Chrzań te diety - Agnieszka Piskała, Krystyna Romanowska - ebook

Chrzań te diety ebook

Krystyna Romanowska, Agnieszka Piskała

4,0

Opis

Jedzenie nie powinno i nie może wywoływać w nas ciągłego niepokoju i poczucia winy. W świecie, w którym jedzenie stało się fetyszem i rodzajem religii, a zaburzenia odżywiania są normą u kobiet i mężczyzn, warto ostudzić temperaturę. Ta książka uspokaja nastroje.

Autorki (znana dietetyczka i dziennikarka), biorą na warsztat mity dotyczące „właściwego odżywiania”. Czy gluten naprawdę szkodzi? Dlaczego nie możemy schudnąć? Czy warto robić detoks?

To ogromna przyjemność czytać zapis błyskotliwego dialogu mądrych kobiet, odnoszących się do świata ze zdrowym dystansem i szanujących życiowe wybory innych. Jest to książka dla wszystkich tych, którzy chcą w mądrzejszy sposób decydować o swoim życiu. Tomasz Sobierajski

Everything in moderation: „wszystko z umiarem” – mawiał mój szkocki teść za Markiem Twainem. Dziewczyny potrafią przekuć tę maksymę w fascynującą opowieść o tym, co i jak powinniśmy jeść. Agnieszka Piskałą A jest arcyinteligentną osobą z dużym poczuciem humoru i dystansem do świętych „praw dietetyki”. Krystyna Romanowska ma zdrowy rozsądek i pazur. Monika Zamachowska

Agnieszka Piskała ma wyjątkowy talent. Jako dietetyk nie tylko zna się na rzeczy, ale potrafi kapitalnie przekonać do siebie. Jej się po prostu ufa. Michał Olszański

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 194

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (43 oceny)
19
13
4
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaGA

Z braku laku…

Autorka powiela wiele mitów które dawno zostały obalone więc nie polecam.
00
Antilia18

Dobrze spędzony czas

Ten poradnik jest świetne napisany. Autorki pokazują jak powinna wyglądać zdrowa relacja z jedzeniem. Dają przydatne rady na temat odchudzania oraz obalają mity. W tej książce każdy coś dla siebie znajdzie, są informacje jak wprowadzać zdrowe produkty dzieciom oraz słodycze. Również zajdziemy o piciu mleka, glutenie czy nieregularnym jedzeniem. Polecam to czytać osobom, które wchodzą w zdrowe odżywianie, bo osoby bardziej zagłębione w temat nic dla siebie nie znajdą. Polecam bardzo osobom początkującym przeczytać, bo ta książka jest skarbnicą wiedzy dla nas, jak i dla dzieci (jeśli chodzi o temat słodyczy). Instagram @zaczytana_dziewczyna18
00

Popularność




Au­to­rzy: Kry­sty­na Ro­ma­now­ska, Agniesz­ka Pi­ska­ła

Re­dak­cja: Ewa Bier­nac­ka

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Gin­towt

Skład: IMK

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

Re­dak­tor pro­jek­tu: Agniesz­ka Fi­las

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Pi­ska­ła, Kry­sty­na Ro­ma­now­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2017

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-088-5

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Agnieszka Piskała

ŚPIJCIE SPOKOJNIE, JESTEŚCIE URATOWANI :)

Die­ta – nie ma w moim ży­ciu za­wo­do­wym dnia bez tego sło­wa. Nie­za­leż­nie od tego, czy coś pi­szę, czy mó­wię w te­le­wi­zji, czy roz­pra­wiam w ra­dio, czy tłu­ma­czę pa­cjen­tom lub pe­ro­ru­ję na wy­kła­dach, spo­tka­niach, kon­fe­ren­cjach…

Die­ta – sło­wo de­mon. Czło­wiek przez nie się spi­na, na­je­ża i ob­le­wa zim­nym po­tem. Nie­ste­ty, die­ta chy­ba tyl­ko w Pol­sce ma ta­kie złe ko­no­ta­cje. Z do­kle­jo­nym do niej przy­miot­ni­kiem OD­CHU­DZA­JĄ­CA. Te sło­wa w du­ecie spra­wia­ją, że my­śli bie­gną ku sko­ja­rze­niom: nie­smacz­nie, ale zdro­wo, wy­rze­cze­nia, ale dla spra­wy, głód, ale szyb­ko będą efek­ty, dro­go, ale sku­tecz­nie, eko­lo­gicz­nie, ale dla spo­ko­ju su­mie­nia. Do tego: „tyl­ko na ja­kiś czas” oraz „i tak się nie uda”.

We wszyst­kich in­nych ję­zy­kach sło­wo to ozna­cza styl ży­cia, a nie asce­tycz­ne wi­zje gło­dze­nia się wy­nisz­cza­ją­ce­go, nie­smacz­ne­go, ale sku­tecz­ne­go (może, bo prze­cież nikt nie gwa­ran­tu­je suk­ce­su). W imię ma­rzeń sta­ją­cych się ob­se­sją dnia co­dzien­ne­go. Za­mro­cze­ni hip­no­tycz­nie upra­gnio­ną wi­zją, nie za­sta­na­wia­my się, czym tak na­praw­dę są tej wi­zji re­pre­zen­ta­cje: „syl­wet­ka ide­al­na”, „pięk­na cera”, „brak cel­lu­li­tu”, „czy­ste tęt­ni­ce”, „zdro­we je­li­ta”. Czy na­praw­dę chcesz my­śleć o so­bie tak wy­ryw­ko­wo i zro­bić wszyst­ko, by wy­le­czyć die­tą za­skór­ni­ka na twa­rzy, za­ra­zem do­pro­wa­dza­jąc się do ane­mii?

DIE­TA to fi­lo­zo­fia eg­zy­sten­cji, spo­sób ży­cia, coś, co bę­dzie ci to­wa­rzy­szyć do koń­ca ży­cia. I bę­dziesz czuć się z nią do­brze. Nie bę­dziesz o niej pa­ra­no­icz­nie my­śleć, ob­se­syj­nie sto­so­wać no­wych za­le­ceń opu­bli­ko­wa­nych w pe­rio­dy­kach bądź prze­czy­ta­nych na jed­nej ze stron in­ter­ne­to­wych. Bę­dziesz jeść tyle, ile po­trze­bu­jesz, cie­szyć się tym, co słu­ży two­je­mu or­ga­ni­zmo­wi. Się­gniesz po to, co daje ci siłę do dzia­ła­nia, a wy­eli­mi­nu­jesz i ogra­ni­czysz to, co ci nie słu­ży. Ale nie dla­te­go, że ktoś „mą­dry” ci to po­wie­dział, tyl­ko dla­te­go, bo tak czu­je twój or­ga­nizm. Nie dla­te­go, że ce­le­bry­ta chwa­li się nową die­tą. Dla nie­go może jest ona do­bra (albo tak su­biek­tyw­nie to oce­nia), ale nie­ko­niecz­nie taka bę­dzie dla cie­bie.

Nie mu­sisz ko­pio­wać na wła­sny uży­tek po­pu­lar­nych diet, któ­re ro­bią spu­sto­sze­nie w wie­lu gło­wach, ale przede wszyst­kim żo­łąd­kach, aby die­te­ty­cy mo­gli cię po nich przy­wra­cać do zdro­wia.

Je­śli chcesz być na­praw­dę mą­dry, zdro­wy i od­po­wie­dzial­ny za swo­je ży­cie, to jako die­te­tyk z całą od­po­wie­dzial­no­ścią po­wiem ci jed­no: „CHRZAŃ TE DIE­TY”. Bo to ty naj­le­piej wiesz, co jest dla cie­bie do­bre, a twój die­te­tyk po­mo­że ci to usys­te­ma­ty­zo­wać i spra­wi, że cza­sem, gdy zjesz coś „nie­zdro­we­go” (choć ja nie znam ta­kie­go sło­wa), np. małe chip­sy, po­my­ślisz so­bie: „do­brze mi”, a głów­nym te­ma­tem two­ich co­dzien­nych my­śli bę­dzie:

• jaką prze­czy­tać książ­kę?

• na jaki film pójść z dzieć­mi do kina?

• co smacz­ne­go zro­bić na nie­dziel­ny obiad?

• jak zro­bić smacz­ny de­ser na bab­skie spo­tka­nie?

Zbiór tych die­te­tycz­nych opo­wie­ści nie po­wstał­by bez Kry­si, zna­ko­mi­tej dzien­ni­kar­ki, ale przede wszyst­kim ko­bie­ty pe­tar­dy, któ­ra wy­ła­pu­je po­trze­by czy­tel­ni­ka i drą­ży je do sa­me­go sed­na, by ni­ko­go nie zo­sta­wić z po­czu­ciem nie­do­sy­tu.

Tak też po­wsta­ła ta książ­ka, po­łą­cze­nie mo­jej wie­dzy, ale przede wszyst­kim za­wo­do­we­go do­świad­cze­nia, z któ­re­go czer­pa­łam naj­wię­cej, i wie­dzy Kry­si, „ży­wie­nio­we­go de­tek­ty­wa”, któ­ra na­mie­rzy­ła przy­czy­ny wie­lu obo­wią­zu­ją­cych mi­tów o je­dze­niu i roz­pra­wi­ła się z nimi, wspie­ra­jąc au­to­ry­te­ta­mi. To ko­bie­ta, któ­ra nie zna kom­pro­mi­sów. Wy­rzu­cą ją drzwia­mi, to wej­dzie oknem, po to, by do­ciec praw­dy i przed­sta­wić ją wam w tej książ­ce.

Śpij­cie spo­koj­nie, przy­by­wa­my z od­sie­czą :)

Krystyna Romanowska

TE WSZYSTKIE (JEDZENIOWE) STRACHY

Do­kład­nie rok temu prze­pro­wa­dza­łam wy­wiad z ka­na­dyj­sko-ame­ry­kań­ską le­kar­ką, spe­cja­list­ką ds. na­tu­ral­ne­go od­ży­wia­nia. Po roz­mo­wie po­pa­trzy­ła na mnie uważ­nie i za­py­ta­ła: „Jesz lak­to­zę, glu­ten i cu­kier?”. A kie­dy po­twier­dzi­łam, zwró­ci­ła się do swo­je­go asy­sten­ta: „John, czy ty wiesz, że ona je lak­to­zę, glu­ten i cu­kier!?”. Wzrok Joh­na po­wę­dro­wał ku mnie – ży­wie­nio­we­mu skan­se­no­wi – i jego brwi unio­sły się ze zdzi­wie­nia, nie­do­wie­rza­nia i dez­apro­ba­ty.

Uwierz­cie –było to dla mnie trud­nym prze­ży­ciem. Po­ko­na­na die­te­tycz­nie, we­szłam do ho­te­lo­wej win­dy, po­pa­trzy­łam w lu­strze na moją twarz peł­ną grze­chów lak­to­zo­wo-glu­te­no­wo-cu­kro­wych (do­dat­ko­wo wy­eks­po­no­wa­nych przez ja­skra­we świa­tło!). I po­wie­dzia­łam so­bie: „Ko­niec! Od dzi­siaj moje ży­cie ule­gnie zmia­nie. Na sześć ty­go­dni od­sta­wiam te wszyst­kie pro­duk­ty”.

W po­sta­no­wie­niu tym wy­trwa­łam ok. 400 m. Pod­czas spa­ce­ru do przy­stan­ku tram­wa­jo­we­go za­czę­łam my­śleć, jak wcie­lić je w ży­cie. Wy­szło na to, że będę mu­sia­ła spę­dzać w kuch­ni po­ło­wę ży­cia, a na do­da­tek będę cho­dzi­ła cią­gle głod­na. Do­je­chaw­szy do domu, wie­dzia­łam już, że to nie dla mnie. A po­tem po­zna­łam Agniesz­kę i zro­zu­mia­łam, że nie mogę jeść die­te­tycz­ne­go stre­su na śnia­da­nie, obiad i ko­la­cję. Wy też nie mo­że­cie. Dla­te­go prze­czy­taj­cie tę książ­kę.

Agnieszka Piskała

PROLOG, CZYLI NIE WSZYSCY JESTEŚMY EKSPERTAMI W SPRAWACH ŻYWIENIA

Na­zy­wam się Agniesz­ka Pi­ska­ła, je­stem eks­pert­ką ds. ży­wie­nia i nie boję się użyć tego okre­śle­nia. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści lu­dzi pi­szą­cych o zdro­wym od­ży­wia­niu, wiem, o czym pi­szę.

Nie po­wiem ci, co i jak masz jeść, bo to ty je­steś eks­per­tem w swo­jej oso­bi­stej die­cie. Ale dam ci wie­le wska­zó­wek, któ­re wy­pro­wa­dzą cię z ży­wie­nio­we­go cha­osu. Bo praw­do­po­dob­nie w nim je­steś, i kie­dy wcho­dzisz do su­per­mar­ke­tu, my­ślisz so­bie: „Prze­cież tu nie ma nic do je­dze­nia”. Nie będę cię za­nu­dza­ła ta­bel­ka­mi war­to­ści ener­ge­tycz­nej, ba – nie pod­su­nę ci na­wet skse­ro­wa­nej kart­ki z co­dzien­ny­mi ja­dło­spi­sa­mi. Oba­lę więk­szość ży­wie­nio­wych mi­tów, po­śmie­ję się (nie­zło­śli­wie) z tych, któ­rzy przed we­se­lem chcą w cią­gu ty­go­dnia schud­nąć 10 kg, i opo­wiem ci, że wszyst­ko, co po­wi­nie­neś wie­dzieć o swo­im ja­dło­spi­sie, masz za­pi­sa­ne w ge­nach. Resz­ta jest uważ­nym słu­cha­niem swo­je­go or­ga­ni­zmu. Tyl­ko tyle i aż tyle.

Cze­mu ja? Bo za mną stoi aka­de­mic­ki dy­plom, ży­wie­nie to moja pa­sja, a do tych nie­bo­tycz­nych eks­perc­kich za­let mam ak­tyw­ny gen oty­ło­ści (zgod­nie z na­zwą pre­de­sty­nu­ją­cy do ty­cia), więc wiem, o czym mó­wię! Pięt­na­ście lat temu ukoń­czy­łam Wy­dział Nauk o Ży­wie­niu Czło­wie­ka i Kon­sump­cji na war­szaw­skiej SGGW i uzy­ska­łam ty­tuł ma­gi­stra in­ży­nie­ra ży­wie­nia czło­wie­ka. W gło­wie mia­łam wy­uczo­ną na pa­mięć pi­ra­mi­dę zdro­we­go ży­wie­nia IŻŻ, opa­no­wa­ne do per­fek­cji opro­gra­mo­wa­nie „Die­ta”, oraz kil­ka teo­rii, a w kie­sze­ni wspo­mnia­ny już dy­plom z oce­ną bar­dzo do­brą.

Do­brze, że by­łam nie­złą stu­dent­ką. Bo już na po­cząt­ku mo­jej ka­rie­ry za­czę­ły się scho­dy. Skoń­czy­łam kurs diet co­achin­gu. Wie­dzia­łam, że dro­ga do zmian w ja­dło­spi­sie pro­wa­dzi przez gło­wę pa­cjen­ta. Po­tem prze­szłam epi­zod ży­wie­nia on­ko­lo­gicz­ne­go dzie­ci (to bar­dzo za­nie­dba­na dzie­dzi­na). Jed­nak, bę­dąc mamą ma­łe­go Ja­sia, trud­no mi się było spo­ty­kać z ro­dzi­ca­mi dzie­ci w jego wie­ku, cho­ru­ją­cy­mi na no­wo­twór. Nie mu­szę wam tłu­ma­czyć, dla­cze­go. Ostat­ni (jak do­tąd) port, do któ­re­go do­bi­łam, to nu­tri­ge­ne­ty­ka i nu­tri­ge­no­mi­ka. Są to dys­cy­pli­ny na­uko­we po­zwa­la­ją­ce in­dy­wi­du­ali­zo­wać za­le­ce­nia ży­wie­nio­we zgod­nie z ge­no­ty­pem czło­wie­ka. To praw­dzi­we cudo: die­te­ty­ka XXI wie­ku! Co przede mną? Dal­sza na­uka, by dzię­ki niej sku­tecz­niej po­ma­gać tym, któ­rzy szu­ka­ją eks­perc­kiejwie­dzy do­ty­czą­cej ży­wie­nia, na­dą­ża­ją­cej za współ­cze­snym świa­tem.

A cze­go ocze­ku­je od nas dzi­siej­szy świat w kwe­stiach ży­wie­nia, diet, ku­li­na­riów?

Oba­wiam się, że spo­dzie­wa się po nas na­dą­ża­nia za ide­al­ny­mi syl­wet­ka­mi ce­le­bry­tów, ich wy­re­tu­szo­wa­ny­mi zdję­cia­mi, sto­so­wa­nia się do nie­skom­pli­ko­wa­nych (albo wła­śnie strasz­li­wie trud­nych) prze­pi­sów z uży­ciem ka­szy ja­gla­nej, jar­mu­żu i de­tok­sów. I co tam jesz­cze jest na to­pie. W księ­gar­niach pół­ki ugi­na­ją się od be­st­sel­le­rów die­te­tycz­nych. Ich au­to­ra­mi są ak­tor­ki mik­su­ją­ce w kuch­ni po to, żeby zwięk­szyć oglą­dal­ność swo­je­go se­ria­lu. Spor­t­smen­ki, któ­rym wy­da­je się, że roz­miar 36 pre­de­sty­nu­je je do tego, żeby uczyć lu­dzi, jak zdro­wo jeść. Mo­del­ki na eme­ry­tu­rze, z buj­ną ba­zy­lią na oknie, któ­ra zo­sta­ła po ostat­niej im­pre­zie.

Jak ro­dzą się eks­per­ci od ży­wie­nia? Wła­śnie tak. Prze­cież wszy­scy mu­si­my coś jeść. I każ­dy ma na ten te­mat coś do po­wie­dze­nia. Czy to mo­del­ka ze swo­im wy­jąt­ko­wym prze­pi­sem na „owsian­kę”, czy pio­sen­kar­ka z zie­lo­nym kok­taj­lem. Sta­ty­stycz­nie moż­na ze swo­imi mą­dro­ścia­mi do­trzeć do gru­py do­ce­lo­wej, ale czy fak­tycz­nie na tym to wszyst­ko po­win­no po­le­gać? Czy na­praw­dę wszy­scy po­win­ni­śmy być eks­per­ta­mi od wszyst­kie­go? Daj­my szan­sę die­te­ty­kom mó­wić o ży­wie­niu, le­ka­rzom o le­cze­niu, ar­chi­tek­tom o pro­jek­to­wa­niu, ogrod­ni­kom o sa­dze­niu, a dzien­ni­ka­rzom o zbie­ra­niu in­for­ma­cji i pi­sa­niu.

Krystyna Romanowska

CO MA EKSPERT WSPÓLNEGO Z INTERNETOWĄ BAŃKĄ FILTRUJĄCĄ?

Co­raz wię­cej jest wśród nas „eks­per­tów”, a winę za to po­no­si no­śnik, któ­ry ską­d­inąd po­wi­nien do­stać do­ży­wo­cie za roz­pad wię­zi mię­dzy­ludz­kich, czy­li In­ter­net.

„Fil­ter bub­ble” (in­for­ma­cyj­na bań­ka fil­tru­ją­ca) – tak się na­zy­wa zja­wi­sko se­lek­tyw­ne­go do­bo­ru in­for­ma­cji (przede wszyst­kim w In­ter­ne­cie). Dzie­je się tak, po­nie­waż dzien­ni­ka­rze się­ga­ją w swo­ich wy­wia­dach po oso­by, któ­re wy­po­wia­da­ły się w in­nych me­diach i zdo­by­ły już pew­ną po­pu­lar­ność. Jako eks­per­ci mają do­star­czyć krót­ką, syn­te­tycz­ną wy­po­wiedź, pa­su­ją­cą do kon­cep­cji pro­gra­mu czy ga­ze­ty. W efek­cie mamy w me­diach do czy­nie­nia ze sta­łą gru­pą eks­per­tów, rzad­ko uzu­peł­nia­ną o nowe na­zwi­ska, wy­po­wia­da­ją­cą się w pew­nej mie­rze w prze­wi­dy­wal­ny spo­sób – pi­sze so­cjo­loż­ka dr Li­dia Stę­piń­ska-Usta­siak w pra­cy dok­tor­skiej na te­mat eks­per­tów.

Jako dzien­ni­kar­ka wiem, że rzad­ko komu chce się szu­kać no­we­go eks­per­ta, zwy­kle kon­tak­tu­je­my się z kimś, kto już się na dany te­mat wy­po­wia­dał.

Je­że­li więc zna­na ar­tyst­ka jest ofia­rą nie­uda­nych ope­ra­cji pla­stycz­nych, na­tych­miast sta­je się eks­pert­ką od… nie­uda­nych ope­ra­cji pla­stycz­nych.

– Za­dzwoń do Ik­siń­skie­go, on mi­lion razy mó­wił o de­tok­sie/de­pre­sji/wa­ka­cjach z dzieć­mi/koń­cu świa­ta (nie­po­trzeb­ne skre­ślić) – sły­szy się co­dzien­nie w re­dak­cjach. I dzien­ni­ka­rze tak ro­bią, bo szyb­ciej.

To zja­wi­sko może się wy­da­wać zu­peł­nie nie­groź­ne, ale by­naj­mniej ta­kie nie jest. Za­my­ka­nie krę­gu eks­perc­kie­go jest za­my­ka­niem obie­gu in­for­ma­cji. In­ny­mi sło­wy, je­że­li za je­dy­ną eks­pert­kę od de­pre­sji uzna­my po­dróż­nicz­kę, któ­ra „prze­szła przez nie­moc de­pre­sji i ty też mo­żesz”, i nie bę­dzie­my roz­ma­wiać o tej cho­ro­bie z le­ka­rza­mi, fał­szu­je­my rze­czy­wi­stość, co wię­cej szko­dzi­my lu­dziom, nie prze­ka­zu­jąc im rze­tel­nych, szer­szych in­for­ma­cji. Eks­per­tów ce­le­bry­tów dzien­ni­ka­rze na­zy­wa­ją w swo­im żar­go­nie „tymi, co to wła­ści­wie nie wia­do­mo co zro­bi­li, ale wszy­scy z nich ko­rzy­sta­ją”. Jak od­róż­nić ce­le­bry­tę od praw­dzi­we­go eks­per­ta? Po pro­stu jego opo­wie­ści się nie spraw­dza­ją. Dla­te­go ra­czej nie po­pra­wi­my swo­jej wagi czy ja­ko­ści ży­cia, ro­biąc wszyst­ko tak, jak po­wie­dział za­pro­szo­ny do pro­gra­mu eks­pert ce­le­bry­ta. W te­le­wi­zji moż­na usły­szeć ta­kie na przy­kład roz­mo­wy: „Masz ko­goś? No, tu jest Ko­wal­ska. Ko­wal­ska? Ja już rzy­gam Ko­wal­ską. To nie chcę. No to Ik­siń­ski. Nie, rzy­gam Ik­siń­skim. Ko­goś no­we­go. A, no to mam No­wak. A jak jesz­cze ład­na, no to da­waj ją” (cyt. za dr Li­dia Stę­piń­ska-Usta­siak). Na szczęś­cie eks­pert ce­le­bry­ta tra­ci wia­ry­god­ność nie tyl­ko z tego po­wo­du, że to, co mówi, nie po­kry­wa się z rze­czy­wi­sto­ścią. Sam fakt czę­ste­go po­ja­wia­nia się w me­diach w kon­tek­ście róż­nych te­ma­tów z cza­sem pod­wa­ża za­ufa­nie dzien­ni­ka­rza do nie­go.

Jak się uchro­nić przed wpły­wem fał­szy­wych eks­per­tów? Słu­chaj­my tych z do­rob­kiem na­uko­wym, na­ucz­my się uważ­nie fil­tro­wać stro­ny in­ter­ne­to­we z po­zor­nie na­uko­wy­mi in­for­ma­cja­mi (np. na te­mat glu­te­nu są ich ty­sią­ce). Oce­na wia­ry­god­no­ści źró­dła chro­ni nas przed wy­słu­chi­wa­niem he­re­zji – w na­uce pu­bli­ka­cja wia­ry­god­na to ta opu­bli­ko­wa­na w pi­śmie o wy­so­kim tzw. im­pact fac­to­rze. Na­sza oce­na po­cho­dze­nia in­for­ma­cji po­win­na być przede wszyst­kim zdro­wo­roz­sąd­ko­wa.

Na lo­gi­kę – tre­ner­ka fit­ness nie może być psy­cho­te­ra­peut­ką, bo nie ma ku temu kwa­li­fi­ka­cji, na­wet naj­wspa­nial­szy ku­charz nie po­ra­dzi nam, w ja­kim ban­ku wziąć kre­dyt (tu chy­ba w ogó­le nie ma do­bre­go do­rad­cy!), sty­li­sta nie od­po­wie na py­ta­nie: „Co bę­dzie da­lej z ży­ciem na na­szej pla­ne­cie?”, a pio­sen­kar­ka-eko­ma­ma nie roz­wie­je wąt­pli­wo­ści do­ty­czą­cych szcze­pie­nia dzie­ci. Dla­te­go je­że­li Agniesz­ka Pi­ska­ła za­py­ta mnie, czy ma wy­po­wia­dać się w te­le­wi­zji na te­mat szans roz­wo­ju ener­ge­ty­ki ją­dro­wej – od­ra­dzę jej. A zresz­tą, i tak nie za­py­ta.

Agnieszka Piskała

MOŻESZ JEŚĆ WSZYSTKO!

O po­dzia­le pro­duk­tów spo­żyw­czych na „zdro­we” i „nie­zdro­we” sły­szę od daw­na. Lu­dzie py­ta­ją:

• Co jest zdro­we?

• Co jest nie­zdro­we i cze­go nie jeść?

• Któ­re pro­duk­ty jeść, a któ­re cał­ko­wi­cie wy­klu­czyć z die­ty?

• Czy na­praw­dę nie mogę jeść cia­stek?

• Czy mogę cza­sem zjeść chleb ze smal­cem?

Od­po­wiedź jest jed­na: „Moż­na jeść wszyst­ko”. Trze­batyl­ko wie­dzieć, w ja­kich ilo­ściach, kie­dy, w ja­kich oko­licz­noś­ciach i oczy­wi­ście, ja­kiej ja­ko­ści jest pro­dukt. Pa­mię­taj­my o klu­czo­wej in­for­ma­cji, a wła­ści­wie de­fi­ni­cji pro­duk­tu spo­żyw­cze­go. Otóż pro­dukt spo­żyw­czy to coś, co zo­sta­ło do­pusz­czo­ne jako do­zwo­lo­ne do ob­ro­tu w prze­my­śle spo­żyw­czym i nie może za­gra­żać zdro­wiu i ży­ciu kon­su­men­ta. Nie­za­leż­nie od tego, czy to jest jo­gurt, buł­ka, wa­fel, chip­sy czy mie­szan­ka wa­rzyw.

Nie lu­bię po­wszech­ne­go de­pre­cjo­no­wa­nia nie­któ­rych pro­duk­tów i po­wta­rza­nia:

• Sło­dy­cze to zło!

• Chip­sy to zło!

• Zupa w to­reb­ce to zło!

• Mro­żo­na piz­za to zło!

Nie ma złych pro­duk­tów, jest tyl­ko zła die­ta. Na­wet kie­dy spoj­rzy­my na pi­ra­mi­dę zdro­we­go ży­wie­nia, zo­ba­czy­my, że każ­dy pro­dukt może mieć miej­sce w zbi­lan­so­wa­nej die­cie, o ile jest spo­ży­wa­ny w od­po­wied­nim cza­sie i w od­po­wied­niej ilo­ści.

Kie­dy mo­że­my jeść sło­dy­cze?

Kie­dy je­ste­śmy na wy­ciecz­ce w gó­rach, na­sze dziec­ko jest przed lek­cją wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go, stu­dent cze­ka na trud­ny eg­za­min. Zje­dze­nie ma­łej por­cji sło­dy­czy jest w tych przy­pad­kach ab­so­lut­nie uza­sad­nio­ne. Szyb­ki wzrost po­zio­mu glu­ko­zy we krwi uła­twia pra­cę mó­zgu, uspraw­nia pra­cę mię­śni. Więc czy fak­tycz­nie sło­dy­cze w każ­dej sy­tu­acji to zło? Wszyst­ko za­le­ży od kon­tek­stu i wiel­ko­ści por­cji.

Ale waż­na uwa­ga! Ba­ton w roz­mia­rze XXL w sen­sie sma­ko­wym, nie ka­lo­rycz­nym, przy­nie­sie taki sam efekt, jak ten w roz­mia­rze XS.

A trze­ci ka­wa­łek cze­ko­la­dy sma­ku­je prze­cież tak samo jak ten pierw­szy, więc czy trze­ba zjeść trzy ka­wał­ki?

Mój syn jest za­pa­lo­nym ki­bi­cem pił­ki noż­nej. Raz na ja­kiś czas, pod­czas Ligi Mi­strzów, sły­szę: „Mamo, zro­bisz nam taki praw­dzi­wy wie­czór ki­bi­ca?”. Ser­wu­jąc pla­ster­ki z cu­ki­nii i pa­łecz­ki z mar­chew­ki oraz po­da­jąc chłop­com na­par z ru­mian­ku i mię­ty, mo­gła­bym już wię­cej nie zo­ba­czyć de­sko­ro­lek w przed­po­ko­ju. Nie mó­wiąc o tym, że mój Jaś był­by kla­so­wym out­si­de­rem. Dla­te­go się­gam do szaf­ki po po­pcorn, wle­wam olej do garn­ka, wsy­pu­ję zia­ren­ka i cze­kam na pyk-pyk. Wyj­mu­ję colę z lo­dów­ki i może na­wet do­da­ję w mi­secz­ce ko­lo­ro­we żel­ki. Chip­sy wje­cha­ły jako pierw­sze.

Je­śli raz na ja­kiś czas zje­my te przy­sło­wio­we „nie­zdro­we” pro­duk­ty, to nic się w na­szym ży­ciu nie zmie­ni.

A co z pro­duk­ta­mi zdro­wy­mi?

Czy rze­czy­wi­ście mo­że­my jeść je „na bo­ga­to”? Czy je­że­li tych zdro­wych zje­my wię­cej, to efekt „wow, ale schu­dłaś!” bę­dzie szyb­szy? Nie­ste­ty, nie. Na­wet naj­zdrow­szy pro­dukt je­dzo­ny w du­żych ilo­ściach nie wpły­wa ko­rzyst­nie na zdro­wie. Każ­dy wie (nie każ­dy lubi), jak wy­glą­da i sma­ku­je jo­gurt na­tu­ral­ny. Ale jo­gurt sły­nie z do­bro­dziej­stwa ła­two przy­swa­jal­ne­go biał­ka, ma dużo wap­nia po­trzeb­ne­go ko­ściom. Do­dat­ko­wo bak­te­rie pro­bio­tycz­ne uspraw­nia­ją­ce pra­cę prze­wo­du po­kar­mo­we­go. Jest lek­ko­straw­ny, ni­sko­ener­ge­tycz­ny. Sło­wem: ży­wie­nio­wy maj­stersz­tyk. O ile zje­my je­den dzien­nie. A nie sie­dem. Je­śli zje­my zbyt dużo pro­duk­tów bo­ga­tych w biał­ko (a jo­gurt na­tu­ral­ny nie­wąt­pli­wie taki jest), to z jed­nej stro­ny bar­dzo pod­krę­ci­my me­ta­bo­lizm, ale z dru­giej stro­ny do­star­czy­my or­ga­ni­zmo­wi za wie­le biał­ka. To po­cią­gnie za sobą np. duże ob­cią­że­nie na­szych ne­rek.

Moda na die­ty wy­so­ko­biał­ko­we mąci w gło­wach i umy­słach, a przede wszyst­kim w me­ta­bo­li­zmie wie­lu osób. Słyn­na i nie­sław­na die­ta Du­ka­na przy­spo­rzy­ła mi wie­lu po­szko­do­wa­nych pa­cjen­tów z nie­wy­dol­no­ścią ne­rek i kwa­si­cą me­ta­bo­licz­ną. Dzi­wi­li się: prze­cież je­dli zdro­we pro­duk­ty, a te­raz są cho­rzy! Oczy­wi­ście, pro­duk­ty bo­ga­te w biał­ko uła­twia­ją chud­nię­cie. Ła­twiej jest or­ga­ni­zmo­wi „po­ciąć” skro­bię na po­je­dyn­cze czą­stecz­ki glu­ko­zy, niż w bar­dziej za­awan­so­wa­nym pro­ce­sie fi­zy­ko­che­micz­nym prze­ro­bić biał­ko na ami­no­kwa­sy, a po­tem na ener­gię dla or­ga­ni­zmu. Dla­te­go tak wie­le osób zmie­ni­ło die­tę na wy­so­ko­biał­ko­wą, bo wy­ma­ga­ła du­żych po­kła­dów we­wnętrz­nej ener­gii, bez po­czu­cia gło­du, a z uczu­ciem „mniej­szych spodni dnia na­stęp­ne­go”. Za­ło­że­nie (z bio­che­micz­ne­go punk­tu wi­dze­nia) bar­dzo słusz­ne. Naj­więk­sze znisz­cze­nia w or­ga­ni­zmie po­wo­du­ją pro­duk­ty ubocz­ne tra­wie­nia bia­łek, o któ­rych nikt nie miał od­wa­gi pi­sać. Je­śli nie wiesz, jak mo­dy­fi­ko­wać swój ja­dło­spis, zo­bacz, co pro­po­nu­je In­sty­tut Żyw­no­ści i Ży­wie­nia i re­ko­men­do­wa­na przez nie­go nowa pi­ra­mi­da zdro­we­go ży­wie­nia. Oczy­wi­ście każ­dy z nas jest inny, ale – co do za­sa­dy – nie moż­na bez skut­ków ubocz­nych pro­duk­tów mlecz­nych i na­bia­ło­wych z sa­me­go szczy­tu spro­wa­dzić do pod­sta­wy pi­ra­mi­dy. W tym wy­pad­ku mniej zna­czy po pro­stu mniej.

Co z ko­lej­ną die­tą, któ­ra do­pro­wa­dza mnie do bia­łej go­rącz­ki? Z ja­dło­spi­sem za­kła­da­ją­cym, że owo­ce moż­na jeść je­dy­nie do go­dzi­ny 12.00?

Po­dob­no nie wol­no ich jeść po po­łu­dniu, a po go­dzi­nie 18.00 za­gra­ża to na­sze­mu ży­ciu! Czy spo­tka­li­ście oso­bę, któ­ra do­ko­na­ła­by ży­wo­ta z po­wo­du zje­dze­nia owo­cu po go­dzi­nie 12.00 albo po 18.00? Po­mi­jam przy tym te, któ­re w ra­mach od­chu­dza­nia przez cały dzień nic nie je­dzą, a wie­czo­rem w sta­nie wil­cze­go gło­du szu­ka­ją zdro­we­go roz­wią­za­nia i zja­da­ją, wy­ci­ska­ją, mik­su­ją albo „so­ko­wi­ru­ją” nie­obli­czal­ne ilo­ści zdro­wych wa­rzyw i owo­ców.

Krystyna Romanowska

JEDZENIE A SEKS

– mówi Pa­weł Droź­dziak, psy­cho­te­ra­peu­ta

Na na­szych oczach po­wsta­ła cy­wi­li­za­cja opę­ta­na ob­se­sją je­dze­nia. Albo po­wstrzy­my­wa­nia się od je­dze­nia. Albo zja­da­nia tych albo in­nych po­kar­mów, po­zby­wa­nia się tłusz­czu. Je­ste­śmy przy­tło­cze­ni pro­gra­ma­mi ku­chen­ny­mi i re­stau­ra­cyj­ny­mi, w któ­rych go­dzi­na­mi roz­pra­wia się o tym, co moż­na zjeść i czy bę­dzie smacz­ne?

Nie wy­da­je się Panu, że mamy do czy­nie­nia z czymś dziw­nym w za­kre­sie ży­wie­nia?

Je­że­li chce­my to zro­zu­mieć, mu­si­my za­uwa­żyć, że je­dze­nie jest for­mą po­dą­ża­nia za in­stynk­tem. Nasz sto­su­nek do je­dze­nia ma więc zwią­zek z na­szym sto­sun­kiem do in­stynk­tów.

Skom­pli­ko­wa­ne…

Nie, cał­kiem pro­ste. Przez całe wie­ki kul­tu­ra uczy­ła lu­dzi po­wstrzy­my­wa­nia jed­ne­go z sil­niej­szych po­pę­dów – po­pę­du sek­su­al­ne­go. Wy­pie­ra­nie, prze­mil­cza­nie, sub­li­mo­wa­nie, za­prze­cza­nie i prze­śla­do­wa­nie tej siły w czło­wie­ku przy­bie­ra­ło róż­ne for­my, inne nie­co dla męż­czyzn i inne dla ko­biet.

Ko­bie­tom sta­wia­no tu wy­ma­ga­nia o wie­le po­waż­niej­sze. Nie wy­star­cza­ło po­wtrzy­mać po­pęd okre­so­wo. Na­le­ża­ło prak­tycz­nie wca­le go nie mieć.

Naj­le­piej, żeby ko­bie­ty uda­wa­ły, że nie wie­dzą, o co cho­dzi.

Tak. Mają być nie­świa­do­me, a gdy męż­czy­zna ini­cju­je seks, mają być tym kom­plet­nie za­sko­czo­ne. Przy­zna pani, że to trud­ne za­da­nie, ale ko­bie­ty po­tra­fi­ły mu spro­stać. Przez wie­le wie­ków wy­kształ­ci­ły am­bi­wa­lent­ny sto­su­nek do wła­sne­go po­pę­du. Przy­bie­rał on róż­ne for­my: za­ka­za­na przy­jem­ność, wsty­dli­wy chi­chot. Czę­sto, gdy pra­gnie­nie sta­wa­ło się nie­po­wstrzy­ma­ne i nie­po­ję­te, da­wa­ły mu upust. Po­tem mu­sia­ły się zmie­rzyć z po­czu­ciem winy, stra­chu i cięż­kiej po­ku­ty. Aż do ko­lej­ne­go pa­rok­sy­zmu ule­ga­nia „po­ku­sie”. Wszyst­ko to na­zna­czy­ło ko­bie­cy sto­su­nek do wła­snej sek­su­al­no­ści na wie­le, wie­le wie­ków.

I dziś na­gle to zni­kło.

Wła­śnie. Do­słow­nie w cią­gu kil­ku­dzie­się­ciu lat kul­tu­ra za­ne­go­wa­ła wszyst­kie te wy­mo­gi, nie tyl­ko uzna­jąc je za nie­uza­sad­nio­ne, ale wręcz je ośmie­sza­jąc. Ale w przy­ro­dzie nic nie gi­nie, a przy­zwy­cza­je­nie bywa dru­gą na­tu­rą. Ten we­wnętrz­nie sprzecz­ny sto­su­nek do wła­snych po­pę­dów zo­stał dziś prze­nie­sio­ny z in­stynk­tu sek­su­al­ne­go (gdzie żad­ne za­ka­zy już nie obo­wią­zu­ją) na po­pęd gło­du. I dla­te­go tu­taj mamy te­raz ideę „bru­du”, „grze­chu”, „szko­dli­wej przy­jem­no­ści”. Do tego mo­że­my do­dać wie­le me­cha­ni­zmów ukry­wa­nia i za­prze­cza­nia, gdy robi się to, na co przy­cho­dzi ocho­ta.

Na przy­kład zja­da się chip­sy lub cze­ko­lad­ki. I my­śli o ga­stro­no­micz­nym pie­kle.

Nie ma już „czy­sto­ści” w daw­nym, sek­su­al­nym sen­sie, jest jed­nak „czy­stość” w sen­sie „czy­ste­go je­dze­nia” – po­zba­wio­ne­go winy, nad­mier­nej, a więc nie­le­gal­nej przy­jem­noś­ci i wszel­kich nie­cnych do­mie­szek. Dla­te­go lu­dzie dzie­lą je­dze­nie na zdro­we i nie­zdro­we, jak kie­dyś dzie­li­li ko­bie­ty na czy­ste i nie­czy­ste. I wo­kół nas robi się co­raz wię­cej grup sku­pio­nych na tym albo in­nym aspek­cie die­ty, któ­re cał­kiem jaw­nie przy­po­mi­na­ją już sek­ty.

Czy to zna­czy, że je­że­li ktoś ma kło­po­ty z je­dze­niem, to coś jest nie tak z jego sek­su­al­no­ścią?

W die­te­ty­zmach po­wta­rza się pe­wien sche­mat – jest im­puls zja­da­nia cze­goś, któ­ry na­le­ży po­wstrzy­mać, i „czy­stość” uzy­ski­wa­na dzię­ki wstrze­mięź­li­wo­ści. Jest też obec­ny ja­kiś ro­dzaj sza­ta­na – kon­cer­ny żyw­no­ścio­we, kon­cer­ny pro­du­ku­ją­ce pro­duk­ty GMO (ang. ge­ne­ti­cal­ly mo­di­fied or­ga­nism), cu­kier jako taki, któ­ry pod­stęp­nie nas kusi. Jak zły wilk w baj­ce o Czer­wo­nym Kap­tur­ku. Kie­dy po­wstrzy­ma­my im­puls, pój­dzie­my dro­gą wy­rze­cze­nia – uzy­ska­my czy­stość (du­cho­wą i fi­zycz­ną) oraz nie­za­leż­ność. A tak­że sa­tys­fak­cję ze sku­tecz­nej sa­mo­kon­tro­li. Ko­bie­ta jest głod­na i chce tyl­ko coś schru­pać w dro­dze bie­giem do au­to­bu­su, zbli­ża się do wil­ka z py­ta­niem: „A cze­mu masz ta­kie wiel­kie uszy?”, a tu bach – zja­dła kon­ser­want. Bo wilk wca­le nie jest bab­cią, a zdro­we je­dze­nie nie jest zdro­we. I nic już nie bę­dzie ta­kie jak wcze­śniej.

W przy­pad­ku je­dze­nia i sek­su nie cho­dzi ani o je­dze­nie, ani o sek­su­al­ność. Cho­dzi o kon­flikt mię­dzy pra­gnie­niem a wy­rze­cze­niem. Mię­dzy „bru­dem” a „czy­sto­ścią”. O sa­tys­fak­cję z kon­tro­li. Bo to ona – sa­mo­kon­tro­la – ma nas oczysz­czać. Cier­pie­nie, wy­rze­cze­nia, któ­re po­tra­fi­my znieść. Być może wy­rze­cze­nia tak moc­no wro­sły w fun­da­men­ty kul­tu­ro­wej kon­struk­cji „ko­bie­co­ści”, że kie­dy od­cze­pio­no od niej seks, mu­sia­ło się w jego miej­sce po­ja­wić coś in­ne­go. Je­dze­nie jest ide­al­ne, bo wszy­scy mu­si­my prze­cież jeść i za­wsze się do­ko­nu­je ja­kie­goś wy­bo­ru.

Jak nie ulec po­ku­sie zro­bie­nia z je­dze­nia fe­ty­szu?

Cie­ka­wie brzmi po­czą­tek py­ta­nia: „jak nie ulec po­ku­sie” w kon­tek­ście ca­ło­ści na­szej roz­mo­wy. My, oczy­wi­ście, nie mo­że­my wpły­wać świa­do­mie na to, na ja­kim punk­cie bę­dzie­my za­krę­ce­ni. Po pro­stu pew­ne­go dnia na­sza psy­chi­ka od­kry­wa, że coś się sta­ło dla niej waż­ne, czy na­wet klu­czo­we, i tyle. I nie mo­że­my tak po pro­stu po­sta­no­wić, że to ma prze­stać być dla nas istot­ne. Czło­wiek w taki spo­sób nie ste­ru­je za­war­to­ścią wła­snej gło­wy. Je­śli od­kry­wa­my, że je­dze­nie sta­ło się dla nas fe­ty­szem, to po­ra­dził­bym się temu po­przy­glą­dać. Za­sta­no­wić, dla­cze­go tak się dzie­je w kon­tek­ście ca­łe­go ży­cia, na­szych re­la­cji z in­ny­mi ludź­mi, ze świa­tem. To waż­niej­sze niż pod­ję­cie de­cy­zji typu: „będę się na tym kon­cen­tro­wać jesz­cze bar­dziej”, albo „na­tych­miast z tym koń­czę”. Tak to nie dzia­ła.

Agnieszka Piskała

JAK Z NIEZDROWEGO ZROBIĆ ZDROWE?

Są spo­so­by na od­cza­ro­wy­wa­nie mniej zdro­wych po­kar­mów i ro­bie­nie z nich bar­dzo zdro­wych.

Je­ste­śmy w sta­nie przy­go­to­wy­wać so­bie, a przede wszyst­kim na­szym (wy­bred­nym) dzie­ciom zdrow­sze wer­sje tych „nie­zdro­wych” pro­po­zy­cji ze skle­po­wej pół­ki. Oraz na od­wrót: da się zro­bić smacz­ne i zdro­we pro­duk­ty, któ­re wyj­ścio­wo były nie­zdro­we.

Ty lub Two­je dziec­ko lu­bi­cie jo­gur­ty owo­co­we –zo­bacz w skła­dzie, ile jest jo­gur­tu, a ile cu­kru i aro­ma­tów owo­co­wych. Je­śli nie umiesz prze­ko­nać dziec­ka do je­dze­nia jo­gur­tów na­tu­ral­nych z po­kro­jo­ny­mi owo­ca­mi, to zrób zdrow­szą wer­sję. Po pro­stu po­łącz pół na pół prze­sło­dzo­ny jo­gurt „owo­co­wy” z jo­gur­tem na­tu­ral­nym. Dziec­ko zje swój ulu­bio­ny jo­gurt, w ulu­bio­nym opa­ko­wa­niu, ale znacz­nie zdrow­szy.

Bia­ła buł­ka (kaj­zer­ka), kto jej nie lubi?Nie­ste­ty, pro­du­ko­wa­na jest na ba­zie oczysz­czo­nej mąki do­star­cza­ją­cej skro­bi, a nie waż­ne­go w na­szej die­cie błon­ni­ka. Co więc mo­że­my zro­bić, aby od­cza­ro­wać „nie­zdro­wość” buł­ki? Na­le­ży do­star­czyć błon­nik w in­nych pro­duk­tach. Oprócz sera lub wę­dli­ny, na­pa­kuj do ka­nap­ki z bia­łej kaj­zer­ki wa­rzyw: ka­wał­ki po­mi­do­ra, sa­ła­ty, rzod­kie­wek, cy­ko­rii, pa­pry­ki (na bo­ga­to!). Wa­rzy­wa spra­wią, że ka­nap­ka nie tyl­ko bę­dzie pysz­nie wy­glą­dać, pysz­nie sma­ko­wać, ale bę­dzie też świet­nie dzia­łać na je­li­ta. Je­śli wiesz, że lu­bisz coś, co nie do koń­ca wpi­su­je się w zdro­wą, pra­wi­dło­wo zbi­lan­so­wa­ną die­tę, to przy­naj­mniej okraś ją czymś zdro­wym.

Czy pro­duk­ty nie­zdro­we da się przy­rzą­dzić smacz­nie i zdro­wo? Choćdzie­ci naj­bar­dziej na świe­cie lu­bią fryt­ki, ham­bur­ge­ry, piz­ze, ke­bab, na­sze ży­cie na­dal może być względ­nie zdro­we i nie umrze­my na szkor­but, po­nie­waż są zdrow­sze wa­rian­ty tych po­traw.

Ro­biąc do­mo­we­go ham­bur­ge­ra, uży­waj naj­lep­szej ja­ko­ści mię­sa wo­ło­we­go (do­sko­na­łe źró­dło biał­ka i że­la­za), gril­luj je na pa­tel­ni gril­lo­wej lub na gril­lu elek­trycz­nym. Za­miast bia­łej buł­ki, moż­na ko­tlet wło­żyć do gra­ham­ki, a oprócz ke­czu­pu do­dać wa­rzy­wa: sa­ła­tę, ogó­rek ki­szo­ny, ce­bu­lę, pa­pry­kę.

A „zdro­wa piz­za”? Czy piz­za nie może być zdro­wa, po­nie­waż jest piz­zą? A co, je­śli zro­bi­my cien­kie cia­sto, zmie­sza­my pół na pół mąki pszen­ną i żyt­nią ra­zo­wą, a na wierzch po­ło­ży­my zdro­we do­dat­ki: sos po­mi­do­ro­wy, wa­rzy­wa, chu­dą wę­dli­nę, tłu­stą rybę i trosz­kę żół­te­go sera z dużą ilo­ścią ore­ga­no? Uzy­ska­my w ten spo­sób efekt sma­ko­wy po­rów­ny­wal­ny z kla­sycz­ną piz­zą. A efekt ży­wie­nio­wy bę­dzie nie­współ­mier­ny do „pu­stych ka­lo­rii”, któ­re do­star­cza nam ma­so­wej pro­duk­cji piz­za w re­stau­ra­cji.

Agnieszka Piskała

DETOKS TO TWÓJ WRÓG

Kie­dyś było mało re­stryk­cyj­nie. W po­czyt­nych pe­rio­dy­kach dla ko­biet pi­sa­no: „jedz no­wa­lij­ki, za­przy­jaź­nij się z wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi”. Po­tem za­czął się praw­dzi­wy hard­co­re:

• Dzień owo­co­wo-wa­rzyw­ny,

• Przez trzy dni wy­łącz­nie wa­rzy­wa,

• Ty­dzień na so­kach i smo­othie,

• Zie­lo­ne kok­taj­le – hit z Hol­ly­wo­od,

• Gry­can­ki na de­tok­sie z wody z pie­przem cay­en­ne.

Po te naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne, czy­li:

• płu­ka­nie je­lit,

• kil­ku­dnio­wa gło­dów­ka oczysz­cza umysł i cia­ło.

Nie mam nic prze­ciw­ko temu, aby je­dząc wię­cej owo­ców i wa­rzyw, zro­bić or­ga­ni­zmo­wi wio­sen­ne oczysz­cze­nie. Ale sło­wo „de­toks” za­czę­ło przyj­mo­wać co­raz bar­dziej in­wa­zyj­ne for­my. Kto pa­mię­ta, że kie­dyś ozna­cza­ło po pro­stu od­tru­cie or­ga­ni­zmu po al­ko­ho­lu i nar­ko­ty­kach? Dzi­siaj zna­la­zło sze­ro­kie za­sto­so­wa­nie. I wy­stę­pu­je z róż­ny­mi przy­miot­ni­ka­mi, two­rząc nowe de­tok­so­we ob­ja­wie­nia. De­toks może być ja­gla­ny, owo­co­wy, wa­rzyw­ny, al­ka­licz­ny, zu­po­wy, bły­ska­wicz­ny, jed­no-, pię­cio-, dzie­się­cio­dnio­wy, so­ko­wy, cu­kro­wy, wio­sen­ny (plus po­zo­sta­łe pory roku), stycz­nio­wy (plus po­zo­sta­łe mie­sią­ce), po­nie­dział­ko­wy (plus po­zo­sta­łe dni ty­go­dnia), ty­be­tań­ski (plus po­zo­sta­łe re­gio­ny świa­ta), ko­bie­cy, mę­ski, ko­lo­ro­wy, zdro­wy, wą­tro­bo­wy (plus po­zo­sta­le or­ga­ny). War­to „oczy­ścić się” przed ślu­bem, przed wa­ka­cja­mi i w in­nych istot­nych oko­licz­no­ściach.

Czy jed­nak fak­tycz­nie tak bar­dzo nasz or­ga­nizm po­trze­bu­je de­tok­su, czy­li od­tru­cia?

Wie­lu roz­sąd­nych i kom­pe­tent­nych spe­cja­li­stów ds. ży­wie­nia kwe­stio­nu­je uni­wer­sal­ną po­trze­bę de­tok­su dla wszyst­kich. Je­śli czło­wiek nor­mal­nie funk­cjo­nu­je, nie cho­ru­je, ma uroz­ma­ico­ną, co­dzien­ną die­tę, czu­je się do­brze, ma ener­gię do dzia­ła­nia, to nie wy­ma­ga żad­ne­go de­tok­su. Każ­dy or­ga­nizm ra­dzi so­bie z tok­sy­na­mi tak samo i nie na­le­ży szu­kać do­dat­ko­wych me­tod, aby ten pro­ces uspraw­niać. Nie trze­ba mu w ża­den spo­sób po­ma­gać, a już na pew­no nie me­to­da­mi dra­stycz­ny­mi. Oczy­wi­ście, głów­nym uty­li­za­to­rem tok­syn jest wą­tro­ba, któ­ra cza­sem ra­dzi so­bie le­piej, a cza­sem go­rzej. By do­po­móc jej w uty­li­za­cji tok­syn, na­le­ży od­po­wied­nio ją wes­przeć. Je­śli die­ta bo­ga­ta jest w wa­rzy­wa, owo­ce, pro­duk­ty peł­no­ziar­ni­ste, nie po­trze­bu­je­my żad­ne­go do­dat­ko­we­go wspar­cia. Nie po­zwól­my, aby wma­wia­no nam, że trze­ba nam su­per­o­czysz­cze­nia. Je­śli wasz or­ga­nizm co­dzien­nie lub co dru­gi dzień wy­da­la nie­po­trzeb­ne reszt­ki po­kar­mo­we, to ofi­cjal­nie was to zwal­nia z obo­wiąz­ku de­tok­su.

Więk­szość osób uwa­ża, że ich prze­wód po­kar­mo­wy nie dzia­ła tak, jak na­le­ży (trze­ba na coś/ko­goś zwa­lić winę). Lu­dzie my­ślą: „prze­cież to nie moja wina, to wina złych pro­duk­tów/ pro­du­cen­tów, któ­rzy co­dzien­nie nas tru­ją”. Oczy­wi­ście: na­sza die­ta jest ubo­ga w wa­rzy­wa i owo­ce. Za­le­ce­nia Świa­to­wej Or­ga­ni­za­cji Zdro­wia (WHO), re­ko­men­du­ją je­dze­nie wa­rzyw i owo­ców pięć razy dzien­nie, a prze­cięt­ny Po­lak (z ziem­nia­ka­mi) zja­da por­cję wa­rzyw raz na dwa dni. Dla­cze­go w ostat­nich pię­ciu la­tach wzro­sła za­cho­ro­wal­ność na no­wo­two­ry je­li­ta gru­be­go i od­byt­ni­cy? Bo nie lu­bi­my wa­rzyw. Na­szą die­tę wy­peł­nia­ją pro­duk­ty z oczysz­czo­nej mąki, np. bia­łe pie­czy­wo, ma­ka­ron, na­le­śni­ki, plac­ki, klu­ski, pie­ro­gi, któ­re po­tra­fią za­le­gać w na­szych je­li­tach kil­ka dni, po­wo­du­jąc sta­ny za­pal­ne, nad­żer­ki, po­li­py, no­wo­two­ry. Czy nie mo­że­my ich jeść? Mo­że­my, raz na ja­kiś czas, przede wszyst­kim się­ga­jąc po ra­zo­wiec, ka­sze, ma­ka­ro­ny ra­zo­we, wa­rzy­wa, owo­ce.

De­toks to tyl­ko chwyt mar­ke­tin­go­wy, by sprze­dać wię­cej blen­de­rów. Blen­de­rów do smo­othie, wy­ci­ska­rek do owo­ców, oczysz­cza­ją­cej je­li­ta spi­ru­li­ny, czo­chra­ją­cych je­li­ta otrę­bów, no i naj­mod­niej­szych ostat­ni­mi cza­sy „tur­nu­sów oczysz­cza­ją­cych”.

Nic dziw­ne­go, że lu­dzie na­ma­wia­ją in­nych do de­tok­su. To bar­dzo do­bry in­te­res. Za­pra­sza się go­ści za nie­ma­łe pie­nią­dze, każe im od­po­czy­wać, me­dy­to­wać, na­wią­zać kon­takt ze swo­im we­wnętrz­nym „ja”. Do tego ho­me­opa­tycz­ne ilo­ści po­ży­wie­nia (jedz mało, płać dużo), nie­uro­zma­ico­ne­go. Cho­dzi wszak o oczysz­cze­nie or­ga­ni­zmu, nie moż­na więc nad­wy­rę­żać prze­wo­du po­kar­mo­we­go nad­mier­ną ilo­ścią je­dze­nia. Na ko­la­cję: zmik­so­wa­ny jar­muż z bu­ra­kiem. I wy­star­czy. A je­śli na do­da­tek po ta­kiej ko­la­cji si­kasz na ró­żo­wo, to ko­niec. Ozna­cza to, że masz „je­li­to prze­sią­kli­we” i za­sad­ni­czo, no cóż, sto­isz nad gro­bem. Ale nie przej­muj się. Ju­tro do­sta­niesz na obiad tyl­ko su­cha­ra i to na­pra­wi two­je ży­cie.

Re­zul­tat jest na­stę­pu­ją­cy: głod­ny pa­cjent od­czu­wa nie­ziem­skie bóle gło­wy, by usły­szeć: „Tak ma być. Ozna­cza to, że or­ga­nizm się od­tru­wa”. Nie­ste­ty, jest bar­dziej przy­ziem­nie. Z fi­zjo­lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia mózg pa­cjen­ta na de­tok­sie po pro­stu do­ma­ga się glu­ko­zy.

Je­śli ko­muś mało tego umar­twia­nia i cier­pie­nia, może prze­płu­kać je­li­ta. Wie­le osób jest tym za­bie­giem (nie­ste­ty) za­chwy­co­na, i to nie dla­te­go, że czu­ją się zde­cy­do­wa­nie le­piej. Nie, nie! Cie­szą się, że na­resz­cie, na wa­dze wi­dać na­wet 3 kg mniej. I to w cią­gu jed­ne­go dnia! Re­we­la­cja!

Dla­cze­go po jed­nym za­bie­gu hy­dro­ko­lo­no­te­ra­pii, czy­li płu­ka­nia je­lit, czu­je­my się lżej­si o dwa–trzy ki­lo­gra­my?

Bo tym za­bie­giem usu­wa­my z na­szych je­lit całą mi­kro­flo­rę je­li­to­wą, któ­ra tyle mniej wię­cej waży. To nie jest wy­płu­ka­ny tłuszcz, za­le­ga­ją­ce reszt­ki po­kar­mo­we, to są 3 kg tzw. po­ży­tecz­nej bio­ma­sy. Część z nas po­my­śli: „No i co z tego? Waż­ne, że jest efekt!”. Nie­ste­ty, kie­dy wró­ci­my po ta­kim „cud-tur­nu­sie” do domu, wte­dy do­pie­ro za­cznie się za­ba­wa. Wy­ja­ło­wio­ny prze­wód po­kar­mo­wy wy­sta­wi nam bo­le­sny ra­chu­nek: in­fek­cje je­lit, bie­gun­ki, za­par­cia, więk­sza po­dat­ność na sal­mo­nel­lo­zę, li­ste­rio­zę.

Je­że­li za­fun­du­je­my tro­chę wię­cej sło­dy­czy w die­cie, bo trze­ba so­bie w koń­cu wy­na­gro­dzić te sa­na­to­ryj­ne mę­czar­nie, kan­dy­do­za gwa­ran­to­wa­na. Za­nim mi­kro­flo­ra się od­bu­du­je, po­trze­ba kil­ka ty­go­dni, a na­wet mie­się­cy, by po­now­nie czuć się do­brze. Oby jed­nak tyl­ko na ta­kich „atrak­cjach” się skoń­czy­ło. Nie­ste­ty, co­raz wię­cej osób wra­ca z ta­kich de­tok­sów w sta­nie gor­szym niż przed tur­nu­sem. Czysz­cze­nie je­lit pod bar­dzo wy­so­kim ci­śnie­niem wody po­wo­du­je czę­sto ich uszko­dze­nia. W kon­se­kwen­cji nie­stra­wio­ne reszt­ki po­kar­mo­we, za­miast być wy­da­lo­ne z or­ga­ni­zmu przez je­li­ta, są roz­prze­strze­nia­ne przez dziu­ra­we trze­wia po ca­łym or­ga­ni­zmie. Do­brze, je­śli pro­blem jest zdia­gno­zo­wa­ny od­po­wied­nio szyb­ko, ale nie­ste­ty, zda­rzy­ły się już przy­pad­ki, że oso­by po tak in­wa­zyj­nym de­tok­sie za­cho­ro­wa­ły na sep­sę. Kil­ka osób, w związ­ku z tym nie prze­ży­ło „de­tok­su”.

Co jest krop­ką nad „i” w oczysz­cza­niu or­ga­ni­zmu?

Ktoś, kto prze­ży­je or­ga­nicz­ny de­toks, do­sta­je za­le­ce­nie kon­ty­nu­owa­nia oczysz­cza­nia cia­ła w do­mo­wym za­ci­szu. „Pro­szę co­dzien­nie pić na­par z czyst­ka”. Ro­śli­na bar­dzo nie­win­na, że aż żal nie sko­rzy­stać z jej wła­ści­wo­ści, któ­re po­da­ro­wa­ła nam na­tu­ra. Czy­stek czy­ści nie tyl­ko „tran­zyt je­li­to­wy”, ale me­ta­fo­rycz­nie oczysz­cza cały or­ga­nizm. Czy­stek – sło­wo klucz. Nie­ste­ty, ge­ne­za tej na­zwy jest bar­dziej przy­ziem­na, niż by się wy­da­wa­ło. Czy­stek ma po pro­stu bar­dzo sil­ne bak­te­rio­bój­cze dzia­ła­nie i „wy­bi­ja” wszyst­kie bak­te­rie w prze­wo­dzie po­kar­mo­wym. To taki na­tu­ral­ny an­ty­bio­tyk. Je­śli na­par z czyst­ka wy­pi­je­my raz na ja­kiś czas, przy­nie­sie po­zy­tyw­ne dzia­ła­nie, je­śli jed­nak znów za­chłyś­nie­my się cu­dow­no­ścią tego spe­cy­fi­ku – zro­bi­my so­bie hi­pe­ro­czysz­cza­nie je­lit, nie wę­żem ogro­do­wym z moc­nym ci­śnie­niem wody, ale zdro­wot­ny­mi ziół­ka­mi. I nie za do­brze się to dla nas skoń­czy.

Kie­dy my­śli­my o sło­wie de­toks/od­trut­ka/oczysz­cze­nie mu­si­my mieć świa­do­mość, z cze­go chce­my się od­truć. Nie­któ­rzy mają „kwa­si­cę me­ta­bo­licz­ną” i trze­ba w ich die­cie zre­du­ko­wać biał­ko. Inni mają kan­dy­do­zę (grzyb Can­di­da al­bi­cans) i wte­dy na­le­ży ogra­ni­czyć cu­kry pro­ste. Jesz­cze inni mają za­pcha­ne tęt­ni­ce, trze­ba je więc oczy­ścić z nad­mia­ru cho­le­ste­ro­lu. Ci, któ­rzy mają uczu­cie na­puch­nię­cia, mają praw­do­po­dob­nie za dużo soli (sodu), wte­dy trze­ba wpro­wa­dzić pro­duk­ty diu­re­tycz­ne (wy­war z ko­rze­nia pie­trusz­ki), któ­re zmniej­sza­ją obrzę­ki i uła­twia­ją usu­wa­nie nad­mia­ru wody i sodu z or­ga­ni­zmu. Mo­rał: nie ma jed­ne­go prze­pi­su, za­le­ce­nia, pro­duk­tu, któ­ry może sku­tecz­nie prze­pro­wa­dzić „de­toks”. To sło­wo moż­na wie­lo­znacz­nie in­ter­pre­to­wać, nie wska­zu­je jed­no­znacz­nie, z cze­go mamy się oczysz­czać.

Je­że­li nie „de­toks”, to co? Nie ma żad­nych prze­ciw­wska­zań, by raz na ja­kiś czas wpro­wa­dzić do die­ty wię­cej wa­rzyw i owo­ców. Dzię­ki ta­kiej die­cie czu­je­my się szyb­ciej na­je­dze­ni. Jed­no­cze­śnie jemy mniej­sze por­cje i mamy wię­cej ener­gii. Kil­ka dni ta­kiej die­ty nie zro­bi ni­ko­mu krzyw­dy, ale nie może to trwać dłu­żej niż 4–5 dni. Taka die­ta nie może jed­nak opie­rać się wy­łącz­nie na wa­rzy­wach i owo­cach. Po­win­no się do niej do­dać chu­de pro­duk­ty bo­ga­te w biał­ko (przy­spie­sza­ją me­ta­bo­lizm – chu­de mię­so, jaj­ko, na­biał), pro­duk­ty wę­glo­wo­da­no­we (ka­sza, otrę­by, błon­nik). Wpro­wadź­my rów­nież do niej po­mi­do­ry (sok po­mi­do­ro­wy), ba­na­ny, ziem­nia­ki, któ­re za­wie­ra­ją dużo po­ta­su uła­twia­ją­ce­go po­zby­cie się nad­mia­ru wody z or­ga­ni­zmu. Cza­sem nie cią­żą nam bo­wiem nad­pro­gra­mo­we ki­lo­gra­my, tyl­ko opu­chli­zna zwią­za­na ze zbyt sło­ną die­tą. Nie­rzad­ko nie trze­ba eks­tre­mal­ne­go de­tok­su, by po­czuć się le­piej i lżej, wy­star­czy szklan­ka soku po­mi­do­ro­we­go.

Krystyna Romanowska

POKARMY CZYSTE I NIECZYSTE

Pa­weł Droź­dziak, psy­cho­te­ra­peu­ta

W wie­lu ro­dzi­nach je­dze­nie jest spo­so­bem wy­ra­ża­nia wszel­kich moż­li­wych uczuć.

Mnó­stwo lu­dzi ko­mu­ni­ku­je się tyl­ko w ten spo­sób. Po­da­ją je­dze­nie, by wy­ra­zić tro­skę, współ­czu­cie, przy­po­mnieć o swo­jej obec­no­ści, po­czuć się po­trzeb­ny­mi, by za­pew­nić, że wca­le nie nu­dzą się z roz­mów­cą, po­ka­zać za­an­ga­żo­wa­nie, za­prze­czyć nie­chę­ci, uspo­ko­ić dziec­ko albo je po­cie­szyć. Kie­dy w ro­dzi­nie dzia­ła taki kod sy­gna­ło­wy, dziec­ko z cza­sem uczy się łą­czyć je­dze­nie nie z praw­dzi­wym gło­dem, ale z prze­ży­cia­mi emo­cjo­nal­ny­mi. Jeść, żeby nie czuć tego, co nie­przy­jem­ne – pust­ki, sa­mot­no­ści, stra­chu, smut­ku, zło­ści albo tę­sk­no­ty. Wy­ra­żać nie­chęć, bunt i od­ręb­ność od­mo­wą je­dze­nia. Pod­kre­ślać wspól­no­tę przez je­dze­nie wspól­nie. Mi­łość po­ka­zy­wać przez „ład­ne zje­dze­nie” i nie jeść na złość. Za­zna­czać swo­je pra­wo do mi­ło­ści więk­szej, niż przy­słu­gu­je ro­dzeń­stwu, przez zja­da­nie wię­cej i szyb­ciej.

Na­tu­ral­ne in­stynk­ty zo­sta­ją więc po­wy­krzy­wia­ne, za­przę­gnię­te w służ­bę ko­mu­ni­ka­cji, w któ­rej zre­zy­gno­wa­no ze słów na rzecz przy­swa­ja­nia po­kar­mów, ma­ją­ce­go wie­le zna­czeń. Tak stwo­rzo­ne zo­sta­ją pod­wa­li­ny pod przy­szłe nada­wa­nie po­kar­mom sym­bo­licz­ne­go i emo­cjo­nal­ne­go zna­cze­nia w do­ro­słym ży­ciu. Jed­ne po­kar­my sta­ną się wów­czas „czy­ste”, inne „nie­czy­ste” albo wręcz „tok­sycz­ne”. Słyn­ne „oczysz­cza­nie or­ga­ni­zmu gło­dów­ką z tok­syn” nie jest prze­cież ni­czym in­nym, jak sym­bo­licz­nym „po­zby­wa­niem się zła” z wła­snej prze­strze­ni we­wnętrz­nej. Ża­den le­karz, ża­den bio­log nie od­po­wie nam na py­ta­nie, ja­kich to kon­kret­nie „tok­syn” się w ta­kich gło­dów­kach po­zby­wa­my, bo ta­ko­wych nie ma. Idea „wy­zby­cia się z sie­bie cze­goś złe­go” jest tak su­ge­styw­na, że lu­dzie po pro­stu nie chcą tego wie­dzieć. Wi­dzą, że coś „złe­go” wy­da­li­li, są więc prze­ko­na­ni, że fak­tycz­nie po­zby­li się z sie­bie ja­kie­goś ne­ga­tyw­ne­go ele­men­tu, tak jak w to wie­rzy czło­wiek po wi­zy­cie u sza­ma­na, któ­ry „bez­kr­wa­wo wy­cią­ga” mu z brzu­cha ja­kiś „cho­ry na­rząd”. 

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej

SPIS TRE­ŚCI

WSTĘP

ŚPIJ­CIE SPO­KOJ­NIE, JE­STE­ŚCIE URA­TO­WA­NI :)

TE WSZYST­KIE (JE­DZE­NIO­WE) STRA­CHY

ROZDZIAŁ 1

PRO­LOG, CZY­LI NIE WSZY­SCY JE­STE­ŚMY EKS­PER­TA­MI W SPRA­WACH ŻY­WIE­NIA

CO MA EKS­PERT WSPÓL­NE­GO Z IN­TER­NE­TO­WĄ BAŃ­KĄ FIL­TRU­JĄ­CĄ?

ROZDZIAŁ 2

MO­ŻESZ JEŚĆ WSZYST­KO!

JE­DZE­NIE A SEKS

JAK Z NIE­ZDRO­WE­GO ZRO­BIĆ ZDRO­WE?

ROZDZIAŁ 3

DE­TOKS TO TWÓJ WRÓG

PO­KAR­MY CZY­STE I NIE­CZY­STE

CZY ZWY­KŁYM ŻY­CIEM MOŻ­NA SIĘ ZA­TRUĆ?

ROZDZIAŁ 4

MA­SŁO CZY MAR­GA­RY­NA?

PIĘĆ ZA­SAD DLA KAŻ­DEJ KO­BIE­TY, KTÓ­RA CHCE BYĆ SZCZU­PŁA

ROZDZIAŁ 5

NIE ZNAM SIĘ NA GO­TO­WA­NIU

ROZDZIAŁ 6

SU­PER­MAR­KET CIĘ NIE ZA­BI­JE

CO Z TYM EKO?

ROZDZIAŁ 7

PA­CJENT NR 1 – DO TRA­CE­NIA NA WA­DZE PO­TRZEB­NA JEST GŁO­WA

KO­BIE­TY PO CZTER­DZIE­ST­CE

ROZDZIAŁ 8

PA­CJENT NR 2 – TA­JEM­NI­CE DIE­TY 1000 KCAL

CZY OPRE­SYJ­NA DIE­TA JEST  SKU­TECZ­NA?

ROZDZIAŁ 9

PRECZ Z JA­DŁO­SPI­SEM NA KART­CE KSE­RO!

ROZDZIAŁ 10

„COM­FORT FOOD”

ROZDZIAŁ 11

PA­CJENT NR 3 – CU­KIER NIE JEST TAKI ZŁY

ZA­RZĄ­DZA­NIE CZE­KO­LA­DĄ

ROZDZIAŁ 12

TA­DEK JUŻ NIE NIE­JA­DEK

ZA MA­MU­SIĘ, ZA TA­TU­SIA, PO­CIĄG DO TU­NE­LU, DI­NO­ZAUR DO JA­SKI­NI…

ROZDZIAŁ 13

PRO­DUK­TY LI­GHT NIE OD­CHU­DZA­JĄ

ROZDZIAŁ 14

GARST­KA TO GARŚĆ

ROZDZIAŁ 15

JE­ZUS MIAŁ SZKOR­BUT? – CZY­LI PIĆ CZY NIE PIĆ?

POD KON­TRO­LĄ

ROZDZIAŁ 16

NIE­BEZ­PIECZ­NE ZWIĄZ­KI ŻY­WIE­NIO­WE

ROZDZIAŁ 17

KREW A DIE­TA

ŚPIJ ZGOD­NIE Z GRU­PĄ KRWI

ROZDZIAŁ 18

RE­GU­ŁA JED­NEJ TRZE­CIEJ

ROZDZIAŁ 19

CHRZAŃ TE DIE­TY

UNI­WER­SAL­NA DIE­TA NIE IST­NIE­JE

ROZDZIAŁ 20

SPORT TO NIE SAMO ZDRO­WIE

JAK WY­BRAĆ SPORT DLA SIE­BIE I SIĘ PRZY TYM NIE ZMĘ­CZYĆ

ROZDZIAŁ 21

DIE­TA DLA MA­CHO

AFRO­DY­ZJAK NASZ CO­DZIEN­NY

ROZDZIAŁ 22

PA­CJENT NR 4 – JAK MOŻ­NA SCHUD­NĄĆ BEZ MO­TY­WA­CJI

CZY TRZE­BA ZA­KO­CHAĆ SIĘ W SWO­IM CO­ACHU/DIE­TE­TY­KU/TRE­NE­RZE PER­SO­NAL­NYM/GWIEŹ­DZIE FIT, BY SCHUD­NĄĆ?

ROZDZIAŁ 23

GŁÓD DO SCHUD­NIĘ­CIA NIE JEST PO­TRZEB­NY

NIE DO­JA­DAJ!

ROZDZIAŁ 24

W CIĄ­ŻY TRZE­BA JEŚĆ ZDRO­WO I WSZYST­KO

ROZDZIAŁ 25

CZY MLE­KO KRO­WIE JEST TYL­KO DLA KRO­WY?

ROZDZIAŁ 26

OBIA­DY W SZKO­LE: JEŚĆ CZY NIE JEŚĆ?

RO­DZI­CE, JEDZ­CIE BRO­KU­ŁY!

ROZDZIAŁ 27

CZY DIE­TE­TYK BYWA JAK SZEWC BEZ BU­TÓW?

ROZDZIAŁ 28

E=CHE­MIA, ALE JAKA?

ROZDZIAŁ 29

SU­PLE­MEN­TY DIE­TY – ZA­ŻY­WAĆ CZY NIE ZA­ŻY­WAĆ?

KO­LO­RO­WE RYB­KI CZY ŻEL­KI?

ROZDZIAŁ 30

DIE­TA BEZ­GLU­TE­NO­WA – KIT CZY HIT?

ROZDZIAŁ 31

CHCESZ PRZE­ŻYĆ 100 LAT?

ROZDZIAŁ 32

PA­CJENT NR 5, CZY­LI GEN OTY­ŁO­ŚCI FTO

ROZDZIAŁ 33

PA­CJENT­KI NR 6 I 7, CZY­LI DIE­TA A KOD DNA

KOMU SIĘ NIE UDA SCHUD­NĄĆ

ROZDZIAŁ 34

WYJDŹ Z DIE­TY OBRON­NĄ RĘKĄ