Armin - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook

Armin ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Tajemnice z przeszłości, skrywane pragnienia, podwójne życie i niespodziewane uczucie, które pojawia się w najmniej pożądanym momencie… Oto historia pełna namiętności, pasji, sekretów i bólu.
Armin van Lander zawsze był tym bardziej odpowiedzialnym bratem-bliźniakiem. Po dramatycznych wydarzeniach w życiu rodziny, to on był ostoją dla matki i brata Milana. Jednakże nikt nie zna jego wielkiej tajemnicy – podwójnego życia, które prowadzi.
Natalia Grońska jest zdolną prawniczką, a praca to jej życie. Wydaje się być przebojową dziewczyną, która niczego się nie boi, jednak prawda jest całkiem inna. Natalia skrywa rodzinny sekret, chroni najbliższych i wpada w łapy człowieka, który manipuluje jej bliskimi, a ją samą szantażuje.
Aby odreagować, idzie do tajemniczego klubu „Black Mirror”, gdzie ludzie mogą spełniać swoje najskrytsze pragnienia. Spotyka tam charyzmatycznego Mister Reda, przy którym daje upust buzującym w niej emocjom. Zbliża się też do łagodnego Armina van Landera. Którego z dwóch mężczyzn wybierze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 58 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,7 (290 ocen)
226
42
14
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaaagosia

Nie polecam

Nie dałam rady skończyć, takie bzdury, jeszcze gorsza od części 1. Bardzo lubiłam ta autorkę a teraz mam wrażenie, że wszystko takie płytkę, nijakie wręcz a szkoda...
MKWielgosz

Z braku laku…

Od kilku książek tej autorki mam wrażenie, że wciąż czytam tą samą historię tylko tytuły inne. Pierwszy tom zdecydowanie lepszy
janinamat

Nie polecam

Czyli zawsze on bogaty, przystojny i opanowany. Ona biedna, niska i głupia. Taki standard, a autorkami tych bzdetów są przeważnie kobiety. Ehhhh
10
muckers

Z braku laku…

Autorkę stać na lepszą prozę , język też mało literacki , rozśmieszyło mnie '' spożywanie pastylki ".
10
Olica87

Dobrze spędzony czas

Dla mnie książka była ok, trochę pikanterii. Za duzi tajemnic, ale było ok. Epilog mógł być bardziej rozbudowany lub ostatni rozdział mam nie dosyt.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Agnieszka Lin­gas-Ło­niew­ska 2024 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2024
Wy­daw­czyni: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­torka pro­wa­dząca: MARTA JAM­RÓ­GIE­WICZ
Re­dak­cja: KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Ko­rekta: SARA SZULC, KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MAG­DA­LENA ZA­WADZKA
Zdję­cia na okładce: męż­czy­zna: PKpix/Shut­ter­stock
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Skład i ła­ma­nie: 3B Pro­jekt PA­WEŁ KA­NIK
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67996-55-6
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

„Armin” to z jed­nej strony lekka, a z dru­giej za­wiła hi­sto­ria dwojga lu­dzi, któ­rzy skry­wają swoje de­mony przed świa­tem. Jest pełna ta­jem­nic, na­mięt­no­ści i za­ska­ku­ją­cych zwro­tów ak­cji. Od pierw­szej strony spra­wia, że nie można się od niej ode­rwać na­wet na chwilę! Je­śli lu­bi­cie nie­ba­nalne opo­wie­ści, które po­ka­zują, jak ważne są za­ufa­nie i ro­dzina oraz przy­jaźń i mi­łość to jest to lek­tura ide­alna dla Was!

Agnieszka Ryb­ska, @blon­derka

Męż­czy­zna, który igra z nie­bez­pie­czeń­stwem i ko­bieta, która na swo­jej dro­dze wciąż tra­fia na za­kręty. Uwiel­biam che­mię, która wi­ruje mię­dzy głów­nymi bo­ha­te­rami. Jest jak iskra, która musi w końcu wznie­cić po­żar. Szczypta hu­moru, mnó­stwo zwro­tów ak­cji i na­mięt­no­ści. Do­bra za­bawa gwa­ran­to­wana! Lekka i przy­jemna.

Anna Fi­cek, @fi­ce­kanna

Dilerka emo­cji po­now­nie wkra­cza do ak­cji, two­rząc hi­sto­rię ta­jem­ni­czą, pełną do­brego hu­moru i go­rą­cej na­mięt­no­ści, która roz­grzeje do czer­wo­no­ści.

Magda Jung, @ubo­okmi

Bra­cia van Lan­der po­wra­cają!

Je­żeli chcesz prze­żyć przy­godę pełną po­żą­da­nia i na­mięt­no­ści, to ta hi­sto­ria jest dla Cie­bie!

Tym ra­zem swoje dru­gie ob­li­cze od­kryje przed Tobą Ar­min.

Dasz się po­rwać?

Go­rąco po­le­cam!

Aneta Bin­kow­ska, @za­czy­ta­na­_op­ty­mistka

Naj­now­sza książka Agnieszki Lin­gas-Ło­niew­skiej to nie­sa­mo­wita opo­wieść, która in­try­guje i wciąga czy­tel­nika od pierw­szych stron. Pod­czas lek­tury po­zna­jemy cha­rak­te­ry­stycz­nych bo­ha­te­rów i ich de­mony z prze­szło­ści, głę­boko skry­wane se­krety oraz uczu­cie, które hip­no­ty­zuje i mami swoim ta­jem­ni­czym kli­ma­tem. Bo­ha­te­ro­wie za­kła­dają ma­ski nie tylko w klu­bie Black Mir­ror... I zde­cy­do­wa­nie warto od­kryć ich hi­sto­rię.

Do­mi­nika Ma­tu­szek, bo­ok­cof­fee @bo­ok_cof­fe­e_cake

PRO­LOG

Wi­dzę go wy­so­kiego, ele­ganc­kiego, pach­ną­cego jak za­wsze. To wszystko spra­wia, że coś się we mnie bu­dzi, ja­kaś ulotna myśl, tak dziwna, nie­po­jęta, a jed­nak cał­ko­wi­cie re­alna. Wo­łam za nim:

– RED, RE­EEED!

Od­wraca się, czer­wona ma­ska błysz­czy w świe­tle le­do­wych lamp, które spo­wi­jają długi ciemny ko­ry­tarz klubu. Pod­bie­gam do niego, ła­pię go za rękę w czar­nej skó­rza­nej rę­ka­wiczce.

– Pro­szę... – za­czy­nam szlo­chać. – Bła­gam cię...

– Och, Na­ta­lio... – Z jego ust po raz pierw­szy wy­do­bywa się coś wię­cej niż przy­spie­szony od­dech, który już wie­lo­krot­nie sły­sza­łam.

Przez moje ciało prze­biega dreszcz.

Nie wie­rzę, po pro­stu nie wie­rzę!

A jed­nak...

Te­raz już ro­zu­miem wszystko!

A po­tem bu­dzę się zlana po­tem i cie­szę się, że to był tylko sen.

Ale... czy na pewno?

Roz­dział 1

The Ve­rve Bit­ter Sweet Sym­phony

Lu­bi­łem spę­dzać czas nad tym je­zio­rem, mimo tego, co wy­da­rzyło się w tym miej­scu po­nad dwie de­kady temu. W ja­kiś dziwny spo­sób czu­łem się tu­taj jak u sie­bie, jak­bym przez krótką chwilę łą­czył się z Aleksą, moją sio­strą, która zgi­nęła tra­gicz­nie wła­śnie na tej plaży. Od jej śmierci przy­jeż­dża­łem tu­taj co naj­mniej raz do roku, w rocz­nicę tego kosz­mar­nego wy­padku, a także w jej uro­dziny, czyli siód­mego czerwca.

Dzi­siaj był wła­śnie ten dzień, a ja wie­dzia­łem, że przy­jadę na tę plażę i zo­sta­wię małą sto­krotkę na po­mo­ście. Mój brat, Mi­lan, był tu­taj nie­dawno, kiedy oświad­czył się Wik­to­rii, i te­raz szy­ko­wali się do ślubu, który mieli wziąć już za mie­siąc. Tempo na­rzu­cili sza­lone, ale Mi­lan wła­śnie taki był, jak mu na czymś za­le­żało, nie znał umiaru i w głę­bo­kim po­wa­ża­niu miał wszel­kie kon­we­nanse czy ogra­ni­cze­nia.

Ze mną sprawy miały się ina­czej. By­łem spo­kojny, uło­żony, po­go­dzony. Przy­naj­mniej tak wi­dzieli mnie moi bli­scy. Na­wet mój brat nie znał prawdy. Nie chcia­łem go obar­czać wła­snymi de­mo­nami, wie­dzia­łem bo­wiem, że jego sza­lona du­sza mo­głaby tego nie prze­żyć. Poza tym lu­bi­łem mo­jego we­wnętrz­nego de­mona trzy­mać na smy­czy, a wy­pusz­cza­łem go tylko wów­czas, gdy mia­łem taką po­trzebę. A ostat­nio owa po­trzeba po­ja­wiała się co­raz czę­ściej.

Czy przez to, że mój brat uło­żył so­bie ży­cie, zna­lazł ko­bietę, którą po­ko­chał ca­łym ser­cem, a ona od­wza­jem­niła tę mi­łość z na­wiązką? A ja na­dal by­łem sam. Ja i moje de­mony, które nie da­wały mi żyć w spo­koju? A może dla­tego, że wraz z po­ja­wie­niem się w na­szym świe­cie Wik­to­rii, po­ja­wiła się Na­ta­lia Groń­ska, jej przy­ja­ciółka. Od pierw­szego mo­mentu, gdy spoj­rza­łem w jej duże oczy w ko­lo­rze mlecz­nej cze­ko­lady, sie­działa mi gło­wie, a ja wie­dzia­łem, że to błąd. Zbyt wiele my­śli wę­dro­wało w stronę tej py­ska­tej praw­niczki, która sztur­mem po­ja­wiła się w moim ży­ciu, a te­raz, gdy mój brat że­nił się z jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką, miała po­ja­wiać się jesz­cze czę­ściej.

Dla­tego mu­sia­łem się od tego od­ciąć, po­świę­cić pracy i mo­jej dru­giej dzia­łal­no­ści, która rów­nież przy­no­siła mi pro­fity. A także po­zwa­lała da­wać upust we­wnętrz­nym de­mo­nom.

Dzi­siaj je­cha­łem do domu brata, mie­li­śmy usta­lić kilka szcze­gó­łów do­ty­czą­cych jego szyb­kiego ślubu. Im­preza od­bę­dzie się oczy­wi­ście w na­szym klu­bie, który aku­rat na tę oko­licz­ność miał być za­mknięty.

By­łem szczę­śliwy, że Mi­lan zna­lazł w końcu uko­je­nie, że się za­ko­chał i ukła­dał so­bie ży­cie. Wik­to­ria była wspa­niałą dziew­czyną, także wiele prze­szła, a oko­licz­no­ści, w ja­kich się po­znali, nie uła­twiały im ni­czego. Mi­lan po­sta­no­wił zna­leźć win­nego śmierci na­szej ma­łej sio­strzyczki, który na­je­chał na nią mo­to­cy­klem i zbiegł. Kiedy oka­zało się, że zro­bił to Woj­tek, brat Wik­to­rii, który krótko po­tem znik­nął, Mi­lan za­rzu­cił swoją sieć ze­msty na dziew­czynę, lecz ona – jak się oka­zało – nie miała po­ję­cia, co zro­bił jej brat, i była prze­ko­nana, że chło­pak nie żyje.

Ro­dzinne se­krety mo­gły znisz­czyć każ­dego. Na szczę­ście to, co po­łą­czyło Mi­lana i Wik­to­rię, oka­zało się sil­niej­sze niż oso­bi­ste tra­ge­die, żale i dawne krzywdy. Mój brat bliź­niak na­prawdę się za­ko­chał i szcze­rze mó­wiąc, czu­łem, jakby ka­mień spadł mi z serca. Gdyż de­struk­cyjne za­cho­wa­nia Mi­lana i po­czu­cie winy, ja­kie go prze­peł­niało, nie­ustan­nie mnie mar­twiły. Wtedy przed laty to wła­śnie Mi­lan, wbrew woli na­szych ro­dzi­ców, za­brał Aleksę, a także na­mó­wił i mnie na wyj­ście nad to prze­klęte je­zioro, gdzie do­szło do wy­padku. Dla­tego przez całe ży­cie się oskar­żał. Ale te­raz osią­gnął względny spo­kój, dzięki Wik­to­rii i mi­ło­ści do niej.

Jed­nak prawda o tam­tym le­cie była cał­kiem inna, a zna­łem ją je­dy­nie ja. I dla­tego wie­dzia­łem, że nie za­słu­guję na nic do­brego. A na pewno nie na uczu­cie.

Mi­łość. Dziwna sprawa. Ale cza­sami na nie­któ­rych dzia­łała, jak wi­dać. Ja mia­łem inne spo­soby na roz­ła­do­wy­wa­nie na­pię­cia, fru­stra­cji i walki z de­mo­nami prze­szło­ści. Spo­soby, o któ­rych nikt nie miał po­ję­cia. Na­wet mój brat. Bo nikt nie wie­dział, że Ar­min van Lan­der, uło­żony pre­zes firmy Hi­gh­lan­der Com­pany ma dru­gie mroczne ży­cie, w któ­rym jest cał­ko­wi­cie ano­ni­mowy. I tam po­ka­zuje swoją drugą, a może i cał­kiem praw­dziwą twarz.

Kiedy do­je­cha­łem na Oł­ta­szyn, gdzie w jed­nym z apar­ta­men­tow­ców miesz­kał mój młod­szy o kilka se­kund uko­chany brat, było już późne po­po­łu­dnie. By­li­śmy bar­dzo ze sobą zwią­zani, po­dobno bliź­nięta tak mają, ale u nas było coś wię­cej. Wspólne prze­ży­cia, po­tem wspólne stu­dia, biz­nesy, to wszystko nas sca­liło i spra­wiło, że nie­ustan­nie mar­twi­łem się o Mi­lana. Ale te­raz chyba mo­głem już od­pu­ścić, brat nieco się wy­ci­szył, uspo­koił, na­dal jeź­dził na swoim mo­to­cy­klu, ale z Wik­to­rią, więc nie mar­twi­łem się o au­to­de­struk­cyjne za­cho­wa­nia.

Te­raz mo­głem ode­tchnąć. I za­jąć się bur­de­lem, jaki pa­no­wał w mo­jej wła­snej gło­wie.

Za­par­ko­wa­łem na strze­żo­nym osie­dlu i za­dzwo­ni­łem do­mo­fo­nem, brat na­wet nie za­py­tał kto, wie­dział, że jadę, gdyż wcze­śniej wy­sła­łem mu ese­mesa. Te­raz uda­łem się na trze­cie pię­tro, gdzie znaj­do­wało się dwu­po­zio­mowe prze­stronne miesz­ka­nie Mi­lana, w któ­rym od nie­dawna za­miesz­kała także Wika.

Gdy już zbli­ża­łem się do drzwi, usły­sza­łem gło­śny śmiech, który spra­wił, że przez całe moje ciało prze­biegł go­rący dreszcz. Do­sko­nale wie­dzia­łem, do kogo na­le­żał ten głos, i to na bank nie była moja przy­szła bra­towa. Wzią­łem głę­boki wdech i na­ci­sną­łem klamkę.

Kiedy zna­la­złem się w sze­ro­kim holu, Mi­lan pod­szedł do mnie i przy­wi­ta­li­śmy się uści­skiem.

– Do­brze, że je­steś. Har­pia wy­sysa ze mnie ostat­nie po­kłady cier­pli­wo­ści – mruk­nął.

– To przy­ja­ciółka two­jej przy­szłej żony, po­wi­nie­neś być bar­dziej wy­ro­zu­miały – od­par­łem spo­koj­nie, cho­ciaż w środku mnie wszystko wi­bro­wało.

– Yhm, je­stem znany z wy­ro­zu­mia­ło­ści wo­bec in­nych lu­dzi. – Mi­lan prze­wró­cił oczami.

We­szli­śmy do sa­lonu, gdzie w wy­god­nych fo­te­lach sie­działy Wik­to­ria i jej przy­ja­ciółka Na­ta­lia. Ko­bieta, która sta­now­czo zbyt czę­sto po­ja­wiała się w mo­jej gło­wie, w naj­mniej ocze­ki­wa­nych mo­men­tach. Kiedy mnie uj­rzała, lekko się uśmiech­nęła.

– O! Lep­szy brat nad­szedł!

Mi­lan rzu­cił jej mało przy­ja­zne spoj­rze­nie, pod­szedł do swo­jej na­rze­czo­nej i od razu jego twarz zła­god­niała. Uśmiech­ną­łem się pod no­sem. Gdyby ktoś mi jesz­cze rok temu po­wie­dział, że mój brat znaj­dzie ko­bietę, która bę­dzie umiała go nieco uła­go­dzić i spra­wić, że na jego po­nu­rej twa­rzy bę­dzie po­ja­wiał się uśmiech, dał­bym mu na­miar do do­brego le­ka­rza. Ale te­raz... sprawy miały się cał­kiem ina­czej. I wie­dzia­łem, że to, co on w tej chwili od­czuwa, jest szczere. I praw­dziwe. Już nie ukry­wał wła­snych od­czuć.

W prze­ci­wień­stwie do mnie.

Ja ży­łem cały czas w ukry­ciu.

Ma­ska.

To był mój ulu­biony ubiór na każdą oka­zję.

– Cześć, Wiki. – Pod­sze­dłem do mo­jej przy­szłej bra­to­wej i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek.

– Hej, Ar­min. – Uśmiech­nęła się do mnie cie­pło.

– Dzień do­bry, Na­ta­lio. – Kiw­ną­łem głową do sza­tynki, a ta mru­gnęła do mnie bez­czel­nie.

Cza­sami mnie roz­ba­wiała, czę­sto za­cie­ka­wiała. Pod­skór­nie wy­czu­wa­łem, że ona gra. Ukrywa coś. I wcale nie jest taka pewna sie­bie, za jaką chciała ucho­dzić. Ja­sne, w swoim świe­cie praw­ni­czym mu­siała grać ostrą za­wod­niczkę, także po to, aby nie dać się po­żreć przez zma­sku­li­ni­zo­wany świat. Ale... coś w niej tkwiło. Czy mia­łem za­miar od­kryć to, co ta py­skata praw­niczka ukrywa? Ta­jem­nice, każdy ja­kieś ma. A chyba nie chciał­bym, aby ktoś od­krył moje. Na przy­kład dłu­go­włosa i dłu­go­noga Na­ta­lia Groń­ska.

*

W kan­ce­la­rii mia­łam prze­je­bany ty­dzień. Dzi­siaj był pią­tek i udało mi się wyjść przez sie­dem­na­stą, od razu po­je­cha­łam do Wik­to­rii. Za nie­cały mie­siąc wy­cho­dziła za mąż za tego dupka, Mi­lana, „je­stem pa­nem świata”, van Lan­dera. Zna­łam ich wspólną trudną i tra­giczną prze­szłość, dla­tego wie­dzia­łam, że uczu­cie, ja­kim ten ko­leś ob­da­rzył moją przy­ja­ciółkę, jest praw­dziwe i szczere. I mia­łam tylko na­dzieję, że dłu­go­włosy pan Mi­lan nie skrzyw­dzi mo­jej Wiki, bo ina­czej po­każę mu, co zna­czy słowo „har­pia”.

Tak wła­śnie mnie na­zy­wał, cho­lerny ego­cen­tryk, co kie­dyś pod­słu­cha­łam, gdy roz­ma­wia­łam z moją przy­ja­ciółką przez te­le­fon, a on darł się z dru­giego końca domu: „Po­wiedz har­pii, że czeka na cie­bie go­rący to­war!”. Chcia­łam wów­czas po­wie­dzieć coś zło­śli­wego, ale moja uprzejma za­wsze przy­ja­ciółka po­wie­działa, że musi koń­czyć, bo dzwoni ku­rier, i się roz­łą­czyła.

Cała Wiki, ro­biła wszystko, aby ni­kogo nie ura­zić, i ko­niecz­nie chciała, abym za­przy­jaź­niła się z jej przy­szłym mę­żem. Ciężka sprawa. Ja tak ła­two nie wy­ba­cza­łam. Wciąż pa­mię­ta­łam, co od­wa­lił Mi­lan van Lan­der, i cho­ciaż wie­dzia­łam, że wpadł we wła­sne si­dła i za­ko­chał się w mo­jej przy­ja­ciółce, obec­nie wiel­biąc zie­mię, po któ­rej stą­pała, to jed­nak stare prze­wi­nie­nia nie były tak ła­two przeze mnie za­po­mniane.

Co in­nego jego brat. Ar­min van Lan­der. Sto­no­wany, grzeczny, może na­wet za grzeczny jak na mój gust, za­wsze ele­gancki i uprzejmy. Gdyby nie był aż taki wy­gła­dzony, może na­wet chcia­ła­bym coś z nim zdzia­łać. Cza­sami go pod­pusz­cza­łam, uśmie­cha­łam się za­lot­nie, rzu­ca­łam ja­kiś na wpół nie­grzeczny żar­cik, ale on za­wsze od­po­wia­dał mi tą swoją sto­no­waną uprzej­mo­ścią. Na­zwa­ła­bym go nud­nym, gdyby nie to, że do końca coś mi w nim nie pa­so­wało. Na przy­kład te­raz.

Mia­łam na so­bie ołów­kową spód­nicę i białą bluzkę, ma­ry­narkę od­wie­si­łam na opar­cie krze­sła w wiel­kim sa­lo­nie Mi­lana. Było cho­ler­nie go­rąco, sier­pień da­wał czadu pod wzglę­dem tem­pe­ra­tur, więc od­pię­łam dwa górne gu­ziki biu­ro­wej bluzki. Wpraw­dzie u Mi­lana i Wiki w apar­ta­men­cie była kli­ma­ty­za­cja, ale mu­sia­łam ochło­nąć, bo w moim cho­ler­nym au­cie ze­psuła się klima, za­mie­rza­łam je­chać na warsz­tat ją na­bić, czy coś, tak więc droga z rynku na Oł­ta­szyn kosz­to­wała mnie pra­wie udar. I te­raz przy­ło­ży­łam szklankę na­peł­nioną chłodną wodą z cy­tryną do de­koltu i wes­tchnę­łam.

– Szkoda, że li­piec był taki piękny desz­czowy, szcze­gól­nie gdy by­łam na urlo­pie nad pol­skim mo­rzem – jęk­nę­łam.

Gdy zer­k­nę­łam na Ar­mina, ten pa­trzył na mnie, a w jego oczach przez uła­mek se­kundy do­strze­głam ja­kiś dziki blask. A może tylko mi się to wy­da­wało? Sama nie wiem. W każ­dym ra­zie wie­dzia­łam na pewno, że po­czu­łam dziwne la­ta­jące gów­niane mo­tylki w brzu­chu, co mnie bar­dzo, ale to bar­dzo zde­ner­wo­wało. Mia­łam zbyt wiele na gło­wie, aby da­wać się po­rwać ja­kimś fa­lom emo­cji, a już na pewno nie uczuć. A poza tym, se­rio? Nudny Ar­mi­nek?

– Po­goda ade­kwatna do two­jego cha­rak­teru – ode­zwał się zło­śli­wie Mi­lan. – Dziwne, że po­wo­dzi nie było.

Spoj­rza­łam na niego i zmru­ży­łam oczy.

– Idąc tym tro­pem, to za­raz po­winna ude­rzyć w nas trąba po­wietrzna. Cy­klon Mi­lan.

– Se­rio? – Wik­to­ria prze­wró­ciła oczami. – Mo­żemy ob­ga­dać szcze­góły na­szego ślubu czy bę­dzie­cie się te­raz prze­rzu­cać zło­śli­wo­ściami?

– Nie będą – ode­zwał się zwy­kle mil­czący Ar­min. – W klu­bie wszystko przy­go­to­wane. Urzęd­niczka Stanu Cy­wil­nego też już za­ła­twiona.

– Kiedy to zro­bi­łeś, bra­cie? – Mi­lan uśmiech­nął się do swo­jego bliź­niaka.

– Kiedy ty by­łeś za­jęty do­pro­wa­dza­niem do szału na­szych lu­dzi w dziale IT.

– Ni­kogo nie do­pro­wa­dza­łem do szału. Za ty­dzień mamy wdro­że­nie no­wej apki, a te­sty nie wy­szły tak, jak chcia­łem. – Van Lan­der wzru­szył ra­mio­nami.

– Bu­dy­nek jesz­cze stoi? – wtrą­ci­łam się uprzej­mie, a Mi­lan rzu­cił mi ja­do­wite spoj­rze­nie. – Okej, okej. – Unio­słam dło­nie w ge­ście pod­da­nia, bo nie chcia­łam spra­wiać przy­kro­ści mo­jej przy­ja­ciółce.

– Stoi – od­parł krótko Ar­min. – Wróćmy do me­ri­tum.

Zdjął ma­ry­narkę od gar­ni­turu, który pew­nie kosz­to­wał tyle co moja mie­sięczna pen­sja, i od­piął man­kiety ko­szuli, wy­cią­ga­jąc z nich onyk­sowe spinki. Kto te­raz nosi spinki do man­kie­tów? No tak. Ar­min van Lan­der, pie­przony bóg ele­gan­cji!

– Wy­sła­łam ci, Wiki, na­miar na pa­nią z tej kwia­ciarni na Bi­sku­pi­nie. Robi śliczne bu­kiety, a ja pod­sy­łam jej klien­tów, bo ciężko ostat­nio ta­kim ma­łym fir­mom, jak nowy pol­ski ład po­sta­no­wił je za­rżnąć – zwró­ci­łam się do przy­ja­ciółki.

– Tak, wi­dzia­łam, ju­tro do niej za­dzwo­nię i chyba się tam prze­jadę.

– W ra­zie czego, mogę po­je­chać z tobą, po week­en­dzie – za­ofe­ro­wa­łam się.

– Su­per. – Uśmiech­nęła się.

– A kak­tusy mają? – Mi­lan uniósł brew.

– Dla cie­bie ro­siczki – od­par­łam bły­ska­wicz­nie.

Ar­min par­sk­nął pod no­sem, a ja spoj­rza­łam na niego, bo na­prawdę ten fa­cet zda­wał się jakby wy­kuty z głazu po­zba­wio­nego po­czu­cia hu­moru i in­nych emo­cji. Ale na­tych­miast tego po­ża­ło­wa­łam. Ar­min pod­wi­nął rę­kawy ko­szuli z ja­kie­goś cho­ler­nie dro­giego ma­te­riału, od­sła­nia­jąc opa­lone przed­ra­miona, na­zna­czone gru­bymi ży­łami. Spoj­rza­łam na jego tors, za­pewne ukry­wał tam cho­lerny sze­ścio­pak mię­śni i te ape­tyczne skosy bio­der, które kie­dyś wi­dzia­łam u Mi­lana, jak by­li­śmy we trójkę na ba­se­nie. Aku­rat Mi­lan na mnie nie dzia­łał w TEN okre­ślony spo­sób, ale trzeba było przy­znać, że był świet­nie zbu­do­wany. A Ar­min... hmm, chęt­nie zo­ba­czy­ła­bym go bez tej ko­szuli. W ogóle... chęt­nie po­zna­ła­bym go bli­żej, bo by­łam wię­cej niż prze­ko­nana, iż wciąż ukrywa coś pod tą ma­ską sto­no­wa­nego pana pre­zesa.

– ...po­je­dziesz ze mną, Na­ta­lio? – Do­tarł do mnie ni­ski głos sie­dzą­cego na so­fie fa­ceta i zo­rien­to­wa­łam się, że to Ar­min coś do mnie mó­wił. A ja ga­pi­łam się na niego i ma­rzy­łam o jego...

– Hm, tak? – Za­mru­ga­łam i uśmiech­nę­łam się. – Do­kąd?

– Do hur­towni al­ko­holi. Może wy­bie­rzesz wina, ja w su­mie nie piję, więc...

– Są­dzisz, że ja łoję non stop? – Za­śmia­łam się.

– Praw­nicy po­dobno dużo piją. – Z po­mocą, któ­rej nikt nie chciał, nad­szedł oczy­wi­ście Mi­lan.

– Na pewno nie tyle, co twoi pra­cow­nicy z IT – bły­ska­wicz­nie od­bi­łam pi­łeczkę.

– Nata... – jęk­nęła Wik­to­ria.

– Okej, okej. – Po­krę­ci­łam głową i utkwi­łam wzrok w brą­zo­wych oczach Ar­mina. – Ja­sne, że po­jadę.

– Wcale nie chcia­łem ci uchy­bić, su­ge­ru­jąc, że mo­żesz nad­uży­wać al­ko­holu – po­wie­dział spo­koj­nym to­nem. – Uwa­żam, że jako świad­ko­wie po­win­ni­śmy się tym za­jąć, aby zrzu­cić z głów Wik­to­rii i Mi­lana cho­ciaż to – tłu­ma­czył jak roz­ka­pry­szo­nemu dziecku.

– Ja­sne, ja­sne. Po­wiedz tylko kiedy.

– Umó­wi­łem się ju­tro na dzie­siątą rano.

Za­je­bi­ście, no to się wy­spa­łam...

– Okej, a gdzie?

– Przy­jadę po cie­bie, będę o dzie­wią­tej trzy­dzie­ści pod twoim do­mem. – Ide­alny or­ga­ni­za­tor Ar­min uśmiech­nął się de­li­kat­nie.

– A wiesz, gdzie miesz­kam?

– Oczy­wi­ście.

No tak. Van Lan­de­ro­wie... Oni za­wsze wie­dzą wszystko.

– No, to mamy usta­lone. – Wik­to­ria kla­snęła w dło­nie. – Chodź­cie na ti­ra­misu i ka­wu­się. Sama ro­bi­łam! W sen­sie ti­ra­misu!

Po­sie­dzie­li­śmy jesz­cze przy pysz­nym de­se­rze, bo moja przy­ja­ciółka roz­wi­jała swoje ta­lenty cu­kier­ni­cze i na­wet zdra­dziła mi, że jej ma­rze­niem jest otwar­cie ma­łej lo­kal­nej ka­wia­renki z wła­snymi wy­pie­kami. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta, kiedy za­czę­li­śmy się zbie­rać. Po­że­gna­łam się z Wiki, Mi­la­nowi prze­sła­łam bu­ziaka, któ­rego on zła­pał i wy­rzu­cił te­atral­nym ge­stem za okno.

Wy­szli­śmy ra­zem z Ar­mi­nem. Szłam pierw­sza i czu­łam, jak jego wzrok wy­pala mi dziurę w ple­cach. A może to była tylko moja pro­jek­cja? Cho­lera wie. Kiedy zna­leź­li­śmy się na par­kingu, uj­rza­łam jego czar­nego suva, Le­xusa RX, z ide­al­nie czy­ściutką ka­ro­se­rią, jakby wła­śnie wy­je­chał z myjni. Ką­tem oka spoj­rza­łam na moją ośmio­let­nią yari­skę, z wgniotką na pra­wym błot­niku, bo nie za­uwa­ży­łam słupka, i śla­dami byt­no­ści pta­ków na szy­bie.

– Pod­wieźć cię? – spy­tał uprzej­mie Ar­min, pa­trząc na mnie z góry. Był o ja­kieś pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów wyż­szy. Pach­niał ide­al­nie piż­mo­wymi per­fu­mami z do­mieszką cy­tryny i gdy stał tak bli­sko, znowu po­czu­łam to dziwne ła­sko­ta­nie w brzu­chu. Cho­lera ja­sna!

– Nie, mam auto. – Wska­za­łam na se­le­dy­no­wego bru­dasa.

Brą­zowe oczy van Lan­dera, oko­lone gę­stymi czar­nymi rzę­sami, ob­jęły spoj­rze­niem mój odra­pany sa­mo­chód i wi­dzia­łam, że lekko za­drżał mu ką­cik ust.

Pie­przony snob!

– Wiem, że to nie li­mu­zyna, która wy­je­chała wła­śnie z sa­lonu, ale li­czy się to, że jeź­dzi i do­wozi mnie z punktu A do punktu B, więc nie mu­sisz być tak osten­ta­cyjny! – wark­nę­łam. Van Lan­de­ro­wie obaj za­czy­nali mnie wku­rzać.

Ar­min po­pa­trzył na mnie zdu­miony, a po­tem uśmiech­nął się lekko i po­my­śla­łam, że z tym uśmie­chem wy­gląda... fan­ta­stycz­nie. Po­chy­lił się do mnie, jego znie­wa­la­jący za­pach oto­czył mnie chmurą luk­susu, a Ar­min po­wie­dział, pa­trząc mi pro­sto w oczy:

– Na­ta­lio. To auto ide­al­nie do cie­bie pa­suje.

– Tak? Bo jest ufaj­dane? – rzu­ci­łam z wście­kło­ścią.

– Nie. Bo jest praw­dziwe i ma cha­rak­ter. I jest bar­dzo ładne. – Do­tknął lekko ko­smyka mo­ich dłu­gich ciem­nych wło­sów i mru­gnął. – Ju­tro dzie­wiąta trzy­dzie­ści. Nie spóź­nij się – do­dał i po­szedł do swo­jego wy­pa­sio­nego SUV-a.

A ja, po raz pierw­szy od lat, nie wie­dzia­łam, jak od­py­sko­wać.

Roz­dział 2

Red Hot Chili Pep­pers Ca­li­for­ni­ca­tion

Wła­ści­wie nie po­wi­nie­nem pro­po­no­wać tej wspól­nej jazdy do hur­towni al­ko­holi, ale by­łem cie­kaw dziew­czyny i w su­mie lu­bi­łem prze­by­wać w jej to­wa­rzy­stwie. Prawda była taka, że spodo­bała mi się od pierw­szej chwili, kiedy po­nad rok temu mój brat za­rzu­cił swoje macki na Wik­to­rię, a wraz z nią w na­szym świe­cie po­ja­wiła się nie­zno­śna i py­skata Na­ta­lia Groń­ska. A te­raz, wsku­tek ry­chłego mał­żeń­stwa Mi­lana z Wiki, panna Na­ta­lia co­raz czę­ściej po­ja­wiała się w moim ży­ciu.

Zła­pa­łem się na tym, że lu­bi­łem na nią pa­trzeć. Tak jak dzi­siaj, u mo­jego brata, kiedy jej zwy­kłe ge­sty, od­gar­nia­nie wło­sów czy przy­kła­da­nie szklanki z chłod­nym na­po­jem do de­koltu, spra­wiły, iż mia­łem ochotę zła­pać ją za włosy i zmiaż­dżyć jej czę­sto wy­dęte po­gar­dli­wie usta wła­snymi. Mu­sia­łem to przy­znać, czę­sto my­śla­łem o tym, jak by to było za­nu­rzyć się w jej po­nęt­nym ciele. Była wy­soka, szczu­pła, miała za­je­bi­ste nogi i cał­kiem spore piersi. O nich też czę­sto my­śla­łem. Jak i o wielu rze­czach, o które nikt ni­gdy by mnie nie po­dej­rze­wał. Do­brze było zro­bić so­bie taką otoczkę ugrzecz­nio­nego nu­dzia­rza – ła­twiej wtedy prze­my­kać przez ży­cie i speł­niać się tam, gdzie nikt mnie nie zna i nie może roz­po­znać.

Dzi­siaj była so­bota, je­cha­łem za­raz po Na­ta­lię, aby za­ła­twić kwe­stię al­ko­holi na we­sele. A wie­czo­rem... za­mie­rza­łem pójść tam, gdzie mo­głem spra­wiać, iż lu­dzie wy­cią­gali na wierzch swoje pra­gnie­nia, żą­dze i sła­bo­ści. Uwiel­bia­łem to ro­bić. Bo lu­dzie byli słabi, a ja po­ja­wi­łem się w ich ży­ciu po to, aby im te sła­bo­ści po­ka­zać i po­zwo­lić się z nimi po­go­dzić.

Kiedy da­łem znać Na­tce, że je­stem na dole, za­dzwo­niła moja ko­mórka. Zo­ba­czy­łem, kto dzwoni, i zmarsz­czy­łem brwi. Od­rzu­ci­łem po­łą­cze­nie. Te­raz nie mia­łem czasu i moż­li­wo­ści swo­bod­nej roz­mowy, bo oto z bramy na Po­po­wic­kiej już wy­szła wy­soka sza­tynka. Nie ukry­wa­łem, że pa­trze­nie na jej smu­kłą po­stać, gdy ener­gicz­nym kro­kiem zmie­rzała do mo­jego auta, spra­wiło mi ogromną przy­jem­ność. I już na­wet so­botni po­ra­nek nie był aż tak bar­dzo bez­na­dziejny.

– Hej – sap­nęła, gdy usia­dła na miej­scu pa­sa­żera. – Mu­szę kawę, a wszystko mi się psuje ostat­nio. Eks­pres zdechł – do­dała z fru­stra­cją.

– Mogę pod­je­chać do Maca na Grun­waldzki.

– A gdzie jest wła­ści­wie ta hur­tow­nia? – Na­tka zmarsz­czyła śmiesz­nie no­sek. Cza­sami była taka za­bawna. W su­mie... wszystko mi się w niej po­do­bało, na­prawdę po­wi­nie­nem wal­nąć się w głowę.

– Na Za­ci­szu, więc po dro­dze.

– Okej. Ja­koś może do­trwam.

Za­śmia­łem się, się­gną­łem do schowka pod pra­wym ra­mie­niem i wy­ją­łem me­ta­lowe pu­dełko z cu­kier­kami.

– Pro­szę. Z gu­araną. Po­winno po­sta­wić cię na nogi, a już na pewno do­trwasz do wy­pi­cia kawy.

– No nie wiem... – burk­nęła z po­wąt­pie­wa­niem, ale otwo­rzyła pu­dełko i po chwili do­szły mnie od­głosy spo­ży­wa­nia przez nią pa­stylki. – Po co mnie ze sobą cią­gniesz? Tak se­rio?

Po­krę­ci­łem głową. Czu­łem na so­bie wzrok sie­dzą­cej obok mnie dziew­czyny.

– Chcia­łem cię pro­sić o ja­kieś ulu­bione rze­czy Wik­to­rii. Filmy, książki, ro­bię im taki mały upo­mi­nek. To, co lubi mój brat, wiem, ale...

– Wik­to­ria ko­cha książkę Prze­mi­nęło z wia­trem. I film też, bo pod­ko­chi­wała się nie­gdyś w Clarku Ga­ble’u. 

– O! Do­brze wie­dzieć. – Uśmiech­ną­łem się.

– W su­mie... to miłe.

Zer­k­ną­łem na nią.

– Mia­no­wi­cie?

– Że je­steś fa­ce­tem, któ­remu się chce.

Oj tak. Wiele rze­czy mi się chciało. Już nie sko­men­to­wa­łem, bo zbli­ża­li­śmy się do placu Spo­łecz­nego, prze­mkną­łem przez Most Grun­waldzki, po le­wej stro­nie mi­nę­li­śmy wro­cław­ski Man­hat­tan i już zbli­ża­li­śmy się do McDo­nald’s, mu­sia­łem je­dy­nie zro­bić na­wrotkę. Gdy Na­tka za­spo­ko­iła swoje ka­wowe po­trzeby, ru­szy­łem w kie­runku Za­ci­sza.

– Jak w kan­ce­la­rii? – spy­ta­łem uprzej­mie. Tak na­prawdę chciał­bym ją za­py­tać, czy ko­goś ma, kiedy ostat­nio upra­wiała seks i czy lubi...

– Chuj­nia z grzyb­nią i pa­ta­taj­nią. – Par­sk­nęła. – Mój szef jest fiu­tem, sie­dzę w spra­wach kor­po­ra­cyj­nych, a klienci cza­sami są idio­tami. Nie wiem, jak mogą pro­wa­dzić swoje wiel­kie firmy. – Po­czu­łem, że pa­trzy na mnie. – Ups, sorki. Ale ty wy­glą­dasz na ogar­nię­tego pre­zesa.

– Ro­bię, co mogę. – Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– No, skrom­niś. – Na­tka uśmiech­nęła się. – Prze­cież wiem, że ty i twój okropny brat je­ste­ście ge­niu­szami biz­nesu. FOR­BES na­zwał was „gol­den twins”.

– Złote bliź­nięta. Idio­tyzm – mruk­ną­łem. Pod­jeż­dża­li­śmy wła­śnie pod hur­tow­nię. – Je­ste­śmy.

– Okej! – Na­ta­lia kla­snęła w dło­nie. – Są­dzisz, że bę­dziemy mo­gli prze­pro­wa­dzić de­gu­sta­cję?

– Nie są­dzę.

– Szkoda. Dawno nie by­łam na­wa­lona przed po­łu­dniem!

– Po­win­naś ro­bić to, na co masz ochotę – po­wie­dzia­łem po­waż­nie. – Cza­sami trzeba gdzieś upu­ścić parę. Od­re­ago­wać. Masz stre­su­jącą pracę.

– A ty co ro­bisz, żeby się od­stre­so­wać? Je­steś pre­ze­sem wiel­kiego korpo. To do­piero stres. – Na­ta­lia spoj­rzała na mnie za­czep­nie, jej brą­zowe oczy błysz­czały psot­nie.

– Gram w sza­chy. Ło­wię ryby – od­par­łem po­waż­nie.

Na­ta­lia po­pa­trzyła na mnie osłu­pia­łym wzro­kiem.

– Se­rio? – Po­trzą­snęła głową.

– A nie wy­glą­dam na ta­kiego?

Zmru­żyła oczy i za­gry­zła wargę. Aku­rat na to ostat­nie, to ja mia­łem wielką ochotę. Chcia­łem ją ca­ło­wać i gryźć. Prze­łkną­łem ślinę. By­łem cho­ler­nym ma­so­chi­stą, prze­by­wa­jąc tak bli­sko w to­wa­rzy­stwie je­dy­nej ko­biety, która w taki spo­sób na mnie dzia­łała!

– Na pierw­szy rzut oka po­wie­dzia­ła­bym, że tak. Ale... – Zmru­żyła oczy, jakby mnie oce­niała. – Coś w to­bie tkwi, co po­zwala mi są­dzić, że je­steś cał­kiem inny. I że masz w so­bie coś dzi­kiego.

Za­śmia­łem się pod no­sem.

– Śred­nio trafna ana­liza, pani me­ce­nas. Je­śli cho­dzi o dzi­kość, to ostat­nio mia­łem w so­bie nieco dzi­czy­zny z knajpy w rynku. Chodźmy, czas po­oglą­dać al­ko­hole.

– Za­wsze są­dzi­łam, że na­leży je pić, a nie oglą­dać. – Na­ta­lia mruk­nęła pod no­sem i wy­sia­dła z sa­mo­chodu.

Wciąż żar­tu­jąc, we­szli­śmy do hur­towni.

*

To całe przed­po­łu­dnie z Ar­mi­nem van Lan­de­rem było... kom­plet­nie abs­trak­cyjne! Mu­szę przy­znać, że ten fa­cet ostat­nio czę­sto mnie za­ska­ki­wał. Na po­czątku po­strze­ga­łam go jako sztyw­nego pra­co­ho­lika, snoba, ko­cha­ją­cego forsę, wła­dzę i po­rzą­dek. Uło­żo­nego, tro­chę nud­nego, zbyt przy­stoj­nego i ide­al­nego. To mnie wła­śnie ude­rzało. Był tak od­mienny od wła­snego brata. No, ale prze­cież to, że byli bliź­nia­kami, nie ozna­czało, że będą do sie­bie po­dobni cha­rak­te­ro­lo­gicz­nie. Wy­star­czyło, że wy­glą­dali po­dob­nie, acz­kol­wiek Mi­lan no­sił się jak gwiazda rocka, dłu­gie włosy, ta­tu­aże, bran­so­letki. Do tego zwy­kle skóra, mo­to­cykl.

A Ar­min miał za­wsze krót­kie, ide­al­nie przy­strzy­żone włosy, gar­ni­tury od Ar­ma­niego i ze­garki Pa­tek Phil­lippe na nad­garstku. Był nie­zno­śnie uprzejmy i ła­godny. Lecz... no wła­śnie, co, Na­tka?

Po­do­bał ci się, ale był zbyt grzeczny? Wo­la­łaś złych chłop­ców? Daj spo­kój, mia­łaś po­waż­niej­sze pro­blemy na gło­wie.

Dzi­siaj był wła­śnie ten dzień. Kiedy Ar­min od­wiózł mnie do mo­jego trzy­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia na Po­po­wi­cach, ude­rzyła mnie pa­nu­jąca w nim ci­sza. Bra­ko­wało tu­taj bli­skiej mi osoby, która wpa­dła w po­ważne kło­poty, a w tej chwili tylko ja mo­głam jej po­móc. Dzi­siaj wy­jąt­kowo od­czu­łam jej brak. Bo to były jej uro­dziny, które mu­siała spę­dzić da­leko ode mnie. A ja nie mo­głam być przy niej, przy­tu­lić, zło­żyć ży­czeń, po­śmiać się, po­tań­czyć, na­pić się czer­wo­nego wina i obej­rzeć wspól­nie Wi­chry na­mięt­no­ści, ko­men­tu­jąc przy tym, jaki Brad Pitt jest sma­ko­wity. Mo­głam za­dzwo­nić do To­biego, ale on prze­ży­wał wła­śnie wielką mi­łość i wraz ze swoim Ma­te­uszem wy­le­cieli na upojny ty­dzień do Bar­ce­lony. Dla­tego wie­dzia­łam, że dzi­siaj... pójdę tam, do­kąd wie­lo­krot­nie się wy­bie­ra­łam, ale tchó­rzy­łam.

Je­den z mo­ich kor­po­ra­cyj­nych klien­tów – za to, że wy­ka­ra­ska­łam go z po­dat­ko­wego ba­gna – po­da­ro­wał mi ta­jem­ni­czą wej­ściówkę do rów­nie ta­jem­ni­czego klubu, do któ­rego zwy­kły śmier­tel­nik nie miał szans wejść. Klub no­sił na­zwę Black Mir­ror. Cał­kiem tak jak ten dys­to­pijny se­rial na Net­fli­xie, który na­mięt­nie oglą­da­łam. Po­dobno można było w tym klu­bie re­ali­zo­wać swoje fan­ta­zje i dać upust prze­peł­nia­ją­cej fru­stra­cji. Do tego miej­sca można było wejść tylko za po­le­ce­niem, poza tym wszy­scy z ob­sługi no­sili ma­ski. Klienci także mo­gli ukry­wać swoje twa­rze, ale nie było to ob­li­ga­to­ryjne. Obo­wią­zy­wał tam też za­kaz upra­wia­nia seksu. Ale można było, na przy­kład, strze­lać na strzel­nicy, wal­czyć w klatce, roz­bi­jać przed­mioty, za­tań­czyć na ru­rze, a na­wet zro­bić strip­tiz. Spró­bo­wać bie­ługi z szam­pa­nem, zro­bić ta­tuaż lub sko­rzy­stać z usług do­świad­czo­nego pier­cera. Je­żeli ktoś tylko coś so­bie za­ży­czył, mógł to mieć, oczy­wi­ście w gra­ni­cach prawa.

Już rok temu usły­sza­łam o tym miej­scu, ale ni­gdy nie mo­głam do­trzeć do ko­goś, kto by mnie tam wpro­wa­dził. A po­tem wy­da­rzyły się te wszyst­kie rze­czy z moją przy­ja­ciółką, a także ja sama zna­la­złam się w nie­faj­nej sy­tu­acji i... za­po­mnia­łam. Ale te­raz, ostat­nio... czu­łam, że świat i ściany na mnie na­pie­rają. Dla­tego mu­sia­łam zro­bić coś, co po­zwoli mi cho­ciaż na chwilę od­zy­skać rów­no­wagę. Bo była mi ona po­trzebna do dal­szego funk­cjo­no­wa­nia i walki o od­zy­ska­nie tej, którą ko­cha­łam ca­łym ser­cem. A która zda­wała się wcale tej mi­ło­ści nie po­trze­bo­wać.

Po po­łu­dniu zro­bi­łam so­bie szybki obiad: kur­czaka w so­sie śmie­ta­no­wym z ma­ka­ro­nem i se­rem. Póź­niej tro­chę po­sprzą­ta­łam, ale bez sza­leństw, i za­le­głam z drin­kiem przed te­le­wi­zo­rem, by obej­rzeć se­rial o kró­lo­wej Elż­bie­cie. W mię­dzy­cza­sie za­dzwo­niła moja przy­ja­ciółka.

– Co tam? – ode­bra­łam, wy­god­niej wy­cią­ga­jąc się na ka­na­pie.

– Chcia­łam za­py­tać, czy udało się wam wszystko za­ła­twić? – Wik­to­ria ode­zwała się cie­płym gło­sem. Była taka de­li­katna, a jed­no­cze­śnie cha­ry­zma­tyczna. Nie dzi­wi­łam się, że ten du­pek, Mi­lan, zwa­rio­wał na jej punk­cie.

– Tak, zło­ży­li­śmy za­mó­wie­nia. Ar­min w su­mie do­sko­nale wie­dział, czego ocze­ku­je­cie. Dla każ­dego bę­dzie coś do­brego.

– To su­per. – Wik­to­ria wes­tchnęła. – A jak się do­ga­du­jesz z Ar­mi­nem? – spy­tała ostroż­nie.

– Ale co masz na my­śli? Czy do­brze się do­ga­da­li­śmy wzglę­dem al­ko­holi? – Par­sk­nę­łam.

– Nooo, tak ogól­nie. Ar­min jest bar­dzo miły.

– Ta­aak. – Ziew­nę­łam. – Jest spoko.

– Może... Wiesz, on ni­kogo nie ma.

Już wie­dzia­łam, w ja­kim kie­runku zmie­rzają nie­zgrabne słowa mo­jej przy­ja­ciółki.

Po­krę­ci­łam głową sama do sie­bie.

– Nie idę tą drogą, mała.

– Ale co? – Wik­to­ria nie umiała uda­wać ani kła­mać.

– Nic. – Wsta­łam i się­gnę­łam po bu­telkę z wodą. – Żad­nego swa­ta­nia.

– Wcale nie o to mi cho­dziło. Po pro­stu... oboje je­ste­ście za­pra­co­wani i po­my­śla­łam, że nasz ślub to do­sko­nała oka­zja, że­by­ście le­piej się po­znali. A może coś z tego wy­nik­nie?

– Oj, Wiki, Wiki. Nie­po­prawna ro­man­tyczko. – Za­śmia­łam się pod no­sem. – Ar­min może jest przy­stojny i uj­mu­jący, ale w ża­den spo­sób nie przy­staje do mo­jego typu fa­ceta. Poza tym... – Wes­tchnę­łam. – Te­raz mam tyle in­nych rze­czy na gło­wie, że szu­ka­nie fa­ceta jest na sa­mym końcu mo­jej li­sty prio­ry­te­tów. Ale wiesz co?

– Tak?

– Na czele mo­jej li­sty znaj­duje się je­den, bar­dzo po­ważny te­mat.

– Co, mia­no­wi­cie? – Wik­to­ria wes­tchnęła.

– Ty, ja, To­biasz, twoje ko­le­żanki, goli fa­ceci, szam­pan, wódka, mu­zyka – za­czę­łam wy­mie­niać.

– Nie...

– Pół­na­dzy tan­ce­rze, ja­kiś stra­żak, po­li­cjant, nie­grzeczna Wik­to­ria... – kon­ty­nu­owa­łam.

– Na­tka... – W gło­sie przy­ja­ciółki usły­sza­łam ostrze­że­nie.

– I cała noc na­sza, do bia­łego rana, same brzyd­kie za­bawy.

– Na­wet nie myśl...

– Tak, tak. Wła­śnie cały czas o tym my­ślę! – Za­śmia­łam się. – Ko­cha­nie, twój pa­nień­ski bę­dzie epicki! Do tego stop­nia, że za­pi­sze się na kar­tach hi­sto­rii tego mia­sta!

– Hm, tak... mu­szę koń­czyć. – Wik­to­ria de­fi­ni­tyw­nie nie umiała kła­mać.

– No do­brze, ale nie łudź się, że od­pusz­czę. Nie ma ta­kiej opcji, ko­chana.

Kiedy się roz­łą­czy­ły­śmy, za­śmia­łam się pod no­sem, zer­k­nę­łam na ze­ga­rek, który wska­zy­wał osiem­na­stą czter­dzie­ści. Zwle­kłam się z łóżka i po­szłam pod prysz­nic. Mu­sia­łam się wy­szy­ko­wać, na dwu­dzie­stą pierw­szą za­mie­rza­łam po­je­chać do Black Mir­ror. I do­brze się ba­wić. A na pewno spra­wić, że cho­ciaż na tę jedną so­bot­nią noc za­po­mnę o sy­fie, w ja­kim bro­dzę od kilku mie­sięcy.

Roz­dział 3

Teddy Swims Lose con­trol

Kiedy wy­sia­dłam z ubera na wro­cław­skim trój­ką­cie, do­cho­dziła dwu­dzie­sta druga. Ja­koś nie mo­głam się wy­szy­ko­wać, a po­tem przez nie­mal czter­dzie­ści mi­nut za­sta­na­wia­łam się, czy w ogóle wy­cho­dzić z domu. W su­mie tro­chę się ba­łam, wo­kół tego klubu krą­żyły miej­skie le­gendy, a jedna bar­dziej fan­ta­styczna od dru­giej. Po­dobno wła­ści­ciel był świr­nię­tym mi­liar­de­rem, a nie­któ­rzy pi­sali na fo­rach, że klu­bem za­rzą­dzała ka­sta... wam­pi­rów. To mnie aku­rat ba­wiło, dzi­wi­łam się, że w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku lu­dzie wy­pi­sują ta­kie bzdury.

Po­de­szłam do odra­pa­nych nieco drzwi i za­dzwo­ni­łam cał­kiem no­wym do­mo­fo­nem. Po chwili ode­zwał się ko­biecy głos:

– Tak?

– Na za­pro­sze­nie.

– Pro­szę po­dać kod – roz­le­gło się w gło­śniku.

Nieco ze­stre­so­wana ob­ró­ci­łam czarny kar­to­nik, na któ­rym była tylko na­zwa klubu. Na­gle doj­rza­łam mały złoty na­pis w dol­nym rogu.

– Re­dlist.

Swoją drogą, wszystko mnie tro­chę ba­wiło. Bu­fo­nada, po co ta­kie szpie­gow­skie za­grywki? Po chwili za­brzę­czał za­mek i drzwi ustą­piły. Zna­la­złam się w ko­ry­ta­rzu, który był dys­kret­nie pod­świe­tlony. Z boku do­strze­głam flu­ore­scen­cyjne strzałki, które kie­ro­wały mnie naj­pierw pro­sto, a po­tem w lewo. Do­szłam do holu, w któ­rym cze­kali na mnie ja­kaś ko­bieta i fa­cet. Ukło­nili się i ko­bieta w mil­cze­niu się­gnęła po vi­pow­ską prze­pustkę. Oboje mieli na twa­rzach ma­ski. Ko­bieta ze­ska­no­wała kar­to­nik spe­cjal­nym czyt­ni­kiem i zwró­ciła się do mnie dziw­nym, sztucz­nie mo­du­lo­wa­nym gło­sem.

– Od­tąd jest tu pani cał­ko­wi­cie in­co­gnito. Pro­szę nie uży­wać swo­ich praw­dzi­wych da­nych, a na twa­rzy może pani no­sić to. – Po­dała mi czarną ma­skę ze zło­ce­niami, ta­kimi sa­mymi, ja­kie znaj­do­wały się na logo klubu.

Po­ki­wa­łam głową i za­ło­ży­łam ma­skę. Ko­bieta po­mo­gła mi ją za­wią­zać na tyle głowy. W su­mie po­czu­łam się jak w ja­kimś fil­mie grozy, choć bar­dziej w dra­ma­cie ero­tycz­nym, jedno i dru­gie wpły­nęło na mnie pod­nie­ca­jąco, by­łam za­fa­scy­no­wana. Za­po­wia­dał się cie­kawy wie­czór.