Arcydzieło - Tom Hanks - ebook + audiobook + książka

Arcydzieło ebook i audiobook

Tom Hanks

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pierwsza powieść Toma Hanksa. Arcydzieło

 

Błyskotliwa, przewrotna, wzruszająca i pełna ironii historia o powstawaniu filmu o superbohaterach.

 

Tylko ktoś, kto pracował przy dziesiątkach filmów, mógłby napisać taką powieść. I tylko ktoś obdarzony z jednej strony talentem pisarskim, z drugiej – szalonym poczuciem humoru, mógł zrobić to tak doskonale.

 

W zwariowanej, wielowątkowej historii powstania pewnego filmu, z góry obliczonego na kasowy hit, autor zdradza tajemnice, jakich nikt z osób pracujących na planie nigdy by nie zdradził, bo zwyczajnie... nikt by w to nie uwierzył. Co tu jest fikcją, a co prawdziwym wspomnieniem legendarnego aktora i reżysera? Przez pryzmat obiektywu kamery autor nie tylko pokazuje szaleństwo i magię panujące na planie, ale doskonale zarysowuje zmiany w amerykańskiej kulturze od czasów II wojny światowej. Nie kryje swojej miłości do filmu, oddając jej blaski i cienie na każdej stronie tej napisanej z epickim rozmachem powieści o ludziach, dla których plan filmowy jest osobnym, nieco szalonym wszechświatem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 668

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 18 godz. 5 min

Lektor: Tom Hanks

Oceny
4,0 (66 ocen)
27
20
11
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CiekawaZuzia12345

Nie oderwiesz się od lektury

Miałam dwa powody, dla których chciałam przeczytać tę książkę. Nie ukrywam, że głównym z nich było nazwisko autora. Drugim natomiast był temat jaki jest opisywany, tzn. świat filmu. I powiem Wam, że nie zawiodłam się. Moja ciekawość została zaspokojona w stu procentach, na dodatek wszystkie informacje zostały przekazane w formie powieści, co sprawiło, że nie mogłam się oderwać od lektury. I muszę zaznaczyć, że w fabule wszystkie postaci były opisane bardzo szczegółowo, kompletnie – po prostu od a do z. T.Hanks to you Tom za świetnie spędzony czas z Twoją książką!
10
Pchelena

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo wątków na początku trochę mnie rozproszyło, jaki jest główny temat książki. Ale im dalej, tym bardziej wartka i wciągająca akcja. Bohaterowie jak żywi, mam wrażenie, że byłam na planie zdjęciowym. Nie sądziłam, że Tom Hanks ma taki talent pisarski. Super książka 😊
00
czytelnikplay

Całkiem niezła

Historia nie jest porywająca. Wydaje się, że można byłoby przyspieszyć tempo x2 i wciąż uzyskać ten sam efekt utrzymani uwagi czytelnika. Dla relaksu - w porządku pozycja.
00
MonikaPajak

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś lepszego po moim ulubionym aktorze... Nie wiem o czym jest ta książka...
00
alabozek

Z braku laku…

Niestety nie przypadła mi do gustu, być może dlatego, że czytałam ją w niesprzyjających warunkach. Rozbudowane opisy i monotonna akcja nie porwały mnie.
00

Popularność




Dla wszyst­kichak­to­rów i człon­kówekipy fil­mo­wej

Przyj­dzie wam usły­szeć

O czy­nach krwa­wych, wsze­tecz­nych, wy­rod­nych,

O chło­stach trafu, przy­pad­ko­wych mor­dach,

[...]

O mę­żo­bój­czych pla­nach, które spa­dły

Na wy­na­lazcy głowę.

[...]

Ho­racy

[do zgro­ma­dzo­nych]

Pilno

Nam to usły­szeć. Nie­chaj się w tym celu

Nie­zwłocz­nie zbie­rze czoło wa­szych mę­żów.

For­tyn­bras

[za­raz po­tem]

WIL­LIAM SZEK­SPIR, HAM­LET, akt V, scena II,przeł. JÓ­ZEF PASZ­KOW­SKI

1     PRZED­AK­CJA

Tro­chę po­nad pięć lat temu zna­la­złem na se­kre­tarce wia­do­mość od ko­biety na­zwi­skiem Al Mac-Teer – choć zda­wało mi się, że sły­szę, jak mówi Al­mik Tir. Ko­bieta dzwo­niła z nu­meru kra­jo­wego z pre­fik­sem 310[1] i w paru sło­wach po­pro­siła o te­le­fon w spra­wie cien­kiej ksią­żeczki ze wspo­mnie­niami pod ty­tu­łem Schody w dół do nieba, o la­tach spę­dzo­nych przeze mnie w ma­łym piw­nicz­nym klu­bie z mu­zyką na żywo. Było to w Pit­ts­bur­ghu, w Pen­syl­wa­nii, we wcze­snych la­tach osiem­dzie­sią­tych. Zaj­mo­wa­łem się wtedy rów­nież w pew­nym sen­sie dzien­ni­kar­stwem, z wol­nej stopy pi­sząc o mie­ście i jego oko­li­cach. Re­cen­zo­wa­łem też filmy. Obec­nie pro­wa­dzę kursy kre­atyw­nego pi­sa­nia, li­te­ra­tury po­wszech­nej i fil­mo­znaw­stwa w Mo­unt Chi­sholm Col­lege of the Arts na wzgó­rzach Mon­tany. Do Bo­ze­man je­dzie się stam­tąd prze­piękną drogą, ale jest da­leko. Do­staję nie­wiele wia­do­mo­ści gło­so­wych z Ka­li­for­nii, a z Los An­ge­les to już pra­wie wcale.

– Mój szef prze­czy­tał pań­ski pa­mięt­nik – oświad­czyła pani Mac-Teer. – Mówi, że pi­sze pan tak, jak on my­śli.

– To musi być ge­nialny fa­cet – od­par­łem, po czym za­da­łem py­ta­nie: – A kim jest pani szef? – Gdy po­wie­działa, że za­trud­nia ją Bill John­son i że do­dzwo­ni­łem się na jej ko­mórkę, bo wła­śnie je­dzie sa­mo­cho­dem z domu w Santa Mo­nica do swo­jego biura w bu­dynku wy­twórni Ca­pi­tol Re­cords w Hol­ly­wood, gdzie ma się z nim spo­tkać, wy­krzyk­ną­łem: – Pra­cuje pani dla Bi-Bi-Bi-Billa JOHN­SONA?! Tego re­ży­sera? Na­prawdę?

Kilka dni póź­niej oso­bi­ście roz­ma­wia­łem przez te­le­fon z Bi-Bi-Bi-Bil­lem John­so­nem na te­mat jego branży, która sta­nowi przed­miot jed­nego z mo­ich wy­kła­dów. Gdy wy­ja­wi­łem, że znam całą jego fil­mo­gra­fię, oskar­żył mnie o ściemę. Za­czą­łem wy­mie­niać główne wątki z jego dzieł i umil­kłem do­piero, gdy ka­zał mi się za­mknąć. Do­bra, wy­star­czy! Sam „kle­cił” w tym cza­sie sce­na­riusz o mu­zyce na prze­ło­mie lat sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych. Był to okres trans­for­ma­cji, ze­społy od­cho­dziły od no­sze­nia jed­na­ko­wych wdzia­nek i pi­sa­nia trzy­mi­nu­to­wych pio­se­nek pre­fe­ro­wa­nych przez roz­gło­śnie FM, a za­częły na­gry­wać płyty dłu­go­gra­jące. Wtedy też po­ja­wiły się ta­kie grupy, jak The Jimi Hen­drix Expe­rience. Opo­wie­ści z mo­jej książki były pełne bar­dzo oso­bi­stych szcze­gó­łów. Cho­ciaż ak­cja filmu, któ­rego sce­na­riusz „kle­cił” John­son, miała roz­gry­wać się dwa­dzie­ścia lat przed mo­imi przy­go­dami – nasz klu­bik go­ścił nie­znane ka­pele jaz­zowe i ze­społy gra­jące co­very De­pe­che Mode – a to, co dzieje się w klu­bach z mu­zyką na żywo, jest po­nad­cza­sowe, uni­wer­salne. Bill John­son pra­gnął wziąć pod lupę te bójki, pro­chy, mi­łość na po­waż­nie i seks dla za­bawy, mi­łość dla za­bawy i seks na po­waż­nie, te śmie­chy i krzyki, tych, któ­rzy za­wsze przy­cho­dzą, i tych, któ­rych wy­rzuca się na zbity pysk. Chciał uchwy­cić całą burz­liwą plą­ta­ninę pro­ce­dur, za­równo spi­sa­nych, jak i in­tu­icyj­nych. Za­ofe­ro­wał ho­no­ra­rium za moją książkę, a wła­ści­wie za nie­wy­łączne prawa do opo­wie­dzia­nej tam hi­sto­rii, co zna­czyło, że – gdyby kie­dyś po­ja­wiła się taka pro­po­zy­cja – na­dal mo­głem sprze­dać prawa wy­łączne. Marne szanse. Ale i tak na pra­wach au­tor­skich za­ro­bi­łem wię­cej niż ze sprze­daży książki.

Bill wy­je­chał krę­cić Małe sza­tany, ale utrzy­my­wał ze mną kon­takt te­le­fo­niczny i wy­stu­ki­wał na ma­szy­nie epi­stoły za­wie­ra­jące my­śli na te­maty, które aku­rat za­przą­tały mu głowę. O nie­uchron­no­ści wojny. Czy jazz przy­po­mina ma­te­ma­tykę? Które po­sypki do mro­żo­nych jo­gur­tów są naj­lep­sze? Czemu Bill upie­rał się przy ma­szy­nie do pi­sa­nia? Nie wiem, ale od­pi­sy­wa­łem mu wiecz­nym pió­rem – bo w dzi­wac­twie nie ustę­puję ni­komu.

Otrzy­ma­łem też li­ścik, w któ­rym na ca­łej kartce było na­pi­sane tylko:

Czy zda­rza ci się wyjść z kina, bo uwa­żasz film za bez­na­dziejny? Dla­czego?

Bill

Od­pi­sa­łem tak:

Ża­den film nie jest bez­na­dziejny. Krę­ce­nie fil­mów to tak wielki wy­si­łek, że ani je­den nie za­słu­guje na miano bez­na­dziej­nego, na­wet kiedy okaże się klapą. Je­śli na­tra­fiam na gor­szy ob­raz, sie­dzę i cier­pli­wie cze­kam. Prze­cież nie­długo się skoń­czy. Wyjść z kina to grzech.

Zga­duję, że ame­ry­kań­ska poczta po­trze­bo­wała dwóch dni na do­star­cze­nie mo­jej od­po­wie­dzi, a jesz­cze je­den mi­nął, za­nim uj­rzał ją Bill, bo trzy dni póź­niej otrzy­ma­łem te­le­fon od Al Mac-Teer. Jej szef ży­czył so­bie, abym „zja­wił się tam, ale już”, żeby po­pa­trzeć, jak kręci film. Zbli­żała się prze­rwa se­me­stralna, ni­gdy wcze­śniej nie by­łem w Atlan­cie, a w do­datku hol­ly­wo­odzki re­ży­ser za­pra­szał mnie na plan! Uczę fil­mo­znaw­stwa, a ni­gdy oso­bi­ście nie wi­dzia­łem pracy nad fil­mem! Po­le­cia­łem więc, z prze­siadką w Salt Lake City.

– Na­pi­sa­łeś coś, co za­wsze cho­dziło mi po gło­wie – po­wie­dział Bill, gdy do­tar­łem na plan Ma­łych sza­ta­nów, zlo­ka­li­zo­wany na nie­koń­czą­cych się przed­mie­ściach ob­szaru me­tro­po­li­tal­nego Atlanty. – Oczy­wi­ście są filmy, które oka­zują się klapą. Cza­sem mają nie­tra­fione za­ło­że­nia. Ale każdy, kto mówi o fil­mie, że jest bez­na­dziejny, trak­tuje do­bro­wol­nie ofe­ro­wany wgląd w ludz­kie do­świad­cze­nia ży­ciowe jak kosz­marny nocny lot z Los An­ge­les na ko­niec świata. Start opóź­nił się o całe go­dziny, tur­bu­len­cje są ta­kie, że na­wet ste­war­desy się trzęsą, fa­cet sie­dzący po dru­giej stro­nie przej­ścia rzyga, nie po­dają je­dze­nia, al­ko­hol się koń­czy, tra­fiło ci się miej­sce mię­dzy bliź­nię­tami z kolką i lą­du­jesz spóź­niony, więc nie zdą­żysz na umó­wione spo­tka­nie. To jest bez­na­dziejne. Tego można nie­na­wi­dzić. Ale filmu, do dia­bła! Bez sensu. Po­wie­dział­byś, że bez­na­dziejne jest przy­ję­cie uro­dzi­nowe sied­mio­let­niej sio­strze­nicy two­jej part­nerki? Albo je­de­na­sto­czę­ściowy mecz ba­se­balla, który koń­czy się wy­ni­kiem 1:0? Kto nie­na­wi­dzi jeść tortu albo sie­dzieć dłu­żej na sta­dio­nie bez do­pła­ca­nia? Nie­na­wi­dzić to można fa­szy­zmu albo zim­nych bro­ku­łów na pa­rze. W naj­gor­szym ra­zie wolno po­wie­dzieć – zwłasz­cza nam, któ­rzy prze­cha­dzamy się po Fo­un­tain Ave­nue[2]: „Wiesz, to nie jest po­zy­cja dla mnie, ale była dość do­bra”. Film kry­ty­kuje się let­nią po­chwałą, ale ni­gdy, prze­nigdy nie można go na­zwać bez­na­dziej­nym. Kto­kol­wiek użyje tego słowa w mo­jej obec­no­ści, jest skoń­czony. Nie ma go. Oczy­wi­ście sam na­pi­sa­łem i wy­re­ży­se­ro­wa­łem Al­ba­trosa, więc mogę być odro­binę prze­wraż­li­wiony na tym punk­cie.

Na pla­nie Ma­łych sza­ta­nów spę­dzi­łem dzie­sięć dni, a la­tem po­je­cha­łem do Hol­ly­wood, bo tam od­by­wała się mi­tręga post­pro­duk­cji. Praca nad fil­mem to skom­pli­ko­wany pro­ces, od któ­rego można po­stra­dać zmy­sły. Bywa nie­zwy­kle tech­niczny, a cza­sem zmie­nia się w ko­ron­kową ro­botę nad ulot­nymi aspek­tami dzieła. W środę wle­cze się jak mu­cha w smole, a w pią­tek jest ter­min, któ­rego trzeba do­trzy­mać, bo ma się pi­sto­let przy skroni. Wy­obraź­cie so­bie od­rzu­to­wiec, który po­wstał po­mimo wstrzy­ma­nia fun­du­szy przez Kon­gres. Za­pro­jek­to­wali go po­eci, bla­chy ni­to­wali mu­zycy, bu­dową za­rzą­dzali kie­row­nicy świeżo po szkole biz­nesu, a w kok­pi­cie za­siada nie­do­szły pi­lot, który nie skoń­czył kursu pi­lo­tażu i ma za­bu­rze­nia kon­cen­tra­cji. Ja­kie są szanse, że taki sa­mo­lot po­leci? Oto pro­duk­cja fil­mowa w pi­gułce, a przy­naj­mniej tak wy­glą­dała, gdy się jej przy­glą­da­łem w wy­twórni Skunk Works.

Nie spę­dzi­łem wiele czasu na pla­nie Dud­nią­cej piw­nicy[3], w którą zmie­niła się znaczna część mo­jej ksią­żeczki ze wspo­mnie­niami. Ża­łuję. Bill wy­pła­cił mi ko­lejną sumkę, gdy roz­po­częto zdję­cia, a na­stępną, kiedy film się uka­zał – fa­cet ma gest. Po raz pierw­szy wi­dzia­łem ca­łość pod­czas pu­blicz­nej pro­jek­cji na fe­sti­walu fil­mo­wym Tel­lu­ride, gdzie Bill okre­ślił go mia­nem „na­szego” filmu. W stycz­niu wy­po­ży­czy­łem smo­king i za­ją­łem miej­sce w głębi sali na ce­re­mo­nii roz­da­nia Zło­tych Glo­bów (w ho­telu Be­verly Hil­ton Me­rva Grif­fina – trudno o bar­dziej hol­ly­wo­odzką im­prezę). Gdy ko­le­dzy z uczelni py­tają o mój week­end w kra­inie fil­mo­wej fan­ta­zji, od­po­wia­dam, że do ho­telu wró­ci­łem o pią­tej rano, mocno pod­chmie­lony, a od­sta­wiły mnie tam Al Mac-Teer i nikt inny jak sama Willa Sax – znana rów­nież jako Cas­san­dra Ram­part, a jej ca­dil­laca esca­lade pro­wa­dził szo­fer. Tylko tak mo­głem pod­su­mo­wać swoje do­świad­cze­nie, żeby byli w sta­nie to zro­zu­mieć. Willa Sex? Ga­dasz! Na do­wód po­ka­za­łem za­miesz­czone przez nią na Fa­ce­bo­oku zdję­cie, na któ­rym wraz z Al Mac-Teer za­śmie­wamy się w naj­lep­sze w to­wa­rzy­stwie jed­nej z naj­pięk­niej­szych ko­biet świata i jej po­nu­rego ochro­nia­rza.

CO­VID-19 po­dzie­lił nasz kraj na zwo­len­ni­ków i prze­ciw­ni­ków ma­se­czek, a moją pracę prze­niósł do okienka on­line’owego ko­mu­ni­ka­tora. Po­tem za­częła się de­bata szcze­pion­kow­ców z an­tysz­cze­pion­kow­cami. Gdy Al Mac-Teer za­dzwo­niła z za­pro­sze­niem, bym wraz z nią, Bil­lem i ich we­sołą kom­pa­nią ob­ser­wo­wał cały pro­ces pro­duk­cji jego na­stęp­nego filmu, by­łem prze­ko­nany, że w tym okre­sie ta­kie przed­się­wzię­cia są nie tylko nie­le­galne, ale też nie­moż­liwe do wy­ko­na­nia. Jed­nak jej szef „miał wej­ścia”, dzięki któ­rym wy­glą­dało na to, że pro­jekt „do­sta­nie zie­lone świa­tło” i bę­dzie można go na­krę­cić zgod­nie z „re­gu­łami gil­dii”, stąd za­pro­sze­nie, bym „do­łą­czył do ekipy” od mo­mentu uru­cho­mie­nia fun­du­szy po osta­teczny miks dźwięku.

– Damy ci iden­ty­fi­ka­tor – wy­ja­śniła. – Zo­sta­niesz człon­kiem ekipy i bę­dziesz ro­bić dwa te­sty ty­go­dniowo. Nic nie pła­cimy, ale w pa­kie­cie masz dar­mowe wy­ży­wie­nie i po­kój ho­te­lowy, a to nie­mało – do­dała oży­wiona. – Był­byś skoń­czo­nym ma­to­łem, gdy­byś od­mó­wił.

Spy­ta­łem Billa John­sona, czemu po­zwala, by in­truz taki jak ja przy­glą­dał się pro­ce­sowi, który czę­sto trak­tuje się ni­czym ja­kiś ści­śle tajny pro­jekt, z iden­ty­fi­ka­to­rami, mi­ga­ją­cym czer­wo­nym świa­tłem i ostrze­że­niami w stylu: ZA­MKNIĘTY PLAN FIL­MOWY! ZA­KAZ WSTĘPU BEZ ZGODY KIE­ROW­NIKA PRO­DUK­CJI!

Bill za­re­cho­tał.

– To tylko po to, żeby od­stra­szyć „cy­wi­lów”.

Pew­nego wie­czora na pla­nie Mro­żo­nego jo­gurtu, po ko­lej­nym dłu­gim i cięż­kim, choć zu­peł­nie zwy­czaj­nym dniu zdję­cio­wym, po­wie­dział mi:

– Dzien­ni­ka­rze, w każ­dym ra­zie ci le­niwi, za­wsze chcą, żeby im wy­ja­śniać, jak się robi filmy. Jak­by­śmy mieli pa­tent na ja­kąś ta­jemną for­mułę. Jakby ist­niała li­sta fil­mo­wych pro­ce­dur, przy­po­mi­na­jąca plan po­dróży na Księ­życ i z po­wro­tem. „Skąd pan wziął tę dziew­czynę w brą­zo­wej su­kience w gro­chy, która gło­śno gwiż­dże? Kiedy po raz pierw­szy wy­obra­ził pan so­bie ten ostatni, nie­za­po­mniany kadr z pta­kami na te­le­wi­zyj­nej an­te­nie i skąd pan wziął tre­so­wane kosy? Dla­czego – py­tają – ten film od­niósł suk­ces, pod­czas gdy inny za­li­czył klapę? Czemu na­krę­cił pan Obłędny szał za­miast Sło­dziak pusz­cza farbę?”. Spo­glą­dam wtedy na ze­ga­rek, mó­wię „Do dia­ska! Mam spo­tka­nie z mar­ke­tin­giem!” i ulat­niam się z wy­wiadu. Ci lu­dzie pa­trzą na zo­rzę po­larną i wy­daje im się, że ktoś ją za­pro­jek­to­wał! Gdyby zo­ba­czyli, jak my – fil­mowe sie­roty – wy­ko­nu­jemy swoją ro­botę, ogar­nę­łyby ich nuda i roz­cza­ro­wa­nie.

Ja się ni­gdy nie nu­dzi­łem. Roz­cza­ro­wa­nie? Na pla­nie fil­mo­wym?! „A figę!”[4]

Krę­cąc się w cza­sie zdjęć przy biu­rze pro­duk­cji, za­wsze można so­bie z kimś uciąć cie­kawą po­ga­wędkę. Pod­czas post­pro­duk­cji rów­nież, bo ro­bie­nie fil­mów po­lega w więk­szo­ści na cze­ka­niu. Na py­ta­nie: „A ty jak tra­fi­łeś/tra­fi­łaś do branży?” spo­dzie­waj­cie się usły­szeć w od­po­wie­dzi sąż­ni­ste, bar­dzo pry­watne i nie­praw­do­po­dobne hi­sto­rie. Każda wy­star­czy­łaby na od­dzielną po­wieść.

Gdy wspo­mnia­łem o tym Al, wy­pły­nął te­mat na­pi­sa­nia książki opo­wia­da­ją­cej o krę­ce­niu fil­mów z mo­jej per­spek­tywy. W cza­sie po­bytu na pla­nie będę świad­kiem ogromu kre­atyw­no­ści, tarć, na­pięć (po­wierzch­nio­wych) i nie­wy­sło­wio­nej ra­do­chy, którą daje taki pro­jekt, więc może mógł­bym to wszystko opi­sać i, kto wie, opu­bli­ko­wać? Czy jej szef się wściek­nie, usły­szaw­szy o tym po­my­śle? Wy­wali mnie z planu?

– Och, kow­boju – po­wie­działa. – A jak są­dzisz, po co tu je­steś?

Mam na­dzieję, że sku­tecz­nie usu­ną­łem się z tej opo­wie­ści, bo pi­sa­nie o pro­duk­cji ta­kiego filmu jak Wil­cza Ja­goda: Dłuto Ognio­miota w pierw­szej oso­bie by­łoby sa­mo­lubne, jak re­la­cja z bi­twy o Oki­nawę przed­sta­wiona z per­spek­tywy dzien­ni­ka­rza („Ba­łem się, że piach, spla­miony krwią za­bi­tych ma­ri­nes, za­trze mi ma­szynę do pi­sa­nia...”). Je­stem wdzięczny licz­nej gru­pie lu­dzi roz­ma­wia­ją­cych ze mną na prze­strzeni wielu mie­sięcy ich pracy, któ­rej się przy­glą­da­łem. Nie tylko opo­wie­dzieli mi o tym, co ro­bią, ale też kim są. Je­śli wy­mie­niam ich z na­zwi­ska – nie­któ­rych tu nie znaj­dzie­cie – to zna­czy, że znają ten tekst i go za­apro­bo­wali albo za­twier­dzili zmiany, które wpro­wa­dzi­łem na ich ży­cze­nie. Wie­lo­krot­nie do nich wra­ca­łem, żeby upew­nić się, czy do­brze ro­zu­miem to, co zo­ba­czy­łem, i to, co wy­ja­wili mi o swo­ich wła­snych prze­chadz­kach po Fo­un­tain Ave­nue[5].

Filmy po­zo­stają z nami na za­wsze. Bo­ha­te­ro­wie li­te­raccy rów­nież. Próba po­łą­cze­nia w tym to­mie jed­nych z dru­gimi może być da­rem­nym wy­sił­kiem; pi­ry­tem, który tylko głu­piec bie­rze za złoto. Jed­nak po skoń­czo­nej lek­tu­rze nie mów­cie, że to bez­na­dziejna książka. Uznajmy, że jest dość do­bra.

Joe Shaw

MCCA

Mo­unt Chi­sholm, Mon­tana

.

Ni­niej­sza hi­sto­ria jest oparta na fak­tach.

Na­zwi­ska po­staci i prze­bieg wy­da­rzeń zmie­niono

dla zwięk­sze­nia dra­ma­ty­zmu.

.

KOLEJNA SE­RIA

– A może by tak zro­bić jesz­cze jedną se­rię? – spy­tał Fred Schil­ler, ten z Agen­cji Freda Schil­lera, zwany rów­nież In­spi­ra­to­rem. Po raz ko­lejny przy­le­ciał do Al­bu­qu­erque na ko­la­cję ze swoim sław­nym klien­tem Bil­lem John­so­nem. Jak zwy­kle spo­tkali się w Los Po­bla­nos – jed­nej z lep­szych re­stau­ra­cji w mie­ście.

Był li­piec dwa ty­siące sie­dem­na­stego roku i Bill miał nie­długo za­cząć zdję­cia do ob­razu Dud­niąca piw­nica, do któ­rego na­pi­sał rów­nież sce­na­riusz. Zgod­nie z tra­dy­cją agent i jego klient spo­tkali się, by omó­wić to, co bę­dzie się działo po za­koń­cze­niu pracy nad obec­nym fil­mem. Ta­kie spoj­rze­nie w od­le­glej­szą przy­szłość miało za­pew­nić obu męż­czy­znom dy­na­miczny roz­wój ka­riery. W pla­nie dnia nie było miej­sca na roz­mowę o ma­te­riale, który wła­śnie wcho­dził do pro­duk­cji, a wy­łącz­nie o przed­się­wzię­ciach moż­li­wych w przy­szło­ści.

– Se­rie mnie do­bi­jają – od­rzekł Bill, a mó­wił z po­zy­cji czło­wieka o bo­ga­tym do­świad­cze­niu. Wy­siłki, by Ho­ry­zont Edenu do­rów­nał ja­ko­ścią i ma­so­wym po­wo­dze­niem Gra­nicy Edenu i Ciem­no­ści Edenu – wszyst­kie na pod­sta­wie jego sce­na­riu­sza i w jego re­ży­se­rii – przy­po­mi­nały te, któ­rych wy­maga utrzy­ma­nie się na stołku w po­li­tyce. Do końca pracy na pla­nie Ho­ry­zontu Bill zdą­żył zgu­bić po­nad je­de­na­ście ki­lo­gra­mów, prze­stał się go­lić, żeby rano oszczę­dzić na cza­sie, co wie­czór za­sy­piał po za­ży­ciu trzech por­cji zzzqu­ilu, a w ostat­nich dniach klu­czo­wych zdjęć cią­gnął na opa­rach dzięki po­trój­nym espresso. Bill John­son, który na swo­jej ma­szy­nie Smith-Co­rona Ster­ling z ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roku wy­stu­kał kie­dyś, że RO­BIE­NIE FIL­MÓW TO WIĘK­SZY UBAW NIŻ SAM UBAW – nie miał ani krzty ubawu, pi­sząc ostat­nią część Edenu, co za­jęło mu pra­wie dwa lata ży­cia.

W swym trwa­ją­cym trzy de­kady fil­mo­wym uba­wie Bill – ku po­wszech­nej za­zdro­ści – wy­pra­co­wał so­bie nie­pod­wa­żalne miej­sce w ko­lum­nie zwy­cięz­ców, po­mi­ja­jąc kilka ob­ra­zów śred­nich lo­tów i je­den ab­so­lut­nie ka­ta­stro­falny[6]. W tych cza­sach Bill wy­bie­rał do re­ali­za­cji wła­sne ma­te­riały, od­rzu­ca­jąc wiel­kie pro­duk­cje, które na­pcha­łyby mu kabzę i bar­dziej uszczę­śli­wiły In­spi­ra­tora, z jego dzie­się­cio­pro­cen­to­wym udzia­łem w zy­skach. Dud­niąca piw­nica była sto­sun­kowo przy­jemna na eta­pie pi­sa­nia, upier­dliwa w przy­go­to­wa­niu, a zdję­cia mo­gły pójść albo fan­ta­stycz­nie, albo fa­tal­nie.

Kiedy jed­nak Małe sza­tany zre­ha­bi­li­to­wały Billa po ka­ta­stro­fie Al­ba­trosa, In­spi­ra­tor zo­rien­to­wał się, że jego fil­mo­wiec jest u szczytu formy, i pra­gnął, by tak po­zo­stało.

– Se­rie to okrut­nicy. Nie chcę ty­rać dla okrut­nego pana – po­wie­dział Bill. – Sam też nie lu­bię być okrut­nym pa­nem, chyba że na spo­tka­niach z mar­ke­tin­giem.

– Pu­blika ma do wy­boru naj­róż­niej­sze formy roz­rywki – stwier­dził Fred znad me­da­lio­nów z cie­ląt z wol­nego wy­pasu po­da­nych z ogro­do­wym to­pi­nam­bu­rem. – Musi mieć po­wód, żeby wy­mie­nić pie­nią­dze na bi­let do kina. Twoje na­zwi­sko to je­den z ta­kich po­wo­dów. Ale obie­gową mo­netą w tej kra­inie są te­raz se­rie o su­per­bo­ha­te­rach, tak jak we­sterny w la­tach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych. I filmy ak­cji w osiem­dzie­sią­tych. Tylko fani Co­mic-Co­nów oglą­dają wszystko jak leci.

– Oglą­dają i hej­tują. Spy­taj La­zlo Shi­vi­skiego[7]. – Bill od­chy­lił się na opar­cie krze­sła. – Ja lu­bię an­ty­bo­ha­te­rów, z wa­dami i pro­ble­mami.

– Ma­rvel dałby ci na­stęp­nego Thora.

– Sorry, ale skie­ruj ich na inne thory.

– Mógł­byś na­krę­cić każdy ty­tuł z uni­wer­sum DC.

– Bat­man, X-Meni, Spi­der-Dzie­ciak, Zie­lony Ol­brzym, Ko­bieta-Kop-w-Zad... Nie czu­jesz prze­sytu?

– Do­brzy lu­dzie z wy­twórni Dy­namo są go­towi za­ła­do­wać cię­ża­rówkę zie­lo­nych i zrzu­cić ci je pod do­mem, je­śli tylko zgo­dzisz się wziąć ich na­stępny film o Ul­tra­sach.

– Su­per­he­rosi, któ­rzy ra­tują wszech­świat i biedne kotki z drzew. Co za nudy. – Bill do­pił colę Blue Sky wprost z wy­so­kiej szklanki peł­nej lodu, bez słomki. – Nie kwe­stio­nuję sa­mego ga­tunku, ale mam dość okle­pa­nych mo­ty­wów. Złych wład­ców ko­smosu z in­nych ga­lak­tyk, któ­rzy mó­wią po an­giel­sku. Su­per­ko­lesi i su­per­la­sek, któ­rzy pra­gną się ca­ło­wać, ale ja­koś im nie wy­cho­dzi. Miast, które ob­ra­cają się w ru­inę, ale ni­gdy nie wi­dać tru­pów. – Bill po­ma­chał do kel­nera i wska­zał na swoją pu­stą szklankę, pro­sząc o do­lewkę blue sky’a. – Poza tym Pat wierci mi dziurę w brzu­chu, że­bym na­krę­cił film o chło­paku, który spo­tyka dziew­czynę[8]. To ma być film dla niej.

– Po­mysł chyba do­bry?

– Za­leży od dwóch rze­czy. Od dziew­czyny i chło­paka. I tego, dla­czego się wza­jem­nie po­trze­bują. Czyli od trzech.

– Świat czeka na na­stępne dzieło Billa John­sona – stwier­dził In­spi­ra­tor.

– Bę­dzie za­ty­tu­ło­wane Dud­niąca piw­nica i po­winno tra­fić do kin za plus mi­nus dwa­na­ście mie­sięcy. 

– Przy­szłość to nie jest na­stępny rok. Mó­wimy o tym, co bę­dzie za trzy lata. 

– Za­sta­no­wię się. – Tak od za­wsze wy­glą­dał twór­czy pro­ces Billa. Przy­pad­kowo na­ty­kał się na ja­kiś ma­te­riał źró­dłowy, który sta­wał się za­rze­wiem po­my­słu, a ten z ko­lei za­mie­niał się w ko­lejne wiel­kie ar­cy­dzieło sztuki fil­mo­wej.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

O AU­TO­RZE

Tom Hanks jest za­wo­do­wym ak­to­rem od 1977 roku. W 1980 roku po­ja­wił się w se­rialu te­le­wi­zji ABC Bo­som Bud­dies, po­tem za­czął wy­stę­po­wać w fil­mach (po raz pierw­szy w Plu­sku w 1984 roku) oraz na Broad­wayu w sztuce Nory Eph­ron Lucky Guy. W ser­wi­sie IMDb znaj­dzie­cie po­kaźną li­stę ról, które za­grał od za­pi­sa­nia się do Gil­dii Ak­to­rów Ekra­no­wych (choć pie­nią­dze na wpi­sowe mu­siał po­ży­czyć)[151].

W part­ner­skiej współ­pracy z Gar­rym Go­et­zma­nem z Play­tone wy­pro­du­ko­wał wiele fil­mów fa­bu­lar­nych i do­ku­men­tal­nych oraz pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych.

Jest au­to­rem sce­na­riu­szy fil­mo­wych i te­le­wi­zyj­nych. Jego zbiór opo­wia­dań Ko­lek­cja nie­ty­po­wych zda­rzeń uka­zał się w Pol­sce w 2017 roku na­kła­dem wy­daw­nic­twa Wielka Li­tera.

9 lipca 2022 roku Tom Hanks skoń­czył 66 lat.

O AU­TO­RZE

[1] Wła­ści­wego dla dziel­nic Los An­ge­les le­żą­cych nad oce­anem, mię­dzy in­nymi Hol­ly­wood. (Wszyst­kie przy­pisy nu­me­ryczne po­cho­dzą od tłu­ma­czy lub re­dak­cji; przy­pisy ozna­czone gwiazdką po­cho­dzą od au­tora).
[2] Cho­dzi o Fo­un­tain Ave­nue w Hol­ly­wood. Bette Da­vis, po­pro­szona o radę dla ak­to­rów pra­gną­cych prze­bić się w Hol­ly­wood, po­wie­działa: „Przejdź­cie się po Fo­un­tain” – (w do­my­śle) za­miast po in­nych bul­wa­rach i ale­jach, jak Sun­set, Santa Mo­nica Bo­ule­vard czy Fran­klin Ave­nue.
[3] Ty­leż zna­ko­mity, co za­ska­ku­jący hit z cza­sów po­prze­dza­ją­cych pan­de­mię co­vid. Mimo braku pu­blicz­no­ści w Chi­nach osią­gnął do­bre wy­niki na ca­łym świe­cie. Te wszyst­kie no­mi­na­cje i ki­wa­jący gło­wami z uzna­niem człon­ko­wie Ame­ry­kań­skiej Aka­de­mii Sztuki i Wie­dzy Fil­mo­wej były bal­sa­mem dla mo­jego ego. Film wpraw­dzie nic nie wy­grał, jed­nak...
[4]Otello Szek­spira, akt 1, scena 3, w kwe­stii Jaga do Ro­de­riga. Ze względu na inny kon­tekst po­dano tu do­słowny prze­kład ory­gi­nału.
[5] Dwie grupy na­le­żące do ze­społu pro­siły mnie, bym ab­so­lut­nie ni­gdy nie wspo­mi­nał o nich w tej książce: du­ble­rzy ak­to­rów, któ­rzy pra­gną zo­stać ak­to­rami i nie ży­czą so­bie, by ich za­szu­flad­ko­wano jako du­ble­rów, oraz oso­bi­ści asy­stenci naj­waż­niej­szych osób w pro­duk­cji. Ano­ni­mo­wość tych dru­gich jest rze­czą świętą, po­nie­waż gdyby ich na­zwi­ska i peł­nione funk­cje wy­szły na świa­tło dzienne, ich ży­cie zmie­ni­łoby się w pie­kło. Po­wiem tylko, że wi­dzia­łem, jak ciężko i długo pra­cują, i wiem, z ja­kim ogro­mem non­sensu po mi­strzow­sku dają so­bie radę. Niech wie­dzą, że są ko­chani.
[6] Mowa o Al­ba­tro­sie.
[7] Film La­zlo Shi­vi­skiego pt. Po­szu­ki­wacz – czwarty z se­rii Kwa­drant – zo­stał zmiaż­dżony przez fa­nów. W opi­nii Billa był to ob­raz po­sępny i wy­jąt­kowy, ale mi­ło­śni­ków roz­sier­dził, więc zma­sa­kro­wali za­równo Shi­vi­skiego, jak i jego dzieło. Wcze­śniej La­zlo otrzy­mał no­mi­na­cję za ob­raz Luna i Cu­kie­re­czek, w tym sa­mym roku co Bill za Zie­mię ja­łową, ale wszyst­kie na­grody zgar­nął – słusz­nie – fan­ta­styczny ob­raz Do­jazdy Lisy Pau­line Tate.
[8] Dr Pa­trice John­son, uko­chana Billa.
[151] Nie­ja­kie po­ję­cie o ogro­mie ka­riery Toma daje fakt, że w bu­dynku no­wo­jor­skiego banku, gdzie Hanks trzy­mał kie­dyś swoje ostat­nie 27 do­la­rów, znaj­duje się obec­nie re­stau­ra­cja o na­zwie Bubba Gump Shrimp Com­pany.
Ty­tuł ory­gi­nałuThe Ma­king of Ano­ther Ma­jor Mo­tion Pic­ture Ma­ster­piece
Tłu­ma­cze­nieMa­te­usz Rul­ski-Bo­żek (roz­działy 1–3, 5, 7)Anna Klin­go­fer-Szo­sta­kow­ska (roz­działy 4 i 6)
Ilu­stra­cje w ko­mik­sachR. Si­ko­ryak
Pro­jekt okładkiJohn Gall
Po­mysł okładkiCe­ara El­liot
Ilu­stra­cje na okładce(chmury) ZaZa Stu­dio/Shut­ter­stock;(po­stać) Fu­ar­twork/Shut­ter­stock;(tło ta­śmy fil­mo­wej) Abs­trac­tor/ Shut­ter­stock
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącaDo­rota Ja­błoń­ska
Re­dak­cjaElż­bieta Wal­ter Na­ta­lia Szczep­kow­ska
Ko­rektaBe­re­nika Wil­czyń­ska Alek­san­dra Ku­bis
Co­py­ri­ght © 2023 by Cla­vius Base, Inc. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­te­usz Rul­ski-Bo­żek 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Anna Klin­go­fer-Szo­sta­kow­ska 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., 2023
Treść tej książki jest fik­cją li­te­racką. Wy­stę­pu­jące w niej na­zwi­ska, miej­sca i wy­da­rze­nia są wy­two­rem wy­obraźni au­tora albo funk­cjo­nują w kon­tek­ście fik­cyj­nym. Wszel­kie po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych wy­da­rzeń, miejsc i osób, ży­ją­cych lub zmar­łych, jest przy­pad­kowe.
ISBN 978-83-8032-897-6
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.