Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Tego nikt się nie spodziewał! Dilerka Emocji zaskakuje bonusowym tomem kultowej serii! I nie zawodzi – ten finał zwali was z nóg.
"Revenge" to wyjątkowy prezent Agnieszki Lingas-Łoniewskiej dla jej czytelniczek: specjalny tom uwielbianej serii Bezlitosna siła.
Do tej pory Wiktor Brudzyński nigdy nikomu z niczego się nie tłumaczył. Jako Revenge rozdawał ciosy każdemu, z kim miał na pieńku – na ringu i poza nim. Teraz jednak musi się nauczyć cierpliwości. Opieka nad nastoletnim bratem, który właśnie przechodzi okres buntu, to nie lada wyzwanie. A do tego Wiktorowi wpada w oko nieznajoma o kasztanowych włosach.
Oboje chcą zapomnieć o przeszłości. Ale ona nie chce zapomnieć o nich.
Laura Marczyk również jest na zakręcie. Dopiero co uwolniła się od przemocowego męża i próbuje się odnaleźć w nowym mieście i w nowym życiu. Czy będzie w nim miejsce dla Wiktora i kłopotów, które podążają jego śladem?
Być może. O ile Laura naprawdę pożegnała się z przeszłością. Jej eks jest bowiem innego zdania, a Revenge będzie musiał wrócić do gry, by ochronić ukochaną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich, którzy pokochali historię chłopaków z PantaRhei!
Pułapką nienawiści jest to, że zbyt mocno wiąże nas ona z przeciwnikiem.
Milan Kundera
Walkę miałem we krwi, stanowiła nieodłączną część mojego jestestwa. Kiedyś chciałem się zemścić, ale zrozumiałem, że to był błąd.
Lecz teraz… błędem było myślenie, że przeszłość odeszła i już nie wróci.
Najpierw trzeba się z nią rozprawić, a potem spróbować na nowo ułożyć sobie życie.
A ja jestem Revenge i zawsze odbieram to, co moje!
Białas, Drift
Rozglądałem się po mieszkaniu, które niedawno kupiłem, i zdałem sobie sprawę, że muszę władować w nie jeszcze jakieś pięćdziesiąt tysi, żeby dało się w nim zamieszkać. Mieszkanie było duże, miało prawie sto metrów kwadratowych, mieściło się na wrocławskim Ołbinie w jednej z poniemieckich kamienic i składało się z przestronnej kuchni oraz czterech pokoi. Znajdowało się naprzeciwko klubu PantaRhei. Z pełną premedytacją szukałem kwadratu właśnie tutaj. Z tym miejscem wiązało się mnóstwo wspomnień. Bolesnych, ale i oczyszczających. Ponad pięć lat temu stoczyłem tu walkę z dawnym przyjacielem, Konradem Klajzerem. Saturnem. Przepełniały mnie wówczas ból, silna potrzeba zemsty i nienawiść. Konrad był moim jedynym przyjacielem, a ja obarczyłem go winą za wszystkie nieszczęścia, które spotkały mnie w życiu. I chciałem go zabić. A o mały włos on nie zabił mnie.
Może i dobrze by się stało?
Potrząsnąłem głową. Przez kilka ostatnich miesięcy pracowałem nad tym, żeby nie wracać do tego kwasu, który zniszczył moje życie i prawie mnie unicestwił. Teraz miałem inne cele. Musiałem mieć.
Od głupich myśli oderwało mnie energiczne pukanie do drzwi. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem dwóch facetów w roboczych ciuchach. Jeden z nich trzymał metalową skrzynkę.
– Pan… – Wyższy przekrzywił głowę i odczytywał coś z kartki. – Wiktor Brudzyński?
– Tak. Panowie do elektryki?
– Taaa jest. W korytarzu już wszystko podłączone, zaraz będzie miał pan prąd.
– Okej, proszę. – Wpuściłem ich do środka.
Widziałem, że zerkają na mnie z pewnym niepokojem. Wzbudzałem takie odczucia u napotykanych ludzi. Miałem ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szerokie bary, wytatuowaną głowę, choć teraz trochę zapuściłem włosy, więc tatuaż nie był widoczny. Za to dziary na całym ciele już jak najbardziej. Moje niebieskie oczy lustrowały każdego tak, aż robiło mu się zimno. Nie miałem tak czarnego wzroku jak Patryk Rotter, właściciel PantaRhei, a kiedyś w klatce słynny Polluks, ale dorównywałem mu cholernie zimnym spojrzeniem. Dlatego starałem się być uprzejmy i nie pogłębiać wrażenia niepokoju, które ogarniało ludzi – a zwłaszcza facetów – w moim towarzystwie. Dziewczyny, kobiety… one z reguły reagowały całkiem inaczej.
Elektrycy szybko uporali się z podłączeniem prądu. Sprawdziliśmy, czy wszędzie świeci się światło i działają gniazdka. Wszystko było w porządku.
– Jest git, proszę tu podpisać. – Niższy podał mi długopis i zlecenie.
Podpisałem się, wyjąłem z kieszeni stówę i im podałem.
– Ale nie trzeba – wymawiał się wyższy.
– Na witaminy – mruknąłem.
Facet spojrzał na kolegę, szybko schował banknot do kieszeni i podziękował. Ten drugi też. Gdy zamknęli za sobą drzwi, wyszedłem na balkon. Zaczął się marzec, ale na dworze było całkiem ciepło. Patrzyłem na brukowaną ulicę, na wysokie poniemieckie kamienice i na klub PantaRhei.
W pewnym momencie w ulicę wjechało czarne bmw ze srebrnymi felgami. Wiedziałem, kto nim jeździ. Patryk Rotter. Nie myliłem się. Z auta wysiadł właśnie on – potężny facet z dłuższymi włosami. Po chwili otworzyły się też drzwi od strony pasażera i moim oczom ukazał się Konrad Klajzer. Saturn. Mój jedyny przyjaciel. Poczułem ukłucie w sercu. Tyle lat minęło… A ja ciągle wyrzucałem sobie, że tak to spieprzyłem. Wtedy miałem inną motywację. A teraz… teraz chciałem wszystko naprawić. Odkręcić. Bo miałem dla kogo to robić.
Konrad niewiele się zmienił, miał dłuższe włosy, ale nadal był dzikim chłopakiem z poznańskich Jeżyc. Uśmiechnąłem się. Widziałem, że mówi coś do Polluksa. Ten się roześmiał i walnął Saturna w plecy. Poczułem zazdrość. Chciałem tego, co mieli ci dwaj, tego poczucia przynależności, przyjaźni i zaufania. Wziąłem głęboki wdech i zerknąłem na zegarek. Dochodziła piętnasta. Zaraz powinien się pojawić Leon. O ile wróci po szkole prosto do domu. Postanowiłem podjechać do małej pizzerii; będziemy musieli zadowolić się takim obiadem. Zbiegłem po schodach, wsiadłem do samochodu i pojechałem na sąsiednią ulicę. Nie chciałem, żeby zobaczył mnie któryś z chłopaków z PantaRhei. Jeszcze nie dzisiaj. Musiałem się przygotować i liczyłem się z tym, że to spotkanie może być dla mnie bolesne.
W lokalu nie było zbyt tłoczno, nie ta godzina, poza tym pizzeria realizowała przede wszystkim zamówienia z dowozem. Za ladą stała blada kobieta z kasztanowymi włosami, których odcień wpadał w rudy. Pracowała tutaj od dwóch tygodni. Zapamiętałem ją, bo gdy zamawiałem wtedy jedzenie, pomyliła się i wydała mi nie to, o co poprosiłem. Szef ją strasznie opieprzył, przepraszała i tłumaczyła, że jest nowa. Dałem jej wtedy napiwek, żeby jakoś zrekompensować stres pierwszego dnia.
Dzisiaj także tu była. Coś mnie w niej uderzało. Coś w jej postawie. Sposób, w jaki reagowała na głośniejszy ton, jak podskakiwała, gdy coś trzasnęło, jak zaciskała szczupłe dłonie. Nie rozumiałem tego. Wkurzało mnie to, ale nie czułem złości na nią. Tylko na to coś – lub kogoś – co doprowadziło ją do takiego stanu.
– Dzień dobry. Dwie pizze z szynką, serem i sosem barbecue – złożyłem zamówienie.
– Proszę. Poczeka pan? – spytała, patrząc na mnie zielonymi oczami.
– Jasne. Poproszę yerbę.
Zapłaciłem kartą, dziewczyna podała mi paragon, ominęła ladę i podeszła do lodówki z napojami. Szarpnęła za uchwyt, żeby otworzyć i podać mi napój, ale drzwi nie chciały ustąpić. Widziałem, że się z nimi mocuje, więc podszedłem, żeby jej pomóc. Stanąłem za nią i ponad nią sięgnąłem do uchwytu. Jej głowę miałem na wysokości ramienia. Spojrzała na mnie i dostrzegłem w jej oczach popłoch. Drgnęła i miałem wrażenie, że chce schować głowę w ramionach. Szarpnąłem za drzwi i je otworzyłem.
– Pewnie się zassały – powiedziałem obojętnie.
Mruknęła coś i wyjęła yerbę. Sięgnęła po szklankę, a ja w tym czasie usiadłem przy małym stoliku, zdając sobie sprawę, że zapewne wyglądam przy nim jak przy stoliczku dla dzieci w jakimś cholernym przedszkolu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Rudowłosa, jak nazwałem ją w myśli, podeszła i podała mi napój i szklankę.
– Dziękuję – szepnęła.
– To ja dziękuję – odparłem cicho.
Spojrzałem na nią z bliska, była ładna, ale bardzo blada i szczuplutka, jakby nie dojadała. W pewnym momencie z zaplecza doszedł nas wkurzony krzyk:
– Laura, dlaczego nie wpisałaś, że skończył się sos barbecue?!
Dziewczyna drgnęła, przeprosiła mnie i pobiegła na zaplecze. Słyszałem, jak ten jej szefuńcio od siedmiu boleści ją opierdala. Wypiłem yerbę, odstawiłem szklankę i podszedłem do lady. Widziałem w wąskim przepierzeniu dziewczynę, która kiwała głową i coś tłumaczyła. Wkurzyłem się.
– Hej, halo! – ryknąłem.
Laura spojrzała na mnie i widziałem w jej oczach strach. Po chwili pojawił się gruby gość, który się na nią wydzierał.
– Tak? – spytał grzecznie.
– Słyszałem rozmowę z zaplecza – zacząłem spokojnie, choć to nie była żadna rozmowa, tylko opierdalanie. – Jeśli chodzi o mnie, to nie ma problemu. Może być jakikolwiek sos. A poza tym trochę za głośno pan krzyczy.
– Hm, ten… tak. Ludzi trzeba ustawiać. – Grubas mrugnął do mnie porozumiewawczo i uśmiechnął się debilnie.
Gdy jednak dostrzegł mój nieruchomy wzrok i twarz bez najmniejszego grymasu, natychmiast spoważniał.
– Nie – powiedziałem lodowato.
– Hm, tego… co? – zapytał, zaskoczony.
– Ludzi trzeba szanować. Wszystkich – wyjaśniłem. – Często tu zaglądam. I będę zaglądał. Rozumiemy się? – Mierzyłem go wzrokiem.
Facet zaczął się pocić.
– Jasne, tak. Zapraszamy – wybąkał.
– Dziękuję. Macie bardzo zdolnego kucharza – dodałem spokojnie, odwróciłem się i usiadłem przy tym pierdolonym stoliczku dla krasnoludków.
Spojrzałem na komórkę, za dziesięć minut powinien być Leon. W tym samym momencie dziewczyna wyszła z zaplecza z moim zamówieniem.
– Gotowe – powiedziała i spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem. – Może być sos czosnkowy? Niestety… – Na jej blade policzki wypłynął rumieniec.
– Może być – uciąłem.
W milczeniu zapakowała sosy i podała mi pudełka. Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Na jej zawsze smutnej i zatroskanej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Dziękuję – szepnęła cicho, zerkając niepewnie w stronę zaplecza.
Niewiele się zastanawiając, wyjąłem wizytówkę i jej podałem.
– W razie czego dzwoń – powiedziałem. – Albo jak będziesz potrzebowała elegancko zrobionego samochodu. Mam firmę zajmującą się autodetailingiem.
– Nie sądzę. Jeżdżę starym trupem – rzuciła.
Ale uśmiechnęła się delikatnie jeszcze raz, a ja doszedłem do wniosku, że bardzo ładnie jej z tym uśmiechem.
– Nigdy nie wiadomo. – Zerknąłem na zegarek, naprawdę musiałem już iść. – Wyślij mi swój numer SMS-em. Muszę już spadać. Napisz wiadomość. – Mrugnąłem do niej i po chwili już byłem w aucie.
W samą porę, bo gdy podjechałem pod kamienicę, w której mieszkaliśmy od tygodnia, Leon nadchodził od strony ulicy Pobożnego. Szedł w dresie Adidasa, kurtce Lionsdale i bejsbolówce. Na ramieniu niósł plecak, a na uszach miał wielkie bezprzewodowe słuchawki, w których zapewne dudnił polski rap. Miał siedemnaście lat. Nazywał się Leon Mills. I doprowadzał mnie do szału.
***
Ten dupek dzisiaj znowu się mnie czepiał. Pracowałam na zmianę z tyczkowatym studentem Rafałem, ale do niego nigdy nie miał pretensji. Cały czas szukałam czegoś nowego, ale na razie zaczepiłam się w tej pizzerii. Wynajmowałam dwa małe pokoje z kuchnią w poniemieckiej kamienicy na Ołbinie. Nie mieszkało się źle, poza tym starsi właściciele nie brali ode mnie wielkich pieniędzy, co jak na Wrocław było ewenementem. Przyjechałam tu pół roku temu, miałam trochę oszczędności i jakoś sobie radziłam. Radziliśmy. Kubuś chodził do przedszkola, miał prawie pięć lat, lubił dzieci i nową wychowawczynię. Robiłam wszystko, żeby go uchronić przed przeszłością, i miałam nadzieję, że nie pamięta poszczególnych zajść w domu w Opolu. Kiedyś tylko, gdy zasypiał w naszym malutkim wrocławskim mieszkanku, ścisnął mocno misia i powiedział do mnie:
– Tato nie znajdzie tej chatki, bo jest taka malutka, że tu nie trafi.
Na te słowa mocno ścisnęło mi się serce i z całych sił musiałam powstrzymywać płacz. Tak bardzo się starałam być dobrą żoną i matką, mimo to nigdy nie byłam w stanie zadowolić męża. Potrząsnęłam głową, jakbym w ten sposób mogła uwolnić się od tych cholernych wspomnień.
Skupiłam się na pracy, bo nie chciałam, aby szef ponownie się na mnie wydzierał. Ale do końca zmiany był już całkiem znośny. Ciekawiło mnie, czy wziął sobie do serca słowa tego wysokiego faceta o ponurym spojrzeniu. Odkąd zaczęłam pracę, ten mężczyzna był tu kilka razy, a dzisiaj stanął w mojej obronie. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Choć wyglądał przerażająco, dzisiaj pokazał się z całkiem innej strony. Wsunęłam palce do kieszeni dżinsów i wyjęłam kartonik, który mi wręczył.
Wiktor Brudzyński
Autodetailing
Clean Your Car!
Schowałam wizytówkę i postanowiłam, że po powrocie do domu wyślę mu wiadomość z podziękowaniem za pomoc. Potem złapałam się na tym, że przecież już mu podziękowałam. Jeśli więc teraz się odezwę, może zinterpretować to jako chęć nawiązania kontaktu. Westchnęłam, ponownie wyjęłam wizytówkę i wrzuciłam ją do śmietnika. Nie chciałam teraz kontaktów z jakimkolwiek mężczyzną. Teraz, jutro, nigdy. Nie dałabym rady. Tak właśnie czułam. A może sama siebie chciałam przekonać? Od rozwodu minęło dwanaście miesięcy, a ja wciąż wzdrygałam się na każdy większy hałas czy podniesiony głos. Może kiedyś…
Zadzwonił telefon, zapewne ktoś chciał zamówić pizzę. Sięgnęłam po słuchawkę i wcisnęłam zielony przycisk.
– Pizzeria „Werona”, mówi Laura, czym mogę służyć?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Rozdział 1. Białas, Drift
Rozdział 2. Halsey, Without Me
Rozdział 3. PRO8L3M, Art. 258
Rozdział 4. Kękę, Dokąd iść
Rozdział 5. Taco Hemingway, Kacha Kowalczyk, 1990s Utopia
Rozdział 6. Hurts, Redemption
Rozdział 7. Quebonafide, Sokół, Czarny HIFI, Gazprom
Rozdział 8. Żabson, Bez emocji
Rozdział 9. Kękę, Grizzlee, Ty do mnie przyszłaś
Rozdział 10. Baranovski, Lubię być z nią
Rozdział 11. Sean Paul, I’m still in Love with You
Rozdział 12. Smolasty, Ewa Farna, Pełnia
Rozdział 13. Kizo, Tymek, Życie jest piękne
Rozdział 14. Słoń, Clint Eastwood
Rozdział 15. Kelly Clarkson, Heartbeat Song
Rozdział 16. Dedis, Intruz, Śliwa, Diabeł
Rozdział 17. PRO8L3M, Strange Days
Epilog. White 2115, Mogę dziś umierać
Text copyright © by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2021
Copyright © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2021
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska
Korekta: Marzenna Kłos, Joanna Morawska
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
Projekt okładki: Anita Modry
Zdjęcie na okładce: Gergely Zsolnai/Shutterstock
ISBN 978-83-8053-885-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
www.kultowy.pl
www.burdaksiazki.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek