Amerykanka w pałacu (Światowe Życie) - Michelle Conder - ebook

Amerykanka w pałacu (Światowe Życie) ebook

Michelle Conder

4,0

Opis

Szejk Jaeger al-Hadrid niepokoi się o swoją siostrę, która zniknęła, zostawiając list z prośbą, by jej nie szukał. Jaeger ustalił, że księżniczce towarzyszy Chad James, jej najbliższy współpracownik. Gdy Jaeger dowiaduje się, że z Ameryki przyjechała siostra Chada, Regan James, postanawia zatrzymać ją w pałacu. Liczy, że w ten sposób przyciągnie uwagę Chada i odnajdzie siostrę. Jednak obecność Regan i jej nieprzewidywalne zachowania zamiast pomóc, bardzo komplikują sytuację…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (55 ocen)
19
22
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Conder

Amerykanka w pałacu

Tłumaczenie:Aleks Nulewicz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Przykro mi, Wasza Wysokość, lecz nie pojawiły się żadne nowe wieści o miejscu pobytu twojej siostry.

Jaeger al-Hadrid, król Santary, skinął głową i odwrócił się od posiwiałego doradcy. Przez zwieńczone łukami okna spojrzał na widoczne w dole miasto Aran. Było jeszcze wcześnie, wschodzące słońce odbijało się od zatoki Ma’an i oblekało senną stolicę Santary w złoty blask. Bladoróżowy pałac przysiadł na szczycie wzgórza z widokiem na niegdyś pracowity port, dziś zmieniony w raj dla turystów: hotele, restauracje i sklepy zaprojektowano tak, by zlały się ze starą zabudową. Jaeger chciał przyspieszyć ekonomię i ukazać nową twarz królestwa i odniósł sukces.

Ale teraz to wszystko było nieważne; absorbowało go w pełni zniknięcie siostry.

Gdzie ona jest? I, co ważniejsze, czy nic jej się nie stało?

Tydzień temu wrócił z podróży biznesowej w Londynie i znalazł na biurku liścik.

„Drogi Jagu,

Wiem, że Ci się to nie spodoba, ale wyjechałam na parę tygodni. Nie mam zamiaru Ci mówić, dokąd, bo to dla mnie ważne. Dlatego nie zabrałam komórki. Pomogłaby Ci odkryć, dokąd się wybieram, i już byś tam na mnie czekał! Ale bez obaw, nic mi nie będzie.

Kocham Cię,

Milena”

Bez obaw? Bez obaw?!

Po tym, co się zdarzyło trzy lata temu, nie mógł się nie obawiać.

Sięgnął po liścik przechowywany w torebce na dowód. Potrzebował sporo siły woli, by się powstrzymać przed zmięciem tego świstka. Jak dotąd jego służba bezpieczeństwa zdołała jedynie odkryć, że poleciała z jakimś mężczyzną do Aten, by tam przepaść bez śladu. Ustalono tożsamość jej towarzysza: był to Chad James. Pracownik Jaegera, posiadający osobiste przyzwolenie króla na pracę z jego siostrą przez ostatnie pół roku.

Monarcha zmusił się do głębokich oddechów, choć jego szczęka zaciskała się bezwolnie. Chad James był bystrym informatykiem, zrekrutowanym w Stanach do pracy w firmie GeoTech Industries – oczku w głowie władcy. Firma zatrudniała tylko pełnych energii, inteligentnych ludzi potrafiących myśleć w sposób niekonwencjonalny, a jej celem było stworzenie przełomowych technologii zdolnych rywalizować z Doliną Krzemową. Tydzień temu chłopak zatrudniony w GTI poprosił o miesiąc bezpłatnego urlopu.

Czy namówił Milenę na intymny wypad? Lub, co gorsza, porwał ją i podrzucił liścik, a teraz tylko czeka, by zażądać okupu?

Jag zaklął cicho. Odkąd dekadę temu został królem, robił co w jego mocy, by chronić rodzeństwo. Jak to się stało, że poniósł tak spektakularną porażkę? Jak mógł tak bardzo się pomylić? Kolejny raz zresztą! To była jego wina. Naraził siostrę na niebezpieczeństwo i, nawet jeśli uczynił to nieświadomie, wciąż ponosił za to odpowiedzialność.

Nie mogło się to zdarzyć w gorszym momencie.

Jego ojciec zostawił Santarę w politycznym i ekonomicznym nieładzie. Jag poświęcił całą dekadę niezmordowanych starań na posprzątanie po nim. I teraz, gdy ojczyzna była o krok od zostania liczącym się graczem na arenie międzynarodowej, siostra monarchy zaginęła.

Zmartwienie spędzało mu sen z powiek.

– Jak to możliwe – warknął w kierunku Tarika – że przy dzisiejszej technologii nikt nie jest w stanie powiedzieć mi, gdzie się podziała?

Staruszek, którego Jag znał, odkąd był chłopcem, pokręcił głową.

– Bez jej telefonu czy laptopa nie sposób jej namierzyć. Zdobyliśmy dostęp do nagrań z monitoringu z portów w Pireusie, Rafinie i Lavrio oraz wokół nich, a także ze stacji kolejowych, ale wciąż nic nam to nie dało.

Wiązankę przekleństw Jaga przerwało pukanie. Wszedł asystent i wymamrotał coś do Tarika, rzucając mu szybkie, współczujące spojrzenie.

Serce skoczyło królowi do gardła. Oby siostra nie była w tarapatach…

Dostrzegłszy minę władcy, Tarik znów pokręcił głową. Nie chodziło o księżniczkę.

Jag wypuścił wstrzymywany oddech. Jedynie jego najbliżsi współpracownicy wiedzieli, że Milena zaginęła. Zmobilizowali niewielką grupę zadaniową złożoną z elitarnych żołnierzy. Związani przysięgą milczenia mieli wytropić księżniczkę oraz Chada Jamesa. Nawet brat króla nie widział o tym, co się stało z siostrą; Jag miał zamiar przekazać mu wieści, gdy pojawią się konkrety. Nie poinformował również następcy tronu Toranu. Milena miała go poślubić za miesiąc.

Skandal tego kalibru był ostatnią rzeczą, jakiej Jag potrzebował. Za tydzień miał być gospodarzem największego szczytu międzynarodowego w historii Santary. Przywódcy z całego świata przybędą do królestwa omawiać ważne kwestie – środowisko, zdrowie, bankowość i deficyty w handlu. Będzie to ukoronowanie pracy monarchy nad odrodzeniem i umocnieniem ojczyzny. Poddani dwoili się i troili, by obeszło się bez zgrzytów.

Dostrzegł wahanie na bladej twarzy doradcy.

– Mów.

– Poinformowano mnie, że starsza siostra Chada Jamesa wylądowała godzinę temu w Santarze.

Jag zmarszczył brwi.

– Siostra, do której wysłał mejl w przeddzień zniknięcia?

– Istotnie. Wysłano do Waszej Wysokości raport na jej temat.

Monarcha usiadł przy komputerze. Szybko odnalazł stosowną wiadomość, przejrzał ją i pobrał załącznik. Były to akta.

Imię i nazwisko: Regan James

Wiek: dwadzieścia pięć lat.

I jeszcze wzrost, waga, numer ubezpieczenia – było tam wszystko. Miała brązowe oczy i włosy, pracowała jako nauczycielka w elitarnej szkole. Mieszkała samotnie na Brooklynie i jako wolontariuszka pomagała dzieciom radzić sobie z żałobą. Zero zwierzaków, brak wyroków ani nakazów aresztowania. Rodzice nie żyli, co Jag wiedział już z dokumentów, jakie zebrał na temat jej brata. Prowadziła bloga z fotografiami.

Na następnej stronie Jaeger znalazł portretowe zdjęcie Regan James. Stała na plaży, włosy miała związane w pasujący do jej owalnej twarzy kucyk, który trzymała, by nie huśtał się na wietrze. Uśmiechała się, pokazując równe, białe zęby. Na jej zgrabnej szyi wisiał aparat. Była to fotografia pięknej kobiety, która nie skrzywdziłaby muchy. A jej włosy nie były „brązowe”, tylko kasztanowe. Oczu również nie można było opisać tą prostą nazwą koloru, bo były… były… Jag zmarszczył brwi, przyłapując się na tym, że fantazjuje. Odrzucił tę myśl.

Oczy były brązowe. Jak w raporcie.

– Gdzie jest teraz?

– Zameldowała się w Internationalu. Tyle wiemy.

Jag wpatrywał się w zdjęcie na ekranie. By odnaleźć i sprowadzić do domu Milenę, zabraną dokądś przez brata tej kobiety, był gotów poruszyć niebo i ziemię. Gdy król Santary go odnajdzie, Chad James będzie musiał mieć przy sobie armię. Nic innego nie ocali go przed uduszeniem.

– Niech ktoś ją śledzi. Chcę wiedzieć, gdzie chodzi, z kim rozmawia, co je i jak często odwiedza łazienkę. Jasne?

– Oczywiście, Wasza Wysokość.

Regan szybko się zorientowała, że powinna wyjść z tego baru z sziszą. Cały dzień włóczyła się po Aran, próbując znaleźć informacje na temat Chada, ale na razie dowiedziała się tylko, że poza „gorącem” istnieje jeszcze „gorąco pustynne”.

Mogłaby pokochać to prastare warowne miasto, gdyby tylko przybyła tu z innych powodów. Im dłużej przeszukiwała jego ulice, tym bardziej się martwiła. Dlatego, choć było to kuszące, zlekceważyła ostrzeżenia instynktu i nie opuściła lokalu, który upodobał sobie Chad.

Ciasna knajpa wypełniona była niedopasowanymi stołami i krzesłami, na których przesiadywali głównie miejscowi mężczyźni grający w karty, pykający fajki wodne lub łączący te dwie przyjemności. Raźna arabska muzyka oraz owocowa woń wypełniały wnętrze lokalu, a źródeł jednego i drugiego nie dało się jasno określić. Szybko poprawiła szal owinięty zgodnie z obyczajem wokół głowy i ramion. Ruszyła ku rzędowi obitych skórą hokerów.

Bar był jej ostatnią deską ratunku. Cały dzień borykała się to z własną niekompetencją przy nawigowaniu po mieście, to z jego mieszkańcami – ludźmi dalece mniej przystępnymi, niż sugerowała wizja roztaczana przed turystami. Najgorszy był chytry mężczyzna wynajmujący Chadowi lokum. Zmierzył ją wzrokiem pełnym pogardy i oznajmił, że bez zgody najemcy nie otworzy pokoju. A że właśnie wróciła wtedy z wizyty w GeoTech Industries, gdzie nikt nie chciał odpowiedzieć na jej pytania, Regan nie była w nastroju do słuchania odmów. Zagroziła pozwem, a gdy chciał wezwać policję, powiedziała, żeby się nie kłopotał – właśnie się tam wybiera.

Dyżurny oznajmił jej, że upłynęło zbyt mało czasu od zaginięcia, by można było wszczynać śledztwo; powinna wrócić następnego dnia. Wszystko w Santarze funkcjonowało wolniej, niż przywykła. Pamiętała, że właśnie to Chad lubił tu najbardziej, ale w obecnej sytuacji nie dostrzegała zalet tego luzu.

Zmęczona i obolała z powodu długiego lotu i zmartwień, nieomal rozpłakała się przed policjantem. Ale przypomniała sobie o wspominanym przez Chada barze z sziszą, więc po szybkim prysznicu spytała recepcjonistę o drogę. W Nowym Jorku na ogół chodziła po mieście z Penny; teraz żałowała, że nie przekonała przyjaciółki do tego wyjazdu. Regan nie czuła się tu komfortowo. Przez cały dzień odnosiła wręcz wrażenie, że wszyscy się na nią gapią.

Zapewne dramatyzowała, bo przepełniał ją głęboki lęk o brata, nieodstępujący jej od odebrania mejla, w którym Chad prosił, by w najbliższym czasie nie próbowała się z nim kontaktować, bo będzie nieosiągalny.

A był gościem, który tak kleił się do swojego telefonu, że siostra często w żartach nazywała ich najlepszymi kumplami. To wystarczyło, by uruchomić w jej głowie niemożliwy do uciszenia ostrzegawczy brzęczyk. Efekt uboczny wywołany nadmiarem odpowiedzialności. W końcu opiekowała się nim, odkąd miał czternaście lat. Gdyby nie tuzin mrocznych historii Penny o podróżnikach i pracownikach przepadających bez wieści w odległych krajach, Regan może i zachowałaby spokój.

Przez dwa dni próbowała mimo wszystko skontaktować się z Chadem, ale gdy to nie przynosiło efektów, Penny nieomal sama kupiła jej bilet do Santary. „Leć, upewnij się, że wszystko jest w porządku”, nalegała, „i tak nie dasz rady zajmować się dzieciakami w tym stanie. No i, odkąd cię znam, nie byłaś na wakacjach na pustyni. W najlepszym wypadku czeka cię przygoda. W najgorszym… No, w każdym razie bądź ostrożna”. Z jakiegoś powodu nie podniosło jej to na duchu.

Niepewnie przyglądała się wnętrzu baru i szybko zauważyła mroczną postać siedzącą w głębi. Mężczyzna był odziany na czarno, z kefiją na głowie. Siedział na rozklekotanym krześle w swobodnej pozycji, długie nogi wystawały spod stołu. Regan nie była pewna, która z jego cech zwróciła jej uwagę, ale czuła jedno: ten mężczyzna był niebezpieczny.

Przeszył ją dreszcz, choć nakazywała sobie nie być paranoiczką. Namacała w torbie puszkę gazu pieprzowego. To dodało jej pewności siebie, więc przykleiła do twarzy uśmiech i odwróciła się do kontuaru. Za ladą stał mężczyzna postury lodówki i wycierał szklankę ze znudzoną miną.

– Co będzie? – Jego głos był szorstki jak ukruszony beton. Nie brzmiało to jak grzeczne powitanie.

– Nie chcę zamawiać – odpowiedziała uprzejmie. – Szukam mężczyzny.

Brwi barmana uniosły się wysoko ponad jego czarne oczy.

– Wielu tu mamy mężczyzn.

– Ojej, nie! – Regan wzdrygnęła się, uświadamiając sobie, jak zabrzmiały jej słowa. Wydobyła najnowsze zdjęcie Chada. – Chodzi mi konkretnie o niego.

Barman rzucił okiem na fotografię.

– Nigdy go nie widziałem.

Zmarszczyła brwi.

– Jest pan pewien? Wiem, że tu przychodził. Mówił mi o tym.

– Jestem pewien. – Mężczyzna zdecydowanie nie był zadowolony z przesłuchania. Sięgnął po kolejną szklankę i zaczął suszyć ją ręcznikiem, który dawno nie widział pralki. – Chce pani hookah? Mam truskawkową, jeżynową i brzoskwiniową.

Pokręciła tylko głową. Potrzeba jej było kogoś, kto pomógłby jej w błądzeniu po mieście i poszerzyłby strefę poszukiwań. Rozważała wynajem samochodu, ale w Santarze obowiązywał ruch lewostronny, a zresztą wyczucie kierunku nie należało do mocnych stron Regan. Chad często droczył się z nią, sugerując, że mógłby ją okręcić kilka razy i już by nie wiedziała, gdzie jest północ.

Ścisnęło ją w gardle na myśl, że mogłaby już nigdy nie zobaczyć braciszka. Po śmierci rodziców to on trzymał ją przy życiu, koił jej rozpacz.

Człowiek-lodówka podszedł już do kolejnego klienta, który był odziany w arabski strój. Jak wszyscy tutaj – poza mężczyzną w rogu. Strzeliła wzrokiem w jego stronę i odkryła, że wciąż ją obserwuje. I ani drgnie. Czy on w ogóle oddychał?

Postanawiając zignorować jego oraz zmęczenie, zebrała się w sobie. Przybyła tu znaleźć Chada, żaden obcy jej nie zniechęci. Zaczęła krążyć między stołami, pokazując klientom fotografię i pytając, czy ktoś zna Chada lub widział go niedawno. Oczywiście nic to nie dało, ale czego mogła oczekiwać? Był to ciąg dalszy schematu przerabianego przez cały dzień.

Gdy zatrzymała się przy wielkim stole, gdzie grupa bywalców grała w bakarata, zarejestrowała, że rozmowy w barze prawie ucichły. Uśmiechnęła się nerwowo do mężczyzn i zadała im te same pytania. Kilku odpowiedziało uśmiechem, ślizgając się po niej wzrokiem. Poczuła nagłą potrzebę zasłonięcia się, choć wiedziała, że jej strój złożony z bawełnianych spodni i białej bluzy jest odpowiednio skromny. Szal skrywał jej niesforne brązowe włosy. Któryś z mężczyzn odchylił się na krześle i sugestywnym tonem wygłosił jakiś komentarz po santariańsku. Jego towarzysze zarechotali, a Regan wiedziała, że cokolwiek powiedział, nie było to przyjemne. Mogła być po drugiej stronie świata, ale pewne sytuacje były uniwersalne.

– Okej, dzięki za pomoc – rzuciła, patrząc na nich surowym wzrokiem nauczycielki. I skierowała się ku kolejnemu stolikowi.

Temu zajętemu przez mrocznego mężczyznę.

Omiotła spojrzeniem blat, nietkniętą hookah i jego ręce skrzyżowane na piersi. Przesunęła wzrokiem wzdłuż rzędu guzików koszuli ku śniadej szyi i kwadratowej szczęce. Zwilżając usta czubkiem języka, ledwie dostrzegła zmysłowe, lecz nieuśmiechnięte usta i orli nos, by skupić się na przeszywających szafirowych oczach. Tam utknęła. Czuła się jak na celowniku drapieżnika i stała nieruchomo, uwięziona w jego spojrzeniu pełnym złowrogiej energii. Poczuła, że ma do czynienia z najgroźniejszym i najbardziej nieprzejednanym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Serce biło jej zbyt szybko. Czuła, jakby grzęzła w ruchomych piaskach.

Uciekaj! – krzyknął głos w jej głowie, ale nie była w stanie zmusić ciała do uległości. Bo ten facet wyglądał nie tylko groźnie, ale i… dobrze. Gdy tylko to sobie uświadomiła, poczuła falę gorąca w ciele. Twarz jej zapłonęła.

Dobry Boże, co też sobie wyobrażała, oceniać walory jakiegoś mężczyzny w takiej sytuacji?

Jej mózg działał opornie. Zamrugała. Zanim zdołała zrobić coś więcej, facet się poruszył. Kopnął krzesło naprzeciw, blokując jej tym samym drogę ucieczki. Ostry zgrzyt drewna szurającego o drewno sprawił, że podskoczyła, a serce znów zaczęło jej łomotać.

– Siadaj. – Uśmiechnął się szyderczo. – Jeśli wiesz, co dla ciebie dobre.

Ten głęboki, mocny głos zmusił ją do natychmiastowej uległości, choć było to głupotą.

Z bliska wydawał się jeszcze roślejszy. I bezwstydnie męski. Wyglądał na dość silnego, by wsadzić ją sobie pod pachę i wynieść. I przeraziło ją, że nie do końca się buntowała na tę myśl. Ukłuła ją iskra podniecenia. Zakręciło jej się w głowie mocniej niż od jet lagu.

Szaleństwo. Myślenie o tym było niedorzeczne, nie reagowała tak na mężczyzn, a już na pewno nie na typów spod ciemnej gwiazdy. Z drugiej strony, cóż mogłoby się jej przydarzyć w barze pełnym klientów, wciąż wpatrujących się w nią z zaciekawieniem?

Chcąc się wydostać spod tych spojrzeń, odgoniła wątpliwości i usłuchała, siadając przy stoliku. Zwalczyła chęć ucieczki, choć czuła się zagrożona. Nie miała wielu alternatyw. Bar zamykał listę miejsc do zbadania. Pozostałoby jej wrócić do hotelu, a później do domu, pokonaną. Nie zrobiłaby tego. Nigdy.

Ułożyła torebkę na kolanach, zasłaniając się nią jak tarczą. Mężczyzna dostrzegł to i znów drwiąco się uśmiechnął.

– Widzisz coś, co ci się podoba?

Jego głos gładził ją niby najdroższy jedwab. Zorientowała się, że gapi mu się na usta. To zakłócające pracę zmysłów uczucie było, jak ze zdumieniem odkryła, pewną formą seksualnego pociągu, zupełnie jej dotąd nieznaną.

Wstrząsnął nią dreszcz. W jego oczach dostrzegła, że był zbyt doświadczony, by móc przegapić ten mówiący wszystko odruch.

Zdumiona i obrzydzona swoim brakiem rozsądku, zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.

– Mówi pan po angielsku.

– Ewidentnie.

Jego drwiący ton i twarde spojrzenie zbiły ją z tropu jeszcze bardziej.

– Miałam na myśli to, że mówi pan dobrze.

W odpowiedzi uniósł jedynie pogardliwie brew. Wyczuwała niechęć, choć przecież nigdy się nie spotkali.

– Co tu robisz, Amerykanko?

Oj, nie, nie lubił jej. Ani trochę.

– Skąd pan wie, że jestem Amerykanką? Pan też…

Nie była w stanie zidentyfikować jego akcentu.

– Czy wyglądam ci na Amerykanina? – Uśmiechnął się bez humoru.

Nie, wyglądał na faceta, który skłoniłby zakonnicę do porzucenia ślubów. I miał tego świadomość. Przeprosiła go, a on znów spytał o powód jej przybycia. Choć siedział rozluźniony, wyglądał na gotowego rzucić jej się do gardła, gdyby tylko krzywo na niego spojrzała. Wypuściła powietrze z płuc i zebrała się w sobie.

– Szukam kogoś.

– Kogoś?

– Brata. – Uznała, że niczego nie ryzykuje. Podając mu zdjęcie, uważała, by ich palce się nie zetknęły. Podtrzymał kontakt wzrokowy odrobinę dłużej, niż było to konieczne. Jakby wiedział, co sobie pomyślała. – Widział go pan kiedyś?

– Możliwe. Dlaczego go szukasz?

Źrenice Regan się rozszerzyły. Na myśl, że może wreszcie znalazła kogoś, kto jej pomoże, wezbrała w niej nadzieja.

– Możliwe, że go pan widział? Gdzie? Kiedy?

– Ponawiam pytanie: dlaczego go szukasz?

– Bo nie wiem, gdzie się podział. A pan wie?

– Kiedy ostatni raz się kontaktowaliście?

Jego ton był surowy. I rozkazujący. Nagle odniosła wrażenie, że to on poszukuje Chada, nie ona.

– Dlaczego nie odpowie pan na moje pytania?

– A ty na moje? – odbił piłeczkę.

– Odpowiedziałam. – Zaczęła się wiercić na krześle. – Skąd zna pan mojego brata?

– Nie mówiłem, że go znam.

– Ale przecież… mówił pan… – Pokręciła głową.

Co właściwie mówił? Przyłożyła dłoń do skroni, tam, gdzie zaczęła ją boleć głowa. Powiedziała nieznajomemu, że ma za sobą długi dzień i jest potwornie zmęczona, po czym poprosiła, by przyznał w końcu, czy zna Chada, czy nie, zaznaczając, że ucieszyłyby ją wszelkie wieści.

Wpatrywał się w nią tak długo, że zwątpiła, czy cokolwiek powie. A jednak w końcu rzekł:

– Nie wiem, gdzie on jest. – Coś w tonie jego głosu brzmiało dziwnie, ale była za bardzo rozbita, by dokładnie ocenić, co. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Czuła się jak preriowy króliczek wytropiony przez pumę górską. – Ale może mogę ci pomóc. Wyglądasz, jakby skończyły ci się opcje.

Tak istotnie było. Ale skąd mógł to wiedzieć? Czy jej desperacja była aż tak widoczna?

Uśmiechnął się bez krztyny ciepła, nakłaniając ją, by otwarcie zaprzeczyła.

Uniosła brwi. Chciałaby, ale nie mogła. Potrzebowała pomocy. Najlepiej od kogoś znającego okolicę. A może i Chada. Ten mężczyzna odpadał, nie budził jej zaufania. A przecież nie wykonał nawet żadnego groźnego ruchu. Ufała jednak instynktowi, a ten ostrzegał ją przed tym facetem.

– Dzięki, poradzę sobie.

– Poradzisz? – Roześmiał się. – Siedzisz wieczorem w barze, w nieznanym mieście. Opowiedz dokładnie, jak sobie radzisz, Amerykanko.

Przezwisko oraz słuszna aluzja skryta w jego słowach sprawiły, że się skrzywiła. Straciła poczucie czasu, bo zależało jej jedynie na informacjach, które powiodłyby ją do Chada. Ale też nie była bezbronna, miała gaz.

– Dam radę. Jestem z Nowego Jorku. Wiem, co robię.

– Doprawdy? A jaki masz teraz plan? Skakać od baru do baru, wymachując fotką przed twarzą każdej spotkanej osoby? Jeśli szukasz nie tylko brata, ale i guza, to brzmi jak plan.

– Nie szukam guza!

Zmrużył oczy, słysząc jej wyniosły ton. Błękitne tęczówki otoczone ciemnymi rzęsami wyglądały, jakby krążyła w nich elektryczność.

– Rozejrzyj się. Jesteś w moim kraju mniej niż dobę, nic o nim nie wiesz. Powinnaś docenić ofertę pomocy.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Skąd pan wie, jak długo jestem w Santarze?

– Bo gdybyś spędziła tu więcej czasu, miałabyś świadomość, że w tej części Aran nie należy wchodzić tanecznym krokiem do baru bez obstawy zdolnej powalić setkę mężczyzn.

Znów przeszył ją dreszcz niepokoju. Zorientowała się, że pomieszczenie stało się bardziej zatłoczone niż dotąd. Wstała, wyciągnęła rękę i poprosiła o zdjęcie, pozorując dziarski ton.

– Zmarnowałam już dość pańskiego czasu. No i robi się późno.

– Czyli odwracasz się i wychodzisz?

– Owszem. Coś nie tak?

– Oj, nie wiem, Ameryko. Jesteś w stanie zmierzyć się z setką mężczyzn?

Jej ciało reagowało na niego w sposób, jakiego jeszcze nie pojęła, a teraz ten ton… Znów spojrzeli na siebie i w tym połączeniu było coś zwierzęcego. Nie ruszył się, ale sprawiał wrażenie groźniejszego od setki ludzi.

Uśmiechnęła się skąpo.

– To się okaże, nieprawdaż?

Rozmowy znów ucichły. Regan zacisnęła palce na puszcze gazu w torebce i ruszyła ku wyjściu. Czuła, jakby walczyła o życie, ale się udało. Na zewnątrz westchnęła z ulgą i pomachała w kierunku przejeżdżającej taksówki. Spytała, czy przewóz jest wolny. Kierowca o sympatycznej twarzy przytaknął.

– Dzięki niech będą niebiosom!

Wsiadła i podała nazwę hotelu. Wyjrzała przez tylną szybę. Mężczyzna w czerni oczywiście nie stał na ulicy, by odprowadzić ją wzrokiem. Zachowywała się niedorzecznie.

W połowie drogi zorientowała się, że nie odzyskała zdjęcia Chada. To bez znaczenia. Jutro wydrukuje nowe.

Tytuł oryginału: Bound to Her Desert Captor

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2018 by Michelle Conder

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647153