Candy - Dominika Smoleń - ebook + książka

Candy ebook

Dominika Smoleń

3,8

Opis

Maja jest młodą, ambitną dziennikarką, która nie boi się zawodowych wyzwań. Wkrótce otrzymuje zlecenie, by przeprowadzić wywiad z Zetem – raperem, którego uwielbia i którego bardzo chciałaby poznać. Dziewczyna nie może doczekać się spotkania sam na sam, jednak w momencie, w którym przekracza kulisy, wszystko dzieje się nie tak, jak powinno.

Zet – a właściwie Kuba – to chłopak, który z pozoru ma wszystko: pieniądze, udaną karierę i inną dziewczynę każdej nocy. Brakuje mu jednak miłości, przez co odczuwa głęboką samotność. Zet nie spodziewa się, że niebawem cały jego świat stanie na głowie. Kiedy losy tej dwójki bohaterów skrzyżują się, nic już nie będzie takie jak dawniej. Pytanie tylko, czy chemia i namiętność są w stanie sprawić, że w życiu Mai i Kuby w końcu nastąpi happy end?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (99 ocen)
41
21
19
15
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WYDAWNICTWO DLACZEMU

www.dlaczemu.pl

Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala

Redakcja i korekta: Tyle słów agencja myśli i pióra

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

WARSZAWA 2020

Wydanie I

ISBN: ISBN 978-83-66521-10-0

Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.

Dodatkowe informacje dostępne pod adresem [email protected].

Konwersja

Dla mojego małego Candy –
który niestety jest płci męskiej…

„Nie ma Cię, gdy moje życie spada w dół

I nie ma Cię, gdy wszystko łamie się na pół,

Ale kocham Cię, kocham, wciąż Cię kocham, kurwa,

I

Moje serce wali jak oszalałe, policzki płoną z pożądania, a myśli wciąż wracają do najnowszej powieści Dominiki Smoleń. „Candy”rozpaliła mój umysł, obezwładniła mnie swoją seksualnością i uzależniła od pierwszej strony. Dawno nie czytałam tak życiowej, prawdziwej i emocjonalnej książki. Nie dajcie się zwieść słodkiemu tytułowi – „Candy” jest ostra jak papryczka chili.

Natalia Kleczewska, Detektyw Książkowy

„Candy” jest doskonałym przykładem na to, że życie nie zawsze jest bajką, gdzie wszystko kończy się happy endem. Czasami mocno zaskakuje i stawia przed różnymi wyzwaniami. Bez wątpienia najlepsza dotąd powieść Dominiki Smoleń. Uwielbiam i polecam z całego serca!

Krystyna Meszka, Literacki Świat Cyrysi

Niespodziewanie odnalezione uczucie daje nadzieję na szczęście. „Candy” to powieść pisana emocjami, gdzie droga do finału pełna jest przeszkód i strat. Ta słodko-gorzka historia skradnie wasze serca.

Polecam

Marta Daft, Marta wśród książek

Życie to nieustający ciąg nieprzewidzianych zdarzeń, które prowadzą nas do naszego przeznaczenia. Często droga ta jest kręta i pełna przeszkód do pokonania, która sprawia, że uczymy się zauważać to, co najważniejsze i walczyć o swoje szczęście. „Candy” jest doskonałym przykładem, jak niespodziewanie możemy spotkać swoją drugą połówkę i ile musimy przetrwać, by zaznać szczęścia.

Irena Bujak, Zapatrzona w książki

Rozdział 1

MAJA

Spodek powoli wypełniał się ludźmi. Chociaż do występu gwiazdy wieczoru, legendarnego Zeta, zostało jeszcze sporo czasu, to już nie mogłam się doczekać, żeby w końcu usłyszeć go na żywo. Uwielbiałam go! Spotkanie z nim było moim największym marzeniem, a teraz to wszystko w końcu miało się spełnić.

Co prawda, byłam tam z powodu pracy – po koncercie miałam przeprowadzić wywiad z Zetem. Zastanawiałam się, jak sobie poradzę i czy dobrze wypadnę. Nie powiem, ale zwierzchnicy rzucili mnie na dosyć głęboką wodę: byłam nowa, a oni przydzielili mi taki obszerny temat. Sądziłam, że nikt z moich kolegów po fachu nie chciał podjąć się tego zadania, bo każdy z nich uważał dalej, że rap to gorszy sort muzyki. I tak oto ja, Maja Kowalska, miałam stworzyć artykuł na całą stronę o najpopularniejszym rap festiwalu, który był naprawdę oblegany. Postanowiłam udowodnić wszystkim, że Zet, który miał być głównym tematem mojego artykułu, to naprawdę wartościowy człowiek, a jego muzyka niesie ze sobą bardzo głęboki przekaz – jeśli tylko wystarczająco się w nią wsłucha.

Stałam obok faceta, który miał zrobić z dzisiejszego wydarzenia kilka zdjęć do gazety, w której oboje pracujemy, ale on nie odzywał się do mnie ani słowem. Widać, że cała ta impreza go nudziła. No cóż, rap nie jest dla każdego. Gdybym mogła, kazałabym mu iść, ale wiedziałam, że jeśli sama miałabym zrobić ujęcia Zeta na scenie, to nie wyszłyby nawet w połowie tak dobrze jak powinny. Na szczęście mieliśmy miejsca dla VIP-ów, z których można było bez przeszkód cykać fotki. Profesjonaliście z pewnością ułatwiało to zadanie.

Kiedy w końcu na scenie zapowiedzieli pojawienie się Zeta, odrobinę bolała mnie już głowa. Festiwal trwał od jakiegoś czasu, nagłośnienie było ewidentnie podkręcone na maksymalny poziom, a to bardzo dawało popalić moim uszom. Do tego wszystkiego zaczęłam robić się głodna. Nie chciałam wydawać majątku na przekąski, które były sprzedawane w katowickim Spodku, bo mój pracodawca pewnie by mi tych „zbędnych kosztów” nie zwrócił.

– Zrobię mu kilka zdjęć i idę do domu – usłyszałam znużony głos mojego kolegi.

– Nie chcesz poczekać i cyknąć mu kilku ujęć poza sceną? – zapytałam zdziwiona.

Po koncercie mieliśmy umówiony wywiad w prywatnie wyznaczonym do tego pomieszczeniu, które zapewniało nam spokój i Zeta na wyłączność.

– A czy ktoś będzie chciał oglądać jego twarz z bliska? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie.

Wzruszyłam ramionami.

Nie wiem, czy ktoś by chciał, ale ja byłam przekonana, że bardzo chętnie wracałabym do tej fotografii – szczególnie że takich ujęć w mediach krążyło bardzo mało. Na wszystkich widać było jednak, że Zet jest dosyć wysokim blondynem o pięknych, niebieskich oczach. Ba, nawet na grafikach odnosiło się wrażenie, że nie jest on do końca takim grzecznym i ułożonym typem – niemniej jednak bardzo cieszyłam się na to, że w końcu będę mogła go poznać i zobaczyć, jak jest naprawdę.

– Jak tam sobie chcesz – rzuciłam w pośpiechu, bo na scenie właśnie pojawiła się postać Zeta.

Tłum w sekundę oszalał i zaniósł się głośnym rykiem. Wcale mnie to nie zdziwiło. Sama z trudem się powstrzymywałam się, żeby nie skakać z radości na jego widok.

– Hej, hej, Katowice! – krzyknął Zet. – Dajemy dzisiaj czadu?

Tłum ponownie oszalał.

Chwilę później rozległy się pierwsze nuty jednego z moich ulubionych utworów Zeta. Miałam ochotę dołączyć do ludzi, którzy śpiewali tekst, zdzierając przy tym gardła, ale wiedziałam, że z racji obowiązków służbowych nie wypadało mi dać się ponieść entuzjazmowi. Kiedyś znowu pojawię się na koncercie tego rapera – myślałam – tym razem płacąc za bilet z własnej kieszeni, tylko po to, żeby w móc się bawić razem z resztą publiki.

Pokazałam ochroniarzowi przepustkę i weszłam za scenę. Kątem oka zauważyłam, że kilkanaście dziewczyn także próbuje się tu przedostać. Bezskutecznie. Nie dziwiłam się im. Prywatne spotkanie z Zetem było jak spełnienie marzeń dla wielu miłośniczek rapu. Tymczasem on, mając świadomość rozrastającej się rzeszy fanów, bardzo dbał o to, żeby mieć sporą ochronę.

– W którym miejscu znajdę Zeta? – zapytałam zabieganą kobietę, która kręciła się w pobliżu.

– Trzeba iść tędy – odpowiedziała mi, wskazując odpowiedni kierunek. – Ostatnie drzwi po prawej.

– Dziękuję – skłoniłam się lekko, ruszając w wyznaczoną stronę.

Już po minucie znalazłam się przed odpowiednimi drzwiami. Wzięłam głęboki oddech, zapukałam i weszłam, nie czekając na zaproszenie. Nie było to może zbyt kulturalnie, ale panował tu dalej taki hałas, że nie byłam pewna, czy osoba, która jest w środku, usłyszała moje pukanie.

Wewnątrz przestronnej, nastrojowo oświetlonej garderoby znajdował się Zet, który bez skrupułów całował się z jakąś dziewczyną, przyciskając ją jednocześnie do ściany. Jego dłonie znajdowały się idealnie pod jej pośladkami. Ta scena była jednoznaczna i wiedziałam od razu, że jestem nieproszonym gościem.

– Och! Przepraszam! Wydawało mi się, że to ze mną jest pan umówiony… – wydusiłam z siebie, siląc się na jakiś komentarz, który nie byłby zbyt drętwy w tej absurdalnej sytuacji.

Zet oderwał się od ust dziewczyny i postawił ją na podłodze, a ona od razu zaczęła wygładzać sobie spódniczkę. Na twarzy rapera widać było szeroki uśmiech. Najwidoczniej cała ta sytuacja go bawiła. Mnie wprawiała w niemałe zażenowanie.

Ach, gdybym miała chwilę temu aparat i gdybym mogła zrobić ze dwie fotki do artykułu! To by dopiero był hit! Tego mój pracodawca nie spodziewałby się w najśmielszych snach!

– Jesteś w sprawie wywiadu? – zapytał bez ogródek Zet.

– Tak – odparłam krótko.

– Siadaj – zaproponował, wskazując mi jeden z foteli.

Usiadłam. Dziewczyna, z którą przed chwilą się zabawiał, najwidoczniej uznała, że to idealny moment na zakończenie ich namiętnego spotkania, więc chwyciła za klamkę i wymknęła się bez słowa pożegnania.

– Możemy zaczynać? – zwróciłam się do Zeta, wyciągając z torby dyktafon i kładąc go na stoliku.

– Ja zawsze jestem gotowy – odpowiedział mi, ciągle się uśmiechając.

– Jakie masz plany na ten rok?

Zet otworzył usta i chyba chciał coś powiedzieć, ale po sekundzie runął jak długi na podłogę.

O kurczę.

Nie wiedziałam, co się stało, ale byłam świadoma, że muszę zachować zimną krew i mu pomóc. Zrobiłam więc to, czego uczyli mnie na wszystkich zajęciach z pierwszej pomocy – podniosłam mu nogi do góry.

Po chwili Zet zaczął nabierać kolorów.

Nie minęła minuta, a on już mrugał oczami. Kamień dosłownie spadł mi z serca.

– Myślałam, że tak bardzo nie chciałeś odpowiadać na moje pytanie, że postanowiłeś paść trupem – wymamrotałam z przekąsem.

– Po prostu mam zapalenie błędnika, a ten koncert dał mi w kość. Czy będziesz bardzo rozczarowana, jeśli zaproponuję, żebyśmy przełożyli ten wywiad na jutro? Możemy spotkać się w moim hotelu zanim wrócę do Warszawy. Na dzisiaj chyba powinienem sobie odpuścić.

– Hmm… W sumie nie będzie mi to przeszkadzało – oznajmiłam mu od razu.

Wolałam mieć Zeta żywego. A jutrzejsze plany... zawsze mogłam zmienić.

Rozdział 2

JAKUB

Pół dnia spędziłem w łóżku, bo głowa cholernie mnie bolała. Czułem się słaby, zmęczony, wymięty. Koncert i zapalenie błędnika naprawdę dały mi w kość. Wiem, że mogłem odpuścić sobie amory po koncercie, ale tamta dziewczyna była naprawdę fajna i chętna... Miałem w sobie wtedy tyle adrenaliny, że musiałem jakoś się jej pozbyć. Całowanie to świetny sposób, żeby dać upust emocjom, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem.

Gdybym jednak wiedział, że przez swoje zachowanie zawiodę tę śliczną dziennikarkę, to pewnie dałbym sobie trochę na wstrzymanie. Dobrze, że zgodziła się przyjść dziś na wywiad do mojego hotelu – inaczej pewnie w prasie ukazałby się artykuł o tym, jakim to jestem nadętym dupkiem. Musiałem jakoś naprawić to podłe, pierwsze wrażenie.

Maja – bo tak podobno miała na imię dziennikarka – najwidoczniej nie chciała mnie pogrążyć i wolała mieć porządny artykuł niż historyjki i plotki z koncertu. Poprosiłem w wiadomości tekstowej swoją agentkę, żeby podesłała mi numer do Mai. Życzyłem sobie mieć ten wywiad z głowy, ale z drugiej strony chciałem też jeszcze raz spotkać się z dziewczyną, żeby zamienić z nią chociaż kilka słów i posłuchać jej melodyjnego głosu.

„Wpadnij do hotelu Apollo. Jestem tu dzisiaj cały dzień. Pokój 204.” – napisem SMS-a do dziennikarki.

Odpowiedź przyszła bardzo szybko:

„Będę za godzinę!”

Pewnie nawet nie musiała pytać, kto do niej pisze. Chociaż, czy ja wiem… Może dostawała więcej wiadomości od nieznanych numerów z propozycją wpadnięcia do hotelu? Kim ja jednak byłem, żeby ją oceniać?

Nie, nie – pomyślałem. – Maja wygląda na zbyt niewinną, żeby szwendać się po hotelach z typami spod ciemnej gwiazdy.

Wezwałem obsługę hotelową i zamówiłem dużą, czarną kawę bez śmietanki i cukru. Wiedziałem, że nim ją przygotują i nim ją wypiję, Maja będzie już w moim pokoju.

Usłyszałem pukanie i uśmiechnąłem się do siebie szeroko. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, nie pytając nawet, kto za nimi stoi. Moim oczom od razu ukazała się drobna, czarnowłosa dziewczyna z pięknymi, błękitnymi oczami, od których wzroku wprost nie można było oderwać.

– Wejdź – wychrypiałem, czując, że nagle zasycha mi w gardle.

Maja skinęła głową bez słowa i wmaszerowała do pokoju. Nie musiałem jej mówić, żeby usiadła. Rozlokowała się wygodnie w hotelowym fotelu i rozłożyła swój dziennikarski sprzęt – kartkę z pytaniami oraz dyktafon.

– Od razu chcesz przejść do wywiadu? – zwróciłem się do niej.

– A przyszłam w innym celu? – odpowiedziała mi pytaniem na pytanie.

– Jeśli chcesz, możemy najpierw zamówić coś do jedzenia. Domyślam się, że podpytywanie mnie o różne sprawy może trochę zająć, a nie chciałbym, żeby ktoś inny dzisiaj tu zemdlał.

– Jeśli czujesz, że nie jesteś na siłach, to możesz sobie coś zamówić – oznajmiła stanowczo i dokładnie w tym momencie zaczęło burczeć jej w brzuchu.

– Czyli mówisz, że nie jesteś głodna?

– Nie jestem – odpowiedziała mi, patrząc prosto w oczy i uśmiechając się. – Nie chcę robić ci żadnego kłopotu. Szef na pewno nie zwróci mi pieniędzy za obiad w luksusowym hotelu.

– Możemy zamówić pizzę – zaproponowałem. – Ja stawiam. Na pewno wiesz, która knajpa w Katowicach serwuje jakieś dobre żarcie.

– Wiem – przyznała, wpatrując się w czubki swoich butów.

Miałem ochotę westchnąć i nią potrząsnąć. Domyślałem się, że nie chciała robić mi żadnych kłopotów i wolała wyrobić się z tym artykułem najszybciej jak się da. Spora część dziennikarzy nie lubiła rapu i na moje koncerty przychodziła raczej z niechęcią. Wczoraj wydawało mi się jednak, że Mai całkiem spodobał się występ – chociaż zdecydowanie nie spodobało jej się to, że zastała mnie w niedwuznacznej sytuacji. Mimo wszystko czułem bijącą od niej energię i chęć rozmowy.

A dzisiaj? Dzisiaj miałem wrażenie, że Maja ukryła się w jakiejś swojej skorupie i nie bardzo chce z niej wyjść, chociaż przez chwilę, jakąś minutę temu, poczułem, że wewnątrz czai się zarówno słodka dziewczyna, jak i kocica z ostrymi pazurkami.

– To wybierz numer i zamów dla mnie jakąś z dużą ilością mięsa – oznajmiłem.

Dziewczyna skinęła głową, nie chcąc wdawać się ze mną w niepotrzebną dyskusję, po czym zaczęła coś klikać w swoim telefonie. Zadzwoniła i złożyła zamówienie, wybierając również dla siebie: pizzę hawajską. Patrzyłem na tę kobietę ze zdziwieniem, bo od dawien dawna nikt przy mnie nie zamawiał pizzy z ananasem. Wszyscy twierdzili, że to najgorsze, co można na niej położyć.

– Serio? Hawajska? – zapytałem czarnowłosą, kiedy już skończyła rozmowę.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Pizza jak pizza. Jak zjesz, to ją pokochasz – stwierdziła z dużą dawką pewności siebie, która była wyczuwalna w jej głosie.

– Prędzej zwymiotuję – rzuciłem. – Nienawidzę ananasa.

Maja tylko roześmiała się.

– Faceci… – mruknęła w końcu.

– Za ile będzie jedzenie? – dopytałem.

– Mniej więcej za godzinę – odpowiedziała.

– No to co? Zabieramy się za wywiad?

Maja klasnęła w dłonie.

– Tylko wiesz, dzisiaj chcę mieć to z głowy. Nie planujesz tracić przytomności? – rzuciła, uśmiechając się szeroko.

Nie było to jednak aż takie śmieszne, więc posłałem w jej stronę mordercze spojrzenie.

– No to zaczynamy. Na czym to wczoraj skończyliśmy… – Maja głośno myślała, wertując swoje zapiski, a później klikając coś w swoim dyktafonie. – A tak, już wiem. Jakie masz plany na ten rok?

Usiadłem wygodnie na łóżku, tak aby mieć dobry widok na drobną brunetkę i zacząłem odpowiadać.

Godzinę później wywiad był nagrany na dyktafonie Mai, a my zajadaliśmy się pizzą. To znaczy Maja się zajadała, bo ja z trudem mogłem coś przełknąć, patrząc na ananasa zatopionego w warstwie mozzarelli.

– Naprawdę nie chcesz kawałka? – zapytała.

– Nie sądzę – odpowiedziałem jej, gramoląc się spomiędzy sterty poduszek.

Sięgnąłem do mini-lodówki, która była dostępna w pokoju i wyciągnąłem z niej dwie butelki wody niegazowanej, po czym podałem jej jedną.

Maja wypiła kilka porządnych łyków i odstawiła butelkę na stół.

– No cóż – oznajmiła w końcu. – To ja chyba będę się już zbierać. Dzięki za wywiad i za pizzę. Mam nadzieję, że niebawem poczujesz się lepiej. Czytałam, że za kilka tygodni dajesz duży koncert w Warszawie, więc szkoda by było, gdyby błędnik wtedy dalej ci dokuczał.

– Będzie dobrze – odpowiedziałem jej. – Dziś czuję się już o wiele lepiej niż wczoraj.

Dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się, a potem zaczęła pakować swoje rzeczy do torebki.

– Wiesz, będę w Katowicach jeszcze kilka dni. Nie chciałabyś mnie oprowadzić po mieście? – zapytałem nagle.

Dobrze spędzało mi się czas z Mają, chociaż właściwie nie robiliśmy nic niestosowanego. Po prostu nagle wydało mi się, że potrzebuję przyjaznej mi duszy, chociażby na chwilę, a ona właśnie to mi oferowała i nie chciała nic w zamian. W moim świecie, w bezlitosnym show–biznesie, takie osoby jak ta dziennikarka były na wagę złota.

Maja przygryzła wargę, słysząc moje pytanie.

– No nie wiem. To zależy, czy będę miała czas – wybąkała w końcu.

– Przecież nie pracujesz całą dobę!

– Czasem tak się czuję – odparła.

Przewróciłem oczami.

– Masz już przecież mój numer, więc napisz do mnie jak tylko skończysz jutro pracę. Będę czekał – oznajmiłem.

Miałem naprawdę wielką nadzieję, że Maja się odezwie. Ale przecież niczego nie mogłem być pewny.

Rozdział 3

MAJA

Tuż po południu moja praca była już skończona. Przeprowadziłam reportaż na temat pobliskiego zabytku i zrobiłam krótki wywiad z pewną autorką romansów, która pochodziła ze Śląska. Mimo wszystko dziś jakoś nie byłam w stanie się skupić. Ciągle zastanawiałam się, czy Zet faktycznie chciał się ze mną spotkać, czy tylko żartował. A jeśli jednak chciał, to co powinnam pokazać mu w Katowicach? Nie miałam zielonego pojęcia, co ten facet lubi robić. Nie wiedziałam, czy lepiej byłoby pokazać mu lokalne muzeum, czy raczej klub ze striptizem.

„Jestem gotowa na wycieczkę. Ubierz się wygodnie. Za godzinę czekam przy Spodku.” – napisałam mu, wiedząc, że dzisiaj raczej nie będzie tam tłumu i bez problemu się odnajdziemy.

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, chociaż myślałam, że Zet mnie zignoruje.

„Będę.”

Faktycznie był. Nawet całkiem punktualnie. Nie wyglądał jak facet, którego widziałam na koncercie. Teraz ubrany był w luźną bluzę z kapturem, który miał założony na głowę oraz w wytarte dżinsy. Pomimo że nie było zbyt słonecznie, oczy zasłaniały mu czarne okulary.

– Wyglądasz komicznie – wyrwało mi się.

– Ty też jesteś śliczna – odpowiedział mi.

Nic więcej nie powiedzieliśmy sobie na przywitanie, które samo w sobie było bardzo dziwne. Z jednej strony miałam ochotę go przytulić (bo tak witałam się ze swoimi znajomymi), z drugiej strony wydawało mi się, że bardziej odpowiednie będzie podanie dłoni. Nie wykonałam więc żadnego ruchu. Zet zresztą też nie kwapił się do oficjalnych powitań. Najwidoczniej nie wiedział, jak powinien zareagować.

– Co chciałbyś zwiedzić? – zapytałam, chcąc trochę rozładować dziwną atmosferę i napięcie, jakie między nami się pojawiło.

– Nie znam Katowic. To ty jesteś tu przewodniczką – rzucił chłopak.

– Kiedy ostatnio sprawdzałam, to jeszcze nie miałam zrobionego kursu przewodnika po Katowicach. Musiało się wiele zmienić – zauważyłam.

– To istnieje w ogóle taki kurs?

Wzruszyłam ramionami. Może i takowy był gdzieś przeprowadzany, ale nie musiałam go uświadamiać w swoich wątpliwościach co do tego faktu.

– Jeśli chcesz, możemy najpierw pochodzić po centrum. Pokażę ci Teatr Śląski. Później pójdziemy na lody rzemieślnicze w okolicy, bo są cudowne. Albo na pączki, szczególnie te z nadzieniem chałwowym!

– A później zabierasz mnie do siebie czy na piwo? – rzucił Zet, uśmiechając się od ucha do ucha.

Przewróciłam oczami.

– Jutro muszę iść do pracy. Nie mam zamiaru się upijać ani pokazywać ci swojego mieszkania – odpowiedziałam mu. – A tak w ogóle, mogę mówić ci po imieniu?

– Jeśli je znasz – odparł.

Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Oczywiście, że przeczesałam Internet w celu zdobycia tajemnej wiedzy o tym, jak naprawdę nazywa się Zet. Byłam zbyt ciekawską bestią, żeby mogło stać się inaczej. Zresztą w razie czego i tak by mi to powiedział, jeśli obiecałabym, że nie napiszę tego w artykule.

– Znam, znam, Kubusiu – oznajmiłam, a on wydał z siebie ciche westchnięcie.

– Zacznijmy już lepiej tę wycieczkę, bo skończy się na tym, że z nudów, tak dla zabawy, zwiążę cię, zaknebluję i porzucę gdzieś przy torach w okolicy Sosnowca.

– Chciałbyś.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo, Majeczko.

Wtedy zrozumiałam, jak czuł się Zet, gdy powiedziałam do niego zdrobniale. W tamtym momencie także miałam ochotę wydrapać mu oczy.

Zwiedzanie zakończyliśmy dosyć szybko – głównie dlatego, że Kuba nie chciał chodzić po kościołach i muzeach, które zazwyczaj odwiedzają turyści, gdy przyjeżdżają do Katowic. No trudno, nie narzekałam. Mniej chodzenia oznaczało dla mnie szybsze rozstanie się z tym wrzodem na czterech literach. Nie ukrywałam, że Zet potrafił wkurzyć mnie jak nikt inny. Mimo wszystko polubiłam go trochę, a świadomość tego, że będę musiała pożegnać się z nim, raczej na zawsze, trochę mnie dołowała.

Byłam rozdarta. Z jednej strony chciałam jak najszybciej się z nim rozstać, z drugiej zaś czułam, że większej przygody w najbliższym czasie nie przeżyję, bo nie poznam nikogo tak oryginalnego jak Zet.

– Chodźmy na to piwo – kusił mnie Kuba, kiedy przechodziliśmy wzdłuż ulicy Mariackiej.

Raz kozie śmierć! Wiedziałam, że nie powinnam się zgadzać, ale mimo wszystko postanowiłam ulec, żeby jeszcze przez chwilę porozmawiać ze swoim ulubionym raperem.

– Ale tylko na jedno – zastrzegłam. – Czeka mnie podróż autobusem do domu i wolałabym być wtedy trzeźwa.

– Boisz się, że będzie ci niedobrze w komunikacji miejskiej? – zapytał rozbawiony chłopak.

– Jeśli chcesz, to mogę upić się i zwymiotować na twoje czaderskie buty – ostrzegłam.

Kuba zaczął się śmiać.

– Chciałbym cię zobaczyć taką pijaną i wyzwoloną – powiedział.

– Nigdy do tego nie dojdzie. Tego marzenia akurat nie spełnisz – obiecałam.

Zbliżyliśmy się do baru, w którym tłoczyło się już trochę osób. Pewnym krokiem weszliśmy do środka. Od razu podeszłam do lady i uśmiechnęłam się radośnie do barmanki, mówiąc jej jednocześnie:

– Poproszę piwo z sokiem malinowym.

Minutę później kufel z napojem stał już przede mną.

– Ja zapłacę – rzucił Kuba, podając barmance banknot za dwa piwa. – Dla mnie też będzie piwo.

Nie czekałam na to, aż Zet dostanie swój kufel, tylko ruszyłam na poszukiwanie wolnego stolika. Jedyny, jaki znalazłam, to ten najbliżej toalety.

Niedługo potem przysiadł się do mnie mój towarzysz i od razu upił łyk piwa.

– Kiedy planujesz wyjechać z Katowic? – zapytałam Kubę.

– Jutro. W godzinach popołudniowych.

Skinęłam głową ze zrozumieniem.

– Planowałam dzisiaj skończyć artykuł o tobie, ale pewnie uda mi się to dopiero jutro, skoro dzisiaj spędzam czas w barze. Podeślę ci go do wglądu, kiedy tylko będę miała go w całości.

– Podeślij go mojej agentce. Ona i tak mi go przekaże. Jestem pewien, że masz jej maila.

– Okej – powiedziałam cicho.

Naiwnie sądziłam, że Zet będzie chciał, abym kiedyś jeszcze do niego napisała, chociażby w sprawie zawodowej, ale najwidoczniej się przeliczyłam. Zresztą kim ja miałam niby dla niego być, aby traktował mnie wyjątkowo? Przecież byłam tylko początkującą dziennikarką, a on obracał się w gronie zupełnie innych osób.

Czułam się odrobinę wykorzystana, bo nie musiałam spędzać z Zetem tyle czasu, nie musiałam pić z nim piwa ani oprowadzać go po centrum miasta. Ja jednak też nie byłam do końca fair, bo świetnie bawiłam się w jego towarzystwie, zatem narzekanie w tej kwestii było trochę nie na miejscu. Gdyby nie fakt, że Kuba postanowił się ze mną spotkać, to pewnie spędziłabym kolejny dzień sama w domu w towarzystwie chipsów, czekolady i Netflixa.

Wypiłam dwa łyki piwa, notując sobie w głowie, żeby następnym razem poprosić o więcej soku malinowego. Cisza, która zapanowała między mną a Kubą była nieprzyjemna. Atmosfera niebezpiecznie zgęstniała i wyczułam, że powinnam coś powiedzieć.

– Planujesz jeszcze wrócić w tym roku do Katowic? – zapytałam wreszcie, z trudem wymyślając jakiś temat.

– Nie wiem, to możliwe. Wszystko zależy od mojej agentki i od tego, ile pieniędzy zaoferują mi za występ – odrzekł.

– Może wtedy ktoś oprowadzi cię po mieście lepiej niż ja – stwierdziłam, siląc się na uśmiech.

– Byłaś wspaniałą przewodniczką – powiedział Kuba. – Gdyby nie to, że mieszkam w Warszawie i jutro wyjeżdżam, to na pewno zgłosiłbym się na rundę drugą.

Coś w moim wnętrzu zacisnęło się mocno.

– Chyba powinnam już iść – wymamrotałam.

– Nie odprowadzisz mnie? Mogę się tu zgubić.

– Możesz też wziąć taksówkę. Chyba stać cię na to – oznajmiłam, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku, z dala od chłopaka, który tak bardzo mącił mi w głowie.

– Nie mogę – rzucił Kuba z wielką pewnością siebie w głosie. – Bo chcę spędzić z Tobą jeszcze kilka chwil. Jesteś fajną osóbką. Naprawdę cię polubiłem i żałuję, że to wszystko musi skończyć się tak szybko.

Co miało się skończyć, jeśli nic się nie rozpoczęło? Chciałam zapytać, ale zabrakło mi na to sił.

– Odprowadzę cię – obiecałam mu – ale później zamówisz mi taksówkę.

– Niech tak będzie.

Godzinę później stałam już pod hotelem Kuby. Na zewnątrz było ciemno i trochę chłodno.

– Wejdź do mnie, napijemy się jeszcze wina – zaproponował Zet, patrząc mi prosto w oczy.

– Nie mogę – odpowiedziałam cicho.

– Dlaczego? – zapytał.

– Bo nie chcę cierpieć – wyszeptałam.

Kuba zrobił krok w moim kierunku i ujął moją twarz w swoje dłonie. W oczach automatycznie pojawiły mi się łzy, bo już domyślałam się, co chłopak zamierza zrobić. Wiedziałam, że będę o tej chwili myślała przez długi czas i nie będę w stanie wyrzucić jej z pamięci. Wiedziałam też, że stworzone w ten sposób wspomnienie będzie bolało jak cholera, bo Zet w jednym miał rację – to nie miało szansy się rozwinąć.

Później jednak usta Kuby spoczęły na moich wargach, a ja przestałam myśleć o czymkolwiek. Oddawałam się temu pocałunkowi całą sobą. Nie był to delikatny i lekki całus, bardziej pełen namiętności pocałunek, który sprawiał, że miękły mi nogi i drżały kolana.

– Jesteś cholernie słodka – wymruczał chłopak, odsuwając się ode mnie. – Jesteś moją Candy.[1]

Roześmiałam się, bo nie byłam w stanie zrobić niczego innego.

– Żegnaj – powiedziałam, ruszając przed siebie, byle jak najdalej od Kuby i byle jak najdalej od tego wszystkiego, co przed chwilą miało miejsce.

Rozdział 4

JAKUB

Od wyjazdu z Katowic minęły już ponad trzy miesiące. Powoli zaczynała się zima, a ja wciąż czułem się strasznie samotny. Jednonocne przygody wcale nie zapełniały pustki, którą odczuwałem. Brakowało mi w życiu kogoś, kto naprawdę mnie zrozumie. Wydawało mi się też, że po prostu brakuje mi miłości. Nie byłem jednak w stanie nikogo nią obdarzyć, bo żadna z dziewczyn, którą los stawiał na mojej drodze w ostatnim czasie, nie była tego warta.

Leżąc w łóżku z jakąś kobietą, której imienia nawet nie znałem, zastanawiałem się, kiedy w życiu odnajdę swoje szczęście. Jasne, miałem cudowną karierę i byłem znany, ale potrzebowałem czegoś więcej, żeby móc powiedzieć, że każdy dzień sprawia mi przyjemność.

Wstałem z łóżka, zostawiając w nim śpiącą dziewczynę. Podszedłem do biurka, przy którym najczęściej powstawały teksty moich utworów. Sięgnąłem po gazetę, aby po raz kolejny przeczytać artykuł napisany przez Maję – kobietę, którą ciężko było wyrzucić ze swoich myśli.

Wczytywałem się w każde słowo i po raz kolejny poprawiłem sobie tym nastrój. Tekst Mai był pełen pozytywnej energii i świetnie oddawał wszystko, co chciałbym przekazać swoim fanom. Na dodatek widać było, że Maja darzy mnie sympatią.

Sięgnąłem na biurko po telefon i napisałem do niej wiadomość.

„Jak się miewasz?” – zapytałem.

Niestety odpowiedź długo nie nadchodziła. Może dlatego, że było bardzo wcześnie. Maja mogła jeszcze spać. Na pewno tak było. Kiedy już kompletnie straciłem nadzieję, że doczekam się jakiejkolwiek wiadomości, wtedy nadszedł SMS.

„Żyję, więc chyba wszystko jest w porządku.”

Te słowa poruszyły we mnie jakąś strunę. Wiedziałem, co to znaczy żyć, kiedy tak naprawdę nic w życiu ci się nie układa.

„To czemu ci nie wierzę?” – napisałem.

Tym razem nie doczekałem się odpowiedzi.

Kilka godzin później dziewczyna, z którą spędziłem noc, zbierała się do wyjścia. Uświadomiłem sobie, że cholernie chcę spotkać się z Mają i po raz kolejny skosztować jej słodkich ust. Niestety, to nie było takie proste. Mój terminarz pękał w szwach, a najbliższy koncert na Śląsku miałem dać dopiero za kilkanaście tygodni.

Dlaczego życie musi być tak bardzo do dupy? – pytałem sam siebie, ale odpowiedzi na to nie znalazłem.

Rozdział 5

MAJA

Spojrzałam na nawigację, która wskazywała cel mojej wyprawy – Warszawę. Głośno przełknęłam ślinę. Nigdy w życiu nie wybierałam się w tak daleką podróż swoim własnym samochodem. Wszystko zmieniło się w momencie, w którym okazało się, że mój szef mnie zwalnia, gdyż ostatnio byłam „zbyt mało produktywna”. Wiedziałam, że nie mam innej opcji – muszę przenieść się do większego miasta.

Warszawa wydawała się najlepszym wyborem. Przede wszystkim mieszkała tam moja najlepsza przyjaciółka ze studiów. Zuzka czekała z otwartymi ramionami, abym wprowadziła się do jej mieszkania. Do tego wszystkiego Warszawa była miejscem, w którym mogłam spotkać Kubę – chłopaka, który nawet na odległość mieszał w mojej głowie niczym w garnku z zupą.

Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość, ale byłam pewna, że muszę spróbować. Ba, byłam już umówiona na kilka rozmów kwalifikacyjnych, które załatwiła mi Zuzka. Wszystko musiało się jakoś ułożyć. Pakując ostatnie rzeczy do swojego małego, dosyć leciwego już samochodu, nie byłam o tym jednak stuprocentowo przekonana. Bałam się, że spowoduję podczas przeprowadzki wypadek i nigdy nie będę miała szansy na rozpoczęcie nowego życia, bo umrę w zderzeniu z tirem. Byłam chyba dość przewrażliwiona. Nie umiałam sobie z tym wszystkim poradzić i jakoś się uspokoić. Stres przed kilkugodzinną jazdą dosłownie pożerał mnie w całości. Nie zdarzyło mi się jeszcze jeździć nigdzie indziej niż po Katowicach. Teraz jednak musiałam wybrać się w podróż swojego życia.