Ciało. Skuteczne narzędzia leczenia bólu, przywracania zdrowia i zapobiegania urazom - James Davies - ebook

Ciało. Skuteczne narzędzia leczenia bólu, przywracania zdrowia i zapobiegania urazom ebook

Davies James

0,0
69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NAJLEPSZE STRATEGIE, KTÓRE POMAGAJĄ ZAPOBIEGAĆ BÓLOWI I UWALNIAJĄ PEŁNIĘ ZDROWOTNEGO POTENCJAŁU CIAŁA.

Światowej sławy osteopata James Davies dzieli się sprawdzonymi technikami dbania o ciało i dobre samopoczucie. Dzięki tej książce dowiesz się, jak:

LECZYĆ

Codzienne przeciążenia, stres, lęk czy kontuzje zostawiają ślad w ciele. Poznaj sposoby na jego skuteczną regenerację i uzdrowienie.

RESETOWAĆ

Praktyczne wskazówki i techniki pomogą ci rozpoznać, zrozumieć i opanować codzienne dolegliwości. Sprawdź rewolucyjny plan holistycznej troski o ciało, który zmieni twoje podejście do zdrowia.

PRZYWRÓCIĆ RÓWNOWAGĘ

Popraw komfort życia, dzięki ćwiczeniom wspierającym mobilność i ogólną kondycję. Zrozum najczęstsze problemy zdrowotne – od napięć mięśniowych i zapalenia stawów, po stres i zespół jelita drażliwego – i zdobądź wiedzę, która pozwoli ci kompleksowo zadbać o swoje ciało.

Spotkanie z Jamesem odmieniło moje życie… jego podejście jest całkowicie rewolucyjne, a ta książka będzie ratunkiem dla czytelników na całym świecie.

Eva Mendes

Jestem jedną z największych fanek Jamesa.

Kylie Minogue

James Davies jest znanym na świecie osteopatą, trenerem efektywności i masażystą. Pracował w Wielkiej Brytanii, USA i Jamajce z zawodowymi sportowcami – od mistrzów olimpijskich i piłkarzy ekstraklasy po zawodników futbolu amerykańskiego i rugby, a także ze sławnymi aktorami i muzykami. Jako trener efektywności i fizjoterapeuta sportowy James łączy osteopatię, masaż, akupunkturę, biomechanikę oraz inne funkcjonalne i strukturalne metody leczenia. Jest założycielem i prezesem Rising Health Osteopathy and Massage Clinic. James wyznaje zasadę „ulżyć, wyleczyć i przywrócić pełną sprawność”, czerpiąc z własnego doświadczenia z młodości, gdy był zawodowym sportowcem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 254

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Dedykacja

Mojej mamie, bra­ciom

– dru­ży­nie JET –

mojej żonie i dzie­ciom

Zastrzeżenie

Ta książka zawiera rady i infor­ma­cje doty­czące zdro­wia. Należy ją trak­to­wać jako dodat­kowe źró­dło wie­dzy, a nie odwo­ły­wać się do niej w zastęp­stwie porady lekar­skiej, czy to w zakre­sie pod­sta­wo­wej opieki medycz­nej, czy spe­cja­li­stycz­nej. Jeśli wiesz albo podej­rze­wasz, że masz jakiś pro­blem ze zdro­wiem, to zanim zasto­su­jesz jaki­kol­wiek pro­gram medyczny czy lecze­nie, udaj się do swo­jego leka­rza. Poczy­niono wszel­kie wysiłki, żeby wszel­kie infor­ma­cje zawarte w tej książce były zgodne ze sta­nem wie­dzy medycz­nej w momen­cie publi­ka­cji. Autor i wydawca nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści za skutki zdro­wotne zasto­so­wa­nia metod reko­men­do­wa­nych w tej pozy­cji. Nie­które nazwi­ska i zda­rze­nia zostały zmie­nione, żeby chro­nić pry­wat­ność osób zain­te­re­so­wa­nych. Od czasu do czasu autor powo­łuje się na histo­rie lecze­nia swo­ich klien­tów, jed­nakże wcze­śniej uzy­skał na to ich zgodę. Inne są hipo­te­tyczne i służą wyłącz­nie jako przy­kłady.

Wstęp

Wszystko jest możliwe

W wieku dwu­na­stu lat mia­łem plan. I to cał­kiem dobry. Zamie­rza­łem wystą­pić na olim­pia­dzie jako repre­zen­tant Wiel­kiej Bry­ta­nii.

Zanim jed­nak uzna­cie mnie za jakie­goś marzy­ciela, cho­dzą­cego z głową w chmu­rach, wyja­śnię: wtedy jesz­cze wszystko było moż­liwe. Jako sied­mio­la­tek zosta­łem zwy­cięzcą w moim pierw­szym w życiu szkol­nym dniu sportu i prze­ko­na­łem się, że jestem naj­szyb­szy z całej klasy. Potem szybko odkry­łem, że jestem naj­szyb­szy w całej pod­sta­wówce; w porze lun­chu z kole­gami wyzy­wa­łem każ­dego na poje­dy­nek, aby spraw­dzić, czy mnie pokona. Nikt nie dał rady.

Kiedy posze­dłem do szkoły śred­niej, mój nauczy­ciel wycho­wa­nia fizycz­nego, pan Raice­vic, po tre­ningu pił­kar­skim wziął mnie na stronę i powie­dział, że powi­nie­nem tre­no­wać jak należy, bo mam praw­dziwy talent. Twier­dził, że jestem wszech­stronny, ale widzi mnie jako bie­ga­cza. To, że zosta­łem zauwa­żony przez nauczy­ciela, pchnęło mnie naprzód, spra­wiło, że zaczą­łem myśleć o przy­szło­ści i o tym, gdzie mogę zna­leźć się za kilka lat. Moim ido­lem był Lin­ford Chri­stie; kiedy zdo­był złoto w Bar­ce­lo­nie, sie­dzia­łem z nosem przy tele­wi­zo­rze. Był dla mnie przy­kła­dem, co zwy­kły czło­wiek, taki jak ja, może osią­gnąć dzięki talen­towi i cięż­kiej pracy. Chcia­łem być dru­gim Lin­fordem.

Bie­ga­nie spra­wiało mi radość, było moją pierw­szą miło­ścią, moją pasją. Dawało mi poczu­cie wol­no­ści, jakiego ni­gdy nie zazna­łem w kla­sie. Mia­łem w szkole pro­blemy, ale nie takie, jakie wyobraża sobie więk­szość ludzi. Nie cho­dzi o to, że nie radzi­łem sobie z nauką, że byłem w niej opóź­niony. Sprawa była bar­dziej oso­bi­sta – jąka­łem się. To mogło najść mnie w każ­dej chwili – zna­jome uczu­cie dła­wie­nia. Cza­sami przez kilka minut nie mogłem wydo­być z sie­bie słowa, serce zamie­rało mi w piersi, gdy na lek­cjach angiel­skiego mia­łem prze­czy­tać coś na głos. Strona tek­stu wyda­wała się nie mieć końca. Ni­gdy nie byłem nękany, ale kilku kole­gów z klasy śmiało się ze mnie. Sta­ra­łem się tym nie przej­mo­wać, bo wie­dzia­łem, że nie robią tego z okru­cień­stwa. Dla­tego gdy się dowie­dzia­łem, że jestem dobry w czymś, co kocham, moja deter­mi­na­cja, aby się wyka­zać, jesz­cze wzro­sła.

W tak mło­dym wieku uwa­ża­łem, że talent zapro­wa­dzi mnie wszę­dzie. Dużo tre­no­wa­łem i nie obi­ja­łem się po szkole. Zamie­rza­łem odnieść suk­ces, byłem pewny, że mi się uda – bo prze­cież byłem uta­len­to­wany, no nie?

Mia­łem budowę bie­ga­cza, świet­nie radzi­łem sobie na krót­kich dystan­sach, w bie­gach na 100 i 200 metrów, ale także lubi­łem koszy­kówkę, piłkę nożną, a nawet biegi prze­ła­jowe. Około trzy­na­stego roku życia pod­czas biegu na dłuż­sze dystanse zaczą­łem odczu­wać ból w dol­nej czę­ści ple­ców. Mówi­łem sobie, że wszystko będzie dobrze, nie mie­ściło mi się w gło­wie, że z tym, jak tre­nuję, jak trak­tuję moje ciało, może być coś nie tak. W szkole wyko­ny­wa­li­śmy ćwi­cze­nia roz­cią­ga­jące, które – jak teraz wiem – są nie­wła­ściwe i nic nie dają. Bie­głem mimo bólu albo robi­łem sobie parę dni prze­rwy od tre­nin­gów, igno­ru­jąc tępe pul­so­wa­nie, dopóki nie prze­szło. Mia­łem trzy­na­ście lat. Byłem nie­zwy­cię­żony.

To wszystko jakoś dzia­łało, aż wresz­cie – gdy mia­łem szes­na­ście lat – mój plan legł w gru­zach.

Był chłodny jesienny dzień, jeden z tych, gdy na świe­żym powie­trzu można zoba­czyć swój oddech w postaci chmurki. Bie­ga­łem w miej­scu. Sta­ra­jąc się utrzy­mać tem­pe­ra­turę ciała, cze­ka­łem na swoją kolej, żeby zro­bić wra­że­nie na egza­mi­na­to­rze pod­czas testu z wuefu na zakoń­cze­nie szkoły śred­niej. Tre­no­wa­łem także poza szkołą, w miej­sco­wym klu­bie, zdo­by­wa­łem w okręgu nagrody lek­ko­atle­tyczne, ale nie mia­łem dobrego tre­nera ani pro­gramu tre­nin­go­wego.

Kiedy wresz­cie przy­szła kolej na mnie, umie­ści­łem stopy w blo­kach star­to­wych. Czubki roz­sta­wio­nych pal­ców dłoni mia­łem oparte na ziemi, plecy – lekko zaokrą­glone, bio­dra – usta­wione w jed­nej linii z dużym pal­cem u nogi, w pozy­cji, którą ćwi­czy­łem tyle razy, że weszła mi w krew. Egza­mi­na­tor dał mi gwizd­kiem sygnał do startu i ruszy­łem, wyma­chu­jąc rękami. Wie­dzia­łem, że dobrze mi idzie, że bie­gnę naprawdę szybko.

Po dzie­się­ciu susach zła­pał mnie skurcz tuż nad kola­nem. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łem cze­goś takiego – był tak silny jak pora­że­nie prą­dem. Przy następ­nym kroku upa­dłem i leża­łem tak przez chwilę, led­wie reje­stru­jąc doznany szok, bo bar­dziej przej­mo­wa­łem się tym, że wyło­ży­łem się jak długi na oczach wszyst­kich kole­gów i kole­ża­nek. Kiedy się pozbie­ra­łem i pró­bo­wa­łem biec dalej, myśla­łem, że dobrze postę­puję; w prze­szło­ści to dzia­łało. Jed­nak znowu zła­pał mnie skurcz w nodze i już wie­dzia­łem, że będę musiał na parę dni zre­zy­gno­wać z tre­nin­gów. Pokuś­ty­ka­łem do fizjo­te­ra­peuty, a on zale­cił mi cie­płe okłady, co, jak teraz wiem, było naj­gor­szą rze­czą, jaką mogłem zro­bić.

Od tam­tego momentu wszystko się posy­pało.

„MIA­ŁEM DOPIERO SZES­NA­ŚCIE LAT I BYŁEM PEWNY, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE”.

Kiedy uszko­dzony mię­sień jest nie­od­po­wied­nio leczony, tkanka mię­śniowa może ulec zwap­nie­niu, jakby zamie­niała się w tkankę kostną. Póź­niej się dowie­dzia­łem, że mia­łem kost­nie­jące zapa­le­nie mię­śni (MO, Myosi­tis Ossi­fi­cans), cho­robę, w któ­rej tak się wła­śnie dzieje. Wtedy nikt o tym nie wie­dział. Nie pró­bo­wano dia­gno­zo­wać dole­gli­wo­ści, więc od razu przy­stą­pi­łem do lecze­nia. Po pierw­sze, posze­dłem do masa­ży­sty, który zasto­so­wał agre­sywne metody i tylko pogor­szył sprawę. Potem odwie­dzi­łem paru fizjo­te­ra­peu­tów, a ci kazali mi ćwi­czyć mię­sień, co rów­nież mu nie pomo­gło. To wszystko wydaje się oczy­wi­ste, ale jeśli wybie­rasz spo­sób lecze­nia, nie mając wła­ści­wej dia­gnozy, mógł­byś rów­nie dobrze zawią­zać sobie oczy i na oślep wyty­po­wać ją pal­cem.

Wresz­cie zro­biono mi rezo­nans magne­tyczny i bada­nie wyka­zało, że dozna­łem zerwa­nia mię­śnia, co spo­wo­do­wało zwap­nie­nie tkanki. Mia­łem do wyboru: zastrzyk ste­ry­dowy albo ope­ra­cja. Po namy­śle zde­cy­do­wa­łem się na ope­ra­cję, co było naj­gor­szą decy­zją ze wszyst­kich. W efek­cie stra­ci­łem dużą część mię­śnia, a do tego jesz­cze nie prze­sze­dłem potrzeb­nej reha­bi­li­ta­cji. Za każ­dym razem, gdy go napi­na­łem, widzia­łem, ile mi go wycięto.

Jed­nak nie tra­ci­łem nadziei. Mia­łem dopiero szes­na­ście lat i byłem pewny, że wszystko będzie dobrze. Moi rodzice i przy­ja­ciele mówili każ­demu, że wystar­tuję w olim­pia­dzie. „James da radę. Nie­długo zoba­czy­cie go w tele­wi­zji, więc lepiej już teraz idź­cie do niego po auto­graf!” Uśmie­cha­łem się na to, żar­to­wa­łem razem z nimi, licząc, że ich słowa się potwier­dzą.

Tygo­dnie prze­szły w mie­siące i zaczą­łem ubie­gać się o przy­ję­cie do repre­zen­ta­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii; nie odzy­ska­łem peł­nej spraw­no­ści, ale codzien­nie zja­wia­łem się na eli­mi­na­cje. Wtedy po raz pierw­szy prze­gra­łem w biegu. Mia­łem sie­dem­na­ście lat i nikt już nie mówił o mojej przy­szło­ści.

Kiedy repre­zen­ta­cja Wiel­kiej Bry­ta­nii zaczęła przyj­mo­wać w swoje sze­regi zawod­ni­ków, z któ­rymi kie­dyś wygry­wa­łem w bie­gach, a mnie odrzu­ciła, nie­chęt­nie porzu­ci­łem marze­nie, tak moty­wu­jące mnie w okre­sie nasto­let­nim. Prze­ko­na­łem się, ile może dać talent. Ale żeby odnieść suk­ces, potrzeba odpo­wied­nich metod tre­ningu, a do tego wspar­cia tre­ne­rów i tera­peu­tów.

Tak więc w wieku sie­dem­na­stu lat zosta­łem bez planu, z nie­sprawną nogą, nie wie­dząc już, kim jestem. Nie był to naj­lep­szy punkt wyj­ścia dla mło­dego czło­wieka, który sądził, że dzięki talen­towi i cięż­kiej pracy może osią­gnąć wszystko, co zechce. Jeśli mam być szczery, to był naprawdę mroczny czas. Moi rodzice wła­śnie się roz­wie­dli, miesz­ka­łem tylko z mamą, bo moi starsi bra­cia wyje­chali na stu­dia. Byli­śmy kocha­jącą się i wspie­ra­jącą rodziną, ale czu­łem, że muszę zacho­wać swoje pro­blemy dla sie­bie i przeć dalej. Wkrótce zro­zu­mia­łem, że potrzebny mi nowy plan.

Wie­dzia­łem, że nie nadaję się do pracy przy biurku i że ze względu na jąka­nie miał­bym trud­no­ści ze wszyst­kim, co wyma­ga­łoby ode mnie mówie­nia przez cały dzień. Wciąż stale myśla­łem o olim­pia­dzie, teraz, gdy pozo­sta­wało to poza moim zasię­giem, nawet bar­dziej. Ale potem spoj­rza­łem na to z innego punktu widze­nia: już na niej nie pobie­gnę, ale mogę pomóc innym spor­tow­com zre­ali­zo­wać swo­jej marze­nie. Jed­nego byłem pewny: że nie chcę, aby ktoś inny prze­cho­dził przez to co ja. Wyzna­czy­łem sobie dłu­go­ter­mi­nowy cel: będę pra­co­wał z lek­ko­atle­tyczną repre­zen­ta­cją Wiel­kiej Bry­ta­nii jako jej ofi­cjalny tera­peuta.

Zaczą­łem szu­kać infor­ma­cji, jak mógł­bym pomóc ludziom, jakie metody lecze­nia sta­no­wi­łyby uzu­peł­nie­nie moich umie­jęt­no­ści. Nie­ba­wem zawę­zi­łem pole poszu­ki­wań: mogłem zostać leka­rzem, oste­opatą albo fizjo­te­ra­peutą, ale gdy przyj­rza­łem się bli­żej oste­opa­tii, zro­zu­mia­łem, że odkry­łem swoje powo­ła­nie. Oste­opaci posłu­gują się rękami przy sta­wia­niu dia­gnozy, a wcze­śniej przez cztery lata stu­diują ana­to­mię, neu­ro­lo­gię, far­ma­ko­lo­gię i pato­lo­gię. Oste­opa­tia to uzna­wana od prze­szło stu lat tera­pia manu­alna, która ma na celu pro­fi­lak­tykę i lecze­nie róż­nych scho­rzeń oraz zapo­bie­ga­nie ich pogar­sza­niu się. Co waż­niej­sze, oste­opaci patrzą na orga­nizm jako całość, bo mają świa­do­mość, że wszyst­kie jego czę­ści są ze sobą połą­czone, a nie sku­piają się z osobna na krę­go­słu­pie, tkan­kach mięk­kich czy ukła­dzie ner­wo­wym. Wła­śnie holi­styczne podej­ście prze­ko­nało mnie, że to wła­ściwy wybór.

„TERAZ BYŁEM OSIEM­NA­STO­LAT­KIEM, KTÓRY MA PLAN”.

Teraz byłem osiem­na­sto­lat­kiem, który ma plan.

Cztery lata stu­diów na uni­wer­sy­te­cie minęły szybko, tak byłem pochło­nięty nauką o ludz­kim ciele. Wciąż się jąka­łem, wciąż bałem się wystą­pień przed grupą, ale prze­trwa­łem, cho­ciaż w głębi duszy, z powodu pro­ble­mów z arty­ku­ło­wa­niem myśli, tro­chę się mar­twi­łem, że ludzie mogą uznać mnie za mało inte­li­gent­nego. Pod­czas stu­diów dowie­dzia­łem się wię­cej także o wła­snej kon­tu­zji, o tym, że były pierw­sze sygnały ostrze­gaw­cze w postaci bólu w dol­nej czę­ści ple­ców. Zaczą­łem rozu­mieć, jak razem funk­cjo­nują poszcze­gólne czę­ści ciała, i zda­wać sobie sprawę, że znak ostrze­gaw­czy w jed­nym obsza­rze może ozna­czać poważne uszko­dze­nie w innym.

Pracę mogłem zacząć zaraz po uzy­ska­niu dyplomu – był to jesz­cze jeden powód, dla któ­rego wybra­łem tę drogę zawo­dową. Od rodzi­ców nauczy­łem się pra­co­wać dzie­sięć razy cię­żej niż wszy­scy inni, więc bez­zwłocz­nie otwo­rzy­łem wła­sną prak­tykę. Chcia­łem pra­co­wać z każ­dym, każ­demu ulżyć w bólu, od dzie­więć­dzie­się­cio­lat­ków po kobiety w trze­cim try­me­strze ciąży. Patrząc wstecz, nie wiem, jak prze­ży­łem tamte czter­na­sto­go­dzinne dni pracy, ale to wtedy zdo­by­łem nie­zbędną wie­dzę w swoim fachu. Oprócz tego leczy­łem mło­dych spor­tow­ców, któ­rzy byli w decy­du­ją­cym okre­sie kariery, prze­cho­dzili na zawo­dow­stwo, i poma­ga­łem im unik­nąć takiego koń­czą­cego ją urazu, jakiego sam dozna­łem.

Co pew­nie nikogo nie zdziwi, wciąż też myśla­łem o olim­pia­dzie. W cza­sie, gdy koń­czy­łem stu­dia, było czymś nie­sły­cha­nym, żeby oste­opata pra­co­wał w spo­rcie, który tra­dy­cyj­nie był domeną fizjo­te­ra­peu­tów. Dążąc do pracy ze spor­tow­cami, pły­ną­łem pod prąd, ale udało mi się. Zaczą­łem w swoim pry­wat­nym gabi­ne­cie leczyć kilku junio­rów z repre­zen­ta­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii, co pozwo­liło mi póź­niej zająć się także senio­rami. Pocztą pan­to­flową zare­ko­men­do­wano mnie rów­nież spor­tow­com ame­ry­kań­skim i kara­ib­skim, kiedy przy­je­chali do Anglii na zawody.

Dzięki swoim osią­gnię­ciom zosta­łem zauwa­żony i zapro­po­no­wano mi lecze­nie bry­tyj­skich spor­tow­ców. Ale był jeden haczyk – i to nie bez zna­cze­nia. Musiał­bym na cztery lata zamknąć swoją prak­tykę, ryzy­ku­jąc, że nie wybiorą mnie do olim­pij­skiej ekipy tera­peu­tów. Było to duże ryzyko, ale je pod­ją­łem, bo byłem zde­ter­mi­no­wany, żeby speł­nić swoje marze­nie. Zabra­łem się do popra­wia­nia wyni­ków spor­tow­ców, lecze­nia jed­nych ich dole­gli­wo­ści i zapo­bie­ga­nia dru­gim.

I wtedy ode­bra­łem tele­fon, na który cze­ka­łem od lat. Repre­zen­ta­cja Wiel­kiej Bry­ta­nii zapro­po­no­wała mi sta­no­wi­sko tera­peuty pod­czas olim­piady w Rio w 2016 roku: mia­łem wziąć pod opiekę spor­tow­ców, któ­rych poko­ny­wa­łem w bie­gach jako szes­na­sto­la­tek. Zaczęło do mnie docie­rać, że całe to ryzyko, wszyst­kie ofiary, stres, harówka, wyrze­cze­nia i pre­sja były tego warte.

Udało mi się.

MISJA

WYKO­NANA

Mia­łem trzy­dzie­ści lat i zre­ali­zo­wa­łem swoje naj­więk­sze marze­nie. To dla­czego nie byłem szczę­śliwy?

„MIA­ŁEM TRZY­DZIE­ŚCI LAT I ZRE­ALI­ZO­WA­ŁEM SWOJE NAJ­WIĘK­SZE MARZE­NIE. TO DLA­CZEGO NIE BYŁEM SZCZĘ­ŚLIWY?”

Pod­czas lotu powrot­nego z Rio do Anglii spo­koj­nie zasta­no­wi­łem się nad swoim życiem i tym, gdzie jestem. Mia­łem dwoje małych dzieci i żonę, któ­rych bar­dzo kocha­łem. Jeśli chciał­bym dalej pra­co­wać za gra­nicą i na olim­pia­dach, stra­cił­bym te cenne lata, w któ­rych moje dzieci stają się doro­słymi. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie też zmarł mój tata. Pra­co­wał jako inży­nier budow­nic­twa lądo­wego, miesz­kał w Indiach i był typo­wym pra­co­ho­li­kiem. Sku­piał się na pracy i w jego życiu nie było rów­no­wagi. W kon­se­kwen­cji się zanie­dby­wał i zapła­cił za to naj­wyż­szą cenę.

Wie­dzia­łem, że powi­nie­nem wycią­gać wnio­ski z tego, co go spo­tkało, i szu­kać rów­no­wagi. Mia­łem jesz­cze wiele do osią­gnię­cia, ale zda­wa­łem sobie sprawę, że muszę inte­li­gent­niej pod­cho­dzić do pracy. Prze­sta­łem więc kie­ro­wać wzrok za gra­nicę i zasta­no­wi­łem się, co mogę robić w Anglii. Ponow­nie otwo­rzy­łem prak­tykę i wia­do­mość o tym się roze­szła.

Moją dewizą było zawsze „Wszystko jest moż­liwe”. To pod­sta­wowe zało­że­nie. Zamiast mówić komuś, kto odniósł kon­tu­zję pod­czas biegu, że już ni­gdy nie będzie bie­gać, razem z nim szu­ka­łem metod, które pozwolą mu znowu zasznu­ro­wać buty i wyjść na zewnątrz, żeby się prze­biec. Pra­co­wa­łem z wie­loma ludźmi, któ­rzy usły­szeli od tera­peu­tów, że muszą się wyrzec uko­cha­nego hobby. Zde­cy­do­wa­nie się z czymś takim nie zga­dzam – to naj­ła­twiej­sza droga. Zamiast mówić „nie”, chcę się dowie­dzieć, czy to jest moż­liwe. Moi klienci tak się cie­szą, kiedy im się mówi, że wciąż mogą pró­bo­wać.

„JEŚLI WYJA­ŚNIŁ­BYM CZY­TEL­NI­KOM, SKĄD BIE­RZE SIĘ U NICH BÓL, I POD­PO­WIE­DZIAŁ­BYM DOSTĘPNE TERA­PIE, TO MOGLIBY PEŁ­NIĆ BAR­DZIEJ AKTYWNĄ ROLĘ W TRAK­CIE LECZE­NIA”.

Wkrótce leczy­łem pił­ka­rzy z eks­tra­klasy i gwiazdy fil­mowe, a także innych, któ­rych nazwi­ska nie są tak powszech­nie znane; dole­gli­wo­ści tych ostat­nich były dla mnie tak samo ważne jak stra­żaka, który przy­szedł do mnie z bólem w dol­nej czę­ści ple­ców, a ja się zorien­to­wa­łem, że to może być rak pro­staty; został wykryty we wcze­snym sta­dium. Z cza­sem mia­łem szczę­ście leczyć takie osoby jak David Bec­kham, Kylie Mino­gue i Eva Men­dez, żeby wymie­nić tylko kilka z nich. Ni­gdy bym nie pomy­ślał, gdy jako dzie­się­cio­la­tek oglą­da­łem Bec­khama strze­la­ją­cego bramkę z linii środ­ko­wej, że pew­nego dnia będę się nim zaj­mo­wał.

Szczy­tem kariery było dla mnie to, że mogłem leczyć swo­jego boha­tera, Lin­forda Chri­stie, kiedy dru­żyna Wiel­kiej Bry­ta­nii tre­no­wała w Kapsz­ta­dzie. Gdy wszedł do pomiesz­cze­nia, w któ­rym mie­li­śmy spo­ty­kać się przez sześć tygo­dni, nagle znowu sta­łem się tam­tym sied­mio­let­nim chłop­cem, który uświa­do­mił sobie, że wszystko jest moż­liwe.

Od czasu olim­piady w Rio trak­to­wa­łem klien­tów jak tre­ner efek­tyw­no­ści, poma­ga­łem im speł­niać marze­nia, od prze­bie­gnię­cia mara­tonu aż do mety, po wstą­pie­nie do dru­żyny rugby. Znaj­do­wa­łem im odpo­wied­nich tre­nerów i tera­peu­tów. To był układ obej­mu­jący cały pakiet, mapa dro­gowa z wizu­ali­za­cją obrotu o 360 stopni. Kie­ro­wa­łem nimi i kom­ple­to­wa­łem im naj­lep­szą ekipę, żeby mogli osią­gnąć swoje cele. Mia­łem jed­nak zapeł­niony ter­mi­narz i wie­dzia­łem, że jeśli będę przyj­mo­wać dzie­sięć osób dzien­nie, jakość lecze­nia spad­nie w spo­sób nie­unik­niony. Mia­łem tylko dwie ręce. Jak więc mogłem pomóc więk­szej licz­bie ludzi?

Wtedy zro­zu­mia­łem, że muszę napi­sać książkę. Jeśli wyja­śnił­bym czy­tel­ni­kom, skąd bie­rze się u nich ból, nauczył­bym ich, jak brać udział w posta­wie­niu dia­gnozy, i pod­po­wie­dział­bym dostępne tera­pie, to mogliby peł­nić bar­dziej aktywną rolę w trak­cie lecze­nia. Zba­da­łem rynek i oka­zało się, że takiej pozy­cji na nim nie ma.

„NIE MUSI­CIE BYĆ SZCZU­PLI ANI WYSPOR­TO­WANI, ŻEBY CIE­SZYĆ SIĘ ZDRO­WIEM”.

Chcę także, żeby ludzie byli bar­dziej świa­domi, jak funk­cjo­nuje ich ciało, i wie­dzieli, że małe kroki, takie jak ruch w ciągu dnia, mogą przy­nieść wiel­kie korzy­ści. Ciało ludz­kie jest uni­kalne i cenne, i należy o nie dbać. Cza­sami o tym zapo­mi­namy. To rów­nież bar­dzo zło­żony układ i trzeba trak­to­wać go z sza­cun­kiem. Każdy przyj­muje, że w miarę jak się sta­rze­jemy, ruszamy się coraz mniej, a to nie tak. Są spo­soby, żeby temu prze­ciw­dzia­łać. Dzięki swo­jej pracy mia­łem przy­wi­lej podró­żo­wać po świe­cie i widzia­łem inne spo­soby życia, co wpły­nęło na moje myśle­nie. Pewni ludzie, któ­rych spo­tka­łem, może nie mają zbyt dużo pie­nię­dzy, za to są zdrowi i potra­fią godzi­nami trwać w pozy­cji kucz­nej. Patrzy­łem z podzi­wem, jak osiem­dzie­się­cio­lat­ko­wie spraw­nie się schy­lają i doty­kają pal­ców u nóg. Ilu z nas jest w sta­nie to zro­bić?

Ale zmiana jest moż­liwa. Wszystko jest moż­liwe. I nie musisz prze­zna­czać wielu godzin w ciągu dnia, żeby to osią­gnąć – zdaję sobie sprawę, że dla więk­szo­ści z nas coś takiego byłoby nie­re­alne. Z bie­giem lat nauczy­łem się, że naj­lep­szym spo­so­bem, aby wpro­wa­dzić coś nowego do swo­jego życia, jest włą­czyć to do codzien­nych zajęć. Sam zro­bi­łem tak z jąka­niem. Byłem zbyt zajęty, żeby poświę­cić kilka godzin tygo­dniowo na tera­pię, więc sto­so­wa­łem tech­niki odde­chowe pod­czas poran­nego ubie­ra­nia się.

Nie wie­rzę też w sku­pia­nie się tylko na jed­nym celu, jak utrata wagi czy wyra­bia­nie mię­śni. Czę­sto sły­szymy, że aby być zdro­wym, należy schud­nąć. Oczy­wi­ście jest w tym sporo prawdy, gdy ktoś ma znaczną nad­wagę. Ale chcę powie­dzieć jasno, że nie musi­cie być szczu­pli ani wyspor­to­wani, żeby cie­szyć się zdro­wiem. Naj­waż­niej­sze, co dzieje się w środku. Nie­za­leż­nie od syl­wetki, jeśli nie może­cie wyra­zić się w pełni poprzez ruch, coś należy popra­wić i pokażę wam, jak to zro­bić.

„COŚ, CO UWA­ŻA­ŁEM ZA SWOJĄ SŁA­BOŚĆ, PRZE­KSZTAŁ­CI­ŁEM W SIŁĘ”.

W ciągu dzie­się­ciu lat moje jąka­nie prze­szło według kla­sy­fi­ka­cji z jaw­nego w ukryte. Obec­nie więk­szość ludzi, któ­rych poznaję, nie zdaje sobie sprawy, że się jąkam, co jed­nak nie zna­czy, że prze­szło mi to na zawsze. Jąka­nie pozo­sta­nie mi do końca, cza­jąc się pod powierzch­nią, i stale będę musiał je kon­tro­lo­wać, a to może być męczące. Powróci pew­nego dnia, kiedy będę wyczer­pany albo zestre­so­wany, praw­do­po­dob­nie w tak nie­od­po­wied­nim momen­cie, że mimo­wol­nie się uśmiechnę. Ni­gdy się od niego nie uwol­nię, ale będąc kie­dyś osobą, która się jąka, sta­łem się taką, która gdy mówi, nie wywo­łuje u innych skrę­po­wa­nia. Ludzie zwie­rzają mi się, pro­szą mnie o radę. Coś, co uwa­ża­łem za swoją sła­bość, prze­kształ­ci­łem w siłę. I w gor­sze dni, kiedy jąka­nie rzu­tuje na moje życie, mogę poma­gać innym swoim pisa­niem: słowa spły­wają na papier i już tam zostają.

To jeden z licz­nych krze­pią­cych przy­kła­dów, że wszystko jest moż­liwe, jeśli tylko zasto­suje się odpo­wied­nie podej­ście.

Jak korzystać z tej książki

Każdy, kto spę­dził ze mną wię­cej czasu, wie, że uwiel­biam pla­no­wać i roz­wią­zy­wać pro­blemy. Dzięki cięż­kiej pracy osią­gną­łem wszystko, co zamie­rza­łem, mię­dzy innymi pra­co­wa­łem na olim­pia­dzie, leczy­łem pił­ka­rzy angiel­skiej eks­tra­klasy i zawod­ni­ków fut­bolu ame­ry­kań­skiego, przy­go­to­wy­wa­łem akto­rów do ról fil­mo­wych. Co naj­waż­niej­sze, nauczy­łem się sku­tecz­nie zmniej­szać ból, aby moi klienci mogli iść w życiu naprzód.

Odno­si­łem suk­cesy, byłem zajęty, co tydzień dokądś lata­łem i zda­wa­łem sobie sprawę, że mam szczę­ście, mogąc podró­żo­wać dookoła świata. Jed­nak coś było nie tak. Co roku, mniej wię­cej w cza­sie, gdy wyjeż­dża­łem z rodziną do Nor­we­gii na coś naj­bar­dziej zbli­żo­nego w moim przy­padku do waka­cji, zawsze zaczy­na­łem odczu­wać dole­gli­wo­ści żołąd­kowe, wymio­to­wać. Za każ­dym razem nastę­po­wało to po dłu­gim sezo­nie lek­ko­atle­tycz­nym albo pił­kar­skim. Kiedy przy­cho­dziła pora na odpo­czy­nek, mój orga­nizm słabł, bo nie jecha­łem już na adre­na­li­nie. Zajęło mi to kilka lat, ale w końcu zro­zu­mia­łem, że w moim życiu bra­kuje rów­no­wagi.

Mia­łem do roz­wią­za­nia pro­blem, któ­rym byłem ja sam.

W efek­cie zro­bi­łem krok do tyłu i okre­śli­łem, co jest dla mnie ważne w życiu: czas dla sie­bie, czas z rodziną i praca w bar­dziej prze­my­śla­nym sys­te­mie. Dzięki tej auto­re­flek­sji uświa­do­mi­łem sobie, że nie ja jeden mam pro­blemy z bra­kiem rów­no­wagi w życiu. Od pięt­na­stu lat obser­wo­wa­łem ten sam sche­mat u swo­ich zabie­ga­nych pacjen­tów, któ­rzy wciąż dokądś pędzili. Mówili mi:

„Nie mam czasu”.

„Zro­bię sobie prze­rwę, kiedy w przy­szłym roku pojadę na urlop”.

„Odpocznę po przej­ściu na eme­ry­turę”.

Udzie­la­łem im dobrych rad, ale sam ich nie sto­so­wa­łem. Zaczą­łem więc codzien­nie brać kąpiele lodowe, korzy­stać z sauny i jacuzzi, i wymy­śli­łem mapę dro­gową, którą wam udo­stęp­nię. Po raz pierw­szy posta­wi­łem sie­bie na pierw­szym miej­scu i w kon­se­kwen­cji wszystko w moim życiu wsko­czyło na swoje miej­sce.

Ta książka uwzględ­nia szyb­kie tempo two­jego życia. Nie cho­dzi w niej o to, żeby doło­żyć ci obo­wiąz­ków i innych nie­po­żą­da­nych obcią­żeń; ma poma­gać i słu­żyć jako porad­nik, który będzie łatwo dostępny i zro­zu­miały. Ludzie uczą się w roz­ma­ity spo­sób, zawiera więc dużo ilu­stra­cji, pól tek­sto­wych z bar­dziej szcze­gó­ło­wymi infor­ma­cjami i sym­boli, które mają wyeks­po­no­wać najbar­dziej istotne nie­zbędne fakty. Oto naj­waż­niej­sze z tych sym­boli:

Mam nadzieję, że ta książka po prze­czy­ta­niu znaj­dzie się na jakiejś łatwo dostęp­nej półce w twoim domu i będzie z niej zdej­mo­wana za każ­dym razem, gdy wpad­nie do cie­bie przy­ja­ciel czy krewny i wspo­mni o bólu w ramie­niu albo bio­drze. Razem może­cie odna­leźć odpo­wiedni roz­dział i spró­bo­wać posta­wić dia­gnozę. Żeby mogła słu­żyć jako pod­ręcz­nik, który będzie w uży­ciu przez wiele lat, została podzie­lona na cztery czę­ści:

Na koniec zamiesz­czam pomocny wykaz klu­czo­wych ter­mi­nów, z któ­rymi warto się zapo­znać i je zapa­mię­tać, bo nie będziemy ich tłu­ma­czyć za każ­dym razem, gdy poja­wią się w tek­ście (ina­czej ta książka byłaby dwa razy grub­sza). To pozwoli opi­sy­wać, dia­gno­zo­wać i leczyć ból, a także mu zapo­bie­gać, w naj­szyb­szy, naj­prost­szy spo­sób… żeby roz­wią­zać twój pro­blem zdro­wotny i w rezul­ta­cie przy­wró­cić rów­no­wagę w twoim życiu.

Kluczowe terminy

Aku­punk­tura

Metoda lecze­nia, pole­ga­jąca na wbi­ja­niu igły w skórę, żeby przy­wró­cić zrów­no­wa­żony prze­pływ qi. Sto­suje się ją w uśmie­rza­niu bólu, dole­gli­wo­ściach ogól­nych i kon­kret­nych pro­ble­mach, takich jak uza­leż­nie­nie od papie­ro­sów.

Ana­to­mia pal­pa­cyjna (oce­nia­jąca zewnętrzny na żywym orga­ni­zmie głów­nie kształt ciała)

Metoda loka­li­zo­wa­nia struk­tur ana­to­micz za pomocą świa­do­mego dotyku, przy wyko­rzy­sta­niu wie­dzy ana­to­micznej, bez potrzeby dysek­cji.

Chi­ro­prak­tyk

Tera­peuta, który spe­cja­li­zuje się w dole­gli­wo­ściach zwią­za­nych z ukła­dem ner­wo­wym, dia­gno­styce i lecze­niu cho­rób obej­mu­ją­cych mię­śnie i nerwy. Jest znany z tego, że leczy cho­roby szyi i ple­ców, ale zaj­muje się wszyst­kimi obsza­rami ciała. Tera­pia przede wszyst­kim polega na mobi­li­za­cji i nasta­wia­niu (czyli mani­pu­la­cji) sta­wów oraz masażu.

Fizjo­te­ra­peuta

Tera­peuta, który sto­suje wobec pacjenta podej­ście holi­styczne i dąży do przy­wró­ce­nia ciału spraw­no­ści rucho­wej poprzez ćwi­cze­nia, masaż tka­nek, mobi­li­za­cję i mani­pu­la­cję sta­wową. Pacjen­tom czę­sto zadaje się ćwi­cze­nia do wyko­ny­wa­nia w domu.

Hydro­ko­lo­no­te­ra­pia

Hydro­ko­lo­no­ter­pia, czyli płu­ka­nie okręż­nicy, polega na wpro­wa­dze­niu rurki do odbytu i pom­po­wa­niu cie­płej wody do jelita gru­bego. Potem woda, wycie­ka­jąc, wypłu­kuje z niego wszel­kie zanie­czysz­cze­nia.

Joga

Forma ćwi­czeń pole­ga­ją­cych na utrzy­my­wa­niu okre­ślo­nych pozy­cji, które wspo­ma­gają gięt­kość, przy jed­no­cze­snym kon­tro­lo­wa­niu odde­chu. Służy rów­nież medy­ta­cji.

Nasta­wia­nie (mani­pu­la­cja)

Metoda lecze­nia sto­so­wana, gdy wystę­puje ogra­ni­cze­nie ruchu w sta­wie. Tera­peuta szyb­kim ruchem, poprzez pchnię­cie, przy­wraca mu nor­malne funk­cjo­no­wa­nie, czemu towa­rzy­szy „klik­nię­cie” albo „chrup­nię­cie”.

Oste­opata

Tera­peuta, który leczy struk­tury ciała poprzez masaż, mobi­li­za­cję i mani­pu­la­cję, a także poprawę krą­że­nia krwi w całym orga­ni­zmie, aby docie­rała do wszyst­kich tka­nek. Oste­opaci trak­tują orga­nizm jako całość i uwa­żają, że kościec, mię­śnie, wię­za­dła i tkanka łączna muszą ze sobą har­mo­nij­nie współ­pra­co­wać.

Podo­log

Daw­niej znany jako pedi­kiu­rzy­sta. Podo­lo­gia to dzie­dzina medy­cyny zaj­mu­jąca się scho­rze­niami stóp i kostek. Podo­log może wyko­ny­wać zabiegi chi­rur­giczne na wro­śnię­tych paznok­ciach u nóg, usu­wać bro­dawki i odci­ski, leczyć infek­cje grzy­bi­cze oraz skutki cukrzycy.

Sta­wia­nie baniek

Prak­tyka tera­peu­tyczna, pod­czas któ­rej umiesz­cza się na skó­rze szklane lub pla­sti­kowe bańki, tak że odsy­sają powie­trze, co wspo­maga krą­że­nie i zwięk­sza ukrwie­nie skóry.

Suche igło­wa­nie (igło­te­ra­pia sucha, igło­wa­nie na sucho)

Metoda lecze­nia, znana także jako „aku­punk­tura medyczna” i uwa­żana za zachod­nią wer­sję aku­punk­tury tra­dy­cyj­nej. Wpro­wa­dza się pod skórę cienką igłę i ten bodziec powo­duje wysła­nie do mózgu sygnału, że w tej oko­licy nastą­pił uraz. Mózg w odpo­wie­dzi kie­ruje tam krew. Pomaga to zmniej­szyć wraż­li­wość w miej­scach, gdzie mię­sień jest napięty.

TENS

Trans­cu­ta­ne­ous Elec­tri­cal Nerve Sti­mu­la­tion, czyli prze­zskórna sty­mu­la­cja elek­tryczna ner­wów, to metoda przy­no­sze­nia ulgi w bólu przy uży­ciu prądu o niskiej czę­sto­tli­wo­ści. Pomaga dojść do sie­bie po ura­zie albo wtedy, gdy ktoś inten­syw­nie tre­nuje przed jakimś spor­to­wym wyda­rze­niem.

Tera­pia efek­tyw­no­ści

Forma tera­pii, któ­rej celem jest popra­wie­nie mecha­niki i ogól­nego funk­cjo­no­wa­nia pacjenta, aby mógł wyko­ny­wać daną czyn­ność, upra­wiać okre­śloną aktyw­ność albo wziąć udział w kon­kret­nym wyda­rze­niu. To zwy­kle szybka, sku­teczna część lecze­nia, pro­wa­dzona przez wysoko wykwa­li­fi­ko­wa­nego tera­peutę.

Tera­pia TECAR

Tera­pia pole­ga­jąca na uży­ciu prądu elek­trycz­nego, aby zmniej­szyć ból i stan zapalny, a także skró­cić czas lecze­nia.

Tera­pia zim­nym lase­rem

Metoda lecze­nia wyko­rzy­stu­jąca świa­tło lasera o niskim zakre­sie foto­nów, żeby sty­mu­lo­wać odnowę tka­nek i krą­że­nie. Trak­cja Odcią­gnię­cie od sie­bie powierzchni sta­wo­wych, żeby zmniej­szyć nacisk mię­dzy nimi.

Ultra­dź­więki (sono­te­ra­pia)

Tera­pia, pod­czas któ­rej sto­suje się fale dźwię­kowe, żeby wspo­móc krą­że­nie krwi, zmniej­szyć ból i przy­spie­szyć pro­ces zdro­wie­nia. Fale te także poma­gają uzy­skać obraz narzą­dów wewnętrz­nych w celach dia­gno­stycz­nych.

Część pierw­sza

Wiedza to potęga

Roz­dział 1

Skąd się bierze ból

Ból to zawsze wia­do­mość od naszego orga­ni­zmu, że coś jest nie tak i wymaga naszej uwagi. Czę­sto ją igno­ru­jemy i dalej robimy swoje. Cza­sami pró­bu­jemy się tym zająć, ale poprawy nie ma.

Nie zda­jemy sobie sprawy, że pomi­nę­li­śmy jeden ważny krok: dia­gnozę. Bez wła­ści­wej dia­gnozy nie możemy liczyć na odpo­wied­nie lecze­nie i tu chciał­bym pomóc ci stać się detek­ty­wem roz­wią­zu­ją­cym zagadkę two­jego wła­snego bólu.

Już od czasu naszych naj­daw­niej­szych przod­ków ból był pierw­szym sys­te­mem alar­mo­wym, ostrze­ga­ją­cym, że dzieje się coś złego – że powin­ni­śmy prze­stać naci­skać na ten ostry kamień albo cof­nąć rękę od ognia. To sygnał układu ner­wo­wego, mający chro­nić nasze ciała przed dal­szym uszko­dze­niem i zmu­sić nas, żeby­śmy zatrosz­czyli się o sie­bie i wyzdro­wieli. Uczy się nas, że ból to zło; jed­nak w swo­jej naj­prost­szej for­mie może ura­to­wać nam życie.

A co z sub­tel­niej­szym bólem? Takim, który nara­sta stop­niowo, a my jeste­śmy zbyt zabie­gani, żeby się nim zająć? Takim, który igno­ru­jemy w nadziei, że sam przej­dzie. Takie rodzaje bólu rów­nież są ważne, ponie­waż sta­no­wią pierw­szy znak, że może być gorzej – i czę­sto bywa. Żyjemy w stra­chu przed bólem, a jed­nak nie zawsze podej­mu­jemy kroki, żeby mu zapo­biec.

Jest też drugi koniec tego spek­trum – prze­wle­kły ból, któ­rego źró­dła cza­sami nie znamy. Może on wpły­wać na wszyst­kie dzie­dziny naszego życia, zakłó­cać nam sen, odbie­rać przy­jem­ność z aktyw­no­ści, które kie­dyś spra­wiały nam radość, a także pogar­szać samo­po­czu­cie psy­chiczne. Jeśli nie zro­zu­miemy, co mówi nam nasze ciało, nie będziemy mogli przy­stą­pić do lecze­nia.

W ciągu trzy­na­stu lat, które prze­pra­co­wa­łem jako oste­opata, spo­tka­łem się z każ­dym rodza­jem i natę­że­niem bólu. Wszystko to są sygnały wysy­łane przez nasze ciało, które mówią, że coś jest nie tak, że coś trzeba zmie­nić albo zacząć leczyć. Cała trud­ność polega na zna­le­zie­niu źró­dła nie­pra­wi­dło­wo­ści. Gdy poja­wia się wła­ściwa dia­gnoza, można wdro­żyć odpo­wied­nie lecze­nie.

„ZACZĄ­ŁEM MYŚLEĆ O TYM, JAK W STA­WIA­NIU DIA­GNOZY MOGLIBY POMÓC ONI SAMI”.

Bywa jed­nak, że posta­wie­nie wła­ści­wej dia­gnozy wymaga czasu. Należy prze­siać mnó­stwo infor­ma­cji i je posor­to­wać. A czas to coś, czego nasi leka­rze czę­sto nie mają. Cię­cia wydat­ków w służ­bie zdro­wia i poziom zatrud­nie­nia nie pozo­sta­wiają im wyboru: muszą robić, ile się da, w małym okienku cza­so­wym. Czę­sto o tym sły­szę, gdy przy­cho­dzą do mnie pacjenci, któ­rzy od lat usi­łują zna­leźć przy­czynę swo­jej dole­gli­wo­ści.

Dla­tego wła­śnie zaczą­łem myśleć o tym, jak w sta­wia­niu dia­gnozy mogliby pomóc oni sami. Jako oste­opata przez wiele lat stu­dio­wa­łem ana­to­mię i uczy­łem się odróż­niać chory mię­sień od zdro­wego już po dotyku. Nikt jed­nak nie zna ciała pacjenta tak dobrze jak on sam. Nie wie tylko, jakie pyta­nia sobie zadać i do jakich dia­gnoz pro­wa­dzą odpo­wie­dzi. Może całymi godzi­nami googlo­wać w inter­ne­cie objawy i uzy­ski­wać jedną moż­liwą dia­gnozę po dru­giej, nie­kiedy tak eks­tre­malną, że zatrza­skuje lap­topa i przez kilka dni jest zbyt prze­stra­szony, aby otwo­rzyć go ponow­nie. Nic dziw­nego, że odsuwa od sie­bie pro­blem, który pozo­staje nie­roz­wią­zany, dopóki czło­wiek jest w sta­nie znowu się z nim zmie­rzyć. Albo powraca, tym razem agre­syw­niej, i trzeba szu­kać pomocy.

Chcia­łem zna­leźć spo­sób, żeby pacjent mógł sam posta­wić sobie dia­gnozę, a potem przed­się­wziąć kroki w celu odpo­wied­niego lecze­nia. Pra­gnę roz­wią­zać zagadkę, jaką jesteś, przy­glą­da­jąc się wszyst­kim aspek­tom two­jego życia i ana­li­zu­jąc różne tera­pie, jakie można zasto­so­wać w two­jej dole­gli­wo­ści. Ostat­nie, czego bym sobie życzył, to żeby ktoś wyda­wał ciężko zaro­bione pie­nią­dze na coś, co mu nie pomoże. W dal­szej czę­ści książki powiem także, co możesz robić w domu, żeby dojść do zdro­wia, bio­rąc pod uwagę różny budżet i style życia.

Potem, kiedy już uwol­nisz się od bólu, będziesz chciał, aby tak zostało, i możesz wpro­wa­dzić wiele drob­nych zmian, aby twoje ciało pozo­stało sprawne i gięt­kie. Jak wszy­scy wiemy, pro­fi­lak­tyka jest lep­sza od lecze­nia.

Cho­ciaż to kuszące, żeby przejść do razu do dia­gnozy, naj­pierw musimy się dowie­dzieć, z czym mamy do czy­nie­nia – zanim zabra­li­by­śmy się do nauki gry na for­te­pia­nie, powin­ni­śmy posłu­chać muzyki. W spo­sób natu­ralny boimy się bólu, mam jed­nak nadzieję, że kiedy go zro­zu­miesz i będziesz wie­dział, jaka jest jego rola, zdo­łam uspo­koić twoje lęki i spro­wa­dzić go do cze­goś, co da się kon­tro­lo­wać, aby­śmy mogli pomy­śleć o tym, jak do niego podejść, jak nim zarzą­dzać, a czę­sto także jak go poko­nać.

Opis bólu

Ostry, palący, prze­szy­wa­jący, tępy, dokucz­liwy, osła­bia­jący… to tylko kilka z wielu jego okre­śleń, ale czym wła­ści­wie jest ból? Mówiąc naj­pro­ściej, jeśli uznać mózg za główny sys­tem kon­troli, ból to wia­do­mość. To spo­sób komu­ni­ka­cji mię­dzy ukła­dem ner­wo­wym a rdze­niem krę­go­wym, aby powia­do­mić mózg, że dzieje się coś złego. Póź­niej mózg prze­twa­rza otrzy­maną infor­ma­cję i odczu­wamy ból.

Jest wiele spo­so­bów kla­sy­fi­ko­wa­nia bólu, ale ja chciał­bym spro­wa­dzić go do tych czte­rech kate­go­rii (patrz ilu­stra­cja 1.1).

To pod­ręcz­ni­kowa odpo­wiedź i dobry punkt wyj­ścia. Wie­rzę jed­nak w zin­dy­wi­du­ali­zo­wany opis bólu. Jeśli mam opi­sać twój ból, przede wszyst­kim potrzebna mi będzie skala. Nie żebym zamie­rzał dorzu­cić tu jakiś ładny sche­mat; nie cho­dzi też o to, że nie wie­rzę, abyś ni­gdy wcze­śniej nie pró­bo­wał oce­nić swo­jego bólu w zakre­sie od zera do dzie­się­ciu. Jed­nak musimy zna­leźć płasz­czy­znę poro­zu­mie­nia. To, co dla jed­nego czło­wieka jest osła­bia­ją­cym bólem, dla innego bywa dokucz­li­wym, i w porządku. Nikogo tu nie oce­niamy pod wzglę­dem hartu ducha. Chcemy tylko mieć pew­ność, że mie­rzymy ból w taki sam spo­sób, aby­śmy mogli zde­cy­do­wać, czy potrze­bu­jesz pomocy leka­rza, a potem czy możesz ćwi­czyć, docho­dząc do sie­bie.

Ważne jest także, abyś potra­fił wytłu­ma­czyć leka­rzowi inten­syw­ność tego, co czu­jesz. Ile razy byłeś u niego w gabi­ne­cie i pró­bo­wa­łeś opi­sać swój ból, opo­wie­dzieć, co ci dolega, a koń­czyło się na tym, że mam­ro­ta­łeś: „To zna­czy, bywa źle, cza­sami naprawdę bar­dzo źle, a innym razem tro­chę lepiej, rozu­mie pan?”. Czy nie byłoby lepiej, jeśli zabra­li­by­śmy na wizytę lekar­ską wła­sną skalę bólu, prze­my­ślaną i przy­go­to­waną wcze­śniej, zamiast dawać krótką odpo­wiedź, jakiej się od nas ocze­kuje? Mogli­by­śmy wtedy usiąść i powie­dzieć: „Jeśli dobrze spa­łem, rano to trójka; jeśli przez cały dzień nosi­łem cię­żary, docho­dzi do piątki, a cza­sami, jeżeli pod­nio­słem coś naprawdę cięż­kiego, ociera się o szóstkę”.

Poni­żej znaj­duje się opra­co­wana przeze mnie skala bólu (patrz ilu­stra­cja 1.2). To pierw­sze narzę­dzie pomocne w prze­glą­dzie obja­wów, jak to nazwa­łem; pomoże ci opi­sać ból, który odczu­wasz. Na szczę­ście więk­szość ludzi w ciągu całego życia nie doświad­cza bólu na pozio­mie dzie­wią­tym albo dzie­sią­tym, ale musimy uwzględ­nić je wszyst­kie.

Naj­wyż­szy poziom, do jakiego kie­dy­kol­wiek dosze­dłem, to ósmy, kiedy przy­trza­sną­łem sobie rękę klapą bagaż­nika. Jak się na pewno domy­śla­cie, w pierw­szej chwili ból tak straszny, że wręcz pła­ka­łem (wzdry­gam się na samą myśl o tym), ale z powodu uszko­dze­nia nerwu utrzy­my­wał się na pozio­mie ósmym, tak że nie mogłem spać ani pra­wie nic tą ręką robić.

Oce­nia­jąc swój ból, zawsze rób to, gdy jest naj­sil­niej­szy. Jeśli utrzy­muje się na pozio­mie pierw­szym albo dru­gim, to prze­waż­nie coś, na co powi­nie­neś mieć oko, co jed­nak nie wymaga dal­szych badań. To praw­do­po­dob­nie nie jest żadna poważna sprawa, chyba że odczu­wasz ból przez kilka mie­sięcy. Jeśli trwa on dłu­żej niż dwa mie­siące, należy poświę­cić mu uwagę. Jed­nak jak ze wszyst­kim, zaufaj swo­jej intu­icji. Jeżeli myślisz, że powi­nie­neś zasię­gnąć porady lekar­skiej, idź do leka­rza. Lepiej być prze­zor­nym.

„KIEDY W WIEKU SZES­NA­STU LAT ZERWA­ŁEM MIĘ­SIEŃ CZWO­RO­BOCZNY, MÓJ BÓL OSIĄ­GNĄŁ POZIOM PIĄTY”.

Kiedy w wieku szes­na­stu lat zerwa­łem mię­sień czwo­ro­boczny, mój ból osią­gnął poziom piąty i potrze­bo­wa­łem natych­mia­sto­wej pomocy medycz­nej. Ból ple­ców, który zaczą­łem odczu­wać jako trzy­na­sto­la­tek, był na pozio­mie trze­cim. Moje ciało pró­bo­wało mi powie­dzieć, że potrze­buje uwagi, a ja to igno­ro­wa­łem.

Kiedy osią­gasz poziom trzeci i zaczy­nasz dosto­so­wy­wać się do bólu, żeby nie był taki dokucz­liwy, pora coś z tym zro­bić. A to dla­tego, że ocze­ku­jesz od innych obsza­rów swo­jego ciała, aby pomo­gły; na przy­kład nie możesz uży­wać pra­wej ręki, więc chcesz, żeby lewa prze­jęła jej czyn­no­ści, a nie jest do tego przy­go­to­wana, albo sta­wa­nie na kłę­bie palca u stopy spra­wia ci ból, więc wypy­chasz bio­dro i prze­no­sisz cię­żar na drugą nogę. Kiedy docho­dzi do tego, że zmie­niasz postawę, krok, styl życia czy jak w moim przy­padku tech­nikę biegu, to bólem należy się zająć. Wszyst­kie tego typu mody­fi­ka­cje, jakie wpro­wa­dzasz, odbi­jają się póź­niej na innej czę­ści two­jego ciała. Nawet jeśli robisz to od lat, lepiej powstrzy­mać albo odwró­cić szkody, niż je igno­ro­wać.

A zatem pierw­szym kro­kiem, który powin­ni­śmy uczy­nić, żeby opi­sać ból, jest nada­nie mu liczby w poda­nej skali. To jed­nak nie wystar­czy. Musimy jesz­cze okre­ślić cha­rak­ter tego bólu, sku­pić się na szcze­gó­łach, wnik­nąć w jego war­stwy, ponie­waż różne rodzaje bólu wska­zują na różne pro­blemy.

Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi sztuczki mne­mo­tech­niczne, ale oto jedna z nich, którą sto­suję, aby mieć pew­ność, że wszyst­kie aspekty bólu zostały uwzględ­nione. Jeśli zdo­łamy przed­sta­wić ból opi­sowo, zorien­tu­jemy się, czy wymaga on natych­mia­sto­wej uwagi. Przyda ci się to także wtedy, gdy będziesz cha­rak­te­ry­zo­wał go leka­rzom; dzięki temu będą mieli wię­cej czasu na poradę i lecze­nie.

A więc, żeby pomóc pacjen­tom opi­sać ból, zadaję im nastę­pu­jące pyta­nia (to metoda STOP: zatrzy­maj się i pomyśl):

Usta­le­nie, gdzie poja­wia się ból, pomaga zlo­ka­li­zo­wać uraz albo cho­robę. Miej­sce jego wystę­po­wa­nia (site) jest także wska­zówką, czy cho­dzi o nerwy, czy o tkanki, bo jeśli się prze­miesz­cza, w grę wcho­dzi raczej ból neu­ro­pa­tyczny. Rodzaj bólu (type) też ma duże zna­cze­nie. Jeśli jest ostry albo prze­szy­wa­jący, wska­zuje to na poważ­niej­szy pro­blem, któ­rym natych­miast należy się zająć. Takie okre­śle­nia, jak „palący”, „elek­tryczny”, „z uczu­ciem mro­wie­nia”, rów­nież świad­czą o neu­ro­pa­tii, pod­czas gdy inne, jak „ostry”, „tępy”, „dokucz­liwy”, suge­rują uszko­dze­nie tka­nek. Począ­tek bólu (onset) jest rów­nie ważny, bo jak dowiemy się póź­niej, nawet jeśli nie wykra­cza on poza poziom pierw­szy, to gdy trwa kilka mie­sięcy, wymaga two­jej uwagi. Infor­ma­cja o tym, co powo­duje ból (pro­vo­ked), pozwala zdia­gno­zo­wać rodzaj bólu, który odczu­wasz: czy jest on neu­ro­pa­tyczny, czy soma­tyczny.

„MASZ WIĘC JUŻ PIERW­SZE NARZĘ­DZIE DO DIA­GNO­ZO­WA­NIA BÓLU”.

Jeśli w tej chwili czu­jesz ból albo czu­łeś go ostat­nio, określ jego poziom na pod­sta­wie przed­sta­wio­nej skali i posta­raj się go opi­sać przy uży­ciu STOP-u. I pamię­taj, żeby przy oce­nie brać pod uwagę jego szczy­towy punkt. To ważne, aby sto­so­wać obie metody razem i wyro­bić sobie nawyk odwo­ły­wa­nia się do nich, gdy czu­jesz nowy ból.

Masz więc już pierw­sze narzę­dzie do dia­gno­zo­wa­nia bólu.

Ból z braku aktywności

Czę­sto wydaje nam się, że ból jest wywo­łany jakimś dzia­ła­niem – sta­nę­li­śmy na gwoź­dziu albo ude­rzy­li­śmy łok­ciem o ścianę. Ale kiedy się poja­wia, powin­ni­śmy rów­nież się zasta­no­wić, czy jest coś, czego nie zro­bi­li­śmy. Jako istoty ludz­kie mamy być aktywni. Jeste­śmy łow­cami i zbie­ra­czami, więc ocze­ku­jemy od naszych ciał, że pozwolą nam poru­szać się około sze­ściu godzin dzien­nie, od czasu do czasu wydat­ku­jąc duże ilo­ści ener­gii, gdy ucie­kamy przed tygry­sem.

Jed­nak żyjemy w epoce, w któ­rej ran­kiem wsta­jemy i jedziemy do pracy, korzy­sta­jąc albo z wła­snego samo­chodu, albo trans­portu publicz­nego. Sie­dzimy przez osiem godzin w jed­nym miej­scu, z krótką prze­rwą na wyj­ście, żeby kupić kanapkę, jeśli mamy czas. Potem znowu wsia­damy do samo­chodu i jedziemy do domu, tkwiąc w kor­kach z uczu­ciem wyczer­pa­nia.

Po dłu­giej jeź­dzie czy szcze­gól­nie stre­su­ją­cym dniu wszy­scy jeste­śmy wykoń­czeni. Zmę­czy­li­śmy się, ale kiedy przy­sta­jemy, żeby się nad tym zasta­no­wić, stwier­dzamy, że wła­ści­wie się nie rusza­li­śmy. Zmę­czyła nas koniecz­ność kon­cen­tro­wa­nia się przez cały czas, a nie wysi­łek fizyczny.

„BÓL Z BRAKU AKTYW­NO­ŚCI STAŁ SIĘ PRZEZ OSTAT­NIE PIĘĆ­DZIE­SIĄT LAT CORAZ BAR­DZIEJ POWSZECHNY”.

Ból z braku aktyw­no­ści stał się przez ostat­nie pięć­dzie­siąt lat coraz bar­dziej powszechny i wsku­tek pan­de­mii COVID-19 to jesz­cze przy­spie­szyło. Wszy­scy mamy tego świa­do­mość. Ludzie prze­stali codzien­nie dojeż­dżać do pracy, tra­cąc oka­zję, żeby przejść kilka kilo­me­trów na pie­chotę, i zamiast tego zaczęli spę­dzać dłu­gie godziny przy nie­sta­bil­nych pro­wi­zo­rycz­nych biur­kach. Z powodu złej postawy i braku ruchu znacz­nie nasi­liły się przy­padki bólu w szyi i dol­nej czę­ści ple­ców. Ci, któ­rzy regu­lar­nie cho­dzili na siłow­nię, porzu­cili ten zwy­czaj, co dopro­wa­dziło do ura­zów, kiedy wresz­cie mogli do niej wró­cić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki