69,99 zł
NAJLEPSZE STRATEGIE, KTÓRE POMAGAJĄ ZAPOBIEGAĆ BÓLOWI I UWALNIAJĄ PEŁNIĘ ZDROWOTNEGO POTENCJAŁU CIAŁA.
Światowej sławy osteopata James Davies dzieli się sprawdzonymi technikami dbania o ciało i dobre samopoczucie. Dzięki tej książce dowiesz się, jak:
LECZYĆ
Codzienne przeciążenia, stres, lęk czy kontuzje zostawiają ślad w ciele. Poznaj sposoby na jego skuteczną regenerację i uzdrowienie.
RESETOWAĆ
Praktyczne wskazówki i techniki pomogą ci rozpoznać, zrozumieć i opanować codzienne dolegliwości. Sprawdź rewolucyjny plan holistycznej troski o ciało, który zmieni twoje podejście do zdrowia.
PRZYWRÓCIĆ RÓWNOWAGĘ
Popraw komfort życia, dzięki ćwiczeniom wspierającym mobilność i ogólną kondycję. Zrozum najczęstsze problemy zdrowotne – od napięć mięśniowych i zapalenia stawów, po stres i zespół jelita drażliwego – i zdobądź wiedzę, która pozwoli ci kompleksowo zadbać o swoje ciało.
Spotkanie z Jamesem odmieniło moje życie… jego podejście jest całkowicie rewolucyjne, a ta książka będzie ratunkiem dla czytelników na całym świecie.
Eva Mendes
Jestem jedną z największych fanek Jamesa.
Kylie Minogue
James Davies jest znanym na świecie osteopatą, trenerem efektywności i masażystą. Pracował w Wielkiej Brytanii, USA i Jamajce z zawodowymi sportowcami – od mistrzów olimpijskich i piłkarzy ekstraklasy po zawodników futbolu amerykańskiego i rugby, a także ze sławnymi aktorami i muzykami. Jako trener efektywności i fizjoterapeuta sportowy James łączy osteopatię, masaż, akupunkturę, biomechanikę oraz inne funkcjonalne i strukturalne metody leczenia. Jest założycielem i prezesem Rising Health Osteopathy and Massage Clinic. James wyznaje zasadę „ulżyć, wyleczyć i przywrócić pełną sprawność”, czerpiąc z własnego doświadczenia z młodości, gdy był zawodowym sportowcem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 254
Mojej mamie, braciom
– drużynie JET –
mojej żonie i dzieciom
Ta książka zawiera rady i informacje dotyczące zdrowia. Należy ją traktować jako dodatkowe źródło wiedzy, a nie odwoływać się do niej w zastępstwie porady lekarskiej, czy to w zakresie podstawowej opieki medycznej, czy specjalistycznej. Jeśli wiesz albo podejrzewasz, że masz jakiś problem ze zdrowiem, to zanim zastosujesz jakikolwiek program medyczny czy leczenie, udaj się do swojego lekarza. Poczyniono wszelkie wysiłki, żeby wszelkie informacje zawarte w tej książce były zgodne ze stanem wiedzy medycznej w momencie publikacji. Autor i wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za skutki zdrowotne zastosowania metod rekomendowanych w tej pozycji. Niektóre nazwiska i zdarzenia zostały zmienione, żeby chronić prywatność osób zainteresowanych. Od czasu do czasu autor powołuje się na historie leczenia swoich klientów, jednakże wcześniej uzyskał na to ich zgodę. Inne są hipotetyczne i służą wyłącznie jako przykłady.
Wstęp
W wieku dwunastu lat miałem plan. I to całkiem dobry. Zamierzałem wystąpić na olimpiadzie jako reprezentant Wielkiej Brytanii.
Zanim jednak uznacie mnie za jakiegoś marzyciela, chodzącego z głową w chmurach, wyjaśnię: wtedy jeszcze wszystko było możliwe. Jako siedmiolatek zostałem zwycięzcą w moim pierwszym w życiu szkolnym dniu sportu i przekonałem się, że jestem najszybszy z całej klasy. Potem szybko odkryłem, że jestem najszybszy w całej podstawówce; w porze lunchu z kolegami wyzywałem każdego na pojedynek, aby sprawdzić, czy mnie pokona. Nikt nie dał rady.
Kiedy poszedłem do szkoły średniej, mój nauczyciel wychowania fizycznego, pan Raicevic, po treningu piłkarskim wziął mnie na stronę i powiedział, że powinienem trenować jak należy, bo mam prawdziwy talent. Twierdził, że jestem wszechstronny, ale widzi mnie jako biegacza. To, że zostałem zauważony przez nauczyciela, pchnęło mnie naprzód, sprawiło, że zacząłem myśleć o przyszłości i o tym, gdzie mogę znaleźć się za kilka lat. Moim idolem był Linford Christie; kiedy zdobył złoto w Barcelonie, siedziałem z nosem przy telewizorze. Był dla mnie przykładem, co zwykły człowiek, taki jak ja, może osiągnąć dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Chciałem być drugim Linfordem.
Bieganie sprawiało mi radość, było moją pierwszą miłością, moją pasją. Dawało mi poczucie wolności, jakiego nigdy nie zaznałem w klasie. Miałem w szkole problemy, ale nie takie, jakie wyobraża sobie większość ludzi. Nie chodzi o to, że nie radziłem sobie z nauką, że byłem w niej opóźniony. Sprawa była bardziej osobista – jąkałem się. To mogło najść mnie w każdej chwili – znajome uczucie dławienia. Czasami przez kilka minut nie mogłem wydobyć z siebie słowa, serce zamierało mi w piersi, gdy na lekcjach angielskiego miałem przeczytać coś na głos. Strona tekstu wydawała się nie mieć końca. Nigdy nie byłem nękany, ale kilku kolegów z klasy śmiało się ze mnie. Starałem się tym nie przejmować, bo wiedziałem, że nie robią tego z okrucieństwa. Dlatego gdy się dowiedziałem, że jestem dobry w czymś, co kocham, moja determinacja, aby się wykazać, jeszcze wzrosła.
W tak młodym wieku uważałem, że talent zaprowadzi mnie wszędzie. Dużo trenowałem i nie obijałem się po szkole. Zamierzałem odnieść sukces, byłem pewny, że mi się uda – bo przecież byłem utalentowany, no nie?
Miałem budowę biegacza, świetnie radziłem sobie na krótkich dystansach, w biegach na 100 i 200 metrów, ale także lubiłem koszykówkę, piłkę nożną, a nawet biegi przełajowe. Około trzynastego roku życia podczas biegu na dłuższe dystanse zacząłem odczuwać ból w dolnej części pleców. Mówiłem sobie, że wszystko będzie dobrze, nie mieściło mi się w głowie, że z tym, jak trenuję, jak traktuję moje ciało, może być coś nie tak. W szkole wykonywaliśmy ćwiczenia rozciągające, które – jak teraz wiem – są niewłaściwe i nic nie dają. Biegłem mimo bólu albo robiłem sobie parę dni przerwy od treningów, ignorując tępe pulsowanie, dopóki nie przeszło. Miałem trzynaście lat. Byłem niezwyciężony.
To wszystko jakoś działało, aż wreszcie – gdy miałem szesnaście lat – mój plan legł w gruzach.
Był chłodny jesienny dzień, jeden z tych, gdy na świeżym powietrzu można zobaczyć swój oddech w postaci chmurki. Biegałem w miejscu. Starając się utrzymać temperaturę ciała, czekałem na swoją kolej, żeby zrobić wrażenie na egzaminatorze podczas testu z wuefu na zakończenie szkoły średniej. Trenowałem także poza szkołą, w miejscowym klubie, zdobywałem w okręgu nagrody lekkoatletyczne, ale nie miałem dobrego trenera ani programu treningowego.
Kiedy wreszcie przyszła kolej na mnie, umieściłem stopy w blokach startowych. Czubki rozstawionych palców dłoni miałem oparte na ziemi, plecy – lekko zaokrąglone, biodra – ustawione w jednej linii z dużym palcem u nogi, w pozycji, którą ćwiczyłem tyle razy, że weszła mi w krew. Egzaminator dał mi gwizdkiem sygnał do startu i ruszyłem, wymachując rękami. Wiedziałem, że dobrze mi idzie, że biegnę naprawdę szybko.
Po dziesięciu susach złapał mnie skurcz tuż nad kolanem. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego – był tak silny jak porażenie prądem. Przy następnym kroku upadłem i leżałem tak przez chwilę, ledwie rejestrując doznany szok, bo bardziej przejmowałem się tym, że wyłożyłem się jak długi na oczach wszystkich kolegów i koleżanek. Kiedy się pozbierałem i próbowałem biec dalej, myślałem, że dobrze postępuję; w przeszłości to działało. Jednak znowu złapał mnie skurcz w nodze i już wiedziałem, że będę musiał na parę dni zrezygnować z treningów. Pokuśtykałem do fizjoterapeuty, a on zalecił mi ciepłe okłady, co, jak teraz wiem, było najgorszą rzeczą, jaką mogłem zrobić.
Od tamtego momentu wszystko się posypało.
„MIAŁEM DOPIERO SZESNAŚCIE LAT I BYŁEM PEWNY, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE”.
Kiedy uszkodzony mięsień jest nieodpowiednio leczony, tkanka mięśniowa może ulec zwapnieniu, jakby zamieniała się w tkankę kostną. Później się dowiedziałem, że miałem kostniejące zapalenie mięśni (MO, Myositis Ossificans), chorobę, w której tak się właśnie dzieje. Wtedy nikt o tym nie wiedział. Nie próbowano diagnozować dolegliwości, więc od razu przystąpiłem do leczenia. Po pierwsze, poszedłem do masażysty, który zastosował agresywne metody i tylko pogorszył sprawę. Potem odwiedziłem paru fizjoterapeutów, a ci kazali mi ćwiczyć mięsień, co również mu nie pomogło. To wszystko wydaje się oczywiste, ale jeśli wybierasz sposób leczenia, nie mając właściwej diagnozy, mógłbyś równie dobrze zawiązać sobie oczy i na oślep wytypować ją palcem.
Wreszcie zrobiono mi rezonans magnetyczny i badanie wykazało, że doznałem zerwania mięśnia, co spowodowało zwapnienie tkanki. Miałem do wyboru: zastrzyk sterydowy albo operacja. Po namyśle zdecydowałem się na operację, co było najgorszą decyzją ze wszystkich. W efekcie straciłem dużą część mięśnia, a do tego jeszcze nie przeszedłem potrzebnej rehabilitacji. Za każdym razem, gdy go napinałem, widziałem, ile mi go wycięto.
Jednak nie traciłem nadziei. Miałem dopiero szesnaście lat i byłem pewny, że wszystko będzie dobrze. Moi rodzice i przyjaciele mówili każdemu, że wystartuję w olimpiadzie. „James da radę. Niedługo zobaczycie go w telewizji, więc lepiej już teraz idźcie do niego po autograf!” Uśmiechałem się na to, żartowałem razem z nimi, licząc, że ich słowa się potwierdzą.
Tygodnie przeszły w miesiące i zacząłem ubiegać się o przyjęcie do reprezentacji Wielkiej Brytanii; nie odzyskałem pełnej sprawności, ale codziennie zjawiałem się na eliminacje. Wtedy po raz pierwszy przegrałem w biegu. Miałem siedemnaście lat i nikt już nie mówił o mojej przyszłości.
Kiedy reprezentacja Wielkiej Brytanii zaczęła przyjmować w swoje szeregi zawodników, z którymi kiedyś wygrywałem w biegach, a mnie odrzuciła, niechętnie porzuciłem marzenie, tak motywujące mnie w okresie nastoletnim. Przekonałem się, ile może dać talent. Ale żeby odnieść sukces, potrzeba odpowiednich metod treningu, a do tego wsparcia trenerów i terapeutów.
Tak więc w wieku siedemnastu lat zostałem bez planu, z niesprawną nogą, nie wiedząc już, kim jestem. Nie był to najlepszy punkt wyjścia dla młodego człowieka, który sądził, że dzięki talentowi i ciężkiej pracy może osiągnąć wszystko, co zechce. Jeśli mam być szczery, to był naprawdę mroczny czas. Moi rodzice właśnie się rozwiedli, mieszkałem tylko z mamą, bo moi starsi bracia wyjechali na studia. Byliśmy kochającą się i wspierającą rodziną, ale czułem, że muszę zachować swoje problemy dla siebie i przeć dalej. Wkrótce zrozumiałem, że potrzebny mi nowy plan.
Wiedziałem, że nie nadaję się do pracy przy biurku i że ze względu na jąkanie miałbym trudności ze wszystkim, co wymagałoby ode mnie mówienia przez cały dzień. Wciąż stale myślałem o olimpiadzie, teraz, gdy pozostawało to poza moim zasięgiem, nawet bardziej. Ale potem spojrzałem na to z innego punktu widzenia: już na niej nie pobiegnę, ale mogę pomóc innym sportowcom zrealizować swojej marzenie. Jednego byłem pewny: że nie chcę, aby ktoś inny przechodził przez to co ja. Wyznaczyłem sobie długoterminowy cel: będę pracował z lekkoatletyczną reprezentacją Wielkiej Brytanii jako jej oficjalny terapeuta.
Zacząłem szukać informacji, jak mógłbym pomóc ludziom, jakie metody leczenia stanowiłyby uzupełnienie moich umiejętności. Niebawem zawęziłem pole poszukiwań: mogłem zostać lekarzem, osteopatą albo fizjoterapeutą, ale gdy przyjrzałem się bliżej osteopatii, zrozumiałem, że odkryłem swoje powołanie. Osteopaci posługują się rękami przy stawianiu diagnozy, a wcześniej przez cztery lata studiują anatomię, neurologię, farmakologię i patologię. Osteopatia to uznawana od przeszło stu lat terapia manualna, która ma na celu profilaktykę i leczenie różnych schorzeń oraz zapobieganie ich pogarszaniu się. Co ważniejsze, osteopaci patrzą na organizm jako całość, bo mają świadomość, że wszystkie jego części są ze sobą połączone, a nie skupiają się z osobna na kręgosłupie, tkankach miękkich czy układzie nerwowym. Właśnie holistyczne podejście przekonało mnie, że to właściwy wybór.
„TERAZ BYŁEM OSIEMNASTOLATKIEM, KTÓRY MA PLAN”.
Teraz byłem osiemnastolatkiem, który ma plan.
Cztery lata studiów na uniwersytecie minęły szybko, tak byłem pochłonięty nauką o ludzkim ciele. Wciąż się jąkałem, wciąż bałem się wystąpień przed grupą, ale przetrwałem, chociaż w głębi duszy, z powodu problemów z artykułowaniem myśli, trochę się martwiłem, że ludzie mogą uznać mnie za mało inteligentnego. Podczas studiów dowiedziałem się więcej także o własnej kontuzji, o tym, że były pierwsze sygnały ostrzegawcze w postaci bólu w dolnej części pleców. Zacząłem rozumieć, jak razem funkcjonują poszczególne części ciała, i zdawać sobie sprawę, że znak ostrzegawczy w jednym obszarze może oznaczać poważne uszkodzenie w innym.
Pracę mogłem zacząć zaraz po uzyskaniu dyplomu – był to jeszcze jeden powód, dla którego wybrałem tę drogę zawodową. Od rodziców nauczyłem się pracować dziesięć razy ciężej niż wszyscy inni, więc bezzwłocznie otworzyłem własną praktykę. Chciałem pracować z każdym, każdemu ulżyć w bólu, od dziewięćdziesięciolatków po kobiety w trzecim trymestrze ciąży. Patrząc wstecz, nie wiem, jak przeżyłem tamte czternastogodzinne dni pracy, ale to wtedy zdobyłem niezbędną wiedzę w swoim fachu. Oprócz tego leczyłem młodych sportowców, którzy byli w decydującym okresie kariery, przechodzili na zawodowstwo, i pomagałem im uniknąć takiego kończącego ją urazu, jakiego sam doznałem.
Co pewnie nikogo nie zdziwi, wciąż też myślałem o olimpiadzie. W czasie, gdy kończyłem studia, było czymś niesłychanym, żeby osteopata pracował w sporcie, który tradycyjnie był domeną fizjoterapeutów. Dążąc do pracy ze sportowcami, płynąłem pod prąd, ale udało mi się. Zacząłem w swoim prywatnym gabinecie leczyć kilku juniorów z reprezentacji Wielkiej Brytanii, co pozwoliło mi później zająć się także seniorami. Pocztą pantoflową zarekomendowano mnie również sportowcom amerykańskim i karaibskim, kiedy przyjechali do Anglii na zawody.
Dzięki swoim osiągnięciom zostałem zauważony i zaproponowano mi leczenie brytyjskich sportowców. Ale był jeden haczyk – i to nie bez znaczenia. Musiałbym na cztery lata zamknąć swoją praktykę, ryzykując, że nie wybiorą mnie do olimpijskiej ekipy terapeutów. Było to duże ryzyko, ale je podjąłem, bo byłem zdeterminowany, żeby spełnić swoje marzenie. Zabrałem się do poprawiania wyników sportowców, leczenia jednych ich dolegliwości i zapobiegania drugim.
I wtedy odebrałem telefon, na który czekałem od lat. Reprezentacja Wielkiej Brytanii zaproponowała mi stanowisko terapeuty podczas olimpiady w Rio w 2016 roku: miałem wziąć pod opiekę sportowców, których pokonywałem w biegach jako szesnastolatek. Zaczęło do mnie docierać, że całe to ryzyko, wszystkie ofiary, stres, harówka, wyrzeczenia i presja były tego warte.
Udało mi się.
MISJA
WYKONANA
Miałem trzydzieści lat i zrealizowałem swoje największe marzenie. To dlaczego nie byłem szczęśliwy?
„MIAŁEM TRZYDZIEŚCI LAT I ZREALIZOWAŁEM SWOJE NAJWIĘKSZE MARZENIE. TO DLACZEGO NIE BYŁEM SZCZĘŚLIWY?”
Podczas lotu powrotnego z Rio do Anglii spokojnie zastanowiłem się nad swoim życiem i tym, gdzie jestem. Miałem dwoje małych dzieci i żonę, których bardzo kochałem. Jeśli chciałbym dalej pracować za granicą i na olimpiadach, straciłbym te cenne lata, w których moje dzieci stają się dorosłymi. Mniej więcej w tym samym czasie też zmarł mój tata. Pracował jako inżynier budownictwa lądowego, mieszkał w Indiach i był typowym pracoholikiem. Skupiał się na pracy i w jego życiu nie było równowagi. W konsekwencji się zaniedbywał i zapłacił za to najwyższą cenę.
Wiedziałem, że powinienem wyciągać wnioski z tego, co go spotkało, i szukać równowagi. Miałem jeszcze wiele do osiągnięcia, ale zdawałem sobie sprawę, że muszę inteligentniej podchodzić do pracy. Przestałem więc kierować wzrok za granicę i zastanowiłem się, co mogę robić w Anglii. Ponownie otworzyłem praktykę i wiadomość o tym się rozeszła.
Moją dewizą było zawsze „Wszystko jest możliwe”. To podstawowe założenie. Zamiast mówić komuś, kto odniósł kontuzję podczas biegu, że już nigdy nie będzie biegać, razem z nim szukałem metod, które pozwolą mu znowu zasznurować buty i wyjść na zewnątrz, żeby się przebiec. Pracowałem z wieloma ludźmi, którzy usłyszeli od terapeutów, że muszą się wyrzec ukochanego hobby. Zdecydowanie się z czymś takim nie zgadzam – to najłatwiejsza droga. Zamiast mówić „nie”, chcę się dowiedzieć, czy to jest możliwe. Moi klienci tak się cieszą, kiedy im się mówi, że wciąż mogą próbować.
„JEŚLI WYJAŚNIŁBYM CZYTELNIKOM, SKĄD BIERZE SIĘ U NICH BÓL, I PODPOWIEDZIAŁBYM DOSTĘPNE TERAPIE, TO MOGLIBY PEŁNIĆ BARDZIEJ AKTYWNĄ ROLĘ W TRAKCIE LECZENIA”.
Wkrótce leczyłem piłkarzy z ekstraklasy i gwiazdy filmowe, a także innych, których nazwiska nie są tak powszechnie znane; dolegliwości tych ostatnich były dla mnie tak samo ważne jak strażaka, który przyszedł do mnie z bólem w dolnej części pleców, a ja się zorientowałem, że to może być rak prostaty; został wykryty we wczesnym stadium. Z czasem miałem szczęście leczyć takie osoby jak David Beckham, Kylie Minogue i Eva Mendez, żeby wymienić tylko kilka z nich. Nigdy bym nie pomyślał, gdy jako dziesięciolatek oglądałem Beckhama strzelającego bramkę z linii środkowej, że pewnego dnia będę się nim zajmował.
Szczytem kariery było dla mnie to, że mogłem leczyć swojego bohatera, Linforda Christie, kiedy drużyna Wielkiej Brytanii trenowała w Kapsztadzie. Gdy wszedł do pomieszczenia, w którym mieliśmy spotykać się przez sześć tygodni, nagle znowu stałem się tamtym siedmioletnim chłopcem, który uświadomił sobie, że wszystko jest możliwe.
Od czasu olimpiady w Rio traktowałem klientów jak trener efektywności, pomagałem im spełniać marzenia, od przebiegnięcia maratonu aż do mety, po wstąpienie do drużyny rugby. Znajdowałem im odpowiednich trenerów i terapeutów. To był układ obejmujący cały pakiet, mapa drogowa z wizualizacją obrotu o 360 stopni. Kierowałem nimi i kompletowałem im najlepszą ekipę, żeby mogli osiągnąć swoje cele. Miałem jednak zapełniony terminarz i wiedziałem, że jeśli będę przyjmować dziesięć osób dziennie, jakość leczenia spadnie w sposób nieunikniony. Miałem tylko dwie ręce. Jak więc mogłem pomóc większej liczbie ludzi?
Wtedy zrozumiałem, że muszę napisać książkę. Jeśli wyjaśniłbym czytelnikom, skąd bierze się u nich ból, nauczyłbym ich, jak brać udział w postawieniu diagnozy, i podpowiedziałbym dostępne terapie, to mogliby pełnić bardziej aktywną rolę w trakcie leczenia. Zbadałem rynek i okazało się, że takiej pozycji na nim nie ma.
„NIE MUSICIE BYĆ SZCZUPLI ANI WYSPORTOWANI, ŻEBY CIESZYĆ SIĘ ZDROWIEM”.
Chcę także, żeby ludzie byli bardziej świadomi, jak funkcjonuje ich ciało, i wiedzieli, że małe kroki, takie jak ruch w ciągu dnia, mogą przynieść wielkie korzyści. Ciało ludzkie jest unikalne i cenne, i należy o nie dbać. Czasami o tym zapominamy. To również bardzo złożony układ i trzeba traktować go z szacunkiem. Każdy przyjmuje, że w miarę jak się starzejemy, ruszamy się coraz mniej, a to nie tak. Są sposoby, żeby temu przeciwdziałać. Dzięki swojej pracy miałem przywilej podróżować po świecie i widziałem inne sposoby życia, co wpłynęło na moje myślenie. Pewni ludzie, których spotkałem, może nie mają zbyt dużo pieniędzy, za to są zdrowi i potrafią godzinami trwać w pozycji kucznej. Patrzyłem z podziwem, jak osiemdziesięciolatkowie sprawnie się schylają i dotykają palców u nóg. Ilu z nas jest w stanie to zrobić?
Ale zmiana jest możliwa. Wszystko jest możliwe. I nie musisz przeznaczać wielu godzin w ciągu dnia, żeby to osiągnąć – zdaję sobie sprawę, że dla większości z nas coś takiego byłoby nierealne. Z biegiem lat nauczyłem się, że najlepszym sposobem, aby wprowadzić coś nowego do swojego życia, jest włączyć to do codziennych zajęć. Sam zrobiłem tak z jąkaniem. Byłem zbyt zajęty, żeby poświęcić kilka godzin tygodniowo na terapię, więc stosowałem techniki oddechowe podczas porannego ubierania się.
Nie wierzę też w skupianie się tylko na jednym celu, jak utrata wagi czy wyrabianie mięśni. Często słyszymy, że aby być zdrowym, należy schudnąć. Oczywiście jest w tym sporo prawdy, gdy ktoś ma znaczną nadwagę. Ale chcę powiedzieć jasno, że nie musicie być szczupli ani wysportowani, żeby cieszyć się zdrowiem. Najważniejsze, co dzieje się w środku. Niezależnie od sylwetki, jeśli nie możecie wyrazić się w pełni poprzez ruch, coś należy poprawić i pokażę wam, jak to zrobić.
„COŚ, CO UWAŻAŁEM ZA SWOJĄ SŁABOŚĆ, PRZEKSZTAŁCIŁEM W SIŁĘ”.
W ciągu dziesięciu lat moje jąkanie przeszło według klasyfikacji z jawnego w ukryte. Obecnie większość ludzi, których poznaję, nie zdaje sobie sprawy, że się jąkam, co jednak nie znaczy, że przeszło mi to na zawsze. Jąkanie pozostanie mi do końca, czając się pod powierzchnią, i stale będę musiał je kontrolować, a to może być męczące. Powróci pewnego dnia, kiedy będę wyczerpany albo zestresowany, prawdopodobnie w tak nieodpowiednim momencie, że mimowolnie się uśmiechnę. Nigdy się od niego nie uwolnię, ale będąc kiedyś osobą, która się jąka, stałem się taką, która gdy mówi, nie wywołuje u innych skrępowania. Ludzie zwierzają mi się, proszą mnie o radę. Coś, co uważałem za swoją słabość, przekształciłem w siłę. I w gorsze dni, kiedy jąkanie rzutuje na moje życie, mogę pomagać innym swoim pisaniem: słowa spływają na papier i już tam zostają.
To jeden z licznych krzepiących przykładów, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko zastosuje się odpowiednie podejście.
Każdy, kto spędził ze mną więcej czasu, wie, że uwielbiam planować i rozwiązywać problemy. Dzięki ciężkiej pracy osiągnąłem wszystko, co zamierzałem, między innymi pracowałem na olimpiadzie, leczyłem piłkarzy angielskiej ekstraklasy i zawodników futbolu amerykańskiego, przygotowywałem aktorów do ról filmowych. Co najważniejsze, nauczyłem się skutecznie zmniejszać ból, aby moi klienci mogli iść w życiu naprzód.
Odnosiłem sukcesy, byłem zajęty, co tydzień dokądś latałem i zdawałem sobie sprawę, że mam szczęście, mogąc podróżować dookoła świata. Jednak coś było nie tak. Co roku, mniej więcej w czasie, gdy wyjeżdżałem z rodziną do Norwegii na coś najbardziej zbliżonego w moim przypadku do wakacji, zawsze zaczynałem odczuwać dolegliwości żołądkowe, wymiotować. Za każdym razem następowało to po długim sezonie lekkoatletycznym albo piłkarskim. Kiedy przychodziła pora na odpoczynek, mój organizm słabł, bo nie jechałem już na adrenalinie. Zajęło mi to kilka lat, ale w końcu zrozumiałem, że w moim życiu brakuje równowagi.
Miałem do rozwiązania problem, którym byłem ja sam.
W efekcie zrobiłem krok do tyłu i określiłem, co jest dla mnie ważne w życiu: czas dla siebie, czas z rodziną i praca w bardziej przemyślanym systemie. Dzięki tej autorefleksji uświadomiłem sobie, że nie ja jeden mam problemy z brakiem równowagi w życiu. Od piętnastu lat obserwowałem ten sam schemat u swoich zabieganych pacjentów, którzy wciąż dokądś pędzili. Mówili mi:
„Nie mam czasu”.
„Zrobię sobie przerwę, kiedy w przyszłym roku pojadę na urlop”.
„Odpocznę po przejściu na emeryturę”.
Udzielałem im dobrych rad, ale sam ich nie stosowałem. Zacząłem więc codziennie brać kąpiele lodowe, korzystać z sauny i jacuzzi, i wymyśliłem mapę drogową, którą wam udostępnię. Po raz pierwszy postawiłem siebie na pierwszym miejscu i w konsekwencji wszystko w moim życiu wskoczyło na swoje miejsce.
Ta książka uwzględnia szybkie tempo twojego życia. Nie chodzi w niej o to, żeby dołożyć ci obowiązków i innych niepożądanych obciążeń; ma pomagać i służyć jako poradnik, który będzie łatwo dostępny i zrozumiały. Ludzie uczą się w rozmaity sposób, zawiera więc dużo ilustracji, pól tekstowych z bardziej szczegółowymi informacjami i symboli, które mają wyeksponować najbardziej istotne niezbędne fakty. Oto najważniejsze z tych symboli:
Mam nadzieję, że ta książka po przeczytaniu znajdzie się na jakiejś łatwo dostępnej półce w twoim domu i będzie z niej zdejmowana za każdym razem, gdy wpadnie do ciebie przyjaciel czy krewny i wspomni o bólu w ramieniu albo biodrze. Razem możecie odnaleźć odpowiedni rozdział i spróbować postawić diagnozę. Żeby mogła służyć jako podręcznik, który będzie w użyciu przez wiele lat, została podzielona na cztery części:
Na koniec zamieszczam pomocny wykaz kluczowych terminów, z którymi warto się zapoznać i je zapamiętać, bo nie będziemy ich tłumaczyć za każdym razem, gdy pojawią się w tekście (inaczej ta książka byłaby dwa razy grubsza). To pozwoli opisywać, diagnozować i leczyć ból, a także mu zapobiegać, w najszybszy, najprostszy sposób… żeby rozwiązać twój problem zdrowotny i w rezultacie przywrócić równowagę w twoim życiu.
Akupunktura
Metoda leczenia, polegająca na wbijaniu igły w skórę, żeby przywrócić zrównoważony przepływ qi. Stosuje się ją w uśmierzaniu bólu, dolegliwościach ogólnych i konkretnych problemach, takich jak uzależnienie od papierosów.
Anatomia palpacyjna (oceniająca zewnętrzny na żywym organizmie głównie kształt ciała)
Metoda lokalizowania struktur anatomicz za pomocą świadomego dotyku, przy wykorzystaniu wiedzy anatomicznej, bez potrzeby dysekcji.
Chiropraktyk
Terapeuta, który specjalizuje się w dolegliwościach związanych z układem nerwowym, diagnostyce i leczeniu chorób obejmujących mięśnie i nerwy. Jest znany z tego, że leczy choroby szyi i pleców, ale zajmuje się wszystkimi obszarami ciała. Terapia przede wszystkim polega na mobilizacji i nastawianiu (czyli manipulacji) stawów oraz masażu.
Fizjoterapeuta
Terapeuta, który stosuje wobec pacjenta podejście holistyczne i dąży do przywrócenia ciału sprawności ruchowej poprzez ćwiczenia, masaż tkanek, mobilizację i manipulację stawową. Pacjentom często zadaje się ćwiczenia do wykonywania w domu.
Hydrokolonoterapia
Hydrokolonoterpia, czyli płukanie okrężnicy, polega na wprowadzeniu rurki do odbytu i pompowaniu ciepłej wody do jelita grubego. Potem woda, wyciekając, wypłukuje z niego wszelkie zanieczyszczenia.
Joga
Forma ćwiczeń polegających na utrzymywaniu określonych pozycji, które wspomagają giętkość, przy jednoczesnym kontrolowaniu oddechu. Służy również medytacji.
Nastawianie (manipulacja)
Metoda leczenia stosowana, gdy występuje ograniczenie ruchu w stawie. Terapeuta szybkim ruchem, poprzez pchnięcie, przywraca mu normalne funkcjonowanie, czemu towarzyszy „kliknięcie” albo „chrupnięcie”.
Osteopata
Terapeuta, który leczy struktury ciała poprzez masaż, mobilizację i manipulację, a także poprawę krążenia krwi w całym organizmie, aby docierała do wszystkich tkanek. Osteopaci traktują organizm jako całość i uważają, że kościec, mięśnie, więzadła i tkanka łączna muszą ze sobą harmonijnie współpracować.
Podolog
Dawniej znany jako pedikiurzysta. Podologia to dziedzina medycyny zajmująca się schorzeniami stóp i kostek. Podolog może wykonywać zabiegi chirurgiczne na wrośniętych paznokciach u nóg, usuwać brodawki i odciski, leczyć infekcje grzybicze oraz skutki cukrzycy.
Stawianie baniek
Praktyka terapeutyczna, podczas której umieszcza się na skórze szklane lub plastikowe bańki, tak że odsysają powietrze, co wspomaga krążenie i zwiększa ukrwienie skóry.
Suche igłowanie (igłoterapia sucha, igłowanie na sucho)
Metoda leczenia, znana także jako „akupunktura medyczna” i uważana za zachodnią wersję akupunktury tradycyjnej. Wprowadza się pod skórę cienką igłę i ten bodziec powoduje wysłanie do mózgu sygnału, że w tej okolicy nastąpił uraz. Mózg w odpowiedzi kieruje tam krew. Pomaga to zmniejszyć wrażliwość w miejscach, gdzie mięsień jest napięty.
TENS
Transcutaneous Electrical Nerve Stimulation, czyli przezskórna stymulacja elektryczna nerwów, to metoda przynoszenia ulgi w bólu przy użyciu prądu o niskiej częstotliwości. Pomaga dojść do siebie po urazie albo wtedy, gdy ktoś intensywnie trenuje przed jakimś sportowym wydarzeniem.
Terapia efektywności
Forma terapii, której celem jest poprawienie mechaniki i ogólnego funkcjonowania pacjenta, aby mógł wykonywać daną czynność, uprawiać określoną aktywność albo wziąć udział w konkretnym wydarzeniu. To zwykle szybka, skuteczna część leczenia, prowadzona przez wysoko wykwalifikowanego terapeutę.
Terapia TECAR
Terapia polegająca na użyciu prądu elektrycznego, aby zmniejszyć ból i stan zapalny, a także skrócić czas leczenia.
Terapia zimnym laserem
Metoda leczenia wykorzystująca światło lasera o niskim zakresie fotonów, żeby stymulować odnowę tkanek i krążenie. Trakcja Odciągnięcie od siebie powierzchni stawowych, żeby zmniejszyć nacisk między nimi.
Ultradźwięki (sonoterapia)
Terapia, podczas której stosuje się fale dźwiękowe, żeby wspomóc krążenie krwi, zmniejszyć ból i przyspieszyć proces zdrowienia. Fale te także pomagają uzyskać obraz narządów wewnętrznych w celach diagnostycznych.
Część pierwsza
Rozdział 1
Ból to zawsze wiadomość od naszego organizmu, że coś jest nie tak i wymaga naszej uwagi. Często ją ignorujemy i dalej robimy swoje. Czasami próbujemy się tym zająć, ale poprawy nie ma.
Nie zdajemy sobie sprawy, że pominęliśmy jeden ważny krok: diagnozę. Bez właściwej diagnozy nie możemy liczyć na odpowiednie leczenie i tu chciałbym pomóc ci stać się detektywem rozwiązującym zagadkę twojego własnego bólu.
Już od czasu naszych najdawniejszych przodków ból był pierwszym systemem alarmowym, ostrzegającym, że dzieje się coś złego – że powinniśmy przestać naciskać na ten ostry kamień albo cofnąć rękę od ognia. To sygnał układu nerwowego, mający chronić nasze ciała przed dalszym uszkodzeniem i zmusić nas, żebyśmy zatroszczyli się o siebie i wyzdrowieli. Uczy się nas, że ból to zło; jednak w swojej najprostszej formie może uratować nam życie.
A co z subtelniejszym bólem? Takim, który narasta stopniowo, a my jesteśmy zbyt zabiegani, żeby się nim zająć? Takim, który ignorujemy w nadziei, że sam przejdzie. Takie rodzaje bólu również są ważne, ponieważ stanowią pierwszy znak, że może być gorzej – i często bywa. Żyjemy w strachu przed bólem, a jednak nie zawsze podejmujemy kroki, żeby mu zapobiec.
Jest też drugi koniec tego spektrum – przewlekły ból, którego źródła czasami nie znamy. Może on wpływać na wszystkie dziedziny naszego życia, zakłócać nam sen, odbierać przyjemność z aktywności, które kiedyś sprawiały nam radość, a także pogarszać samopoczucie psychiczne. Jeśli nie zrozumiemy, co mówi nam nasze ciało, nie będziemy mogli przystąpić do leczenia.
W ciągu trzynastu lat, które przepracowałem jako osteopata, spotkałem się z każdym rodzajem i natężeniem bólu. Wszystko to są sygnały wysyłane przez nasze ciało, które mówią, że coś jest nie tak, że coś trzeba zmienić albo zacząć leczyć. Cała trudność polega na znalezieniu źródła nieprawidłowości. Gdy pojawia się właściwa diagnoza, można wdrożyć odpowiednie leczenie.
„ZACZĄŁEM MYŚLEĆ O TYM, JAK W STAWIANIU DIAGNOZY MOGLIBY POMÓC ONI SAMI”.
Bywa jednak, że postawienie właściwej diagnozy wymaga czasu. Należy przesiać mnóstwo informacji i je posortować. A czas to coś, czego nasi lekarze często nie mają. Cięcia wydatków w służbie zdrowia i poziom zatrudnienia nie pozostawiają im wyboru: muszą robić, ile się da, w małym okienku czasowym. Często o tym słyszę, gdy przychodzą do mnie pacjenci, którzy od lat usiłują znaleźć przyczynę swojej dolegliwości.
Dlatego właśnie zacząłem myśleć o tym, jak w stawianiu diagnozy mogliby pomóc oni sami. Jako osteopata przez wiele lat studiowałem anatomię i uczyłem się odróżniać chory mięsień od zdrowego już po dotyku. Nikt jednak nie zna ciała pacjenta tak dobrze jak on sam. Nie wie tylko, jakie pytania sobie zadać i do jakich diagnoz prowadzą odpowiedzi. Może całymi godzinami googlować w internecie objawy i uzyskiwać jedną możliwą diagnozę po drugiej, niekiedy tak ekstremalną, że zatrzaskuje laptopa i przez kilka dni jest zbyt przestraszony, aby otworzyć go ponownie. Nic dziwnego, że odsuwa od siebie problem, który pozostaje nierozwiązany, dopóki człowiek jest w stanie znowu się z nim zmierzyć. Albo powraca, tym razem agresywniej, i trzeba szukać pomocy.
Chciałem znaleźć sposób, żeby pacjent mógł sam postawić sobie diagnozę, a potem przedsięwziąć kroki w celu odpowiedniego leczenia. Pragnę rozwiązać zagadkę, jaką jesteś, przyglądając się wszystkim aspektom twojego życia i analizując różne terapie, jakie można zastosować w twojej dolegliwości. Ostatnie, czego bym sobie życzył, to żeby ktoś wydawał ciężko zarobione pieniądze na coś, co mu nie pomoże. W dalszej części książki powiem także, co możesz robić w domu, żeby dojść do zdrowia, biorąc pod uwagę różny budżet i style życia.
Potem, kiedy już uwolnisz się od bólu, będziesz chciał, aby tak zostało, i możesz wprowadzić wiele drobnych zmian, aby twoje ciało pozostało sprawne i giętkie. Jak wszyscy wiemy, profilaktyka jest lepsza od leczenia.
Chociaż to kuszące, żeby przejść do razu do diagnozy, najpierw musimy się dowiedzieć, z czym mamy do czynienia – zanim zabralibyśmy się do nauki gry na fortepianie, powinniśmy posłuchać muzyki. W sposób naturalny boimy się bólu, mam jednak nadzieję, że kiedy go zrozumiesz i będziesz wiedział, jaka jest jego rola, zdołam uspokoić twoje lęki i sprowadzić go do czegoś, co da się kontrolować, abyśmy mogli pomyśleć o tym, jak do niego podejść, jak nim zarządzać, a często także jak go pokonać.
Ostry, palący, przeszywający, tępy, dokuczliwy, osłabiający… to tylko kilka z wielu jego określeń, ale czym właściwie jest ból? Mówiąc najprościej, jeśli uznać mózg za główny system kontroli, ból to wiadomość. To sposób komunikacji między układem nerwowym a rdzeniem kręgowym, aby powiadomić mózg, że dzieje się coś złego. Później mózg przetwarza otrzymaną informację i odczuwamy ból.
Jest wiele sposobów klasyfikowania bólu, ale ja chciałbym sprowadzić go do tych czterech kategorii (patrz ilustracja 1.1).
To podręcznikowa odpowiedź i dobry punkt wyjścia. Wierzę jednak w zindywidualizowany opis bólu. Jeśli mam opisać twój ból, przede wszystkim potrzebna mi będzie skala. Nie żebym zamierzał dorzucić tu jakiś ładny schemat; nie chodzi też o to, że nie wierzę, abyś nigdy wcześniej nie próbował ocenić swojego bólu w zakresie od zera do dziesięciu. Jednak musimy znaleźć płaszczyznę porozumienia. To, co dla jednego człowieka jest osłabiającym bólem, dla innego bywa dokuczliwym, i w porządku. Nikogo tu nie oceniamy pod względem hartu ducha. Chcemy tylko mieć pewność, że mierzymy ból w taki sam sposób, abyśmy mogli zdecydować, czy potrzebujesz pomocy lekarza, a potem czy możesz ćwiczyć, dochodząc do siebie.
Ważne jest także, abyś potrafił wytłumaczyć lekarzowi intensywność tego, co czujesz. Ile razy byłeś u niego w gabinecie i próbowałeś opisać swój ból, opowiedzieć, co ci dolega, a kończyło się na tym, że mamrotałeś: „To znaczy, bywa źle, czasami naprawdę bardzo źle, a innym razem trochę lepiej, rozumie pan?”. Czy nie byłoby lepiej, jeśli zabralibyśmy na wizytę lekarską własną skalę bólu, przemyślaną i przygotowaną wcześniej, zamiast dawać krótką odpowiedź, jakiej się od nas oczekuje? Moglibyśmy wtedy usiąść i powiedzieć: „Jeśli dobrze spałem, rano to trójka; jeśli przez cały dzień nosiłem ciężary, dochodzi do piątki, a czasami, jeżeli podniosłem coś naprawdę ciężkiego, ociera się o szóstkę”.
Poniżej znajduje się opracowana przeze mnie skala bólu (patrz ilustracja 1.2). To pierwsze narzędzie pomocne w przeglądzie objawów, jak to nazwałem; pomoże ci opisać ból, który odczuwasz. Na szczęście większość ludzi w ciągu całego życia nie doświadcza bólu na poziomie dziewiątym albo dziesiątym, ale musimy uwzględnić je wszystkie.
Najwyższy poziom, do jakiego kiedykolwiek doszedłem, to ósmy, kiedy przytrzasnąłem sobie rękę klapą bagażnika. Jak się na pewno domyślacie, w pierwszej chwili ból tak straszny, że wręcz płakałem (wzdrygam się na samą myśl o tym), ale z powodu uszkodzenia nerwu utrzymywał się na poziomie ósmym, tak że nie mogłem spać ani prawie nic tą ręką robić.
Oceniając swój ból, zawsze rób to, gdy jest najsilniejszy. Jeśli utrzymuje się na poziomie pierwszym albo drugim, to przeważnie coś, na co powinieneś mieć oko, co jednak nie wymaga dalszych badań. To prawdopodobnie nie jest żadna poważna sprawa, chyba że odczuwasz ból przez kilka miesięcy. Jeśli trwa on dłużej niż dwa miesiące, należy poświęcić mu uwagę. Jednak jak ze wszystkim, zaufaj swojej intuicji. Jeżeli myślisz, że powinieneś zasięgnąć porady lekarskiej, idź do lekarza. Lepiej być przezornym.
„KIEDY W WIEKU SZESNASTU LAT ZERWAŁEM MIĘSIEŃ CZWOROBOCZNY, MÓJ BÓL OSIĄGNĄŁ POZIOM PIĄTY”.
Kiedy w wieku szesnastu lat zerwałem mięsień czworoboczny, mój ból osiągnął poziom piąty i potrzebowałem natychmiastowej pomocy medycznej. Ból pleców, który zacząłem odczuwać jako trzynastolatek, był na poziomie trzecim. Moje ciało próbowało mi powiedzieć, że potrzebuje uwagi, a ja to ignorowałem.
Kiedy osiągasz poziom trzeci i zaczynasz dostosowywać się do bólu, żeby nie był taki dokuczliwy, pora coś z tym zrobić. A to dlatego, że oczekujesz od innych obszarów swojego ciała, aby pomogły; na przykład nie możesz używać prawej ręki, więc chcesz, żeby lewa przejęła jej czynności, a nie jest do tego przygotowana, albo stawanie na kłębie palca u stopy sprawia ci ból, więc wypychasz biodro i przenosisz ciężar na drugą nogę. Kiedy dochodzi do tego, że zmieniasz postawę, krok, styl życia czy jak w moim przypadku technikę biegu, to bólem należy się zająć. Wszystkie tego typu modyfikacje, jakie wprowadzasz, odbijają się później na innej części twojego ciała. Nawet jeśli robisz to od lat, lepiej powstrzymać albo odwrócić szkody, niż je ignorować.
A zatem pierwszym krokiem, który powinniśmy uczynić, żeby opisać ból, jest nadanie mu liczby w podanej skali. To jednak nie wystarczy. Musimy jeszcze określić charakter tego bólu, skupić się na szczegółach, wniknąć w jego warstwy, ponieważ różne rodzaje bólu wskazują na różne problemy.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi sztuczki mnemotechniczne, ale oto jedna z nich, którą stosuję, aby mieć pewność, że wszystkie aspekty bólu zostały uwzględnione. Jeśli zdołamy przedstawić ból opisowo, zorientujemy się, czy wymaga on natychmiastowej uwagi. Przyda ci się to także wtedy, gdy będziesz charakteryzował go lekarzom; dzięki temu będą mieli więcej czasu na poradę i leczenie.
A więc, żeby pomóc pacjentom opisać ból, zadaję im następujące pytania (to metoda STOP: zatrzymaj się i pomyśl):
Ustalenie, gdzie pojawia się ból, pomaga zlokalizować uraz albo chorobę. Miejsce jego występowania (site) jest także wskazówką, czy chodzi o nerwy, czy o tkanki, bo jeśli się przemieszcza, w grę wchodzi raczej ból neuropatyczny. Rodzaj bólu (type) też ma duże znaczenie. Jeśli jest ostry albo przeszywający, wskazuje to na poważniejszy problem, którym natychmiast należy się zająć. Takie określenia, jak „palący”, „elektryczny”, „z uczuciem mrowienia”, również świadczą o neuropatii, podczas gdy inne, jak „ostry”, „tępy”, „dokuczliwy”, sugerują uszkodzenie tkanek. Początek bólu (onset) jest równie ważny, bo jak dowiemy się później, nawet jeśli nie wykracza on poza poziom pierwszy, to gdy trwa kilka miesięcy, wymaga twojej uwagi. Informacja o tym, co powoduje ból (provoked), pozwala zdiagnozować rodzaj bólu, który odczuwasz: czy jest on neuropatyczny, czy somatyczny.
„MASZ WIĘC JUŻ PIERWSZE NARZĘDZIE DO DIAGNOZOWANIA BÓLU”.
Jeśli w tej chwili czujesz ból albo czułeś go ostatnio, określ jego poziom na podstawie przedstawionej skali i postaraj się go opisać przy użyciu STOP-u. I pamiętaj, żeby przy ocenie brać pod uwagę jego szczytowy punkt. To ważne, aby stosować obie metody razem i wyrobić sobie nawyk odwoływania się do nich, gdy czujesz nowy ból.
Masz więc już pierwsze narzędzie do diagnozowania bólu.
Często wydaje nam się, że ból jest wywołany jakimś działaniem – stanęliśmy na gwoździu albo uderzyliśmy łokciem o ścianę. Ale kiedy się pojawia, powinniśmy również się zastanowić, czy jest coś, czego nie zrobiliśmy. Jako istoty ludzkie mamy być aktywni. Jesteśmy łowcami i zbieraczami, więc oczekujemy od naszych ciał, że pozwolą nam poruszać się około sześciu godzin dziennie, od czasu do czasu wydatkując duże ilości energii, gdy uciekamy przed tygrysem.
Jednak żyjemy w epoce, w której rankiem wstajemy i jedziemy do pracy, korzystając albo z własnego samochodu, albo transportu publicznego. Siedzimy przez osiem godzin w jednym miejscu, z krótką przerwą na wyjście, żeby kupić kanapkę, jeśli mamy czas. Potem znowu wsiadamy do samochodu i jedziemy do domu, tkwiąc w korkach z uczuciem wyczerpania.
Po długiej jeździe czy szczególnie stresującym dniu wszyscy jesteśmy wykończeni. Zmęczyliśmy się, ale kiedy przystajemy, żeby się nad tym zastanowić, stwierdzamy, że właściwie się nie ruszaliśmy. Zmęczyła nas konieczność koncentrowania się przez cały czas, a nie wysiłek fizyczny.
„BÓL Z BRAKU AKTYWNOŚCI STAŁ SIĘ PRZEZ OSTATNIE PIĘĆDZIESIĄT LAT CORAZ BARDZIEJ POWSZECHNY”.
Ból z braku aktywności stał się przez ostatnie pięćdziesiąt lat coraz bardziej powszechny i wskutek pandemii COVID-19 to jeszcze przyspieszyło. Wszyscy mamy tego świadomość. Ludzie przestali codziennie dojeżdżać do pracy, tracąc okazję, żeby przejść kilka kilometrów na piechotę, i zamiast tego zaczęli spędzać długie godziny przy niestabilnych prowizorycznych biurkach. Z powodu złej postawy i braku ruchu znacznie nasiliły się przypadki bólu w szyi i dolnej części pleców. Ci, którzy regularnie chodzili na siłownię, porzucili ten zwyczaj, co doprowadziło do urazów, kiedy wreszcie mogli do niej wrócić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki