo słabo znał łacinę, ale wiedział dość, żeby przetłumaczyć wyraz libro jako „książka”.

Była to zatem Księga Albionu.

Pewnego razu, kiedy wślizgnął się do biblioteki niezauważony, dostrzegł, jak Lord Protektor studiuje jej treść. Gdy zajrzał mu przez ramię, zobaczył kunsztowne, ręcznie malowane ilustracje. Niestety zanim zdążył im się przyjrzeć, mężczyzna zamknął tom i schował go z powrotem do gabloty. Oczywiście to jedynie pobudziło ciekawość chłopca.

Przez lata Lordowi Protektorowi udało się zdobyć tak wielkie zaufanie Króla, że został jego najbliższym doradcą.

Gdy kraj zaczął popadać w ruinę, niszczały plony, a woda stała się niezdatna do picia, Lord Protektor wprowadzał NADZWYCZAJNE ŚRODKI w imieniu władcy.