Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Tajemnice z przeszłości, skrywane pragnienia, podwójne życie i niespodziewane uczucie, które pojawia się w najmniej pożądanym momencie… Oto historia pełna namiętności, pasji, sekretów i bólu.
Armin van Lander zawsze był tym bardziej odpowiedzialnym bratem-bliźniakiem. Po dramatycznych wydarzeniach w życiu rodziny, to on był ostoją dla matki i brata Milana. Jednakże nikt nie zna jego wielkiej tajemnicy – podwójnego życia, które prowadzi.
Natalia Grońska jest zdolną prawniczką, a praca to jej życie. Wydaje się być przebojową dziewczyną, która niczego się nie boi, jednak prawda jest całkiem inna. Natalia skrywa rodzinny sekret, chroni najbliższych i wpada w łapy człowieka, który manipuluje jej bliskimi, a ją samą szantażuje.
Aby odreagować, idzie do tajemniczego klubu „Black Mirror”, gdzie ludzie mogą spełniać swoje najskrytsze pragnienia. Spotyka tam charyzmatycznego Mister Reda, przy którym daje upust buzującym w niej emocjom. Zbliża się też do łagodnego Armina van Landera. Którego z dwóch mężczyzn wybierze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 58 min
Lektor: Agnieszka Postrzygacz
„Armin” to z jednej strony lekka, a z drugiej zawiła historia dwojga ludzi, którzy skrywają swoje demony przed światem. Jest pełna tajemnic, namiętności i zaskakujących zwrotów akcji. Od pierwszej strony sprawia, że nie można się od niej oderwać nawet na chwilę! Jeśli lubicie niebanalne opowieści, które pokazują, jak ważne są zaufanie i rodzina oraz przyjaźń i miłość to jest to lektura idealna dla Was!
Agnieszka Rybska, @blonderka
Mężczyzna, który igra z niebezpieczeństwem i kobieta, która na swojej drodze wciąż trafia na zakręty. Uwielbiam chemię, która wiruje między głównymi bohaterami. Jest jak iskra, która musi w końcu wzniecić pożar. Szczypta humoru, mnóstwo zwrotów akcji i namiętności. Dobra zabawa gwarantowana! Lekka i przyjemna.
Anna Ficek, @ficekanna
Dilerka emocji ponownie wkracza do akcji, tworząc historię tajemniczą, pełną dobrego humoru i gorącej namiętności, która rozgrzeje do czerwoności.
Magda Jung, @ubookmi
Bracia van Lander powracają!
Jeżeli chcesz przeżyć przygodę pełną pożądania i namiętności, to ta historia jest dla Ciebie!
Tym razem swoje drugie oblicze odkryje przed Tobą Armin.
Dasz się porwać?
Gorąco polecam!
Aneta Binkowska, @zaczytana_optymistka
Najnowsza książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej to niesamowita opowieść, która intryguje i wciąga czytelnika od pierwszych stron. Podczas lektury poznajemy charakterystycznych bohaterów i ich demony z przeszłości, głęboko skrywane sekrety oraz uczucie, które hipnotyzuje i mami swoim tajemniczym klimatem. Bohaterowie zakładają maski nie tylko w klubie Black Mirror... I zdecydowanie warto odkryć ich historię.
Dominika Matuszek, bookcoffee @book_coffee_cake
PROLOG
Widzę go wysokiego, eleganckiego, pachnącego jak zawsze. To wszystko sprawia, że coś się we mnie budzi, jakaś ulotna myśl, tak dziwna, niepojęta, a jednak całkowicie realna. Wołam za nim:
– RED, REEEED!
Odwraca się, czerwona maska błyszczy w świetle ledowych lamp, które spowijają długi ciemny korytarz klubu. Podbiegam do niego, łapię go za rękę w czarnej skórzanej rękawiczce.
– Proszę... – zaczynam szlochać. – Błagam cię...
– Och, Natalio... – Z jego ust po raz pierwszy wydobywa się coś więcej niż przyspieszony oddech, który już wielokrotnie słyszałam.
Przez moje ciało przebiega dreszcz.
Nie wierzę, po prostu nie wierzę!
A jednak...
Teraz już rozumiem wszystko!
A potem budzę się zlana potem i cieszę się, że to był tylko sen.
Ale... czy na pewno?
Rozdział 1
The Verve Bitter Sweet Symphony
Lubiłem spędzać czas nad tym jeziorem, mimo tego, co wydarzyło się w tym miejscu ponad dwie dekady temu. W jakiś dziwny sposób czułem się tutaj jak u siebie, jakbym przez krótką chwilę łączył się z Aleksą, moją siostrą, która zginęła tragicznie właśnie na tej plaży. Od jej śmierci przyjeżdżałem tutaj co najmniej raz do roku, w rocznicę tego koszmarnego wypadku, a także w jej urodziny, czyli siódmego czerwca.
Dzisiaj był właśnie ten dzień, a ja wiedziałem, że przyjadę na tę plażę i zostawię małą stokrotkę na pomoście. Mój brat, Milan, był tutaj niedawno, kiedy oświadczył się Wiktorii, i teraz szykowali się do ślubu, który mieli wziąć już za miesiąc. Tempo narzucili szalone, ale Milan właśnie taki był, jak mu na czymś zależało, nie znał umiaru i w głębokim poważaniu miał wszelkie konwenanse czy ograniczenia.
Ze mną sprawy miały się inaczej. Byłem spokojny, ułożony, pogodzony. Przynajmniej tak widzieli mnie moi bliscy. Nawet mój brat nie znał prawdy. Nie chciałem go obarczać własnymi demonami, wiedziałem bowiem, że jego szalona dusza mogłaby tego nie przeżyć. Poza tym lubiłem mojego wewnętrznego demona trzymać na smyczy, a wypuszczałem go tylko wówczas, gdy miałem taką potrzebę. A ostatnio owa potrzeba pojawiała się coraz częściej.
Czy przez to, że mój brat ułożył sobie życie, znalazł kobietę, którą pokochał całym sercem, a ona odwzajemniła tę miłość z nawiązką? A ja nadal byłem sam. Ja i moje demony, które nie dawały mi żyć w spokoju? A może dlatego, że wraz z pojawieniem się w naszym świecie Wiktorii, pojawiła się Natalia Grońska, jej przyjaciółka. Od pierwszego momentu, gdy spojrzałem w jej duże oczy w kolorze mlecznej czekolady, siedziała mi głowie, a ja wiedziałem, że to błąd. Zbyt wiele myśli wędrowało w stronę tej pyskatej prawniczki, która szturmem pojawiła się w moim życiu, a teraz, gdy mój brat żenił się z jej najlepszą przyjaciółką, miała pojawiać się jeszcze częściej.
Dlatego musiałem się od tego odciąć, poświęcić pracy i mojej drugiej działalności, która również przynosiła mi profity. A także pozwalała dawać upust wewnętrznym demonom.
Dzisiaj jechałem do domu brata, mieliśmy ustalić kilka szczegółów dotyczących jego szybkiego ślubu. Impreza odbędzie się oczywiście w naszym klubie, który akurat na tę okoliczność miał być zamknięty.
Byłem szczęśliwy, że Milan znalazł w końcu ukojenie, że się zakochał i układał sobie życie. Wiktoria była wspaniałą dziewczyną, także wiele przeszła, a okoliczności, w jakich się poznali, nie ułatwiały im niczego. Milan postanowił znaleźć winnego śmierci naszej małej siostrzyczki, który najechał na nią motocyklem i zbiegł. Kiedy okazało się, że zrobił to Wojtek, brat Wiktorii, który krótko potem zniknął, Milan zarzucił swoją sieć zemsty na dziewczynę, lecz ona – jak się okazało – nie miała pojęcia, co zrobił jej brat, i była przekonana, że chłopak nie żyje.
Rodzinne sekrety mogły zniszczyć każdego. Na szczęście to, co połączyło Milana i Wiktorię, okazało się silniejsze niż osobiste tragedie, żale i dawne krzywdy. Mój brat bliźniak naprawdę się zakochał i szczerze mówiąc, czułem, jakby kamień spadł mi z serca. Gdyż destrukcyjne zachowania Milana i poczucie winy, jakie go przepełniało, nieustannie mnie martwiły. Wtedy przed laty to właśnie Milan, wbrew woli naszych rodziców, zabrał Aleksę, a także namówił i mnie na wyjście nad to przeklęte jezioro, gdzie doszło do wypadku. Dlatego przez całe życie się oskarżał. Ale teraz osiągnął względny spokój, dzięki Wiktorii i miłości do niej.
Jednak prawda o tamtym lecie była całkiem inna, a znałem ją jedynie ja. I dlatego wiedziałem, że nie zasługuję na nic dobrego. A na pewno nie na uczucie.
Miłość. Dziwna sprawa. Ale czasami na niektórych działała, jak widać. Ja miałem inne sposoby na rozładowywanie napięcia, frustracji i walki z demonami przeszłości. Sposoby, o których nikt nie miał pojęcia. Nawet mój brat. Bo nikt nie wiedział, że Armin van Lander, ułożony prezes firmy Highlander Company ma drugie mroczne życie, w którym jest całkowicie anonimowy. I tam pokazuje swoją drugą, a może i całkiem prawdziwą twarz.
Kiedy dojechałem na Ołtaszyn, gdzie w jednym z apartamentowców mieszkał mój młodszy o kilka sekund ukochany brat, było już późne popołudnie. Byliśmy bardzo ze sobą związani, podobno bliźnięta tak mają, ale u nas było coś więcej. Wspólne przeżycia, potem wspólne studia, biznesy, to wszystko nas scaliło i sprawiło, że nieustannie martwiłem się o Milana. Ale teraz chyba mogłem już odpuścić, brat nieco się wyciszył, uspokoił, nadal jeździł na swoim motocyklu, ale z Wiktorią, więc nie martwiłem się o autodestrukcyjne zachowania.
Teraz mogłem odetchnąć. I zająć się burdelem, jaki panował w mojej własnej głowie.
Zaparkowałem na strzeżonym osiedlu i zadzwoniłem domofonem, brat nawet nie zapytał kto, wiedział, że jadę, gdyż wcześniej wysłałem mu esemesa. Teraz udałem się na trzecie piętro, gdzie znajdowało się dwupoziomowe przestronne mieszkanie Milana, w którym od niedawna zamieszkała także Wika.
Gdy już zbliżałem się do drzwi, usłyszałem głośny śmiech, który sprawił, że przez całe moje ciało przebiegł gorący dreszcz. Doskonale wiedziałem, do kogo należał ten głos, i to na bank nie była moja przyszła bratowa. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę.
Kiedy znalazłem się w szerokim holu, Milan podszedł do mnie i przywitaliśmy się uściskiem.
– Dobrze, że jesteś. Harpia wysysa ze mnie ostatnie pokłady cierpliwości – mruknął.
– To przyjaciółka twojej przyszłej żony, powinieneś być bardziej wyrozumiały – odparłem spokojnie, chociaż w środku mnie wszystko wibrowało.
– Yhm, jestem znany z wyrozumiałości wobec innych ludzi. – Milan przewrócił oczami.
Weszliśmy do salonu, gdzie w wygodnych fotelach siedziały Wiktoria i jej przyjaciółka Natalia. Kobieta, która stanowczo zbyt często pojawiała się w mojej głowie, w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy mnie ujrzała, lekko się uśmiechnęła.
– O! Lepszy brat nadszedł!
Milan rzucił jej mało przyjazne spojrzenie, podszedł do swojej narzeczonej i od razu jego twarz złagodniała. Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdyby ktoś mi jeszcze rok temu powiedział, że mój brat znajdzie kobietę, która będzie umiała go nieco ułagodzić i sprawić, że na jego ponurej twarzy będzie pojawiał się uśmiech, dałbym mu namiar do dobrego lekarza. Ale teraz... sprawy miały się całkiem inaczej. I wiedziałem, że to, co on w tej chwili odczuwa, jest szczere. I prawdziwe. Już nie ukrywał własnych odczuć.
W przeciwieństwie do mnie.
Ja żyłem cały czas w ukryciu.
Maska.
To był mój ulubiony ubiór na każdą okazję.
– Cześć, Wiki. – Podszedłem do mojej przyszłej bratowej i pocałowałem ją w policzek.
– Hej, Armin. – Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Dzień dobry, Natalio. – Kiwnąłem głową do szatynki, a ta mrugnęła do mnie bezczelnie.
Czasami mnie rozbawiała, często zaciekawiała. Podskórnie wyczuwałem, że ona gra. Ukrywa coś. I wcale nie jest taka pewna siebie, za jaką chciała uchodzić. Jasne, w swoim świecie prawniczym musiała grać ostrą zawodniczkę, także po to, aby nie dać się pożreć przez zmaskulinizowany świat. Ale... coś w niej tkwiło. Czy miałem zamiar odkryć to, co ta pyskata prawniczka ukrywa? Tajemnice, każdy jakieś ma. A chyba nie chciałbym, aby ktoś odkrył moje. Na przykład długowłosa i długonoga Natalia Grońska.
W kancelarii miałam przejebany tydzień. Dzisiaj był piątek i udało mi się wyjść przez siedemnastą, od razu pojechałam do Wiktorii. Za niecały miesiąc wychodziła za mąż za tego dupka, Milana, „jestem panem świata”, van Landera. Znałam ich wspólną trudną i tragiczną przeszłość, dlatego wiedziałam, że uczucie, jakim ten koleś obdarzył moją przyjaciółkę, jest prawdziwe i szczere. I miałam tylko nadzieję, że długowłosy pan Milan nie skrzywdzi mojej Wiki, bo inaczej pokażę mu, co znaczy słowo „harpia”.
Tak właśnie mnie nazywał, cholerny egocentryk, co kiedyś podsłuchałam, gdy rozmawiałam z moją przyjaciółką przez telefon, a on darł się z drugiego końca domu: „Powiedz harpii, że czeka na ciebie gorący towar!”. Chciałam wówczas powiedzieć coś złośliwego, ale moja uprzejma zawsze przyjaciółka powiedziała, że musi kończyć, bo dzwoni kurier, i się rozłączyła.
Cała Wiki, robiła wszystko, aby nikogo nie urazić, i koniecznie chciała, abym zaprzyjaźniła się z jej przyszłym mężem. Ciężka sprawa. Ja tak łatwo nie wybaczałam. Wciąż pamiętałam, co odwalił Milan van Lander, i chociaż wiedziałam, że wpadł we własne sidła i zakochał się w mojej przyjaciółce, obecnie wielbiąc ziemię, po której stąpała, to jednak stare przewinienia nie były tak łatwo przeze mnie zapomniane.
Co innego jego brat. Armin van Lander. Stonowany, grzeczny, może nawet za grzeczny jak na mój gust, zawsze elegancki i uprzejmy. Gdyby nie był aż taki wygładzony, może nawet chciałabym coś z nim zdziałać. Czasami go podpuszczałam, uśmiechałam się zalotnie, rzucałam jakiś na wpół niegrzeczny żarcik, ale on zawsze odpowiadał mi tą swoją stonowaną uprzejmością. Nazwałabym go nudnym, gdyby nie to, że do końca coś mi w nim nie pasowało. Na przykład teraz.
Miałam na sobie ołówkową spódnicę i białą bluzkę, marynarkę odwiesiłam na oparcie krzesła w wielkim salonie Milana. Było cholernie gorąco, sierpień dawał czadu pod względem temperatur, więc odpięłam dwa górne guziki biurowej bluzki. Wprawdzie u Milana i Wiki w apartamencie była klimatyzacja, ale musiałam ochłonąć, bo w moim cholernym aucie zepsuła się klima, zamierzałam jechać na warsztat ją nabić, czy coś, tak więc droga z rynku na Ołtaszyn kosztowała mnie prawie udar. I teraz przyłożyłam szklankę napełnioną chłodną wodą z cytryną do dekoltu i westchnęłam.
– Szkoda, że lipiec był taki piękny deszczowy, szczególnie gdy byłam na urlopie nad polskim morzem – jęknęłam.
Gdy zerknęłam na Armina, ten patrzył na mnie, a w jego oczach przez ułamek sekundy dostrzegłam jakiś dziki blask. A może tylko mi się to wydawało? Sama nie wiem. W każdym razie wiedziałam na pewno, że poczułam dziwne latające gówniane motylki w brzuchu, co mnie bardzo, ale to bardzo zdenerwowało. Miałam zbyt wiele na głowie, aby dawać się porwać jakimś falom emocji, a już na pewno nie uczuć. A poza tym, serio? Nudny Arminek?
– Pogoda adekwatna do twojego charakteru – odezwał się złośliwie Milan. – Dziwne, że powodzi nie było.
Spojrzałam na niego i zmrużyłam oczy.
– Idąc tym tropem, to zaraz powinna uderzyć w nas trąba powietrzna. Cyklon Milan.
– Serio? – Wiktoria przewróciła oczami. – Możemy obgadać szczegóły naszego ślubu czy będziecie się teraz przerzucać złośliwościami?
– Nie będą – odezwał się zwykle milczący Armin. – W klubie wszystko przygotowane. Urzędniczka Stanu Cywilnego też już załatwiona.
– Kiedy to zrobiłeś, bracie? – Milan uśmiechnął się do swojego bliźniaka.
– Kiedy ty byłeś zajęty doprowadzaniem do szału naszych ludzi w dziale IT.
– Nikogo nie doprowadzałem do szału. Za tydzień mamy wdrożenie nowej apki, a testy nie wyszły tak, jak chciałem. – Van Lander wzruszył ramionami.
– Budynek jeszcze stoi? – wtrąciłam się uprzejmie, a Milan rzucił mi jadowite spojrzenie. – Okej, okej. – Uniosłam dłonie w geście poddania, bo nie chciałam sprawiać przykrości mojej przyjaciółce.
– Stoi – odparł krótko Armin. – Wróćmy do meritum.
Zdjął marynarkę od garnituru, który pewnie kosztował tyle co moja miesięczna pensja, i odpiął mankiety koszuli, wyciągając z nich onyksowe spinki. Kto teraz nosi spinki do mankietów? No tak. Armin van Lander, pieprzony bóg elegancji!
– Wysłałam ci, Wiki, namiar na panią z tej kwiaciarni na Biskupinie. Robi śliczne bukiety, a ja podsyłam jej klientów, bo ciężko ostatnio takim małym firmom, jak nowy polski ład postanowił je zarżnąć – zwróciłam się do przyjaciółki.
– Tak, widziałam, jutro do niej zadzwonię i chyba się tam przejadę.
– W razie czego, mogę pojechać z tobą, po weekendzie – zaoferowałam się.
– Super. – Uśmiechnęła się.
– A kaktusy mają? – Milan uniósł brew.
– Dla ciebie rosiczki – odparłam błyskawicznie.
Armin parsknął pod nosem, a ja spojrzałam na niego, bo naprawdę ten facet zdawał się jakby wykuty z głazu pozbawionego poczucia humoru i innych emocji. Ale natychmiast tego pożałowałam. Armin podwinął rękawy koszuli z jakiegoś cholernie drogiego materiału, odsłaniając opalone przedramiona, naznaczone grubymi żyłami. Spojrzałam na jego tors, zapewne ukrywał tam cholerny sześciopak mięśni i te apetyczne skosy bioder, które kiedyś widziałam u Milana, jak byliśmy we trójkę na basenie. Akurat Milan na mnie nie działał w TEN określony sposób, ale trzeba było przyznać, że był świetnie zbudowany. A Armin... hmm, chętnie zobaczyłabym go bez tej koszuli. W ogóle... chętnie poznałabym go bliżej, bo byłam więcej niż przekonana, iż wciąż ukrywa coś pod tą maską stonowanego pana prezesa.
– ...pojedziesz ze mną, Natalio? – Dotarł do mnie niski głos siedzącego na sofie faceta i zorientowałam się, że to Armin coś do mnie mówił. A ja gapiłam się na niego i marzyłam o jego...
– Hm, tak? – Zamrugałam i uśmiechnęłam się. – Dokąd?
– Do hurtowni alkoholi. Może wybierzesz wina, ja w sumie nie piję, więc...
– Sądzisz, że ja łoję non stop? – Zaśmiałam się.
– Prawnicy podobno dużo piją. – Z pomocą, której nikt nie chciał, nadszedł oczywiście Milan.
– Na pewno nie tyle, co twoi pracownicy z IT – błyskawicznie odbiłam piłeczkę.
– Nata... – jęknęła Wiktoria.
– Okej, okej. – Pokręciłam głową i utkwiłam wzrok w brązowych oczach Armina. – Jasne, że pojadę.
– Wcale nie chciałem ci uchybić, sugerując, że możesz nadużywać alkoholu – powiedział spokojnym tonem. – Uważam, że jako świadkowie powinniśmy się tym zająć, aby zrzucić z głów Wiktorii i Milana chociaż to – tłumaczył jak rozkapryszonemu dziecku.
– Jasne, jasne. Powiedz tylko kiedy.
– Umówiłem się jutro na dziesiątą rano.
Zajebiście, no to się wyspałam...
– Okej, a gdzie?
– Przyjadę po ciebie, będę o dziewiątej trzydzieści pod twoim domem. – Idealny organizator Armin uśmiechnął się delikatnie.
– A wiesz, gdzie mieszkam?
– Oczywiście.
No tak. Van Landerowie... Oni zawsze wiedzą wszystko.
– No, to mamy ustalone. – Wiktoria klasnęła w dłonie. – Chodźcie na tiramisu i kawusię. Sama robiłam! W sensie tiramisu!
Posiedzieliśmy jeszcze przy pysznym deserze, bo moja przyjaciółka rozwijała swoje talenty cukiernicze i nawet zdradziła mi, że jej marzeniem jest otwarcie małej lokalnej kawiarenki z własnymi wypiekami. Dochodziła dwudziesta, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Pożegnałam się z Wiki, Milanowi przesłałam buziaka, którego on złapał i wyrzucił teatralnym gestem za okno.
Wyszliśmy razem z Arminem. Szłam pierwsza i czułam, jak jego wzrok wypala mi dziurę w plecach. A może to była tylko moja projekcja? Cholera wie. Kiedy znaleźliśmy się na parkingu, ujrzałam jego czarnego suva, Lexusa RX, z idealnie czyściutką karoserią, jakby właśnie wyjechał z myjni. Kątem oka spojrzałam na moją ośmioletnią yariskę, z wgniotką na prawym błotniku, bo nie zauważyłam słupka, i śladami bytności ptaków na szybie.
– Podwieźć cię? – spytał uprzejmie Armin, patrząc na mnie z góry. Był o jakieś piętnaście, dwadzieścia centymetrów wyższy. Pachniał idealnie piżmowymi perfumami z domieszką cytryny i gdy stał tak blisko, znowu poczułam to dziwne łaskotanie w brzuchu. Cholera jasna!
– Nie, mam auto. – Wskazałam na seledynowego brudasa.
Brązowe oczy van Landera, okolone gęstymi czarnymi rzęsami, objęły spojrzeniem mój odrapany samochód i widziałam, że lekko zadrżał mu kącik ust.
Pieprzony snob!
– Wiem, że to nie limuzyna, która wyjechała właśnie z salonu, ale liczy się to, że jeździ i dowozi mnie z punktu A do punktu B, więc nie musisz być tak ostentacyjny! – warknęłam. Van Landerowie obaj zaczynali mnie wkurzać.
Armin popatrzył na mnie zdumiony, a potem uśmiechnął się lekko i pomyślałam, że z tym uśmiechem wygląda... fantastycznie. Pochylił się do mnie, jego zniewalający zapach otoczył mnie chmurą luksusu, a Armin powiedział, patrząc mi prosto w oczy:
– Natalio. To auto idealnie do ciebie pasuje.
– Tak? Bo jest ufajdane? – rzuciłam z wściekłością.
– Nie. Bo jest prawdziwe i ma charakter. I jest bardzo ładne. – Dotknął lekko kosmyka moich długich ciemnych włosów i mrugnął. – Jutro dziewiąta trzydzieści. Nie spóźnij się – dodał i poszedł do swojego wypasionego SUV-a.
A ja, po raz pierwszy od lat, nie wiedziałam, jak odpyskować.
Rozdział 2
Red Hot Chili Peppers Californication
Właściwie nie powinienem proponować tej wspólnej jazdy do hurtowni alkoholi, ale byłem ciekaw dziewczyny i w sumie lubiłem przebywać w jej towarzystwie. Prawda była taka, że spodobała mi się od pierwszej chwili, kiedy ponad rok temu mój brat zarzucił swoje macki na Wiktorię, a wraz z nią w naszym świecie pojawiła się nieznośna i pyskata Natalia Grońska. A teraz, wskutek rychłego małżeństwa Milana z Wiki, panna Natalia coraz częściej pojawiała się w moim życiu.
Złapałem się na tym, że lubiłem na nią patrzeć. Tak jak dzisiaj, u mojego brata, kiedy jej zwykłe gesty, odgarnianie włosów czy przykładanie szklanki z chłodnym napojem do dekoltu, sprawiły, iż miałem ochotę złapać ją za włosy i zmiażdżyć jej często wydęte pogardliwie usta własnymi. Musiałem to przyznać, często myślałem o tym, jak by to było zanurzyć się w jej ponętnym ciele. Była wysoka, szczupła, miała zajebiste nogi i całkiem spore piersi. O nich też często myślałem. Jak i o wielu rzeczach, o które nikt nigdy by mnie nie podejrzewał. Dobrze było zrobić sobie taką otoczkę ugrzecznionego nudziarza – łatwiej wtedy przemykać przez życie i spełniać się tam, gdzie nikt mnie nie zna i nie może rozpoznać.
Dzisiaj była sobota, jechałem zaraz po Natalię, aby załatwić kwestię alkoholi na wesele. A wieczorem... zamierzałem pójść tam, gdzie mogłem sprawiać, iż ludzie wyciągali na wierzch swoje pragnienia, żądze i słabości. Uwielbiałem to robić. Bo ludzie byli słabi, a ja pojawiłem się w ich życiu po to, aby im te słabości pokazać i pozwolić się z nimi pogodzić.
Kiedy dałem znać Natce, że jestem na dole, zadzwoniła moja komórka. Zobaczyłem, kto dzwoni, i zmarszczyłem brwi. Odrzuciłem połączenie. Teraz nie miałem czasu i możliwości swobodnej rozmowy, bo oto z bramy na Popowickiej już wyszła wysoka szatynka. Nie ukrywałem, że patrzenie na jej smukłą postać, gdy energicznym krokiem zmierzała do mojego auta, sprawiło mi ogromną przyjemność. I już nawet sobotni poranek nie był aż tak bardzo beznadziejny.
– Hej – sapnęła, gdy usiadła na miejscu pasażera. – Muszę kawę, a wszystko mi się psuje ostatnio. Ekspres zdechł – dodała z frustracją.
– Mogę podjechać do Maca na Grunwaldzki.
– A gdzie jest właściwie ta hurtownia? – Natka zmarszczyła śmiesznie nosek. Czasami była taka zabawna. W sumie... wszystko mi się w niej podobało, naprawdę powinienem walnąć się w głowę.
– Na Zaciszu, więc po drodze.
– Okej. Jakoś może dotrwam.
Zaśmiałem się, sięgnąłem do schowka pod prawym ramieniem i wyjąłem metalowe pudełko z cukierkami.
– Proszę. Z guaraną. Powinno postawić cię na nogi, a już na pewno dotrwasz do wypicia kawy.
– No nie wiem... – burknęła z powątpiewaniem, ale otworzyła pudełko i po chwili doszły mnie odgłosy spożywania przez nią pastylki. – Po co mnie ze sobą ciągniesz? Tak serio?
Pokręciłem głową. Czułem na sobie wzrok siedzącej obok mnie dziewczyny.
– Chciałem cię prosić o jakieś ulubione rzeczy Wiktorii. Filmy, książki, robię im taki mały upominek. To, co lubi mój brat, wiem, ale...
– Wiktoria kocha książkę Przeminęło z wiatrem. I film też, bo podkochiwała się niegdyś w Clarku Gable’u.
– O! Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnąłem się.
– W sumie... to miłe.
Zerknąłem na nią.
– Mianowicie?
– Że jesteś facetem, któremu się chce.
Oj tak. Wiele rzeczy mi się chciało. Już nie skomentowałem, bo zbliżaliśmy się do placu Społecznego, przemknąłem przez Most Grunwaldzki, po lewej stronie minęliśmy wrocławski Manhattan i już zbliżaliśmy się do McDonald’s, musiałem jedynie zrobić nawrotkę. Gdy Natka zaspokoiła swoje kawowe potrzeby, ruszyłem w kierunku Zacisza.
– Jak w kancelarii? – spytałem uprzejmie. Tak naprawdę chciałbym ją zapytać, czy kogoś ma, kiedy ostatnio uprawiała seks i czy lubi...
– Chujnia z grzybnią i patatajnią. – Parsknęła. – Mój szef jest fiutem, siedzę w sprawach korporacyjnych, a klienci czasami są idiotami. Nie wiem, jak mogą prowadzić swoje wielkie firmy. – Poczułem, że patrzy na mnie. – Ups, sorki. Ale ty wyglądasz na ogarniętego prezesa.
– Robię, co mogę. – Wzruszyłem ramionami.
– No, skromniś. – Natka uśmiechnęła się. – Przecież wiem, że ty i twój okropny brat jesteście geniuszami biznesu. FORBES nazwał was „golden twins”.
– Złote bliźnięta. Idiotyzm – mruknąłem. Podjeżdżaliśmy właśnie pod hurtownię. – Jesteśmy.
– Okej! – Natalia klasnęła w dłonie. – Sądzisz, że będziemy mogli przeprowadzić degustację?
– Nie sądzę.
– Szkoda. Dawno nie byłam nawalona przed południem!
– Powinnaś robić to, na co masz ochotę – powiedziałem poważnie. – Czasami trzeba gdzieś upuścić parę. Odreagować. Masz stresującą pracę.
– A ty co robisz, żeby się odstresować? Jesteś prezesem wielkiego korpo. To dopiero stres. – Natalia spojrzała na mnie zaczepnie, jej brązowe oczy błyszczały psotnie.
– Gram w szachy. Łowię ryby – odparłem poważnie.
Natalia popatrzyła na mnie osłupiałym wzrokiem.
– Serio? – Potrząsnęła głową.
– A nie wyglądam na takiego?
Zmrużyła oczy i zagryzła wargę. Akurat na to ostatnie, to ja miałem wielką ochotę. Chciałem ją całować i gryźć. Przełknąłem ślinę. Byłem cholernym masochistą, przebywając tak blisko w towarzystwie jedynej kobiety, która w taki sposób na mnie działała!
– Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że tak. Ale... – Zmrużyła oczy, jakby mnie oceniała. – Coś w tobie tkwi, co pozwala mi sądzić, że jesteś całkiem inny. I że masz w sobie coś dzikiego.
Zaśmiałem się pod nosem.
– Średnio trafna analiza, pani mecenas. Jeśli chodzi o dzikość, to ostatnio miałem w sobie nieco dziczyzny z knajpy w rynku. Chodźmy, czas pooglądać alkohole.
– Zawsze sądziłam, że należy je pić, a nie oglądać. – Natalia mruknęła pod nosem i wysiadła z samochodu.
Wciąż żartując, weszliśmy do hurtowni.
To całe przedpołudnie z Arminem van Landerem było... kompletnie abstrakcyjne! Muszę przyznać, że ten facet ostatnio często mnie zaskakiwał. Na początku postrzegałam go jako sztywnego pracoholika, snoba, kochającego forsę, władzę i porządek. Ułożonego, trochę nudnego, zbyt przystojnego i idealnego. To mnie właśnie uderzało. Był tak odmienny od własnego brata. No, ale przecież to, że byli bliźniakami, nie oznaczało, że będą do siebie podobni charakterologicznie. Wystarczyło, że wyglądali podobnie, aczkolwiek Milan nosił się jak gwiazda rocka, długie włosy, tatuaże, bransoletki. Do tego zwykle skóra, motocykl.
A Armin miał zawsze krótkie, idealnie przystrzyżone włosy, garnitury od Armaniego i zegarki Patek Phillippe na nadgarstku. Był nieznośnie uprzejmy i łagodny. Lecz... no właśnie, co, Natka?
Podobał ci się, ale był zbyt grzeczny? Wolałaś złych chłopców? Daj spokój, miałaś poważniejsze problemy na głowie.
Dzisiaj był właśnie ten dzień. Kiedy Armin odwiózł mnie do mojego trzypokojowego mieszkania na Popowicach, uderzyła mnie panująca w nim cisza. Brakowało tutaj bliskiej mi osoby, która wpadła w poważne kłopoty, a w tej chwili tylko ja mogłam jej pomóc. Dzisiaj wyjątkowo odczułam jej brak. Bo to były jej urodziny, które musiała spędzić daleko ode mnie. A ja nie mogłam być przy niej, przytulić, złożyć życzeń, pośmiać się, potańczyć, napić się czerwonego wina i obejrzeć wspólnie Wichry namiętności, komentując przy tym, jaki Brad Pitt jest smakowity. Mogłam zadzwonić do Tobiego, ale on przeżywał właśnie wielką miłość i wraz ze swoim Mateuszem wylecieli na upojny tydzień do Barcelony. Dlatego wiedziałam, że dzisiaj... pójdę tam, dokąd wielokrotnie się wybierałam, ale tchórzyłam.
Jeden z moich korporacyjnych klientów – za to, że wykaraskałam go z podatkowego bagna – podarował mi tajemniczą wejściówkę do równie tajemniczego klubu, do którego zwykły śmiertelnik nie miał szans wejść. Klub nosił nazwę Black Mirror. Całkiem tak jak ten dystopijny serial na Netflixie, który namiętnie oglądałam. Podobno można było w tym klubie realizować swoje fantazje i dać upust przepełniającej frustracji. Do tego miejsca można było wejść tylko za poleceniem, poza tym wszyscy z obsługi nosili maski. Klienci także mogli ukrywać swoje twarze, ale nie było to obligatoryjne. Obowiązywał tam też zakaz uprawiania seksu. Ale można było, na przykład, strzelać na strzelnicy, walczyć w klatce, rozbijać przedmioty, zatańczyć na rurze, a nawet zrobić striptiz. Spróbować bieługi z szampanem, zrobić tatuaż lub skorzystać z usług doświadczonego piercera. Jeżeli ktoś tylko coś sobie zażyczył, mógł to mieć, oczywiście w granicach prawa.
Już rok temu usłyszałam o tym miejscu, ale nigdy nie mogłam dotrzeć do kogoś, kto by mnie tam wprowadził. A potem wydarzyły się te wszystkie rzeczy z moją przyjaciółką, a także ja sama znalazłam się w niefajnej sytuacji i... zapomniałam. Ale teraz, ostatnio... czułam, że świat i ściany na mnie napierają. Dlatego musiałam zrobić coś, co pozwoli mi chociaż na chwilę odzyskać równowagę. Bo była mi ona potrzebna do dalszego funkcjonowania i walki o odzyskanie tej, którą kochałam całym sercem. A która zdawała się wcale tej miłości nie potrzebować.
Po południu zrobiłam sobie szybki obiad: kurczaka w sosie śmietanowym z makaronem i serem. Później trochę posprzątałam, ale bez szaleństw, i zaległam z drinkiem przed telewizorem, by obejrzeć serial o królowej Elżbiecie. W międzyczasie zadzwoniła moja przyjaciółka.
– Co tam? – odebrałam, wygodniej wyciągając się na kanapie.
– Chciałam zapytać, czy udało się wam wszystko załatwić? – Wiktoria odezwała się ciepłym głosem. Była taka delikatna, a jednocześnie charyzmatyczna. Nie dziwiłam się, że ten dupek, Milan, zwariował na jej punkcie.
– Tak, złożyliśmy zamówienia. Armin w sumie doskonale wiedział, czego oczekujecie. Dla każdego będzie coś dobrego.
– To super. – Wiktoria westchnęła. – A jak się dogadujesz z Arminem? – spytała ostrożnie.
– Ale co masz na myśli? Czy dobrze się dogadaliśmy względem alkoholi? – Parsknęłam.
– Nooo, tak ogólnie. Armin jest bardzo miły.
– Taaak. – Ziewnęłam. – Jest spoko.
– Może... Wiesz, on nikogo nie ma.
Już wiedziałam, w jakim kierunku zmierzają niezgrabne słowa mojej przyjaciółki.
Pokręciłam głową sama do siebie.
– Nie idę tą drogą, mała.
– Ale co? – Wiktoria nie umiała udawać ani kłamać.
– Nic. – Wstałam i sięgnęłam po butelkę z wodą. – Żadnego swatania.
– Wcale nie o to mi chodziło. Po prostu... oboje jesteście zapracowani i pomyślałam, że nasz ślub to doskonała okazja, żebyście lepiej się poznali. A może coś z tego wyniknie?
– Oj, Wiki, Wiki. Niepoprawna romantyczko. – Zaśmiałam się pod nosem. – Armin może jest przystojny i ujmujący, ale w żaden sposób nie przystaje do mojego typu faceta. Poza tym... – Westchnęłam. – Teraz mam tyle innych rzeczy na głowie, że szukanie faceta jest na samym końcu mojej listy priorytetów. Ale wiesz co?
– Tak?
– Na czele mojej listy znajduje się jeden, bardzo poważny temat.
– Co, mianowicie? – Wiktoria westchnęła.
– Ty, ja, Tobiasz, twoje koleżanki, goli faceci, szampan, wódka, muzyka – zaczęłam wymieniać.
– Nie...
– Półnadzy tancerze, jakiś strażak, policjant, niegrzeczna Wiktoria... – kontynuowałam.
– Natka... – W głosie przyjaciółki usłyszałam ostrzeżenie.
– I cała noc nasza, do białego rana, same brzydkie zabawy.
– Nawet nie myśl...
– Tak, tak. Właśnie cały czas o tym myślę! – Zaśmiałam się. – Kochanie, twój panieński będzie epicki! Do tego stopnia, że zapisze się na kartach historii tego miasta!
– Hm, tak... muszę kończyć. – Wiktoria definitywnie nie umiała kłamać.
– No dobrze, ale nie łudź się, że odpuszczę. Nie ma takiej opcji, kochana.
Kiedy się rozłączyłyśmy, zaśmiałam się pod nosem, zerknęłam na zegarek, który wskazywał osiemnastą czterdzieści. Zwlekłam się z łóżka i poszłam pod prysznic. Musiałam się wyszykować, na dwudziestą pierwszą zamierzałam pojechać do Black Mirror. I dobrze się bawić. A na pewno sprawić, że chociaż na tę jedną sobotnią noc zapomnę o syfie, w jakim brodzę od kilku miesięcy.
Rozdział 3
Teddy Swims Lose control
Kiedy wysiadłam z ubera na wrocławskim trójkącie, dochodziła dwudziesta druga. Jakoś nie mogłam się wyszykować, a potem przez niemal czterdzieści minut zastanawiałam się, czy w ogóle wychodzić z domu. W sumie trochę się bałam, wokół tego klubu krążyły miejskie legendy, a jedna bardziej fantastyczna od drugiej. Podobno właściciel był świrniętym miliarderem, a niektórzy pisali na forach, że klubem zarządzała kasta... wampirów. To mnie akurat bawiło, dziwiłam się, że w dwudziestym pierwszym wieku ludzie wypisują takie bzdury.
Podeszłam do odrapanych nieco drzwi i zadzwoniłam całkiem nowym domofonem. Po chwili odezwał się kobiecy głos:
– Tak?
– Na zaproszenie.
– Proszę podać kod – rozległo się w głośniku.
Nieco zestresowana obróciłam czarny kartonik, na którym była tylko nazwa klubu. Nagle dojrzałam mały złoty napis w dolnym rogu.
– Redlist.
Swoją drogą, wszystko mnie trochę bawiło. Bufonada, po co takie szpiegowskie zagrywki? Po chwili zabrzęczał zamek i drzwi ustąpiły. Znalazłam się w korytarzu, który był dyskretnie podświetlony. Z boku dostrzegłam fluorescencyjne strzałki, które kierowały mnie najpierw prosto, a potem w lewo. Doszłam do holu, w którym czekali na mnie jakaś kobieta i facet. Ukłonili się i kobieta w milczeniu sięgnęła po vipowską przepustkę. Oboje mieli na twarzach maski. Kobieta zeskanowała kartonik specjalnym czytnikiem i zwróciła się do mnie dziwnym, sztucznie modulowanym głosem.
– Odtąd jest tu pani całkowicie incognito. Proszę nie używać swoich prawdziwych danych, a na twarzy może pani nosić to. – Podała mi czarną maskę ze złoceniami, takimi samymi, jakie znajdowały się na logo klubu.
Pokiwałam głową i założyłam maskę. Kobieta pomogła mi ją zawiązać na tyle głowy. W sumie poczułam się jak w jakimś filmie grozy, choć bardziej w dramacie erotycznym, jedno i drugie wpłynęło na mnie podniecająco, byłam zafascynowana. Zapowiadał się ciekawy wieczór.