Alchemik z gwiazdy - Sonia Wiśniewska - ebook + audiobook + książka

Alchemik z gwiazdy ebook i audiobook

Sonia Wiśniewska

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Fantastyczna podróż w poszukiwaniu kamienia filozoficznego… i nie tylko.

Życie Karola w południowym królestwie wydaje się być poukładane i sprawne, jak trybik w zegarze... Nadworny alchemik króla ma więcej wolnego czasu, bo jego władca zapadł, jak co roku, w zimowy sen. Wkrótce jednak tę sielankę przerwie niespodziewane przebudzenie monarchy, który powierzy Karolowi wypełnienie pewnej misji.

„– Ktoś chce ze mną rozmawiać.
– I to cię dziwi? Ja wciąż muszę z tobą rozmawiać!
– Nie, to będzie zupełnie inna rozmowa.”
Demiurg

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 48 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział pierwszy~O nieśmiertelnej idei

Żyję na królewskim dworze, będąc nadwornym alchemikiem, mistrzem przemian ciał stałych i wszelkich mikstur. W moim laboratorium, które otulone jest mistyką i barwnymi oparami z eliksirów, spoglądam często na umieszczony tam zegar. Nie dlatego, aby wiedzieć, która jest godzina, lecz na jego mechanizm.

Mój zegar jest zupełnie inny od pozostałych w pałacu, gdyż wielkie śruby nie chowają się za secesyjną obudową, lecz wystawione są na pokaz. Zębatki rytmicznie poruszają się w lewo lub w prawo, aby przesunąć dwie małe wskazówki na tarczy. Dzień w dzień, noc w noc tykają, oddziałując na zawieszone na złotym łańcuszku mosiężne szyszki zastępujące ciężarki. Zegar opuszcza je tak dyskretnie, że nie jestem w stanie wyprzedzić go i nakręcić, nim stanie.

Działa cicho.

Pozostaje w zgodzie ze spokojem, jakby nie chciał przeszkadzać mi w pracy. Jest mi jedynym towarzyszem w laboratorium i świadkiem mych dokonań. Dzięki niemu wiem, w jakim świecie żyję.

Istnieją cztery pory roku: wiosna, lato, jesień i zima. W tę ostatnią mój król zapada w głęboki sen, a choć liczy sobie już z kilkanaście tysięcy lat, jego twarz wciąż jest piękna i młoda. Wiosną następuje przebudzenie króla, na lato przypada jego żywotność i władanie, jesień zaś przygotowuje go do snu.

Teraz jest zima.

O tej porze staram się odpoczywać tak jak król, jednak nie potrafię. Ze względu na brak rozkazów w ogóle nie pracuję i przeważnie się nudzę. Przeczytałem już wszystkie książki dotyczące chemii oraz alchemii, ale na szczęście znalazłem coś, co potrafiło zahipnotyzować mnie na wiele godzin.

Wyjrzawszy przez laboratoryjne okno, od razu zachwyciłem się płatkami śniegu. Ich powabny taniec z narwanym wiatrem uspokaja mnie wewnętrznie za każdym razem, gdy na niego patrzę. Niekiedy z transu wybudzają mnie ogromne sterowce szybujące na szarym tle. Ich czerwone i niebieskie balony wręcz świecą na pochmurnym niebie. Złote gondole odbijają blikiem światło, śmigła zaś wirują najszybciej, jak potrafią, aby unieść szybujący mozolnie sterowiec.

To jest inny świat. Świat pozbawiony smoków i mądrości zawartej w magii. Na każdym kroku natykam się na metal, kolorowe szkło czy plastik. Zimne, sztywne surowce wykorzystuje się nie tylko w przemyśle, ale i w sztuce. Królewskie komnaty, korytarze, a nawet ulice miasta ozdabia się szkłem, które w zetknięciu z lodem zimy tworzy z królestwa zaklęty, fantastyczny świat. Za kopalnię materiałów uchodzi alchemik. Naukowiec tej specjalizacji może stworzyć wszystko; od władczego złota po budowlaną blachę. Jest to najbardziej opłacalna profesja, ale i najtrudniejsza do opanowania.

Pomimo że w moim świecie panują pozbawione duszy tworzywa, staramy się zaprzyjaźnić je z naturą. Dowodem tego jest wielkie, królewskie patio, które przyciąga do siebie arystokrację o każdej porze roku. Rośliny zielenią się tak soczyście, a kwiaty barwią tak różnorodnie, iż próżno by szukać wśród nich zimy. Szklany dach wpuszcza promienie słońca, lecz nie pozwala przeciskać się mrozom. Król nienawidzi śmierci i chciałby, aby żyjące w patio ptaki śpiewały przez całą wieczność. Kazał więc stworzyć mechaniczne ptaki, które od kiedy sięgam pamięcią, zamieszkują pałacowe drzewa. Z ich dziobów wydobywają się trele prawdziwych słowików, oczy zaś inkrustowane są szlachetnymi kamieniami. Skrzydła z metalu i lotki z plastiku lub szkła umożliwiają ptakom, pomimo masywności, długi lot. Nie mają problemu z oswojeniem się z ludźmi i lgną do każdego, kto odwiedza patio.

Choć ogród rozbrzmiewał radosnymi trelami, czułem, że brakowało w nim duszy…

Z sufitów w pałacowych korytarzach zwisały plastikowe pióra, które poruszało powietrze. Połączone ze sobą drucikami i żyłkami, tworzyły poplątaną, skomplikowaną sieć. Ruch piór zdradzał obecność przeciągów.

Miałem na sobie biały płaszcz, moją głowę zakrywał duży kaptur z gęstym futrem ze srebrnego lisa. Płaszcz był gruby i ciepły, akurat na zimę. Za żadne skarby nie zamieniłbym się na inny, zwłaszcza że to dzięki niemu rozpoznawano mnie w królestwie. Na plecach miał symbol wyszyty w niebieskich odcieniach. Roślinne pędy wiły się i plotły, zdradzając nieznajomym, kim jestem.

Przemierzając hol, ukrywałem połowę twarzy w futrze. Nie lubię zimna, nie lubię zimy. Szedłem szybko, aby tylko dotrzeć do swojego apartamentu. Arkadowa galeria po mej lewej stronie wychodziła na zaśnieżony ogród, który wiosną zakwitał tysiącami róż. Małe wiatraki nad moją głową wirowały i kiwały się na wszystkie strony, utrzymywane przez metalowe pręty. Silny wiatr pani mrozów i bieli potrafił nawet zatrzepotać moim ciężkim płaszczem.

Szedł dostojnie, zamyślony nad nowym projektem, którym niestety będzie musiał się zająć dopiero na wiosnę. Jego mądre oczy pasowały do prostych ust i twarzy, a zwłaszcza do kruczoczarnych, choć siwiejących już włosów. Alchemik, schowany pod płaszczem, starał się ukryć usta i policzki, czując, jak mróz daje mu się we znaki. Arkadowe korytarze były idealnym schronieniem wiosną czy latem, ale utrapieniem w zimie. Śnieg dostawał się z tego powodu dosłownie w każdy zakamarek pałacu, a lodowate powietrze rozprzestrzeniało się jak zaraza, atakując ciepło. W nocy temperatura spadała tak bardzo, że wiatraki i pióra często zamarzały, otulając się grubą warstwą lodu. O tej porze roku pałac zmieniał się w majestatyczny zamek Królowej Śniegu.

Alchemik zatrzymał się i popatrzył na ogród zatopiony w śnieżnej lawinie, podszedł bliżej kolumn, przypatrując się białemu puchowi na kamiennej balustradzie. Uśmiechnął się, zanurzając palec w śniegu i rysując okrąg, w którym zaznaczył oczy i szeroki uśmiech.

– Och… starzejesz się, Karolu – zaczął. – Zawsze, gdy król zasypia, nie masz co robić. Działasz na komendę jak jakaś stara zabawka. – Alchemik zerknął na sufit, słysząc świst wiatraków, które poruszył wiatr. – Może pójdę do biblioteki? Nie! Nie! Mam już dosyć ślęczenia nad książkami. Pełno w nich kurzu, gdyż bibliotekarzowi nawet nie chce się ich czyścić. – Po czym zmiótł rękawem swój szkic z balustrady.

Gdy ruszył dalej, do głowy od razu przyszedł mu pomysł na zabicie nudy. Miał ochotę po prostu rozgrzać skostniałe kończyny przy kominku. Przy ogniu zawsze czuł się jakoś lepiej i wtedy nawet zakurzona książka nie była w stanie zniechęcić go do relaksu. Mimo wszystko nienawidził wakacji, ponieważ myśli przybierały na sile i męczyły go potwornie zimą, a on nie był przecież filozofem. Praca w laboratorium pomagała mu oderwać się od codziennych spraw i kłopotów. Na szczęście w królestwie ktoś zawsze potrzebował jego pomocy, dzięki czemu znienawidzona pora roku mijała szybciej. Gdy nadchodził wieczór i wszyscy woleli odpocząć po ciężkim dniu, Karol szukał sobie dodatkowego zajęcia i przez większość nocy pracował w laboratorium, tworząc nowe eliksiry.

Alchemik zatrzymał się w korytarzu przed wysokimi, prawie po sam sufit, drzwiami. Ozdabiała je kolorowa mozaika ze szkła, przedstawiająca rajskiego ptaka ukrywającego się wśród kwiatów. Ignorując dekorację, mężczyzna złapał szybko za złotą klamkę i poruszył nią, budząc ze snu rząd zębatek. Rozległy mechanizm trybików, sprężyn i blokad wystawiony był na pokaz.

Karol wszedł do apartamentu, szybko zatrzaskując za sobą drzwi, jakby nie chciał, aby do pokoju weszła za nim zima. Zdjąwszy kaptur, rozejrzał się po korytarzu, zwracając uwagę na stojącą pośrodku klatkę. Metalowy, żółty ptak natychmiast otworzył dziób, wydobywając z głośnika trel kanarka.

Wydawał się zadowolony z obecności pana i poruszył skrzydłami, w których zaklekotał metal i tyknęły przekładnie. Gdy tylko Karol wsunął do klatki dłoń, ptak natychmiast przeskoczył na nią z huśtawki.

– Przynajmniej nie muszę cię karmić – powiedział Karol, po czym skierował się do otwartego salonu.

Czerwone kanapy i fotele stały na złotych nogach wraz ze szklanym stolikiem. W kominku, zbudowanym z mosiądzu, służba rozpaliła ogień, który rozjaśnił rząd szaf z księgami. Szklany żyrandol spał, a zegar, podobny do tego w laboratorium, tykał cicho, co przydawało salonowi tajemniczości. Alchemik zostawił ptaka na oparciu fotela i podszedł do książek. Zdjąwszy płaszcz, rzucił go na kanapę, przyglądając się usilnie tomom w poszukiwaniu ulubionego podręcznika.

Czerwony surdut z dwoma połami zaczął go drażnić. Zrobiło mu się gorąco, więc rozpiął złote klamry, aby go poluźnić. Dzięki temu metalowy golf rozłączył się i uwolnił szyję. Niestety, szeroki pas, a raczej chusta, na biodrach przytrzymał marynarkę i nie pozwolił rozpiąć ukrytej pod nim ostatniej klamry. Elegancki pas podkreślił za to białe spodnie i czarne oficerki, wyszczuplając Karola w biodrach.

Znalazłszy ulubioną książkę, Karol uśmiechnął się z satysfakcją i rozsiadł wygodnie w fotelu. Słyszał tykające zębatki w ciele sztucznego kanarka.

Jest już stary, tak… tak myślałem o małym więźniu wielkiej klatki. Patrzyłem w książkę i jej czarne litery, ale nie mogłem się skupić. Moja uwaga była teraz zwrócona do dźwięku starości. Wszystko kiedyś umrze.

Nagle otrząsnął się z myśli i wczytał w księgę.

* * *

Do tej sali nie miała wstępu zima ani promienie słońca. Niebieskie światło odbijało się w podłodze, ale nie było w stanie rozświetlić wszystkich zakamarków pomieszczenia. Aleja stworzona z czerwonego dywanu oraz srebrnych, wysokich świeczników, na których tliły się błękitne płomienie, prowadziła do okrągłego basenu.

Woda była spokojna, kryształowo przejrzysta i ciepła od zanurzonego w niej ciała. Na dnie spał przystojny młodzieniec. Jego splecione dłonie świadczyły, że miał spokojne sny, a także, że żaden szelest czy szmer nie był w stanie go obudzić. Delikatny promień niebieskiego światła muskał jego policzki oraz zamknięte powieki, podkreślając młodą, wręcz chłopięcą twarz. Ubrany był w biały habit z szerokim, fioletowym pasem, ozdobiony na torsie srebrną broszką. Inkrustowany kryształ mienił się kolorami jesiennych wrzosów, jego bliźniak zaś, choć odrobinę mniejszy, znajdował się na czole młodzieńca. Czarne włosy unoszące się w wodzie delikatnie go przysłaniały, choć kryształ zdołał odbić blikiem niebieskie światło na swojej gładkiej fioletowej powierzchni.

* * *

Zaczytany alchemik zawsze, w każdej księdze o swojej profesji natrafiał na rozdział, w którym opisywano kamień filozoficzny. Artefakt fascynował alchemików, Karola zaś dodatkowo motywował do cięższej pracy. Pragnął go stworzyć. Starał się kształcić w sprawie kamienia filozoficznego i przeczytał na jego temat wszystkie książki w królewskiej bibliotece, jednak pomimo nabytej wiedzy nadal nie poznał receptury. Brak jakichkolwiek danych o składnikach spowodował, że Karol zaczął powątpiewać w istnienie artefaktu. Zaczął się zastanawiać, czy nie był on mitem, legendą, czy bajką stworzoną dla dzieci. Pomimo wieloletnich poszukiwań zawsze znajdował coś ciekawego o innych surowcach i artefaktach, dzięki czemu zakochiwał się w alchemii jeszcze bardziej. W takich chwilach wiedział, że wybrał odpowiednią profesję.

Rodzice przymykali oko na jego zainteresowanie alchemią, które narodziło się w dzieciństwie. Nie sądzili, że zostanie uczonym, gdyż pragnęli, aby zajął się polityką. Wiedzieli, że czeka go żmudna nauka i praca nad własnym charakterem. Alchemik bowiem musiał być cierpliwy, mądry, musiał umieć logicznie rozwiązywać problemy i przewidywać wyniki swoich eksperymentów. Musiał w pewnym stopniu wyprzedzać samego siebie. Na szczęście Karol opanował tę sztukę do perfekcji i zmienił się na tyle, że rodzice nie widzieli już w nim tego samego, beztroskiego człowieka sprzed lat.

Karol potrafił bez problemu stworzyć złoto, przez co grzeszny metal stał mu się obojętny i przestał robić na nim wrażenie. Eliksiry wszelkiej maści były błahostką. Ich receptury wbił sobie do głowy i umiał je odtworzyć z zamkniętymi oczami. Surowce, kamienie szlachetne i kwasy nie stanowiły żadnej przeszkody i wydawało się, że Karol osiągnął szczyt swoich możliwości. Zapragnął stworzyć coś innego, coś wielkiego, gdyż obecne eksperymenty już go nie cieszyły. Do tego stopnia, że nawet żadna książka o alchemii czy chemii nie odkrywała przed nim nowych tajemnic. Zdarzało się, że po przeczytaniu kilku stron Karol szybko się nudził i prędko musiał znaleźć inny tom, jednak często sytuacja się powtarzała.

Podręcznik, który leżał na kolanach Karola, doczekał się tego samego. Doczekał się lekceważenia, lecz nie takiego, z jakim spotykały się inne książki w bibliotece. Karol niespodziewanie zasnął nad lekturą i jedynie mechaniczny ptak wpatrywał się niemo w czarne litery podręcznika. Od czasu do czasu machał skrzydłami, jakby chciał rozruszać zębatki, a jednocześnie zasygnalizować, że zainteresowało go to, co przeczytał. Oczywiście sztuczny kanarek nie umiał czytać.

Ogień w kominku dogasł, a za oknem zrobiło się ciemno. Salon ogarnęła błoga cisza i noc. Potężna księga spadła z kolan mężczyzny, ale nie zdołała go obudzić. Udało się to dopiero jakiejś osobie, przez co Karol jęknął z niezadowoleniem, budząc się z drzemki.

– Karol! Karol! – wołał go znajomy głos.

Przecierając oczy, alchemik ujrzał nad sobą młodą twarz. Księżyc zaglądający do salonu oświetlił ją z prawej strony.

– Johan? Co ty tutaj robisz? Jest już późno – mruknął alchemik i ziewnąwszy, wstał z fotela.

Przyjaciel przestępował nerwowo z nogi na nogę i poprawiał na sobie biały płaszcz, tyle że bez niebieskich symboli na plecach.

– Wybacz, że cię obudziłem – powiedział szybko, gdy Karol podniósł z podłogi księgę. – Musiałem to zrobić! Wręcz mi rozkazano!

– Co się dzieje?

– Chodź! Szybko! – Johan złapał alchemika za rękaw, ale ten wyszarpnął się z uścisku.

– Johan! – Karol przywrócił go do porządku. – Może najpierw powiesz mi, co się dzieje? Nie lubię, gdy ktoś mną targa.

– Król się obudził.

– Co?! – Karol podbiegł do okna, aby upewnić się, jaką mają teraz porę roku. Z wielkimi oczami przyglądał się warstwie śniegu na parapecie i zasypanym kamienicom w mieście. – Król pomylił pory?!

– Czuję kłopoty? – zapytał retorycznie Johan.

– Idziemy – rozkazał alchemik, zabierając z kanapy płaszcz.

* * *

W komnacie oświetlonej na niebiesko ciszę zastąpiło echo rozmów. Zgarbieni, siwiejący starcy wymieniali się głośno uwagami, nie ukrywając przed królem swojego zaskoczenia. On zaś nie musiał się domyślać, że był tematem ich dyskusji. Postanowił zignorować mężczyzn ubranych w czarne szaty, podpierających się złotymi kosturami. Nie przejmował się wścibskimi spojrzeniami spod gęstych brwi, nie zamierzał także wsłuchiwać się w plotki sugerujące, że jego przedwczesna pobudka zwiastuje nadejście złych czasów.

Po wyjściu z basenu młody mężczyzna stanął poza okręgiem dyskutujących starców. Zbierał myśli po długim śnie, analizując to, co się w nim ukazało. Od refleksji oderwał go delikatny niczym pajęcza sieć powiew zimnego powietrza. Oczy króla momentalnie spojrzały w stronę uchylonych drzwi. Do komnaty starała się wedrzeć zima, której biała, śnieżna macka opadła na gładką posadzkę.

Widok śniegu zaintrygował króla. Ruszył więc boso w jego stronę. Z początku był nieufny i maszerował ostrożnie, analizując to, co wdarło się do jego bezpiecznego azylu. Po chwili ciekawość zwyciężyła i przyspieszył, aby jak najszybciej chwycić za złotą klamkę, obudzić zębatki i otworzyć szeroko drzwi.

Nim jednak jego palce zacisnęły się na klamce, ktoś chwycił ją z drugiej strony. Do komnaty wślizgnął się Karol. Alchemik zatrzasnął za sobą drzwi, a przy okazji oparł się o nie, dysząc ciężko po biegu.

– Przeziębisz się – powiedział alchemik, łapiąc oddech.

– Nie rozumiem – odparł król zdziwiony, przyglądając się swojemu alchemikowi z zaintrygowaniem.

– Jesteś mokry i zima to wykorzysta.

– Czy ona pragnie mnie zgładzić?

– Nie jest groźna. – Karol uśmiechnął się, opatulając króla swoim płaszczem. – Ale trzeba wiedzieć, co może uczynić. – Następnie alchemik zwrócił się do starców: – Dlaczego pozwoliliście królowi podejść do drzwi?

– Nie pouczaj nas – warknął jeden ze starców i pokuśtykał w jego stronę. – Króla nikt i nic nie może zatrzymać.

– Najważniejsze jest bezpieczeństwo króla…

– Zima nie pokona naszego władcy i powinieneś o tym wiedzieć.

– Jego organizm jest równie delikatny jak każdego z nas.

– Nie sprzeczajcie się – wtrącił się król. – Nie chciałbym być powodem rodzącej się między wami antypatii. Wybaczcie, że zbudziłem się o tej porze ze snu.

– Mój panie! – zaczął inny starzec, który miał worki pod oczami. – Co cię zaniepokoiło? Co zbudziło cię z głębokiego snu?!

– Podczas fazy rem przyśniło mi się coś zaskakującego. Połączyły się ze sobą wszystkie moje wizje dotyczące śmierci i scaliły się w jeden obraz. Chciałbym przedyskutować ten sen z alchemikiem.

– Dlaczego z Karolem?

– Będzie mi potrzebna jego wiedza z dziedziny alchemii – odpowiedział król, po czym wyprostował się z dumnie wypiętą piersią i zmienił ton. – Pragnę, aby rada zaakceptowała moje przebudzenie i uszanowała wiedzę Karola.

– Wasza wysokość wie najlepiej, co czynić – powiedział starzec z podkrążonymi oczami. – Twoje przebudzenie wzmogło jednak niepokój rady.

– To moje pierwsze przebudzenie podczas zimy, dlatego rozumiem wasze obawy. Zapewniam was jednak, że nie jest ono spowodowane nadchodzącym niebezpieczeństwem. Gdy omówię sprawę z Karolem, powrócę do snu. Do tego czasu proszę, aby rada starszych zajęła się swoimi obowiązkami.

Starcy umilkli i przyjęli uwagi króla. Pozostało im pokłonić się przed jego majestatem, co uczynili, przytrzymując się swoich kosturów.

Król nie miał ochoty zbyt szybko dzielić się z alchemikiem tajemniczym snem, zwłaszcza że pierwszy raz w życiu mógł zobaczyć, jak wygląda zima. Ciekawy i podekscytowany białym puchem, zatrzymywał się w korytarzu co kilka kroków, aby przyjrzeć się ogrodowi lśniącemu w blasku księżyca. Zdawało mu się, że dostrzegł w nim coś nowego. Szczypiący w nos mróz nie był w stanie zachęcić króla do udania się do ciepłych, pałacowych komnat. Pod płaszczem alchemika i z kapturem na głowie czuł się komfortowo, mogąc do woli obserwować śnieżynki, które lądowały na balustradzie. W momencie, gdy jedna z nich wylądowała mu na nosie, wzdrygnął się zaskoczony.

Starcy maszerowali za monarchą gęsiego. Obserwowali go i czuwali nad jego bezpieczeństwem, nie mając pojęcia, jak zimno było tej nocy. Tak naprawdę niczego nie czuli. Dawnymi czasy zajmowali się alchemią, jednak ich zamiłowanie do pracy i liczne eksperymenty odbiły się na ciałach. Stali się nieczuli na temperaturę czy ból i nie zwrócili uwagi na czas, który wyssał z nich młodość.

Karol uważał, że byli gburowaci i przemądrzali. Lepili się do króla jak rzepy i co gorsza, nie zamierzali opuszczać go ani na krok. Starcy odczuwali niepokój z powodu zbliżającej się śmierci i tylko król mógł ich uchronić przed strasznym końcem. Był dla nich jak lekarstwo, bowiem dar wiecznej młodości, który posiadał władca, opóźniał proces starzenia się, dłuższe zaś przebywanie w jego towarzystwie potrafiło odmłodzić nawet o kilka lat.

Pora zimowa, podczas której starcy musieli rozstawać się z królem, była przez nich znienawidzona. Dzięki temu prócz kierunku naukowego rada i Karol mieli ze sobą coś wspólnego, chociaż on nie żywił sympatii do starców. Co ciekawe, król także nie przepadał za towarzystwem starych alchemików. Powodem tego był brak możliwości dyskusji z nimi, gdy starał się poruszyć ciekawy temat. Starcy zawsze zgadzali się z jego uwagami i nigdy nie odważyli się podważyć królewskiego zdania. Z Karolem było inaczej.

Nadworny alchemik miał swoje zdanie i czasami starał się przekonać władcę do swych racji. Często dyskutowali o poważnych, politycznych sprawach, to znowu przechodzili na lżejsze tematy. Z drugiej strony Karol nie miał pojęcia, dlaczego to on został umiłowanym rozmówcą, a nie nadworny filozof, którego król całkowicie zignorował. Karol kilka razy zadał pytanie w tej sprawie, lecz monarcha zawsze odpowiadał mu jakimś mądrym cytatem, którego i tak nie rozumiał.

Pomimo przebywania w towarzystwie młodego króla czas alchemika nie pominął. Karol starzał się i jego władca mógł tylko każdego kolejnego dnia doliczać nowy siwy włos na jego skroni. Śmierć wcale nie zamierzała przejść obok niego, jednak wiek miał swoje plusy, do których należało zdobywanie wiedzy alchemicznej. Król jednak pragnął, aby tak mądry alchemik pozostał jego nadwornym uczonym aż po wieczność, bowiem lepszego do tej pory nie posiadał.

– Panie, do czego jestem potrzebny? Czy to przeze mnie obudziłeś się ze snu? – zapytał Karol.

– Gdy błądzę po snach, jestem czujny i potrafię obudzić się w razie niebezpieczeństwa. Obudziłem się, gdyż tak nakazała mi czujność. Muszę porozmawiać z tobą o kamieniu filozoficznym – odparł władca.

– Kamień? – zdziwił się Karol. – To tylko legendy, mity i bujdy, że został stworzony.

– Jakie właściwości ma kamień filozoficzny? – Król spojrzał alchemikowi w oczy.

– Potrafi zmienić każdy surowiec w złoto, być lekiem na każdą chorobę i zapewnić nieśmiertelność.

– To ostatnie mnie interesuje – oznajmił król. – Dzięki niemu uchronię poddanych przed śmiercią.

– Śmierci nie można zniszczyć czy pokonać. Z naszego punktu widzenia może oznaczać koniec życia, ale co, gdy okaże się, że jest początkiem nowego? Nie wiemy, co znajduje się po drugiej stronie.

I za to król uwielbiał Karola. Nie zamierzał nawet próbować podważać jego mądrego zdania i skomentował je tylko uśmiechem. Król przez chwilę trwał w zamyśleniu, po czym chwycił alchemika za ramię i razem pomaszerowali korytarzem.

– Kiedyś w wysokich górach wędrowała śmierć.– Król zaczął przypowieść. – Przypadkiem zgubiła swą kosę i ludzie postanowili wykorzystać fakt, że stała się bezbronna. Złapali ją i torturowali. Ludzie w wiosce pragnęli, aby spotkał ją taki sam los, jaki był udziałem ich bliskich, gdy śmierć przyszła po ich życie. Pragnęli, aby umarła. – Po ostatnich słowach król spojrzał na Karola i dodał: – W górskich wioskach co roku odbywa się festyn upamiętniający to zdarzenie.

– To bajka – odburknął alchemik.

Król jednak zignorował go i mówił dalej.

– Następnego dnia po festynie odbywa się dzień żałoby po tych, którzy dopuścili się skazania kostuchy na śmierć.

– Tak, ale co to ma do rzeczy?

– Po strasznym cierpieniu i karze… – wrócił do opowieści król – śmierć odeszła w głąb łańcucha gór, nie mogąc zaznać ulgi, jaką daje śmierć. Nie mogła sama siebie skazać na wieczny odpoczynek, bo to ona była końcem wszelkiego stworzenia. Brakowało jej także kosy, a bez niej była tylko skrajnym bytem pozbawionym symbolu. Pewnego dnia, gdy samotnie wędrowała przez zapomniane równiny, niespodziewanie odnalazła swój przerażający atrybut. Wtedy też nabrała pewności siebie, siły, a przede wszystkim zapałała żądzą zemsty. Śmierć powróciła prędko do wioski, w której została skazana przez mieszkańców na okropne tortury, i rzuciła klątwę na wszystkich śmiertelnych, wypowiadając te oto słowa: „Nikt nigdy nie pozbędzie się mnie ze swojego życia”.

– Jaki morał? – zapytał Karol.

– Nieśmiertelni są nietykalni. Śmierć przechodzi obok nich, będąc ślepą. Chcę, aby była ślepa na wszystkich, którym ufam, którymi się opiekuję i którzy są dla mnie ważni. Chcę także, aby nie dostrzegała ciebie.

– Rozmawialiśmy już o tym – jęknął Karol, zakładając ręce na piersi, choć tak naprawdę chciał ogrzać pod pachami zmarznięte dłonie. – To nie ma sensu, śmierć jest... odczuciem, siłą, której nie da się pokonać.

– Dlaczego więc ja nie umieram? Czemu żyję kilkanaście tysięcy lat, będąc młodym królem, który wciąż pogłębia wiedzę na temat tego świata? I znów tyle pytań i ani jednej odpowiedzi. – Król spuścił wzrok.

– One przychodzą z wiekiem – rzekł Karol.

– Doceniam twoją mądrość i nabyte doświadczenie.

– Chcesz być pierwszym, który oszuka śmierć?

– Wielu stara się to robić na co dzień.

– I jak widać, nie udaje im się oszukać śmierci, ponieważ tego nie da się uczynić. Śmierć kocha cwaniaków, bowiem lubi im pokazywać, że największym z nich jest ona sama.

– Dlaczego jesteś tak bardzo przeciwny mojej idei, Karolu? – zdziwił się król. – Jest niemądra? Bez celu i przyszłości? A może to ja jestem zbyt przerażony tym, co dzieje się wokół mnie? I znów…tyle pytań i ani jednej odpowiedzi.

– Nie wiem już, co mam mówić – wyszeptał Karol i popatrzył na zaśnieżony ogród.

– Jesteś zmęczony, pracowałeś?

– Nie, czytałem – odpowiedział cicho.

– Jutro dokończymy naszą rozmowę.

– Nie powinieneś był wstawać. Źle się czujesz, nie słysząc śpiewu ptaków i nie widząc kolorowych kwiatów.

– Królewskie patio wystarczy mi na ten czas. Prześpij się, Karolu. – Król odszedł, zostawiając alchemika przed drzwiami do jego apartamentu.

Rozdział drugi~O odpowiednich słowach

Karol nigdy nie wiedział, kiedy będą go potrzebować, bo do pracy wzywano go nawet o trzeciej nad ranem. Pomagał wszystkim, którzy musieli skorzystać z jego alchemicznej wiedzy. Tym razem biegł do koszar, bo gdy w armii potrzebowano alchemika, zawsze wzywano najlepszego.

Pod pałacem prócz piwnic i lochów mieściła się baza wojskowa. Nie była to jednak kwatera piechoty, w której szeregowi maszerowali we wspólnym rzędzie czy też salutowali kapitanom jak wytresowane zwierzęta. Ta szczególna baza należała do pilotów.

W porcie stacjonowały sterowce i maszyny będące większą wersją mechanicznych ptaków z patio. Nie przypominały jednak drobnych kanarków, a raczej drapieżne orły, które stały dumnie obok siebie ze złożonymi skrzydłami. Ich potężne złote szpony stanowiły główną broń ataku, lecz cała maszyna ożywała tylko dzięki pilotowi, który siedział w szklanej bańce na jego plecach. W kilku rzędach tych niesamowitych orłów brakowało paru sztuk, najwidoczniej piloci udali się na rozpoznanie terenu i z pewnością wystartowali z długiego pasa startowego, aby wznieść się ponad bazą, zakołować i wylecieć z niej przez otwarty dach.

W „magazynie”, gdyż tak Karol nazywał podziemny port, panował, jak na tak wczesną, poranną porę, spory tłok. Mechanicy pracowali non stop i naprawiali każdą maszynę z chociażby najmniejszą usterką. Wymieniali wysłużone części oraz przeglądali nowe statki przywiezione wprost z fabryki. W porcie życie wyglądało zupełnie inaczej niż w pałacu, a nawet na ulicach królestwa. Panował tu hałas, który był mieszaniną pukania, stukania, syczenia, a nawet głośnych przekleństw. Unoszący się w powietrzu zapach paliwa dodatkowo podkreślał wyjątkowość tego miejsca, ale mimo wszystko życie w porcie zdawało się upływać w idealnej harmonii. Każdy z pracujących na miejscu ludzi wiedział, co miał robić, i nie przeszkadzał innym, w przeciwieństwie do wojskowych. Zabiegani oficerowie starali się wypełniać wszystkie rozkazy najszybciej, jak umieli, raporty zaś spisywali, opierając się o kadłuby sterowców. Wiele dokumentów zostało niechcący podpalonych przez spawacza, któremu tak naprawdę obecność zabieganego kapitana tylko przeszkadzała.

Zajęci swoimi sprawami mechanicy i żołnierze nie zwrócili uwagi na alchemika ukrytego pod białym płaszczem. Wyglądało na to, że zupełnie zapomniano o jego wezwaniu, i Karol pozostał sam na sam z bezczynnością, której tak nienawidził. Na szczęście z opresji uratowała go znajoma osoba i jak się domyślał, to ona posłała po niego do pałacu.

Pani kapitan, ubrana w czerwony mundur, szła żwawo w jego kierunku, stukając flekami czarnych oficerek. Zmierzyła alchemika nieugiętym spojrzeniem, on zaś już wiedział, że miała zły humor. Nadąsane policzki wcale nie przestraszyły Karola, który na ich widok uśmiechnął się delikatnie pod kapturem.

– Obudziłam cię czy oderwałam od pracy? – zapytała, Karol zaś zastanawiał się, czy skłamać.

– Spałem – powiedział prawdę.

– To dobrze – syknęła złośliwie pani kapitan, ale alchemik nie poczuł się urażony, a jeszcze bardziej rozweselony. Lubił, gdy się złościła.

– Twoje nastawienie obudziłoby i króla, chociaż… teraz nie mógłbym przeprowadzić takiego eksperymentu.

– Wieść o pobudce króla już do mnie doszła. Mam nadzieję, że jak najszybciej wróci do snu.

– Zima nie jest jego porą.

– Dokładnie. – Pani kapitan odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę sterowców.

– Po co mnie wezwałaś, Aleksandro? – Karol pomaszerował za nią. – Mam nadzieję, że nie chodzi o śmigło sterowca, ponieważ wyrobienie odpowiednio dużego zabrałoby mi kilka tygodni. Pamiętasz, co było latem, z jego powodu zalegałem z innymi zadaniami, a wiesz, że tego nie lubię.

– Chcesz, abym się nad tobą ulitowała?

– Marzę o tym za każdym razem, gdy się z tobą spotykam.

– Gbur – mruknęła pod nosem.

– Lubię, gdy mnie tak przezywasz. – Karol uśmiechnął się. – Poważna pani kapitan drwiąca z nudnego alchemika.

– Twoja praca jest równie ważna jak moja. Zawsze potrafisz zaskoczyć mnie swoimi eksperymentami.

Sterowiec, którego naprawa wymagała rzekomej pomocy alchemika, stał na uboczu z dala od innych, gotowych do lotu. Wielkością nie dorównywał statkom zwiadowczym, które potrafiły zasłonić słońce, bo jego zadaniem były zwinne patrole nad królestwem. Aerostat posiadał czerwony balon, który obejmowały dwie złote obręcze. Równie złota gondola, nieco wytarta z drogiego kruszcu, zdradzała wiek statku. Kręciła się przy nim grupa mechaników, dyskutując głośno o tym, co ich trapiło.

– Jest w świetnym stanie, od kiedy ostatnio go naprawiałem. – Karol odchylił się do tyłu, aby ogarnąć wzrokiem balon.

– Mechanicy nie mogą zespawać twojego nowego metalu – oburzyła się pani kapitan.

– Zespawać? – zdziwił się. – Czy dobrze poinstruowano mechaników, jak mają go używać?

– Jak metal ma złączyć się z innym metalem, gdy nie można go podtopić?! – zdenerwowała się Aleksandra.

– Zapomniałem, że wy wszystko wiecie najlepiej – westchnął Karol. – Do metalu dołączyłem kwas. Czy wszystko już wykorzystaliście?

– Ten twój kwas nie działa – warknęła Aleksandra. – A te twoje blachy nowego metalu zapychają sobą zaplecza i magazyny! Jest bezużyteczny!

– Król był nim zachwycony. – Karol wzruszył ramionami.

– Albo weźmiesz ze sobą to paskudztwo, albo wymyślisz taki eliksir, który pomoże złożyć sterowiec!

– A więc macie ten kwas czy nie?

– Śmierdzi nim w całych koszarach!

– Nie czuję. – Karol rozejrzał się po porcie, wdychając powietrze pełną piersią.

– Karolu! – Aleksandra tupnęła nogą. – Nie czas na głupie żarty i granie mi na nerwach!