Anabella - Katarzyna Demańska - ebook

Anabella ebook

Katarzyna Demańska

4,5

Opis

Iza sprawnie łączy studia z pracą w klubo-restauracji Anabella i ciągle poszerza grono nowych znajomych i przyjaciół. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności odzyskuje kontakt z dawnym chłopakiem, za którym nieustannie tęskni, a przy okazji urodzin przyjaciół zorganizowanych w lokalu Majka odkrywa tożsamość jego tajemniczej ukochanej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 570

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Katarzyna Demańska

Anabella

Tom 2

Projektant okładkiMaria W.

© Katarzyna Demańska, 2021

© Maria W., projekt okładki, 2021

Iza sprawnie łączy studia z pracą w klubo-restauracji Anabella i ciągle poszerza grono nowych znajomych i przyjaciół. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności odzyskuje kontakt z dawnym chłopakiem, za którym nieustannie tęskni, a przy okazji urodzin przyjaciół zorganizowanych w lokalu Majka odkrywa tożsamość jego tajemniczej ukochanej.

ISBN 978-83-8273-118-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział piętnasty

Leżący na biurku telefon rozdzwonił się dokładnie w chwili, gdy Iza miała już wyłączyć światło i położyć się do łóżka, by przed snem posłuchać jeszcze trochę francuskiej stacji radiowej. Zerknęła na wyświetlacz, na którym pojawiło się zapisane na liście kontaktów imię — Daniel. W pierwszej chwili zamarła w bezruchu, gorączkowo usiłując sobie przypomnieć, o kogo mogło chodzić, jednak już po kilku sekundach skojarzyła sympatycznego studenta polonistyki, którego kilka tygodni wcześniej poznała na prywatce u Lodzi. Odebrała mile zdziwiona.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci o tak późnej porze? — zapytał z zaniepokojeniem.

— Ależ skąd! — zapewniła go wesoło. — Owszem, miałam kłaść się spać, ale jeszcze nie zdążyłam. Bardzo mi miło, że dzwonisz, Daniel, nie spodziewałam się… Co cię do mnie sprowadza?

— Chciałbym… mam dla ciebie taką małą propozycję — zaczął z wahaniem w głosie. — Ale powiedz mi najpierw, jak żyjesz, co u ciebie ciekawego?

— Nic takiego — uśmiechnęła się. — Drugi semestr już się zaczął, jak sam wiesz, w ferie przez tydzień byłam w domu u siostry, a teraz już wróciłam na zajęcia, no i dalej pracuję w Anabelli… Co więcej? Chyba już nic — zaśmiała się lekko. — Moje życie nie obfituje w jakieś szczególne wrażenia. A co u ciebie?

— W porządku — odparł ciepło. — Całe ferie przesiedziałem w domu, ale odświeżyłem sobie przy tej okazji parę kontaktów z liceum, więc bilans jest dodatni. A wczoraj rozmawiałem o tobie z Lodzią… Chyba ją zaczarowałaś, bo jest tobą zachwycona!

— Miło mi — szepnęła Iza, czując, jak na te słowa robi jej się ciepło na sercu.

— Pytała mnie, czy kontaktuję się z tobą, bo sama niebawem ma zamiar dzwonić do ciebie w sprawie jakichś lekcji z francuskiego — ciągnął Daniel. — A mnie od razu zrobiło się głupio, że od tamtej pory jeszcze ani razu się do ciebie nie odezwałem. Nie to, żebym nie chciał — zaznaczył z powagą. — Bardzo chciałem i przez cały czas o tym myślałem, ale nie wypadało zawracać ci głowy na feriach. Podejrzewałem zresztą, że nie będzie cię w Lublinie…

— I miałeś rację, bo w tamtym tygodniu mnie nie było — przyznała Iza. — Ale bardzo mi miło, że o mnie myślałeś… A teraz mów, co to za propozycja, z którą do mnie dzwonisz, bo my tu sobie gadu-gadu, a ja umieram z ciekawości! — dodała żartobliwie.

— Nie wiem, czy się zgodzisz — odparł ostrożnym i jakby niepewnym głosem Daniel. — Ale zaryzykuję… Jak już mówiłem, odświeżyłem parę kontaktów z liceum i przy tej okazji dostałem od jednego kumpla zaproszenie na jego urodziny. Obchodzi je pierwszego marca i drugiego robi z tej okazji bibę w takiej jednej fajnej knajpce pod Lublinem… Wiesz, to ma być taka stricte młodzieżowa impreza z muzyką, akurat zbiega się z ostatkami, więc wyjdzie nawet dwa w jednym. No i zaprosił mnie z dziewczyną… — zawiesił na chwilę głos. — Do jutra mam mu odpowiedzieć, czy będę sam czy z kimś, dlatego dzwonię tak późno… Bo jak już na pewno się domyślasz, nie mam dziewczyny i chciałbym tam pójść… z tobą.

Iza milczała zaskoczona, na kilka chwil na linii zapadła cisza.

— Ze mną? — wydukała w końcu, czując, że wypada jej coś odpowiedzieć.

— Tak, z tobą, Iza — podchwycił szybko. — Oczywiście bez zobowiązań. Zadzwoniłem do ciebie, bo… nie chciałbym tam iść z byle kim, tylko jak już, to z kimś fajnym, z kim da się pogadać. Od razu pomyślałem o tobie… Zgodziłabyś się? — dodał niepewnie.

Iza wyczuła w jego głosie napięcie.

„Bez zobowiązań…” — przebiegło jej przez głowę. — „Właściwie czemu nie?”

— Jest mi niezwykle miło, Daniel, że wziąłeś mnie pod uwagę — odpowiedziała z namysłem. — Czuję się wyróżniona, nie spodziewałam się takiego zaproszenia i… przyznaję, że chętnie bym poszła. Nigdy nigdzie nie chodzę… Drugi marca to jest jaki dzień?

— Sobota — odparł skwapliwie. — Nie ta najbliższa, tylko następna.

— Sobota — westchnęła Iza. — Akurat w soboty pracuję cały wieczór i w nocy do zamknięcia lokalu… Ale do drugiego jest jeszcze trochę czasu, zapytam koleżankę, czy nie zamieniłaby się ze mną na inny dzień… Mogłabym odpowiedzieć ci jutro?

— Jasne — zgodził się natychmiast Daniel, a w jego głosie zabrzmiała ulga. — Do wieczora mam dać odpowiedź kumplowi, ale nawet jeśli przetrzymam go jeden dzień dłużej, to nic się nie stanie. Wyślesz mi smsa?

— Wyślę smsa albo oddzwonię — obiecała Iza. — Postaram się tak zorganizować, żeby zwolnić sobie to pasmo na przyszłą sobotę, choć nie mogę obiecać na sto procent, bo nie wiem, czy znajdzie się ktoś na zastępstwo. Ale na pewno zrobię, co się da.

— Dzięki, Iza — w głosie Daniela pobrzmiewała teraz cicha radość. — Nawet jak się nie uda, to i tak się cieszę… bo przecież zawsze będziemy mogli nadrobić to innym razem.

Iza uśmiechnęła się leciutko.

— Na pewno — odparła ostrożnie. — Ale jednak spróbujmy na razie z tą sobotą…

— Bardzo bym chciał i mam nadzieję, że to wypali. Będę czekał na sygnał od ciebie. A teraz znikam już i nie przeszkadzam ci dłużej, miałaś przecież iść spać… Aż mi głupio, że zawracam ci głowę o takiej nieprzyzwoitej porze. Dobranoc, Iza.

— Dobranoc, Daniel. I dzięki za zaproszenie. Będziemy w kontakcie.

Po zakończeniu połączenia wciąż jeszcze oszołomiona tą niespodziewaną propozycją dziewczyna zgasiła światło i wsunęła się pod kołdrę, zupełnie nie myśląc już o słuchaniu francuskiego radia.

„Nie wiem, czy powinnam się z nim umawiać” — dumała, wtulając głowę w poduszkę i przymykając oczy. — „Na szczęście jest ode mnie o dwa lata młodszy, więc mam nadzieję, że traktuje mnie tylko jak koleżankę… A z drugiej strony dlaczego ciągle mam wszystkiego unikać, bez przerwy wycofywać się z życia towarzyskiego? Już raz nie poszłam z Martą na Sylwestra do Zbyszka i do tej pory tego żałuję. Nie wiem, może tak miało być… ale to nie zmienia faktu, że zachowuję się jak dzikus. Tak dawno nie byłam na żadnej większej imprezie! Ostatnio to chyba z Misiem na dyskotece w Małowoli. A potem już nic, tylko praca i praca, nauka i praca… Może czas wreszcie to zmienić?”

Smuga słonecznego światła padającego przez otwarte drzwi dużego pokoju pana Szczepana kładła się na podłodze przedpokoju, w którym Iza zostawiła swój płaszcz i buty.

— To ja, panie Szczepciu! — rzuciła wesoło od progu. — Znów nie zamknął pan sobie drzwi na noc… Jak pan się dzisiaj czuje?

— A, nie najgorzej, Haniu — uśmiechnął się pan Szczepan siedzący na swoim fotelu z nogami przykrytymi kocem, jak to ostatnio miewał w zwyczaju.

Na dosuniętym do fotela niewielkim stoliku, który zazwyczaj stał przy drzwiach i służył za blat pod jakieś stare książki, leżał plik fotografii ze znanym już Izie ślubnym portretem pana Szczepana i Hani na samym wierzchu. Od razu zwróciła też uwagę, że niezaścielone obecnie łóżko od czasu jej ostatniej wizyty zmieniło swoje miejsce i teraz stało bliżej drzwi, zaś w zwolnionym kącie stał nowy stolik ze sporych rozmiarów telewizorem, do którego pilot leżał przy staruszku obok zdjęć.

— Widzę, że jakaś rewolucja była tu u pana — zauważyła zdziwiona. — Przemeblowanie w pokoju, a do tego nowy telewizor. Przecież nie miał pan telewizora… Skąd to się tu wzięło?

— Michaś mi załatwił — wyjaśnił jej pan Szczepan, wyciągając do niej rękę, którą jak zawsze uścisnęła serdecznie na powitanie. — Wspomniałem mu raz, że nudzę się wieczorami i chętnie bym chociaż pooglądał jakieś wiadomości, co to się dzieje na świecie, a radio już mi się zacina i skrzypi, że nic nie słychać. A on nic na to nie powiedział, tylko na drugi dzień kurier przyniósł paczki. Był tu u mnie wczoraj… znaczy Michaś… ustawił mi wszystko, podpiął do prądu, pokazał, jak się włącza… Wczoraj nawet na wieczór sam sobie wiadomości puściłem — dodał, wskazując z dumą na leżącego przy nim pilota. — Kiedy to ja telewizję oglądałem… sam już nie pamiętam.

— Więc on… odwiedza tu pana od tamtego czasu? — zapytała jeszcze bardziej zdumiona Iza. — Nic mi o tym nie powiedział…

— A odwiedza, Hanusiu, pewnie, że odwiedza — pokiwał głową pan Szczepan. — Trzy razy u mnie był od tamtej pory i zawsze tak miło sobie porozmawiamy, jedzenia mi też różnego naprzynosił… Dobry z niego chłopak, chociaż strasznie zabiegany, chwili wytchnienia nie ma przez tę swoją pracę. Ale ja już tak za tobą tęskniłem… — dodał, znów wyciągając do niej rękę. — Tak czekałem, kiedy wrócisz…

Wzruszona tymi słowami Iza przyklękła przy jego fotelu i ujęła jego drżącą, pomarszczoną dłoń w obie swoje.

— Ja też, panie Szczepciu — zapewniła go z uśmiechem. — Ja też nie mogłam się doczekać, kiedy do pana zajrzę. I tak się cieszę, że on… Michaś… o panu nie zapomniał, kiedy byłam w Korytkowie. Dużo o panu myślałam, nawet ostatnio, jak jechałam z Robciem do Małowoli…

— Do Małowoli? — powtórzył czujnie pan Szczepan.

Podniosła na niego oczy.

— Tak, to taka trochę większa miejscowość niedaleko Korytkowa — wyjaśniła, widząc w jego oczach zdziwienie i jakby zastanowienie. — Cztery kilometry dalej. Robert tam mieszkał, zanim przeniósł się do nas. Nigdy panu tego nie mówiłam?

— Nie mówiłaś — pokręcił głową pan Szczepan. — Na pewno nie mówiłaś, zwróciłbym uwagę… Bo ja znam jedną Małowolę, chociaż nie wiem, czy to jest ta sama…

— Ta nasza jest na Podlasiu — sprecyzowała Iza, przyglądając mu się w napięciu. — Dwadzieścia parę kilometrów za Radzyniem Podlaskim…

— Tak, to chyba to — przyznał zaskoczony pan Szczepan. — Kuzyn Hani tam mieszkał. Nawet na jednym zdjęciu mam jego małego synka, czekaj… — sięgnął po swoje fotografie i przez chwilę przeglądał je w milczeniu, po czym drżącą dłonią wybrał jedną z nich. — Widzisz? To ten — pokazał jej zdjęcie uśmiechniętej Hani z kilkuletnim, umorusanym chłopcem na kolanach. — Tu ma tylko trzy latka i nie mam z nim innych zdjęć, bo odkąd Hania odeszła, już nigdy tam nie zaglądałem. Człowiek latami od ludzi stronił jak jakieś chore zwierzę — westchnął. — Ale ten mały pewnie jeszcze tam sobie żyje, w tej twojej Małowoli. Dzisiaj to już ma ponad pięćdziesiąt lat i za nic bym go nie poznał. Już nie pamiętam nawet, jak miał na imię, a przecież wtedy wiedziałem…

Iza patrzyła na niego oszołomiona.

— Ależ pan mi zagwozdkę zrobił, panie Szczepciu — pokręciła głową. — Teraz będę się bez przerwy zastanawiać, czy go znam, bo Korytkowo to przecież mała miejscowość i wszystkich sąsiadów jakoś tam się kojarzy, a w Małowoli też znam mnóstwo ludzi… Naprawdę nie przypomni pan sobie, jak on się nazywał?

— Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek to wiedziałem — zastanowił się staruszek. — O nazwisko chyba nigdy nie pytałem, byliśmy tam u nich w odwiedzinach z Hanią dwa… no, może trzy razy. I tylko to jedno jej zdjęcie mi z tego zostało, z tym małym na kolanach… Pamiętam tamten dzień, dzieciak strasznie ją polubił i ciągle pchał się jej na ręce, chciał, żeby się z nim bawiła — uśmiechnął się czule do swoich wspomnień. — Tak wspaniale się nim zajmowała, tak sobie razem piosenki nucili… mój Boże…

Jego głos załamał się nagle, a z oczu jedna po drugiej, wypłynęło kilka łez, które pociekły mu szybko po policzkach. Iza poderwała się i sięgnęła na półkę po chusteczki higieniczne, po czym pochyliła się nad staruszkiem, ocierając mu troskliwie twarz.

— Już dobrze, panie Szczepciu, już wszystko dobrze — powiedziała uspokajająco. — Tak to jest z tymi wspomnieniami. Nie musimy już o tym mówić, chociaż z tą Małowolą to mnie pan naprawdę zaskoczył… Jak jeszcze coś się panu przypomni, to możemy do tego wrócić, ale na razie zostawmy to i zajmijmy się pana śniadaniem, bo założę się, że jeszcze nic pan nie jadł. Zgadłam, prawda?… No właśnie. Zrobię panu herbatki, jakieś kanapki… Brał pan już leki? Nie? To zaraz podamy. W tym kieliszku z Anabelli, bo widzę, że już pan go sobie przygotował… A może pokaże mi pan, jak działa pana nowy telewizor? Możemy razem coś sobie pooglądać…

— Gosiu, tę sobotę drugiego marca to weźmiesz tylko do północy czy zostaniesz już do drugiej? — zapytała Basia pochylona wraz z Gosią i Izą nad rozpostartym na stole wydrukiem grafiku pracy kelnerek.

— Zostanę do końca — machnęła ręką Gosia. — Akurat w następną sobotę nie mam nic do załatwienia, więc jeśli Iza zastąpi mnie pojutrze na całej zmianie, to będziemy kwita.

— Zastąpię cię bez problemu — zapewniła ją skwapliwie Iza. — Jakby co, to mam też wolny wieczór we wtorek i w czwartek, mogę odrobić, ile trzeba.

— Czyli umówione — skinęła głową Basia, zaznaczając długopisem zmianę w grafiku. — Iza, wpisuję cię na niedzielę za Gosię, od dwudziestej do drugiej.

— Tak jest — odparła Iza. — Będę bez pudła. Gosiu, naprawdę wielkie dzięki…

— Nie ma sprawy — uśmiechnęła się Gosia. — A co, przyznaj się, masz wtedy jakąś randkę?

— Randkę to nie — odwzajemniła jej uśmiech Iza. — Po prostu wyjście z kolegą na imprezę.

— Aha, jasne, tak to się zaczyna! — zaśmiała się Gosia, zerkając porozumiewawczo na Basię. — Pamiętasz, Basieńko? Ty też na początku niby tylko wychodziłaś z kolegą, a teraz co? W lipcu ślub się szykuje!

— Zgadza się! — roześmiała się Basia. — Na takich kolegów trzeba bardzo uważać, to fakt… No, ale dobrze, dziewczyny, koniec pogaduszek. Zmiana w grafiku załatwiona, a już po dwudziestej pierwszej, na sali gęsto… lecimy do roboty!

Wszystkie trzy w jak najlepszych humorach wróciły na salę, skąd akurat zmierzał w ich stronę Antek w towarzystwie barmanki Wiktorii.

— Basiu, daj klucze od składziku, muszę wziąć drugi przedłużacz — rzucił z daleka Antek, na co Basia natychmiast wyjęła z kieszeni i podała mu pęk kluczy. — Dzięki, zaraz ci odniosę. Aha, i niech któraś z was zajrzy szybko z kartą na stolik dla VIP-ów, szef przed chwilą przyjechał z Krawczykiem, pewnie będą chcieli czegoś się napić.

Przy ostatnich słowach oboje z Basią zerknęli instynktownie na Izę, która natychmiast spoważniała i odwróciła oczy.

— Okej, ja do nich pójdę — zadeklarowała dyplomatycznie Basia, sięgając po jedną z kart leżących na blacie baru. — A wy, dziewczyny, śmigajcie na salę, trzeba pomóc Klaudii.

Iza z ulgą ruszyła wraz z Gosią zbierać zamówienia od nowych klientów, którzy czekali przy kilku stolikach w głębi sali. Przechodząc nieopodal „stolika dla VIP-ów”, określonego tak żartobliwie przez Antka ze względu na to, że znajdował się w wyodrębnionej przestrzeni za drewnianym przepierzeniem ozdobionym bluszczem, zerknęła kontrolnie na dwóch siedzących tam i zajętych rozmową mężczyzn, nad którymi właśnie pochyliła się Basia. Jednym z nich był charakterystycznie rozczochrany Majk, drugim zaś Krawczyk, ubrany dziś w stylu casualowym, choć jak zwykle z wyszukaną elegancją i gustem.

„Co by nie powiedzieć, przystojniak jak z żurnala” — pomyślała mimochodem. — „Chyba jeszcze nigdy nie widziałam na żywo aż tak przystojnego faceta… Większość amantów filmowych może się przy nim schować, przynajmniej z wyglądu…”

— O, cześć, Iza! — usłyszała wesoły głos wzywający ją z jednego ze stolików przy przejściu.

Spojrzała szybko w tę stronę i uśmiechnęła się na widok znajomej twarzy rudowłosej Niny z polonistyki, siedzącej w towarzystwie Alicji, Bartka i jakiegoś chłopaka, którego widziała po raz pierwszy.

— Cześć, Nina — odparła, podchodząc do nich i odruchowo kładąc na stoliku kartę z menu. — Co za niespodzianka… Nikt was jeszcze nie obsłużył? Co wam podać?

— Widzicie, jakie mamy szczęście? — cieszyła się Nina, zrywając się od stolika i podając Izie rękę. — A nawet zastanawiałam się przez chwilę, czy trafimy dzisiaj na naszą znajomą kelnerkę! Jarek, ty jej jeszcze nie znasz… to jest Iza, koleżanka z pierwszego roku romanistyki.

— Miło mi — nieznajomy chłopak skinął z uśmiechem głową i uścisnął rękę Izy.

Bartek i Alicja podnieśli się na chwilę z krzeseł, by zrobić to samo.

— Trafiliście, bo ja zawsze w piątki pracuję do zamknięcia lokalu — odparła wesoło Iza. — Aż się dziwię, że dopiero pierwszy raz was tu widzę.

— Ja w sumie też — przyznał Bartek. — Bardzo często bywam tu w weekendy, może wcześniej po prostu nie zwracaliśmy na siebie uwagi? W każdym razie fajnie cię widzieć.

— A jak Lodzia się ucieszy! — zawołała Nina, siadając z powrotem na krześle.

— To Lodzia jest tu dzisiaj z wami? — zdziwiła się Iza, odruchowo rozglądając się po sali.

— Zaraz ma do nas dojść — wyjaśniła jej Nina. — Przywiozła Pablowi jakieś żarcie do pracy, bo on tam gnije na górze od rana… Wiesz chyba, że on pracuje tu, w tej kamienicy, w kancelarii adwokackiej na drugim piętrze?

— Nie wiedziałam — pokręciła głową zdziwiona Iza. — Jednak świat jest mały…

— No, w każdym razie całym zespołem szykują na poniedziałek jakąś ważną sprawę i mają dziś posiedzieć do północy nad papierami, żeby zluzować sobie weekend. A my akurat umówiliśmy się w Anabelli, więc Lodzia powiedziała, że jak zaniesie mu wałówkę, to wpadnie tu i posiedzi trochę z nami. Może nawet poczeka na niego aż do północy.

— Aha — uśmiechnęła się Iza. — Najlepsza żona na świecie… Super, że tak się złożyło, bardzo się cieszę, że was widzę. Coś wam przynieść? Akurat chodzę i zbieram zamówienia.

— Chwilka, musimy się zastanowić — powiedziała Alicja, spoglądając niepewnie po towarzyszach. — To co bierzemy do picia?

Studenci pochylili się nad przyniesioną przez nią kartą i zatonęli w negocjacjach. Tymczasem do czekającej cierpliwie Izy podbiegła Klaudia.

— Iza, chodź szybko, Basia cię woła! — rzuciła gorączkowo. — Rzuć wszystko i leć, ja dokończę za ciebie zamówienie.

— Okej, już biegnę, dzięki, Klaudia — skinęła głową Iza, po czym spojrzała na studentów, którzy zgodnie podnieśli głowy znad karty i patrzyli na nią zdezorientowani. — Przepraszam was, pilna sprawa… Koleżanka przyjmie od was zamówienie. Ja jeszcze potem do was zajrzę!

I nie zwlekając dłużej, pomna zasady, że pilne wezwanie przełożonych jest w Anabelli traktowane jako świętość, niemal biegiem udała się na zaplecze, gdzie natychmiast wpadła na czekającą na nią niecierpliwie Basię.

— Iza, bierz z kuchni zamówienie i kawę od Wiki — poleciła jej stanowczym tonem. — Zaraz będzie gotowe. Masz to zanieść Krawczykowi.

— Ja? Krawczykowi? — zdumiała się Iza. — Przecież…

— Co ci poradzę, to jego osobista prośba — rozłożyła bezradnie ręce Basia. — Zażyczył sobie, żeby obsłużyła go ta sama kelnerka, która oblała go kawą. Wiadomo, jak to jest z kaprysami milionerów… Szef kazał odwołać cię z sali, żebyś przyniosła mu to zamówienie… no wiesz, oczywiście jego słynne ciasteczko i macchiato — uśmiechnęła się porozumiewawczo.

— Oczywiście — mruknęła Iza, niemile zaskoczona tym niepokojącym życzeniem Krawczyka.

— Nalej też jakieś piwo dla szefa — dodała Basia, zwracając się do Wiktorii, która właśnie postawiła na blacie świeżo przygotowane cafè macciato. — Coś lekkiego, zero trzydzieści trzy, chce tylko łyknąć coś do towarzystwa.

— Jasne, robi się — skinęła głową Wiktoria, rzucając współczujące spojrzenie Izie. — Minuta.

Iza z westchnieniem udała się do kuchni, gdzie pani Wiesia wydała jej elegancko ukrojoną i ułożoną na talerzyku porcję tiramisu.

„Już nigdy nie będę mogła bez obrzydzenia spojrzeć na to cias-tecz-ko” — wyskandowała w myślach, przypominając sobie żartobliwą manierę, z jaką wymawiał to słowo szef. — „Do ust tego nie wezmę, nigdy, do końca życia…”

Starając się skupić w stu procentach na nienagannej realizacji swojego niewdzięcznego zadania, wzięła do rąk przygotowaną tacę z zamówieniem i podeszła z nią do stolika w wydzielonej części sali.

— Dobry wieczór — uśmiechnęła się uprzejmie do Krawczyka.

Milioner natychmiast podniósł głowę i odpowiedział jej uśmiechem.

— A, dobry wieczór szanownej pani. Miło mi panią znowu widzieć. To co? Kto dzisiaj zje moje ciasteczko? — zażartował. — Ja czy moja marynarka?

Iza rzuciła szybkie, badawcze spojrzenie na Majka, ów jednak nie patrzył na nią, lecz z nieprzeniknioną miną przyglądał się swojemu towarzyszowi.

— Postaram się, żeby dzisiaj to był pan — zapewniła go grzecznie, pewnym ruchem zestawiając na stolik filiżankę z kawą i talerzyk z tiramisu. — Proszę uprzejmie. Czy podać cukier do kawy?

— Dziękuję, nie trzeba — odparł nonszalancko Krawczyk, po czym przysunął sobie bliżej talerzyk z tiramisu i natychmiast zabrał się za konsumpcję. — Wystarczy, że ciasteczko jest słodkie… mmm, pyszne… jak zawsze, panie Michale.

Iza obeszła stolik dookoła, by postawić przed Majkiem jego kufel z piwem.

— Proszę, szefie.

Majk podniósł na nią oczy i na krótką chwilę spotkały się ich spojrzenia.

— Dzięki, Iza — powiedział ciepłym tonem, który zawierał w sobie nutę pochwały. — Dzisiaj jest znakomicie. Bez zarzutu.

— Tym razem tak — zgodził się Krawczyk, po czym ruchem ręki zatrzymał mającą już zamiar odejść od stolika dziewczynę. — Pani poczeka, pani… Izo, czy tak?

— Tak — skinęła głową.

— Pozwoli pani, że skorzystam z tej okazji i poproszę panią o wybaczenie za tamto moje… hmm… niewłaściwe zachowanie — powiedział, pośpiesznie przełykając włożony właśnie do ust kawałek tiramisu, a następnie podniósł się z krzesła i wyciągnął do niej rękę. — Poniosły mnie emocje, mam nadzieję, że to zrozumiałe… Niemniej nie powinienem był zareagować w taki nieuprzejmy sposób.

Zdziwiona Iza nie bez wahania podała mu rękę, którą on, schyliwszy się, szarmanckim gestem na chwilę podniósł do ust. Choć Krawczyk budził w niej dotychczas zdecydowanie negatywne uczucia, ów kurtuazyjny gest ze strony tak zabójczo przystojnego mężczyzny nie mógł nie zrobić na niej mimowolnego wrażenia.

— Ależ… to nic takiego — odparła zmieszana, wycofując dłoń. — To ja powinnam pana przepraszać za to, co nawyprawiałam…

— Przyjmuję pani przeprosiny — uśmiechnął się Krawczyk, po czym ukłoniwszy jej się lekkim ruchem głowy, z powrotem zajął swoje miejsce. — A pani niech przyjmie moje, zgoda?

— Oczywiście — odparła grzecznie, zerkając na Majka, który również uśmiechnął się i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Czy coś jeszcze panom podać?

— Na razie dziękuję, ale proszę zajrzeć tu jeszcze za kwadrans — odparł Krawczyk. — Nie wykluczam dziś drugiej kawy.

— A ja drugiego piwka — dodał Majk, wychylając jednym haustem połowę swej niewielkiej szklanki. — Mówiłem Basi, że ma być małe i lekkie, ale nie sądziłem, że weźmie to aż tak na poważnie…

Obaj z Krawczykiem roześmiali się.

— Dobrze, szefie — skinęła głową rozbawiona Iza. — Ma być takie samo jak to?

— Zastanowię się jeszcze — odparł spokojnie. — Przyjdź tu do nas za kwadrans, tak jak prosi nasz gość, dobrze?

— Tak jest, szefie.

Wycofała się na zaplecze w znacząco lepszym humorze, mile zaskoczona kurtuazją Krawczyka, o którym zdążyła już wyrobić sobie jak najgorsze zdanie. Zaniepokojona Basia z ulgą przyjęła wiadomość, że obsługa wybrednego klienta tym razem poszła bez zarzutu, po czym Iza została oddelegowana z powrotem na salę.

„Jednak nie jest takim ordynusem, za jakiego go z początku brałam” — myślała, niosąc ostrożnie tacę z piwem i szklankami, które Basia poleciła jej dostarczyć na drugi koniec sali. — „Przeprosił za tamto, a w dodatku w jakim stylu! Chyba pierwszy raz w życiu mężczyzna pocałował mnie tak szarmancko w dłoń… No, nie powiem, że to nie jest przyjemne… U niego to pewnie standard, ale ja nigdy nie obracałam się w takich sferach, jestem w końcu tylko przeciętną dziewczyną z jakiegoś zabitego dechami Korytkowa na Podlasiu…”

Wracając po odniesieniu zamówienia na wskazany stolik, Iza skręciła w stronę drugiego przejścia, przy którym siedzieli znajomi studenci polonistyki. Od razu z radością zauważyła, że dołączyła już do nich Lodzia, która również ucieszyła się na jej widok, uściskała ją wylewnie, po czym odciągnęła ją dwa kroki na bok, by porozmawiać na osobności.

— Miałam do ciebie dzwonić, tak jak się umawiałyśmy — mówiła z przejęciem. — Nadal liczę na te lekcje francuskiego, zwłaszcza że niedługo naprawdę mi się przydadzą, bo szwagierka na święta przyjeżdża z rodziną do Polski. Prawdopodobnie zostaną aż do naszych urodzin.

— Do waszych urodzin? — zdziwiła się Iza. — Czyli czyich?

— Ach… moich i Pabla! — roześmiała się Lodzia. — Widzisz, nie mówiłam ci jeszcze, że obchodzimy je oboje jednego dnia! Osiemnastego kwietnia… Między nami jest dokładnie trzynaście lat różnicy, ja będę kończyć w tym roku dwadzieścia, a on trzydzieści trzy.

— Niesamowite! — szepnęła zaskoczona Iza, przyglądając się jednocześnie z najszczerszym zachwytem jej prześlicznej, rozjaśnionej wewnętrznym blaskiem twarzy. — Taki zbieg okoliczności…

— Co można poradzić, taki już nasz los! — Lodzia rozłożyła ręce w żartobliwym geście bezradności. — Przypadek na przypadku i cała seria zbiegów okoliczności… Ale mniejsza o to, Iza, nie chcę zatrzymywać cię za długo, wiem, że jesteś w pracy… W każdym razie musimy naprawdę umówić się niebawem na te lekcje. Mamy już plan na uczelni, więc zadzwonię do ciebie, znajdziemy jakieś wspólne pasmo i umówimy się jak najszybciej, dobrze?

— Jasne, Lodziu, będzie mi bardzo miło — uśmiechnęła się Iza. — Mam tylko nadzieję, że stanę na wysokości zadania, jeszcze nigdy w życiu nie udzielałam nikomu korków…

— Dasz radę, spokojnie — zapewniła ją Lodzia. — Mówię ci, że ja na razie potrzebuję tylko poznać podstawy, zwłaszcza poćwiczyć wymowę. Nawet próbowałam trochę pouczyć się sama, ale jakoś nie mam motywacji, ktoś musi mnie wreszcie pogonić do roboty… A, słuchaj — przypomniała sobie coś nagle. — Jest już może Majk?

— Jest — skinęła głową Iza. — Rozmawia właśnie z klientem… o tam! — wskazała jej stolik dla VIP-ów, którego z tego miejsca sali prawie nie było widać zza drewnianego przepierzenia. — Za chwilę mam do nich zajrzeć, żeby uzupełnić zamówienie. Przekazać mu coś może?

— Nie, pójdę tam z tobą — zadecydowała stanowczo Lodzia, podchodząc do krzesła, na którym położyła swoje rzeczy i biorąc stamtąd białą teczkę na dokumenty.

— Siadaj, Lodziu! — rzuciła wesoło Nina znad porządnie już napoczętego kufla z piwem. — Biegasz tylko i biegasz, a nie powinnaś tak się przemęczać w twoim stanie! Zamówiłaś już jakiś niewinny soczek u Izy?

— Jeszcze nie — pokręciła głową Lodzia. — Zaraz to nadrobię… Ale teraz przepraszam was na sekundę, muszę podejść z Izą do Majka, Pablo prosił, żeby oddać mu te papiery. Skorzystam z okazji i załatwię sprawę, a potem do was wracam! Zostawię wam tu moją torebkę i płaszcz, popilnujecie mi?

Przysłuchująca się rozmowie Iza ukradkiem zerknęła na nieruchomo siedzącego przy stoliku Bartka. Oczy chłopaka, utkwione w Lodzi, wręcz bez reszty w niej zatopione, zdawały się karmić jej widokiem jego duszę… Przez głowę Izy przebiegła myśl, iż to aż dziwne, że inni nie zwracali na to uwagi, skoro wystarczał jeden rzut oka na jego twarz, by od razu zrozumieć, co działo się w jego sercu.

„Coraz gorzej z nim” — pomyślała ze smutkiem. — „Nie wiem, czy tylko ja to widzę, ale nie ma wątpliwości, że wzięło go na całego. Szkoda chłopaka, nie powinien się w to pakować, to kompletnie nie ma sensu… Ale może to jest po prostu silniejsze od niego?”

Przeniosła wzrok na zgrabną, ubraną dziś elegancko w dopasowaną sukienkę sylwetkę Lodzi, po której nie było widać jeszcze żadnych objawów błogosławionego stanu, a następnie znów na jej zjawiskowo piękną twarz o eterycznych rysach i długi, spływający jej po piersi blond warkocz.

„U niej liczy się nie tylko sama fizyczna uroda” — oceniła z namysłem. — „Jest prześliczna, ale ma przy tym w sobie coś znacznie więcej… taki wrodzony urok, prawdziwy kobiecy czar… i to wewnętrzne światło, które bije od niej na dwa metry… Mogę sobie tylko wyobrazić, jak to musi działać na facetów!”

— No to idziemy do Majka! — powiedziała wesoło Lodzia, pociągając ją za rękę.

Na ich widok Majk natychmiast poderwał się z krzesła. Krawczyk odruchowo odstawił filiżankę po kawie na brzeg stołu i poszedł za jego przykładem.

— No proszę, kogo ja tu widzę?! — zawołał wesoło Majk, bezceremonialnie obejmując i ściskając roześmianą Lodzię. — Nasza mała gwiazdeczka! Co też jaśnie panią sprowadza dziś w moje niskie progi?

Lodzia zamaszystym gestem wręczyła mu trzymaną w ręce teczkę z dokumentami.

— Rozczaruję jaśnie pana, bo niestety tylko to — odparła żartobliwie. — Nadworny prawnik kazał mi z uniżonym ukłonem przekazać to na pańskie ręce.

— O, tak szybko? — zdziwił się Majk, przejmując od niej dokumenty. — No to podziękuj mu serdecznie, bo ja się tego spodziewałem dopiero po weekendzie…

— Właśnie o to chodziło, żeby załatwił wszystko teraz i weekend miał wolny — wyjaśniła mu Lodzia, odruchowo spoglądając na stojącego obok i przypatrującego się jej Krawczyka. — Uprzedzam z góry, że do poniedziałku nie ma go dla nikogo… No, ale nie przeszkadzam ci już, Majk, widzę, że jesteś zajęty. Skorzystałam z tego, że Iza tutaj szła, i przyniosłam papiery, a teraz już znikam.

— Czekaj — zatrzymał ją Majk, również zerkając na Krawczyka, jakby dopiero sobie o nim przypomniał. — Skoro już tu jesteśmy, to uczyńmy zadość etykiecie. Pozwól, że przedstawię ci mojego stałego klienta, a obecnie też współpracownika… Pan Sebastian Krawczyk.

Krawczyk, na którego twarzy odbijała się mieszanina zdumienia i zafascynowania, skłonił się uprzejmie Lodzi, ujął dłoń, którą podała mu z grzecznym uśmiechem, i znanym już Izie gestem schylił się szarmancko, by ją ucałować.

— Panie Sebastianie, to jest pani Leokadia Lewicka — przedstawił ją Majk. — Małżonka mojego prawnika i zarazem najlepszego przyjaciela.

— Miło mi panią poznać — powiedział wyraźnie oczarowany Krawczyk.

Czekająca dyskretnie z boku i obserwująca całą scenę Iza zauważyła, że oczy rozbłysły mu przy tym gorączkowym blaskiem, a twarz przybrała wyraz siłą tłumionych emocji. Wyprostował się, wypinając lekko do przodu pierś, co Izie przywiodło na myśl żartobliwe skojarzenie z puszącym się kogutem, jednak nie mogła nie przyznać, że w tym stanie nadzwyczajnego ożywienia wyglądał jeszcze przystojniej i atrakcyjniej niż zwykle.

„Wpadła mu w oko” — pomyślała z rozbawieniem. — „Zachowuje się jak samiec pawia w okresie godowym… No, ale czemu się dziwić? Kobieta idealna…”

— Mnie również miło — odparła grzecznie Lodzia, po czym znów zwróciła się do Majka, kładąc mu poufałym gestem dłoń na ramieniu. — No, lecę już, Majk, jestem w towarzystwie. Trzymaj się i nie burz się za bardzo, gdybym zgarnęła dzisiaj jeszcze Izę na parę minut rozmowy, bo nie obiecuję, że tego nie zrobię!

— Nie ma sprawy, gwiazdeczko — uśmiechnął się Majk. — Dla ciebie przymknę oko na każdą, nawet najbardziej rażącą niesubordynację mojej kelnerki. Ty też się trzymaj i pozdrów ode mnie Pabla!

— Jasne, dzięki! To na razie! — rzuciła wesoło Lodzia.

Zerknęła przelotnie na stojącego w milczeniu Krawczyka, kiwnęła mu uprzejmie głową i mrugnąwszy do Izy, pofrunęła z powrotem na salę.

— No dobrze, wróćmy w takim razie do naszego przerwanego wątku — podjął Majk, wskazując Krawczykowi krzesło.

Ten drgnął, jakby dopiero się ocknął, posłusznie usiadł z powrotem na swoim miejscu i znów zamyślił się, nerwowo bębniąc palcami po krawędzi stolika. Majk nonszalanckim gestem odsunął swoje krzesło, odgarnął sobie dłonią włosy do tyłu i z uśmiechem spojrzał na kelnerkę.

— Co, Izulka? — zagadnął, siadając. — Przyszłaś po uzupełnienie zamówienia?

Serce Izy, jak zawsze tknięte wzruszeniem na widok znajomego gestu, załomotało tym gwałtowniej na dźwięk tego zdrobnienia jej imienia… zdrobnienia, którego dotąd używała tylko jedna, jedyna osoba na świecie…

— Tak, szefie — szepnęła.

— Panie Sebastianie, drugiemacchiato? — zapytał wesoło Majk. — Wprawdzie kolejna kawa o tej porze to może nie jest najlepszy pomysł, ale jeśli pan sobie życzy, to bardzo proszę.

— Nie, jednak dziękuję — pokręcił głową Krawczyk. — Poprosiłbym tylko o szklaneczkę gazowanej wody mineralnej.

— Tak jest — skinęła głową Iza. — A dla szefa?

— Dla mnie jeszcze jedno małe piwko — oznajmił Majk. — Takie samo.

— Dobrze. Za chwilę przyniosę i zabiorę puste naczynia.

„Izulka” — myślała, zmierzając na zaplecze. — „A niech go… Jak ten facet to robi, że bez przerwy niechcący trafia w sedno?…”

— Przepraszam, gdzie mogę znaleźć Majka?

Ładna, mocno umalowana blondynka podeszła do stojących przy barze Izy, Gosi i Antka, którzy omawiali właśnie kwestię zmiany ustawienia kilku tarasujących przejście stolików.

— Szef wyszedł na chwilę z klientem — poinformował ją uprzejmie Antek. — Ma tylko odprowadzić go na parking, zaraz powinien być z powrotem.

— Okej, poczekam — skinęła głową dziewczyna.

Usiadła na jednym z wysokich krzeseł przy barze i pokręciwszy odmownie głową na jakieś pytanie Wiktorii, wyjęła z torebki lusterko i przejrzała się w nim, lekko wydymając umalowane na czerwono wargi.

— To chyba Zuzia — powiedział konspiracyjnie Antek do swoich towarzyszek. — Albo Madzia, jedna z dwóch, jeszcze nie do końca je kojarzę.

— Ty nie musisz, ważne, że szef kojarzy — zauważyła Gosia, dyskretnie zerkając na dziewczynę, ubraną w tak wyzywająco krótką sukienkę, że ta niemal w całości odsłaniała jej długie, zgrabne nogi. — Ale dobra, wróćmy do tych stolików… Może Tom pomógłby nam to szybko poprzenosić? Tylko trzeba by przeprosić na chwilę klientów…

— To nie problem, ja to załatwię — zaoferowała się Iza. — Zgodzą się na pewno, wręcz powinni być zadowoleni z przeprowadzki, bo teraz ciągle ktoś im włazi na plecy w tym przejściu.

— O, super, to pogadaj z nimi, Iza, a ja lecę załatwić z Tomem transport — zgodził się Antek. — Szkoda, że Chudego dzisiaj nie ma, ale ja mu pomogę i zaraz to ogarniemy.

— My w sumie też możemy pomóc, jakby co — zaznaczyła Gosia.

— No nie żartuj — uśmiechnął się Antek. — Szef by nam łby pourywał, gdyby zobaczył, że kobiety noszą za nas ciężary. Wy załatwcie tylko dyplomację, a my z Tomem zajmiemy się męską robotą. O, jest szef! — dodał na widok zmierzającego w ich kierunku Majka, którego w połowie sali jak zwykle zaczepili jacyś goście. — Już na dzisiaj skończył z Krawczykiem, ale coś czuję, że będzie miał inne pilne zajęcie! — zaśmiał się, wskazując dyskretnie oczami na oczekującą przy barze blondynkę.

— Bo co, Antoś, zazdrościsz mu? — zażartowała Gosia, trącając go lekko łokciem. — Bierz przykład z szefa, też byś się rozejrzał czasami za jakąś ładną dziewczyną!

— Nie interesuje mnie styl szefa — odparował jej dumnie Antek. — Mówiłem wam już kiedyś, żebyście dały mi spokój, ja się nie bawię w takie rzeczy.

— Wiem, czekasz na tę swoją jedną, jedyną — wyrecytowała z kpiącą emfazą Gosia. — Ale nie zaprzeczysz, że podobają ci się blondynki, a ta jest naprawdę do rzeczy…

— Z wyglądu owszem — przyznał Antek, mimochodem taksując wzrokiem zgrabną sylwetkę dziewczyny. — Ale wygląd to nie wszystko, Gosiu. To, że szef lubi takie tępe lale, nie znaczy, że i mnie to kręci. Nawet z najpiękniejszego kubeczka nie napijesz się, jeśli jest pusty.

Iza zerknęła na niego z uwagą, zdziwiona taką maksymą w jego ustach.

— Nie, no jasne, tak tylko żartowałam! — zaśmiała się Gosia, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. — Nie gniewaj się, Antoś, to tylko takie wygłupy…

— Jak tam, kochani, wszystko w porządku? — rozległ się wesoły głos Majka, który dziarskim krokiem podszedł do nich z głębi sali.

— Wszystko okej, szefie — zapewnił go Antek. — Planujemy właśnie małe przemeblowanie, bo klienci zgłaszali, że tam na końcu stoliki są niewygodnie ustawione. Aha, i jeszcze jakaś… osoba czeka tam na szefa — ruchem głowy wskazał siedzącą obecnie plecami do nich dziewczynę.

Majk zerknął w jej stronę i uśmiechnął się.

— W porządku — skinął głową. — Dzięki, Antek. To co… ogarniecie tu wszystko do drugiej?

— Tak jest, szef zostawi to mnie — odparł Antek. — Wszystko będzie chodzić jak w zegarku albo i lepiej. Klucze wezmę ze sobą i rano otworzę sprzątaczkom.

— Świetnie, dzięki! — Majk klepnął go przyjacielsko po ramieniu, po czym spojrzał na Izę i puścił do niej porozumiewawcze oko. — Jest okej, Iza. Frajer Krawczyk tym razem zadowolony z obsługi, więc problem chyba mamy z głowy.

— Cieszę się, szefie — uśmiechnęła się nie bez satysfakcji Iza.

— Dobra, ja idę pogadać z tymi chłopakami — oznajmiła Gosia, wskazując na męskie towarzystwo siedzące przy jednym ze stolików wytypowanych do przesunięcia w inne miejsce. — A ty, Iza, zajmij się tamtymi, okej?

— Aha — zgodziła się Iza. — I pogadam od razu z tymi spod ściany, zostaw mi ich, Gosiu.

— No to w takim razie ja lecę po Toma — podchwycił Antek. — Szefie, jakby co, cały czas jestem pod telefonem!

Co rzekłszy, ruszył w stronę wyjścia, przy którym w półmroku majaczyła potężna sylwetka Toma. Majk zerknął jeszcze raz na czekającą przy barze dziewczynę, po czym jego spojrzenie pobiegło za Izą, która podążała w przeciwną stronę w głąb sali. Zawahał się przez moment, jednak szybko podjąwszy decyzję, energicznym krokiem ruszył za kelnerką.

— Iza? — zatrzymał ją, nim zdążyła wejść między stoliki.

Odwróciła się zdziwiona.

— Tak, szefie?

Popatrzył jej znacząco w oczy.

— Majk — poprawił ją ciepłym półgłosem. — Nie wymiguj się, mały elfie, ja wszystko pamiętam. W środę byłem trzeźwy jak kanarek na wiosnę.

Iza roześmiała się mimo woli.

— Jasne, trzeźwy! — pokiwała głową z pobłażaniem. — Jak łza!

— Jak łza — zapewnił ją z powagą. — Mogę ci to udowodnić, jeśli mi nie wierzysz. Pamiętam każdy szczegół naszej rozmowy.

Iza spoważniała nieco na wieść, że wbrew jej przewidywaniom ich wzajemne zwierzenia wykroczyły jednak poza próg wydarzeń pamiętnej środowej nocy… lecz jednocześnie uświadomiła sobie, że ta okoliczność wcale jej nie martwi. Przeciwnie, na myśl o tym, że owo chwilowe, jak sądziła, porozumienie nieszczęśliwych dusz nie utonęło tak zupełnie w morzu niepamięci, jej serce ogarnęło dziwne acz przyjemne ciepło.

— Skoro szef tak mówi, to wierzę — odparła cicho.

— Jaki znowu szef? — pokręcił z dezaprobatą głową Majk.

— No dobrze — uśmiechnęła się. — Skoro tak mówisz, to wierzę… Majk.

— No! — odetchnął z satysfakcją. — Nauka nie idzie w las. A teraz posłuchaj, elfiku — podjął poufnym tonem, schylając się ku niej mocniej. — Przez tego frajera Krawczyka nie miałem jak cię zahaczyć, a muszę z tobą dłużej porozmawiać w jakiejś wolnej chwili. Dzisiaj już raczej nie da rady, ale może jutro? Musimy poważnie pogadać o różnych sprawach. Przede wszystkim o naszym dziadku… chociaż nie tylko.

— O dziadku — powtórzyła, patrząc na niego z uwagą. — Właśnie! Ja też chciałam o nim wspomnieć, bo widziałam, jak super się nim zająłeś pod moją nieobecność… i nawet kupiłeś mu telewizor!

— Drobiazg — machnął ręką. — Chodzi raczej o te jego badania na serducho… Musimy o tym pogadać i zawiązać jakiś front, bo on w tej kwestii rzeczywiście jest uparty jak osioł.

— Mówiłam ci to przecież — przypomniała mu Iza.

— Mówiłaś i miałaś rację — przyznał. — Nawet moje ćwiczone od lat umiejętności retoryczne jak dotąd na niewiele się zdały. Ale gdybyśmy zabrali się za niego oboje…

— Majk, jesteś wreszcie! — przerwała mu oczekująca przy barze blondynka, która w tym momencie zauważyła go i podbiegła do nich, wieszając mu się na szyi i zaglądając mu uwodzicielsko w oczy. — Czekałam na ciebie chyba z piętnaście minut, niedobry kudłaczu!

Majk uśmiechnął się i objął ją ramieniem, na co dziewczyna natychmiast wspięła się na palce i ucałowała go namiętnie w usta. Iza dyskretnie odwróciła wzrok, zastanawiając się, czy nie powinna cichaczem ulotnić się, żeby zostawić ich samych. Ostrożnie postąpiła krok w stronę sali.

— Przepraszam cię na chwilkę, Madziu — usłyszała za sobą spokojny głos Majka. — Muszę dokończyć rozmowę z kelnerką. Poczekasz na mnie minutkę?

— Jasne, skarbie — zaszczebiotała słodko dziewczyna. — Na ciebie zawsze warto poczekać!

Iza uśmiechnęła się do siebie, rozbawiona tą uwagą.

„Co by nie mówić, powodzenie to on ma” — przebiegło jej przez głowę. — „Takich blondyneczek pewnie może mieć na pęczki, jeszcze więcej niż Kacper…”

W tym momencie poczuła, że Majk chwyta ją za ramię.

— Iza! — powiedział z wyrzutem. — Gdzie mi znowu uciekasz?

Odwróciła się szybko do niego.

— Wcale nie uciekam — zaprotestowała. — Po prostu nie chcę ci przeszkadzać… Lepiej będzie, jak pójdę już pomóc Gosi, a o panu Szczepciu pogadamy sobie na spokojnie jutro. W końcu są rzeczy pilne i pilniejsze — dodała ze znaczącym uśmiechem.

Na twarzy Majka niespodziewanie pojawił się wyraz zmieszania.

— No tak — przyznał bez przekonania. — Dobrze… chyba masz rację. Dokończymy to jutro.

I pozwoliwszy jej odejść w głąb sali, patrzył za nią jeszcze przez kilka sekund, po czym zawrócił, na co czekająca niecierpliwie Madzia podskoczyła do niego i znów uwiesiła mu się na szyi, obsypując go deszczem gorących pocałunków.

„Właściwie to fajnie będzie pójść na tę imprezę” — myślała Iza, krojąc ogórki na sałatkę w kuchni pana Stanisława. — „Daniel tak się ucieszył, że się zgodziłam i że udało mi się zorganizować na sobotę… A i ja coraz bardziej się na to nastawiam. Trzeba będzie pomyśleć o jakimś sensownym stroju, bo w sumie nic takiego nie mam… no i o makijażu. Nie malowałam się od czasów dyskotek z Misiem w Małowoli… Może czas już odrobinę to odczarować? Skoro trafia się okazja…”

Rozważania przerwało jej potężne trzaśnięcie drzwiami w przedpokoju i rumor wkopywanych do kąta butów, a po chwili do kuchni wparował Kacper, w locie ściągając z siebie grubą, bawełnianą bluzę.

— Siemka, młoda! Masz coś do żarcia? — zakrzyknął wesoło od progu. — Takie tu, kurde, zapachy, że aż mi ślinka cieknie… Co dzisiaj pichcisz?

— Risotto z duszonymi warzywami — oznajmiła mu rzeczowo Iza. — A do tego będzie sałatka z ogórków, właśnie kończę kroić. Bardzo jesteś głodny?

— Jak stado wilków! — zapewnił ją Kacper, rzucając bluzę na oparcie krzesła i zajmując miejsce przy stole. — Zeżarłbym bizona na surowo… To co, rzucisz mi porcyjkę tego ryżotta?

— Ej, nie ma tak! Najpierw śmigasz umyć ręce! — zestrofowała go Iza. — Nie będziesz jadł z brudnymi łapami, tyle razy ci to mówiłam!

— Okej — westchnął Kacper, niechętnie podnosząc się z krzesła. — Co za tyranki z tych bab… A bo to raz w życiu jadłem brudnymi łapami i żyję?

— Nieważne — odparła stanowczo Iza. — Leć do łazienki i szoruj łapska, a przy okazji zawołaj też pana Stasia na obiad. Tylko nie wrzeszcz, bo nie wiem, czy się nie zdrzemnął…

Kacper posłusznie wyszedł z kuchni i po chwili z łazienki dobiegł dźwięk puszczanej wody. Iza wymieszała sałatkę, doprawiła ją i postawiła na środku stołu, po czym zabrała się za nakładanie porcji risotto na przygotowane talerze.

„Nawet miałabym ochotę ubrać się w coś eleganckiego” — kontynuowała w myśli przerwany wątek. — „Na przykład w taką sukienkę, jaką Lodzia miała na prywatce… Byłaby idealna, tylko kolor trzeba by dobrać inny, bo ja w niebieskim nie wyglądam najlepiej. Melcia mówi, że najbardziej pasuje mi ten rudo-pomarańczowy, w którym mam szalik i czapkę… Może kupiłabym sobie właśnie coś takiego? I do tego parę kosmetyków do makijażu. Kasa z premii leży przecież jeszcze nieruszona…”

— Stryjuuuu! — z głębi mieszkania dobiegł donośny ryk Kacpra. — Stryj rusza zad i leci piorunem myć łapy! Słyszysz, stary capie?! Iza woła na obiad!

— I co tak drzesz ryja, szczylu?! — odpowiedział mu niezadowolony głos pana Stanisława. — Ja kiedyś zawału dostanę przez te twoje ryki! Powiedz jej, że już idę…

Po chwili obaj panowie zgodnie wkroczyli do kuchni i zajęli miejsca przy stole. Kacper rzucił się na swoje jedzenie jak jastrząb na upatrzoną z góry zdobycz i po kilku minutach jego porcja stała się już tylko wspomnieniem.

— Kacperku, dołożyć ci? — zagadnęła Iza, wymieniając rozbawione spojrzenia z gospodarzem.

— Pewnie, jak jeszcze masz, to ja chętnie — zgodził się natychmiast Kacper. — Pycha po prostu to twoje ryżotto… Kobieta, która umie tak gotować to normalnie… no skarb!

— Miło mi i cieszę się, że ci smakowało — uśmiechnęła się, podnosząc się na chwilę, by dołożyć mu risotto z dymiącego jeszcze garnka. — Ale wiesz, co ci powiem? Skoro jedzenie to dla ciebie taka… hmm… pasja… to powinieneś pomyśleć o tym, żeby ożenić się z jakąś dobrą kucharką.

Tu mrugnęła znacząco do pana Stanisława, który pokręcił tylko sceptycznie głową.

— Ożenić się? — skrzywił się Kacper, napychając sobie usta kolejną porcją potrawy. — Że niby ja? No co ty, Iza, zwariowałaś? — spojrzał na nią z pobłażaniem. — Aż taki głupi nie jestem! Wolność to dla mnie podstawa, trzeba korzystać z życia, a nie wiązać sobie kulę u nogi. Tyle człowiek ma z tego lajfu, że czasem się trochę zabawi, a i tak trzeba harować jak wół, żeby mieć jakąś kasę w kieszeni. Jeszcze mi tylko jakiejś, tfu!… żony na łbie brakowało!

Iza machnęła ręką i spokojnie wróciła do swojego jedzenia.

— Gówniarz jeszcze jesteś, Kacper, i nic o życiu nie wiesz — odezwał się mentorskim tonem pan Stanisław. — Gdybyś nie trwonił tak pieniędzy na te twoje… dyrdymały, to byś sobie odłożył na przyszłość i przynajmniej coś byś z tego miał. Rodzina to święta rzecz, może kiedyś się tego nauczysz, bo na razie gadać z tobą, to jak grochem o ścianę…

— A co mnie tu stryj będzie pouczał?! — podniósł z poirytowaniem głos Kacper. — Wzór do naśladowania się znalazł! Sam to się dopiero ze stryjenką Ziutą popisał! Stara zdzi… — zreflektował się i urwał pod gromiącym spojrzeniem Izy. — No dobra, nic nie mówiłem… Ale niech się stryj nie czepia, co? Moje życie, moja sprawa! Robię, co chcę, bo tak chcę i koniec! I niech to wreszcie będzie jasne, do stu tysięcy diabłów!!!

— No już, Kacper, spokojnie — wtrąciła pojednawczym tonem Iza. — Nie burz się, przecież ja tak tylko sobie zażartowałam z tą kucharką… Masz rację, każdy robi ze swoim życiem, co uważa za stosowne, i dopóki innym nie robi krzywdy, to nikomu nic do tego. Chcesz jeszcze trochę sałatki?

— A pewnie, daj — rozpogodził się znowu Kacper. — Super doprawiłaś te ogóry, niebo w gębie normalnie… No bo wiesz — podjął po chwili łagodniejszym tonem, zwracając się tylko do Izy i ostentacyjnie ignorując stryja. — Ja nie mówię, że rodzina to zła rzecz… Może nawet kiedyś o tym pomyślę. Ale to tak dopiero na starość, jak już mi wital spadnie. Ty nic z tego nie rozumiesz, bo masz tę swoją inwersję… czy tam awersję… A ja za jurny facet jestem, żeby się bawić w jakieś obowiązki. Zresztą… miałbym tylko jedną wybrać? Jak ty chcesz, żebym ja się zdecydował? Każda przecież jest inna, a ja kocham wszystkie, tylko każdą za co innego… Jakbym wybrał Bożenkę, to zawsze żałowałbym, że nie wybrałem Marzenki albo Reginki… a jakbym wybrał Reginkę albo Marzenkę… albo nawet Anetkę… to z kolei bym żałował, że nie wybrałem Bożenki. A z drugiej strony…

— Kacper, daj już spokój i kończ jedzenie — przerwała mu z rozbawieniem Iza. — Ty kompletnie nic z tych rzeczy nie rozumiesz… Może i masz doświadczenie z kobietami, tylko że nie tego rodzaju, co trzeba. I w ogóle nie masz zielonego pojęcia, o czym my ci tu mówimy. Ale spokojnie, mamy czas. Poczekamy cierpliwie, aż wreszcie trafi cię na poważnie, i wtedy dopiero o tym pogadamy, okej?

— Nie trafi mnie — zapewnił ją stanowczym tonem Kacper, przełykając ostatnią porcję sałatki i sięgając po szklankę z kompotem. — Jak już kiedyś się zdecyduję, żeby wybrać jedną i pobawić się w rodzinę… bo mówię stryjowi, że nie wykluczam, tylko niech mnie stary cap nie przyciska, sam muszę!… no to wtedy wybiorę ją na rozum i z zimną krwią. Żadne tam zakochanie! — prychnął kpiąco. — Już ci mówiłem, Iza, że zakochany to ja jestem cały czas i to mi wystarczy. A jakbym miał się na jakąś zdecydować, to takie warunki postawię, że hej…

— Warunki postawisz? — pokiwał z politowaniem głową pan Stanisław. — Ty byś najpierw na siebie popatrzył, co sam masz w ofercie…

— I co mi stryj bez przerwy przygaduje? — fuknął Kacper. — Zdziwiłbyś się, stary zgredzie, jaka kolejka by się ustawiła! Kobitki za mną przepadają — oznajmił dumnie. — I niechbym słówko szepnął… żadna by mi nie odmówiła!

— Chwalipięta — mruknął pan Stanisław. — Żebyś się kiedyś nie doigrał…

— Kacper, a jak tam z pracą? — zmieniła na wszelki wypadek temat Iza. — Mówiłeś, że Adaś coś ci tam załatwił? To już pewne?

— Pewne na mur — odparł Kacper, rzucając gospodarzowi ostrzegawcze spojrzenie i odstawiając pustą szklankę na stół. — Dzięki, Iza, pyszne było. Żarcie na sto dwa. A z robotą, to tak, jak mówiłem… Adaś ma wjazd do Lafarge, to taka francuska firma… może nawet słyszałaś, bo ty jesteś mocna w tych francuskich sprawach…

— Owszem, coś mi się obiło o uszy — przyznała po chwili zastanowienia Iza. — To chyba jakaś większa firma budowlana?

— Dokładnie — skinął głową Kacper z miną znawcy. — Mają przedstawicielstwo w Polsce i Adasia wujo tam pracuje na wysokim stanowisku. Jak nasz szef rozwiązał firmę, to Adaś zaraz uderzył do wuja i ten go wciągnął, bo akurat potrzebują ludzi z doświadczeniem na budowie. No i Adaś nagrał też robotę dla mnie i dla Jacka. W poniedziałek podpisujemy umowy, a od pierwszego marca ruszamy z robotą.

— A warunki masz dobre? — zaciekawił się pan Stanisław.

— Dużo lepsze, niż miałem — zapewnił go Kacper. — Kasa w dechę, no i zapewniają dojazd busem z Lublina na budowę, bo to będzie gdzieś w terenie, chyba pod Zamościem.

— No to się chwali — w głosie gospodarza zabrzmiało coś w rodzaju uznania. — Przynajmniej od tej strony trochę się ogarnąłeś, jak widzę… a to już coś.

— A co, stryj to się pewnie gryzł, że już mu sianka za lokal nie będę odpalał? — zaśmiał się kpiąco Kacper. — Spokojna głowa, stary capie, ja jestem człowiek honoru… Do żarcia też dalej będę się dokładał, bo ten deal, że my we dwóch fundujemy zakupy, a Iza gotuje, to jest normalnie pomysł tysiąclecia!

— Możemy dalej to ciągnąć — zgodziła się ostrożnie Iza. — Chociaż u mnie teraz czas trochę się skurczy, bo w pracy rozważam przejście od nowej umowy na trzy czwarte etatu.

— To już nową umowę będzie pani podpisywać? — zdziwił się pan Stanisław. — Ależ to poleciało…

— Tak, pracuję tam już prawie dwa miesiące — uśmiechnęła się Iza. — A teraz szef zaproponował mi trzy czwarte etatu, w najbliższych dniach mam mu dać odpowiedź.

— I co planujesz? — zainteresował się Kacper.

— Skłaniam się, żeby spróbować — odparła Iza, podnosząc się z krzesła, by pozbierać puste naczynia ze stołu. — Policzyłam już sobie wszystko i powinnam dać radę, bo praca jest tylko wieczorami i w nocy, więc przed osiemnastą będę mieć czas na naukę i inne sprawy. A dodatkowe pieniądze przecież nie leżą na ulicy…

— Byle miała pani kiedy się wyspać — zauważył pan sceptycznie Stanisław. — Już i tak późno pani wraca, w weekendy to nawet w środku nocy… Żeby się pani nie przepracowała.

— Ja tak nawet lubię, panie Stasiu — zapewniła go łagodnie Iza. — Lubię zmęczyć się i dobrze wykorzystać czas, bo nie mam go wtedy za wiele na myślenie o… o niepotrzebnych rzeczach. Ważne, żebym organizacyjnie dała radę, a z fizyczną stroną to już nie będzie problemu.

— Mocna z ciebie kobitka — pokiwał z uznaniem głową Kacper.

— Dobra i pracowita — przyznał pan Stanisław. — I ładna. Oby tylko trafiła pani na jakiegoś dobrego chłopaka, a nie na łobuza…

— O tym na razie nie myślę, panie Stasiu — zapewniła go zachowawczo Iza.

— A nie, ja tak tylko sobie mówię, pani Izo — wycofał się skwapliwie gospodarz, przyglądając się z niepokojem jej posmutniałej nagle twarzy. — Po prostu pomyślałem, że takiej dziewczyny jak pani strasznie szkoda by było dla byle kogo. Ale co ja będę gadał, jeszcze pani się na mnie pogniewa… Nad tym to już niech Opatrzność czuwa.

— Uff, trochę się przerzedziło — odetchnęła z ulgą Klaudia, odkładając tacę na blat baru. — Najgorsza była ta banda przy drzwiach, Chudy z Tomem mieli dzisiaj ostrą robotę. A ja dosłownie nóg nie czuję po tym maratonie… Która godzina?

— Za dwadzieścia druga — odparła Iza, zerkając na zegar wiszący nad barem.

Sobotni wieczór okazał się wyjątkowo ciężki. Jako że na uczelniach rozpoczął się drugi semestr, do Lublina masowo wrócili zamiejscowi studenci, którzy, spragnieni rozrywki i spotkań towarzyskich, szturmowali dziś nocne kluby. Renomowana Anabella cieszyła się szczególną popularnością, tym bardziej, że tego wieczoru zorganizowano w niej dyskotekę ze starą muzyką rockową, czyli jedną z tych imprez, z jakich klub słynął już od kilku ładnych lat.

Iza przesunęła dłonią po czole i przetarła palcami zmęczone oczy, siłą woli tłumiąc potężne ziewnięcie. Ona również, jak Klaudia, słaniała się już na nogach, a w uszach huczało jej od głośno grającej muzyki, którą Antek, na polecenie Majka, wyłączył dopiero po pierwszej nad ranem. Rozbawieni i wytańczeni goście po kolei zbierali się do wyjścia i coraz tłumniej opuszczali lokal ku wielkiej uldze wykończonej dziś wyjątkowo ekipy.

— Zbieramy wszystko ze stołów, dziewczyny wrzucą naczynia na zmywarkę, a my przygotowujemy salę pod sprzątanie — nakazała kelnerkom Basia. — Zacznijcie od lewej pod ścianą, tam już się najbardziej pozwalniało… Szefie, jeszcze z pół godziny nam to zajmie — dodała na widok Majka, który właśnie wrócił z głębi sali, gdzie pomagał Antkowi odłączyć nagłośnienie. — Musimy założyć krzesła na stoliki, a jest nas tylko cztery, bo dziewczyny w kuchni mają górę zmywania.

— Zostaw, Basiu, my wam zaraz pomożemy — odparł Majk, zerkając ukradkiem na Izę. — Antek skończy i zaraz go zwinę, staniemy z Chudym we trzech do tych krzeseł, a wy zbierzcie tylko fanty ze stolików. Z podłogi nic nie podnoście, rano sprzątaczki poradzą sobie z tym syfem, za to im w końcu płacimy…

Znów zerknął spod oka na Izę, która, pochwyciwszy to znaczące spojrzenie, rozłożyła ręce w dyskretnym geście bezradności. Przez cały wieczór Majk usiłował nawiązać z nią umówioną rozmowę na temat pana Szczepana, jednak jak dotąd nie udało im się wygospodarować na to ani jednej wolnej minuty. Nawet teraz, po zakończeniu dyskoteki, pracy było tak dużo, a każda para rąk tak cenna, że nie było mowy o jakichkolwiek pogawędkach poza protokołem.

Kiedy wreszcie sala została przygotowana pod poranną interwencję firmy sprzątającej, Iza i Klaudia udały się do kuchni, aby pomóc dwóm zmęczonym kucharkom w dokończeniu porządków i wyjęciu naczyń ze zmywarek. Sprawiło to, że wszystkie cztery udały się do swojej szatni dopiero kwadrans po drugiej, kiedy Basia, Antek i Chudy wyszli już do domu, a na posterunku został tylko nadzorujący wszystko Majk.

— Iza? — zagadnął ją, kiedy w pełni już ubrana w zimowy płaszcz, szalik i czapkę wychodziła z szatni za Klaudią, Elizą i Dorotą.

— Tak, szefie?

— Zostań ze mną jeszcze kwadrans, pomożesz mi wszystko pozamykać — oznajmił neutralnym tonem, podrzucając w dłoni pęk kluczy.

Pozostałe dziewczyny obejrzały się na nich z podejrzliwymi minami i wymieniły zdezorientowane spojrzenia. Żadna jednak nie odważyła się skomentować tej dziwnej prośby szefa, który zazwyczaj albo zamykał lokal sam, albo pod swoją nieobecność zlecał to Antkowi.

— Dobrze — westchnęła Iza.

Zatrzymała się posłusznie i ściągnęła z głowy czapkę, by nie zrobiło jej się za gorąco.

— Wybacz, elfiku — powiedział Majk, kiedy zostali sami przy wejściu na zaplecze. — Taką mieliśmy jazdę, że nie dało się zamienić nawet dwóch słów. Poświęcisz mi parę minut? Wiem, że jesteś zmęczona, ja też już mam trochę dość, ale teraz wreszcie jest chwila spokoju i nikt nam nie będzie przeszkadzał.

— Nie ma sprawy — uśmiechnęła się blado Iza, choć w głębi duszy wolałaby wrócić już do domu i jak najszybciej położyć się spać.

— Chodźmy na sekundę do mnie — podjął, wskazując jej ruchem dłoni, by poszła przed nim wąskim korytarzem zaplecza. — Wezmę tylko kurtkę, ogarniemy teren, zamkniemy interes i podwiozę cię do domu. Wieczorem masz wolne, prawda?

Weszli do jego gabinetu. Majk szybkim ruchem zgarnął z wieszaka swoją kurtkę, a z biurka opróżnioną do połowy butelkę wody mineralnej, zamknął uchylone okienko pod sufitem, wyłączył światło i oboje wycofali się na korytarz.

— Nie do końca — sprostowała, odpowiadając na jego pytanie. — W tym tygodniu wyjątkowo zamieniłam się z Gosią i zostaję na niedzielę, a za to w przyszłą sobotę ona zastąpi mnie.

— Z jakiegoś konkretnego powodu? — spojrzał na nią z zaciekawieniem.

— Trochę tak — uśmiechnęła się. — Idę z kolegą na imprezę urodzinową.

— Ach, rozumiem — skinął głową, zamykając drzwi i prowadząc ją znów na salę. — Czekaj, wyłączymy tylko światło przy barze, główne wejście już zamknąłem od środka, wyjdziemy sobie tyłem… Chce ci się pić? — dodał, wyciągając w jej stronę swoją butelkę z wodą.

— Nie, dzięki — Iza spojrzała na niego z rozbawieniem. — Przed chwilą obaliłyśmy z dziewczynami w kuchni półtora litra mineralnej. Mieliśmy pogadać o panu Szczepciu…

— Właśnie — podchwycił, zatrzymując się przy barze, który w obecnej chwili był już jedynym oświetlonym punktem na sali. — Nie gniewaj się, że zawracam ci głowę o tej porze i po takim wycisku, ale sprawa jest dość pilna. Uruchomiłem parę kontaktów i będę musiał odpowiedzieć w najbliższych dniach… Zaraz powiem ci dokładnie, o co chodzi, tylko łyknę sobie trochę tej wody.

Odkręcił korek i pociągnął łapczywie z gwinta kilka długich łyków wody, opróżniając butelkę do dna.

— Sorry, że tak żłopię po prostacku — powiedział przepraszającym tonem, wycierając usta wierzchem dłoni. — Ale w gardle tak mi już zaschło, że wymiękłem…

— Jasne — uśmiechnęła się Iza.

Majk zgniótł w rękach pustą butelkę i pewnym, celnym ruchem posłał ją do stojącego w kącie kosza na śmieci, po czym wyłączył światło przy barze i oboje cofnęli się na oświetlony jeszcze korytarz zaplecza.

— No dobrze — podjął, kiedy po sprawdzeniu stanu wszystkich pomieszczeń przeszli przez kuchnię do służbowego wyjścia, zamknęli drzwi i znaleźli się na schodkach prowadzących na tyły kamienicy. — Więc wracając do naszego dziadka, muszę skonsultować się z tobą w sprawie tych jego cholernych badań. Sama wiesz, jaki z niego uparty osioł, za nic w świecie nie chce dać się położyć na oddział w szpitalu, chociaż to kwestia tylko kilku dni.

— Niestety — przyznała z westchnieniem Iza. — Ja już od dwóch miesięcy próbuję go przekonać i nic z tego, a nie mogę naciskać, żeby za bardzo się nie zdenerwował. Przy tym jego sercu trzeba na to uważać.

— Otóż to — podjął spokojnie Majk. — Dlatego szukałem innego rozwiązania i pomyślałem, że można by go wysłać na te badania do prywatnej kliniki. Orientowałem się wstępnie, Pablo ma znajomego w tej branży… Zrobiliby Szczepkowi kompleksowe badania, nie tylko na serducho, ale i na wszystko inne. Oczywiście trzeba tam zapłacić, ale to nie problem, bardziej martwi mnie to, czy on da się zapakować do łóżka na kilka dni, bo to by było niestety konieczne. Co o tym myślisz?

Wyszli na podwórze kamienicy, na którym stał samotnie ciemnozielony opel Majka.

— Powiem szczerze, że nie wiem — pokręciła głową nieco zaskoczona tym pomysłem Iza. — Nie mam pojęcia, jak działa prywatna klinika… To jest pewnie coś w rodzaju luksusowego szpitala?

— Coś w tym stylu — zgodził się Majk, odblokowując pilotem samochód i uprzejmie otwierając przez nią drzwi z prawej strony. — Wsiadaj, elfiku, podrzucę cię na chatę… No więc warunki miałby tam znakomite, nie czułby tak bardzo klimatu szpitala jak w placówce państwowej, ale trochę jednak tak… I właśnie zastanawiam się, czy to coś zmienia, na ile on by się zgodził w to wejść, bo przecież na siłę go nie hospitalizujemy.

— Nie ma takiej opcji — przyznała Iza, posłusznie wsiadając do samochodu.

Majk zatrzasnął za nią drzwi, zajął miejsce za kierownicą i uruchomił silnik.

— Ale nie przeczę, że ten pomysł z kliniką warto by sprawdzić — przyznała ostrożnie Iza, kiedy po kilku manewrach auto wyjechało przez wąską bramę na ulicę. — Skoro masz taki gest… Widziałeś, jakie on ma te cienie pod oczami? I ręce coraz bardziej mu się trzęsą, już nie mówiąc o tym, że w nocy ma duszności, przyznał mi się do tego kilka razy. Chociaż ostatnio nic nie mówi… Pewnie nie chce, żebym namawiała go na badania.

— Na pewno — pokiwał głową Majk. — Niepojęte, skąd w nim taki upór…

— Nie mówił ci? — Iza spojrzała na niego badawczo.

— No, niby mówił… O Hani i o jej śmierci w szpitalu, jeśli o to ci chodzi?

— Właśnie o to.

— No to mówił — machnął ręką Majk. — Ale co z tego? Sama powiedz, czy to jest powód, żeby tak się zapierać przed byle badaniami, jeśli jest akurat taka potrzeba? Ja obawiam się, że jemu wcale nie chodzi o złe wspomnienia ani o nic w tym stylu.

— A o co? — zdziwiła się Iza.

— Po prostu nie chce się leczyć — stwierdził, wpatrując się przed siebie, w drogę skąpaną w pomarańczowym świetle ulicznych latarni. — Może liczy na to, że w ten sposób… hmm… szybciej dołączy do Hani?

— Ach! — Iza spojrzała na niego z niepokojem. — Myślisz, że on?… Ale nie, nie… to mi się nie klei — zreflektowała się natychmiast. — Przecież leki na serce bierze regularnie, nie protestuje, bierze je na moich oczach…

— Na twoich oczach może tak — uśmiechnął się lekko Majk. — Ale przyjrzyj się dokładnie, jak wyglądają te jego blistry. Nawet na moje niewprawne oko tych leków ubywa niewiele, a jeśli bierze je nieregularnie, to bardziej mu to może zaszkodzić, niż pomóc.

— O tym nie pomyślałam — przyznała ze zgrozą. — Cholera jasna… Będę musiała to sprawdzić, bo jeśli to prawda, to trzeba będzie lepiej go pilnować!

— Obym się mylił — westchnął Majk, przejeżdżając przez skrzyżowanie na migającym pomarańczowym świetle i skręcając w ulicę Narutowicza.

Zaaferowana sprawą pana Szczepana Iza dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że choć nie zapytał jej o adres, jechał oto prostą drogą pod jej stancję. Zamilkła zdziwiona, a zdziwienie to wzmogło się jeszcze bardziej, gdy Majk zwolnił i zatrzymał samochód naprzeciw jej bramy, wjechawszy prawymi kołami na chodnik.

— W każdym razie musimy umówić się w tym tygodniu i pójść do niego we dwoje — oznajmił jej stanowczo, ustawiając jałowy bieg i zaciągając hamulec ręczny. — Może złamie się przy takim skomasowanym szturmie? Właściwie już nie widzę innej możliwości. Kiedy wybierasz się do niego?

— Miałam zamiar pójść we wtorek — odparła z roztargnieniem Iza. — Ale chyba wpadnę wcześniej, bo muszę rzeczywiście zacząć sprawdzać mu te leki…

— We wtorek byłoby rozsądnie — podchwycił. — O której?

— Planowałam rano, jak zwykle. Do osiemnastej jestem na uczelni, więc…

— Czyli rano — skinął głową. — Nie ma sprawy. Dziewiąta?

— Dziewiąta byłaby w sam raz.

— W porządku, jesteśmy umówieni u dziadka we wtorek o dziewiątej — podsumował z zadowoleniem. — Spróbujemy wspólnymi siłami wybić mu ze łba ten upór, chociaż ja i tak jestem w tej sprawie sceptyczny. Niemniej on bardzo liczy się z twoim zdaniem. O wiele bardziej niż z moim.

— A jednak pod tym względem ja też jestem bezradna — westchnęła Iza. — Ale spróbujemy, może się uda… Szefie?

— Majk.

— No tak, Majk — poprawiła się zmieszana. — Mogę cię o coś zapytać?

— Wal jak w dym, elfiku.

— Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Podjechałeś mi pod samą bramę, a przecież nie podawałam ci adresu…

— Podawałaś — sprostował spokojnie, opierając się ramieniem o kierownicę i przyglądając jej się ze swą standardową, cwaniacką miną. — Mam przecież wszystkie twoje dane w dokumentach pracowniczych.

— Ale jak to… pamiętasz wszystkie adresy swoich pracowników? — zdumiała się. — A do tego tak świetnie obczajasz je w terenie?

Majk patrzył na nią przez dłuższą chwilę jakby w zastanowieniu, po czym powoli pokręcił głową.

— Nie, Iza — odparł łagodnie. — Nie mam w zwyczaju stalkowania moich pracowników. Zapamiętuję tylko to, co naprawdę mnie interesuje.

— Ach… — popatrzyła na niego jeszcze bardziej zdumiona. — Czyli to znaczy, że… interesował cię mój adres?

— Poniekąd — uśmiechnął się lekko. — Już wcześniej wiedziałem, w której kamienicy mieszkasz, a dokładny adres, który wpisałaś w aplikacji, tylko mi to potwierdził. Interesuje mnie wszystko, co cię dotyczy… Izabello Anno — dodał, patrząc jej prosto w oczy.

Iza zadrżała, mimowolnie przypominając sobie deszczowy listopadowy wieczór, pana Szczepana z nogą uwięzioną w kanale, jego zdumione spojrzenie i drżący głos… Hania?… Skojarzenie to narzuciło jej się w tak spontaniczny sposób, że aż się zdziwiła, bowiem na zdrowy rozum między tymi dwiema sytuacjami nie było żadnego powiązania. Odsunęła zatem od siebie tę myśl i skupiła się na tym, co powiedział Majk.

— Wiedziałeś wcześniej? — powtórzyła niedowierzająco. — Nic nie rozumiem… skąd?

— A pamiętasz dzień, kiedy o mały włos nie wpadłaś pod samochód? Tu, dwadzieścia metrów dalej — wskazał nonszalanckim gestem ręki w dół ulicy.

Iza oniemiała. Przed oczami stanęła jej sceneria niezapomnianego grudniowego popołudnia, kiedy wstrząśnięta i niemal nieprzytomna z oburzenia wracała ze swej ostatniej rozmowy z Marciniakową. Pisk opon, szarpnięcie za ramię i ostry głos przechodnia, który w ostatniej chwili zdołał wyciągnąć ją wprost spod maski nadjeżdżającego auta. Co ty wyprawiasz, dziewczyno! Chcesz życie stracić?!… Czyż tamten głos nie wydał jej się wtedy dziwnie znajomy?

— To byłeś… ty? — wyszeptała, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.

— Ja, elfiku — uśmiechnął się Majk. — Rozpoznałem cię, ale ty nawet nie raczyłaś na mnie spojrzeć. Miałaś wtedy nie najlepszy humor, że tak się wyrażę delikatnie…

Iza odwróciła oczy i pokiwała tylko twierdząco głową, starając się ochłonąć z zaskoczenia i emocji, jakie wywołało w niej to niespodziewane odkrycie.

— Powiedz mi — ciągnął poufałym tonem Majk. — Tak tylko z ciekawości pytam. Strasznie wtedy płakałaś… To przez niego?

— Przez niego? — Iza podniosła na niego na nowo zdziwione oczy.

— No przez tego frajera… twojego faceta — wyjaśnił lekkim tonem. — Tego Michała.

Uśmiechnęła się smutno i pokręciła przecząco głową.

— Nie — odparła cicho, uznając, że jest mu winna wyjaśnienie tamtego swojego nieodpowiedzialnego zachowania. — To nie przez niego. Powód był o wiele bardziej prozaiczny. Wracałam wtedy z rozmowy z poprzednią szefową. Oszukała mnie przy wypłacie, a ja uniosłam się honorem i zwolniłam się z pracy… To dlatego byłam taka roztrzęsiona. W sumie, jak tak teraz sobie pomyślę, to widzę, jakie to było głupie z mojej strony. Ale wtedy nie potrafiłam zapanować nad nerwami.

— Zrozumiałe — pokiwał głową Majk, przyglądając się jej uważnie. — Choć sądziłem, że… no, ale mniejsza o to. Tak czy inaczej oboje widzimy nie od dziś, że prześladuje nas cała seria zbiegów okoliczności, które nie mogą być do końca przypadkiem.

— Tak — uśmiechnęła się Iza. — Zauważyłam to już dawno. Ale jeśli one nie są przypadkiem… to w takim razie czym?

— Nie wiem, elfiku — pokręcił głową. — Za dużo jest podobieństw w tych naszych historiach… Od początku miałem takie dziwne przeczucie, że do czegoś jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Nie wiem do czego, to się pewnie jeszcze okaże… Ale może po prostu do tego, żeby czasami móc sobie szczerze i bez podtekstów porozmawiać na tematy, których nie da się poruszyć z nikim innym?

— Może — zgodziła się z namysłem Iza. — Mnie też już to przyszło do głowy. Kto wie, czy nie właśnie po to uratowałeś mi wtedy życie? — dodała z porozumiewawczym uśmiechem.

Odwzajemnił jej go natychmiast.

— Życie to może nie — zauważył przytomnie. — Ale trochę zdrowia na pewno. I jakoś tak… dobrze mi z tym. W sumie sporo o tym myślałem.

Na dłuższą chwilę w samochodzie zapanowała cisza.

— No nic, Iza, nie będę cię już zatrzymywał — ocknął się wreszcie Majk, zerkając na zegar samochodowy, który wskazywał zbliżającą się godzinę trzecią nad ranem. — Późno jak diabli, a sama mówisz, że wieczorem będziesz w robocie. Pewnie znów będzie taki kocioł jak wczoraj… Biegnij do domu i wyśpij się, nie czas teraz na takie rozmowy. Zresztą pewnie jeszcze nieraz sobie pogadamy.

— Jasna sprawa — uśmiechnęła się Iza, otwierając drzwi i zbierając się do wyjścia z auta. — To już jest chyba nieuniknione. A teraz rzeczywiście lecę do siebie. Miłej reszty nocy i dzięki za podwózkę… szefie.

Majk pokręcił głową i pogroził jej ostrzegawczo palcem. Roześmiali się oboje, po czym drzwi ciemnozielonego opla zatrzasnęły się za Izą, auto powoli stoczyło się kołami z ośnieżonego krawężnika i odjechało w dół ulicy.