Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gangsta Paradise. Katan to drugi tom nowej serii o ciemnej stronie miasta.
Jędrzej Katański pracuje dla bossa Reno. Jest ochroniarzem jego dziewczyny, Marii, i syna Antoniego oraz współwłaścicielem modnego klubu Prozac.
Od momentu, kiedy poznał przyjaciółkę Marii – Alinę Lato, nie może uwolnić się od myśli o pięknej wygadanej blondynce, która pracuje w Prozacu. Sam ma problem z komunikacją. Wskutek tragicznych wydarzeń sprzed dwudziestu lat milczy i porozumiewa się tylko półsłówkami. Jednakże bezkompromisowa Alina nie zamierza odpuścić, gdyż zakochała się w milczącym blondynie o zielonych oczach. Zresztą Alina ma także inne powody, aby zbliżyć się do groźnego gangstera.
Drugi tom gangsterskiego romansu to historia Katana i Aliny, których próbował zniszczyć nie tylko okrutny los. To również piękna opowieść o sile miłości, odkupieniu, namiętności i nadziei na lepsze jutro.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DLA WSZYSTKICH WRAŻLIWCÓW
I INTROWERTYKÓW ŚWIATA
Dwadzieścia lat wcześniej
Jej ostre szpony wbiły się w moje chude przedramię. Zdarzało się, że nie dojadałem, a jeśli trafił się większy posiłek, albo udało mi się coś skubnąć z kuchni, zawsze dbałem o to, aby on najpierw zjadł. Dzisiaj znowu byłem bardzo głodny, ale teraz martwiłem się o niego.
– Zostaw nas, zo... – Próbowałem się wyrwać.
– Milcz! Cisza! Co ja ci mówiłam? Twój głos działa mi na nerwy, masz być cicho, gówniarzu! – Spojrzała w stronę łazienki. Uśmiechnęła się demonicznie, a ja poczułem parcie na pęcherz. Nie lubiłem, gdy tak patrzyła, bałem się. Ale nie jej, tylko o niego. Zawsze myślałem tylko o nim.
– Ja...
– Cisza! Nic nie mów! Ani mruknij, ani drgnij! Zamknij ryj! Zamknij pieprzony ryj, bo ci go wyrwę! – Złapała mnie za twarz i wrzuciła do pokoju. Otworzyła szafę.
Zobaczyłem w jej dłoniach taśmę klejącą. Oczy rozszerzyły mi się ze strachu. Nie mogłem już wymówić ani słowa.
Ani jednego pieprzonego słowa.
Nic.
Nic.
Ni...
...
PROLOG
Wiedziałem jedno. Jeżeli coś jej się stanie, nic mnie nie powstrzyma przed zniszczeniem tego chorego świata i zmieceniem z jego powierzchni tych, którzy stanęli mi na drodze.
Może i mało mówiłem, ale za to działałem. Nie słowa, lecz czyny były ważne.
Dlatego przygotowałem tę akcję.
Bo musiałem chronić mojego bossa.
I musiałem chronić ją.
Musiałem, bo kiedyś... nie zdołałem ochronić jego.
ROZDZIAŁ 1
Iris, The Goo Goo Dolls
Klub pulsował muzyką, feeria świateł wspomagała wrażenie przebywania w jakimś alternatywnym świecie, w którym ludzie na chwilę pozbywali się problemów. Byłem w naszej loży. Pako tuż obok badał anatomię jakiejś swojej nowej zdobyczy, a ja wpatrywałem się w dziewczynę, która siedziała przy barze. Chwilę wcześniej skończyła swój występ na scenie – jej taniec na rurze wywołał ogrom braw i pewnie pojebanych myśli u wgapiających się w nią frajerów... których chętnie utopiłbym na bagnach za Siechnicami. Ale nie mogłem nic zrobić, bo wcześniej wiele razy pokazałem się jej z nie najfajniejszej strony, co sprawiło, że teraz w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać.
Tydzień temu wróciliśmy z Wybrzeża. Maria zamieszkała z Reno już na stałe, wyglądali na bardzo... zakochanych. Wszystko sobie wyjaśnili i chyba nawet szykował się nam ślub czy coś. Nic o tym nie mówili, ale jakoś umiałem odczytywać ludzi. W sumie niewiele mnie to obchodziło, no, może trochę, bo w końcu sprawa dotyczyła bossa, a Marię polubiłem, chociaż w życiu bym się do tego nie przyznał.
Reno i Maria spotkali się w Sopocie po kilku tygodniach, pierwszy raz od czasu tych wszystkich wydarzeń, i potem spędziliśmy tu jeszcze tydzień. I znowu byli razem. Wraz z Marią do miasta przyjechała też Alina. Dziewczyna, która niesamowicie mnie wkurwiała samą swoją obecnością. Co było kompletnie popaprane, bo gdy jej nie widziałem, czułem się tak, jakbym został odcięty od tlenu. Idiotyzm. Nie pojmowałem, o co chodzi.
Pamiętam, jak raz siedzieliśmy na plaży. Maria bawiła się z Antonim, a Reno wpatrywał się w nich, zupełnie jakby widział jakiś cholerny cud. Też tego nie kumałem. A wtedy na plażę weszła ona, Alina, ubrana w bikini. Zarzuciła na nie tylko jakąś kolorową szmatkę, którą zaraz i tak zdjęła. Położyła się na leżaku i zaczęła smarować swoje zajebiste ciało olejkiem. Siedziałem nieopodal pod parasolem i piłem chłodną wodę, którą przyniosła mi kelnerka. Włożyłem ciemne okulary, więc mogłem bez przeszkód oglądać poczynania przyjaciółki Marii. A było na co popatrzeć. Alina była wysoka, na bank miała powyżej metra siedemdziesiąt pięć, a do tego dochodziły długie nogi – do samego pieprzonego nieba – wąska talia, zajebisty biust, piękna twarz i gęste blond włosy. W komplecie niebieskie oczy w ciemnej oprawie i pełne usta. Taka rasowa blondyna – mogłaby być przedstawiana jako ideał kobiety. Zapewne Ewa z raju, jeśli istniała, wyglądała jak ona. Ale ja nie byłem frajerskim Adamem i wiedziałem, że na pewno nie dam się wmanewrować w jakieś gówno. Takie kobiety nosiły miano trucicielek. O tak, a Alina na pewno coś zatruła, może tę wodę, którą piłem, bo nie mogłem oderwać od niej cholernego wzroku. W głowie miałem prawdziwe kłębowisko myśli, z których każda przestawiała mnie i ją w bardzo dzikich i namiętnych konfiguracjach. Oczywiście nie chodziło tutaj tylko o to, że Alina pociągała mnie jako kobieta. Odkąd ją poznałem, nieustannie siedziała mi w głowie. Od momentu, gdy bezczelnie władowała się do mojej beemki zaparkowanej przed klubem Prozac. Przez całą drogę na Jagodno, gdzie mieszkała, słuchałem jej flirciarskich tekstów, na które nie potrafiłem zareagować. Co mnie nieprawdopodobnie wkurwiało. Nigdy w życiu nie przydarzyło mi się, aby jakakolwiek kobieta aż tak bardzo zajmowała moje myśli.
Tak samo jak właśnie teraz. Jej występ był niesamowity – seksowny, ale też pełen pasji, namiętności i artyzmu. Oczywiście to ja go dostrzegałem, bo większość dupków śliniła się do jej cycków i kształtnego tyłka. Oczami wyobraźni już widziałem, jak sięgam po swój ulubiony karabinek TAR-21, wyprodukowany specjalnie dla Mosadu, i strzelam do wszystkich pierdolonych neandertalów, w których głowach pojawiła się moja Alina. Jednak... Po pierwsze, jasne, że nie zamierzałem iść siedzieć za skurwieli, którzy i tak nie stanowili dla mnie żadnego zagrożenia, a po drugie... Alina nie była moja. I nigdy nie będzie. I w tym właśnie tkwił cały problem. Ja sam stanowiłem cholerny problem. Gdybym chociaż potrafił wyartykułować to, co we mnie siedziało. Ale zazwyczaj było tak, że nie umiałem ubrać w słowa myśli, które przypuszczały prawdziwy szturm na mój umysł. W szkole w głowie miałem już całe równania rozwiązane, a gdy musiałem to samo rozwiązać na tablicy i jeszcze tłumaczyć krok po kroku, bo tego wymagała nauczycielka, nie potrafiłem. Tylko stałem i milczałem. Szybko położyli na mnie krzyżyk, uznając, że jestem opóźniony. A ja matematykę na poziomie akademickim miałem w jednym paluszku. Pisałem ludziom z polibudy prace na zaliczenie. I zgarniałem za to kasę. Pako, który był moim przyjacielem, wiedział o moim... nazwijmy to ubytku i zawsze niesamowicie się wkurwiał, gdy ktoś nazywał mnie milczącym debilem. A ja się tym nie przejmowałem. Nie potrzebowałem ludzi. Miałem Pako, bossa i jego synka, którego chroniłem, a teraz także Marię. Reszta świata mogła się iść jebać.
Ale był jeszcze ktoś. Ona. Cudowna blondynka, niekiedy o smutnym spojrzeniu, a czasami z wkurwem na twarzy. Szczególnie gdy rozmawiała ze mną, a ja doprowadzałem ją do szału swoim milczeniem. Właściwie nie mogłem nazywać tego rozmową, to wielki eufemizm. Wiedziałem o tym. Ale nic nie potrafiłem na to poradzić. Nasze dialogi rozgrywały się tylko w mojej głowie.
Tak jak teraz, gdy zauważyłem, że jakiś koleś w jedwabnej koszuli o gładko zaczesanych ciemnych włosach przysiadł się do Aliny, która przy barze żartowała z naszą barmanką. Coś powiedział do dziewczyny, a ta się zaśmiała. Po chwili kiwnęła głową do Sylwii, a ona postawiła przed nimi szklanki z wódką z lodem i limonką. Alina chwyciła swojego drinka i wypiła, przylizany typ zrobił to samo. Ja tymczasem siedziałem w naszej loży i obserwowałem tę wkurwiającą scenę.
– Sądzisz, że jak tak będziesz się gapił, to gościu spali się na proch? Nie jesteś Supermanem. Po prostu podejdź tam, obejmij Alinę i powiedz chujowi, żeby spierdalał. – Pako jak zawsze okazał się pomocny. Równie pomocny co brak papieru przy rozwolnieniu.
– Nie obchodzi mnie jakiś kolo. – Wzruszyłem ramionami i napiłem się wody. Piotrek i boss byli chyba jedynymi osobami, przy których mówiłem więcej. A ostatnio także Maria. Za to przy Alinie kompletnie się blokowałem.
Kumpel nadal się we mnie wgapiał. Spojrzałem na niego spod byka.
– Nie no, jasne. A to, że właśnie obejmuje twoją, sorry, NIE twoją Alinę, to też żaden problem?
Odwróciłem się gwałtownie w stronę baru. Dupek faktycznie trzymał swoje pierdolone ramię na szyi dziewczyny, uśmiechał się i coś do niej mówił. Alina zrobiła gest, jakby chciała się odsunąć, ale po chwili się roześmiała. Lecz w końcu zrzuciła z siebie jego rękę. Ale on... ponowił gest. Zmrużyłem oczy i spojrzałem na Pako.
– Miętus! –Piotrek kiwnął głową w stronę naszego zaufanego żołnierza. –Składamy kanapkę! – rozkazał.
We trójkę błyskawicznie znaleźliśmy się przy barze. Robiliśmy to setki razy, przeważnie dla Piotra, kiedy upatrzył sobie pannę, przy której kręcił się jakiś narzucający się (albo i nie) frajer. Miętus wylewał na koszulę dupka wodę, ten obracał się wkurwiony, a wtedy ja waliłem go w splot słoneczny i wyprowadzałem. Tymczasem Pako czarował piękną damę. W moim przypadku czarowanie nie wchodziło w grę. Ale teraz wszystko odbyło się wedle dokładnie takiego scenariusza.
– Co? Gdzie? – Alina była wyraźnie zdezorientowana. – Czego chcesz, Katan? – Zawiesiła na mnie wściekły wzrok. – Gdzie Radek?
– Kto?
– Boże. Nie mam do ciebie zdrowia. – Dopiła drinka. – Czy dasz mi wreszcie spokój?
– Nie – odparłem, wpatrując się w jej usta. O tak, minęło kilka miesięcy, a ja wciąż czułem jej smak. Zniewalający i podniecający smak dziewczyny, która doprowadzała do tego, że miałem ochotę wyjść z mojej bezpiecznej ciszy i zacząć krzyczeć.
– Dlaczego to robisz? Powiedz mi, Jędrzej.
Kurwa.
Przełknąłem ślinę.
– Muszę. Po prostu.
– Wiesz, myślałam, że tam, nad morzem... jakoś się otworzysz. Spotykaliśmy się codziennie, sądziłam, że... po prostu pogadamy... jak ludzie. Ale ty jak zwykle milczałeś. I tylko patrzyłeś na mnie. A ja... chciałabym cię poznać, chciałabym...
– Lubię – odparłem cicho i pochyliłem się ku niej tak blisko, że poczułem jej zapach. Kurwa, to było złe, wiedziałem o tym. Potem skończę samotnie pod prysznicem, wizualizując sobie tę zjawiskową kobietę obok siebie, wciąż czując aromat jej skóry, którą pragnąłem całować i lizać. I gryźć. I ssać.
Dostrzegłem, jak rozszerzyły się niebieskie oczy Aliny i poczułem, że robię się twardy. Przy niej chodziłem ciągle podniecony i znajdowałem się w stanie nieustannej czujności. Musiałem coś z tym zrobić.
– Co lubisz? – Zamrugała zdezorientowana. Nic dziwnego, bo przy kimś takim jak ja można było dostać jebanego wylewu.
– Lubię na ciebie patrzeć – wydukałem. Poczułem, jak coś łapie mnie za gardło, jakby ktoś założył mi garotę. Byłem zdrowo popieprzony i wiedziałem, że w życiu nie będę w stanie otworzyć się przed tą dziewczyną.
Bez słowa zeskoczyłem z wysokiego stołka, na którym wcześniej siedział przylizany facet i... wyszedłem z klubu – udając sam przed sobą, że nie słyszałem nawołującej mnie Aliny.
Już na zewnątrz złapał mnie Pako. Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem, zapewne coś pomiędzy „odpierdol się” a „pilnuj jej!”.
Wsiadłem do samochodu zaparkowanego na placu Solnym, przy którym mieścił się nasz klub, odpaliłem silnik, włączyłem kawałek, który jednoznacznie mówił o tym, jak porąbany jestem, i ruszyłem w stronę mojego mieszkania przy Drobnera. Wiedziałem, że reszta nocy będzie bezsenna.
I nie chcę, żeby świat mnie widział.
Bo nie sądzę, żeby oni zrozumieli.
Gdy wszystko jest skazane na zniszczenie.
Chcę tylko, żebyś ty wiedziała, kim jestem[1].
Naprawdę... zabiję go. Po raz kolejny i kolejny... Gdybym chociaż raz zrealizowała to, co chciałam w towarzystwie tego cholernego mruka, nie żyłby już jakieś dwadzieścia razy! Odkąd go poznałam... funkcjonowałam jak na narkotykowym haju. Musiałam go widzieć, spotykać, chociaż potem wkurzałam się sama na siebie, że ponownie się w niego wkręcałam. Dla własnego zdrowia psychicznego powinnam się całkowicie od niego odciąć.
Był dziwny, milczący, ponury. Ciągle marszczył ciemne brwi nad tymi cholernie zielonymi oczami i wpatrywał się w człowieka tak, jakby zaraz miał wyciągnąć ten swój pistolet, który nosił na szelkach pod skórzaną kurtką, i strzelić między oczy. Jasne, że wiedziałam o broni. Po pierwsze, miałam świadomość, kim jest i co robi oraz dla kogo pracuje. Po drugie, kiedyś w Prozacu, gdy po raz pierwszy tańczyłam, a on mnie pocałował, krótko i szybko, ale za to tak, że prawie wysłał mnie w kosmos, objęłam go i wyczułam spluwę. Po trzecie... to Katan. Ochroniarz i ponury żniwiarz, jak go czasami nazywa Pako. Swoją drogą, jak oni mogli się przyjaźnić? Zupełne przeciwieństwa. Tak jak i my. No i znowu to samo... zbyt dużo o nim myślałam. Byłam w nim zakochana. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy i wciąż nie mogłam sobie z tym poradzić. Co stanowiło dla mnie cholerne ostrzeżenie, bo nie tak to planowałam. Ale... plany swoje, a moje samotne i spragnione miłości serce swoje. Tak, ostra blondyna, wamp, sexy Alina była cholernie samotną kobietą. O czym wiedziała chyba tylko Maria.
A teraz siedziałam przy barze i ponownie czułam się tak, jakbym została właśnie wyrzucona z łódki na środku morza. Sylwia oczywiście była świadkiem tej sytuacji. Potem pochyliła się do mnie i przysunęła w moją stronę świeżutkiego drinka.
– On jest dziwny, wszyscy to mówią. Wszyscy się go boją. Daj sobie z nim spokój, Linka.
Pokiwałam głową, wzięłam szklankę i poszłam w stronę jednej z lóż. Miętus stał niedaleko i gapił się na mnie. Wkurzona ruszyłam do niego.
– Nie musisz mnie pilnować.
– A jednak muszę.
– On ci kazał?
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
Sfrustrowana warknęłam, odstawiłam drinka, po czym odwróciłam się i udałam w stronę wyjścia. Tam oczywiście trafiłam na Pako.
– Wychodzisz już?
– Tak! Mogę? – Zgrzytnęłam zębami.
– Odwiozę cię, daj mi chwilę.
– Wiesz co, Pako? Mieszkam w tym mieście od urodzenia. I potrafię odwieźć się sama. Nara!
Nie czekałam na reakcję najlepszego kumpla Katana, tylko wyszłam na zewnątrz i wezwałam Ubera.
Gdy dotarłam do mieszkania, dochodziła trzecia nad ranem. Sądziłam, że nie zasnę, ale odpłynęłam niemalże w chwili, gdy przyłożyłam głowę do poduszki. I oczywiście śniłam. O nim.
W niedzielny poranek obudził mnie uporczywy dzwonek komórki. To była moja matka. Z jękiem potarłam twarz, odchrząknęłam i odebrałam połączenie.
– Nie obudziłam cię? – Jej głos jak zawsze był chłodny.
– Owszem, nad ranem wróciłam z pracy.
– Hm, tak. – Mama doskonale wiedziała, czym się zajmuję, ale oczywiście traktowała ten fakt na zasadzie różowego słonia w kącie pokoju.
– O co chodzi?
– Przypominam ci, że Arletka ma za dwa tygodnie urodziny. Robimy przyjęcie w ogrodzie. Są zamówione namioty, gdyby padało.
Arletka to najstarsza, dziesięcioletnia córeczka mojej starszej siostry, Amandy. Miałam jeszcze dwóch bratanków: pięcioletniego Aleksa i dwuletniego Amadeusza. Taka obsesja na punkcie litery A. W każdym razie Amanda i jej mąż Arkadiusz stanowili modelową rodzinę i byli ukochanymi córką i zięciem dla mojej matki. Ja... lepiej nie mówić.
– Oczywiście, że pamiętam. Mam już prezent. Ale to jeszcze trochę czasu.
– To urodziny naszej księżniczki. Wnuczki Jana Lato! Chyba nie sądzisz, że nie trzeba się wcześniej przygotować!
– No tak, niewątpliwie to, że jest wnuczką mojego ojca, to najważniejszy aspekt tej uroczystości.
– Och, nie zaczynaj. Zapisz sobie dokładny termin! Impreza rozpoczyna się o trzynastej.
– Dobrze, przyjadę – odparłam. Nagle poczułam się podwójnie zmęczona. Rozmowy z matką zawsze mnie niesamowicie wyczerpywały.
Rodzice mieszkali w Kobierzycach pod Wrocławiem, gdzie mieli wielką rezydencję. Ojciec był właścicielem jednej z wiodących firm farmaceutycznych w kraju, a także zastępcą wójta i szykował się do dalszej kariery politycznej. Zamierzał kandydować do senatu.
Od lat nie mieszkałam z nimi.
Nie znajdowałam się na liście ich ulubionych dzieci.
Byłam czarną owcą.
I to tylko dlatego, że pragnęłam żyć na własnych warunkach.
– A i ubierz się ładnie, ale nobliwie. Będzie syn wójta.
– A co to ma do rzeczy? – sapnęłam ze złością.
– Nie bądź głupia. Już raz dałaś mu kosza, ale on wciąż o ciebie dopytuje. Weź się w garść, Alina, jesteś moją córką, chcę zapewnić ci bezpieczną przyszłość.
– Dobrze, mamo. Będę u Arletki. Muszę kończyć, ktoś dzwoni do drzwi.
Rozłączyłam się i ze złością rzuciłam komórkę na łóżko. Nie miałam ochoty dyskutować z matką o planach dotyczących mojego zamążpójścia za Marka Swornickiego, którego oświadczyny odrzuciłam rok temu. Nie chciałam, aby ktokolwiek nakazywał mi, jak żyć. Studiowałam, pracowałam, wynajęłam mieszkanie i w końcu mogłam wziąć głęboki oddech. A potem... zrobiłam jedną głupią rzecz, za którą teraz należało odpokutować. I naprawdę nie miałam pojęcia, jak wybrnąć z tego impasu.
Po południu doszłam do siebie, zrobiłam nawet obiad. Później zaległam na sofie i włączyłam jakąś komedię na Netfliksie. Myślałam o Katanie, a także o tym wszystkim, co jakiś czas temu wydarzyło się w moim życiu. O konsekwencjach, które teraz musiałam ponosić. I o tym, co byłam zmuszona zrobić... Pełna obrzydzenia do siebie sięgnęłam po komórkę i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Nie sądziłam, że odbierze ode mnie połączenie, ale jednak zrobił to. Niski głos, lekko zachrypnięty, zdawał się dotykać mnie niemalże cieleśnie. Poczułam dreszcz i przyjemne łaskotanie w dole brzucha. Zacisnęłam na nim dłoń.
– Hej – powiedziałam spokojnie, chociaż moje serce biło jak oszalałe.
– Hej. – Usłyszałam tylko, a potem Katan oczywiście milczał. Ja także.
W końcu odchrząknęłam i powiedziałam już moim zwykłym, swobodnym tonem.
– Obudziłam cię?
Jezu, powinnam go teraz zapytać o pogodę! Co za beznadzieja!
– Nie.
– Mam się rozłączyć? – Znowu zaczęłam się denerwować.
Cisza.
Wciąż cisza.
Oddech.
Westchnienie.
– Nie – odparł cicho.
– Okej. – Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Jakieś dziwne ciepło zalało mi serce.
– Co... – Jego głos był zachrypnięty. – Stało się coś?
To było chyba najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek do mnie wypowiedział.
– Mam do ciebie pytanie. – Raz kozie śmierć!
– Jakie?
– Za dwa tygodnie moja mała siostrzenica ma urodziny. Niedaleko Wrocka. Czy... pojedziesz tam ze mną? – wyrzuciłam z siebie niemalże na jednym wydechu.
Cisza.
Czekałam cierpliwie.
– Zawieźć cię?
Nie zrozumiał.
– Chcę, abyś poszedł ze mną na to przyjęcie. Ze mną.
Cisza.
Oddech.
Przyspieszony.
– Z tobą?
– Tak, Katan. Jako moja osoba towarzysząca. Nie jestem w zbyt dobrych stosunkach z rodzicami i siostrą, ale siostrzenicę kocham. Lecz nie chcę być tam sama. – W końcu się zirytowałam. Nie miałam w sobie aż tak wielkich pokładów cierpliwości.
– I prosisz mnie? – Jego głos był pozbawiony jakiejkolwiek intonacji. Jakbym rozmawiała z automatem.
– Tak – odparłam cicho. Nagle pojęłam, jak głupie i naiwne to było. – Sorry, idiotka ze mnie. – Potrząsnęłam głową, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Tak właśnie wyglądała idiotka!
– Okej.
– Zgadzasz się, że jestem idiotką?
– Nie jesteś. Mam założyć garnitur? – spytał spokojnie.
Że co proszę?
Tak właśnie się rozmawiało z tym mężczyzną.
– Nie musisz. Chociaż chętnie zobaczyłabym cię w garniaku. – Zaśmiałam się.
– Okej.
– Ale do urodzin zostało trochę czasu. Chyba do tej pory jeszcze chociaż raz się zobaczymy. – Zaśmiałam się ponownie. Nieco nerwowo. Cholera, nieustannie stresowałam się przy tym facecie.
Znowu cisza.
– No... dobrze. To... dzięki. – Chciałam się rozłączyć. A wtedy Katan niespodziewanie zapytał:
– Wszystko okej?
Dobrze, że właśnie usiadłam na łóżku, bo gdybym stała, niechybnie bym upadła.
– Chcesz wiedzieć, co u mnie? – Parsknęłam.
– Nno... tak. – Wydawał się nieporuszony.
– Oprócz tego, że nadal mnie wkurzasz i nie potrafię przestać o tobie myśleć, to wszystko okej.
Bardzo szybki oddech.
Przełknęłam ślinę.
– Nie będę już. – Wreszcie się odezwał. Znowu ten jego niski głos pozbawiony emocji.
– Co nie będziesz?
– Cię wkurzać. Postaram się.
Przełknęłam ślinę.
– Dobrze. To... zobaczymy się w klubie?
Od wtorku do piątku stałam za barem, w soboty tańczyłam. Poniedziałki miałam wolne.
– Tak.
– I pojedziesz ze mną na te urodziny? – upewniałam się jak nastolatka.
– Tak.
– Okej. To... do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Oczywiście rozłączył się pierwszy. A moje serce waliło w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć. Z jękiem opadłam na poduszkę, ale nie potrafiłam pohamować szerokiego uśmiechu, który wypłynął mi na twarz.
A potem dostałam SMS-a od człowieka, którego nigdy nie chciałam poznać. I już później się nie uśmiechałam. Nie mogłam.
PRZYPISY