Annika Bengtzon. Żelazna krew - Liza Marklund - ebook

Annika Bengtzon. Żelazna krew ebook

Liza Marklund

4,0

Opis

Dziennikarka śledcza Annika Bengtzon powraca do niewyjaśnionych wątków spraw sprzed lat, w tym morderstwa młodej dziewczyny, do którego przyznał się seryjny morderca Gustav Holmerud. Prawdziwy zbrodniarz, chłopak ofiary, nadal pozostaje na wolności. Kiedy sprawa wraca na wokandę, Annika postanawia wykorzystać szansę i doprowadzić prawdziwego sprawcę przed sąd.

Sytuacja komplikuje się, kiedy w tajemniczych okolicznościach znika młodsza siostra Anniki, Birgitta. Wkrótce okazuje się, że jej porywacze mogą mieć coś wspólnego z serią niewyjaśnionych morderstw sprzed lat.

Redakcję „Kvällspressen”, w której pracuje Annika, czekają duże zmiany. Nie dość, że jej szef Anders Schyman postanawia przejść na emeryturę, to całą redakcję czeka reorganizacja, związana z likwidacją wydania papierowego. Annika dostaje propozycję nie do odrzucenia.

Książka jest 11 tomem serii o dziennikarce Annice Bengtzon.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 329

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (28 ocen)
11
8
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gerdka

Nie oderwiesz się od lektury

Annika.. super że wróciła 😃
00

Popularność




Tytuł oryginału: Järnblod

Redakcja: Grażyna Mastalerz projekt okładki: Pola Rusiłowicz / Kav Studio Korekta: Małgorzata Denys, Ewa Jastrun Redaktor prowadzący: Anna Brzezińska

Copyright © Liza Marklund 2015 All rights reserved. Published by agreement with Salomonsson Agency. Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2022 Copyright © for the Polish translation by Elżbieta Frątczak-Nowotny

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

Wydanie II

ISBN 978-83-8252-345-4

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Poniedziałek, 1 czerwca

TO BYŁO już ostatnie ciało.

Potężne emocje, coś w rodzaju pożegnania. Zaczerpnął powietrza i poczuł, jak przeszywa go wiatr, który targał gałęziami drzew.

Miejsce było wyjątkowe, surowe, skromne, z czasem nabrało charakteru niemal religijnego: żyzna ziemia, białe pnie brzóz obok brzóz z postrzępionymi liśćmi.

Zostawili tam osiem ciał, to było dziewiąte. Pamiętał je wszystkie, nie tyle twarze, ile sylwetki, głosy, gesty, wibracje: to, co ich wyróżniało.

Ale koniec z tym.

Ostatnie ciało.

Spojrzał na nie.

Dżinsy, tenisówki. Koszula, pasek, brązowa kurtka. Wspaniały egzemplarz homo sapiens. Miał okazję go poznać, przez jakiś czas nawet się przyjaźnili. Zawsze elegancko ubrany, gustownie. Czasem było mu przykro, że musi ich eliminować, a potem pozbywać się osobistych drobiazgów, on, który dorastał w atmosferze powściągliwości, który nauczył się dbać o dary ziemi, traktować je z pokorą, odpowiedzialnie.

Spojrzał na niebo. Tam, za kręgiem polarnym, wydawało się, że jest tak blisko. Chmury unosiły się niemal nad głowami ludzi, jakby muskały ich twarze. Wkrótce słońce w ogóle przestanie zachodzić, i tak przez całe lato, do jesieni, kiedy mróz zetnie liście na drzewach, a ze wschodu nadejdą rosyjskie wiatry.

Brakowało mu brata.

Całe życie byli jednością, jeden był lustrzanym odbiciem drugiego, dzielili myśli i uczucia. Teraz poczuł, że otwiera się pod nim otchłań. Docierały do niego informacje z sali rozpraw, ale dręczyła go samotność.

Dokładnie wytarł obuch o mech.

Musiał się podzielić swoim bólem.

– UPADŁA PANI – powiedziała psycholożka. – Co się stało?

Annika Bengtzon poprawiła się w fotelu. Źle się czuła w jego potężnym wnętrzu: za mała, za chuda. Położyła ręce na podłokietnikach, jakby chciała się przytrzymać, żeby całkiem nie zniknąć. Poczuła, że ma spocone dłonie. Zaczęła się zastanawiać, ile osób przed nią pociło się w tym fotelu. Ile zostawiło na nim ślady swoich lęków.

Cofnęła dłonie, położyła je na kolanach, zacisnęła mocno.

– Byłam w przychodni rejonowej i u lekarza w pracy. Zrobiłam badania, wszystko wydaje się w porządku, fizycznie nic mi nie dolega… To Jimmy, mój partner, zaproponował, żebym się zapisała do pani na wizytę.

– Więc to nie była pani decyzja?

Zadała to pytanie spokojnym, obojętnym tonem, nie było w nim cienia krytyki. Annika spojrzała na kobietę po drugiej stronie stolika. Twarz bez wyrazu, neutralny głos. O czym myślała? Może uznała, że niepotrzebnie zajmuje jej cenny czas? Że ktoś inny bardziej go potrzebuje? A może dopóki dostawała pieniądze, było jej wszystko jedno?

Wyprostowała się i sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą. Obok szklanki stało pudełko z chusteczkami higienicznymi. Czyżby psycholożka z góry zakładała, że będzie płakać? Czy wszyscy płaczą? A co się stanie, jeśli się nie rozpłacze?

– Uznałam, że muszę coś zrobić. Ze względu na dzieci. Przestraszyłam je. Naprawdę.

– Były świadkami ataku?

Annika poprawiła się w fotelu. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu, plecy sztywne, nieruchome. Próbowała znaleźć wygodniejszą pozycję, odprężyć się, ale bez skutku.

– Może mi pani opowiedzieć coś więcej o ataku?

Światło lampy odbijało się w jej okularach. Annika pomyślała, że dla niej to normalny dzień pracy. Może zjadła na lunch lasagne, zrobiła sobie krótki spacer, a po pracy pojedzie odebrać rzeczy z pralni.

– Stałam w holu. I nagle osunęłam się na podłogę. Nie mogłam oddychać, zrobiło mi się czarno przed oczami. Serena i Jacob, dzieci Jimmy’ego, właśnie wróciły ze szkoły. To one wezwały karetkę.

Wypiła kolejny łyk wody.

– Zjawili się ratownicy, z noszami. Odesłałam ich.

– Wiedziała pani, co się stało?

Ciemność, tam, na zewnątrz, tuż obok niej, i cienie wokół. Pozbawiały ją powietrza, eliminowały nie tylko wszelkie dźwięki, ale i jej świadomość. Powtarzała sobie w kółko, że to nic, że nie są niebezpieczne. Że zaraz wszystko minie, że od tego się nie umiera. Czuła, jak palą ją dłonie, pieką oczy. Jak głowa odchyla się do tyłu, jak nogi się pod nią uginają, jak nagle uchodzi z niej całe powietrze. A potem nadeszła ciemność i pochłonęła ją. Czuła, jak leci w dół, leci i leci. Ale nie powinna się bać, to nic groźnego. Nie umarła. Jeszcze nie tym razem.

Odchrząknęła.

– Nic mi nie dolega. Jestem zdrowa jak ryba.

– Wie pani, co to jest paniczny lęk?

Tak, wiedziała. Sprawdziła w internecie, w tajemnicy przed wszystkimi, jakby się wstydziła. Normalni ludzie nie boją się ciemności, nie pozwalają, żeby rządziły nimi duchy.

– Teraz jest już w porządku. Wszystko się ułożyło. Czuję się dobrze. Nie mam lęków.

– Można mieć lęki, nawet o tym nie wiedząc – powiedziała psycholożka. – Ludzie, którzy dostają ataku panicznego lęku, często są przekonani, że to zawał. I jadą na pogotowie.

– Więc dlaczego jest coraz gorzej?

– Ma pani takie wrażenie?

Annika wyjrzała przez okno. Cały ranek padał deszcz, po szybie spływały ciężkie krople, ale opady nie były już tak intensywne.

– Naprawdę nic z tego nie rozumiem. Wszystko mi się układa. Żyję w fantastycznym związku, dzieci są zdrowe, lubię swoją pracę, mój były mąż nie robi mi żadnych przykrości. Zaprzyjaźniłam się nawet z Sophią, kobietą, z którą kiedyś, dawno temu, mnie zdradził…

– Więc jak pani myśli, skąd te ataki?

Annika poczuła, że zalewa ją fala gniewu. Nagle, bez powodu. Czy to ona ma odpowiadać na wszystkie pytania? Za to płaci?

Czuła, jak napinają się jej mięśnie twarzy.

– Pani ojciec zmarł, kiedy była pani nastolatką? – spytała psycholożka, przeglądając papiery. – Był pani bliski?

No tak, teraz czas na powrót do dzieciństwa. Annika wytarła dłonie o dżinsy.

– To było dawno temu, minęło ponad dwadzieścia lat…

W pokoju zapadła cisza. Z ulicy dochodził szum samochodów. Chusteczki w kartonie poruszyły się pod niewidzialnym podmuchem wiatru. Obicie fotela łaskotało ją w plecy.

– Ale pani mama żyje. Jak wam się układa?

Annika spojrzała na zegarek.

– Ile czasu nam jeszcze zostało? Kiedy będę mogła wyjść?

Psycholożka odchyliła się w fotelu. Może ją też łaskotał materiał, którym był obity?

– Jeśli pani chce, możemy już skończyć.

Annika nie poruszyła się. Nagle znów poczuła, że nogi ma jak z ołowiu. Czyżby psycholożka chciała się jej pozbyć? Mimo że to ona umówiła się na wizytę? I zapłaciła tysiąc sto koron za godzinę.

– Chce pani, żebym sobie poszła?

Psycholożka spojrzała na wiszący na ścianie zegar.

– Mamy jeszcze czas. To pani decyzja, czy pani zostanie, czy wyjdzie.

Annika poczuła, że pokój nagle zaczął się kurczyć. Coś na nią napierało, z różnych stron. Przyszła po pomoc, po poradę.

Psycholożka uśmiechnęła się do niej.

– Chciałabym, żeby pani została – powiedziała spokojnie.

Hałas z ulicy złagodniał. O co ją przed chwilą spytała? O matkę? O Barbro? Wzięła się w garść.

– Mama… Ona mnie nie lubi.

– Dlaczego pani tak sądzi?

– Rodzice wzięli ślub, bo mama była w ciąży. Ze mną. Tak naprawdę to chciała studiować. Sztuki piękne. Ale urodziłam się ja i nie poszła na studia. Nigdy mi tego nie wybaczyła.

Psycholożka przyglądała się jej w milczeniu, potem znów zaczęła przeglądać notatki.

– Ma pani siostrę. Ma na imię Birgitta. Macie dobry kontakt?

Annika spróbowała się uśmiechnąć.

– O tym, że urodziła dziecko, dowiedziałam się z Facebooka. Nawet nie wiedziałam, że jest w ciąży.

– Zawsze tak było?

– Przez całe dzieciństwo miałyśmy wspólny pokój, a teraz nie mam pojęcia, gdzie mieszka.

Psycholożka pokiwała głową i zanotowała coś w niewielkim bloczku.

– Wypełniając formularz, wpisała pani w rubryce: inne informacje, że piętnaście lat temu została pani skazana za przestępstwo. Może mi pani powiedzieć coś więcej?

Pokój znów jakby się zmniejszył, poczuła na szyi muśnięcie ciemności.

– Przyczynienie się do czyjejś śmierci. Dwa lata nadzoru kuratorskiego. Mój chłopak, Sven… To był nieszczęśliwy wypadek, można tak powiedzieć…

Słowa odbijały się od ścian niewielkiego pokoju. Psycholożka nie reagowała. Siedziała w fotelu po drugiej stronie stolika, nogi miała skrzyżowane, ręce trzymała na kolanach.

– Co pani czuje, opowiadając mi o tym?

W głowie Anniki rozległo się wycie, przeraźliwe, głośne. Musiała podnieść głos, żeby je przekrzyczeć.

– Nic szczególnego. Piętnaście lat to dużo czasu.

– Gdzie w pani ciele tkwi to uczucie? W żołądku, w gardle, w piersi?

Słowa, to tylko słowa. Nie mogły jej zrobić krzywdy. Kiedy wyizolowała szum, mogła mówić, słowa nic nie znaczyły. Musiała się starać przeniknąć ciemność, bo tylko wtedy była w stanie oddychać.

GŁÓWNA REDAKCJA „KVÄLLSPRESSEN” skrzyła się w niebieskawej poświacie świetlówek. Annika zobaczyła, że Berit Hamrin siedzi przy komputerze, i całe napięcie od razu minęło, został tylko ćmiący ból głowy. Od piętnastu lat większą część życia spędzała właśnie tam, w tym pomieszczeniu, w wiecznej gonitwie za tym, co się stało albo może się stać, i niemal przez cały ten czas jej przyjaciółka siedziała na sąsiednim krześle.

Położyła torbę na ich wspólnym biurku, zdjęła kurtkę i pozwoliła jej opaść na podłokietnik fotela. Berit była starsza od niej, miała dorosłe dzieci i razem z mężem mieszkała na wsi.

– Co z awanturą na Twitterze? – spytała Annika.

Berit westchnęła cicho.

– Kobieta z telewizji przeprosiła w kolejnym tweecie za napaść na celebrytkę, a celebrytka przyjęła przeprosiny i zamieściła je na Facebooku.

Ciasny pokój psycholożki oddalił się i rozmył.

– Więc wszyscy zadowoleni – stwierdziła Annika.

Ciemności wokół niej, te, które ją dusiły, zaczęły się wycofywać do kątów. Kiedy była w redakcji, niemal nigdy nie dawały o sobie znać. W redakcji było jasno, panował porządek, który sprawiał, że świat znów stawał się wyrazisty. Przedstawianie rzeczywistości, kolejne wydania, ciągłe zmiany. Była częścią tego wszystkiego, funkcjonowała. Wydanie prowincjonalne, pierwsze wydanie o piątej rano i pierwsze wydanie krajowe dystrybuowane samolotami wczesnym rankiem, kolejne, uaktualnione wydania lokalne i wydanie trafiające na przedmieścia, rozwożone ciężarówkami wokół Mälarem, i jeszcze wydanie miejskie, ukazujące się w wyjątkowych sytuacjach, kiedy gdzieś na świecie dochodziło do kryzysu albo zaręczało się któreś z królewskich dzieci. Uporządkowana rzeczywistość, łatwa do ogarnięcia.

Szczególną antypatią darzyła wydanie poranne, ukazujące się jedynie w wewnętrznej sieci redakcji.

Wyjęła laptopa, włączyła go. Kiedy zaczął się ładować, poszła po kawę. Wróciła i usiadła przy biurku z kubkiem gorzkiego napoju w ręku.

Wydanie redakcyjne pokazywało przyszłość taką, jaka powinna być: gotowe tytuły, teksty, często ilustrowane zdjęciami. Reporterom pozostawało jedynie wypełnić wszystko treścią, żeby utopia zamieniła się w rzeczywistość.

Głównym tematem hipotetycznego jutra był artykuł Berit o dziennikarce jednej z lokalnych gazet, która co trzecią środę uczestniczyła w porannym telewizyjnym talk-show. Kilka dni wcześniej zamieściła na Tweeterze złośliwy komentarz na temat pewnej gwiazdy oper mydlanych, która ostatnio nieco utyła. Patrik Nilsson, szef działu wiadomości, miał niezwykłą zdolność wynajdywania w internecie bezmyślnych złośliwości i robienia z nich wielkich spraw. Tym razem nie oszczędzał amunicji.

dziennikarka prześladuje gwiazdę z powodu wagi

Tak brzmiał proponowany przez niego tytuł.

Obok zamieszczono zdjęcie chudej blondynki z podpisem: „Rosa poczuła się głęboko urażona złośliwościami dziennikarki”.

– Niestety w mediach społecznościowych temat nie chwycił – powiedziała Berit.

Annika zrozumiała, że oczekiwane komentarze się nie pojawiły, zabrakło nawet zwykłych uwag w rodzaju: że też zawsze zwraca się uwagę na wygląd kobiety. Więc wiadomość trafiła do kosza, zanim w ogóle zaistniała.

– Osobiście uważam, że Rosa powinna przytyć jeszcze kilka kilogramów. Wyszłoby jej to na zdrowie – stwierdziła Berit. – Co dzisiaj robisz? – zwróciła się do Anniki.

– Zajmuję się sprawą morderstwa Josefin.

Berit podniosła głowę i zdjęła okulary. Zamyśliła się.

– To było chyba tego lata, kiedy Szwecja zamieniła się w republikę bananową. Pamiętam, że było piekielnie gorąco, mieliśmy niebotyczną inflację i świetnie nam szło w mistrzostwach świata w piłce nożnej.

– To było piętnaście lat temu. W „Kvällspressen” ukazały się moje pierwsze artykuły – powiedziała Annika.

Berit znów włożyła okulary i wróciła do artykułu o Rosie. Annika sięgnęła po materiały dotyczące morderstwa Josefin.

Wiosną czytelnicy wybierali w głosowaniu historie z przeszłości, o których chętnie dowiedzieliby się czegoś więcej. Nazywano to czytelnictwem interaktywnym. Annika w serii artykułów przedstawiła kilka głośnych spraw sprzed lat: cieszyły się dużym zainteresowaniem. Miały wiele odsłon w sieci, a dodatki niedzielne odnotowały większą sprzedaż niż zwykle. Dziwiło ją to zainteresowanie przeszłością. Na kanwie dawnych niewyjaśnionych spraw powstały filmy dokumentalne, gazety poświęcały im specjalne dodatki, niekiedy inspirowały nawet pisarzy.

Sięgnęła po materiały dotyczące jednej z nich: morderstwo na tle seksualnym na cmentarzu. Pewnego upalnego sobotniego poranka za jednym z nagrobków na dawnym cmentarzu żydowskim znaleziono nagie ciało dziewiętnastoletniej Josefin Liljeberg. Została zamordowana, ale sprawa nigdy nie została do końca wyjaśniona. Annika znalazła jej maturalne zdjęcie w studenckiej czapce. Pracowała jako striptizerka w klubie porno Studio Sex. Annika podejrzewała, że zabił ją jej chłopak, Joachim, właściciel klubu. Klub już dawno przestał istnieć, ale Joachim nadal żył w swoim mrocznym świecie. Był przebiegły i skutecznie unikał kary.

Berit westchnęła i zerknęła na zegarek.

– Chyba będę musiała porzucić Rosę – powiedziała, zamykając laptopa.

– Idziesz na rozprawę? – zainteresowała się Annika.

Berit śledziła z ramienia gazety proces Ivara Berglunda, przedsiębiorcy handlującego drewnem, znanego jako Drwal. Proces toczył się przed sztokholmskim Sądem Miejskim już drugi tydzień.

– Ma zeznawać funkcjonariuszka, która go zatrzymała. Wiesz może, co Berglund ma wspólnego z tym pobitym politykiem w Solsidan?

Annika upięła włosy w kok.

Nie śledziła dokładnie przebiegu sprawy, ale pamiętała, że samotny pięćdziesięciopięciolatek z Vidsel, z Norrbotten, z północy, rok wcześniej został oskarżony o brutalne zamordowanie jakiegoś menela z Nacki. Pisała o tej sprawie. To między innymi jej artykuły doprowadziły do jego zatrzymania. „Kvällspressen” podała tę wiadomość jako pierwsza i tego dnia odnotowała najwyższą sprzedaż. Potem pisała o nim jeszcze kilka razy. Nagrała kilka scen w jego domu i w warsztacie, dokładnie przestudiowała sprawozdania rachunkowe jego firmy, rozmawiała z klientami i z sąsiadami.

– To Nina Hoffman go zatrzymała – powiedziała. – Dużo o tym rozmawiałyśmy. Oczywiście nie możemy tego napisać, ale Nina jest pewna, że za morderstwem menela i pobiciem Ingemara Lerberga stoi ta sama osoba. To się stało w odstępie kilku dni. Jest też wiele innych powiązań.

– W akcie oskarżenia nic o tym nie ma – zauważyła Berit.

– To prawda. – Annika skinęła głową. – Ale menel pełnił rolę słupa w hiszpańskiej spółce Nory Lerberg. Na miejscu zbrodni w Nacce policja znalazła obrazek narysowany takimi samymi kredkami, jakie znaleziono w pokoju dzieci w domu Lerbergów. Te zbrodnie miały wiele cech wspólnych. Co prawda nie ma na to dowodów, ale to nie może być przypadek.

– Oskarżenie opierało się na wątłych podstawach – weszła jej w słowo Berit. – Ciekawe, czy uda się go skazać.

– Widziałaś, jak Patrik wyobraża sobie jutrzejsze wydanie? – spytała Annika.

Zaproponował tytuł:

PODWÓJNE ŻYCIE DRWALA: w czasie wolnym był katem

Berit pokręciła głową, sięgnęła po teczkę i ruszyła w stronę portierni.

Annika znów zerknęła do komputera. Spojrzała na proponowane tematy – różne w zależności od rozwoju sytuacji. Zbliżało się święto narodowe i wszyscy dziennikarze zastanawiali się, czy księżniczka Madeleine da radę dolecieć zza Atlantyku, żeby razem z pozostałymi członkami rodziny królewskiej uczestniczyć w uroczystościach w Skansenie. Proponowano tytuł: MADDE ZAWIODŁA SZWEDÓW. Jakby cały kraj wstrzymywał oddech, czekając, aż najmłodsze z królewskich dzieci opuści swój luksusowy apartament na Manhattanie, żeby na kilka godzin wcisnąć się w niewygodny strój ludowy. Poza tym gwiazda sportu wypowiadała się w sprawie ewentualnego skandalu dopingowego, pisano o nadciągających upałach i przedstawiono ostatnie badania opinii publicznej, wskazujące, że podczas najbliższych wyborów należy się spodziewać porażki partii rządzącej.

– Annika, napiszesz coś o fali upałów? – usłyszała głos Patrika gdzieś nad sobą.

Zerknęła na komórkę.

– Przykro mi, ale za chwilę mam spotkanie w prokuraturze.

Szef działu wiadomości westchnął teatralnie i odwrócił się na pięcie. Wiedział, że Annika nie ma obowiązku dostarczać materiałów dla działu wiadomości, ale przecież spróbować zawsze można.

Annika zamknęła laptopa i zebrała swoje rzeczy.

ANDERS SCHYMAN powiódł wzrokiem po redakcji z pewnym niepokojem. Czuł go aż w żołądku. Za szklaną ścianą widział dział wiadomości z migoczącymi monitorami: szef działu Patrik Nilsson rozmawiał przez dwie komórki jednocześnie, Sjölander pisał artykuł o księżniczce Madeleine, Annika Bengtzon właśnie gdzieś wychodziła z torbą na ramieniu, wentylatory komputerów wprawiały powietrze w drżenie.

Scena była mu dobrze znana, a jednocześnie dziwnie obca. I wkrótce miała przejść do historii.

Oparł się o krzesło i sięgnął po leżące przed nim na biurku papiery – protokół z piątkowego zebrania zarządu. Dwudziesty dziewiąty maja. Historyczna data, dzień początku końca. Czasy Gutenberga dobiegały końca, słowo drukowane spełniło swoje zadanie.

Wstał i podszedł do szklanej ściany, stanął tak blisko, że jego oddech zostawił na szkle plamę pary. Zastanawiał się, czy mógł postąpić inaczej.

Szwedzkie dziennikarstwo od niemal stu lat szło ręka w rękę ze szwedzkim Domem Ludowym, było ogniwem łączącym władzę z obywatelami. Kiedy jedno zaczynało się chylić ku upadkowi, pociągało za sobą drugie. Badacze mediów już dwadzieścia lat wcześniej pisali, że rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty będzie oznaczał koniec pewnej epoki: czasów państwa dobrobytu i – dziennikarstwa.

To były też jego czasy: jego ćwierć wieku, większość jego zawodowej kariery. Pomyślał, że nie ma sensu ronić łez, sam nie odbuduje Domu Ludowego. Odwrócił się i sięgnął na półkę po książkę Jana Ekecrantza i Toma Olssona Zredagowane społeczeństwo. Przeczytał zdania, które podkreślił w przedmowie, chociaż znał je na pamięć.

„…dziennikarstwo narracyjne w coraz większym stopniu zastępują abstrakcyjne opisy sytuacji, bazujące na niewidzialnych źródłach. Dzisiejsze dziennikarstwo cechuje rozsądek, który ma tendencję do zastępowania problemów społecznych problemami informacyjnymi, a debatę publiczną talk-showami i pogonią za nowinkami. Coraz więcej miejsca zajmuje dziennikarstwo otwarcie komercyjne. Tradycyjne zadania dziennikarzy: przedstawiać fakty, przyglądać się i krytykować władzę, być kanałem komunikacyjnym między rządzącymi a rządzonymi, stają się kontrproduktywne”.

Odłożył książkę i zamknął oczy.

„Nasze życie jest takie jak nasze dni”. Przypomniał sobie zdanie z rachunku z hotelu w Oslo. Jesienią razem z właścicielami koncernu był tam na seminarium. Tych kilka słów trafiło go w splot słoneczny. Wciąż pamiętał swoją reakcję: zimny pot na dłoniach. Jakie było jego życie? Jakie były jego dni? Takie jak tamten, który spędził w sali konferencyjnej bez okien, dyskutując o cyfryzacji mediów, czy takie jak ten, w którym tytuły na kolejny dzień zależą od kobiet, które bez zastanowienia wypisują w mediach społecznościowych najróżniejsze złośliwości pod adresem innych kobiet i których to złośliwości nikt zresztą nie czyta?

Wrócił do biurka, usiadł i poczuł, że bolą go kolana. Zaczął przerzucać papiery.

Czasu zawsze jest w nadmiarze, do chwili kiedy nagle się kończy.

Może powinien był stworzyć własną firmę, zbudować dom, spłodzić dzieci, zostawić po sobie coś trwałego. Ale on nie zajmował się takimi rzeczami, wszystko robił z myślą o dniu dzisiejszym, nie o przyszłości. Całe zawodowe życie poświęcił próbom opisania społeczeństwa, w którym żył, starając się jednocześnie czynić je lepszym, bardziej sprawiedliwym. Zostawi po sobie jedynie swoją opinię i pamięć o roli, jaką odegrał w historii mediów.

Znów spojrzał na redakcję i zaczął się zastanawiać, jak sobie poradzi.

Przez lata zawsze stawiał na rozwój. Cały czas, bez przerwy, kształcił pracowników, przygotowywał ich do nowych zadań. Branża się zmieniała, ale i czas przybierał coraz to nowe kształty, a on przedzierał się przez tę dżunglę sam, bez mapy, kierując się adrenaliną i własnym instynktem, starając się omijać płycizny i miny. Udało mu się wypromować swoich współpracowników na kluczowe postaci niemal we wszystkich działach: w dziale wiadomości, w sporcie, rozrywce, w kulturze. Znakomicie odnajdywali się w nowym medialnym krajobrazie. Był z nich dumny, był dumny z siebie i swojej zdolności przewidywania.

Tylko jednego nie zdołał odtworzyć: nowej wersji samego siebie. Potrzebował publicysty, którego moralnym kręgosłupem byłaby wolność słowa, który w sercu miałby brak szacunku, w płatach czołowych technikę i który by się kierował instynktem tkwiącym gdzieś głęboko w trzewiach. Tego nie zdążył zrobić: dni były za ciasne, za szybko mijały, a teraz było już za późno.

Czasu zawsze jest w nadmiarze, aż nagle się kończy.

Obiektywne, analizujące dziennikarstwo, przekazujące informacje, takie, jakie wszyscy znamy, będzie jedynie krótką przerwą w historii ludzkości. Zmierzają prosto do piekieł, a on stoi za sterami.

PORANNA MŻAWKA ZELŻAŁA, ulice były ciemne, nasycone. Front odchodził na północ i już po południu do Sztokholmu miała dotrzeć fala upałów z południa Europy. Annika poczuła na ciele lepką wilgoć. Samochody stały w korku, postanowiła nie czekać na autobus, tylko iść piechotą. Tak będzie szybciej.

Ruszyła przez park, przez Rålambshovsparken. Labirynt ulic na Kungsholmen nie miał dla niej tajemnic, znała je na pamięć, mogła iść zamyślona, a i tak bezwiednie trafiała tam, gdzie chciała. Ściany domów pochylały się przyjaźnie w jej stronę, szeptały jej do ucha słowa powitania. Kamienie nie zapominały. To tam trafiła zaraz po przyjeździe do Sztokholmu. Zamieszkała w starej kamienicy przy Agnegatan. Zimna woda w kranie, wspólna łazienka w podwórzu. To tam, w pobliżu, przy Hantverkargatan, mieszkała potem w dużym mieszkaniu od frontu z Thomasem i dziećmi, kiedy jeszcze były małe. To tam wydali przyjęcie po ślubie i tam, na Kungsholmen, po rozwodzie z Thomasem wylądowała w trzypokojowym mieszkaniu.

I tam pracowała Josefin Liljeberg. I tam umarła.

Minęła Hantverkargatan i zobaczyła wznoszące się tuż za budynkiem straży pożarnej wzgórze Kronoberget. Widziała drzewa, trawniki i plac zabaw od strony Kronobergsgatan, pełen mam i dzieci, czasem też ojców. Słyszała radosne głosy dzieci, śmiechy, gwar, krzyki i nawoływania. Minęła piaskownicę, zjeżdżalnię i drabinki i ruszyła na górę.

Morderstwo na cmentarzu, tak pisano o zabójstwie Josefin. Na tle seksualnym, dodawano. Ale to nie było właściwe określenie. Bo tak naprawdę Josefin została uduszona przez swojego chłopaka.

Jej ciało znaleziono na starym żydowskim cmentarzu. Kiedy powstawał, pod koniec XVIII wieku, były to obrzeża Sztokholmu. Teraz był to niemal środek miasta, a cmentarz zrósł się z jednym z największych sztokholmskich parków.

Annika powoli podeszła do ogrodzenia. Niedawno cmentarz został odrestaurowany. Poprzewracane nagrobki wróciły na swoje miejsce, usunięto zbędną zieleń. Były tam groby dwustu dziewięciu osób. Ostatni pochówek odbył się w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym roku.

Miejsce było wyjątkowe, niemal magiczne. Gwar miasta prawie tam nie docierał, jakby czas nagle się zatrzymał, cisza była niemal przezroczysta. Dotknęła ręką zimnych żeliwnych sztachet, przeciągnęła palcami po zdobieniach i stylizowanych gwiazdach Dawida.

Dobrze pamiętała tamto upalne lato. Jej pierwszy rok w redakcji. Była stażystką. Początkowo odbierała tylko telefony od ludzi. W ten sposób dowiedziała się o morderstwie. Chciała o nim napisać – i napisała. Pierwszy artykuł podpisany jej nazwiskiem.

To tam leżała, po drugiej stronie ogrodzenia.

Surowość kamieni w tle, zieleń i gra cieni wśród listowia, wilgoć i upał.

Patrzyła w jej oczy, były szare i mętne, słyszała ich niemy krzyk.

– Nie poniósł żadnej kary – wyszeptała. Jakby mówiła do Josefin. – Trafił co prawda do więzienia, ale nie za to, co ci zrobił.

Może jest już za późno, pomyślała i poczuła, że ma łzy w oczach. Wtedy po raz pierwszy zataiła prawdę. Tyle lat minęło, a wszystko pamiętała. Wtedy, tamtego lata, Sven jeszcze żył. Nagle znów poczuła jego złość. Pamiętała, jaki był niezadowolony, kiedy zdecydowała się na staż w Sztokholmie. Nie kochasz mnie? Niepewność i strach. Jak jej się ułoży życie?

Teraz już wiedziała. Otarła łzy.

Zostałam tu, teraz to jest moje miejsce.

Puściła sztachety, cofnęła rękę i niewielką kamerą wideo zaczęła filmować cmentarz, miejsce, gdzie przed laty znaleziono martwą Josefin. Uznała, że jedno dłuższe ujęcie wystarczy, najwyżej jeszcze wróci. Nie była w stanie powiedzieć, jak długi fragment będzie jej potrzebny. Odwróciła się plecami do ogrodzenia, chciała jak najszybciej odejść. Nie chciała być Josefin.

Ruszyła szybkim krokiem w stronę prokuratury, na Kungsbron. Było coraz cieplej, poczuła pot na plecach. Asfalt pachniał smołą.

Wyniki wstępnego dochodzenia niemal zawsze były objęte tajemnicą. Te dotyczące zabójstwa Josefin nie były wyjątkiem, ale Annika wiedziała, że dochodzenie wykazało, że to Joachim, chłopak Josefin, najprawdopodobniej był mordercą. Niedawno poprosiła, żeby jej udostępniono materiały, te, które mogły zostać udostępnione bez szkody dla ewentualnego ponownego śledztwa.

Wiatr przybrał na sile, chmury się rozeszły. Przyspieszyła kroku.

Minęło co prawda piętnaście lat, ale po zamordowaniu Palmego prawo zostało zmienione. Uznano, że sprawy o morderstwo nie ulegają przedawnieniu. Jeśli wyjdzie na jaw coś nowego, jeśli znajdzie się świadek, który byłby gotów zeznawać, dochodzenie może zostać wznowione. Może wystarczy spytać?

Usłyszała, że w torbie dzwoni jej komórka. Zatrzymała się, zaczęła jej szukać wśród długopisów i notesów. Spojrzała na wyświetlacz. Barbro. Matka. Po chwili wahania odebrała.

– Gdzie jesteś? – usłyszała znajomy głos.

Rozejrzała się. Stała na rogu Bergsgatan i Agnegatan, nieopodal komendy.

– W pracy – powiedziała. – To znaczy idę na rozmowę do prokuratury. Chodzi o morderstwo.

– To sprawa tego Drwala?

– Nie, inna…

– Wiesz, gdzie jest Birgitta?

Annika spojrzała na dachy kamieniec. Widziała sunące po niebie chmury i ciemne niebo w dali.

– Nie, nie mam pojęcia – odpowiedziała. – Dlaczego pytasz?

Słyszała lęk w swoim głosie. Jaki błąd znów popełniła?

– Kiedy ostatnio z nią rozmawiałaś?

Boże drogi, kiedy to było, pomyślała i odgarnęła z czoła kosmyk włosów.

– Pewnie jakiś rok temu. Był długi weekend, wybierała się do Stevena do Norwegii i nie miała z kim zostawić małej.

– A potem?

Annika czuła, że tężeje.

– Mamo, Birgitta i ja… rzadko ze sobą rozmawiamy.

Po co to mówiła? Dlaczego nie powiedziała prawdy: ja i moja siostra w ogóle nie mamy ze sobą kontaktu. Nie wiem nawet, gdzie mieszka.

Usłyszała, że matka szlocha.

– Co się stało? – spytała. Starała się, żeby jej głos brzmiał uprzejmie. Bez strachu, bez złości, nie nazbyt nonszalancko.

– Nie wróciła wczoraj z pracy.

– Z pracy?

– Z marketu MatExtra. Steven i ja bardzo się niepokoimy.

Pewnie, pomyślała. Skoro posunęła się do tego, żeby do niej zadzwonić. Stanęła wygodniej.

– Dzwoniłaś do niej do pracy? Obdzwoniłaś jej przyjaciółki? Skontaktowałaś się z Sarą?

– Steven rozmawiał z jej szefem, a ja z Sarą.

Annika zastanawiała się gorączkowo.

– Jej dawna nauczycielka rysunku. Margareta. Wiem, że kiedyś się przyjaźniły…

– Dzwoniliśmy do wszystkich.

Jasne, ona była na tej liście ostatnia.

– Nie rozumiesz, że bardzo się niepokoimy – powtórzyła matka i głos jej się załamał.

Annika zamknęła oczy. Wiedziała, że jej słowa nie mają dla matki żadnego znaczenia. Postanowiła niczego nie ukrywać.

– Mamo – zaczęła spokojnie. – Jesteś pewna, że Steven mówi prawdę?

Chwila milczenia.

– O co ci chodzi?

– Nie mam pewności, czy Steven zawsze jest wobec Birgitty w porządku. Czasem miałam wrażenie, że ona się go boi.

– Dlaczego mówisz takie rzeczy?

– Jesteś pewna, że jej nie bije?

Znów milczenie. A potem ostry głos matki:

– Nie myl siebie z Birgittą.

Połączenie zostało przerwane.

Annika odgarnęła włosy z czoła i odchyliła głowę. Spojrzała na stojące wzdłuż ulicy kamienice. Niedaleko było jej dawne mieszkanie, teraz mieszkał tam jej były mąż. Boże, cała okolica była pełna wspomnień i duchów z przeszłości.

Minął ją radiowóz, jechał w stronę znajdującego się nieco dalej aresztu Kronoberg. Zdążyła zauważyć, że na tylnym siedzeniu siedzi młody chłopak z rozczochranymi włosami. Może został zatrzymany, a może jechał tylko na przesłuchanie. Może wcale nie jest przestępcą? Może tylko znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie? A może wie coś, czego nie powinien wiedzieć? Ona też kiedyś jechała na tylnym siedzeniu radiowozu. Tego letniego dnia w Hälleforsnäs, kiedy umarł Sven. Trzymała na rękach swojego martwego kotka, Whiskasa, i nie chciała go puścić. W końcu pozwolono jej wsiąść razem z nim. Płakała, a łzy moczyły mu futerko.

Birgitta nigdy jej nie wybaczyła historii ze Svenem. Była nim zachwycona, jak to czasem bywa z młodszymi siostrami. Sven brał ją na kolana i łaskotał, aż zaczynała piszczeć, a potem krzyczeć. W ich zabawach była dziwna intymność, a przecież Birgitta była od niej zaledwie dwa lata młodsza. Miała jasne włosy i wyglądała jak laleczka.

Annika wyprostowała się, poprawiła torbę, chwyciła ją mocniej. Zawahała się, a potem wystukała na tablecie imię i nazwisko. Birgitta Bengtzon. Po ślubie ze Stevenem zachowała panieńskie nazwisko.

Jeden wynik: Branteviksgatan 5F, Malmö.

Malmö? Przecież zamierzała wyjechać do Oslo?

THOMAS WIDZIAŁ, jak Annika wkłada komórkę do tej swojej okropnej torby i rusza w stronę Scheelgatan: kołysząca się na boki głowa cztery piętra niżej, ciemne włosy, zmierzwione bez żadnego ładu. Śledził ją wzrokiem tak długo, jak był w stanie, ale już po kilku sekundach zniknęła mu z oczu, pochłonęły ją drzewa i uliczny ruch. Poczuł, jak serce niemal mu staje, tętno spowalnia. Zauważył ją przez przypadek – a może przypadków nie ma? Jest tylko energia między ludźmi. Może to jego podświadomość zarejestrowała jej obecność, wyczuła, że o niej myśli, zmusiła go, żeby wyjrzał przez okno, sprawdził, co go tak pali. Tak czy inaczej, stała ze wzrokiem wbitym w okno sypialni. Uznał, że pewnie idzie do niego, i postanowił nie otwierać drzwi. Nie miał jej nic do powiedzenia. Niech tam stoi, niech za nim tęskni.

I wtedy nagle odwróciła się na pięcie i poszła.

Poczuł się zawiedziony, zawód przerodził się w złość.

Był dla niej nikim. Minęła okno jego sypialni, ot tak, po prostu, zatrzymała się na chwilę, żeby porozmawiać przez komórkę. Może ze swoim nowym facetem? Miał taką nadzieję, bo rozmowa najwyraźniej nie była przyjemna. Widział to po sposobie, w jaki trzymała komórkę. Czyżby jakieś problemy w raju? Tak szybko?

Od razu poprawił mu się nastrój. Poczuł, że jest głodny. W lodówce miał trochę dobrych rzeczy, gotowych do odgrzania.

Był smakoszem: należał do ludzi, którym nie jest obojętne, co jedzą i co piją, którzy cenią sobie jakość życia: doceniają porządny wygląd, właściwe zachowanie, poprawny język. Dlatego tak źle się czuł w tym okropnym mieszkaniu: trzy pokoje na najwyższym piętrze kamienicy w dawnej robotniczej dzielnicy. Bez żadnego smaku, bez ambicji.

Otworzył hakiem lodówkę, chwycił ręką, swoją jedyną ręką, filet z soli i włożył do mikrofalówki. Postanowił zjeść lekki lunch, wieczorem czekała go służbowa kolacja w kancelarii rządu.

Z pracy był zadowolony. Zadanie, które mu zlecono, było ambitne, wręcz prestiżowe. Jemu, było nie było urzędnikowi, powierzono kierowanie dużym projektem, co oznaczało, że miał współpracować z odpowiednią komisją parlamentarną. Najwyraźniej zasłużył na to wyróżnienie.

Badał kwestię anonimowości w internecie, to znaczy formalnie stał za tym jeden ze starszych ministrów, ale cała praca spadała na niego. To on miał zdecydować, w jakich przypadkach można naruszyć prawo do prywatności w imię ochrony przed przestępstwem. Społeczeństwo potrzebowało lepszych narzędzi, takich, które pozwoliłyby skuteczniej szukać osób znieważających innych w sieci. Pytanie brzmiało: kto miałby szukać adresów IP i w jaki sposób. Policja, prokurator? Czy może decydować ma sąd? Jak należy współpracować z władzami innych państw i co w przypadku kiedy serwer znajduje się za granicą? Niestety technika i przestępczość rozwijały się szybciej niż policja i władze, nie mówiąc już o ustawodawstwie.

Dyrektywy do projektu opracował sekretarz ministra, Halenius, wspólnie z ministrem i szefem działu prawnego. Wiele zagadnień nadal pozostawało otwartych. Niekiedy rząd przeprowadzał badania jedynie po to, żeby udowodnić słuszność decyzji, które właściwie już podjął. W tym przypadku jednak tak nie było. Decyzje należały do niego. Sam zarządzał swoim czasem, przychodził i wychodził, kiedy mu było wygodnie. Prace prawie zakończono, właściwie mógł przedstawić rezultaty na najbliższym posiedzeniu rządu, a potem przesłać je do odpowiednich komisji.

W pewnym sensie reprezentował rząd, jego decyzje mogły mieć wpływ na przyszłość.

Mikrofalówka zabrzęczała. Sola była gotowa, ale postanowił, że jeszcze chwilę zaczeka. Podszedł do komputera, zalogował się przez adres IP, który był nie do wyśledzenia, i wszedł na forum dyskusyjne, na którym kiedyś stworzył swoją alternatywną tożsamość. Występował na nim jako Gregorius. Przyjął imię antybohatera powieści Hjalmara Söderberga Doktor Glas, zdradzonego przez żonę, zamordowanego przez swojego lekarza.

Kiedyś coś tam napisał, głównie po to, żeby zobaczyć, jak ludzie zareagują. O szefie Anniki, tym pretensjonalnym gburze. Nadal znajdował nowe komentarze. Z ciekawością śledził rozwój dyskusji.

Teraz musiał jednak chwilę szukać, zanim znalazł wpis. Był na dole strony, ale nadal tam był.

Gregorius: Schymana powinno się wydymać! Wsadzić mu kij bejsbolowy w tyłek. Zamiast odbytu będzie miał krwawy pierścień!

Czytał i czuł, jak zalewa go fala ciepła. Tętno mu przyspieszyło, nad górną wargą pokazały się kropelki potu. Od czasu kiedy wszedł na tę stronę ostatni raz, nie doszły żadne nowe komentarze. Był trochę zawiedziony. Przeleciał wzrokiem te wcześniejsze, przeczytał pierwszy: hahaha, way to go man! U butfuck him real good. Ton i styl charakterystyczny dla większości pozostałych. Musiał przyznać, że poziom dyskusji nie był wysoki. Paru jej uczestników nawet protestowało przeciwko takiemu językowi. Wyzywali go od wulgarnych idiotów i bezmózgowców, co w tej sytuacji uznał za paradoks.

Nie mógł powiedzieć, żeby był dumny z tego, co napisał, ale przecież każdemu zdarza się pobłądzić.

Poza tym w kontekście jego ostatniego projektu śledzenie dyskusji na forum było ciekawe i wiele mu dawało. Demokracja oznacza, że trzeba się godzić z różnymi nieprzyjemnościami. Wolter mówił: Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale jestem gotów umrzeć za to, żebyś miał prawo je głosić. No może niedokładnie tak, ale wydźwięk jego listu do le Riche’a z szóstego lutego tysiąc siedemset siedemdziesiątego roku był właśnie taki.

Znów spojrzał na swój wpis:

Schymana powinno się wydymać!

Napisał to, słowa padły, zostały skomentowane, potwierdzone.

Odetchnął głęboko i zamknął stronę. Był spokojny, nawet ręka z hakiem przestała go swędzić. Co go obchodzi Annika! Niech sobie stoi na ulicy z tą swoją okropną torbą i rozmawia przez komórkę.

Teraz już naprawdę zgłodniał, a filety z soli były w sam raz.

Był podziwiany, szanowany, budził strach.

Był kimś.

ANNIKA ZGŁOSIŁA SIĘ w recepcji prokuratury w City. Wskazano jej niewielką salkę i poproszono, żeby chwilę zaczekała. Poczuła się jak w poczekalni u lekarza: pachniało środkami czystości i oczekiwaniem. Była sama i była za to wdzięczna.

Postępowanie przygotowawcze w sprawie śmierci Josefin prowadził prokurator generalny Kjell Lindström. Zdążył już przejść na emeryturę. Sprawa trafiła do Sanny Andersson, prokuratora pomocniczego.

Annika dyskretnie sięgnęła po kamerę i przez chwilę filmowała wnętrze niewielkiej salki. Przyda się jako tło do późniejszych wypowiedzi. Schowała kamerę, sięgnęła po pismo „Wiedza Ilustrowana” sprzed dwóch lat i zaczęła je przeglądać. Znalazła artykuł o tym, jak przed mniej więcej stu pięćdziesięcioma milionami lat ryby wskoczyły na ląd, z czasem wykształciły odnóża i stały się gadami, potem ssakami i w końcu ludźmi. Zaczęła czytać.

– Annika Bengtzon? Pani prokurator może już panią przyjąć.

Annika odłożyła pismo, wzięła torbę i ruszyła wąskim korytarzem za kobietą, która po nią przyszła. Po chwili znalazła się w ciasnym gabinecie. Pani prokurator wyglądała mniej więcej na trzydzieści lat, podała jej rękę.

– Dzień dobry – przywitała ją dość wysokim głosem. – Przepraszam, że musiała pani czekać. Za trzy kwadranse mam sprawę w sądzie. Interesuje panią sprawa Liljeberg, tak?

Annika usiadła na krześle i zaczekała, aż pani prokurator obejdzie biurko i usiądzie naprzeciwko niej.

– Poprosiłam o udostępnienie akt z dochodzenia wstępnego. Ofiara została znaleziona w Kronobergsparken na Kungsholmen dwudziestego ósmego lipca rano, piętnaście lat temu…

– Wszystko się zgadza – stwierdziła Sanna Andersson i sięgnęła do szuflady po teczkę z dokumentami. – Rok temu nastąpił przełom w sprawie. Pewien mężczyzna przyznał się do tego morderstwa.

Annika pokiwała głową.

– Gustaf Holmerud – powiedziała. – Seryjny morderca. Wziął na siebie także inne niewyjaśnione morderstwa.

Pani prokurator spojrzała na nią i wróciła do przeglądania akt.

– Prawdę mówiąc, przyznał się praktycznie do wszystkich niewyjaśnionych morderstw, których ofiarami były kobiety. Zanim ktoś pociągnął za hamulec, skazano go za pięć. Wiem, że prokurator generalny przygląda się teraz tym wyrokom. Może wystąpi o wznowienie postępowania. O, tutaj mamy sprawę, która panią interesuje. – Pani prokurator przeciągnęła dłonią po teczce z aktami. – Josefin Liljeberg. Zgon w wyniku uduszenia. Wczoraj wieczorem przejrzałam te dokumenty. Sprawa wygląda na dość prostą. – Przewróciła kartkę i zaczęła studiować spis treści. – Poprosiła pani o wszystkie akta…

– Śledziłam wtedy tę sprawę…

Pani prokurator pochyliła się nad dokumentami.

– Jest tu kilka ciekawych rzeczy. Wymienia się znany klub porno, przesłuchano też jednego z ministrów… To dlatego ta sprawa tak panią interesuje? – spytała, patrząc na Annikę wzrokiem bez wyrazu.

Annika otworzyła usta, ale nie potrafiła odpowiedzieć.

Nie, nie dlatego. Josefin stała się kimś bardzo mi bliskim, stała się mną, a ja stałam się nią. Zatrudniłam się w klubie porno, w którym pracowała, chodziłam w jej bikini, miałam na sobie jej majtki.

– O ile zdążyłam się zorientować, według policji sprawa została zamknięta – powiedziała głośno. – Zamordował ją jej chłopak, Joachim. Nie został oskarżony, ponieważ sześć osób dało mu alibi.

Pani prokurator zamknęła teczkę z aktami.

– Ma pani rację. Przemoc wobec osób, z którymi pozostajemy w bliskich relacjach, powinna zostać uznana za problem społeczny – stwierdziła. Zerknęła na wyświetlacz komórki.

– Mogę panią zacytować? – spytała Annika.

Sanna Andersson uśmiechnęła się.

– Oczywiście – powiedziała, wstając. – Postanowiłam udostępnić pani nazwiska tych sześciu świadków, którzy dali jej chłopakowi alibi.

Annika też zaczęła się podnosić. Była wyraźnie zdziwiona jej stanowczością i skutecznością.

– Kłamali – stwierdziła pani prokurator. – Powinno się to uznać za chronienie przestępcy. Niestety sprawa zdążyła się przedawnić. Nawet jeśli zmienią zdanie, pod względem prawnym nic nie ryzykują. Może zechcą w końcu rozmawiać, jeśli nie z nami, to może właśnie z panią.

Podała Annice dokumenty i sięgnęła po brązową teczkę. Wyglądała na bardzo ciężką.

– Mogę zacytować także to, co pani powiedziała o prokuratorze generalnym? Że rozważa wznowienie dochodzeń w sprawie morderstw, do których przyznał się Gustaf Holmerud?

Sanna Andersson się roześmiała.

– Doceniam to, że pani spróbowała, a teraz przepraszam, ale muszę już iść.

Annika wstała i szybkim krokiem ruszyła za nią.

A jednak sprawa Josefin nie trafiła na sam koniec listy, pomyślała.

TAK ZWANA MAŁA BEZPIECZNA SALA sztokholmskiego sądu znajdowała się na ostatnim piętrze miejskiego ratusza. Chodziło o to, żeby maksymalnie utrudnić ewentualną próbę ucieczki albo odbicia więźniów. Nina Hoffman dotarła na miejsce zdyszana. Pokonała labirynt korytarzy i w końcu stanęła przed otwartymi drzwiami.

Zerknęła do środka.

Zainteresowanie prasy było ogromne, na miejscu byli przedstawiciele większości mediów. Zauważyła Berit Hamrin, reporterkę „Kvällspressen”. Stała w kolejce do kontroli bezpieczeństwa.

Nina pokazała legitymację i została wpuszczona. Niewielka salka służąca za poczekalnię była mała i duszna. Prokurator i jego asystent byli już na miejscu.

– Gotowa? – spytał Svante Crispinsson, witając się z nią serdecznie. – Adwokat nie będzie cię oszczędzał, ale nie bierz tego do siebie.

Skinęła głową. Była na to przygotowana.

– Pamiętaj, że musisz zachować spokój.

Svante Crispinsson należał do najbardziej kontrowersyjnych prawników północnego okręgu Sztokholmu. Nina już nie raz miała okazję się o tym przekonać. Zdarzało się, że miał bałagan w papierach, ale na sali sądowej był odważny i dociekliwy i nie unikał problemów.

– Nie możemy pozwolić, żeby przysięgli spali – powiedział prokurator. – Facet z lewej strony najwyraźniej już się szykuje do drzemki.

Nina nalała sobie kawy i usiadła na krześle przy drzwiach. Crispinsson pochylił się nad notatkami. Przeglądał je, mamrocząc coś pod nosem. Miał nieco za luźny garnitur i za długie włosy. Sprawiał wrażenie roztargnionego, niekiedy wręcz bezradnego, ale przez to też szczerego i sympatycznego.

Nina poprawiła się na krześle i spojrzała na salę.

Ivar Berglund był winny. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wyglądał skromnie, ale to były tylko pozory. Pod gładką powierzchnią wyczuwało się coś nieprzyjemnego, jakąś charakterystyczną dla przestępców oziębłość. Nie dała się zwieść, widywała już podobne przypadki. Miewała do czynienia z takimi ludźmi.

Wypiła łyk kawy, była gorzka.

Nie lubiła zeznawać w sądzie. To była najbardziej nieprzyjemna część jej pracy. Czuła się, jakby uczestniczyła w przedstawieniu organizowanym przez wymiar sprawiedliwości. Jego celem było przekonanie sędziego i ławy przysięgłych o wiarygodności dowodów i doprowadzenie do wyroku skazującego. Osobiście wolała pracować za kulisami, tropić ślady, osaczać sprawcę. Powoli, ale systematycznie dochodzić do prawdy.

Głośniki zatrzeszczały, wezwano zainteresowanych, żeby weszli do sali. Sprawa dotyczyła współudziału w morderstwie. Do sali wkroczyli prokurator i jego asystent. Nina siedziała bez ruchu, czekała na rozwój wydarzeń.

Zgodnie z procedurą oskarżony powinien zostać przesłuchany jako pierwszy, zanim zostaną przesłuchani świadkowie, ale Berglund poprosił, żeby przesłuchano go na końcu. Było to dość niezwykłe, ale sędzia przychylił się do jego prośby. Obiecał jednak Crispinssonowi, że jeśli zajdzie taka potrzeba, pozwoli mu wezwać świadków jeszcze raz. Berglund musiał wszystko kontrolować. Nina była o tym przekonana. Nie chciał mówić, zanim nie usłyszy, co mają do powiedzenia inni.

Drzwi zostały otwarte. Nina wstała i weszła, oślepiło ją jasne światło. Nie rozglądając się na boki, od razu podeszła do miejsca dla świadków. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich: publiczności po drugiej stronie pancernej szyby, Berglunda, obojętne, chłodne, prowokujące spojrzenie adwokatki i przyjazne Crispinssona. Uniosła rękę, żeby złożyć przysięgę, i poczuła, że marynarka ciągnie ją na plecach. Kiedy ostatnio miała ją na sobie? Pewnie kiedy poprzednio była świadkiem.

Spokojnym głosem wypowiedziała słowa przysięgi. Obiecała mówić prawdę i tylko prawdę, niczego nie zataić, nie dodać ani nie zmienić.

Crispinsson zakasłał i rozpoczął przesłuchanie.

– Nina Hoffman. Czym się pani zajmuje?

Stała wyprostowana, niemal nieruchoma.

– Z wykształcenia jestem policjantką, kryminolożką, specjalizuję się w psychologii zachowań. Obecnie pracuję jako analityczka w Krajowej Policji Kryminalnej w Sztokholmie.

Protokolant wszystko dokładnie zapisał. Promienie słońca odbijały się w ścianie z pancernego szkła. Jeden z ochroniarzy zajął miejsce w przejściu, tuż przed publicznością. Nina wiedziała, że stojący na zewnątrz dziennikarze słyszą przez głośnik każde jej słowo.

– Może nam pani opowiedzieć, czym się pani zajmowała ubiegłej wiosny?

Nina uniosła ramiona. Czuła na sobie spojrzenie Berglunda, ostre jak szpilki.

Zależało jej na tej sprawie. Chciała, żeby Berglund został skazany. Był niebezpieczny, obojętny do tego stopnia, że nie czuł żadnych ograniczeń. Widziała to w jego oczach.

– Dowiedzieliśmy się nowych rzeczy, więc wróciliśmy do sprawy sprzed dwudziestu lat i ponownie przejrzeliśmy materiał dowodowy. Chodzi o zaginięcie Violi Söderland.

Crispinsson ledwie zauważalnie pokiwał głową, jakby ją dyskretnie zachęcał.

– Co się wydarzyło siedemnastego maja ubiegłego roku, w sobotę?

– W mieszkaniu oskarżonego w Täby pobrano materiały do badania DNA.

Dom na końcu ulicy, przy zawrotce. Parterowy dom z czerwonej cegły, z zamocowanymi na stałe okiennicami, z lat sześćdziesiątych.

Otworzył im, był zdziwiony, ale uprzejmy i chętny do współpracy. Patrzył na nich, a jego oczy był równie ciemne i ciężkie jak teraz, po blisko roku spędzonym w areszcie. Przebywał w izolacji dwadzieścia trzy godziny na dobę, bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Na początku nie miał dostępu do niczego: żadnej prasy, oglądania telewizji, żadnych kontaktów z kimkolwiek. Godzinny spacer po dziedzińcu aresztu, w wygrodzonym siatką spacerniaku na dachu. Wiedziała, że nikt go nie odwiedzał, także kiedy rygor został nieco złagodzony. Kątem oka widziała jego ręce, położył je na stole. Był spokojny, ale czujny. Jakby był zrobiony z żelaza, z żelaza wydobywanego z ziemi, na której się urodził.

– Może pani w skrócie przedstawić sprawę Violi Söderland? – poprosił Crispinsson.

– Czy to naprawdę konieczne? – zapytała Martha Genzélius, adwokatka Berglunda. – Mój klient jest oskarżony o coś zupełnie innego.

– Oskarżenie opiera się na poszlakach. Na całym łańcuchu poszlak. Dlatego uznaliśmy, że trzeba wszystko wyjaśnić. Inaczej trudno będzie to zrozumieć.

– Tak czy inaczej, będzie trudno, niezależnie od starań prokuratora.

Sędzia uderzył młotkiem w stół. Adwokatka poprawiła się na krześle, wyraźnie zniecierpliwiona. Nina uniosła głowę i czekała cierpliwie.

– Sprawa Violi Söderland, proszę – powiedział Crispinsson i kiwnął głową w stronę Niny.

– Viola Söderland zniknęła ze swojego domu w Djursholm w Sztokholmie w nocy z dwudziestego drugiego na dwudziesty trzeci września, dwadzieścia jeden lat temu – zaczęła Nina spokojnie i rzeczowo. – Jej ciało nigdy nie zostało odnalezione. Był świadek, sąsiad, który tamtej nocy wyprowadzał psa. Widział, jak jakiś mężczyzna wysiada z samochodu przed jej domem. Zapamiętał nawet numer rejestracyjny, ale właściciel samochodu miał alibi…

– Kto to był? – wszedł jej w słowo Crispinsson.

– Samochód był zarejestrowany na Ivara Berglunda.

– W domu były ślady walki?

Nina poświęciła wiele godzin na analizowanie zdjęć z miejsca zbrodni: niewyraźne, grube ziarno, złe światło. Wkrótce potem nastała era aparatów cyfrowych. Wszystko było wyraźnie, dobrze widoczne, praca stała się łatwiejsza. Setki razy oglądała podobne zdjęcia, osobiście nie użyłaby słowa walka. Zastanawiała się, co powiedzieć.

– Na podłodze w holu znaleziono rozbitą wazę i kilka włosów, które nie należały ani do Violi Söderland, ani do jej dzieci. To wszystko, co wtedy można było stwierdzić. Badania DNA były wówczas całkowitą nowością.

– Rozumiem, że dzisiaj mamy inne możliwości?

Nina zaczęła się zastanawiać, jak dawniej rozwiązywano takie sprawy. Czy to w ogóle było możliwe?

– Dzisiaj, jeśli się dysponuje włosem, można zbadać tak zwane DNA mitochondrialne. Nie jest to pełne badanie DNA, ale bardzo wiarygodne.

– Mając do dyspozycji nowe metody, policja zwróciła się do właściciela samochodu z prośbą o materiał genetyczny, próbkę śliny, tak? I jaki był wynik?

– Wszystko się idealnie zgadzało.

Nina nie mogła się powstrzymać, musiała spojrzeć na Ivara Berglunda. Nie ona jedna. Wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę. A on nawet nie drgnął. Ręce nadal miał złożone na stole, podniósł wzrok, ich spojrzenia się skrzyżowały. Oczy miał małe i ciemne, szukała w nich jakiejś głębi, ale nie znalazła.

– Wezwaliście go na ponowne przesłuchanie?

– Ja i jeden z moich kolegów przesłuchaliśmy go w jego domu w Täby.

– Co wam powiedział?

Jakby ciążyło mu własne ciało, grzeczny, zdziwiony, ale gładkość skrywała otchłań i demony. Widziała to.

– Obstawał przy swoim alibi. Podobno tamtego wieczoru miał wykład w Domu Ludowym w Sandviken.

– Można to potwierdzić?

– Na sali było kilkudziesięciu słuchaczy, ale nikt nie jest w stanie stwierdzić, o której dokładnie Viola Söderland zniknęła…

– Czy tamtego wieczoru mógł być w obu miejscach?

– Odległość między Sztokholmem a Sandviken wynosi sto dziewięćdziesiąt jeden kilometrów, więc teoretycznie jest to możliwe. Tak więc… tak, tamtej nocy mógł być w obu tych miejscach.

Adwokatka Berglunda wyglądała na rozbawioną. Nachyliła się do niego i coś powiedziała. Nina zagryzła wargi, wiedziała, że próbuje ją sprowokować.

– Ale Ivar Berglund nie jest zamieszany w zniknięcie Violi Söderland, jest oskarżony w innej sprawie – stwierdził prokurator.

Nina sięgnęła po stojącą przed nią szklankę wody. Wypiła łyk. Woda była ciepła, smakowała ziemią.

– Może pani opisać, na czym polegała przeprowadzona przez was analiza?

– Porównaliśmy DNA Ivara Berglunda i DNA osób zamieszanych we wszystkie niezamknięte sprawy prowadzone dzisiaj w Szwecji.

– I do czego doszliście?

– Otrzymaliśmy kolejny pozytywny wynik.

– O jaką sprawę chodziło?

– O morderstwo Karla Gustafa Everta Ekblada. W ubiegłym roku w Nacce.

Przez salę jakby przeszedł powiew wiatru. Publiczność za pancerną szybą była wyraźnie poruszona, widać było gestykulujące ręce, coś mówiące usta, pióra w pośpiechu zapisujące coś na papierze. Fakty były dobrze znane, ale do tej pory były to jedynie słowa na papierze. I nagle ożyły. Człowiek okazał się potworem.

Prokurator spojrzał w papiery.

– Koordynowała pani wtedy dochodzenie. Może pani podać jakieś szczegóły śledztwa?

To był pierwszy tydzień jej pracy w Krajowej Policji Kryminalnej. Nawet nie zdążyła skończyć kursu wprowadzającego, rzeczywistość stanęła jej na przeszkodzie.

– Karl Gustaf Ekblad, znany jako Kaggen, przesiadywał na ławkach w centrum handlowym w Orminge. W maju ubiegłego roku zmarł w wyniku tortur, którym go poddano.

– Tortur?

Nina podniosła wysoko głowę, spojrzała na Ivara Berglunda. Nie bała się go, wiedziała, kim jest.

– Znaleziono go wiszącego na drzewie, z nogami przełożonymi przez gałąź. Był nagi, posmarowany miodem, wisiał tuż nad mrowiskiem. Ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach miał skrępowane taśmą klejącą. Miał zdarte paznokcie, zmiażdżony nos i uszkodzony odbyt. Zmarł w wyniku braku tlenu, został uduszony foliową torbą.

Ivar Berglund odchylił się na krześle, jakby chciał się odsunąć od oskarżeń. Wyszeptał coś do adwokatki, a ona tylko skinęła głową.

Oskarżyciel pokazał sędziemu jakiś dokument.

– Załącznik numer pięćdziesiąt trzy B do badania przeprowadzonego przez lekarza sądowego. Badanie dotyczyło Karla Gustafa Everta Ekblada.

Sędzia coś zapisał, Crispinsson znów zwrócił się do Niny:

– Była pani na miejscu zbrodni?

Sosna w skalnej szczelinie, mocny pień i niewielka korona. Najniższe gałęzie grube jak udo mężczyzny, uschnięte, suche, srebrzysto gładkie.

– Tak, byłam.

– Kiedy ofiara nadal tam… wisiała?

Białe światło reflektorów w deszczu, policjanci poruszający się niczym cienie.

– Tak.

– Co pani pomyślała?

– Że miejsce zbrodni zostało wybrane bardzo starannie. Z dala od zabudowań, nikt nie mógł nic słyszeć.

– A o ofierze?

Nina znów spojrzała na Berglunda. Widziała, że na nią patrzy, jakby się starał ocenić, co wie.

– Mężczyzna był torturowany. To dobrze znana metoda, nazywana La Barra albo żerdź papugi. Niezwykle bolesna, powoduje zatrzymanie krążenia w nogach. Jeśli ofiara przeżyje, często wdaje się gangrena i kończy się amputacją. Smarowanie ofiary miodem i wieszanie nad mrowiskiem to metoda często stosowana w Afryce, szczególnie w Angoli.

– Gdzie na miejscu zbrodni znaleziono DNA sprawcy?

Nina spojrzała na Crispinssona.

– Na paznokciu palca wskazującego lewej ręki ofiary. Na jego wewnętrznej stronie znaleziono kawałek skóry. DNA zgadzało się z DNA Ivara Berglunda.

– Potwierdzono to?

– Taką informację otrzymaliśmy z państwowego laboratorium kryminalistycznego – powiedziała zdecydowanym, mocnym głosem, jakby w ten sposób chciała pokryć ewentualne braki.

Prokurator znów zaczął przeglądać papiery. Powietrze było nieruchome. Nina rzuciła okiem na ławę przysięgłych: wszyscy siedzieli wyprostowani, nikt nie przysypiał, nawet facet siedzący najdalej z lewej.

– Gdzie mieszkała ofiara, czyli Karl Gustaf Ekblad? – spytał Crispinsson.

Ciemnobrązowe drewniane panele, wymagające odświeżenia. Krzywo umocowana skrzynka na listy. Duże okna i białoszare firanki.

– Wynajmował pokój w domku w Orminge, ale na stałe był zameldowany w Marbelli, w południowej Hiszpanii.

– Jaki był następny krok w śledztwie?

– Z powodu międzynarodowych powiązań ofiary podjęliśmy współpracę z hiszpańską policją, formalnie, przez Europol, a dzięki moim prywatnym kontaktom bezpośrednio z hiszpańską policją krajową.

– Mówi pani po hiszpańsku?

– Dorastałam na Wyspach Kanaryjskich.

Prokurator uśmiechnął się do niej, zerknął na sędziego i zebrał papiery.

– Dziękuję, nie mam więcej pytań.

Nina spojrzała na Marthę Genzélius, adwokatkę Ivara Berglunda, elegancką kobietę w wieku czterdziestu paru lat. Miała na sobie drogi kostium i szpilki. Jasne włosy do ramion, proste i błyszczące. Uosabiała szwedzką kobietę sukcesu, która wygląda tak samo niezależnie od tego, czy jest właścicielką butiku, dyrektorką banku, projektantką mody, czy prowadzi program w telewizji. Siedziała i przeglądała papiery, wodząc akrylowymi paznokciami po protokole z przesłuchań.

Podniosła głowę i spojrzała na Ninę. Twarz bez uśmiechu.

– Pani Hoffman, dlaczego odeszła pani z policji?

Nie trać zimnej krwi.

– Nie odeszłam z policji.

Martha Genzélius uniosła swoje wypielęgnowane brwi i przesadnie powoli wzięła do ręki kartkę.

– Przed chwilą powiedziała pani, że pracuje jako analityk operacyjny.

Nina starała się, żeby jej głos zabrzmiał jak najłagodniej:

– Jestem z wykształcenia policjantką, pracuję w policji, więc mam wszelkie policyjne uprawnienia. A to znaczy, że mam też prawo zatrzymać podejrzanego, przesłuchać go, a także zastosować wobec niego siłę, jeśli to konieczne.

Adwokatka przyglądała się jej cierpliwie.

– Więc spytam inaczej: dlaczego zrezygnowała pani z pracy w rejonie policyjnym Södermalm?

– Wniosłam o zwolnienie ze służby na czas studiów. Studiowałam kryminologię na Uniwersytecie Sztokholmskim.

Crispinsson pochylił się nad stołem, włosy poleciały mu do przodu.

– Co to ma wspólnego ze sprawą? – wtrącił.

Adwokatka zanotowała coś pospiesznie na leżącej przed nią kartce.

– Lubiła pani swoją pracę? Na Södermalmie?

Nina musiała się bardzo starać, żeby zachować spokój. Zastanawiała się, czy adwokatka naprawdę wierzy, że tak łatwo zapędzi ją w pułapkę.

– Do czego pani zmierza? – zapytał sędzia.

Martha Genzélius uderzyła piórem w swój polakierowany paznokieć.

– To się okaże w trakcie przesłuchania – powiedziała.

Nina po raz kolejny musiała się bardzo postarać, żeby nie okazać poirytowania. Odpowiedź adwokatki miała wytrącić sędziego z równowagi i zasiać w nim niepokój.

– Proszę zadać świadkowi pytanie albo idziemy dalej – powiedział sędzia.

Adwokatka znów zwróciła się do Niny:

– Dlaczego po dwudziestu latach postanowiła pani wrócić do sprawy Violi Söderland?

– Jej zaginięcie nigdy nie zostało wyjaśnione. Pojawiły się nowe informacje, więc postanowiono ponownie przyjrzeć się dowodom.

– Informacje przedstawione przez reporterkę „Kvällspressen”?

– Zgadza się.

Nina widziała za pancerną szybą mnóstwo dziennikarzy. Widziała ich twarze, surowe i poważne. Razem nieśli sztandar wolności słowa, ale dobrze wiedzieli, co to zazdrość. Wiedziała, że niektórzy nadają z sądu na żywo, że jej słowa natychmiast są powtarzane, komentowane, czasem zniekształcane. Nie miała na to wpływu: jej słowa żyły własnym życiem.

– Dlaczego ta sprawa wraca właśnie teraz? – nie ustępowała Martha Genzélius.

– Otrzymaliśmy nowe informacje i dochodzenie zostało wznowione – powiedziała Nina.

– O ile wiem, to te tak zwane nowe informacje pochodzą z mediów.

Spokojnie, powtarzała sobie Nina. Spokojnie.

– To prawda.

– Uważa pani, że policja powinna pozwalać, żeby sterował nią tabloid?

Pytanie padło nagle. Crispinsson wstał.

– To jest znęcanie się nad świadkiem!

Nina uniosła brodę i spojrzała na niego, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że pytanie jest w porządku, potem odwróciła się do adwokatki i przygwoździła ją spojrzeniem.

– Informacje od społeczeństwa, także od mediów, często przyczyniają się do wyjaśnienia skomplikowanych spraw.

Mówiła łagodnym tonem: jak profesjonalistka grzecznie objaśniająca laikowi, na czym polega praca policji.

Adwokatka uśmiechnęła się triumfująco, jakby właśnie odniosła wielki sukces, po czym sięgnęła po kolejną kartkę.

– Twierdzi pani, że DNA mojego klienta znaleziono w Orminge, tam, gdzie w zeszłym roku popełniono zbrodnię.

– Tak twierdzi państwowe laboratorium kryminalistyczne.

– Czy rzeczywiście? – spytała głośno adwokatka.

Nina zaczerpnęła powietrza. Wiedziała, że to rozstrzygające pytanie. Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, i nagle usłyszała słowa adwokatki:

– Proszę pamiętać, że zeznaje pani pod przysięgą!

Poczuła złość, jakby ktoś ją uderzył w przeponę. Adwokatka bardzo umiejętnie wykorzystywała wszelkie psychologiczne sztuczki: przerywała, zadawała pytania raz szybciej, raz wolniej, była świadomie bezczelna i przerażająco skuteczna. To pytanie zachowała na koniec, to był główny punkt jej obrony: bo analiza DNA wykazała, że próbki nie są idealnie zgodne.

Nina starała się zachować kamienną twarz, nie mrugać, udawać nieporuszoną.

– Próbki były niemal idealnie zgodne, pewnie zaledwie kilku ludzi na świecie mogłoby być sprawcami.

Adwokatka rozłożyła ręce.

– Bardzo dziękuję. Kilku ludzi! Szukaliście ich?

– To skandal! – krzyknął Crispinsson. – Czyżby pani mecenas kwestionowała prawdomówność świadka? Mamy założyć, że Policja Krajowa była stronnicza?

Sędzia uderzył młotkiem w stół.

– Dosyć tego! Proszę pozwolić obrońcy prowadzić przesłuchanie.

Nina opuściła ramiona. Spodziewała się, że adwokatka właśnie w ten sposób będzie chciała prowadzić przesłuchanie, więc nie czuła się zaskoczona, ale i tak była wdzięczna Crispinssonowi.

Adwokatka zadała kolejne pytanie:

– Co robiła policja, kiedy mój klient siedział w areszcie?

Najwyraźniej znała odpowiedź na to pytanie, ale zależało jej na bezustannym prowokowaniu świadka.

Dział, w którym Nina pracowała, przeanalizował niemal całą historię szwedzkiej kryminalistyki. Ona sama rozmawiała z władzami policji z całej Europy, we wszelkich możliwych językach, przekonywała, prosiła, nalegała: szukajcie, sprawdzajcie, porównujcie!

– Zamordowany mężczyzna był z pochodzenia Finem, dorastał w Szwecji, ale niedługo przed śmiercią został obywatelem Hiszpanii – tłumaczyła Nina spokojnie. – Potrzebowaliśmy pomocy kolegów z Hiszpanii, a także władz policyjnych innych krajów.

– Innych krajów? Czyli jakich?

– Najpierw skontaktowaliśmy się z policją hiszpańską, następnie z Europolem – odpowiedziała Nina spokojnie. – Wtedy okazało się, że wiele dotąd niewyjaśnionych zabójstw w innych krajach wykazuje podobieństwa z zabójstwem z Orminge. Dlatego w ciągu ostatniego roku DNA Ivara Berglunda porównywano z próbkami pobranymi w innych krajach, w Skandynawii, ale też w ogóle w Europie. To dlatego Ivar Berglund przebywał w areszcie tak długo. Dochodzenie było zakrojone na szeroką skalę i cały czas przynosiło coś nowego.

– Jaki był jego rezultat?

– Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć, ponieważ badania nadal trwają.

– Czyli nie macie ani jednej próbki z DNA identycznym z DNA oskarżonego?

Nina nie pozwoliła, żeby ktokolwiek zauważył, jak bardzo jest zawiedziona. Bo przecież nie było żadnych próbek, które można byłoby porównać. Wszystkie miejsca zbrodni zostały idealnie wyczyszczone.

– W chwili obecnej nie.

– Jedyne, co macie, to rzekoma próbka DNA z Orminge, tak?

A więc wracamy do twardych faktów. Dobrze, pomyślała Nina.

– Skóra spod paznokcia ofiary.

– Znaleziona gdzie?

Nina spojrzała na adwokatkę. Może chciała ją wyprowadzić z równowagi?

– Ofierze zdarto paznokcie, jeszcze za życia. Próbowała się bronić i udało jej się podrapać sprawcę. Potem straciła paznokieć.

Adwokatka sprawiała wrażenie nieporuszonej.

– Ten tak zwany dowód znaleziono w mrowisku, mam rację?

– Karl Gustaf Ekblad był nagi, wysmarowany miodem. Kiedy go znaleziono, sam zdążył się już zamienić w mrowisko.

Celowo użyła imienia i nazwiska ofiary, chciała, żeby przysięgli mieli przed oczami człowieka. Próbowała się odwoływać do ich empatii, sprawić, żeby się identyfikowali z ofiarą, ale nie była pewna, czy jej się udało.

Adwokatka notowała szybko, po chwili podniosła głowę.

– Proszę mi powiedzieć, co tak naprawdę jest w mrowisku. Poza mrówkami oczywiście – dodała. – Pleśń, grzyby, kwas mrówkowy? Macie pewność, że znalezione tam mikroskopijne ilości skóry nie były zanieczyszczone?

Crispinsson podniósł rękę.

– Świadek nie jest technikiem kryminalistyki.

Adwokatka spojrzała na niego zdziwiona.

– Pan prokurator sam wezwał panią Hoffman na świadka. Czyżby odmawiał mi prawa do jej przesłuchania?

Sędzia skinął głową.

– Proszę kontynuować.

– No tak, nie jest pani technikiem kryminalistyki – powtórzyła adwokatka, patrząc na Ninę z politowaniem. – Pani zadaniem jest analizowanie materiałów i pisanie raportów, prawda?

Nina wyprostowała się jeszcze bardziej. Pomyślała, że nie może pozwolić, żeby adwokatka pomniejszała jej rolę, ale kiedy sięgnęła po kolejne dokumenty i zaczęła je przeglądać, poczuła ciarki na plecach.

– Wróćmy na chwilę do zaginięcia Violi Söderland – odezwała się w końcu adwokatka. – Czy świadek, mężczyzna wyprowadzający psa, który dwadzieścia jeden lat temu, dwudziestego trzeciego września, zapisał numer samochodu parkującego pod domem zaginionej, potrafił podać, o której godzinie to było?

– Około północy.

– Właśnie! Czy dwadzieścia jeden lat po fakcie możemy ufać jego pamięci?

– Tego świadek nie może wiedzieć – zaprotestował Crispinsson.

– Proszę nie przerywać – upomniał go sędzia.

Nina milczała, adwokatka przekrzywiła głowę.

– Odczyt w Sandviken trwał do godziny dziesiątej. Potem mój klient został jeszcze chwilę, żeby razem z organizatorami sprzątnąć lokal. Wypił też filiżankę kawy, a przed wyjazdem zatankował paliwo. Wie pani o tym?

– Tak.

– To znaczy, że drogę z Sandviken do Sztokholmu musiałby pokonać w czasie krótszym niż czterdzieści pięć minut, co z kolei znaczyłoby, że musiałby jechać ze średnią prędkością dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.

Nina chciała coś powiedzieć, ale adwokatka nie dopuściła jej do głosu. Odwróciła się i zaczęła mówić do sędziego.

– Pragnę przypomnieć, że w tamtych latach nie było jeszcze autostrady między Gävle a Uppsalą. Przez oba miasta prowadziła trasa E4, na której obowiązywały ograniczenia prędkości do siedemdziesięciu i pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. – Odwróciła się z powrotem do Niny. – Uważa pani, że można było pokonać taką odległość w tak krótkim czasie?

Nina wiedziała, że odpowiedź jest tylko jedna.

– Nie – powiedziała.

Adwokatka patrzyła na nią dłuższą chwilę w milczeniu, potem odłożyła teczkę z dokumentami na biurko.

– Dziękuję, nie mam więcej pytań.

Grzecznie i elegancko. Niech ją szlag.

Na sali zapadła cisza. Po chwili sędzia zwrócił się do Niny: spytał, czy w związku z koniecznością stawienia się w sądzie poniosła jakieś koszty. Odpowiedziała, że nie, wstała i opuściła salę.

Miała wrażenie, że idzie przez tunel. Kierowała się w stronę drzwi prowadzących do pokoju bez okien, niewielkiej poczekalni dla świadków oskarżenia. Czuła się bezradna i w jakiś dziwny sposób zaniepokojona.

ZBLIŻAJĄCA SIĘ FALA UPAŁÓW sprawiła, że w redakcji włączono klimatyzację. Nagle temperatura spadła poniżej zera, najwyraźniej termostat był niesprawny. Annika włożyła kurtkę, żeby się nie nabawić zapalenia płuc.

Włączyła komputer i zaczęła przeglądać pliki z zeznaniami świadków. Mimo zimna czuła, że klawisze parzą jej palce. To właśnie kłamstwa świadków doprowadziły do tego, że Josefin nawet po śmierci nie doczekała się sprawiedliwości. Niektóre nazwiska znała, ale nie wszystkie. Ludwig Emmanuel Eriksson to zapewne Ludde, który stał w barze, a Robin Oscar Bertelsson to Robin, odpowiedzialny za bezpieczeństwo w klubie. Odszedł stamtąd zaraz po śmierci Josefin. Annika nigdy go nie spotkała, ale Joachim często go wspominał. Od początku podejrzewała, że był jednym ze świadków. Teraz miała już pewność.

Ludwiga Emmnuela Erikssona zapamiętała jako cichego, wiecznie naburmuszonego chłopaka. Miał rzadkie jasne włosy, jasne oczy i zawsze bez cienia skrępowania gapił się na jej piersi. Wpisała jego imię i nazwisko w Google i natychmiast go znalazła.

Kampania funduszu na rzecz chorych na raka: przekaż darowiznę, zrób przelew, zapłać kartą przez internet.

Było też zdjęcie: poważna twarz człowieka naznaczonego chorobą, krótko ostrzyżone włosy, zmęczone oczy. Zdążył skończyć trzydzieści dwa lata. Smutne.

Berit postawiła na biurku torbę z laptopem.

– Dlaczego tu tak zimno?

Annika oderwała wzrok od zdjęcia zmarłego i wskazała na stojący w kącie klimatyzator.

– Nina powiedziała coś ważnego?

– Owszem. W kilku krajach były podobne przypadki, porównano śledztwa.

– Powiedziała to, zeznając jako świadek? Świetnie. Myślisz, że drań zostanie skazany? – Berit usiadła na krześle. – Cała sprawa opiera się na próbkach DNA – powiedziała zamyślona. – To może nie wystarczyć.

– Berglund nie miał nic wspólnego z innymi zabójstwami.

– Co do tego są pewne wątpliwości.

– Powiedział coś? – spytał Patrik. Nagle objawił się tuż przy nich.

– Kroił wątroby ofiar i smażył je na patelni z cebulką, przyprawiał kaparami i czosnkiem i zjadał – wyrecytowała Annika.

Patrik był wyraźnie zły, odnotowała to z zadowoleniem.

– Ale jest coś nowego – powiedziała Berit. – Policja Krajowa i Europol porównali wyniki śledztw prowadzonych w kilku krajach. Dlatego to wszystko tyle trwało.

Na policzkach Patrika pojawiły się czerwone plamy.

– PODEJRZANY O SERYJNE MORDERSTWA W CAŁEJ EUROPIE – powiedział, jakby cytował gotowy już nagłówek.

– Na razie nie ma jeszcze jednoznacznych wyników.

– To sprawa czysto techniczna – rzucił Patrik. Już był w drodze do działu wiadomości.

– Dostałaś coś od pani prokurator? – spytała Berit.

Annika podała jej listę świadków i w tym samym momencie usłyszała, że ktoś do niej dzwoni z wewnętrznego telefonu.

– Możesz do mnie zajrzeć? – usłyszała głos naczelnego.

– Teraz? W tym momencie?

– Jeśli możesz.

W słuchawce rozległy się trzaski, połączenie zostało przerwane.

– Świetnie – powiedziała Berit, oddając jej listę. – Może któryś z nich zacznie mówić.

Annika się podniosła i ruszyła w stronę szklanej klatki szefa. Widziała, że na nią patrzy, więc weszła bez pukania i zasunęła za sobą drzwi. Schyman nigdy nie zostawiał ich otwartych.

– Co powiedziała pani prokurator? – spytał zza biurka.

– Dostałam listę świadków. Dlaczego klimatyzacja jest nastawiona na zero?

Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Na biurku piętrzyły się notatki, wydruki, luźne kartki. Annika miała nadzieję, że jej szef jednak ma nad tym wszystkim jakąś kontrolę.

– Jakich świadków? Ktoś widział, jak ją mordują?

– Chodzi o tych, którzy dali mordercy alibi. Chciałeś mi coś powiedzieć?

Schyman zaczął targać brodę.

– Usiądź – powiedział po chwili i wskazał krzesło dla gości.

Annika usiadła, krzesło aż się zakołysało. Nie potrafiła powiedzieć co, ale coś w jego głosie budziło niepokój.

– Jak przewidujesz, ile czasu zajmie ci praca nad tą sprawą?

Odczekała chwilę, krzesło przestało się kołysać.

– Dziewczyna miała na imię Josefin. Marzyła o tym, żeby zostać dziennikarką. Poza tym lubiła koty. Jeszcze trochę to potrwa, dopiero zaczęłam.

– Sądzisz, że jest szansa, żeby sprawa mogła wrócić na wokandę? – spytał Schyman.

Annika przyglądała mu się przez chwilę.

– Jest jakiś pośpiech?

Schyman stał za biurkiem, ręce oparł o blat.

– Chodzi o twojego następcę? Dokonałeś już wyboru? To ten facet z radia?

Schyman wypuścił powietrze, westchnął głośno i odsunął krzesło do tyłu tak mocno, że uderzyło o regał.

– Nie, nie. To na pewno nie będzie on. A co, masz jakąś propozycję?

– Tak. Berit.

Schyman przeciągnął dłonią po czole.

– Tak, wiem, że byś tego chciała.

– Jestem pewna, że to dobra propozycja.

– Umotywuj ją.

– Jest zdecydowanie najlepszą reporterką „Kvällspressen”, o najszerszym spektrum zainteresowań, wszystko potrafi, niczego się nie boi. Nigdy się nie denerwuje, ma świetne wyczucie sytuacji, jest lojalna.

Schyman zamrugał oczami.

– Rozumiem, że chciałaś powiedzieć, że jest doświadczona, ma wiedzę, jest lojalna i spokojna i potrafi właściwie ocenić sytuację.

– Właściwie nie rozumiem, dlaczego jeszcze jej tego nie zaproponowałeś.

– Zaraz ci powiem dlaczego.

– Chętnie się dowiem.

– Berit nie popełnia błędów. Nikt nigdy się na nią nie skarżył ombudsmanowi. Pisze dobrze, poprawnie po szwedzku, jej artykuły zawsze są dopracowane i przemyślane.

– Teraz minusy.

– Nie podejmuje ryzyka.

Annika skrzyżowała ręce na piersi.

– Chcesz powiedzieć, że jest tchórzem?

– Gazeta taka jak „Kvällspressen” nie może mieć kapitana, żeby użyć jednego z twoich ulubionych określeń, który się boi ryzykować. To by nie zdało egzaminu. Ryzyko jest wpisane w nasz zawód. Czasem trzeba porządnie zamieszać, a potem chodzi o to, żeby podczas sztormu nie stracić równowagi…

– Więc skąd ten pośpiech w sprawie Josefin?

– Nie ma żadnego pośpiechu.

Annika przyglądała mu się chwilę w milczeniu. Widać było, że jest zmęczony, zauważyła zmarszczki wokół ust. Wcześniej ich nie było.

– Mówię ci to nieoficjalnie – powiedział po dłuższej chwili.

– Rozumiem. – Niepokoiła się coraz bardziej.

Schyman podał jej wydruk, protokół z ubiegłotygodniowego zebrania zarządu.

– Paragraf czwarty – rzucił.

Przeczytała trzy razy.

W związku z rozwojem branży postanawia się zlikwidować papierowe wydanie „Kvällspressen”.

Zlikwidować. Papierowe wydanie.

– Papierowe wydanie ma zostać zlikwidowane – powiedziała nieco schrypniętym głosem.

Schyman skinął głową.

– Jak najszybciej.

Siedziała nieruchomo na krześle.

– Zanim odejdę, mam to przeprowadzić.

Annika odruchowo spojrzała na redakcję, na ludzi, którzy po drugiej stronie szklanej ściany tworzyli kolejne wydanie gazety, nieświadomi tego, co ich za chwilę czeka.

– Ale, co się stanie… z nimi wszystkimi?

– Niestety, wszystkie etaty reporterskie zostaną zlikwidowane.

Patrzyła na niego z otwartymi ustami. Powoli docierało do niej, jaka będzie skala planowanej operacji. Znikną wszystkie etaty reporterskie, czyli także jej, Berit, Sjölandera i wszystkich innych. A co z czytelnikami, którzy nie będą już mogli kupić w kiosku swojej gazety z ulubioną krzyżówką, którą codziennie rozwiązywali, popijając popołudniową kawę? Zniknięcie gazety z rynku będzie oznaczało zmianę wieloletnich przyzwyczajeń, znikną wszystkie związane z nią zwyczaje.

– Myślałam, że gazeta przynosi zysk!

– Do tej pory sobie radziliśmy. Wydawaliśmy dodatki tematyczne, dołączaliśmy książki, CD, DVD, ale i tu cyfryzacja daje o sobie znać: Netfix, Spotify, Bokus. Nie mamy wyboru.

– Chyba nie mówisz serio.

– Wszyscy wcześniej czy później będą musieli podjąć taką decyzję. Jeśli podejmiemy ją pierwsi, będziemy mieli przewagę.

– A jaka w tym wszystkim ma być twoja rola? Będziesz trzymał siekierę?

– Nie wszyscy będą musieli odejść. Rozbudujemy platformy cyfrowe, dziennikarstwo nie zniknie tylko dlatego, że zlikwidujemy wydanie papierowe. Ale tę historię z Josefin chciałbym zobaczyć na papierze…

Annika pomyślała, że się o to postara.

– Ile mam czasu? – spytała nieco sarkastycznie.

– Trzeba renegocjować umowę z dystrybutorem, umowy z drukarniami, to na pewno trochę potrwa…

Czuła, że zaschło jej w ustach, ale wiedziała, że musi zadać jeszcze jedno pytanie:

– A co potem? Co ze mną?

– Dla ciebie oczywiście znajdzie się miejsce. Wiesz, że chcę cię mieć przy sobie.

– Żebym pracowała nad wydaniem internetowym?

– Między innymi.

Poczuła, że ma łzy w oczach. Wstała. Nie chciała, żeby Schyman je zobaczył.

– W życiu. To już wolę pracować na kasie w markecie.

Schyman westchnął.

– Nic jeszcze nikomu nie mów. Ogłosimy to prawdopodobnie na początku przyszłego tygodnia.

Pokiwała głową i opuściła szklaną klatkę. Zasunęła za sobą drzwi.

POCHŁONĘŁY JĄ PODZIEMIA. Wagoniki metra unosiły ją w stronę Södermalmu. Ludzie obok niej chwiali się, obijali się o nią, kołysali na boki.

Zamknęła oczy, żeby nie zacząć płakać.

Schyman pewnie miał rację. „Kvällspressen” będzie pierwsza, ale za nią pójdą inne tytuły. Znów zamrugała i zaczęła się rozglądać. Zauważyła kilku starszych panów przeglądających gazety, ale nie było ich wielu. Zmiany już się zaczęły. Świat bez codziennej gazety? Czy to możliwe?

Odwróciła się i zobaczyła w szybie swoją zmęczoną twarz.

Pomyślała o tym, jak bardzo się zmieni ulica: znikną jaskrawożółte banery sprzed kiosków i sklepów spożywczych, ale na ich miejsce pewnie szybko wejdą inne reklamy. Przecież o to w tym chodzi: trzeba zachęcić potencjalnego klienta, żeby wszedł do środka. Bo jeśli już wejdzie, to zwykle kupuje coś jeszcze, słodycze, może papierosy. Pasażerowie autobusów i pociągów będą siedzieli z nosami w komórkach, paczki z gazetami nie będą już leżały na chodnikach przed drzwiami sklepów, a darmowe gazetki nie będą fruwały w powietrzu, roznoszone przez wiatr.

Jak ludzie będą żyli w tym nowym świecie?

Badania przeprowadzone w Norwegii wykazały, że człowiek gorzej zapamiętuje to, co przeczyta na ekranie. Pięćdziesiąt osób poproszono o przeczytanie kryminału jakiegoś brytyjskiego autora: połowa czytała na czytniku, połowa w wersji papierowej. Ci, którzy korzystali z czytnika, mieli większe problemy z zapamiętaniem kolejności zdarzeń. Dlaczego? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć. A więc pogorszy się nam pamięć. Jeszcze bardziej. Jakie to będzie miało znaczenie? Szczególnie dla niej, jako dziennikarki? Czy będzie musiała jeszcze bardziej upraszczać teksty? Świat stanie się czarno-biały?

Może to właśnie była kara, to i ataki paniki, za to, że się tak zachowywała, za to, co robiła, za wszystkich, których zawiodła…

Zawstydziła się. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że rozwój dziennikarstwa może mieć cokolwiek wspólnego z jej osobistymi problemami.

Ataki paniki miały źródło w niej samej. Sama była sobie winna. Nie powinna się dziwić.

Pociąg zahamował. Musiała się złapać, żeby nie upaść na kobietę z wózkiem.

Przy Medborgarplatsen wysiadła. Znów wyszła na światło. Przed kioskiem zauważyła krzyczące banery reklamujące gazety. Södermalm żyło innym rytmem niż Kungsholmen, nawet kolory były tam inne. Czuła się dziwnie wdzięczna, że w ogóle może tam być. Tam stawała się bardziej wyrozumiała, bardziej cierpliwa. Tam nie było żadnych duchów. Potrafiła się litować nawet nad mężczyznami w krzykliwie żółtych kaskach, którzy wygrodzili Götgatan i pruli asfalt na całej jezdni, robiąc piekielny hałas.

Poza tym kim była, żeby osądzać innych? Zawiodła swojego męża, kiedy się znalazł w trudnej sytuacji, kiedy został okaleczony, kiedy cierpiał. Wdała się w romans z jego szefem. Nie zasłużyła na litość.

Zobaczyła, że jej torbę rozświetlił ekran komórki. Uliczny hałas i roboty drogowe zagłuszyły dzwonek. Sięgnęła po komórkę, przycisnęła ją do ucha i odeszła na bok.

– Cześć, Annika – usłyszała męski głos.

– Witaj, Steven.

Przeszła przez ulicę, zatrzymała się przed McDonaldem i położyła torbę na chodniku.

Steven urodził się i dorastał po sąsiedzku, w Malmköping. Był pięć lat starszy od Birgitty. Po raz pierwszy spotkała go pewnego późnego wieczoru, kiedy przyszli do niej, on i Birgitta. Niezapowiedziani. Akurat wtedy, kiedy jej mąż, Thomas, został uprowadzony w Afryce.

– Birgitte się do ciebie odzywała? – spytał.

Obok niej przetaczał się tłum ludzi.

– Nie. Rozmawiałam z matką. Możesz mi powiedzieć, co się właściwie stało? – spytała, siląc się na spokojny, neutralny ton.

– Birgitta nie wróciła wczoraj z pracy.

– Tak, mama mi mówiła. Nic ci nie powiedziała, kiedy wychodziła? I potem już się nie odezwała?

– Potem… nie.

W słuchawce zapadła cisza. Grupa nastolatek z niebieskimi włosami i hamburgerami w rękach przeszła obok niej. Jedna z nich upuściła kubek z colą, która rozlała się na buty Anniki. Odwróciła się do nich plecami.

– Halo? – odezwała się po dłuższej chwili.

– Pomyślałem, że może tobie coś powiedziała.

– Dlaczego miałaby mi coś mówić? Wiesz, że właściwie nie utrzymujemy kontaktu.

– Tak, nie przyjechałaś nawet na nasz ślub.

Rozmawiali o tym wiele razy, ale najwyraźniej musieli wciąż do tego wracać.

– Myślałam, że się przenieśliście do Oslo.

– Taki mieliśmy zamiar. Szukałem tam pracy, ale nie znalazłem.

– Dlaczego?

Znów cisza. Spojrzała na ekran. Nie, połączenie nie zostało przerwane. Minął ją autobus numer siedemdziesiąt jeden, jechał do Danvikstull. Zamknęła oczy.

Steven odchrząknął.

– Coś jest nie tak – powiedział po chwili. – Nie wiem, co robić. Diny ciągle o nią pyta. Co mam jej powiedzieć?

Annika poczuła, że uginają się pod nią nogi.

– Dlaczego uciekła, Steven? Pokłóciliście się?

– Nie, właściwie nie…

Właściwie nie.

– Uderzyłeś ją?

– Nigdy w życiu.

Odpowiedział szybko. Za szybko?

– Jeśli się do ciebie odezwie, daj mi znać, dobrze?

Odgarnęła włosy z czoła. Nie bardzo wiedziała, po co zadzwonił. I dlaczego Birgitta miałaby się kontaktować z nią, a nie z nim.

– Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy mam numer jej komórki. Mam nowy aparat, straciłam część kontaktów… Skąd masz mój numer? – zainteresowała się nagle.

– Barbro mi go dała.

Oczywiście.

– Obiecaj, że się odezwiesz.

– Jasne.

Rozłączyła się. Czuła, że serce wali jej w piersi jak oszalałe. Wzięła głęboki oddech, włożyła komórkę do torby, torbę przewiesiła przez ramię. Powoli ruszyła w stronę Södermannagatan. Właściwie nic już jej z Birgittą nie łączyło, oprócz dzieciństwa.

Weszła do marketu spożywczego przy Nytorgsgatan. Włożyła do wózka mielone mięso, śmietanę, cebulę i belgijskie młode ziemniaki. Kalle zażyczył sobie na obiad siekane kotlety.

Przy kasie okazało się, że jest kolejka. Miejska klasa średnia wracała po pracy do domów, tak jak ona. Wszyscy mieli na sobie ciuchy z H&M wymieszane z czymś używanym, do tego jakiś drogi dodatek. Kasjerka, młoda kobieta, najwyraźniej nie urodziła się w Szwecji. Na pewno nie było jej stać na mieszkanie na Södermalmie, podobnie jak Birgitty.

Annika nie dziwiła się, że Birgitta została ekspedientką. Zawsze uwielbiała sklepy. Spędzała na zakupach całe godziny. Nie miało znaczenia, czy miała kupić ubranie, kosmetyki, czy coś do jedzenia. Kiedy były nastolatkami, potrafiła wydać całą tygodniówkę na prześliczny słoik dżemu albo pachnące różami mydełko.

Annika zapłaciła kartą. Zauważyła, że kasjerka ma szalenie artystyczne akrylowe tipsy. Podobne miała Birgitta.