aż do DNA - Chaczko Renata - ebook + książka

aż do DNA ebook

Chaczko Renata

2,8

Opis

Roxi ma 19 lat i jest piękną dziewczyną. Pewną siebie, pozbawioną hamulców i kompleksów. Jej życie to ciąg imprez, używek, seksu z przypadkowymi mężczyznami dającego jej poczucie władzy nad nimi. Do czasu...

Roxi poznaje starszego, intrygującego mężczyznę i z zaskoczeniem odkrywa, że życie to nie tylko wieczna balanga, ale też samotność, konieczność wyboru, potrzeba miłości. Czy pod zasłoną imprezowiczki kryje się wrażliwa, łaknąca prawdziwej bliskości dziewczyna? Czy przeżycia kobiet w poprzednim pokoleniu mogą wpływać na jej wybory?

Roxi będzie musiała zadecydować, jak dalej pokierować swoim życiem. Jedna z dróg będzie prowadzić do upadku, druga – do ocalenia. Którą z nich wybierze?

O tym w jej pamiętniku – tak kontrowersyjnym i tak bardzo osobistym, że najlepiej czytać go w ukryciu...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (4 oceny)
0
2
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Renata Chaczko Aż do dna ISBN: 978-83-7785-906-3 Copyright © Renata Chaczko 2016 All rights reserved Projekt okładki i stron tytułowych: Anna M. Damasiewicz Redaktor: Witold Kowalczyk Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

12 maja 2014 roku (poniedziałek)

Jestem, jak to mówią, perfect dziesiątką. Laską, za którą wszyscy faceci oglądają się na ulicy. Mam lśniące, długie, proste, naturalne blond włosy, błękitne oczy i doskonale proporcjonalne ciało. Jestem cudownie zgrabna, ani za gruba, ani też za chuda. Mam bardzo duże cycki, dość sporą dupę, długie do nieba nogi i przepiękną twarz. Wszyscy mi mówią, że wyglądam jak modelka i powinnam pracować w branży modowej. Może i powinnam, ale z tym moim metr siedemdziesiąt raczej mogę sobie o tym tylko pomarzyć. Niestety, bo świat zasługuje na to, żeby podziwiać moje doskonałe cycki i kształtną pupę.

Mam na imię Roksana, choć nikt nigdy tak się do mnie nie zwraca. Wszyscy mówią na mnie Roxi, nawet moi rodzice. Moi rodzice… Jak ja ich nienawidzę! Mój ojciec to pijak, a matka nie ma mózgu. Brat to narkoman, a moja przyrodnia siostra ze strony ojca puszcza się, z kim popadnie. Ojciec całymi dniami pracuje i nigdy nie ma go w domu, a jeśli nawet jest, to zazwyczaj pijany. Matka całe dnie spędza na wydawaniu forsy ojca u fryzjera, kosmetyczki, w SPA, ewentualnie na zakupach. Ciągle też lata na jakieś fitnessy, siłownię i jogę. Matka robi wszystko, aby zatrzymać czas i mojego ojca przy sobie. Bezskutecznie. Wszyscy oprócz mojej ślepej matki już wiedzą, że ojciec ma na boku inną kobietę, młodą kochankę, niewiele starszą ode mnie, która w tym roku robi licencjat. Chuj mu w dupę. Mam nadzieję, że zdechnie na zawał, jak będzie ją ruchał.

Tyle o mojej durnej rodzince, bo wolę pisać o sobie. Mam dziewiętnaście lat (wiem, za rok dwudziestka i pierwsze kremy przeciwzmarszczkowe!) i jestem na pierwszym roku studiów. Politologia, a raczej: patologia! Niestety. Ku rozpaczy mojego ojca nie dostałam się na prawo, by kultywować rodzinną tradycję. Ku mojej rozpaczy również, bo miałam nadzieję, że dzięki studiom wreszcie wyniosę się z tego domu. Domu wariatów. Cóż… Widocznie nie można mieć wszystkiego. Aż ciężko uwierzyć, że gdy byłam mała, rodzice wysłali mnie rok wcześniej do szkoły, bo uważali, że jestem taka mądra. Taka genialna. No fakt, byłam wtedy takim małym geniuszem. Z naciskiem na „byłam”. Coś się ze mną po drodze stało — odkryłam imprezowanie. I teraz mam za swoje, za zabawę trzeba zapłacić. No więc nie dostałam się na prawo… Trudno! To był bardziej policzek dla mojego ojca niż dla mnie, bo trzy pokolenia wstecz w jego rodzinie wszyscy robili w tym szanowanym zawodzie. A ja? No cóż… Szczerze mówiąc, jakoś nigdy specjalnie do prawa mnie nie ciągnęło. Zdawałam na prawo, aby ojciec dał mi święty spokój. A teraz żadne z jego dzieci nie kultywuje rodzinnej tradycji prawniczej. Złe, niewdzięczne dzieci. Pewnie nie uwzględni nas w testamencie. Chuj. Chuj mu wiadomo gdzie. Przynajmniej ciągle trwa impreza! I na tym chcę się skupić w tym pamiętniku.

Mieszkam w dużym mieście, studiuję na prywatnej uczelni, niby najlepszej w kraju, ale w tej mojej elitarnej szkole mam łatwiejszy dostęp do wszelkich możliwych narkotyków niż dzieciaki ze slumsów. Tylko ze swojego roku znam cztery osoby, które dilują. Sama zresztą próbowałam już wszystkiego, choć dragi to nie moja bajka. Jestem tradycjonalistką i wolę alkohol. Morze alkoholu. Czy to już uzależnienie? Alkoholizm? Cholera wie, widocznie mam w genach słabość do procentów po tatusiu.

Mój najlepszy przyjaciel jest gejem, choć jeszcze nie był z żadnym chłopakiem. Jest gejowską dziewicą i zarazem prawiczkiem. Czy jakoś tak. Są jeszcze Ruda i Domi, moje najlepsze przyjaciółki. Nie tyle gadam z nimi od serca, ile piję z nimi od serca. To są moje siostry na imprezy. Obie z Domi straciłyśmy cnotę w tym samym czasie, a nawet w tym samym domu, tylko że pokój obok. Ba! Co więcej, wszystko zostało w rodzinie, bo Domi poszła na całość z Sebastianem, a ja zrobiłam to z jego ojcem. Jakoś za bardzo mnie nie bolało, bo ojciec Sebastiana nie mógł pochwalić się dużym narzędziem. Tak, starsi panowie…

Myślę, że mam kompleks tatuśka, bo podobają mi się właśnie starsi faceci, tacy co najmniej po trzydziestce. Ja na nich lecę, ale oni też jakąś magiczną siłą ciągną do mnie. Ale może już dość tego wprowadzenia, bo nie zaczęłam pisać tego pamiętnika po to, aby streszczać tu swoje dotychczasowe życie, ale żeby dokumentować przygody z facetami. Niech to będzie taki pamiętnik moich małych i dużych trofeów. I oby z przewagą tych dużych (no wiadomo, co mam na myśli!).

Dziś jest poniedziałek, 12 maja, ale zacznę swoją opowieść od ostatniej środy, 9 maja, gdy pierwszy raz poszłam sama do knajpy. Przysiadłam się do faceta o imieniu Dawid, choć naprawdę nazywał się chyba Damian. Koleś ewidentnie chciał mnie zaliczyć, bo miał trzydzieści osiem lat i minę zboczonego napaleńca. Ciągle zresztą gładził mnie po udzie, dlatego postanowiłam się z nim trochę podroczyć. Rozmowa była nawet okej, facet nie był głupi, tylko stary i obleśny, a ja tego wieczoru nie miałam nic lepszego do roboty. Zaczęliśmy od browarów, ale potem przerzuciliśmy się na łyskacza z colą. Colą light, oczywiście. Dbam przecież o linię.

Jakżeby inaczej, Dawid alias Damian za wszystko zapłacił. Koleś tak na mnie leciał, że gdy postanowiliśmy zmienić lokal, nie mógł odkleić się ode mnie w taksówce. Przyssał się do mnie tak nachalnie i wpychał mi język do gardła tak głęboko, że musiałam go od siebie odpychać, bo myślałam, że zwymiotuję. Nawet nie był zły ten Dawid. Wyglądał na typowego japiszona, co dopiero skończył pracę w korpo i postanowił wpaść do baru na jednego, zanim wróci do swojej roztyłej żonki i wrzeszczących bachorów. Trochę mu współczuję. Tylko praca, dom, praca, dom. Czasem może pojedzie na jakieś wakacje. I tyle ma z życia. Biedak. Ale to był jego szczęśliwy dzień. Postanowiłam nieco umilić mu jego rutynę i w taksówce zjechałam mu na ręcznym. Długo to nie trwało, nawet nie dwie minuty. Facet doszedł tak szybko i tak intensywnie, że zachlapał mi całą sukienkę. Nawet z twarzy musiałam ścierać krople. Taksówkarz ciągle patrzył w lusterko i chyba się zorientował, co my tam wyprawiamy na tylnym siedzeniu, ale miałam to w dupie. Postanowiłam być altruistką i zrobić dobrze temu biednemu facetowi, który na pewno będzie wspominał mnie do końca swojego nudnego i uporządkowanego życia. Tego dnia byłam jego zwycięskim kuponem na loterii orgazmów. Gdy dojechaliśmy wreszcie przed inny lokal, taksiarz patrzył na mnie, jakby chciał mi strzelić jakiś wychowawczy wykład. Gdyby faktycznie to zrobił, wściekłabym się na tyle, że straciłabym ochotę na dalszy melanż. Na szczęście odpuścił.

Dawid mu zapłacił i ruszyliśmy do klubu, w którym mieli być jego kumple. Tam zaczęliśmy pić z nimi szoty. W trójkę patrzyli na mnie, jakby marzyli o gang-bang w kiblu. I może faktycznie do czegoś by doszło, gdyby nie to, że kiedy sama poszłam do toalety, to zatrzasnęły mi się drzwi! Wypadł jakiś dzyndzel w zamku i utknęłam tam na dobrych kilkanaście minut. Myślałam, że zwariuję! I, co było najśmieszniejsze, oczywiście zatrzasnęłam się w męskim kiblu, bo do damskiego była zbyt długa kolejka. Dopiero jeden z tych kumpli Dawida przyszedł akurat na siku i usłyszał moje krzyki z kabiny. Zawołał kogoś z obsługi i jakoś mnie stamtąd wydostali. Niby wszyscy się śmialiśmy, ale ja po tych piętnastu minutach w zamknięciu jakoś całkiem straciłam ochotę na dalszą imprezę i ku wielkiemu rozczarowaniu całej trójki wsiadłam w taksówkę i wróciłam na chatę. Nazajutrz miałam jakieś koło i musiałam się wyspać, a ci napaleni trzydziestoparolatkowie mogli tylko pomarzyć o tym, że zrobilibyśmy coś w czwórkę. Obleśni starzy zboczeńcy! Ale nieźle się tam z nimi podroczyłam. Z jednym z tych kumpli Dawida tańczyłam tak, że non stop ocierałam się o jego krocze. Czułam, jak w pewnym momencie jego członek zrobił się twardy. Ale to ja byłam twarda! Nie dla psa kiełbasa! Facet, gdyby tylko mógł, to zaliczyłby mnie na tym parkiecie! No, ci faceci po trzydziestce to naprawdę myślą już tylko swoim fiutem! Taka byle małolata może z nim zrobić, co tylko zechce. I nieważne, czy facet jest żonaty, czy dzieciaty. Albo jedno i drugie. Wystarczy, że jakaś małolata zamerda przed nim dupą, a on już ma wzwód. Mam nadzieję, że ja się nigdy nie zestarzeję i nigdy nie wyjdę za mąż! Nie chciałabym być żonką, której mąż zalicza panny niewiele starsze od jego córki. Nigdy nie chciałabym skończyć jak moja matka. NIGDY!

Gdy wróciłam do domu, byłam już dość dobrze zrobiona, więc znów zaczęłam wysyłać jakieś zboczone SMS-y do Mr B. A, właśnie! Słówko o nim. Mr B. to mój wykładowca systemów politycznych. Piekielnie seksowny wykładowca, dodam. Oczywiście, nie wysyłam mu tych SMS-ów z mojego normalnego numeru, tylko z telefonu na kartę. Napisałam mu: „Misiu, może spotkamy się dzisiaj?”. I co odpisał? „Nie mogę, Misiu-Pysiu, bo już śpię”. No to ja dalej jadę z koksem: „Szkoda, bo chcę czuć Twój oddech na mojej szyi, Twój dotyk na mojej skórze, Twój smak w moich ustach i Twojego…”. Wiem, wiem! Jestem straszna! No ale Mr B. tej nocy nic mi już nie odpisał.

Taką miałam środę. Później było jeszcze lepiej. W piątek poszłyśmy z dziewczynami (Domi i Rudą) do naszego ulubionego klubu. Skończyłyśmy nad ranem, gdy już świtało, bez fajek, bez kasy, ale za to z ochotą na dalszy melanż. Na ulicy zaczepili nas jacyś kolesie. Gadka i takie tam. I co my, debilki, robimy dziesięć minut później? Pakujemy się do ich auta i jedziemy do… warsztatu samochodowego, w którym pracuje jeden z tych gości! I tam dalej impreza. Piwo, fajki, jointy, alko, wszystko, czego dusza zapragnie! Wróciłyśmy na chatę po ósmej. Ruda lizała się z jednym z tych kolesiów, ale mnie i Domi żaden z pozostałych nie podpasował. Po prostu był to taki spontaniczny melanż, nawet nie miałam ochoty ani siły gadać z żadnym z nich. To były takie leszcze, a my jesteśmy superlaski, totalnie nie z ich ligi! Ruda chyba naprawdę za długo miała jakąś posuchę, bo zawiało to desperacją. Oczywiście, jak wróciłam do domu, wysłałam Mr B. jakiegoś SMS-a, ale z niewiadomych powodów wykasowałam go i teraz za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, co mu tam wyskrobałam. No ale byłam nieźle napruta po tym warsztacie, więc w sumie nie ma co się dziwić, że nie pamiętam. Najlepsze, że na dzisiejszych zajęciach chodził jakiś taki wkurzony na maksa. Czy to przez tego SMS-a?

W sobotę był mały meksyk na chacie, bo po dwóch dniach hardcorowego picia tak zaczął mnie napieprzać brzuch, że matka się przestraszyła i zostałam zawieziona na ostry dyżur. Po dwudniowej balandze wylądowałam w szpitalu! Ha, ha, ha! No, może nie w szpitalu, ale drama była. Tam wymacali mnie po brzuchu, dali ketonal na wynos i powiedzieli, że jak nie przestanie boleć przez weekend, to w poniedziałek mam pójść do swojego lekarza rodzinnego i zrobić badania, USG, prześwietlenia, inne bzdury. Nie chciałam powiedzieć matce, że to pewnie wątroba napieprza przez to picie!

Ale tak do końca nie jest mi do śmiechu, bo niedługo sesja, a baba od ekonomii ewidentnie się na mnie uwzięła. Wiem, powinnam się uczyć. Cholerka. Skoro cały rok bimbałam i w ogóle się nie uczyłam, to teraz muszę zakuwać, bo ta pieprzona pinda mnie udupi! Zazdrosna, stara prukwa, której nikt kijem nie tknął od lat. Jak to powiedział kumpel z roku, on może się poświęcić dla ogółu, założyć jej worek na głowę i bzyknąć za ojczyznę. Oby to zrobił. Może wtedy, gdy ktoś ją zaliczy, to ona zaliczy mi łaskawie ekonomię. Ale jestem dobrej myśli, jakoś to załatwię. Zawsze staram się myśleć pozytywnie. Tylko muszę się teraz uczyć, bo ojciec naprawdę wyrzuci mnie z domu, gdy się dowie, że zawaliłam nawet politologię. A ja nie mam motywacji do nauki, gdy wokół tyle okazji do baletów!

A dziś nawet myślałam o tym, czyby nie zmienić uczelni na jakąś zagraniczną i dzięki temu zmienić styl życia. Może wtedy skończyłabym z imprezami, fajkami i przede wszystkim z facetami. Z tym całym imprezowym życiem. Bo czy impreza może trwać wiecznie? Może! Ale ja zawsze byłam taka dualistyczna. Jestem troszkę jak ten uwielbiany przez moją matkę polski malarz Jacek Malczewski, który ponoć przez kilka dni spał, z kim popadnie, pił, co popadnie, i ćpał, co popadnie, a później — przez następnych kilka dni — w ramach pokuty leżał krzyżem przed ołtarzem. Dosłownie, koleś leżał w kościele. I tak w kółko. Impreza, a potem wyrzuty sumienia. Ja mam dokładnie tak samo. Bo uwielbiam szaleć. Uwielbiam imprezy. Naprawdę kocham być w centrum uwagi. Kocham uwodzić i zwodzić (albo raczej wzwodzić) facetów, ale już po wszystkim czuję się jakoś dziwnie. Nie jest mi ze sobą dobrze. Mam dziwną ochotę odpokutować swoje grzechy. I to pewnie przez to katolickie wychowanie mojej matki, że seks to grzech i takie tam pierdoły. Gdy kobieta jest świadoma swojej seksualności, wszyscy się jej boją. I mężczyźni, i kobiety. Ja sama boję się swojej seksualności. Czasami jestem tak niewyżyta, że mam ochotę puszczać się na lewo i na prawo, a potem, jak ten Malczewski, leżeć krzyżem, aby odpokutować swoje myśli i czyny. Mam tak perwersyjne fantazje, że i mnie one przerażają. Jestem złą, złą dziewczynką. Zepsutą do szpiku kości dziwką! Grzech to moje drugie imię!

Poza tym myślę o zmianie uczelni, bo mam wrażenie, że moje notowania tam ciut spadły. Ale składam to na karb mojego kryzysu światopoglądowego, spowodowanego romansem ojca z jakąś małolatą. Mam nadzieję, że nadchodzące wakacje to będzie czas zmian. Dużych zmian. Mój plan jest prosty — zmienić się nie do poznania. I fizycznie, i psychicznie. Mam taki koncept, że wyrobię sobie rzeźbę, zacznę dużo ćwiczyć, będę się dobrze odżywiać i może nawet pochodzę z matką na jogę. Dla rozwoju duchowego będę dużo czytać i chodzić do kina. A po wakacjach wrócę na studia jeszcze piękniejsza, jeszcze chudsza, cudnie umięśniona, wypoczęta, odnowiona psychicznie i duchowo. Spokojna, dojrzała Roxi. Wszyscy mnie będę kochać. A Mr B. tak sobie okręcę wokół palca, że będzie wreszcie MÓJ! Obiecałam sobie, że dosiądę tego rumaka i będę go ujeżdżać jak na rodeo! Ihaaa!

A teraz muszę zadzwonić do matki, powiedzieć jej, żeby kupiła mi tampony, bo mam okres, i nic mi się nie chce. Ale poza tym jest okej. Serio. Może nie daję tego po sobie poznać, ale już się uspokajam. Już mija moja depresja. Byłam błaznem, teraz odpoczywam. Jak Malczewski. Już poszalałam, to teraz nastał czas pokuty. Carpe diem, bon voyage, ciao. Wszystko będzie okej, bo JESTEM BOGIEM!

Na zakończenie pierwszego dnia prowadzenia pamiętnika objawiło mi się siedem prawd głównych (a raczej grzechów!):

PRAWDA NUMER 1

Nienawidzę swoich rodziców i życzę im, by zdechli!

PRAWDA NUMER 2

Faceci po trzydziestce to stare, zboczone capy, które chcą tylko ruchać małolaty!

PRAWDA NUMER 3

Mimo prawdy numer 2 na takich właśnie gości lecę!

PRAWDA NUMER 4

Najlepiej smakuje alkohol, za który nie trzeba płacić samemu!

PRAWDA NUMER 5

Po co tracić czas na naukę, gdy w tym czasie można iść na dobry melanż?!

PRAWDA NUMER 6

Na pewno zdam z ekonomii!!! Wierzę w to i powtarzam to jak mantrę!

PRAWDA NUMER 7

Jestem doskonała. Jestem ideałem. Jestem BOGIEM!

13 maja 2014 roku (wtorek)

Moje pokolenie. Generacja X. Młodzież XXI wieku. Przedstawiciele ery Internetu, iPhonów, iPadów, iPodów tudzież innych iSrodów. Zamiast książek czytamy Kwejka i Demotywatory, zamiast filmów oglądamy seriale: Breaking Bad, Grę o tron, The Walking Dead, Czystą krew (kocham Alexandra Skarsgårda!), Niepokornych, Dwie spłukane dziewczyny czy ostatnio kultowy wśród wszystkich lasek serial zatytułowany po prostu Dziewczyny. Moje pokolenie zostało wychowane na komputerach, telefonach komórkowych i tym wszystkim, co znajdzie w necie. Ale to niby my jesteśmy przyszłością narodu i to my mamy go kiedyś zreformować. Tylko jak my, do cholery, to zrobimy, skoro na razie nie potrafimy zreformować samych siebie? Współczesna młodzież jest zła. Zdegenerowana. Zadżumiona.

Mój brat jest narkomanem. Właśnie na ćpaniu polega jego zguba i jego sens życia. Mój brat jest zagubiony. Fakt. Czyta dużo książek, wysypia się, rano i wieczorem odmawia nawet pacierz. I co z tego?! Ja się pytam. On jest taki obłudny! Do jasnej cholery, nie dość, że uczestniczymy w tym pieprzonym wyścigu szczurów, to jeszcze człowiek człowiekowi wilkiem, a szczególnie tak zwani przyjaciele i rodzina. Co my robimy? Zamieniamy się w zwierzęta?

Domi i Ruda. Niby to jedne z moich najlepszych przyjaciółek, ale ta nasza przyjaźń polega głównie na udowadnianiu sobie nawzajem, która z nas jest lepsza, która ładniejsza, która ma fajniejsze cycki i która potrafi wyrwać więcej facetów. Mam już tego powyżej uszu. Mówię dość. Choć mam wrażenie, że to ja wygrywam walkę z Rudą czy z Domi i stoję najwyżej w rankingu naszej przyjaźni, jeśli chodzi o samcze trofea. Mam tego dosyć, bo właśnie przez swoje zwycięstwa staję się obiektem powszechnej nienawiści i zawiści. Co mogę z tym zrobić?

A zresztą, niech ta rzeka płynie, zobaczymy, co będzie dalej. Kiedyś czytałam, że wielu ludzi z bardzo wysokim IQ popełnia samobójstwo przed dwudziestym rokiem życia. Czy ja będę jedną z tych osób? W końcu mam bardzo wysokie IQ. Gdy byłam mała, rodzice wysłali mnie do psychologa na badania. Chcieli oczywiście sprawdzić, jak jestem genialna. Okazało się, że mogę śmiało startować do Mensy. Co się ze mną, do cholery, stało? Co się stało z tą genialną dziewczyną? Imprezy… Tak, one zabijają szare komórki i zdolność racjonalnego myślenia.

Uważam, że ten świat zmierza ku zagładzie. Patrząc na to moje pokolenie, nie wróżę nic dobrego. O tym, co się dzieje w gimnazjach, a później w liceach, wie każdy w moim wieku. Ale inni już nie wiedzą. Albo nie chcą wiedzieć. Dorośli nie chcą dostrzec tego problemu. Cholera, jestem z osób, które lubią stwarzać pozory. Lubię zamykać się w swojej skorupie. Być jak jeż. Mam kolce na zewnątrz, ale w środku tak naprawdę jestem miękka. Słaba. Należę do osób, które nie tyle chcą szokować, ile prowokować. Przez to niektórzy myślą, że jestem degeneratką. Wampem. Puszczalską. Nimfomanką. Moja matka na przykład tak o mnie myśli. Mojego brata, mistrza pozorów i kamuflażu, w życiu nie podejrzewałaby o narkotyki. A mnie zawsze podejrzewa o wszystko, co najgorsze. Gdy byłyśmy w sobotę na ostrym dyżurze, kiedy brzuch mnie napierdzielał, to matka wypaliła, że może powinni mi sprawdzić krew na narkotyki! Niech tak to sobie tłumaczy, że to przez ćpanie jestem złą córką. I żeby sobie czasem nie pomyślała, że to przez jej chujowe wychowanie jestem, jaka jestem. Że to przez jej błędy. Co za pieprzona hipokrytka!

Dlaczego ludzie oceniają po pozorach? Czy naprawdę istota człowieka tkwi w jego wyglądzie? Niby wszyscy powtarzają, że wygląd się nie liczy, że najważniejsze, jakim się jest człowiekiem, ale to gówno prawda. Są — jak wiadomo — trzy rodzaje prawdy: święta prawda, też prawda i gówno prawda. I to jest właśnie ta gówno prawda! Jak mam uwierzyć, że najważniejsze jest to, co człowiek ma w środku? Niby kto w to wierzy? Chyba tylko handlarze ludzkimi organami! Co za hipokryzja! Kiedy jesteś ładna, masz ładną buzię, duże cycki, zgrabne nogi, wszystko w życiu przychodzi ci łatwiej i szybciej. Wiem coś o tym, wiem to sama po sobie. Ludzie zawsze oceniają po wyglądzie, a reszta to bajki, którymi karmią się maszkary między obżeraniem się kolejnymi chipsami i cukierkami. Tym, co człowiek ma w środku, jest zgnilizna. Czasem mam wrażenie, że jestem jedyną normalną osobą na tym świecie. Jestem ostatnim bastionem jako tako pojętego człowieczeństwa.

Myślę, że z racji tak zwanej „agresywnej urody” i imprezowego stylu bycia mogę wysyłać pewne sygnały, które ludzie gotowi są odbierać jako prowokację. Zachętę. Nie chcę się użalać ani nad tym rozwodzić, ale od facetów zaczynając, poprzez moich starych, a skończywszy na szkole, krążą o mnie dość nieprzyjemne opinie. Myślę: zachowuję się tak, bo chcę się wyróżniać. Czuję: zachowuję się tak, by jeszcze bardziej podkreślić bałagan, jaki mam w głowie, aby uzewnętrznić swój gorący temperament zimnej suki. A może tak właśnie wygląda zaprzeczenie równoważności? Jak w pierwszym prawie De Morgana: negacja koniunkcji jest równoważna alternatywie negacji. No dobra, wiem, że może piszę o bzdetach, ale staram się sobie ten świat jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Zawsze najbardziej fascynowała mnie matematyka. Jak to więc możliwe, że mam problemy z ekonomią, skoro zawsze byłam najlepsza z matematyki? Sprzeczności — one całe życie mnie rozdzierają.

A może powinnam zwalić to wszystko na siebie? Może to moja wina? W końcu to ja sama stworzyłam wokół siebie aurę tej szalonej, drapieżnej, wyuzdanej, rozrywkowej, pozbawionej uczuć i hamulców Roxi? To ja siebie taką ukształtowałam. Zdefiniowałam. Nikt za mnie tego nie zrobił. Może nie ma sensu zwalać winy na starych? Na innych? Może ja po prostu w pewnym momencie świadomie obrałam złą drogę, czyli drogę imprezowania i picia, a teraz ciężko mi zejść z tej ścieżki, żeby poszukać innej? Lepszej? Mniej hedonistycznej? A może tak naprawdę nie zależy mi na przyszłości i na tym, co ludzie o mnie myślą? Co jest tak naprawdę dobre, a co złe? Czy to źle, że nie zdałam na prawo? Mnie z tym źle na pewno nie jest. Czy źle mi z moim życiem? No, jest mi źle. Ale kto jest tak naprawdę szczęśliwy? Nikt!

Matka powtarzała mi, odkąd byłam dzieckiem, że kobiety z naszej rodziny są predestynowane do nieszczęścia, że począwszy od mojej prababki, poprzez babkę i ją — moją matkę — a na mnie jak na razie kończąc, byłyśmy, jesteśmy i będziemy nieszczęśliwe. I to właśnie przez mężczyzn. Że to mężczyźni niszczą życie kobietom z naszej rodziny, że genetycznie przyciągamy dupków. Choć matka użyła chyba słowa „tyranów”. Jak ktoś ci mówi takie rzeczy, gdy jesteś małą dziewczynką, to może trochę spaczyć ci psychikę. To może zniszczyć dorosłe życie. Mój dziadek ponoć też był chujem, jak mój ojciec. I pijakiem nad pijakami. Nie wiem dokładnie, jaki był, bo go nigdy nie poznałam. Zapił się na śmierć, jeszcze kiedy mnie na tym świecie nie było. Nawet w formie zygoty. Ale ponoć równo i mocno lał moją matkę i babcię, aż musiały uciekać do sąsiadów albo chować się przed nim na strychu. A pradziadka nie znał nikt. Nawet moja babcia. Nawet z imienia. To ponoć jakaś straszna i mroczna rodzinna tajemnica, ale wiadomo o nim tyle, że był skurwielem nad skurwielami. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że ktoś może być gorszym chujem niż mój ojciec.

Matka mi kiedyś opowiadała, że jej ojciec, a mój dziadek podobno raz jeden jedyny w życiu okazał jej serce. Kiedy skończyła osiemnaście lat, wziął ją z tej okazji do restauracji, postawił przed nią kieliszek wódki i powiedział: „Człowiek w życiu ma dwa wyjścia. Pić albo nie pić. A teraz zdradzę ci sekret, moja córko. Życie bez picia to piekło. Napij się, a sama zobaczysz”. Moja matka do dzisiaj nie tknęła wódki. Wtedy, w tej restauracji, też się jej nie napiła, ale chlusnęła dziadkowi tym kieliszkiem w twarz. I wyszła. Cóż, ja widocznie nadrabiam za nią. Takie geny. Raz po dziadku, dwa po ojcu. No, jak tu nie pić? Nie da rady. Dziadek miał rację. Świat na trzeźwo to piekło. Alkohol trochę pozwala temu zaradzić.

Czasem się zastanawiam, czy życie jest piekłem. Czy tu i teraz żyjemy w piekle? Piekło dla mnie to świat bez szczęścia, a co ludziom tak naprawdę daje szczęście? Miłość? Dzieci? Praca? Pieniądze? Spełnienie marzeń? Uroda? Talent? Podróże? Rodzina? Co nas tak w ogóle definiuje? Co świadczy o tym, kim jesteśmy? Czy to nasz wygląd? Nasza praca? Status majątkowy? Wiedza? Dyplom? Mieszkanie w dobrej dzielnicy? Talent? Hobby? Nasz partner i jego atrakcyjność? Rodzina? Liczba zaliczonych facetów? Czy może to, jak wyglądamy w oczach innych ludzi? Co tak naprawdę czyni człowieka człowiekiem? Dochodzę do wniosku, że nie mam pojęcia. Niestety. I jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to aż mi się chce czegoś napić. Alkohol paradoksalnie pomaga świat widzieć trzeźwo. Mój dziadek miał rację, choć ponoć był skurwysynem.

Może usprawiedliwiam tu siebie, szukam sensu w tym wszystkim, piszę z pewną desperacją, ale nie stać mnie na to, by wykrzyczeć to wszystko na korytarzu swojej uczelni, a nawet jeślibym zaczęła krzyczeć, to i tak nikt by mnie nie usłyszał. Wszyscy mają swoje życie, wszyscy mają klapki na oczach i zatyczki w uszach. Wszyscy mają swoje problemy. I przede wszystkim wszyscy mają wszystkich w dupie. Nie wiedzą, co się wokół nich dzieje i na czym rzecz polega. A rzecz polega na szukaniu sensu życia. Na szukaniu tego pieprzonego szczęścia. Choćby na dnie butelki.

Taka to refleksja przyszła mi dzisiaj na wykładach z myśli politycznej i zapisałam ją sobie, zamiast robić notatki. „Wszyscy są dobrzy, tylko niektórzy są zagubieni. Niektórzy zgubili swoją drogę. Nigdy nie należy oceniać innych ludzi, trzeba podchodzić do nich z otwartym umysłem, bez zawiści”. Ależ to mądre… I głupie. Ale tak jestem nastawiona do tej jędzy od ekonomii. Jak ona mnie udupi, to stary wygarbuje mi skórę i zrobi z niej pokrowiec na deskę sedesową. Muszę coś z tym zrobić, bo przez to nie mogę spać i mam dziwne sny. Ale już czuję przypływ energii, już czuję chęć do nauki. Zaraz przestanę pisać i zacznę zakuwać. Muszę jak najszybciej zrobić coś z tą ekonomią, bo będzie kaplica. Nic na razie nie mówiłam starym. Po co ich martwić, jak jeszcze jest szansa wyprostować sytuację?

To jest gra nerwów, to pieprzona rosyjska ekonomiczna ruletka. Albo ja ostatnio coś nerwowa się zrobiłam. Nawet o facetach nie mogę teraz myśleć przez te problemy na uczelni. Powinnam już w tej sekundzie zacząć się uczyć, a ja piszę o pierdołach! Niech mnie ktoś zmusi, bo sama nie mogę. Niech ktoś mnie w mordę strzeli, żebym wzięła się do nauki! Jezu, byle do wakacji. Muszę gdzieś wyjechać, dać sobie na luz. Domi coś mówiła, żeby zrobić sobie w tym roku babski wypad do Turcji. Ale starzy w życiu mnie nigdzie nie puszczą, jeśli będę miała poprawkę z ekonomii. Przysięgam tu i teraz, że w tym tygodniu koniec z imprezami! Ostatnie melanże były co prawda inspirujące, ale teraz jestem w takim położeniu, że muszę odpuścić i wziąć się do nauki.

Dziwne rzeczy się tu dzieją. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Odczuwam jakąś dziwną samotność. Otoczenie jest przytłaczające. Nie chce mi się uśmiechać. Myślę: nie za dobrze idzie mi z tej ekonomii. Czuję: samotność. Mój ekschłopak Filip (notabene studiujemy teraz razem) zawsze twierdził, że jestem pełna sprzeczności. Jest taka teoria Hegla, która mówi, że „z przeciwieństw wytwarza się synteza, która z kolei staje się tezą, a wtedy do niej przyłącza się antyteza — i tak trójrytmem rozwija się świat”. To jakby o mnie. Ciekawe, dokąd ten trójrytm mnie zaprowadzi. Wierzę, a przynajmniej chcę wierzyć, że cokolwiek się stanie, gdzieś ktoś wszystko nam ładnie zaplanował i będzie dobrze. I ja prawidłowo podążam za swoją gwiazdą, bo sama JESTEM GWIAZDĄ.

Albo skończoną idiotką…

Wnioski na dziś:

WNIOSEK NUMER 1

Nie chce mi się uczyć.

WNIOSEK NUMER 2

Wykładowcy to larwy.

WNIOSEK NUMER 3

Studenci są zadżumieni.

WNIOSEK NUMER 4

Ogólnie ludzie są nienormalni.

WNIOSEK NUMER 5

Mam taką straszną ochotę na imprezę! Aaaaaa!

WNIOSEK NUMER 6

Uczelnia to giełda, w której twoje akcje raz idą w górę, a raz spadają na łeb, na szyję. Teraz mam bessę, ale czekam na hossę. Czekam na nią jak na Godota. Alleluja!

WNIOSEK NUMER 7

Życie to piekło.

WNIOSEK NUMER 8

Życie to piekło bez alkoholu i innych używek.

WNIOSEK NUMER 9

To, co nosisz w genach, może cię zgubić.

WNIOSEK NUMER 10

Przyszłość kształtuje przeszłość (według mojej matki, ale ona lubi dramatyzować).

14 maja 2014 roku (środa)

Oczywiście wczoraj, zamiast się uczyć, siedziałam na jakimś czacie. Wiem, jestem powalona, nieźle trzepnięta! Bo zamiast zakuwać ekonomię, to do drugiej w nocy pisałam z jakimś facetem! Ale jakim facetem! Gościu mieszka na stałe w Monako i jest Żydem polskiego pochodzenia. Akurat teraz będzie przez kilka dni w Polsce i chce się ze mną spotkać! Wysłałam mu swoje zdjęcie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Facet ma ponad czterdzieści lat i żonę w Izraelu, którą widuje raz na pół roku. To chyba jakaś niezła idiotka, że ani rozwodu z nim nie bierze, ani z nim nie zamieszka na stałe w Monako. Powaleni są ci dorośli. Naprawdę. Ja, będąc małolatą, mam więcej oleju w głowie niż niejeden tak zwany „dorosły”.

Jak tam czasami patrzę na swoich starych, to też nie mogę się nadziwić, czemu oni się jeszcze nie rozwiedli. Moja matka dalej jest atrakcyjną kobietą. Gdy oglądam jej zdjęcia z młodości, aż jej zazdroszczę, a sama przecież do brzydkich nie należę! Matka była jednak wręcz ideałem kobiety. Tak też ponoć miały i mają wszystkie kobiety w naszej rodzinie, że bardzo wyróżniają się urodą. Jak tu teraz nie dziękować za takie geny?! A mój ojciec? Swoje najlepsze lata ma już dawno za sobą. Wyłysiał, zestarzał się, roztył i rozpił. Twarz ma czerwoną jak największy pijak spod budki. Gdyby nie jego forsa, żadna normalna kobieta nigdy nawet by na niego nie spojrzała. Mój ojciec wygląda odpychająco, ale za to ma kasę. I to sporo! Nikt normalny by na niego nie poleciał, oprócz mojej matki idiotki, która — mam wrażenie — dalej kocha tego capa. Ta kobieta, zamiast wziąć się w garść i znaleźć sobie porządnego faceta, który by ją kochał i szanował, lata po tych fitnessach, po tych kosmetyczkach, a nawet już powoli i po tych chirurgach plastycznych, by się odmłodzić choć o rok i schudnąć chociaż o kilogram. Żałosne! Doprawdy moja matka jest słaba i żałosna! A ojciec i tak ma to w dupie! I tak ją zdradza z jakąś gówniarą!

Z moim Żydem umówiłam się na piątek w jednej z najlepszych restauracji w mieście. Dobrze się zapowiada. Zobaczymy, jak potoczy się nasza randka. Oczywiście, nie powiedziałam mu, że jestem na pierwszym roku studiów i że mam dopiero dziewiętnaście lat. Hi, hi. Niech ma niespodziankę, a co!

Z Żydem jeszcze w sumie nigdy nie byłam, więc może być ciekawie. Jeszcze nigdy nie widziałam obrzezanej kuśki. Jeśli chodzi o tych bardziej egzotycznych, to byłam raz z jednym Arabem, który miał takie piękne, czarne jak węgiel oczy. Gapiliśmy się na siebie w barze, w którym siedziałam z Rudą. Koleś co prawda miał obrączkę, ale był tak przystojny, że dla niego złamałam swoje zasady. Choć w sumie to często je łamię… No ale było warto. Szkoda, że on był tu tylko przejazdem, w podróży służbowej, bo chyba mogłoby wyjść z tego coś więcej. Jakiś romans. Ale on nawet nie dał mi swojego numeru telefonu. Do dziś czasem sobie fantazjuję, że to był jakiś bogaty szejk, który jeszcze tu po mnie wróci, dla mnie zostawi swoje pozostałe żony z haremu, których ma pewnie z sześć, i będziemy żyć razem długo i szczęśliwie. Albo przynajmniej uczyni mnie w haremie swoją metresą. I z dala od moich starych będę arabską księżniczką, która będzie się kąpać w szampanie, obwieszać złotem, wydawać służbie rozkazy i zwiedzać cały świat ze swoim seksownym Arabem prywatnym samolotem. A jeśli szczęście dopisze, to doczekamy się nawet własnego reality show i będziemy sławniejsi niż Kardashianowie. Serio, tak czasem fantazjuję. Wiem. Jestem pojebana.

Nie chce mi się już pisać. Zaraz zobaczę, czy może mój Żyd jest na czacie. Całkiem fajnie mi się z nim gada. Kończę na dziś pisaninę i rozmarzam się o swoim Żydzie. Kto wie, może on będzie moim biletem na loterii orgazmów. Może on będzie moją bramą do lepszego życia? To byłoby spełnieniem moich marzeń! A ja zasługuję na wszystko, co najlepsze, bo JESTEM KSIĘŻNICZKĄ!

Choć nie arabską, ale może będę żydowską, hi, hi!

Lista postanowień (najkrótsza w życiu):

POSTANOWIENIE NUMER 1

Pouczyć się ekonomii, choć mam wrażenie, że to mission impossible…

15 maja 2014 roku (czwartek), godzina 12.30 — zerwałam się z ćwiczeń… Ups! I did it again!

Zerwałam się z ćwiczeń, ale miałam naprawdę dobry powód! Jutro ważne koło z ekonomii. Ostateczny dzień próby, wyzwolenia albo dzień zagłady. Muszę więc zakuwać. Ech… Mam nadzieję, że dobrze pójdzie. Założę na to koło jakiś worek pokutny, to może ta małpa mnie nie usadzi.

Kurczę, mam małą burzę w sercu. Non stop od kilku dni śni mi się Mr B. A tej nocy miałam sen z Wojtkiem. Wojtek to taki śliczny blondynek z drugiego roku. I, kurczę, jak go zobaczyłam dziś na uczelni, jakoś tak inaczej na niego spojrzałam. Niby to jest gówniarz, nie w moim klimacie, ale ma coś w sobie ten chłopak. Z kolei Mr B. może jest starym kawalerem, który ciągle mieszka z mamusią, ale jest taki dojrzały i ma taką seksowną dupcię w tych obcisłych sztruksowych spodenkach… I nie jest aż taki stary. Może ma około trzydziestu pięciu lat? Na pewno jest młodszy od mojego Żyda, z którym mam jutro randkę!

Myślę, że z Mr B. tworzylibyśmy szczęśliwą rodzinę. On, ja i nasza córeczka. Już to widzę. I już to widzę, jak on wdaje się w romans ze studentką. Yyy… Aha. Jasne. Nigdy w życiu, bo wygląda mi na faceta z żelaznymi zasadami. Chyba że poczeka, aż skończę studia, ale znając siebie, tak długo na pewno nie będę czekać. To może powinnam na serio zakręcić się wokół tego Wojtka? Poza Filipem nie byłam nigdy z gościem w moim wieku. Ale Filipa nie za dobrze wspominam. Niedoświadczony, niedojrzały, dziecinny, egoistyczny i do tego w łóżku słabiutko. Tragedia. A mi się nie chce uczyć faceta podstaw. Co ma robić, aby kobiecie było dobrze. Chłopcy w wieku Filipa myślą, że trzy minuty całowania się i trzykrotne zgniecenie cycka to doskonała gra wstępna i już może taki do środka pakować narzędzie. Bo w tym wieku oni sami za dużo czasu nie potrzebują, żeby im pałka stała twarda. No i szybko finiszują. Dzieci.

ADIDAS normalnie. All Day I Dream About Sex. Ciągle myślę o seksie. Chyba jestem jakaś zboczona. A może naprawdę pomyślę o jakimś stałym związku? Na przykład z Mr B.? Tak! Dokładnie! Potrzebuję dojrzałego faceta, który mnie utemperuje. Który mnie ujarzmi. Wychowa. Który będzie twardzielem nie tylko w życiu, ale i w łóżku. Facet, który jak mnie weźmie, to po seksie będę myśleć tylko o nim i o nikim więcej. Marzy mi się facet, który zaciągnie mnie do krainy rozpusty. Już widzę, jak mnie związuje i pieści całe moje ciało. Widzę, jak przypina mnie kajdankami do ramy łóżka. Jak zawiązuje mi oczy czarną opaską. Już to widzę, jak powoli mnie rozbiera. Wpierw ściąga mój podkoszulek, jeansy, skarpetki. Zostaję tylko w samej bieliźnie i on droczy się ze mną, pieszcząc mnie przez cienki materiał. Aż powoli moje majteczki stają się mokre, a brodawki twarde jak kamienie. Błagam go, by mnie wreszcie dosiadł, ale on tego nie robi i dotyka mnie tak długo, aż powoli moja nabrzmiała brzoskwinka zaczyna z tego wszystkiego boleć, bo nie może dojść. Aż z tego pożądania wyciśnie z siebie wszystkie soki. Aż w końcu on ściągnie moje mokre stringi i zacznie pieścić mnie językiem, w tym samym czasie szczypiąc moje sutki. I ja dochodzę, intensywnie, eksplodując mu w twarz swoim sokiem. On wreszcie wyciąga interes, wchodzi we mnie i znów dochodzę, drżąc i krzycząc z rozkoszy, ciągle mając zasłonięte oczy i ciągle będąc przywiązana do łóżka. Aż normalnie mokra się w tej chwili zrobiłam na samą myśl!!! Takiego faceta chcę!

I co? I ja mam teraz tego wszystkiego uczyć jakichś małolatów? No chance! Dlatego wolę starszych i doświadczonych facetów. Oni nie uczyli się zadowalania kobiety, oglądając Red Tube’a ani innych kanałów z pornolami, gdzie laska dochodzi po pięciu sekundach po tym, jak jej facet włożył wacka, i to bez żadnej gry wstępnej. To znaczy gra wstępna polegała na tym, że laska zrobiła facetowi loda. No nie powiem, mnie się też zdarzyło, że byłam nieźle mokra po tym, jak gościowi ciągnęłam druta i nic tam później nie musiał ze mną robić, ale to był jakiś przygodny facet na imprezie, z którym bawiliśmy się w jego aucie. Och, stare, dobre czasy gimnazjum. W każdym razie w stałym związku to tak nie działa. Facet musi się bardziej wysilić podczas gry wstępnej. Ba! Nawet bardziej niż podczas seksu. Naturalne nawilżenie to podstawa! I każdy facet powinien to wiedzieć! Ale wracając do moich dylematów…

Co powinnam wybrać?

WYBÓR NUMER 1

Młodzieńczą miłość z niedoświadczonym rówieśnikiem (Wojtkiem, na przykład)?

WYBÓR NUMER 2

Gorący seks z żonatym Żydem?

WYBÓR NUMER 3

Przelotny romans z nauczycielem, Mr B.?

WYBÓR NUMER 4

Abstynencję seksualną?

WYBÓR NUMER 5

Stały związek z cholera wie kim?

WYBÓR NUMER 6

Bycie lesbijką?

WYBÓR NUMER 7

A może wszystko jednocześnie?

Wydaje się logiczne, że największe szanse mam na numer dwa, czyli gorący seks z żonatym Żydem. I jutro okaże się, czy to był słuszny wybór! Nie jest to może facet, z którym chciałabym spędzić resztę życia ani którego mogłabym pokochać, ale myśląc realnie, na to w tej chwili mam największe szanse. I największą ochotę. Wiem, że z Mr B. mogę mieć tylko jakiś przelotny romans, bo stała relacja raczej odpada. Nie mogę teraz myśleć o niczym trwalszym, bo chcę korzystać z zalet studenckiego życia. Muszę sobie zostawić otwartą bramkę. Bez sensu kogoś przez to ranić. Muszę jasno mówić facetom, że nie szukam niczego na stałe. A Mr B. ma już tyle lat, że pewnie myśli tylko o stałym związku. A co złego, to nie ja. Będę teraz traktować wszystkich facetów tak, jakbym sama chciała być przez nich traktowana. Wierzę w karmę i wierzę, że dobro wraca. Podobnie jak zło. A co, jeśli Mr B. jest gejem? I teraz pytanie, jeśli jest hetero-, to czy on w ogóle coś do mnie czuje? Cholera jasna! Mr B. jest dla mnie pieprzoną zagadką! I zapomniałabym! Przecież Izka, koleżanka z roku, raz umówiła Mr B. ze swoją kuzynką i poszła z nią na to spotkanie, a Mr B. w ogóle nie gadał z kuzynką, tylko z Izką o zajęciach. Może więc jest gejem? W sumie to tak trochę wygląda na cieplaka…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki