Chilli - Pola Rewako - ebook + książka

Chilli ebook

Pola Rewako

3,8

Opis

Mea, studentka pierwszego roku psychologii, zakłada anarchistyczną Grupę Demolka.

Przepełnieni ideałami młodzi ludzie wychodzą na ulice Gdańska, pragnąc wykrzyczeć całemu światu to, co ich boli. Nie chcą żyć dłużej w egoistycznym społeczeństwie nastawionym wyłącznie na materialny sukces.

Przeprowadzają kilka kontrowersyjnych akcji, by wyrwać ludzi z letargu, zatrzymać ich w gonitwie za kolejnym nowym porsche i zmusić, by zaczęli doceniać najprostsze lecz najważniejsze wartości. By zaczęli żyć naprawdę.

Mea dobrze wie, czego chce, do pewnego momentu wie też, jak osiągnąć swój cel.

Ale sytuacja wymyka się spod kontroli…

Czy uda jej się zbudować nowy wymarzony świat?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja: Ewa Holewińska

Korekta: Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Joanna Jedlińska

Ilustracje: Pola Rewako i Paweł Parusiński

Rysunek krukogołębia: Miłosz Wojciech Cywiński

Zdjęcie autorki: Wojtek Biały

Copyright © Pola Rewako 2019

ISBN 978-83-7686-781-6

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Dedykuję tę książkę śp. Pawłowi Adamowiczowi, który został zamordowany, walczącodobro, o dobro gdańszczan, o wolność i solidarność.

Nie pozwólmy zwyciężyć złu!

Dzielmy się dobrem!

1

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Bo mam nasrane w głowie.

– Przypominam, że ta rozmowa jest emitowana na żywo na moim kanale YouTube. Ogląda nas kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Prosiłem, żebyś nie przeklinała.

Mea nie rozumiała, jakie to ma teraz znaczenie. Przecież i tak na pewno nie oglądają jej dzieci. Żaden rodzic by na to nie pozwolił.– Jesteś moją pierwszą rozmówczynią o tak zróżnicowanej osobowości. A uwierz, miałem do czynienia z wieloma ciężkimi przypadkami… Ale ty… Opowiedz mi wszystko od początku.

– Niczego nie będę opowiadać.

– To nie prośba. I nie leczenie. Zaraz cię skażą. Grozi ci do dwunastu lat więzienia. Potraktuj to nie jak przesłuchanie. A raczej… jak spowiedź przed społeczeństwem. Wytłumacz się ze swoich czynów. Ludzie są w szoku. Chcą zrozumieć, dlaczego zrobiłaś to wszystko. Co chciałaś osiągnąć. A przede wszystkim chcą zrozumieć ciebie. Chcą…

– Ludzie są głupi. Nie mają pojęcia o świecie, który ich otacza. Niczego nie rozumieją. To jedynie maszyny, które wstają rano, idą do pracy odsiedzieć swoje osiem godzin, po czym wracają czym prędzej do domu na spotkanie z telewizorem i idą spać, by nędzny cykl ich nudnego życia mógł się zacząć od nowa. Oni nie myślą. Co najwyżej o tym, w co się ubrać lub czym zaspokoić głód. A co z rozumieniem świata? Nie zastanawiają się nad tym, co jest prawdziwe, a co nie. Nie próbują wyłączyć świadomości, by poznać swój wewnętrzny instynkt. Świat jest pełen sprzeczności. Czego możemy być pewni? Czego nie? Kto powiedział, że teraz żyjemy, a w chwili śmierci zapadamy w wieczny sen? A może teraz snujemy się we śnie i umierając, się budzimy? Jest tyle pytań bez odpowiedzi, a ci marni ludzie nawet tych odpowiedzi nie próbują szukać… Ba! Oni nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele jest do przemyślenia, do zrozumienia. Za sprawą mechanizmu wyparcia usunęli ze świadomości myśli i impulsy, które zagrażają spójności ich osobowości i prowokują, na przykład, pytania o moralność albo wywołują poczucie winy. Niestety, wyparcie jest powszechne w dzisiejszym społeczeństwie, mózgi tych tępych ludzi automatycznie odrzucają wszelkie głębokie myśli, zastępując je banalnymi problemami. Jedynie nieliczni są w stanie odblokować represję i zmusić umysł do analizowania świata. Przykre, że jest nas tak niewielu.

Redaktor Wasilewski uniósł brew.

– I twierdzisz, że ty, jako jedna z tego nielicznego grona, znasz te wszystkie tajemnice życia?

– Oczywiście, że nie, ale przynajmniej je zgłębiam. Staram się zrozumieć ten popieprzony świat. W przeciwieństwie do nich, staram się żyć.

– Starasz się żyć? A nie próbowałaś popełnić samobójstwa kilka razy?

– Owszem, próbowałam. Ale to nie o to chodzi.

– A o co?

– Nie potrafię tego wyjaśnić.

– Spróbuj. Zacznij od początku. Przedstaw się, powiedz, kiedy się to wszystko zaczęło. Mamy czas.

– Nie podoba mi się ten pomysł.

– Dlaczego?

– Ludzie muszą sami spróbować zrozumieć. Nie chcę im tego tłumaczyć, podawać na tacy.

– Jestem pewien, że zmieniłaś życie wielu osób i doprowadziłaś do wielu przemyśleń.

– Cieszy mnie to.

– Nie powinno. I o to chodziło.

Przenikliwy, ironiczny uśmieszek zagościł na twarzy Mei. Widać było, że rozmowa zaczęła jej sprawiać przyjemność. Poczuła, że ma w garści zarówno redaktora, jak i ludzi oglądających ją na żywo. Może i dobrze się stało? Zaraz trafi do więzienia, ale wygląda na to, że osiągnęła swój cel. „Zmieniłaś życie wielu osób”. Tak. O to jej chodziło.

Na samą myśl o misji zakończonej sukcesem jeszcze stosunkowo niewinny ironiczny uśmieszek przeistoczył się w wybuch śmiechu. Przerażającego śmiechu. Jakby ją coś opętało.

Redaktor Wasilewski postanowił przerwać ten szaleńczy napad.

– Wiesz, że gdybyś dała się przebadać i zostałabyś uznana za niepoczytalną, zarzuty prawdopodobnie zostałyby wycofane?

– Nie jestem chora psychicznie! To świat jest posrany!

Mea nie wytrzymała i wstała z takim impetem, że przewracające się krzesło powaliło kamerę nagrywającą całą rozmowę. Urządzenie spadło na ziemię. Transmisja została przerwana. Widzowie w napięciu wpatrywali się w ekrany swoich komputerów, jednak widzieli jedynie czarny obraz. Przerwa w emisji na żywo trwała kilka minut. W tym czasie redaktor Wasilewski doprowadził Meę do ładu. Usadowił pacjentkę przy stole, naprzeciw kamery. Przekaz powrócił na ekrany.

– Nazywam się Mea Chubin. Mam dwadzieścia lat. Wszystko zaczęło się jesienią 2010 roku…

2

Popełniłam samobójstwo… A jednak nie umarłam. Czy może umarłam? Czym jest śmierć? Wskaż mi jedną osobę, która przeżyła śmierć. Bzdura, prawda? Oksymoron. Nikt nie wie, jak wygląda koniec naszego życia. W takim razie skąd mamy wziąć pewność, że w ogóle żyjemy? Co, jeśli wszystko, co nas otacza, to jedynie wytwór naszej wyobraźni? Albo gorzej – wytwór kogoś, kto właśnie grzebie w naszym mózgu? Jak w Simsach. Albo w Matriksie. Myślisz, że jestem nienormalna, bo kwestionuję takie rzeczy, ale skąd wiesz, że nie mam racji? Nikt tego nie wie. Nikt tego nie sprawdzi.

Nie rozumiesz, jak można sobie zadawać pytania typu: „Co, jeśli wszystko, co nas otacza, to jedynie wytwór naszej wyobraźni?”. Wydaje ci się to absurdalne. A jednak… Weźmy chociażby kolory. Bo wiesz, że one nie istnieją, prawda?

Obiekty fizyczne widziane w jasnym świetle zdają się mieć cudowną właściwość pulsowania kolorem; ale, jak zauważyliśmy, czerwone pomidory, żółte kwiaty, zielone drzewa, błękitne oceany i wielokolorowe tęcze są same w sobie całkiem bezbarwne. Odbijane przez nie światło też nie ma koloru. Niezależnie od tego, jak jawi nam się świat, barwy nie istnieją poza mózgiem, gdyż są wrażeniem wytwarzanym przez mózg na podstawie długości fal świetlnych wpadających do naszych oczu. Kolor istnieje więc jedynie w umyśle obserwatora – jest psychologiczną właściwością naszych doznań zmysłowych. Wrażenie koloru powstaje, gdy długość fal w promieniu światła zostaje zakodowana w receptorze w postaci impulsów nerwowych i przesłana do wyspecjalizowanych obszarów mózgu przetwarzających informacje sensoryczne…1.

I co? Już nie jestem taka nienormalna? Zresztą, kto z nas jest normalny? Co to właściwie znaczy „być normalnym”? Kto tę „normalność” wyznacza?

– Mea, przestań. Znowu to robisz.

– To znaczy co?

– Zawieszasz się nad miską musli. Znowu byłaś myślami nie wiadomo gdzie. Z tym swoim ironicznym uśmieszkiem… Tak czy siak, kawa ci wystygła i zaraz się spóźnisz na uczelnię. W dodatku, jak ty wyglądasz? Idź szybko się przebrać i migiem na kolejkę.

– Ale mamo… O co ci chodzi?

– Jak to o co mi chodzi? Wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb. Co to ma być? Jakaś nowa moda na czarny od góry do dołu? I ten ponury mocny makijaż? Przebieraj się migiem.

– Mamo… Mam dziewiętnaście lat. Będę się ubierać, jak chcę. Poza tym ten strój odzwierciedla mój dzisiejszy humor. – Mea pożegnała matkę „tym swoim” ironicznym uśmieszkiem i czym prędzej wyszła z domu, zostawiając nieruszone płatki i zimną kawę na stole. Dzisiaj pierwszy dzień nowych studiów. Wreszcie będzie się uczyć czegoś, co ją naprawdę interesuje. Pełna entuzjazmu wyjęła plan zajęć, by zobaczyć, co ją dzisiaj czeka:

08.15 – Wprowadzenie do psychologii – wykład

10.00 – Biologiczne podstawy zachowania człowieka – wykład

13.30 – Historia myśli psychologicznej – ćwiczenia.

„Oj, tak, to zdecydowanie studia dla mnie. Wreszcie będę zgłębiać to, jak działa ludzki umysł, a nie jakieś pierdoły, o których nadają w liceum” – pomyślała.

Mea nie jest typem towarzyskiej dziewczyny. Można by ją uznać wręcz za jednostkę aspołeczną. A już szczególnie na ulicy. Przeciskanie się przez tłum to jedna z tych rzeczy, których nienawidzi najbardziej. Weźmy na przykład przystanek tramwajowy i zejście do tunelu. Schody. Ludzie wysiadający z tramwaju, żeby wyminąć tłum, idą po schodkach dla wózka, z lewej strony. Tylu cwaniaków, że główne schody pozostają puste, a na „wózkowych” tworzy się korek.

– I myślą, że są tacy sprytni… Ech, ludzie są dziwni.

– Mówisz, jakbyś ty nie była człowiekiem.

– Zamknij się, Alfred. Wiesz, o co mi chodzi.

– Oczywiście, że wiem. Kto jak kto, ale ja cię znam najlepiej. W końcu znamy się od dziecka.

– No tak. Przynajmniej ty mnie rozumiesz. Dobrze cię mieć.

– Pamiętaj, na mnie zawsze możesz liczyć. Wiesz, gdzie mnie szukać.

– Dzięki, Alfred. Szkoda tylko, że jesteś jedynie głosem w mojej głowie.

W słuchawkach dziewczyny zaczyna lecieć piosenka Nirvany Lithium.

I’m so happy

Cause today I found my friends

They’re in my head

3

Bywają i zwyczajne dni, kiedy to dziewiętnastoletnia Mea żyje normalnym życiem nastolatki. Zdarzają się one jednak rzadko.

– Mamo, wychodzę, będę późno.

– Dobrze.

Zdumiewające, jak mało o niej wiedzą nawet najbliżsi jej ludzie. Wydaje im się, że Mea to normalna, sympatyczna dziewczyna. Nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo się mylą.

Młoda panna Chubin ma wielu przyjaciół, mnóstwo znajomych, a nawet kilku adoratorów. Ale jej ulubionym towarzystwem jest ona sama. No i Alfred.

– Och, jak ja kocham nocne przechadzki po Gdańsku. Mogłabym godzinami spacerować wąskimi uliczkami starówki i zaglądać na ciasne podwórka. Nie muszę z nikim rozmawiać, nikogo słuchać. To najlepszy sposób na oczyszczenie umysłu. W przerwach od filozoficznych rozmyślań uwielbiam siadać na ławce na Długiej i obserwować przechodniów. Alfred, spójrz na tego debila. Patrz, jak on idzie. Myśli, że jest panem świata. Włoski ulizane i zaczesane do tyłu, koszula idealnie wyprasowana, rozmawia przez telefon – oczywiście jeden z najnowszych modeli.

– No, kurwa, już idę, będę za pięć minut… To przytrzymaj go trochę. Powiedz mu, że ma tam na mnie czekać z moim szmalem… Nie obchodzi mnie, że się śpieszy, ma czekać, bo na mnie się, kurwa, czeka… Bartek, nie wkurwiaj mnie, nie możesz poradzić sobie beze mnie nawet przez pięć minut?… Dobra, dobra, wyluzuj, zaraz będę. Nara.

– Goguś Pan Świata. Zapewne jakiś ważniak ze starówki, bo przecież na niego się czeka. On nie może być na czas. Wielkie, kurwa, panisko. Mogę się założyć, że włoski układał sobie przez czterdzieści minut przed lustrem i spryskał je najnowszym lakierem Schwarzkopf, który teraz trzyma nie dwadzieścia cztery, a czterdzieści osiem godzin, bo Goguś, oczywiście, wierzy reklamom. Szykując się na to jakże ważne spotkanie, pewnie zasyfił całą łazienkę, którą teraz biedna matka musi po nim sprzątać. Zresztą koszulę zapewne też ona prasowała. A komóreczka za ciężko zapracowane pieniądze tatusia. I co? Goguś i tak tego nie doceni. Bo na niego się, kurwa, czeka.

– Obczaj te lalunie – wtrącił Alfred. – Więcej obcasa niż spódniczki, tipsy dłuższe niż palce, na twarzy więcej chemii niż w coca-coli. Jedna bardziej plastikowa od drugiej. No tak, dzisiaj sobota, uderzają w miasto.

– I mówię mu: „Podoba ci się ta muza? Jak chcesz, to mogę pogadać z tatusiem. On ma wszędzie dojścia, na pewno załatwi nam bilety na ich koncert”. Mówię ci, on był taki słodkiiiiiiiii, normalnie ciacho. Dlatego pomyślałam o tych biletach, to pójdziemy razem, co nie?

– Jolka, ale ty to masz szczęście, lasiaaa! Muszę go poznać! No, a co to za zespół w ogóle leciał? Masz już te bilety?

– A nie wiem, jakiś tam. Amerykański. Wiesz, ci tacy rockmani od narkotyków i w ogóle. Z tym takim słodkim blondynkiem chyba.

– Nirvena?

– No, no, jakoś tak chyba. Sponio są. Kiedyś na pewno zagrają w Polsce, tatuś kupi mi bilety.

– Twój stary? Na pewno! Przecież on wszystko ci kupuje. No a co na to ciacho? Ucieszył się? Umówiliście się na ten koncert?

– Wiesz co, właśnie nie skumałam go do końca. Bo ja mu mówię o tym koncercie, co nie, cała zajarana, już myślę, co ubiorę, bo teraz widziałam takie koszulki, chyba właśnie z tym zespołem, wiesz? W H&M-ie na wyprzedaży były, to se kupię. Będę jeszcze lepiej wyglądać wtedy! No i ja już o tej koszulce i zakupach, a ciacho do mnie: „Taaa. Zadzwoń do mnie, jak będą grali”. I se poszedł! Tak, jakby nie wierzył, że mu te bilety załatwię. Ale jeszcze zobaczy! Jeszcze mu przepustki na backstage załatwię i dopiero będzie mu łyso! Ach, już się nie mogę doczekać jego wyrazu twarzy wtedy!

– Alfred… nie wytrzymam. Mogę je zastrzelić? Mogę? Proszę. Przecież Kurt się w grobie przewraca. I się jeszcze, kurwa, uważają za wielkie fanki. No, nie wytrzymam.

– Oj, tam, Mea, może jest taki zespół jak Nirvena. Z Tczewa albo z Lipek Dolnych, ha!

– Taa, z Kirtem Kombajnem na wokalu, ha, ha.

– I Dawid Gnom na perkusji!

– Ha, ha, ha, dzięki, Alfred, ty zawsze potrafisz mnie rozbawić.

I tak oto Mea siedziała samotnie na ławce i śmiała się sama do siebie. Momentami nawet mówiła coś na głos. Wyglądała na co najmniej obłąkaną. Każdy, kto by na nią spojrzał, pomyślałby, że jest jakaś psychiczna, jednak rzecz w tym, że nikt jej nie dostrzegał. Każdy był zajęty sobą i swoimi, jakże istotnymi, problemami. Każdy w pośpiechu na spotkanie z sobotnimi planami.

– Mea, spójrz na tego tam.

Zza grupki plastikowych dziewczyn wyłoniła się postać brudnego, pijanego bezdomnego. Ubrany – chociaż słowo „ubrany” raczej nie jest tu odpowiednie – w sztruksy z dziurami zamiast kieszeni, sweter sięgający do pępka i w jeden but. Stał przy śmietniku przed delikatesami i szukał składników na dzisiejszą ucztę. Znalazłszy resztkę wyrzuconej maślanki i kawałek suchej bułki, ruszył przed siebie i zaczął śpiewać. Znaną żeglarską przyśpiewkę regularnie przerywała pijacka czkawka:

Hej, ha, kłolejkę nahlej!… Hik!

Hej, ha, kielichy wznnieśmy!… Hik!

To żłobi dokonale… Hik!

Moskim opowieściom… Hik! Hik!

Mea przyglądała mu się dłuższą chwilę.

– A wiesz, co jest najsmutniejsze w tym wszystkim? Że on i tak pewnie ma najmniej problemów ze wszystkich. Tak to, niestety, jest w dzisiejszych czasach, że problemy ludzie sami sobie tworzą. A to nie mogą się pogodzić z tym, że w danym miesiącu dostali o dwieście złotych mniejszą premię. A to są załamani, że zepsuł im się samochód, bo przecież bez niego nie można żyć. Albo są zdruzgotani, bo nie poszli na imprezę, na której tak bardzo im zależało. Są zmęczeni życiem. Tymczasem spójrz na tego pijaczynę. Nie wygląda na smutnego. Chodź, porozmawiamy z nim.

Po chwili byli już przy nim.

– Dzień dobry, można dołączyć?

Pijaczek zdecydowanie nie spodziewał się takiego pytania. Speszony, stanął, spojrzał na Meę błędnym wzrokiem i zawrócił.

– Nie skrzywdzę pana. Chcę tylko porozmawiać. – Dziewczyna uparcie goniła menela, który mimo trudności, wywołanych stanem upojenia, stale przyspieszał, by zgubić natrętną dziwaczkę. – Kupię panu piwo i jedzenie. Proszę. Chcę tylko porozmawiać.

Pijaczyna zatrzymał się.

– Jak ma pan na imię?

– Ro… Hik!… Roman.

– Jestem Mea, naprawdę miło mi pana poznać. Co chce pan zjeść?

Po piętnastu minutach Roman i jego nowa wielbicielka wychodzili z całonocnego sklepu „Tereska”, wyposażeni w dwa piwa marki Specjal i drożdżówkę.

– Chodźmy gdzieś usiąść. Chciałabym usłyszeć o pańskich problemach.

– Ale… ja nie mam problemów.

– To coś o pańskim życiu.

Na początku było ciężko. Nowy kolega nie bardzo miał ochotę na zwierzenia. Mea zaczęła opowiadać o sobie, by rozmówca nabrał do niej zaufania. Opowiadała mu o tym, że interesuje się psychologią i tym, jak funkcjonuje świat. Bardzo jej zależało, by poznać opinię na ten temat prostego człowieka po przejściach. Naczytała się już książek słynnych filozofów, nasłuchała się i debili. Czas na opowieść bezdomnego. Drugi specjal nie tylko rozwiązał język Romana, lecz także zahamował pijacką czkawkę.

– Gdy miałem czternaście lat, rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Zostałem sierotą. Zaopiekował się mną mój stryj Andrzej. Mieszkałem z nim do osiemnastych urodzin. Potem odszedłem. Bił mnie. Nie miałem dokąd pójść, więc zamieszkałem na ulicy. Lepsze było to niż codzienne obrywanie po pysku. I tak tułałem się po ulicach Gdańska aż do lata 1989 roku. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat. To było najlepsze lato mojego życia. Obserwowałem, jak Polska podnosi się z kolan. I ja sam się podniosłem. Przyłączyłem się do strajkujących. Potem roznosiłem „Głos Wybrzeża”. Moja pierwsza praca. Codziennie czytałem wszystkie artykuły. Od deski do deski. Żeby wiedzieć, co się dzieje. Gdy padł komunizm, płakałem ze szczęścia cały dzień. Nigdy wcześniej ani później nie płakałem tak jak wtedy. To było po prostu szczęście. W nowej Polsce dostałem pracę jako marynarz. Pływałem po całym Bałtyku. W końcu po dziewięciu latach zmarł nasz kapitan, a ja awansowałem. Miałem kasę. I wtedy zaczęły się problemy. Ludzie wokół mnie popełniali samobójstwa. Przez pieniądze. Statki nie pływały już tak często, bo zaczął się kryzys, a to doprowadziło do kolejnych załamań nerwowych. Wszystko zaczęło się kręcić wokół handlu i pieniądza. Pływanie nie sprawiało mi już radości. Co z tego, że byłem bogaty, skoro wszyscy wokół mnie odchodzili? A potem nadeszła dwudziesta rocznica tamtego wspaniałego lata. Zacząłem wspominać prostotę życia na ulicy, gdzie nie liczy się pieniądz ani cena ropy. Pewnie masz mnie za wariata, ale tu naprawdę jest prościej. Dużo łatwiej być szczęśliwym – wystarczy znaleźć kawałek bułki albo uzbierać na butelkę piwa. I to już starczy, by uznać dzień za udany. W dodatku mam tu swoich. I zawsze mogę na nich liczyć, wiem, że się podzielą ostatnim kawałkiem suchego chleba albo podniosą mnie z ziemi, gdy za dużo wypiję. Czemu się śmiejesz? Nie wierzysz mi?

– Wierzę, wierzę. Miałam czutkę co do pana. Jak już mówiłam, interesuję się psychologią i po prostu ludźmi. Umiem wyczytać komuś z twarzy, jakim jest człowiekiem. I dzisiaj tak się stało, gdy zobaczyłam pana. Od razu wiedziałam, że za tą maską pijaczyny kryje się człowiek zmęczony światem. Ale pan się nie martwi. Właśnie takiej rozmowy potrzebowałam.

– Do czego?

– Właśnie wpadłam na pomysł, jak zmienić świat.

4

– I właśnie wtedy to wszystko się zaczęło? – spytał redaktor Wasilewski.

– Tak. Dokładnie tamtej nocy.

– Czyli to historia pana Romana podsunęła ci ten pomysł?

– To tak jak z miską.

– Nie rozumiem.

– Proszę sobie wyobrazić miskę, do której kapie zło świata w postaci kropel. Po jakimś czasie naczynie się zapełnia i zło się przelewa. Zło rozprzestrzenia się. Durnota ludzi, przechodzących Długą tamtej nocy, czyli Goguś Pan Świata i paczka Barbie, dorzuciła kilka kropel. Natomiast historia pana Romana, a raczej zło świata, które go spotkało, było pierwszą kroplą, która nie zmieściła się do miski.

– Zło przelało czarę goryczy… Rozumiem to wszystko, Mea. To ma sens, tyle że to, co robiłaś później, nie wyglądało, jakbyś chciała ratować świat. Raczej jakbyś chciała go zniszczyć. Jakbyś przeprowadzała własną apokalipsę.

– Czyżby?

– Zdecydowanie. Przecież ty i…

– W takim razie jeszcze za wcześnie na ocenę efektów – przerwała.

– Za wcześnie? To kiedy nadejdzie na to dobry moment?

Mea nie odpowiedziała.

– Dobrze, pomińmy to pytanie i przejdźmy do twoich samobójstw. Po co one? Chciałaś się poddać?

– Wręcz przeciwnie.

– To znaczy?

– Próbował pan kiedyś popełnić samobójstwo?

– Nie, oczywiście nie.

– A był pan kiedykolwiek blisko śmierci?

– Moje życie nie było nigdy zagrożone, jeśli o to pytasz.

– Szkoda. To niesamowite uczucie. Nic tak nie daje kopa i chęci do życia jak ocalenie. Ten moment grozy, gdy myślisz, że jesteś na przegranej pozycji, że tym razem nie wyjdziesz z tego cało. Całe życie przelatuje ci przed oczyma. Nie, to nie jest tylko chwyt kinowy w filmach akcji. Tak jest naprawdę. Co więcej, wie pan, że w ostatnich sekundach życia mózg działa na najwyższych obrotach? Zostało to udowodnione naukowo. Kiedyś przeprowadzono badania na siedmiu umierających pacjentach w George Washington University Medical School. Gdy mózg umiera, pozostałe przy życiu komórki starają się jeszcze połączyć wszystkie napływające z zewnątrz organizmu bodźce. Powstają fantastyczne obrazy, tunele, twarze, krajobrazy, światła. Cały organizm ogarnia uczucie absolutnego spokoju, czasami narkotycznej euforii. Potem organizm za wszelką cenę próbuje obronić się przed śmiercią. Rytm serca zwalnia, oddech staje się krótszy. Nadchodzi wzmożona chęć przeżycia. A kiedy rzeczywiście się uda, jest się tak szczęśliwym i pełnym życia jak nigdy wcześniej.

– A jak udaje ci się przeżyć za każdym razem?

– Mam swoje sposoby, ale zawsze istnieje ryzyko, że się nie uda. Stąd ten dreszczyk emocji.

– Czyli nie chcesz się zabić? To takie udawane samobójstwa?

– W pewnym sensie tak. Chociaż to zależy od mojego nastroju.

– Bywa różnie.

Przez jakąś minutę milczą oboje.

– Przejdźmy teraz do szybkich pytań. Ja zadaję pytanie, ty odpowiadasz bez zastanowienia, co ci pierwsze wpadnie do głowy.

– Jasne.

– Gotowa?

– Tak.

– Wierzysz w Boga?

– Nie… Chyba nie.

– Z czym ci się kojarzy słowo „życie”?

– Z misją.

– Z czym ci się kojarzy słowo „śmierć”?

– Z wiecznością.

– Słowo „strach”?

– Z krzykiem.

– Miłość?

– Hormony.

– Szczęście?

– Marzenia.

– Smutek?

– Łzy.

– Nadzieja?

– Optymizm.

– Pieniądz?

– Władza.

– Dobrze, teraz równie szybko kończ zdania. Moim wspomnieniem z dzieciństwa jest…

– …gdy wpadłam do głębokiego jeziora, wtedy jeszcze nie umiałam pływać.

– Gdy myślę o przyszłości, widzę…

– …siebie spełnioną.

– Często myślę o…

– …mojej misji.

– Termin abstrakcyjny, który mnie przeraża, to…

– …wieczność.

– Wiem, że żyję, bo…

– …codziennie czytam nekrologi.

– Uwielbiam…

– …osiągać moje cele.

– Śmieszy mnie…

– …ludzka głupota.

– Gdybym miała opisać siebie jednym słowem, byłoby to…

– …inna.

– Ludzie uważają mnie za…

– …wariatkę.

– Jestem aresztowana, bo…

– …ludzie przeze mnie cierpieli.

– Myślę, że werdykt sędziego będzie brzmiał…

– …winna.

Redaktor spojrzał Mei prosto w oczy. Szukał jakiejkolwiek oznaki wahania. Nie znalazł jej. „Ona naprawdę przyznaje się do winy” – pomyślał i westchnął ciężko.

– I ostatnia część. Ja mówię jakieś zdanie o tobie, ty mówisz jak najszybciej „tak” lub „nie”. Bez zastanowienia. Odpowiedzi mają padać jeszcze szybciej niż w poprzednich zadaniach. OK, zaczynamy. Nazywam się Mea.

– Tak.

– Chubin.

– Tak.

– Mam dwadzieścia lat.

– Tak.

– Jestem wysoką brunetką.

– Tak.

– Urodziłam się w Gdańsku.

– Tak.

– Mieszkam w Gdańsku.

– Tak.

– Studiuję psychologię.

– Tak.

– Często zastanawiam się nad sensem życia.

– Tak.

– Kilka razy próbowałam popełnić samobójstwo.

– Tak.

– Mam skomplikowaną osobowość.

– Tak.

– Mam częste i nagłe zmiany humoru.

– Tak.

– Jestem nieobliczalna.

– Tak.

– Jestem niemoralna.

– Tak.

– Jestem nienormalna.

Podczas wszystkich poprzednich pytań Mea wpatrywała się w biurko, nie utrzymywała kontaktu wzrokowego z rozmówcą. Jednak po ostatnim zdaniu spojrzała mu prosto w oczy. I nie odrywała wzroku. Pokój nagrań zastygł w głuchej ciszy i bezruchu. Kamera wciąż była włączona. Transmisja na żywo trwała, lecz obraz na ekranach zamarł, jakby zerwało się połączenie. Trwało to kilkanaście długich sekund, aż w końcu aresztowana uśmiechnęła się i powiedziała:

– Naprawdę myślał pan, panie redaktorze, że to się uda? Że tak mnie pan przyciśnie z tymi wszystkimi zdaniami z odpowiedzią „tak”, że z rozpędu przyznam się, że jestem chora psychicznie? Myślał pan, że tak łatwo mnie podejść? Oj, zawiodłam się. Uważałam pana za bystrzejszego. W każdym razie odpowiedź na ostatnie pytanie brzmi „nie”. Nie jestem nienormalna. Może i jestem inna, ale z całą pewnością nie jestem chora psychicznie. Sorki, pseudodoktorku, nie uda ci się wpłynąć na wyrok i wybronić mnie przed skazaniem.

5

Czerwone drzwi. Całe w pajęczynach. Chwytam lodowatą, zardzewiałą klamkę. Wchodzę. Chłodne powietrze wypełnia moje płuca. Zapach stęchlizny i kurzu. Cisza. Słychać jedynie dźwięk biegających szczurów, ciche piski. Ogarnia mnie ciemność. Czuję, jak moje źrenice rozszerzają się maksymalnie, by złapać jakikolwiek promień światła. Zaczynają się rysować kontury pomieszczenia. Wszystko pojawia się powoli, jedno po drugim. Krawędź za krawędzią, kontur za konturem, róg za rogiem, kreska za kreską. Ktoś maluje przede mną ten pokój. Czarny pędzel został właśnie zastąpiony szarym, nieco bardziej widocznym, i wypełnia ten obraz. Pojawia się zakurzona szafa. Kanapa. Drzwi. Kredens. Schody. Kolejne drzwi. Wieszak. Krzesło. Kolejne drzwi. Fotel. Okno. Znowu drzwi. Tym razem uchylone. A ja stoję. Obserwuję wyłaniające się z ciemności wokół mnie zarysy pokoju. Gdzie ja jestem? Co tu robię? Czemu moje serce tak szybko bije? Przyśpieszony oddech. Pot na czole. Co się dzieje? Dokąd pójść? Ach, drzwi. Racja. Tylko które? Czworo do wyboru. Jedne w rogu obok pierwszej kanapy. Jednym z niewielu źródeł światła jest mały promyk, odbijający się od ich klamki. Ciężko mi opisać te wrota ze względu na otaczającą mnie ciemność, ale sądząc po klamce, są bogato zdobione. Jak w średniowiecznych zamkach. Stara, zakurzona, zapewne mosiężna klamka. To wyjście jest najbliżej, jednak spójrzmy na pozostałe opcje ucieczki. Właśnie, ucieczka. Czy ktoś mnie goni? Czemu serce kołacze mi w środku, jakbym była w poważnym zagrożeniu? A może jestem? Lepiej się pośpieszyć. Wybieram drzwi w rogu, te lekko uchylone. Cicho, jednak szybkim krokiem, idę w ich stronę. Tak, czuję, że to dobry wybór. Mam nadzieję, że gdy tylko przekroczę ich próg, znajdę się w miejscu, które rozpoznam, bo teraz naprawdę nie mam pojęcia, gdzie jestem. Skradam się bezszelestnie. Dosięgam je już ręką. Popycham. Wchodzę.

Salon wypełniony jest słońcem wpadającym ze wschodniej strony domu. Marmurowa posadzka. Bogata kanapa w stylu barokowym. Pokój przesycony ozdobami i kosztownościami. Szklany mały stolik na złotych nóżkach towarzyszy kanapie w rozkoszowaniu się pełnym słońcem. Na stoliku gazeta i filiżanka. Wytężam wzrok i widzę, jak unosi się z niej para. Cokolwiek w niej jest, musi być gorące. Czy ktoś tu był? Jeśli kawa, czy co tam jest, dalej paruje, to znaczy, że ktoś musiał tu być zaledwie chwilę temu. Czemu tak nagle musiał porzucić czytanie gazety? Czy on – lub ona – ucieka? Chwila, może ja kogoś gonię? Fortepian. Ogromny, czarny, piękny. Jak mogłam go nie zauważyć? Klapa podniesiona, co sugerowałoby niedawne używanie instrumentu, jednak klawisze są zakurzone. Jak ktoś mógł pozwolić osiąść na tym eleganckim przedmiocie tak obrzydliwej ilości kurzu? I ponownie… Gdzie ja jestem? Ach, tak. Drzwi. Na lewo, eleganckie, wykonane z matowego szkła. Wydawałyby się – banalne i biedne, gdyby nie złota, bogata w detale klamka. Znowu. Ech, ktokolwiek tu mieszka, to zapewne jakiś miłośnik klamek. Naprzeciw mnie, obok wielkolistnej rośliny w cudownej wazie, inne przejście. Tym razem zwykłe białe drzwi. Wyglądają na łazienkowe, jednak – nie wiem czemu – kuszą, by je wypróbować. Trudno, najwyżej wyląduję w czyjejś toalecie. Podchodzę, popycham. Skrzypią. Zdecydowanie rzadko używane. A za nimi schody.

Wchodzę na górę.

Sypialnia w stylu pop-art. Biała wykładzina, czerwona kanapa, turkusowe ściany, a na nich cała kolekcja plakatów Andy’ego Warhola. Przy jednej ze ścian białe biurko. Idealnie czyste. Właściwie to wygląda na całkowicie puste. Jedyna leżąca na nim rzecz to długopis. Dokładnie pośrodku. Zaraz nad biurkiem znane Warholowskie dzieło przedstawiające puszkę zupy pomidorowej. Nagle burczy mi w brzuchu. Próbuję zagłuszyć ten dźwięk, przykładając dłoń, i dostrzegam, że moje ręce się trzęsą. Serce dalej galopuje w niecodziennym tempie. Jestem zdenerwowana, wystraszona. Czyli jednak ktoś goni mnie, a nie ja jego. Ale ta filiżanka? Wszystko wskazuje na to, że to jednak jej właściciel uciekał.

Nieważne. Chcę stąd wyjść. Nie wiem, o co chodzi, co się dzieje. Muszę szybko znaleźć wyjście. Oczywiście, w tym pokoju znowu wiele drzwi do wyboru. Tym razem aż pięcioro. Wybieram te najbliżej mnie, nie pora teraz na zwiedzanie tego wielkiego, dziwnego domu. Muszę uciekać. Choć nie wiem, przed czym czy przed kim. Ale muszę się śpieszyć.

Łazienka. Kapiący kran. Para z gorącej wody unosząca się w powietrzu. Wilgoć skraplająca się na mojej twarzy. Ktoś tu niedawno był i brał prysznic. Czuć to. Prędzej, muszę uciekać. Wybieram szklane drzwi. Po schodach w dół.

Strych. Strych? Strych. Ale jak to? Przecież szłam w dół. Znowu wszystko w pajęczynach. Meble podpierające ściany są tak zakurzone, że ciężko ocenić, jak wyglądają. Na prawo kredens. Chyba. Choć to może być barek. Ta masa brudu naprawdę uniemożliwia rozpoznanie. Obok coś na kształt kanapy. Ktoś chyba na niej leży. O matko! Ktoś tu jest! Mimo próby wstrzymania oddechu i zachowywania się jak najciszej, nie udaje mi się powstrzymać ledwie słyszalnego pisku. Przerażona, że teraz obcy tym bardziej mnie dostrzeże, biegnę ku najbliższym drzwiom. Potykam się. Przewracam.

Jak długo byłam nieprzytomna? Gdzie jestem? Otwieram oczy. Strych. No tak, wciąż tutaj. Niestety. Czym prędzej się otrząsam, wstaję i ruszam dalej w głąb poddasza. Wszystko jest tak zakurzone, że nie widać kolorów zgromadzonych tu przedmiotów, poza jedną rzeczą znajdującą się w najdalszym rogu pomieszczenia. Biało-czerwone paski. Zielony kapelusz. Zielona kokarda. Pluszowy klaun. Jego uśmiech jest tak przyjazny i tak przerażający zarazem, że znowu wymsknął mi się cichy pisk z gardła. Próbuję go stłumić, jednak przeradza się on w zagłuszający wszystko dźwięk. Co to? Przecież to nie ja wydaję takie dźwięki. Nawet nie byłabym w stanie głośno krzyknąć w tak wysokiej tonacji. Wsłuchuję się w napięciu i po dłuższej chwili rozpoznaję dźwięk syreny. Jakby wojennej? Ale jak to? Czy dzisiaj mamy jakąś kolejną rocznicę naszej narodowej klęski? 1 sierpnia? 1 września? Chwila… Jaki dzisiaj dzień? I gdzie ja, kurwa, jestem? Cisza. Szczekanie psa. Pies? Skąd on się tu wziął? Oddech znowu przyspiesza. Czas uciekać.

Wybiegam na korytarz. Kilkanaścioro drzwi. Właściwie to nic poza nimi. Żadnych mebli. Żadnych obrazów. Tylko całe mnóstwo drzwi. Które wybrać? Które pozwolą mi się stąd wydostać? Ja chcę na zewnątrz! Wpadam w panikę, oddech staje się jeszcze krótszy. Zaczyna mi brakować powietrza. Biegnę. Wybieram ostatnie drzwi po prawej. Salon. Fortepian. Klatka z papugą. „Krrrrrrakeerrrrrs. Krrrrrrrakeeeeeerrrrrrrrrs. Daj mi krrrrrrraaaaaaakkeeeeeeeeeerrrrrrsa”. Łazienka. Wanna. Czarne kafelki. Woda przelewająca się przez brzeg umywalki. Piwnica. Kurz. Migająca żarówka. Wysoki ciągły pisk. Kuchnia. Otwarta lodówka. W środku cała masa ciastek, czekolady, chipsów, lodów, butów, krówek, cukierków… Butów? Między gromadką śmietankowo-orzechowych lodów a stadem karmelowych krówek stoją dwie pary dziecięcych bucików. Sznurowanych. Boisko, ogród. Tak! Nareszcie jestem na zewnątrz. Teraz wreszcie uda mi się uciec. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, ale chcę być jak najdalej stąd, i jak najprędzej. Biegnę wąską ścieżką wzdłuż żywopłotu, który prowadzi do bramy. To na pewno jest wyjście na ulicę. Udało się! Wydostanę się! Teraz tylko muszę do niej dobiec.

Lewa noga. Prawa noga. Lewa noga. Prawa noga. Lewy trampek. Prawy trampek. Lewy trampek. Prawa szpilka. Szpilka. Obcasy. Nagle jestem w czarnej błyszczącej sukni, z długimi pięknymi perłami na szyi. W sali balowej. Muzyka przygrywa walca, jednak nikogo tu nie ma. Na ścianach wiszą balony, na stołach półmiski pełne parującego jedzenia. Dziczyzna w sosie śliwkowym. Nie wiem, skąd to wiem, przecież nigdy tego nie jadłam, a tym bardziej nie przygotowywałam. Ale wiem. Na największym stole w tym ogromnym pomieszczeniu – fontanna szampana. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, ale z pewnością ma tu miejsce niezła imprezka. Chociaż… Czy na pewno? Przecież nikogo tu nie ma. Tylko mój prześladowca. Racja, powinnam biec! Hol. Drzwi. Salon. Drzwi. Sypialnia. Drzwi. Łazienka. Drzwi. Strych. Drzwi. Korytarz. Drzwi. Salon. Drzwi. Łazienka. Drzwi. Piwnica. Drzwi. Kuchnia. Drzwi. Ogród. Brama. Sala. Drzwi. Znowu to samo. Chodzę w kółko. Czyli trzeba wybierać inne przejścia. Hol. Spoglądam w lekko uchylone zakurzone drzwi. Idę w przeciwną stronę. Wyciągam rękę ku bogato zdobionej mosiężnej klamce. Salon z fortepianem. Nie idę w stronę białych drzwi. Wybieram te z matowego szkła. Sypialnia. Warhol. Znowu. Jak to możliwe? Przecież wybieram inne przejścia. Może spróbuję w drugą stronę. Salon. Drzwi. Hol. Drzwi. Sala. Drzwi. Ogród. Drzwi. Kuchnia. Drzwi. Piwnica. Drzwi. Łazienka. Drzwi. Salon. Drzwi. Korytarz. Drzwi. Strych. Klaun. Niebieska mucha, czerwony kapelusz. Przebrał się, skubany. Łazienka. Drzwi. Sypialnia. Warhol. Z powrotem. Tu. Nigdzie indziej. Tylko tu. Kim ja jestem? O co tu chodzi? Otwieram oczy. Och, kawa mi stygnie. Chwytam filiżankę i z przyjemnością zagłębiam się w lekturze gazety.

6

– Często miewasz takie sny?

– Bardzo często. Właściwie to głównie takie.

– Zastanawiałaś się kiedyś, co one mogą oznaczać?

– Nie. A powinnam?

– Zawsze jest motyw uciekania przed kimś? I ta nieskończona liczba pokoi i drzwi?

– Tak. Tylko domy się różnią.

– Motyw wyboru, przez które drzwi masz przejść, odzwierciedla twój przymus stałego podejmowania decyzji w rzeczywistości. Fakt, że uciekasz przed kimś w tych domach, może oznaczać, że boisz się tych wyborów.

Mea siedziała wpatrzona w redaktora Wasilewskiego. Nigdy wcześniej nie myślała o tym, co umysł stara się jej powiedzieć nocą. Może rzeczywiście była zmęczona tym wszystkim. Tą presją, terminami i planami. Choć przecież ona sama była temu winna. Rodzice nieraz jej mówili, że jest zbyt ambitna, że zbyt dużo od siebie wymaga. A przecież nie znali większości jej planów i marzeń. Co powiedzieliby, gdyby poznali jej misję? Czy kazaliby jej przestać? Tak czy siak, nie mogliby jej powstrzymać. Mea była wykończona realizowaniem swoich pomysłów, ale nie mogła przestać. Czuła powołanie. Tak jak inni któregoś dnia budzą się ze świadomością, że chcą tworzyć muzykę, więc zakładają zespół. Jak pisarze, aktorzy, politycy, komicy, modelki, fotografowie, menedżerowie… Każdy z nas ma prędzej czy później jakiś pomysł na swoje życie. Mea miała po prostu inny niż większość społeczeństwa. Nie chciała być pisarką czy piosenkarką, chciała zmienić świat. Jakkolwiek może się to wydawać surrealistyczne, czy naiwne, jakby prosto z filmów typu Superman czy Robin Hood, ona naprawdę czuła taką potrzebę. Powołanie.

A wszystko zaczęło się tej jednej nocy, jesienią 2010 roku. Jej pierwsza próba samobójcza. Dzień po urodzinach. Ludzie myślą, że musi się przytrafić coś naprawdę strasznego, by ktoś zapragnął zakończyć swoje życie. Owszem, w większości przypadków pewnie tak jest. Ale niekiedy wystarczy jedynie kolejny zły dzień. Zły dzień, podczas którego zastanawiasz się nad swoim życiem, nad tym, ile to już takich złych dni cię spotkało. Myślisz o tym, czy twoje życie coś znaczy, czy ktoś zauważyłby, gdybyś zniknęła. Zwykli śmiertelnicy nie rozumieją samobójców. Zawsze padają pytania: „Jak ona mogła się zabić? Dlaczego? Przecież miała wszystko”. Nikt nie ma wszystkiego.

I tak w dzień swoich urodzin, na wielkiej imprezie w gdańskim klubie, Mea siedziała samotnie i obserwowała swoich gości. Teoretycznie przyszli tu dla niej, bo to jej dziewiętnaste urodziny. W rzeczywistości – dla imprezy, dla alkoholu, dla siebie. Przy barze wielki ruch, każdy zamawia sobie piwo czy wódkę. Alkohol przelewa się przez gardła i przełyki, uderza do głowy. Na parkiecie istne gody. Lisice tańczą niby to frywolnie, niewinnie, z przyjaciółeczkami, jednak każda z nich rozgląda się dookoła i poszukuje ofiary na dzisiaj. Z kolei chłopaki, mężczyźni, stoją pod ścianą i pochłaniają wzrokiem upatrzoną tancereczkę. „To moja dzisiejsza zdobycz” – myślą.

Mea stoi pośrodku wielkiej sali. Na lewo trzęsące się tyłeczki wycelowane we wzrok seksownych, wolnych chłopaczków. Po prawej, na kanapach, liżące się, świeżutkie pary. Jutro nawet nie będą pamiętać, że się całowali. Ba, że się znają. Przy barze kocioł. Jeden przekrzykuje drugiego, chwaląc się, ile już wypił. A Mea stoi. Sama. Samotna. Czy ktokolwiek pamięta, że to jej urodziny? Nie wygląda na to. I dokładnie wtedy, gdy Mea ma już uciec do łazienki, zamknąć się w kabinie i przeryczeć całą noc jak typowa nastolatka, pojawia się On. Młoda Chubin zagryza wargi, przełyka łzy i z uśmiechem idzie w jego stronę. Jest nagle po prostu szczęśliwa. Nie myśli już o tym, że nikt tu nie przyszedł dla niej. Skupia się na tym, jak bardzo Go kocha. Wspomina poprzednią noc, gdy znowu coś między nimi zaiskrzyło. Tyle się szykowała na tę imprezę, bo miała nadzieję, że to, co zaczęło się wczoraj, dziś będzie trwało dalej. „Olać resztę gości, ważne, że On tu jest” – pomyślała. Wyglądał, jak zawsze, niesamowicie. Czarne spodnie, idealnie wyprasowana koszula z rozpiętym górnym guzikiem. Elegancko, ale na luzie. Schludnie, ale modnie. I te tatuaże. Mea uśmiechała się od ucha do ucha, idąc ku Niemu. „Impreza dopiero się zaczyna, będzie cudownie”. W głowie wirowały wczorajsze słowa: „Poznajcie Meę, moją przyszłą żonę”, „Co pijemy, kochanie?”, „Nie idź jeszcze, zostań, chodźmy gdzieś razem”. Było wspaniale, a dzisiaj miało być jeszcze lepiej.

Podchodziła, by się przywitać. Rozpromieniona jak nigdy. Obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. Coś tu jednak nie pasowało, coś było bardzo nie tak. Ręka. Dłoń. Tak, trzyma inną. Dopiero wtedy zauważyła obok Niego wysoką, chudą szatynkę.

– Poznaj Dorotę.

– Cześć, Mea, miło mi cię poznać. Wszystkiego najlepszego! – odezwała się piękność.

– Eee… Dzięki. Ciebie również miło poznać. Fajnie, że przyszliście.

Koniec. To był dla Mei koniec urodzin. Zgodnie z wcześniejszym planem poszła do łazienki się wyryczeć. Potem wróciła do sali i przesiedziała do końca wieczoru, z grzeczności czekając, aż wszyscy wyjdą, chociaż i tak wiedziała, że nie przyszli dla niej. Wróciła do domu i, zapłakana, poszła spać. Następnego dnia obudziła się z wielkim bólem głowy, rozmazanym makijażem i pustką w sercu. Wstała z łóżka, poszła do kuchni, wzięła kilkanaście tabletek nasennych matki i kilka swoich tabletek antydepresyjnych, które zażywała już od jakiegoś czasu. Wpakowała do buzi całą garść i zapiła wódką.

Na początku żadnych zmian, wszystko w normie, no, poza bólem głowy. Po kilku minutach nadeszła błogość. Wszystkie problemy odeszły w niepamięć. Nastolatka leżała uśmiechnięta na łóżku, w głowie przelatywało całe jej dotychczasowe życie. Co zaskakujące, jedynie te szczęśliwe momenty. Lato 2003, wygrany konkurs chórów dziecięcych. Wiosna 2005, pierwszy pocałunek. Lato 2010, najbardziej szalone wakacje życia. Hiszpania, a w niej Karolina, jej przyjaciółka, pijana, mówiąca, jak bardzo ją kocha. Gaweł, przyjaciel, pytający, czy będzie na urodzinach jego brata, bo bez niej to nie to samo. Plaża. Szum morza. Koncerty ukochanych zespołów. Pisk, szał, oklaski. Druga klasa podstawówki, pierwszy „ślub” z kolegą z klasy w ukrytym szkolnym korytarzu. Turcja, noc, pełnia, rozmowa z przystojnym Turkiem przy basenie. Zapach fig i morza. Szum palm. Londyn, jej ukochane miasto, wszyscy w pośpiechu, nieważne, czy czerwone, czy zielone światło, wszyscy biegną. Wydaje się, że to chaotyczne miasto, jednak ona je kochała, od kiedy spędziła w nim całe wakacje w wieku jedenastu lat. Poczuła chęć życia jak nigdy dotąd. Miała plany, żeby po studiach się tam przeprowadzić, jednak nici z tego, bo właśnie umiera. Połknęła łącznie szesnaście tabletek, które zapiła siedmioma łykami wódki. Leży. Wspomina. Uśmiechnięta. Umiera. Zasypia.

To była pierwsza próba samobójcza Mei.

Gdy po kilku godzinach młoda panna Chubin się obudziła, na początku czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd. A więc jednak przeżyła.

„Życie jest wspaniałe” – tak brzmiały jej pierwsze słowa po przebudzeniu. Wszystko było piękne, znów czuła chęć życia. Chęć działania. Wyszła do miasta cała w skowronkach, nikt by jej zapewne nie uwierzył, że tego samego dnia próbowała popełnić samobójstwo. Przecież wyglądała na taką szczęśliwą. Zapragnęła spaceru po Gdańsku. Był piątek. Przechodnie w pośpiechu wracali z pracy do domów, by się przebrać i zacząć wreszcie weekend. Mea, ciągle we wczorajszych ciuchach i wczorajszym rozmazanym makijażu, szła między nimi. Jak zwykle niewidzialna. Niedostrzegalna. Ni z tego, ni z owego wrócił jej zły humor. Była już przyzwyczajona do tych skrajności. W jednej sekundzie świetny nastrój, „kocham życie” i tak dalej, w drugiej „nienawidzę ludzi, mam dosyć” itp. Normalka. „To prawdopodobnie depresja afektywna dwubiegunowa. Musisz się udać do specjalisty”. Taką usłyszała kiedyś odpowiedź na pytanie: „Co ze mną nie tak?”, od szkolnego psychologa. Choroba o takich objawach, jak gonitwa myśli, halucynacje lub urojenia, trudności w koncentracji i w podejmowaniu nawet błahych decyzji, zmniejszenie łaknienia, wycofywanie się z kontaktów społecznych, problemy ze snem. Zazwyczaj w przypadku tego schorzenia humor pacjenta zmienia się co sezon. U Mei zdarzało się to nawet co kilka godzin. Rzadko spotykany przypadek extreme. I tak samo tego dnia, dzień po próbie samobójczej, nagle z superdobrego, cudownego humoru Mea znów wpadła w depresję. Była wściekła. Czuła potrzebę zniszczenia czegoś. Wyżycia się. W tym momencie nie obchodziły jej konsekwencje, musiała coś rozwalić.