49,99 zł
Podnosząca na duchu i głęboko ludzka powieść. Tóibín stworzył arcydzieło. „Sunday Times”
Lata pięćdziesiąte XX wieku. Eilis Lacey mieszka z matką i siostrą w irlandzkim miasteczku, wiedzie spokojne życie, uczęszczając na kurs księgowości i dorabiając sobie w miejscowym sklepiku. Szanse na zdobycie lepszej pracy czy małżeństwo są znikome. Kiedy więc pojawia się okazja wyjazdu do Ameryki, długo się nie waha, zwłaszcza że matka i siostra nie próbują jej zatrzymywać – wydaje się, że podjęły już tę decyzję za nią.
Opisując losy Eilis, która w Nowym Jorku musi nauczyć się sama decydować o sobie, Colm Tóibín kreśli szalenie precyzyjne i subtelne studium przynależności. Brooklyn we wzruszający, ale i niepozbawiony humoru sposób ukazuje piekło emigracyjnej izolacji i żmudny proces układania sobie życia od nowa. To także wiarygodny portret kobiety przezwyciężającej własną bierność.
Na kanwie powieści w 2015 roku powstał nominowany do Oscara film z Saoirse Ronan w roli głównej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 342
Peterowi Strausowi
Siedząc w salonie na pierwszym piętrze domu przy Friary Street, Eilis Lacey dostrzegła przez okno siostrę, która żwawym krokiem wracała z pracy. Patrzyła, jak Rose przechodzi przez ulicę, ze słońca w cień, z nową skórzaną torebką kupioną na wyprzedaży w domu towarowym Clery’s w Dublinie. Rose miała zarzucony na ramiona kremowy kardigan. W przedpokoju czekały już na nią kije golfowe; Eilis wiedziała, że za kilka minut ktoś po nią przyjedzie i że siostra wróci do domu, dopiero kiedy zgaśnie światło tego letniego popołudnia.
Kurs rachunkowości Eilis dobiegał już końca; na kolanach trzymała podręcznik o systemach księgowania, a na stole za nią leżał zeszyt – wpisywała do niego, w ramach zadania domowego, po stronie „winien” i „ma” dzienne transakcje firmy, której dane wynotowała w minionym tygodniu na zajęciach.
Usłyszawszy, jak otwierają się frontowe drzwi, Eilis zaraz zeszła na dół. W przedpokoju Rose trzymała przed twarzą kieszonkowe lusterko. Uważnie się sobie przyglądając, malowała usta i oczy, a potem oceniła całość w dużym lustrze i poprawiła włosy. Eilis w milczeniu przyglądała się siostrze, gdy ta zwilżyła wargi i raz jeszcze szybko się przejrzała w małym lusterku, nim schowała je do torebki.
Z kuchni wyłoniła się matka.
– Ślicznie wyglądasz, Rose – oceniła. – Nic tylko zostaniesz królową klubu golfowego.
– Umieram z głodu – poskarżyła się Rose – ale nie zdążę nic zjeść.
– Później przygotuję ci specjalny posiłek – obiecała matka. – My z Eilis zjemy teraz.
Rose sięgnęła do torebki i wyjęła portmonetkę. Otworzyła ją i położyła na szafce jednego szylinga.
– To gdybyś chciała się wybrać do kina.
– A ja? – zapytała matka.
– Jak wróci, wszystko mamie opowie – odparła Rose.
– Piękne dzięki!
Wszystkie trzy roześmiały się, a wtedy za drzwiami zatrzymał się samochód i dał jeden sygnał klaksonem. Rose złapała kije golfowe i tyle ją widziały.
Później, gdy matka zmywała naczynia, a Eilis je wycierała, ktoś zapukał do drzwi. Eilis poszła otworzyć i okazało się, że to dziewczyna ze sklepu spożywczego przy katedrze.
– Przysyła mnie panna Kelly – wyjaśniła dziewczyna. – Chce się z tobą widzieć.
– Ze mną? – upewniła się Eilis. – A mówiła, o co chodzi?
– Nie. Masz tam tylko wpaść dzisiaj wieczorem.
– Ale w jakiej sprawie?
– O rany, nie wiem. Nie pytałam. Mam wrócić i spytać?
– Nie, nie trzeba. Ale jesteś pewna, że chodzi o mnie?
– A jakże. Mówi, że masz do niej zajść.
Postanowiwszy pójść do kina kiedy indziej i mając już dość nauki, Eilis przebrała się, narzuciła na plecy kardigan i wyszła z domu. Ulicami Friary i Rafter dotarła do rynku, a potem ruszyła pod górę, w stronę katedry. Sklep panny Kelly był zamknięty, Eilis zapukała więc do bocznych drzwi prowadzących na piętro, gdzie panna Kelly mieszkała. Otworzyła jej ta sama dziewczyna, która wcześniej była u niej w domu i która teraz poprosiła ją, żeby zaczekała w holu.
Eilis usłyszała jakieś głosy i ruchy na górze i po chwili dziewczyna zeszła z wiadomością, że panna Kelly zaraz się z nią zobaczy.
Znała pannę Kelly z widzenia, ale matka nie robiła u niej zakupów, bo w jej sklepie było za drogo. Poza tym Eilis podejrzewała, że matka nie lubi panny Kelly, chociaż nie znała żadnego ku temu powodu. Mówiło się, że panna Kelly sprzedaje najlepszą szynkę w mieście, najlepsze masło i najświeższe wszystko, łącznie ze śmietaną, Eilis wątpiła jednak, czy kiedykolwiek coś u niej kupiła, najwyżej zaglądała do środka, przechodząc obok, i widziała pannę Kelly za ladą.
Panna Kelly powoli zeszła po schodach i włączyła światło.
– Dobrze – rzuciła, a potem powtórzyła to słowo niczym swoiste pozdrowienie. Nie uśmiechała się.
Eilis już miała wyjaśnić, że po nią przysłano, i zapytać, czy jest to właściwa pora na odwiedziny, jednak sposób, w jaki panna Kelly zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, skutecznie zamknął jej usta. Zaintrygowana jej zachowaniem Eilis zaczęła się zastanawiać, czy ktoś w mieście nie obraził panny Kelly i czy przez pomyłkę nie wzięto jej za tę osobę.
– No to jesteś – zwróciła się do niej panna Kelly.
Eilis zauważyła kilka czarnych parasoli opartych o wieszak.
– Słyszałam, że nie masz pracy, za to masz świetną głowę do rachunków.
– Naprawdę?
– Och, całe miasto, wszyscy, którzy cokolwiek tutaj znaczą, przychodzą do mnie na zakupy, więc dowiaduję się o wszystkim.
Eilis zastanawiała się, czy nie jest to przypadkiem aluzja do tego, że jej matka konsekwentnie zaopatruje się gdzie indziej, ale miała wątpliwości. Przez grube okulary panny Kelly trudno było odczytać wyraz twarzy.
– A my tu co niedziela zaharowujemy się na śmierć. Nie dziwota, skoro wszystkie inne sklepy pozamykane. Klientelę mamy najróżniejszą. Zazwyczaj otwieram po mszy o siódmej rano i od zakończenia mszy o dziewiątej do mszy o jedenastej w sklepie nie ma gdzie szpilki wcisnąć. Mary mi pomaga, ale ta dziewucha okropnie się guzdra, nawet jak nie ma dużego ruchu, szukam więc kogoś bystrego, kto zna klientów i dobrze wydaje resztę. Ale zaznaczam, tylko na niedziele. W pozostałe dni tygodnia jakoś sobie radzimy. Polecono mi cię, gdy popytałam wśród ludzi. Dostaniesz siedem funtów i sześć szylingów tygodniowo, matce będzie trochę lżej.
Eilis pomyślała, że panna Kelly mówi, jak gdyby opisywała zniewagę, która ją spotkała, mocno zaciskając wargi między każdym zdaniem.
– I to wszystko, co miałam do powiedzenia. Możesz zacząć od najbliższej niedzieli, ale przyjdź jutro nauczyć się cen i pokażemy ci, jak korzystać z wagi i krajalnicy. Będziesz musiała związać z tyłu włosy i kupić sobie porządny fartuch u Dana Bolgera albo Burke’a O’Leary’ego.
Eilis już próbowała zapamiętać tę rozmowę dla matki i Rose; żałowała, że nie umie wymyślić jakiejś dowcipnej riposty, która nie byłaby otwarcie impertynencka. Zachowywała więc milczenie.
– No więc? – zapytała panna Kelly.
Eilis zdała sobie sprawę, że nie może odrzucić tej propozycji. Była lepsza niż nic, a w tym momencie akurat nie miała nic.
– Ależ tak, panno Kelly – odpowiedziała. – Zacznę, kiedy pani zechce.
– I w niedzielę możesz przyjść na mszę o siódmej. My też tak robimy, a potem otwieramy.
– Znakomicie – rzekła Eilis.
– W takim razie wpadnij jutro. Jeśli będę zajęta, odeślę cię do domu albo możesz poprzesypywać cukier do toreb, a jeśli będę wolna, pokażę ci, co i jak.
– Dziękuję, panno Kelly.
– Matka będzie zadowolona, że coś masz. I twoja siostra też – dodała panna Kelly. – Podobno świetnie jej idzie gra w golfa. A teraz wracaj grzecznie do domu. Sama trafisz do wyjścia.
Panna Kelly odwróciła się i zaczęła powoli wspinać się po schodach. Eilis wiedziała, wracając do domu, że matka rzeczywiście się ucieszy na wieść, że znalazła płatne zajęcie, Rose natomiast będzie uważać, że praca za ladą w sklepie spożywczym nie jest dla niej czymś odpowiednim. Zastanawiała się, czy powie jej to prosto w twarz.
Po drodze wpadła do swojej najlepszej przyjaciółki, Nancy Byrne, a tam okazało się, że jest u niej ich wspólna koleżanka Annette O’Brien. Jako że Byrne’owie mieli na dole tylko jeden pokój, który służył im za kuchnię, jadalnię i salon, i było jasne, że Nancy ma jej do przekazania jakieś nowiny, z których część Annette najwyraźniej już znała, Nancy wykorzystała wizytę Eilis jako pretekst do wyjścia z domu, żeby mogły swobodnie porozmawiać.
– Coś się stało? – spytała Eilis, gdy wyszły na ulicę.
– Nic nie powiem, dopóki nie znajdę się na kilometr od tego domu – odparła Nancy. – Mama wie, że coś się święci, ale nic jej nie mówię.
Poszły w dół Friary Hill, przecięły Mill Park Road i gdy znalazły się nad rzeką, ruszyły deptakiem w stronę Ringwood.
– Poderwała George’a Sheridana – wypaplała Annette.
– Kiedy? – zdziwiła się Eilis.
– Na zabawie w Athenaeum w niedzielę – powiedziała Nancy.
– Myślałam, że nie idziesz na zabawę.
– No bo się nie wybierałam, ale w końcu poszłam.
– Przetańczyła z nim całą noc – wtrąciła Annette.
– Wcale nie, tylko cztery ostatnie tańce, a potem odprowadził mnie do domu. Wszyscy widzieli. Dziwne, że nic nie słyszałaś.
– Zamierzasz się znowu z nim spotkać? – spytała Eilis.
– Nie wiem – westchnęła Nancy. – Może spotkamy się tylko na ulicy. Wczoraj przejeżdżał obok mnie i zatrąbił. Gdyby tam spotkał jakąś inną, to znaczy kogoś ze swojego towarzystwa, pewnie z nią by tańczył, ale nikogo takiego nie było. Przyszedł z nim Jim Farrell. Stał tylko i gapił się na nas.
– Jak się jego matka dowie, to nie wiem, co zrobi – wtrąciła Annette. – Ona jest straszna. Nie cierpię wchodzić do tego ich sklepu, gdy nie ma George’a. Matka wysłała mnie tam kiedyś po dwa plasterki bekonu i usłyszałam od tego babsztyla, że nie sprzedaje bekonu po dwa plasterki.
Eilis przekazała im wtedy wiadomość, że dostała propozycję pracy na niedziele u panny Kelly.
– Mam nadzieję, że powiedziałaś jej, co może sobie z nią zrobić – rzuciła Nancy.
– Zgodziłam się. Nic mi się nie stanie. Dzięki temu będę mogła pójść z tobą do Athenaeum za własne pieniądze i nie dopuścić do tego, żeby cię wykorzystano.
– To nie tak – zaprotestowała Nancy. – Był miły.
– Spotkasz się z nim jeszcze? – powtórzyła pytanie Eilis.
– Pójdziesz ze mną w niedzielę? – Nancy zapytała Eilis. – Możliwe, że nawet go tam nie będzie, ale Annette nie może iść, a ja będę potrzebowała wsparcia, na wypadek gdyby się pojawił i nie poprosił mnie do tańca albo nawet na mnie nie spojrzał.
– Mogę być zmęczona po pracy u panny Kelly.
– Ale pójdziesz?
– Całe wieki tam nie byłam – odparła Eilis. – Nie znoszę tych wszystkich wieśniaków, a chłopcy z miasta są jeszcze gorsi. Podpici i chodzi im tylko o to, żeby cię zaciągnąć do ciemnego zaułka.
– George nie jest taki – powiedziała Nancy.
– Taki paniczyk jak on nie chodzi do ciemnych zaułków – zakpiła Annette.
– Może go spytamy, czy nie zechce sprzedawać bekonu po dwa plasterki – zaproponowała Eilis.
– Nic mu nie mów – odparła Nancy. – Naprawdę chcesz pracować u panny Kelly? Tam dopiero można dostać dobry bekon.
Przez następne dwa dni panna Kelly zademonstrowała Eilis każdy produkt sprzedawany w sklepie. Kiedy Eilis poprosiła o kartkę, chcąc spisać rodzaje herbat i rozmiary opakowań, panna Kelly stwierdziła, że marnowałaby tylko czas na notatki – najlepiej od razu uczyć się wszystkiego na pamięć. Papierosy, masło, herbata, chleb, butelkowane mleko, herbatniki, gotowana szynka i wołowina konserwowa to zdecydowanie najpopularniejsze artykuły sprzedawane w niedziele – poinformowała ją – w następnej kolejności schodzą puszki sardynek i łososia, puszki z mandarynkami, gruszkami i sałatkami owocowymi, słoiki z pasztetem drobiowo-wieprzowym, pasta do kanapek i majonez. Przed podaniem ceny pokazywała Eilis próbkę każdego artykułu. Kiedy uznała, że Eilis nauczyła się cen, przechodziła do kolejnych produktów, takich jak kartoniki ze świeżą śmietaną, butelki lemoniady, pomidory, główki sałaty, świeże owoce i kostki lodów.
– Są też tacy, pożal się Boże, co przychodzą w niedzielę i szukają rzeczy, w które powinni się byli zaopatrzyć w ciągu tygodnia. Nic na to nie poradzimy.
Panna Kelly zasznurowała usta w wyrazie dezaprobaty, a potem wymieniła mydło, szampon, papier toaletowy i pastę do zębów, podając ich ceny.
Niektórzy, dodała, kupują też w niedzielę cukier, sól, a nawet pieprz, ale nie jest ich wielu. Zdarzają się i tacy, którzy potrzebują syropu cukrowego, proszku do pieczenia albo mąki, choć większość tych produktów sprzedaje się w soboty.
Zawsze zjawiają się dzieci – informowała panna Kelly – po tabliczki czekolady, toffi, torebki oranżady w proszku lub żelki, oraz mężczyźni szukający papierosów i zapałek, ale ich miała obsługiwać Mary, która nie ma głowy do długich zamówień ani pamięci do cen i – kontynuowała panna Kelly – częściej przeszkadza, niż pomaga, kiedy w sklepie zjawia się więcej klientów.
– Nijak nie mogę jej oduczyć, żeby się nie gapiła na ludzi bez powodu. A ona gapi się nawet na stałych klientów.
Sklep, zauważyła Eilis, był dobrze zaopatrzony, w wiele różnych gatunków herbat, niektóre bardzo drogie, a wszystkie miały wyższe ceny niż w sklepie Hayesów na Friary Street czy w L&N na Rafter Street lub u Sheridanów na rynku.
– Będziesz się musiała nauczyć pakować cukier i zawijać w papier bochenki chleba – oznajmiła panna Kelly. – Tak, to jedna z tych nielicznych rzeczy, które Mary dobrze wychodzą, niech Bóg się zlituje nad tą dziewuchą.
Gdy poszczególni klienci wchodzili do sklepu w dni, kiedy Eilis przechodziła szkolenie, zauważyła, że panna Kelly, zwracając się do nich, odpowiednio moduluje głos. Czasem w ogóle się nie odzywała, tylko zaciskała szczęki i stała za ladą w pozie wyrażającej głęboką dezaprobatę wobec obecności klienta w sklepie oraz niecierpliwe oczekiwanie na jego wyjście. Dla innych miała cierpki uśmiech i przyglądała im się z ponurą wyrozumiałością, przyjmując pieniądze, jak gdyby wyświadczała im wielką przysługę. Ale byli też klienci, których pozdrawiała ciepło i po imieniu; wiele z tych osób miało u niej kredyt, toteż gotówka nie przechodziła z rąk do rąk, kwoty wpisywano zaś do zeszytu przy wtórze pytań o zdrowie i komentarzy na temat pogody oraz uwag o jakości szynki lub bekonu, lub asortymentu pieczywa, od chleba po bułki i ciasto z rodzynkami.
– I próbuję wyszkolić tę młodą damę – poinformowała klientkę ze świeżą ondulacją na głowie, którą wyraźnie ceniła bardziej od pozostałych, a której Eilis nigdy wcześniej nie widziała. – Próbuję ją przyuczyć i mam nadzieję, że będzie chętna, bo Mary, poczciwina, owszem, jest chętna, ale nic z tego nie wynika, właściwie mniej niż nic. Mam nadzieję, że będzie szybka, bystra i solidna, a w dzisiejszych czasach, moja droga, takich ze świecą szukać.
Eilis spojrzała na Mary, która stała nieswojo przy kasie i uważnie się przysłuchiwała rozmowie.
– Ale Pan Bóg tworzy ludzi wszelkiej maści – dodała panna Kelly.
– Och, święte słowa, panno Kelly – powiedziała kobieta z ondulacją, pakując zakupy do siatki – i nie możemy narzekać, prawda? No bo czy ludzie do zamiatania ulic też nie są potrzebni?
W sobotę za pożyczone od matki pieniądze Eilis kupiła ciemnozielony fartuch u Dana Bolgera. Wieczorem poprosiła matkę o budzik. Musiała wstać przed szóstą.
Kiedy Jack, najbliższy jej wiekiem, ruszył w ślad za starszymi braćmi do Birmingham, Eilis przeniosła się do pokoju chłopców, dzięki czemu Rose miała własną sypialnię, którą matka codziennie rano starannie sprzątała. Renta matki była skromna, finansowo więc były zależne od Rose, która pracowała w sekretariacie Davis’s Mill; jej pensja pozwalała zaspokoić większość ich potrzeb. Sporadycznie przychodziły dodatkowe pieniądze od chłopców z Anglii. Dwa razy do roku Rose jeździła do Dublina na wyprzedaże i w styczniu wracała z nowym płaszczem i garsonką, a w sierpniu z nową sukienką, z nowymi kardiganami, spódnicami i bluzkami dobieranymi często tak, żeby nie wyszły szybko z mody, i trzymanymi w szafie do następnego sezonu. Przyjaciółki Rose były teraz w większości albo kobietami zamężnymi, zwykle starszymi od niej, z odchowanymi dziećmi, albo żonami pracowników banków, które miały czas na grę w golfa w letnie wieczory lub w weekendy w mieszanych czwórkach.
Trzydziestoletnia Rose z każdym rokiem zdaniem Eilis zyskiwała na atrakcyjności i choć w minionych latach miała kilku adoratorów, nie wyszła za mąż; często powtarzała, że prowadzi dużo ciekawsze życie niż wiele jej koleżanek z klasy, które widywano na ulicach, jak pchają wózki z oseskami. Eilis była dumna z tego, jak bardzo siostra dba o wygląd i z kim się zadaje w miasteczku i w klubie golfowym. Wiedziała, że Rose próbowała znaleźć dla niej pracę w sekretariacie swojej firmy i że zapłaciła za jej książki, gdy zaczęła chodzić na kurs rachunkowości i podstaw księgowości, ale wiedziała też, że przynajmniej w tej chwili w Enniscorthy nie ma pracy dla nikogo – bez względu na kwalifikacje.
Eilis nie powiedziała Rose o propozycji panny Kelly; natomiast w trakcie szkolenia starała się zapamiętać wszystkie szczegóły, żeby zrelacjonować je matce, która śmiała się do rozpuku i prosiła, by niektóre fragmenty opowiedziała raz jeszcze.
– Ta twoja panna Kelly – skwitowała – nie jest wcale lepsza od swojej matki, a słyszałam od kogoś, kto tam kiedyś pracował, że ta baba była diabłem wcielonym. Tymczasem przed ślubem pracowała jako zwykła pokojówka u Roche’a. Kiedyś nad sklepem mieli pensjonat i jeśli się u niej pracowało lub choćby wynajmowało pokój albo robiło sprawunki w sklepie, ta kobieta zachowywała się jak diablica. No chyba że, oczywiście, miało się mnóstwo pieniędzy albo było się księdzem.
– Popracuję tam, dopóki nie znajdę czegoś innego – wtrąciła Eilis.
– To samo powiedziałam Rose, kiedy jej o tym mówiłam – odparła matka. – I nie słuchaj jej, jeśli będzie ci coś perswadować.
Rose nie wspomniała jednak ani słowem o tym, że Eilis zamierza podjąć pracę u panny Kelly. Dała jej natomiast bladożółty kardigan, którego prawie w ogóle nie nosiła, twierdząc, że ten kolor jej nie pasuje i że lepiej będzie wyglądał na Eilis. Podarowała jej też szminkę. W sobotni wieczór nie było jej w domu, nie widziała więc, jak Eilis, chcąc być wypoczęta pierwszego dnia pracy u panny Kelly, kładzie się wcześnie spać, mimo iż Nancy i Annette wybierały się wieczorem do kina.
Tylko raz, wiele lat wcześniej, Eilis była na mszy o siódmej rano, w Boże Narodzenie, kiedy jeszcze żył ojciec, a bracia mieszkali w domu. Pamiętała, że zostawiwszy prezenty pod choinką w salonie na piętrze, wyszły z mamą na paluszkach, gdy tamci wciąż spali, i wróciły w chwili, gdy chłopcy, Rose i ojciec po przebudzeniu zaczęli rozpakowywać paczki. Pamiętała mrok, chłód i niesamowitą urodę wyludnionego miasteczka. Teraz, gdy wyszła z domu, tuż po wpół do siódmej, ze sklepowym fartuchem w siatce i ze związanymi w kucyk włosami, przeszła uliczkami do katedry, starając się mieć spory zapas czasu.
Pamiętała, że w tamten świąteczny poranek przed wielu laty ławki w nawie głównej katedry były prawie pełne. Kobiety, które czekał długi dzień przygotowań w kuchni, chciały zacząć wcześnie. Teraz jednak nie było prawie nikogo. Rozejrzała się za panną Kelly, ale zobaczyła ją dopiero podczas komunii i wtedy zdała sobie sprawę, że cały czas siedziała po drugiej stronie. Eilis patrzyła, jak idzie główną nawą ze złączonymi dłońmi i spuszczonym wzrokiem, a za nią drepcze Mary w czarnej mantyli. Obie pewnie nic nie jadły, pomyślała, tak zresztą jak ona, i ciekawa była, kiedy zjedzą śniadanie.
Po zakończeniu mszy postanowiła, że nie będzie czekać na pannę Kelly przed katedrą, przystanęła natomiast przy kiosku, gdzie właśnie rozpakowywano paczki z gazetami, a potem zaczekała na nią przed wejściem do sklepu. Panna Kelly nie pozdrowiła jej ani się nie uśmiechnęła, tylko podeszła ze skwaszoną miną do bocznych drzwi, nakazując Eilis i Mary, żeby zaczekały na zewnątrz. Gdy otworzyła główne drzwi do sklepu i zaczęła zapalać światła, Mary przeszła na zaplecze i wzięła się do przenoszenia bochnów chleba pod ladę. Eilis zdała sobie sprawę, że to wczorajszy chleb; w niedzielę nie było dostaw pieczywa. Stała i patrzyła, jak panna Kelly najpierw rozwija nowy pasek długiego żółtego papieru posmarowanego lepem na muchy, a potem rozkazuje Mary stanąć za ladą, przytwierdzić lep do sufitu i zdjąć stary, cały obklejony martwymi owadami.
– Much nikt nie lubi – oznajmiła panna Kelly – zwłaszcza przy niedzieli.
Niedługo potem do sklepu weszły dwie, trzy osoby kupić papierosy. I chociaż Eilis włożyła już fartuch, panna Kelly poleciła, żeby klientów obsłużyła Mary. Gdy wyszli, Mary na rozkaz szefowej udała się na górę zaparzyć czajniczek herbaty, który potem dostarczyła do kiosku z gazetami w zamian za – jak zauważyła Eilis – darmowy egzemplarz „Sunday Press”, który panna Kelly złożyła i schowała. Eilis zauważyła też, że ani panna Kelly, ani Mary nic nie zjadły ani nie wypiły. Panna Kelly zaprowadziła ją na zaplecze.
– Ten chleb tutaj – instruowała ją, wskazując na stół – jest najświeższy. Przywieźli go wczoraj wieczorem aż od Stafforda, ale sprzedajemy go tylko wybranym klientom. Więc pod żadnym pozorem nie ruszaj tego chleba. Dla większości klientów dobry będzie tamten. I nie mamy pomidorów. Te tutaj nie są na sprzedaż, chyba że dam ci odpowiednie instrukcje.
Po mszy na dziewiątą zjawiła się pierwsza fala klientów. Ci, którzy przyszli po papierosy i słodycze, najwyraźniej wiedzieli, że mają podejść do Mary. Panna Kelly stała z tyłu, przenosząc spojrzenie z drzwi na Eilis i z Eilis na drzwi. Sprawdzała każdą cenę, którą zapisywała Eilis, bezzwłocznie podpowiadała jej te, których nie pamiętała, i sama spisywała i dodawała liczby po zrobieniu tego przez Eilis, nie pozwalając jej wydać reszty, dopóki nie zobaczyła podanych pieniędzy. Oprócz tego pozdrawiała niektórych klientów po imieniu, zapraszała ich na początek kolejki i nalegała, żeby Eilis przerwała wykonywaną akurat czynność i ich obsłużyła.
– Och, pani Prendergast, zajmie się panią nasza nowa pracownica, a Mary zaniesie pani wszystko do samochodu.
– Muszę najpierw skończyć tutaj – odpowiedziała Eilis, miała jeszcze bowiem kilka pozycji do zamknięcia kolejnego zamówienia.
– Och, Mary sobie z tym poradzi – zarządziła panna Kelly.
Przy ladzie kolejka wydłużyła się do pięciu osób.
– Ja byłem następny! – zawołał jeden z mężczyzn, gdy panna Kelly wróciła do lady z chlebem.
– Chwileczkę, jest duży ruch, a pan musi zaczekać na swoją kolej.
– Ale ja byłem następny – upierał się klient – a tę panią obsłużono przede mną.
– No więc czego pan chce?
Mężczyzna trzymał w ręku kartkę z listą zakupów.
– Eilis za chwileczkę pana obsłuży – komenderowała panna Kelly – ale dopiero po pani Murphy.
– Ona też stała za mną.
– Obawiam się, że jest pan w błędzie – orzekła panna Kelly. – Eilis, pospiesz się no, klienci czekają. Nikt nie ma całego dnia. Ten pan jest następny, zaraz po pani Murphy. Ile policzyłaś za tę herbatę?
I tak prawie do pierwszej. Nie było żadnej przerwy, nic do jedzenia ani do picia i Eilis umierała z głodu. Nikogo nie obsługiwano według kolejności. Panna Kelly informowała niektórych klientów, w tym dwie przyjaciółki Rose, które pozdrowiły poufale Eilis, że ma wyśmienite świeże pomidory. Sama je zważyła, a fakt, że Eilis zna te kobiety, wyraźnie jej zaimponował. Innych informowała stanowczo, że nie mają pomidorów, ani jednego. Wybranym klientom otwarcie, z niejaką dumą, podawała świeży chleb. Problem polegał na tym, Eilis zdała sobie sprawę, że w mieście nie ma drugiego tak dobrze zaopatrzonego sklepu otwartego w niedzielne przedpołudnia, niemniej odnosiła też wrażenie, że ludzie przychodzą tu z przyzwyczajenia i nie przeszkadza im, jeśli muszą odstać swoje, lubią wręcz ten ścisk i tłok.
Chociaż postanowiła sobie, że w domu przy kolacji nie wspomni o nowej pracy u panny Kelly, chyba że Rose pierwsza poruszy ten temat, Eilis nie mogła się powstrzymać i gdy tylko usiadły, zaczęła relacjonować poranne wydarzenia.
– Kiedyś wstąpiłam tam – rzekła Rose – gdy wracałam z kościoła, i obsłużyła przede mną Mary Delahunt. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Jest tam taki zapach. Nie wiem czego. Zatrudnia tę swoją małą niewolnicę, prawda? Zabrała ją z klasztoru.
– Jej ojciec był całkiem miły – wspominała matka – ale dziewczyna nie miała szans, bo jak ci mówiłam, Eilis, jej matka była diabłem wcielonym. Słyszałam, że kiedy jedna ze służących się poparzyła, nie pozwoliła jej nawet pójść do lekarza. Matka zmuszała Nelly do pracy, gdy tylko mała nauczyła się chodzić. Chcecie wiedzieć, co z nią jest nie tak? Ta kobieta nigdy nie widziała dziennego światła, ot co.
– Nelly Kelly? – zapytała Rose. – Naprawdę tak się nazywa?
– W szkole inaczej ją nazywali.
– Jak?
– Wszyscy wołali na nią Pokrzywa. Zakonnice nie mogły nas powstrzymać. Dobrze ją pamiętam: była rok, dwa lata ode mnie młodsza. Zawsze chodziło za nią pięć, sześć dziewczyn od szarytek i wołały za nią „Pokrzywa!”. Nic dziwnego, że teraz jest stuknięta.
Zapadło na chwilę milczenie, gdy Rose i Eilis przetrawiały jej słowa.
– Nie wiadomo: śmiać się czy płakać – stwierdziła Rose.
Eilis przekonała się w trakcie tej kolacji, że potrafi naśladować głos panny Kelly, czym rozśmieszyła siostrę i matkę. Zastanawiała się, czy jako jedyna pamięta, że Jack, najmłodszy z jej braci, kiedyś naśladował niedzielne kazania, radiowych komentatorów sportowych, nauczycieli ze szkoły i wiele postaci z miasta i wszyscy się wtedy pokładali ze śmiechu. Nie wiedziała, czy jej towarzyszki zdają sobie też sprawę z tego, że śmieją się przy tym stole po raz pierwszy, odkąd Jack ruszył w ślad za braćmi do Birmingham. Bardzo chciała o nim przypomnieć, wiedziała jednak, że zasmuciłaby tym matkę. Nawet kiedy przychodził od niego list, podawały go sobie w milczeniu. Nadal więc parodiowała pannę Kelly i przestała dopiero wtedy, kiedy ktoś przyjechał po Rose i zabrał ją na golfa, a Eilis i jej matce pozostało sprzątnięcie ze stołu i zmycie naczyń.
O dziewiątej wieczorem Eilis stawiła się u Nancy Byrne, zdając sobie sprawę, że nie zadbała dostatecznie o swój wygląd. Umyła wprawdzie włosy i włożyła letnią sukienkę, uważała jednak, że wygląda fatalnie, i pogodziła się z myślą, że jeśli Nancy zatańczy więcej niż jeden raz z George’em Sheridanem, wróci sama do domu. Cieszyła się, że Rose nie widziała jej przed wyjściem, bo na pewno zmusiłaby ją, żeby zrobiła coś z fryzurą, umalowała się i spróbowała ubrać bardziej elegancko.
– Zasada jest taka – zapowiedziała Nancy – że nawet nie zerkamy w stronę George’a Sheridana, może przyjść z całą grupą z klubu rugby, a może w ogóle się nie pojawić. W niedzielne wieczory często bywają w Courtown, ta ich cała paczka. Mamy więc być pochłonięte rozmową. A ja nie tańczę z nikim innym, bo dopiero by było, gdyby akurat wtedy wszedł i mnie zobaczył. Więc jeśli ktoś podejdzie i poprosi nas do tańca, po prostu wstajemy i idziemy do toalety.
Było jasne, że Nancy z pomocą siostry i matki, którym w końcu wyjawiła, że poprzedniej niedzieli tańczyła z George’em Sheridanem, poczyniła odpowiednie przygotowania. Dzień wcześniej była u fryzjera. Włożyła niebieską sukienkę, którą Eilis widziała przedtem tylko raz, a teraz robiła sobie makijaż przed lustrem w łazience, gdy matka z siostrą co chwila wchodziły i wychodziły, nie szczędząc jej rad, komentarzy i komplementów.
Przeszły w milczeniu Friary Street do Church Street, a potem dotarły do Castle Street i wspięły się schodami do sali tanecznej na piętrze Athenaeum. Eilis nie dziwiło, że Nancy tak bardzo się denerwuje. Minął rok, odkąd przeżyła straszny zawód ze strony swojego poprzedniego chłopaka, który przyszedł pewnego wieczoru z inną dziewczyną, właśnie tutaj, i całą noc się z nią bawił, ledwie dostrzegając obecność Nancy, która siedziała przy stoliku i wszystko obserwowała. Później wyjechał do Anglii i wrócił na krótko tylko po to, żeby wziąć z tamtą dziewczyną ślub. Nie chodziło jedynie o to, że George Sheridan jest przystojny i ma samochód, i że prowadzi znakomicie prosperujący sklep na rynku; interes ten miał odziedziczyć w całości po śmierci matki. Dla Nancy, która pracuje za ladą w sklepie firmowym Buttle’s Barley-Fed Bacon, związek z George’em Sheridanem jest snem, z którego nie chce się zbudzić, pomyślała Eilis, kiedy razem z Nancy rozglądały się po sali, udając, że nie wypatrują nikogo konkretnego.
Kilka par tańczyło, a przy drzwiach stała grupka mężczyzn.
– Wyglądają, jakby przyszli prosto z targu bydlęcego – stwierdziła Nancy. – I Boże, jak ja nienawidzę brylantyny.
– Jeśli podejdzie do nas któryś z nich, natychmiast wstaję – zapowiedziała Eilis – a ty mówisz mu, że musisz iść ze mną do toalety.
– Powinnyśmy przyjść w grubych okularach, z krzywymi zębami i zostawić sobie tłuste strąki – skwitowała Nancy.
Robiło się coraz tłoczniej, ale George Sheridan nadal się nie zjawiał. I choć mężczyźni przechodzili przez salę, by poprosić do tańca jakąś dziewczynę, żaden nie podszedł ani do Nancy, ani do Eilis.
– Będą gadać, że jesteśmy z tych, co to podpierają ściany – stwierdziła Nancy.
– Są gorsze przezwiska – powiedziała Eilis.
– Jasne. Mogliby gadać, że jesteśmy jak autobus do Courtnacuddy, co to wpuszcza każdego na żądanie – rzuciła Nancy.
Nawet kiedy obie przestały się śmiać i na nowo rozglądały się po sali, gdy jedna z nich zaczynała chichotać, od razu zarażała śmiechem drugą.
– Wezmą nas za wariatki – wyraziła obawę Eilis.
Nagle siedząca obok niej Nancy spoważniała. Gdy Eilis zerknęła w stronę baru, gdzie sprzedawano napoje, zauważyła, że przybył George Sheridan z Jimem Farrellem i kilkoma znajomymi z klubu rugby i że towarzyszy im kilka młodych kobiet. Ojciec Jima Farrella był właścicielem pubu na Rafter Street.
– Dość tego – wyszeptała Nancy. – Wracam do domu.
– Zaczekaj, nie rób tego – poradziła Eilis. – Po tej wiązance pójdziemy do toalety i obgadamy, co robić dalej.
Odczekały na właściwy moment i przeszły przez opustoszały parkiet; Eilis wydawało się, że George Sheridan je zauważył. W toalecie powiedziała Nancy, żeby jeszcze zaczekała i że wyjdą z toalety, kiedy na dobre zacznie się następny taniec. Tak też zrobiły i gdy Eilis dyskretnie spojrzała tam, gdzie wcześniej stał George z grupką swoich znajomych, ich spojrzenia się spotkały. Gdy szukały wolnych miejsc, gdzie mogłyby usiąść, twarz Nancy pokryła się czerwonymi plamami; wyglądała jak uczennica, której zakonnice kazały wyjść i stanąć za drzwiami. Cały taniec przesiedziały bez słowa. Wszystko, co mogłaby powiedzieć, wydawało się Eilis absurdalne, trzymała więc język za zębami, zdawała sobie jednak sprawę, że komuś, kto zwróci na nie uwagę, muszą wydać się żałosne. Postanowiła, że jeśli Nancy choćby w najsubtelniejszy sposób zasugeruje, że powinny wyjść w przerwie, natychmiast się zgodzi. Pragnęła być już na dworze; wiedziała, że później znajdą sposób, by całą rzecz obrócić w żart.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Brooklyn
Copyright © Colm Tóibín, 2009
The right of Colm Tóibín to be identified as the author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act 1988.
All rights reserved
Copyright © for the Polish e‑book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Katarzyna Raźniewska
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Michał Pawłowski
Fotografia na okładce
© Lesha Tuman /unsplash.com
Wydanie I e‑book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Brooklyn, wyd. II poprawione, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-626-3
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer