Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiktoria po raz pierwszy od dłuższego czasu przyjeżdża w rodzinne strony z zamiarem uporządkowania, a następnie sprzedaży starego domu po rodzicach. Tu, z dala od miejskiego zgiełku, zyskuje całkiem nowe spojrzenie na swoje dotychczasowe życie i podejmuje dość nieoczekiwaną dla samej siebie i otoczenia decyzję.
Jest to opowieść o charakterze terapeutycznym, inspirowana zarówno własnymi przeżyciami autorki, jak i filozofią marzenia Gastona Bachelarda, psychologią Carla Gustava Junga oraz mitologiczno-poetycką wizją świata Williama Blake’a, a także pewnymi motywami zaczerpniętymi z dzieł Hermanna Hessego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jest to opowieść o charakterze terapeutycznym, inspirowana zarównowłasnymi przeżyciami autorki, jak i filozofią marzenia GastonaBachelarda, psychologią Carla Gustava Junga oraz mitopoetycką wizjąświata Williama Blake’a, a także pewnymi motywami pochodzącymiz dzieł Hermanna Hessego.
Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie — nieskończoność czasu.
(W. Blake)
Wszystko zależy od tego, jak patrzymy na rzeczy, a nie odtego, jakie one są same w sobie (C.G. Jung).
Gdyby oczyścić drzwi percepcji, każda rzecz jawiłaby się taka,jaka jest: nieskończona (W. Blake).
Powiedz mi, jaka jest twoja nieskończoność, a poznam senstwojego świata; czy jest to bezmiar morza czy nieba, głębokiejziemi czy paleniska? (G. Bachelard)
W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy. Przemawia donas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej, niżmy – siebie (C.G. Jung).
Przywilejem życia jest stać się tym, kim naprawdę jesteś(C.G. Jung).
Można przekazywać wiedzę, ale nie mądrość. Mądrość możnaznaleźć, można nią żyć, można się na niej wspierać, możnadzięki niej czynić cuda, ale wypowiedzieć jej i nauczać niesposób (H. Hesse).
Ludzie zrobią wszystko, bez względu na to, jak absurdalnejest to, by uniknąć konfrontacji z własną duszą (C.G.Jung).
Kto patrzy na zewnątrz, śni; kto zagląda do środka, budzi się(C.G. Jung).
Marzenie zespala byt wokół swego marzyciela. Stwarzazłudzenie, że jest czymś więcej niż jest. Bez marzenianie ma dobro-bytu. Bez dobro-bytu nie ma marzenia.Przez samo marzenie odkrywamy, że byt jest dobrem (G.Bachelard).
Usiadła na progu werandy, trzymając w ręku otwartą książkę. Położyła ją na kolanach, lecz zanim zaczęła czytać, długo przyglądała się gonitwie jasnych fal na jeziorze. Najśmielsze dotykały starych kamiennych stopni, wiodących w górę stromej skarpy, na której stał dom. Stał tu już dłużej niż jedno ludzkie życie, cierpliwie znosząc wyroki losu i historii. Patrząc na wodę, gdzie wiatr nieustannie igrał z falami, przypomniała sobie ciemną, spokojną taflę leśnego jeziora z dzieciństwa, które potem tak często pojawiało się w jej snach, a którego od dawna nie mogła odnaleźć, choć szukała już wiele razy. Pamiętała długo ten obraz z dzieciństwa, jak stała w mrocznym lesie nad ciemnym, magicznym lustrem, które nie tylko odbijało korony wysokich świerków, ale również echo ich szumiącej opowieści. Po raz pierwszy była tam z rodzicami. Później wielokrotnie sama. A gdy dorosła, zgubiła jezioro i skarb jego tajemnicy.
Gdy po śmierci rodziców przyjechała tu kiedyś, postanowiła wreszcie odnaleźć to tajemnicze leśne jezioro i posłuchać jego opowieści. Ale jeziora nie było, choć – jak jej się wydawało – doskonale pamiętała drogę. Wiedziała, że tam, gdzie się rozwidla, niedaleko za wsią przy wielkim dębie, trzeba skręcić w las, a dalej droga już sama poprowadzi. Zawsze tak było. Tym razem nie! Chodziła, szukała, wołała, lecz echem odpowiadał jej tylko las. Pytała nawet ludzi z okolicy. Wskazywali jej to jedno, to drugie – bo leśnych jezior w okolicy było całkiem sporo. Ale pośród nich nie było tego jedynego, które zapamiętała z dzieciństwa. Jezioro zniknęło i nic nie można było na to poradzić! Odtąd też przestało pojawiać się w jej snach, a obraz ze wspomnień stawał się coraz mniej uchwytny. Widocznie go spłoszyła, chcąc odnaleźć jego namacalną realność.
Patrzyła teraz w głębokim zamyśleniu na jasną wodę przed domem swego dzieciństwa, wodę świetlistą, pachnącą słońcem i tatarakiem. Nie, tym razem nie wybierze się na poszukiwanie leśnego jeziora! Może samo do niej wróci, gdy przestanie go szukać. Wiatr zawiał teraz mocniej i przewrócił kilka kartek książki, wskazując jej słowa, które tak bardzo kiedyś lubiła: W dzieciństwie każdy z nasdoskonale wie, kim jest, lecz zapomina o tym, kiedy tylko doroślizaczynają się dopytywać: kim chce zostać? Wracała często do tej myśli, zwłaszcza wtedy, gdy miała wrażenie, że zgubiła drogę. Wówczas słowa te dawały jej nadzieję, że odnalezienie drogi, którą znała w dzieciństwie, musi być możliwe. Z biegiem lat ślad ten się jednak coraz bardziej zacierał, aż w końcu całkiem o nim zapomniała. Zamyśliła się nad tym mocnym, prostym zdaniem, które wskazał jej wiatr. Jaka więc była jej droga? Od lat nie zadawała sobie tego pytania, a teraz wróciło z mocą domagającą się odpowiedzi. Kiedyś często je sobie zadawała. I za każdym razem odpowiedź była inna. Teraz poczuła, że tylko jedna z nich może być prawdziwa, bo tylko jedna może być naprawdę własna. Uśmiechnęła się i wstała, bo gwizdek czajnika oznajmił, że zagotowała się woda na kawę. Gdy ją sobie zaparzyła, usiadła z powrotem, z kubkiem i książką, na ciepłej plamie słońca w progu werandy. Czytała teraz uważnie, choć książkę kiedyś znała niemalże na pamięć. Żadnej innej nie czytała tyle razy, choć potem poznała bardziej ambitne wersje podobnej tematyki. Była znawcą! Ceniono ją za wyrafinowany smak i profesjonalizm. I obawiano się jej wyroków – tam daleko za linią horyzontu, gdzie drogi spieszą do wielkiego świata. Żyła tam długo, być może zbyt długo!
Tęsknota za światem zawiodła ją do wielu pięknych miejsc: do wielkich miast na różnych kontynentach, poznała melancholię dalekich podróży morskich, wibrację serca w startujących samolotach i ponaddźwiękową wolność nad morzami chmur. Lecz kiedy tylko mogła, odwiedzała swoich rodziców, ale wówczas była tu jedynie gościem. Teraz wróciła, choć właściwie przyjechała tu, by ostatecznie rozstać się z tym miejscem. Przyjechała, by sprzedać ten stary dom, pełen zakurzonych, budzących mieszane uczucia pamiątek. Ale któż kupi dom pełen śladów obcego życia, pełen dowodów obcego szczęścia i nieszczęścia? Trzeba więc było posprzątać! Trzeba było pozbyć się wszystkiego, czego nie mogła zabrać ze sobą, a zabrać mogła niewiele. Może parę książek, starych fotografii i listów. Ewentualnie jeszcze kilka szkolnych zeszytów i ten album, gdzie wklejała wycinane z różnych kolorowych czasopism zdjęcia cudów tego świata, które tak bardzo chciała zobaczyć, gdy dorośnie. Ale właściwie po co jej ten album, skoro większość tych miejsc zdążyła już odwiedzić? Nie została wprawdzie podróżnikiem, jak to sobie wymarzyła w dzieciństwie, ale podróżowała – często i daleko!
Podróżując po świecie, spotykała mądrych ludzi, bardzo mądrych ludzi! Mądrych jednak – jakby to teraz określiła – mądrością profesorską. Niebawem i ją samą można było do nich zaliczyć. Żyła jednak przez wiele lat z poczuciem, że tego, czego naprawdę szuka, jeszcze nie znalazła. Musiała więc być jeszcze jakaś inna mądrość niż ta, którą posiadła. Mądrość serca! – przyszło jej teraz do głowy i roześmiała się na tę banalną myśl tak głośno, że spłoszyła stadko dzikich kaczek w szuwarach. Odpowiedziały na jej śmiech donośnym kwakaniem i pomknęły na środek jeziora, rozdzierając jasne fale. Niektóre nawet wzbiły się w powietrze i usiadły na wodzie dopiero w bezpiecznej odległości, tuż przy przeciwległym brzegu. Podążyła za nimi rozbawionym wzrokiem. Były teraz drobnymi brunatnymi punkcikami unoszonymi przez fale – raz w górę, raz w dół. Wpatrując się w ten rozhuśtany taniec, przypomniała sobie myśl, którą przytaczał czasem jej ojciec, kiedy zwierzała mu się ze swoich rozterek: Życie, córeczko, jest ciągłązmianą między wzlotem a upadkiem, a szczęście rozpoczyna sięna samym dnie. Powtarzał także często: Nigdy nie narzekaj,że masz w życiu pod górkę, jeśli zdecydowałaś, że idziesz naszczyt!
Jakże bardzo brakowało jej niekiedy, gdy opuściła już rodzinny dom, tych dobrze znanych i często powtarzanych słów, wypowiadanych ciepłym, mocnym głosem. A ojciec miał przebogaty arsenał powiedzeń, przysłów, sentencji i własnych filozoficznych myśli. Nie zawsze je rozumiała, nie zawsze się z nimi zgadzała. Sprzeczała się z nim czasem, próbując mu wykazać, że nie ma racji. Cierpliwie wysłuchiwał jej odważnych argumentów, wypowiadanych z takim przekonaniem, jakie tylko mają młodzi ludzie, kiedy jeszcze wierzą, że mogą zmienić świat. Wysłuchiwał ich z ciekawością i lekkim zdziwieniem, jakby chciał powiedzieć: Oto jest moje dziecko, a myślizupełnie inaczej niż ja! Muszę się dowiedzieć, jak to możliwei dlaczego tak się dzieje!? Rozwijały się wówczas niezwykłe dyskusje i wypełniały niejeden długi zimowy wieczór, kiedy zamieć hulała po otwartej tafli zamarzniętego jeziora i od czasu do czasu słychać było huk pękającego od mrozu lodu. Śmiali się wówczas oboje, próbując odgadnąć, czy jezioro im właśnie przytakuje czy zaprzecza? A ono przemawiało swym niezależnym głosem, nie troszcząc się o to, kto ma rację – doświadczony życiem ojciec, czy jego idealistycznie patrząca na świat córka, którą niekiedy pieszczotliwie nazywał swoją Filo-Sofiją.
Teraz jezioro także do niej przemawiało, a jego głos był ciepłym, łagodnym śpiewem późnego lata, muzyką fal poruszanych wiatrem – niczym struny srebrzystej harfy. Zbliżało się południe. Słońce stało już prawie w zenicie. W dzieciństwie był to moment, kiedy czas było kończyć wesołą zabawę z dziećmi sąsiadów i biec do domu na obiad. Chyba że zabawa odbywała się w wodzie, tuż przy stopniach wiodących w górę skarpy. Wówczas nie trzeba było odczytywać godziny z położenia słońca, wystarczył smakowity zapach i brzęk talerzy dochodzący z kuchni. Matka za każdym razem, udając zdziwienie, mówiła radośnie: Ach, już jesteś, moja panno wodna!Właśnie miałam cię zawołać na obiad! Prosiła też zwykle, by pobiegła na podwórko zawołać ojca, który właśnie wrócił z pola i zdejmował uprząż z konia. Pora obiadowa była święta! Nie przypomina sobie, by kiedykolwiek nie siedzieli wszyscy razem przy obiedzie. Święte były też popołudniowe drzemki rodziców, bo zwykle wstawali bardzo wcześnie i potrzebowali krótkiego odpoczynku, zanim znowu wyruszali w pole lub zajmowali się ogrodem i obejściem.
Dla niej był to czas nudy. Nie wolno było zaraz po zjedzeniu obiadu wchodzić do wody. Nie wolno też było oddalać się od domu. Zresztą i tak nie było po co, bo w innych domach właśnie rozpoczynała się pora obiadowa i wszystkie głodomory poznikały z podwórek. Znalazła jednak sposób, jak przetrwać tę godzinę lub dwie, zanim znowu mogła wrócić do wody. Siadała na progu werandy lub na ciepłych kamiennych stopniach wiodących w dół do jeziora i czytała. A pasja zrodzona z popołudniowej nudy letnich dni miała stać się jej pocieszycielką na wiele lat; na wiele trudnych chwil, których wówczas jeszcze nie przeczuwała.
Kiedyś w poszukiwaniu jakiejś jeszcze nie przeczytanej książki, poszła na strych. Tam w starym kufrze, pośród mocno już podniszczonych powieści oraz książeczek dla dzieci, które niegdyś wieczorami czytała jej matka, znalazła prawdziwy skarb o tajemniczym tytule: Alchemia Marzenia. Było to krótko po maturze i kilka miesięcy przed wyjazdem na studia. Usiadła więc jak zwykle na progu werandy i zagłębiła się w lekturze. Autor nazywał swego bohatera Wielkim Marzycielem, Wędrowcem lub Synem Rzeki. Poczuławówczas po raz pierwszy, że nie tylko jest córką swoich rodziców, lecztakże Córką Jeziora. Fascynująca była dla niej też droga bohateraprzez życie pełne przygód i spotkań z niezwykłymi ludźmi. Lecz najbardziej zafascynował ją ów mityczny krąg – jaki zakreśliła. Wiodła bowiem od progu rodzinnego domu nad brzegiem wielkiej rzeki w nieznany świat, a po wielu latach przywiodła adepta tej alchemicznej podróży z powrotem w to miejsce, z którego wyruszył. Wędrował nie tylko przez labirynt świata, lecz także przez labirynt swojej duszy, natrafiając co jakiś czas na symboliczne drogowskazy – jak je autor nazywał. Lecz przede wszystkim wędrował ów Wielki Marzyciel przez krainę Wyobraźni, by po wielu przemianach serca i umysłu odnaleźć w miejscu, z którego wyruszył, wszystko to, czego ze zmiennym szczęściem szukał w dalekim świecie.
Chwilami odrywała wzrok od książki i wpatrywała się w wodę, pozwalając swobodnie falować swym myślom i marzeniom. Woda sprzyja marzeniom, pozwala się w nie zatopić. Próbowała też wyobrazić sobie, co kryje się za tak tajemniczymi określeniami jak: alchemiczne opus magnum, prima materia, sztuka transformacji,kamień filozoficzny, symboliczne drogowskazy (biały łabędź, biały orzeł,czarny kruk, pawi ogon, zielony lew, czerwony feniks), droga bohatera –alchemia drogi, alchemia marzenia, mityczny krąg, powrót dowewnętrznego domu.
Z przeciwległego brzegu jeziora dochodziły krzyki i piski kąpielowiczów. Przenieśli się tam, bo o tej porze dnia było w tym miejscu najwięcej słońca. Można więc było zażywać wodnej rozkoszy, aż nasycona złocistą czerwienią tarcza słońca zaczynała chować się za dalekim lasem, pozostawiając na wodzie jedynie odbicia różowych chmur, oświetlonych swym gasnącym blaskiem. Jeszcze niedawno i ona była wśród nich. Lecz coraz rzadziej. A coraz częściej siedziała z książką do późnego popołudnia na progu werandy i tylko czasem podnosiła głowę i w zamyśleniu patrzyła na wodę lub pozwalała wzrokowi błądzić wzdłuż linii horyzontu na przeciwległym brzegu jeziora.
Do wody wchodziła teraz raczej wieczorem. I nie musiała już pytać rodziców o pozwolenie. Strzegły jej gwiazdy na niebie oraz ich odbicia w cichej, ciemnej wodzie. I opiekował się nią księżyc, który zatapiał swe wielkie świetliste oblicze w głębinie, a srebrną poświatą rozjaśniał cel, do którego starała się dopłynąć. Czasami ryby dotykały jej stóp lub podpływały do niej zaprzyjaźnione łabędzie. A w ciepłe czerwcowe wieczory daleko po wodzie niosło się kumkanie żab. Był to zaczarowany świat dźwięków, zapachów, poruszeń i wtulonych w mrok światełek. Największą radość sprawiał jej jednak niewielki kwadracik światła, migający wśród wierzb – w miejscu, gdzie stał dom. Wiedziała, że gdy tylko wynurzy się z wody i zostawiając mokre ślady na kamiennych schodach, wbiegnie na werandę, z półmroku przywita ją głos ojca: No i jak tam, rusałeczko, wyłowiłaś dziśksiężyc? A może też masz kilka gwiazdek dla nas? Podejdzie też matka i owinie ją dużym kąpielowym ręcznikiem, żeby się nie przeziębiła. Teraz będzie mogła posiedzieć jeszcze chwilę z rodzicami, wtulona między nich oboje, posłuchać koncertu żab, przerywanego niekiedy rozpoczynającymi się właśnie nocnymi rozmowami psów z rozrzuconych dookoła jeziora gospodarstw. Był to zwykle znak, że pora już spać.
Biegła wtedy, nieco przemarznięta, do swojego pokoiku na piętrze, wskakiwała pod pierzynkę i układając się na wysoko ułożonej poduszce, jeszcze przez dobry kwadrans obserwowała wędrówkę swego srebrnolicego przyjaciela po rozgwieżdżonym niebie. Przypominała sobie wówczas wiersze, czytane jej przez matkę oraz piosenki, które jej śpiewała. A często właśnie księżyc był tam centralnym obrazem. Nuciła więc sobie na dobranoc tę czy tamtą piosenkę lub półgłosem przypominała sobie jakiś wiersz. Był to rodzaj modlitwy przed nocą. I zasypiała, dopiero kiedy obraz w oknie się zaciemniał, co oznaczało – o tej porze roku – że była już prawie północ, bo księżyc zdążył już przejść na drugą stronę domu. Teraz tylko gwiazdy tuliły ją do snu swym łagodnym światłem. Odpływała więc w głęboki, spokojny sen, śniąc niekiedy, że zamieniła się w wodną istotę i zamieszkała w głębinach jeziora. Miała tam swój pałac z muszli, piękne stroje z wodorostów, koronę z lilii wodnych, buciki z płetwami z rybich łusek oraz wygodny tron ze starych sieci rybackich, zwisających z ażurowego sklepienia pałacu. Przypominał on nieco hamak lub huśtawkę. Lubiła w nim zasiadać i przyjmować gości. A gości było bez liku. Odwiedzały ją wielkie tłuste karpie, które lubiła głaskać po pyszczkach, i małe, zwinne morenki, które uwielbiała obserwować, jak srebrzyły się w tańcu. Czasami przypływał dostojny sum, a nawet szczupak, szczerząc swe ostre, groźne zęby w szczerym uśmiechu. Bujała się na swym tronie, ciesząc się każdym nowym gościem i ceniąc sobie jego niemą obecność. Był to cudowny świat, w którym wszystkie stworzenia poruszały się bez wysiłku. Czasami także z góry zaglądał jakiś gość – a to zanurkował perkoz lub dzika kaczka, albo łabędź zapuszczał swą długą, giętką szyję, by dziobem sięgnąć wodorostów. Kiedyś, gdy pośród ławicy srebrnych rybek pływała tuż pod falującą powierzchnią, ściągnął jej koronę, ale szybko ją upuścił, kiedy zauważył swój błąd. Najpiękniej jednak było nocą, gdy księżyc zanurzał swoją srebrną łódź tuż obok jej pałacu i zapraszał ją na przejażdżkę po rozgwieżdżonej tafli jeziora. W takiej chwili bardziej niż kiedykolwiek czuła się Córką Jeziora. Szeptała wówczas: Nie posiadać nici mieć wszystko – być wszystkim! Bez najmniejszego wysiłku! A gwiazdy, których mogła teraz dotykać, głaszcząc granatową toń wody, odpowiadały jej z uśmiechem: Oto twoje królestwo,o Pani!
Spis treści - fragment
Strona tytułowa
Jest to opowieść o charakterze terapeutycznym, ...
Na progu werandy
