Burzliwe losy hrabiny d'Orsay - Brenda Joyce - ebook

Burzliwe losy hrabiny d'Orsay ebook

Brenda Joyce

0,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Evelyn długo żyła w przeświadczeniu, że los okazał się dla niej wyjątkowo łaskawy. Pozbawioną środków do życia szesnastolatkę pojął za żonę francuski arystokrata, hrabia d’Orsay. Zapewnił jej dostatnie i beztroskie życie w pięknej rezydencji nad Loarą. Tę sielankę niszczy wybuch rewolucji. Błękitna krew to teraz wyrok śmierci, dlatego Evelyn z mężem i córeczką planują ucieczkę do Anglii. Na pokład przyjmuje ich Jack Greystone, owiany złą sławą przemytnik. Evelyn ma nadzieję, że to ich pierwsze i ostatnie spotkanie, bo łobuzerski wdzięk Jacka przyciąga ją jak magnes.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Brenda Joyce

Burzliwe losy hrabiny d'Orsay

Tłumaczenie:

Alicja Flynn

Prolog

Brest, Francja

5 sierpnia 1791 r.

Córka ciągle płakała. Evelyn d’Orsay przytuliła ją mocniej do siebie. Obawiała się pościgu; płacz córki mógł wzbudzić podejrzenia i ściągnąć na nich uwagę. Siedziała na przedzie pędzącego wśród nocy powozu wraz ze służącym jej męża, Laurentem, który teraz stał się człowiekiem od wszystkiego. Jej mąż leżał nieprzytomny na tylnym siedzeniu między żoną Laurenta, Adelaide i pokojówką, Bette. Spojrzała za siebie na Henriego i serce zabiło jej szybciej z niepokoju. Mąż wciąż był śmiertelnie blady.

Zaczął podupadać na zdrowiu wkrótce po narodzinach Aimee cztery lata temu. Zaglądał też częściej do kieliszka. Czy jego serce wytrzyma? Czy przeżyje ten szalony, straszny rajd przez noc? Czy przetrwa przeprawę przez kanał La Manche? Na gwałt potrzebny był mu lekarz, w dodatku ta szaleńcza jazda powozem na pewno mu nie posłuży.

Ale jeśli uda im się wydostać z Francji i dotrzeć do Anglii, będą bezpieczni.

– Jak daleko jeszcze? – odezwała się szeptem.

Na szczęście Aimee przestała płakać, zasnęła.

– Myślę, że jesteśmy już prawie na miejscu – odparł Laurent.

Mówili po francusku. Evelyn była Angielką, ale biegle władała francuskim, jeszcze zanim poznała hrabiego d’Orsay, zostając jego żoną niemal z dnia na dzień.

Konie pokryły się pianą i ciężko dyszały. Na szczęście byli już blisko, a przynajmniej tak twierdził Laurent. Wkrótce wzejdzie świt. Wtedy wypłyną statkiem belgijskiego przemytnika, który już na nich czekał.

Znowu spojrzała na starszego od siebie męża. Odkąd poznała i poślubiła Henriego, jej życie przypominało bajkę. Była sierotą bez grosza przy duszy, żyjącą z pomocy ciotki i stryja, a teraz była hrabiną d’Orsay. Był jej najdroższym przyjacielem i ojcem jej córki. Czuła do niego ogromną wdzięczność za wszystko, co dla niej zrobił i za to, co planował dla Aimee.

Teraz tak bardzo się o niego bała. Ból w klatce piersiowej dokuczał mu przez cały dzień. Ale Henri przetrzymał ucieczkę z Paryża i nalegał, żeby nie zwlekali. Ich sąsiad został uwięziony w zeszłym miesiącu za zbrodnie przeciwko państwu. Wicehrabia LeClerc nie popełnił żadnych przestępstw, tego była pewna. Ale był arystokratą…

Mieszkali na stałe w rodzinnej posiadłości Henriego w Dolinie Loary. Ale każdej wiosny Henri zabierał rodzinę na kilka miesięcy do Paryża, żeby chodzić po teatrach, na zakupy i po restauracjach. Evelyn zakochała się w Paryżu od pierwszego wejrzenia jeszcze przed rewolucją. Ale tamto drogie jej sercu miasto już nie istniało i gdyby mieli świadomość, jak zrobiło się w nim niebezpiecznie, tym razem by się tam nie wybrali.

Pomimo rewolucji nadal roiło się w stolicy od bezrobotnych najemników, robotników i rolników, którzy włóczyli się po ulicach, szukając zemsty na każdym, kto coś posiadał, jeśli akurat nie strajkowali lub nie brali udziału w zamieszkach. Spacer po Polach Elizejskich nie stanowił już przyjemności, podobnie jak przejażdżka po parku. Nie odbywały się już interesujące przyjęcia ani porywające opery. Sklepy zaopatrujące wyższe kręgi we wszelkie dobra dawno zamknęły swoje podwoje.

Fakt, że jej mąż, hrabia, był krewnym królowej, nie pozostawał tajemnicą. Ale w chwili, gdy zwykli ludzie zdali sobie z tego sprawę, życie jej rodziny całkowicie się zmieniło. Sklepikarze, piekarze, prostytutki, sankiuloci, a nawet Gwardia Narodowa zaczęli pilnować jej i jej bliskich. Za każdym razem, gdy otwierano drzwi, widać było na zewnątrz wartowników. Za każdym razem, gdy opuszczała mieszkanie, była śledzona. To było tak, jakby podejrzewano ich o zbrodnie przeciwko państwu. A potem LeClerc został aresztowany.

Evelyn nabrała lęku przed wychodzeniem z domu. Przestała wychodzić. Od tego momentu stali się prawdziwymi więźniami ludu. A potem dwóch francuskich urzędników przyszło do Henriego. Evelyn bała się, że go aresztują. Ale uprzedzili go tylko, że nie wolno mu opuszczać miasta i Aimee ma pozostać w Paryżu. A fakt, że tak powiedzieli, że w ogóle wiedzieli o córce, podziałał jak nic innego. Natychmiast zaczęli planować ucieczkę.

Aimee zasługiwała na wszystko co najlepsze. A na pewno nie na to, żeby stać się kolejną niewinną ofiarą tej strasznej rewolucji!

Ale najpierw musieli dostać się w Breście na statek przemytnika, a potem przepłynąć kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. A Henri musiał przeżyć.

Dotarli na obrzeża Brestu, wjeżdżając w obszar małych domków. Ona i Laurent spojrzeli na siebie ponurym i stanowczym wzrokiem.

Kilka chwil później powietrze nabrało słonego zapachu. Laurent skierował zaprzęg na żwirowy dziedziniec gospody, która znajdowała się zaledwie trzy przecznice od portu. Na nocnym niebie kłębiły się chmury, czasem pogrążone w ciemności, czasem rozświetlone blaskiem księżyca. Gdy Evelyn przekazała pokojówce córkę, napięcie w niej wzrosło. Gospoda wydawała się zatłoczona, dochodziły z niej liczne głosy. Może i dobrze, w tłumie nikt nie zwróci na nich uwagi.

A może jednak zwróci.

Evelyn czekała z Aimee, śpiącą w jej ramionach, podczas gdy Laurent wszedł do środka po pomoc dla jej męża.

Była ubrana w jedną z sukienek Bette i ciemny płaszcz z kapturem, który nosił inny służący. Henri również był ubrany jak zwykły człowiek.

W końcu pojawił się Laurent i właściciel gospody. Evelyn nasunęła na głowę kaptur, gdy podeszli i opuściła wzrok. Mężczyźni zabrali Henriego z powozu i wnieśli go do środka bocznym wejściem. Trzymając na rękach Aimee, Evelyn podążyła za nimi razem z Adelaide i Bette. Szybko weszli na górę.

Kiedy Evelyn zamknęła drzwi za dwiema służącymi, odetchnęła z ulgą, ale nie odważyła się jeszcze zdjąć kaptura. Wzrokiem dała znak Adelaide, żeby nie zapalała więcej niż jedną świecę.

Gdyby zauważono ich zniknięcie, francuskie władze mogłyby wydać nakaz ich aresztowania. Dołączono by opisy osób i ich prześladowcy szukaliby czteroletniej dziewczynki o ciemnych włosach i niebieskich oczach, schorowanego i wątłego, siwego, starszego arystokraty średniego wzrostu oraz młodej kobiety w wieku dwudziestu jeden lat, ciemnowłosej, niebieskookiej, o jasnej cerze, wyjątkowo pięknej.

Evelyn obawiała się, że za bardzo się wyróżnia. Przykuwała uwagę i to nie tylko dlatego, że była o wiele młodsza od męża. Kiedy przyjechała do Paryża jako szesnastoletnia narzeczona, okrzyknięto ją najpiękniejszą kobietą w mieście. Wbrew jej opinii jej urodę uważano za niezwykłą i zapadającą w pamięć.

Henriego ułożono wygodnie w jednym łóżku, a Aimee w drugim. Laurent i gospodarz odeszli na bok, rozmawiając przyciszonymi głosami. Evelyn pomyślała, że obaj mają posępny wyraz twarzy, ale też sytuacja była poważna. Uśmiechnęła się do Bette, która miała łzy w oczach i wyraźnie wyglądała na przestraszoną.

– Wszystko będzie dobrze – odezwała się Evelyn dla podniesienia jej na duchu.

Były w tym samym wieku, ale nagle poczuła się o całe lata starsza.

Gospodarz wyszedł i pospieszyła do Laurenta, który wyglądał na zszokowanego.

– Co się stało?

– Kapitan Holstatter wypłynął z Brestu.

– Co? Niemożliwe. Jest piąty sierpnia. Jesteśmy na czas. Dostał połowę zapłaty z góry!

Laurent był blady jak ściana.

– Trafił mu się bardzo cenny ładunek i odpłynął.

Była w szoku. Nie mieli jak przepłynąć kanału La Manche! I nie mogli pozostać w Breście, to było zbyt niebezpieczne!

– W porcie jest trzech brytyjskich przemytników – powiedział Laurent, przerywając jej rozmyślania.

– Brytyjscy przemytnicy zwykle szpiegują dla Francji – stwierdziła.

– Jeżeli mamy wyruszyć natychmiast, mamy do wyboru albo odnaleźć jednego z nich albo poczekać tutaj, dopóki nie zorganizujemy czegoś innego.

Jak to się stało, że musiała podjąć najważniejszą decyzję w ich życiu? Zawsze o wszystkim decydował Henri! Odwróciła się i spojrzała na Aimee. Serce zabiło jej szybciej.

– Wyruszymy o świcie zgodnie z planem – zdecydowała nagle. – Dopilnuję tego!

Sięgnęła do walizki, która leżała obok łóżka. Uciekli z Paryża z dużą ilością kosztowności. Wyjęła plik asygnat, walutę rewolucji, a następnie odruchowo wyciągnęła wspaniały naszyjnik z rubinami i diamentami. Od lat należał do rodziny jej męża. Włożyła obie rzeczy za dekolt sukni.

– Jeśli chce pani skorzystać z usług jednego z Anglików, gospodarz radzi szukać statku o nazwie Wilk Morski. Z czarnymi żaglami, największy przemytniczy statek w porcie.

– Jak dostać się do nabrzeża?

– To trzy przecznice stąd. Kapitan nazywa się Jack Greystone.

Chciało jej się płakać. Stłumiła tę chęć. Naciągnęła kaptur i ostatni raz spojrzała na śpiącą córkę.

Pospiesznie opuściła pokój i poczekała, aż Laurent zasunie rygiel od środka, po czym ruszyła wąskim, ciemnym korytarzem. Schody prowadziły do holu gospody, skąd wchodziło się do części ogólnej. Kilkunastu mężczyzn piło tam alkohol, głośno rozmawiając. Wybiegła na zewnątrz, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył.

Księżyc wynurzał się co jakiś czas zza chmur, dając nieco światła. Evelyn ruszyła szybkim krokiem, nie widząc nikogo przed sobą ani wśród cieni po obu stronach ulicy. Obejrzała się za siebie. Serce jej zamarło.

Dwie, męskie sylwetki pojawiły się za nią.

Zaczęła biec, dostrzegając w oddali kilka masztów ze zwiniętymi żaglami z bladego płótna. Po kolejnym zerknięciu przez ramię zobaczyła, że mężczyźni również biegną, zdecydowanie za nią.

– Arrêtez-vous! – zawołał jeden z nich ze śmiechem. – Przestraszyliśmy cię? Chcemy tylko porozmawiać!

Ogarnął ją strach. Uniosła spódnice i pobiegła w stronę nabrzeża. Od razu zauważyła, że za pomocą lin na wysięgniku ładowano ogromną beczkę na pokład dużego okrętu o czarnym kadłubie i czarnych żaglach. Pięciu mężczyzn stało na pokładzie, sięgając po nią.

Znalazła Wilka Morskiego.

Zatrzymała się, z trudem łapiąc oddech. Dwóch mężczyzn obsługiwało wyciągarkę. Trzeci stał w pewnej odległości, przyglądając się czynnościom. W świetle księżyca widać było jego jasne włosy.

– Nous voulons seulement vous parler. Chcemy tylko z tobą porozmawiać.

Evelyn obróciła się i stanęła twarzą w twarz z dwoma mężczyznami, którzy za nią podążali. Byli w jej wieku, brudni, zaniedbani i nędznie ubrani, zapewne robotnicy rolni i bandziory.

– Libérez-moi – odparła perfekcyjną francuszczyzną.

– Dama! Przebrana za służącą! – zauważył jeden z nich, ale porzucił już radosny ton.

Zbyt późno zdała sobie sprawę, że grozi jej coś więcej niż tylko zaczepka, miała zostać zdemaskowana jako arystokratka i, być może, jako hrabina d’Orsay. Ale zanim zdążyła zareagować, nieznajomy na nabrzeżu odezwał się bardzo cicho po angielsku:

– Rób, o co dama cię prosi.

Mężczyźni odwrócili się do niego, podobnie jak Evelyn. W tym momencie księżyc wynurzył się zza chmur i zrobiło się jaśniej. Evelyn spojrzała w parę szarych, zimnych jak lód oczu i zamarła.

Ten mężczyzna był niebezpieczny.

Miał zimne i twarde spojrzenie. Był wysoki, miał jasne włosy. Nosił zarówno sztylet, jak i pistolet. Z kimś takim zdecydowanie lepiej było nie zadzierać.

Przeniósł wzrok z niej na dwóch mężczyzn. Powtórzył polecenie, tym razem po francusku.

– Faites comme la dame a demandé.

Natychmiast ją puścili, odwrócili się i pospiesznie odeszli. Evelyn znowu spojrzała w oczy wysokiemu Anglikowi. Może i był niebezpieczny, ale właśnie ją uratował i być może był Jackiem Greystonem.

– Dziękuję.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Jesteś Angielką.

Zwilżyła wargi, świadoma, że patrzą sobie w oczy.

– Tak. Szukam Jacka Greystone’a.

– Jeśli jest w porcie, nic mi o tym nie wiadomo. Czego od niego chcesz?

Ogarnęło ją przerażenie, bo z pewnością ten postawny mężczyzna, emanujący autorytetem i władzą, był przemytnikiem. Któż inny mógł pilnować załadunku na czarny okręt?

– Polecono mi go. Zależy mi, żeby go znaleźć.

– Usiłujesz wrócić do domu?

– Mieliśmy wyruszyć o świcie. Ale ten plan upadł. Powiedziano mi, że Greystone tu jest. Muszę go znaleźć. Nie mogę pozostać w mieście.

– My?

– Mój mąż, córka i trójka przyjaciół.

– Kto udzielił ci takiej informacji?

– Właściciel gospody Abelard.

– Chodź ze mną – rzucił nagle, odwracając się od niej.

Nie miała wyboru. Albo był Greystonem, albo zabierał ją do niego. Evelyn pobiegła za nim, wchodząc po kładce na statek. Nie spojrzał na nią, przechodząc przez pokład i Evelyn szybko go dogoniła. Pięciu mężczyzn, którzy ładowali beczkę, odwróciło się i wbiło w nią wzrok.

Kaptur zsunął się jej nieco. Naciągnęła go mocniej, gdy podszedł do drzwi kajuty. Otworzył je i zniknął w środku. Zawahała się. Dopiero co zauważyła działa wzdłuż burt. Jako dziecko widziała statki przemytnicze; ten okręt wydawał się gotowy do bitwy.

Przeraziła się jeszcze bardziej, ale musiała trzymać się podjętej decyzji. Weszła za nim do środka.

Zapalał świece w latarniach. Nie podnosząc wzroku, powiedział:

– Zamknij drzwi.

Przeszło jej przez myśl, że jest teraz sam na sam z całkowicie obcym człowiekiem. Tłumiąc niepokój, zamknęła drzwi. Pozbawiona tchu powoli odwróciła się w jego stronę.

Stał przy dużym biurku pokrytym mapami. Przez moment widziała tylko wysokiego mężczyznę o szerokich ramionach, ze złocistymi włosami związanymi niedbale z tyłu głowy, z pistoletem i sztyletem wetkniętymi za pasek.

Wtedy zdała sobie sprawę, że on również na nią patrzy.

Uświadomiła sobie, że był porażająco atrakcyjny, męski i piękny. Miał szare oczy, gładkie rysy twarzy i wydatne kości policzkowe. Złoty krzyżyk błyszczał mu na szyi, widoczny spod rozpiętej, białej koszuli. Miał na sobie skórzane spodnie i wysokie buty, i dopiero teraz dostrzegła, jaką siłą i smukłością odznaczała się jego wysoka, muskularna sylwetka. Koszula przylegała do jego szerokiego i płaskiego torsu, a spodnie opinały jego nogi niczym druga skóra. Nie miał nigdzie ani grama tłuszczu.

Nie bardzo wiedziała, czy miała kiedykolwiek do czynienia z kimś tak męskim i w jakiś sposób było to denerwujące.

Ona również była obiektem intensywnej obserwacji. Oparł się biodrem o biurko i wpatrywał się w nią tak samo otwarcie, jak ona w niego. Oblała się rumieńcem. Wydawało jej się, że próbował dojrzeć rysy jej twarzy, częściowo zasłoniętej kapturem.

Zobaczyła małe, wąskie łóżko po przeciwnej stronie pomieszczenia. Dotarło do niej, że sypiał tutaj. Na drewnianej podłodze leżał ładny dywanik, a na małym stoliku trochę książek. Poza tym wnętrze było skromnie urządzone i całkowicie użytkowe.

– Nazywasz się jakoś?

Drgnęła, czując mocne bicie swojego serca. Jak powinna odpowiedzieć? Ponieważ wiedziała, że za nic nie powinna ujawniać, kim jest.

– Pomoże mi pan?

– Jeszcze nie wiem. Moje usługi są drogie, a jesteście dużą grupą.

– Musimy wrócić do domu. A mąż pilnie potrzebuje lekarza.

– A więc fabuła się zagęszcza. Jak bardzo jest chory?

– Czy to ważne?

– Czy może dojść na własnych nogach na statek?

– Bez pomocy nie.

– Rozumiem.

Nie wydawał się poruszony jej trudną sytuacją. Jak go przekonać, żeby im pomógł?

– Proszę – szepnęła, robiąc krok do przodu. – Mam czteroletnią córkę. Bardzo mi zależy, żeby zabrać ją do Wielkiej Brytanii.

Nagle oderwał się od biurka i powoli zbliżył się do niej.

– Jak bardzo?

Zatrzymał się przed nią, dzieliły ich centymetry. Serce biło jej jak oszalałe. Co on sugerował? Bo chociaż odezwał się obcesowo, spoglądał na nią badawczym spojrzeniem. A może jej się wydawało?

– Na tyle, na ile to możliwe – wyjąkała.

Nagle sięgnął do jej kaptura i zsunął go, zanim zdążyła się zorientować, co robi. Od razu otworzył szerzej oczy.

Napięcie w niej wzrosło do granic. Zamierzała zaprotestować. Gdyby chciała ściągnąć kaptur, zrobiłaby to! Kiedy przesuwał powoli spojrzeniem po jej twarzy, jej opór zgasł.

– Teraz rozumiem dlaczego ukrywałaś twarz.

Zamarła. Czy on wyraził komplement? Czy uważał ją za atrakcyjną, a nawet piękną?

– Grozi nam niebezpieczeństwo – wyszeptała. – Boję się, że zostanę rozpoznana.

– Oczywiście. Czy twój mąż jest Francuzem?

– Tak. I w życiu tak się nie bałam.

– Domyślam się, że byłaś śledzona?

– Nie wiem, możliwe.

Nagle sięgnął ręką do jej twarzy. Evelyn zaparło dech w piersiach, gdy wsunął jej kosmyk włosów za ucho. Palcami musnął jej policzek, a ona niemal zapragnęła rzucić mu się w ramiona. Jak mógł zrobić coś takiego? Przecież byli sobie obcy.

– Czy twój mąż został oskarżony o zbrodnie przeciwko państwu?

– Nie… ale nakazano nam nie opuszczać Paryża.

Zwilżyła wargi, usiłując odczytać jego spojrzenie, ale miał kamienny wyraz twarzy.

– Pomoże nam pan? Proszę.

Nie mogła uwierzyć, jak płaczliwie to zabrzmiało. Ale on wciąż stał blisko. Co gorsza, zdała sobie sprawę z ciepła i żaru jego ciała. I chociaż była kobietą średniego wzrostu, przy nim poczuła się mała i krucha.

– Zastanawiam się nad tym.

W końcu powoli odszedł od niej. Zaczerpnęła powietrza, ignorując dziką chęć powachlowania się najbliższym dostępnym przedmiotem. Czy zamierzał odrzucić jej prośbę?

Spojrzał na nią i przerwał niezręczną ciszę:

– Muszę wiedzieć, kogo przewożę.

Nienawidziła oszukiwać, ale nie miała wyboru.

– Wicehrabiego LeClerc – skłamała.

Znowu omiótł spojrzeniem jej twarz.

– Wezmę zapłatę z góry. Tysiąc funtów za każdego pasażera.

– Mam niecałe sześć tysięcy funtów!

– Jeśli was śledzono, będą kłopoty.

– A jeśli nas nie śledzono?

– Opłata wynosi sześć tysięcy funtów.

Sięgnęła za dekolt sukni i wręczyła mu asygnaty.

– Dla mnie są bezwartościowe – prychnął.

Ale odłożył je na biurko.

Znowu sięgnęła za dekolt. Nie odwrócił wzroku, a ona zarumieniła się, wyjmując diamentowo-rubinowy naszyjnik. Zachował niewzruszony wyraz twarzy. Evelyn podeszła do niego i podała mu ozdobę.

Wziął naszyjnik i zaniósł go do biurka, przy którym usiadł. Patrzyła, jak wyjmuje z szuflady szkło jubilerskie i przygląda się przez nie klejnotom.

– Są autentyczne. To wszystko, co mogę panu zaoferować i nie są warte sześciu tysięcy funtów.

Rzucił jej sceptyczne spojrzenie, po czym wrócił do studiowania rubinów z wielką uwagą. Napięcie w niej narosło do niemożliwości. W końcu odłożył naszyjnik i szkło.

– Mamy umowę, wicehrabino. Chociaż jak dla mnie wbrew rozsądkowi.

– Nie wiem, jak panu dziękować!

– Moim zdaniem jest sposób, gdyby tylko pani zechciała.

Nagle wstał.

– Proszę powiedzieć mi, gdzie jest pani mąż, sprowadzę go, pani córkę i resztę. Wypłyniemy o świcie.

Poczuła ulgę. Jakimś cudem była pewna, że ten człowiek bezpiecznie wydostanie ich z Francji i przeprawi przez kanał La Manche.

– Są w gospodzie Abelard. Pójdę z panem.

– O nie, Bóg raczy wiedzieć, co może się stać między portem a gospodą. Zaczeka pani tutaj.

– Od godziny nie widziałam córki! Nie mogę być od niej oddzielona. To zbyt niebezpieczne.

Martwiła się, że jeśli ktoś odkryje jej wyjście, Henri trafi do więzienia, a Aimee razem z nim.

– Zaczeka pani tutaj. Nie chodzi o zwykłe odprowadzenie do gospody. Jeśli nie zrobi pani tego, co każę, proszę zabrać naszyjnik, a nasza umowa ulegnie rozwiązaniu.

Patrzył na nią wzrokiem ostrym jak nóż. Evelyn poczuła się zbita z tropu.

– Ochronię pani córkę i wrócę na statek za kilka minut.

Wzięła wdech. O dziwo, ufała mu.

Widząc, że uległa jego woli, podszedł do drzwi.

– Proszę je zaryglować – powiedział, nie oglądając się za siebie.

Jej serce zabiło mocno wraz z trzaśnięciem drzwi. Potem podbiegła do nich i zasunęła rygiel. Na biurku stał mały zegar z brązu; dochodziła piąta dwadzieścia. Podeszła do krzesła i usiadła na nim.

Gdyby tylko pozwolił jej pójść razem z nim po córkę i męża. Zerwała się z krzesła i zaczęła chodzić. Nie mogła znieść siedzenia na krześle tego mężczyzny i nie miała zamiaru siadać na jego łóżku.

Kwadrans po szóstej usłyszała ostre pukanie do drzwi. Evelyn rzuciła się do nich, podczas gdy zabrzmiał jego głos:

– To ja.

Odsunęła rygiel i otworzyła drzwi. Najpierw zobaczyła ziewającą Aimee, przemytnik trzymał ją na rękach. Napłynęły jej łzy do oczu. Wszedł do środka i podał jej dziecko. Evelyn przytuliła córkę mocno, patrząc mu w oczy.

– Dziękuję.

Nie odrywając wzroku od niej, odsunął się na bok.

– Evelyn.

Zamarła na dźwięk głosu Henriego. Potem, nie wierząc własnym oczom, spostrzegła, że podtrzymują go dwaj marynarze. Laurent, Adelaide i Bette stali za nimi.

– Henri! Obudziłeś się! – zawołała, ucieszona.

Gdy marynarze wprowadzili go do środka, postawiła Aimee na ziemi i pospieszyła do niego, żeby wesprzeć go ramieniem.

– Nie wyjedziesz do Anglii beze mnie – powiedział słabym głosem.

Pomogła mu podejść do łóżka, gdzie usiadł, wciąż słaby i wyczerpany. Laurent i służące zaczęli wnosić bagaże, gdy dwaj marynarze wyszli.

Ściskając dłonie męża, Evelyn spojrzała na Anglika, który na nią patrzył.

Evelyn wstała.

– Zdaje się, że podziękuję panu innym razem.

– Podziękuje mi pani, kiedy dotrzemy do Wielkiej Brytanii.

Odwrócił się, żeby odejść.

Podbiegła do niego i stanęła przed nim.

– Jestem pańską wielką dłużniczką. Ale komu zawdzięczam życie córki i męża?

– Jackowi Greystone’owi.

Rozdział pierwszy

Roselynd, Bodmin Moor w Kornwalii

25 lutego 1795 roku

– Hrabia był ukochanym ojcem, ukochanym mężem i będzie nam go brakowało.

Pleban przerwał, spoglądając na tłum żałobników.

– Niech spoczywa w pokoju. Amen.

– Amen – mruknęli zebrani.

Dzień był słoneczny, ale przeraźliwie zimny i Evelyn ciągle się trzęsła. Trzymając córkę za rękę, patrzyła jak przed nią spuszczano trumnę do skalistej ziemi. Niewielki cmentarz znajdował się za kościołem parafialnym.

Zdziwił ją tłum. Nie spodziewała się tylu ludzi. Ledwo znała wiejskiego karczmarza, krawcową czy bednarza. Słabo znała dwóch najbliższych sąsiadów, którzy wcale nie mieszkali tak blisko, ponieważ dom, który kupili z Henrim dwa lata temu, stał samotnie na odludziu. Odkąd przenieśli się z Londynu na wrzosowiska we wschodniej Kornwalii, trzymali się na uboczu. Z drugiej strony Henri był bardzo chory. Pochłaniała ją opieka nad nim i zajmowanie się ich córką. Nie było czasu na spotkania towarzyskie, herbatki, kolacje.

Jak mógł je tak zostawić?

Czy czuła się kiedyś tak samotna?

Pękało jej serce z bólu; było to nie do zniesienia. Już tęskniła za Henrim. Z czego będą żyć? Prawie nic nie zostało!

Aimee jęknęła.

Evelyn nagle otworzyła oczy. Patrzyła na biały sufit w złote gwiazdki; leżała w łóżku z Aimee, tuląc ją do siebie podczas snu.

Śniła, ale Henri naprawdę nie żył.

Zmarł trzy dni temu i właśnie wrócili z pogrzebu. Nie miała zamiaru ucinać sobie drzemki, ale położyła się tylko na chwilę, wyczerpana, a Aimee wczołgała się jej do łóżka. Przytuliły się i nagle zasnęła…

Henri odszedł. Przez ostatnie miesiące nieustannie cierpiał. Suchoty tak się nasiliły, że ledwo mógł oddychać i chodzić, a w ostatnich tygodniach był przykuty do łóżka. W Boże Narodzenie oboje wiedzieli, że umiera.

A teraz świadomość, że wreszcie osiągnął spokój, nie uśmierzała jej bólu, nawet jeśli jemu przyniosło to ulgę. A co z Aimee? Kochała ojca. I jeszcze nie uroniła ani jednej łzy. Miała jednak zaledwie osiem lat i jego śmierć pewnie nie wydawała jej się realna.

Evelyn jak dotąd dzielnie powstrzymywała łzy. Musiała być silna dla Aimee i dla tych, którzy byli od niej zależni, Laurenta, Adelaide i Bette. Spojrzała na córkę i natychmiast zmiękła. Aimee miała jasną cerę, ciemne włosy i była piękna. Była też bardzo inteligentna, życzliwa i urocza. Która matka miała tyle szczęścia, pomyślała Evelyn, ogarnięta falą wzruszenia.

Potem otrzeźwiała, zdając sobie sprawę z głosów, dobiegających z salonu pod jej sypialnią. Miała gości. Jej sąsiedzi i mieszkańcy wioski przyszli złożyć jej kondolencje. Ciotka, stryj i kuzynostwo oczywiście wzięli udział w pogrzebie, chociaż odwiedzili ją i Henriego tylko dwa razy. Z nimi też musiała się jakoś przywitać, mimo że żyli w nie najlepszych stosunkach. Musiała odzyskać spokój i siły, i zejść na dół. Nie uniknie się obowiązków.

Ostrożnie, nie chcąc obudzić dziecka, wysunęła się z łóżka. Kiedy powoli wstała i poprawiła ciemne włosy oraz wygładziła czarną, aksamitną suknię, rozejrzała się po ledwo umeblowanej sypialni, większość wyposażenia domu poszła pod zastaw.

Wiedziała, że nie powinna teraz martwić się o przyszłość ani o finanse. Ale nie mogła przestać. Jak się okazało, Henri nie zdołał przenieść znacznej części majątku do Wielkiej Brytanii, zanim opuścili Francję prawie cztery lata temu. Kiedy opuszczali Londyn, konto bankowe mieli tak uszczuplone, że w końcu osiedlili się w tym domu, pośród pustkowia, ponieważ żądano za niego zaskakująco niewiele, poza tym na nic lepszego nie było ich stać.

Przypomniała sobie, że Aimee przynajmniej ma dach nad głową. Do posiadłości należała również kopalnia cyny, która nie prosperowała najlepiej, ale Evelyn zamierzała to zbadać. Henri nigdy nie pozwolił jej robić nic poza prowadzeniem domu i wychowywaniem córki, więc była kompletną ignorantką, jeśli chodziło o kwestie finansowe. Podsłuchała jednak jego rozmowę z Laurentem. Na skutek wojny ceny większości metali poszybowały w górę, łącznie z cyną. Musiał istnieć sposób na zwiększenie dochodów kopalni, w końcu była jednym z powodów, dla którego Henri zdecydował się na ten dom.

Została jej tylko garstka klejnotów do zastawienia.

Ale pozostało jeszcze złoto.

Evelyn przemierzyła powoli sypialnię, w której nie znajdowało się nic poza łóżkiem z baldachimem i szezlongiem z wyblakłym i podartym obiciem. Lustro w ozdobnej ramie wciąż wisiało na ścianie nad miejscem, gdzie niegdyś stało piękne biurko z palisandru. Zatrzymała się przed nim i w nie spojrzała.

Jako młoda kobieta mogła być uważana za wyjątkową piękność, ale teraz już nią nie była. Wyglądała na znużoną, starszą niż była. Wyglądała na czterdzieści lat, choć w marcu skończy dwadzieścia pięć.

Ale nie obchodziło jej to, że wygląda na starą, wycieńczoną, a może nawet chorą. Ostatni rok ją wyczerpał. Henri podupadał na zdrowiu w zastraszającym tempie. Przez ostatni miesiąc nie był w stanie nic koło siebie zrobić i ani na moment nie opuścił łóżka.

Pociekły jej łzy. Otarła je. Był taki szarmancki, gdy spotkali się po raz pierwszy. Nie spodziewała się jego zainteresowania! Wspólni znajomi skierowali go do domu jej stryja, a wizyta francuskiego hrabiego wywołała zamieszanie w rodzinie. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Na początku była onieśmielona jego staraniami o nią, ale była piętnastoletnią sierotą. Nikt wcześniej nie traktował jej z taką czcią, szacunkiem i podziwem; tak łatwo było się zakochać.

Jako mąż stał się jej najlepszym przyjacielem, powiernikiem, opoką. Ojciec zostawił ją pod domem stryja, gdy miała pięć lat, matka właśnie zmarła i Evelyn została przyjęta jako pozbawiona grosza krewna, którą trzeba było się zająć. Jej samotność w dzieciństwie pogłębiały drwiny i obelgi. Dostawała znoszone ubrania. Do jej obowiązków należały rzeczy, których żadna dobrze urodzona panna nigdy by nie robiła. Ciotka Enid w kółko powtarzała, jakim to Evelyn jest dla niej ciężarem i jak wielkiego poświęcenia wymaga. Evelyn spędzała mnóstwo czasu ze służbą, przygotowując posiłki i ścieląc łóżka. Należała do rodziny, ale wolno jej było przebywać tylko na jej obrzeżach.

Henri wyrwał ją z tego wszystkiego i dzięki niemu poczuła się jak księżniczka. Może i był od niej starszy o dwadzieścia cztery lata, ale zmarł grubo przed czasem. Evelyn próbowała sobie wmówić, że w końcu zaznał spokoju i to na wielu poziomach.

Chociaż kochał ją i uwielbiał córkę, nie był szczęśliwy od czasu opuszczenia Francji.

Zostawił za sobą przyjaciół, rodzinę i dom. Obaj synowie z poprzedniego małżeństwa padli ofiarą rewolucji. Gilotyna zabrała również jego brata, bratanice i bratanków, a także wielu kuzynów. Serce tym bardziej mu pękało, że nigdy w sumie nie pogodził się z koniecznością przeprowadzki do Wielkiej Brytanii; zostawił za sobą również ukochany kraj.

Z każdym dniem pobytu w Londynie narastała w nim złość. Ale być może dopiero przeniesienie się do Kornwalii naprawdę go zmieniło. Nienawidził wrzosowisk, nienawidził Roselynd, ich domu. W końcu powiedział, że nienawidzi Wielkiej Brytanii. A potem płakał za wszystkim i za wszystkimi, których stracił.

Evelyn zadrżała. Henri tak bardzo zmienił się przez ostatnie cztery lata, ale nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy. Gdyby spojrzała, musiałaby przyznać, że mężczyzna, którego kochała, umarł dawno temu. Opuszczając Francję, stracił duszę.

Evelyn wzięła oddech. Miesiąc temu, kiedy stało się jasne, że koniec jest bliski, Henri powiedział jej, że zakopał małą fortunę na podwórku ich domu w Nantes. Evelyn nie dowierzała. Ale upierał się, podając szczegóły dotyczące miejsca, w którym zakopał skarb. I uwierzyła mu.

Musiała zrobić wszystko dla Aimee. Ale jak, u licha, mogła odzyskać złoto? Jak miała wrócić po nie do Francji? Potrzebowałaby towarzysza, obrońcy, kogoś godnego zaufania.

Do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc? Komu mogłaby zaufać?

Evelyn wpatrywała się w lustro, jakby szukając odpowiedzi. Wciąż słyszała szmer rozmów w salonie na dole. Zmęczona i pogrążona w smutku, stwierdziła, że dziś niczego nie wymyśli. Była jednak prawie pewna, że zna rozwiązanie, że ma je tuż pod nosem; po prostu go nie dostrzegała.

Gdy się odwróciła, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Evelyn podeszła do łóżka, pocałowała śpiącą córkę i przykryła ją kocem. Następnie skierowała się do drzwi.

Laurent czekał na nią w korytarzu ze zmartwionym wyrazem twarzy. Był szczupłym, ciemnowłosym mężczyzną o ciemnych oczach.

– Mon Dieu! Już myślałem, że zamierza pani zignorować gości. Wszyscy zastanawiają się, gdzie pani jest i szykują się do wyjścia!

– Zasnęłam – odparła cicho.

– Jest pani wyczerpana, to oczywiste. Mimo to musi pani przywitać się ze wszystkimi, zanim wyjdą. – Pokręcił głową. – Czerń jest zbyt surowa, hrabino, powinna pani ubrać się na szaro. Chyba spalę tę suknię.

– Nie spalisz jej, ponieważ jest bardzo droga – powiedziała Evelyn, popychając go delikatnie i cicho zamykając drzwi. – Kiedy zobaczysz Bette, powiedz jej, żeby posiedziała przy Aimee.

Ruszyli korytarzem.

– Nie chcę, żeby obudziła się sama, kiedy jej ojciec właśnie został pochowany.

– Bien sûr. – Laurent spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem. – Musi pani coś zjeść, inaczej zemdleje pani.

Evelyn zatrzymała się u szczytu schodów, doskonale zdając sobie sprawę z tłumu, czekającego na nią na dole. Ogarnęła ją trwoga.

– Nie mogę jeść. Jestem zaskoczona, jak wielu ludzi przyszło złożyć kondolencje.

– Ja też, madame. Ale to dobrze, prawda? Jeśli nie przyszliby dziś, to kiedy mieliby przyjść?

Evelyn uśmiechnęła się sztywno i ruszyła schodami w dół. Laurent podążył za nią.

Zawahała się na progu salonu, który wyglądał równie nędznie jak jej sypialnia. Z mebli pozostała tylko sofa i dwa krzesła dookoła samotnie stojącego stołu. Wszyscy, których widziała na pogrzebie, tłoczyli się teraz tutaj.

Gdy zaczęła witać się z mieszkańcami wioski, dostrzegła, że wszyscy wydają się szczerze jej współczuć, a większość kobiet przyniosła jej ciasta, babeczki, suszone przetwory lub inne jadalne prezenty. Evelyn była bardzo wzruszona.

Duży, bezpośredni mężczyzna o ciemnych włosach niezręcznie pochylił się nad jej dłonią, a jego drobna żona stanęła u jego boku. Evelyn usiłowała go skojarzyć.

– John Trim, z zajazdu Black Friar. Widziałem pani męża raz czy dwa, kiedy był w drodze do Londynu i zatrzymał się u mnie na posiłek. Moja żona upiekła dla pani bułeczki. Przynieśliśmy też dla pani bardzo dobrą herbatę Darjeeling.

– Jestem pani Trim. – Drobna, ciemnowłosa kobieta wystąpiła naprzód. – Biedactwo, nie wyobrażam sobie, przez co pani przechodzi! A pani córka jest taka ładna, zupełnie jak pani! Jestem pewna, że bułeczki jej posmakują. Herbata jest oczywiście dla pani.

Evelyn zaniemówiła. Żałowała, że nie wstąpiła wcześniej na herbatę do zajazdu. Poznałaby wtedy tych dobrych, życzliwych ludzi.

Kiedy mieszkańcy wioski w końcu poszli do swoich domów, Evelyn ujrzała ciotkę i stryja, którzy pozostali w pokoju.

Ciotka Enid stała ze swoimi dwiema córkami przy kominku. Starsza, Lucille, inicjatorka licznych nieszczęść Evelyn w dzieciństwie, przybrała nieco na wadze, ale ciągle była ładną blondynką. Annabelle zaś wyszczuplała i wyładniała. Młodsza kuzynka zawsze naśladowała starszą i ulegała we wszystkim matce. Evelyn zastanawiała się, czy wreszcie nauczyła się myśleć samodzielnie.

Evelyn spojrzała na stryja, który zbliżał się do niej. Robert Faraday był wysokim, postawnym mężczyzną o raczej dystyngowanym zachowaniu. Był starszym bratem jej ojca i odziedziczył majątek, podczas gdy ojciec Evelyn pobierał roczną pensję i oddawał się hazardowi w osławionych europejskich burdelach i lokalach.

– Strasznie mi przykro z powodu twojej straty, Evelyn.

Wziął jej dłonie w swoje i pocałował ją w policzek, co ją zaskoczyło.

– Bardzo lubiłem Henriego.

Evelyn czuła, że mówił szczerze. Robert zaprzyjaźnił się z jej mężem, kiedy ten po raz pierwszy przyjechał do Faraday Hall. Kiedy Henri nie zalecał się do Evelyn, razem z jej stryjem jeździł konno, polował lub popijał z nim brandy w bibliotece. Stryj był na ślubie w Paryżu i w przeciwieństwie do Enid świetnie się bawił. Z drugiej strony nigdy nie podzielał niechęci żony do Evelyn. Był raczej nieobecny i obojętny.

– Cholerna szkoda – kontynuował jej stryj. – Bardzo go lubiłem i był dla ciebie dobry. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczył cię na oczy. Rozdziawił usta i zrobił się czerwony jak burak. Zanim kolacja się skończyła, spacerowaliście już po ogrodzie.

Evelyn uśmiechnęła się smutno.

– Piękne wspomnienie. Zachowam je w pamięci.

– Dasz sobie radę, Evelyn. Od zawsze byłaś dzielna. Jesteś jeszcze młoda, z czasem otrząśniesz się z tej tragedii. Daj mi znać, jak mogę ci pomóc.

Pomyślała o kopalni cyny.

– Chętnie poprosiłabym cię o radę.

– W każdej chwili.

Enid Faraday podeszła do niej z uśmiechem na ustach.

– Tak mi przykro z powodu hrabiego.

Evelyn zdołała odwzajemnić uśmiech.

– Dziękuję, że przyszłaś.

– Jak mogłabym nie przyjść na pogrzeb? Hrabia był twoim życiowym osiągnięciem. Lucille? Annabelle? Chodźcie złożyć kondolencje.

Podeszła do niej Lucille. Gdy sztywno ją objęła, Evelyn zobaczyła złowróżbny błysk w jej oku, jakby nie minęła dekada.

– Witaj, Evelyn. Tak mi przykro z powodu twojej straty.

– Dziękuję za udział w pogrzebie, Lucille. Doceniam to.

– Przecież jesteśmy rodziną! A to mój mąż, lord Harold. Nie sądzę, żebyście się poznali.

Pulchny młodzieniec skinął Evelyn głową.

– To naprawdę straszne, spotkać się po latach w takich okolicznościach – powiedziała z emfazą Lucille, wpychając się przed męża, który cofnął się, robiąc jej miejsce. – Wydaje się, jakby to było wczoraj, kiedy byliśmy w tym wspaniałym kościele w Paryżu. Pamiętasz? d’Orsay chyba miał setkę gości, wszyscy w rubinach i szmaragdach.

– Wątpię, żeby wszyscy byli w klejnotach.

Ale niestety ten opis ślubu raczej odpowiadał rzeczywistości; przed rewolucją francuska arystokracja lubiła obnosić się ze swoim bogactwem. Henri wydał fortunę na uroczystość, jakby nie miało być jutra. Żałowała tego teraz, ale przecież nie można było przewidzieć przyszłości.

– W życiu nie widziałam tylu bogatych arystokratów. A teraz większość z nich pewnie klepie biedę, jeśli w ogóle żyją!

Evelyn zaparło dech w piersiach. Oczywiście Lucille chciała podkreślić, jak bardzo Evelyn zubożała.

– To okropne powiedzieć coś takiego.

– Krytykujesz mnie? – zdumiała się Lucille.

– Nie chcę nikogo krytykować – odparła Evelyn wymijająco.

– Lucille – wtrącił Robert z dezaprobatą w głosie. – Francuzi są naszymi przyjaciółmi i bardzo ucierpieli, zresztą niesprawiedliwie.

– I najwyraźniej Evelyn również. Spójrzcie na ten dom! Jest w strasznym stanie! I tato, nie cofnę ani jednego słowa! Daliśmy jej dach nad głową, a pierwsze, co zrobiła, to usidliła hrabiego, gdy tylko przekroczył próg naszego domu.

Patrzyła gniewnym wzrokiem.

Evelyn starała się opanować. Zignorowała zarzut, że chciała złowić bogatego męża.

– Henriego i jego rodaków spotkała tragedia.

– Nie powiedziałam, że nie! Wszyscy nienawidzimy republikanów, wiadomo! Ale oto jesteś, dwudziestopięcioletnia wdowa i hrabina, a gdzie twoje meble?

– Uciekliśmy z Francji, żeby zachować życie. Musieliśmy wiele tam zostawić.

Lucille prychnęła drwiąco, ale Robert ujął ją za łokieć.

– Czas na nas, Lucille, przed tobą długa droga do domu. Lady Faraday – powiedział stanowczym tonem do żony.

Skinął głową Evelyn i wyprowadził Enid i Lucille, a Harold i Annabelle podążyli za nimi.

Evelyn odetchnęła. Ale poczucie ulgi zniknęło, gdy zaraz stanęli przed nią dwaj młodzi dżentelmeni.

Kuzyn John uśmiechnął się do niej niepewnie.

– Witaj, Evelyn.

Nie widziała go od ślubu. Był wysoki i atrakcyjny, podobny do ojca zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. I był jej jedynym, niejako tajnym sprzymierzeńcem w czasie trudnego dzieciństwa.

Evelyn rzuciła mu się na szyję.

– Tak się cieszę, że cię widzę! Dlaczego wcześniej mnie nie odwiedziłeś? Zrobiłeś się taki przystojny!

Odsunął się z rumieńcami na policzkach.

– Jestem teraz prawnikiem, mam biuro w Falmouth. Nie byłem pewny, czy będę mile widziany po tym wszystkim, co przeszłaś u nas. Przykro mi, że Lucille ciągle jest dla ciebie niemiła.

– Ale jesteś moim przyjacielem! – zawołała szczerze.

Spojrzała na ciemnowłosego, przystojnego mężczyznę, który stał obok niego i od razu go rozpoznała.

– Trev?

Edward Trevelyan wystąpił naprzód.

– Hrabino d’Orsay. Pochlebia mi, że mnie pani pamięta.

– Nie zmieniłeś się aż tak bardzo.

Trevelyan przejawiał duże zainteresowanie jej osobą, zanim Henri wkroczył w jej życie. Jako dziedzic dużej posiadłości z kilkoma kopalniami i wielką, dzierżawioną farmą, sprawiał wrażenie, jakby poważnie się o nią starał, dopóki ciotka nie zabroniła Evelyn przyjmować jego wizyt. Nie widziała go, odkąd skończyła piętnaście lat.

– A pani wciąż jest najpiękniejszą kobietą, jaką znam.

Poczuła, że się rumieni.

– To na pewno przesada. Nadal lubisz flirtować?

– Niezupełnie. Składam szczery komplement starej i drogiej mi przyjaciółce.

Ukłonił się. Następnie powiedział:

– Moja żona zmarła w zeszłym roku. Jestem wdowcem, hrabino.

Bez namysłu odparła:

– Evelyn. Nie musimy być oficjalni, prawda? Przykro mi to słyszeć.

John włączył się do rozmowy.

– A ja jestem zaręczony. Ślub w czerwcu. Chciałbym, żebyś poznała Matyldę. Na pewno ją polubisz.

Impulsywnie chwyciła go za rękę.

– Bardzo się cieszę.

– Wyglądasz na zmęczoną – stwierdził John. – Pójdziemy już.

Odprowadziła ich do drzwi wejściowych.

– Tak się cieszę, że przyszedłeś. Daj mi kilka dni, nie mogę się doczekać, żeby poznać twoją narzeczoną.

John objął ją w raczej mało stosowny sposób.

– Oczywiście.

Trev był bardziej oficjalny.

– Wiem, że to dla ciebie straszny czas. Chętnie pomogę, jeśli tylko będę mógł.

– Wątpię, żeby ktokolwiek mógł pomóc. Moje serce całkiem pękło.

Przyglądał jej się przez chwilę, po czym obaj wyszli na zewnątrz.

Zamykając za nimi drzwi, Evelyn zobaczyła ich wierzchowce przywiązane do poręczy i była to ostatnia rzecz, jaką widziała. Natychmiast ogarnęła ją ciemność i Evelyn osunęła się na ziemię.

– Zemdlała pani ze zmęczenia!

Evelyn odsunęła sole trzeźwiące, które podtykał jej pod nos Laurent. Siedziała na zimnej, marmurowej podłodze, oparta o poduszkę oddzielającą ją od drzwi wejściowych. Laurent i jego żona klęczeli obok, oboje bardzo zaniepokojeni.

Wciąż kręciło jej się w głowie.

– Czy wszyscy poszli?

– Tak, a pani zemdlała zaraz, jak wyszedł ostatni gość.

– Aimee?

– Wciąż śpi – powiedziała Adelaide i wstała. – Przyniosę pani coś do jedzenia.

Evelyn widziała po wyrazie jej twarzy, że nie ma co protestować. Ale nie czuła głodu. Adelaide oddaliła się, a Evelyn spojrzała na Laurenta.

– To był najdłuższy dzień w moim życiu.

Podała mu rękę, a on pomógł jej wstać. Ale gdy była już na nogach, chwyciła ją okropna migrena. A wraz z nią zalała ją fala paniki i strachu.

– Co teraz będzie? – wyszeptała.

– O przyszłość Aimee pomartwi się pani jutro.

– Nie mogę myśleć o niczym innym!

– Madame, właśnie pani zemdlała. Nie musimy dziś rozmawiać o finansach.

– Zabiorę się jutro za przeglądanie rejestrów majątku i rachunków.

– A jak je pani odczyta? Hrabiego wprawiały w konsternację. Próbowałem mu pomóc, ale sam nic nie rozumiałem z tych liczb.

– Słyszałam, jak z Henrim rozmawialiście o przybyciu nowego zarządcy. Czy poprzedni odszedł?

Laurent miał ponurą minę.

– Został zwolniony, madame.

– Dlaczego?

– Podejrzewaliśmy kradzieże od jakiegoś czasu. Kiedy hrabia kupił tę posiadłość, kopalnia dobrze prosperowała. Teraz nie ma nic.

A więc jest nadzieja, pomyślała.

– Boję się zapytać, o czym pani myśli.

– O tym, że już niewiele mogę zastawić.

– Więc?

Tak dobrze ją znał, pomyślała. Wiedział prawie wszystko o niej, Henrim i ich sprawach. Ale czy wiedział o złocie?

– Dwa tygodnie temu Henri powiedział mi, że zakopał w zamku w Nantes skrzynię wypełnioną złotem.

Laurent zwyczajnie popatrzył jej w oczy.

– Wiesz! – wykrzyknęła.

– Oczywiście. Pomagałem hrabiemu zakopać skrzynię.

– Więc to prawda. Nie zostawił nas bez grosza. Zostawił nam fortunę.

– Zgadza się.

Patrzyli na siebie.

– Co zamierza pani zrobić?

– We Francji jest spokojniej od upadku Robespierre’a.

– Proszę nie mówić, że rozważa pani odzyskanie złota!

– Nie, nie rozważam, już postanowiłam. Znajdę kogoś, kto zabierze mnie do Francji i odzyskam złoto, ale nie dla siebie, dla Aimee.

– A komu mogłaby pani zaufać w takiej sprawie?

Wówczas zobaczyła oczami wyobraźni postać wysokiego, silnego mężczyzny z jasnymi włosami targanymi przez wiatr, podczas gdy stał mocno zaparty nogami o pokład przy sterze statku o czarnych żaglach…

Nie mogła złapać tchu.

Nie myślała o tym przemytniku, który pomógł jej i jej bliskim uciec z Francji od lat.

Moje usługi są drogie.

Podziękuje mi pani, kiedy dotrzemy do Wielkiej Brytanii.

Evelyn spojrzała na Laurenta, oniemiała.

– Komu mogłaby pani powierzyć życie?

– Jackowi Greystone’owi – odparła.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Surrender

Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2012

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2012 by Brenda Joyce Dreams Universal, Inc.

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-832-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek