4.50 z Paddington - Agatha Christie - ebook + audiobook + książka

4.50 z Paddington ebook i audiobook

Agata Christie

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy w pociągu jadącym do Brackhampton popełniono morderstwo?

Śledztwo jest trudne i nietypowe: nie znaleziono ofiary, a jedyny świadek podróżował innym pociągiem. Nikt nie wierzy starszej damie upierającej się przy swojej wersji zdarzeń. Intryga się

zagęszcza, gdy dochodzi do kolejnych zabójstw. Panna Marple, detektyw amator, wysyła na miejsce zbrodni swoją młodą przyjaciółkę Lucy Eyelesbarrow.

Czy kobietom uda się zdobyć informacje, które skierują śledztwo na właściwe tory?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 26 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła

Oceny
4,3 (66 ocen)
35
20
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Debra

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita książka genialnej Christie!! Majstersztyk! Cudownie się słucha audiobooka w interpretacji mistrza Gosztyły - duża przyjemność.
00
Misiaczki123

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najlepszych książek jakie kiedykolwiek wcześniej czytałam!!! Gorąco polecam ❤️
00
Yanadis

Dobrze spędzony czas

Jedna z bardziej popularnych powieści Agathy Christie z cyklu o pannie Marple. Mam z tym utworem dwa zasadnicze problemy. Pierwszym są dość mało logiczne środki, jakie na samym początku podejmuje panna Marple w celu wyjaśnienia zagadki, drugim zaś wyraźny przestój fabularny w drugiej połowie książki. Podobało mi się za to zakończenie, po raz kolejny udało się autorce wywieść mnie w pole.
00
Ainai1

Dobrze spędzony czas

Naprawdę sprytny morderca i bardzo zagmatwana intryga.
00
RudyBoblin

Nie oderwiesz się od lektury

Rany, jakie to było wciągające!
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nału4.50 From Pad­ding­ton
Pro­jekt okładkiNA­TA­LIA TWARDY
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaIWONA HU­CHLA
Ko­rektaMAG­DA­LENA MIE­RZE­JEW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
4.50 From Pad­ding­ton Co­py­ri­ght © 1957 Aga­tha Chri­stie Li­mi­ted. All ri­ghts re­se­rved.
AGA­THA CHRI­STIE and MAR­PLE are re­gi­ste­red tra­de­marks of Aga­tha Chri­stie Li­mi­ted in the UK and el­se­where. All ri­ghts re­se­rved.
www.aga­tha­chri­stie.com
Po­lish edi­tion pu­bli­shed by Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6599-2
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

W KO­LEK­CJI JU­BI­LE­USZO­WEJuka­zały się do­tąd:

• 4.50 z Pad­ding­ton

• A.B.C.

• Czarna kawa

• Dom zbrodni

• Dwa­na­ście prac Her­ku­lesa

• En­tli­czek, pen­tli­czek

• I nie było już ni­kogo

• Karty na stół

• Kie­szeń pełna żyta

• Kur­tyna

• Mord nocy let­niej

• Mor­der­stwo na ple­ba­nii

• Mor­der­stwo na polu gol­fo­wym

• Mor­der­stwo od­bę­dzie się...

• Mor­der­stwo w Boże Na­ro­dze­nie

• Mor­der­stwo w Me­zo­po­ta­mii

• Mor­der­stwo w Orient Expres­sie

• Noc w bi­blio­tece

• Pani McGinty nie żyje

• Pięć ma­łych świ­nek

• Ren­dez-vous ze śmier­cią

• Sa­motny Dom

• Strzały w Sto­ny­ga­tes

• Śmierć lorda Ed­ge­ware’a

• Śmierć na Nilu

• Śmierć nad­cho­dzi je­sie­nią

• Ta­jem­nica gwiazd­ko­wego pud­dingu

• Ta­jem­ni­cza hi­sto­ria w Sty­les

• Wi­gi­lia Wszyst­kich Świę­tych

• Za­bój­stwo Ro­gera Ac­kroyda

• Za­gadka Błę­kit­nego Eks­presu

• Za­trute pióro

• Zbrod­nie zi­mową porą

• Ze­rwane za­rę­czyny

• Zło czai się wszę­dzie

Od wy­dawcy pol­skiego

Na­zy­wam się Her­ku­les Po­irot

i je­stem praw­do­po­dob­nie

naj­więk­szym ży­ją­cym de­tek­ty­wem.

Za­gadka Błę­kit­nego Eks­presu

Od 2020 roku ob­cho­dzimy stu­le­cie de­biutu Chri­stie, je­sie­nią 1920 roku uka­zała się bo­wiem Ta­jem­ni­cza hi­sto­ria w Sty­les, gdzie po raz pierw­szy czy­tel­nicy mieli oka­zję zo­ba­czyć w ak­cji Her­ku­lesa Po­irot – po­znać jego iko­niczną oso­bo­wość, in­try­gu­jące me­tody pracy i eks­cen­tryczny spo­sób by­cia.

Z oka­zji ju­bi­le­uszu wy­da­li­śmy zbiór dzie­się­ciu naj­lep­szych kry­mi­na­łów z de­tek­ty­wem wszech cza­sów w roli głów­nej w no­wych, sty­li­zo­wa­nych na kla­syczne, luk­su­so­wych okład­kach. Każdy z tych dzie­się­ciu to­mów opa­trzyła po­sło­wiem prof. Anna Gemra, która spu­ści­znę Aga­thy Chri­stie zna jak mało kto.

Pięć ty­tu­łów wy­bra­li­śmy w po­ro­zu­mie­niu z eks­per­tami, a pięć ko­lej­nych wska­za­li­ście Wy, czy­tel­nicy bio­rący udział w ple­bi­scy­cie, który nie po raz pierw­szy udo­wod­nił, że Her­ku­les Po­irot roz­pala emo­cje ko­lej­nych po­ko­leń, a kry­mi­nały Chri­stie są po­nad­cza­so­wymi be­st­sel­le­rami.

W skład luk­su­so­wego zbioru we­szły ab­so­lutne kla­syki świa­to­wego kry­mi­nału, które każdy sza­nu­jący się fan tego ga­tunku po­wi­nien mieć w swo­jej do­mo­wej bi­blio­teczce:

• A.B.C.

• Dwa­na­ście prac Her­ku­lesa

• Kur­tyna

• Mor­der­stwo w Boże Na­ro­dze­nie

• Mor­der­stwo w Me­zo­po­ta­mii

• Mor­der­stwo w Orient Expres­sie

• Pięć ma­łych świ­nek

• Śmierć na Nilu

• Ta­jem­ni­cza hi­sto­ria w Sty­les

• Za­bój­stwo Ro­gera Ac­kroyda.

Pier­wot­nie zbiór miał li­czyć dzie­sięć utwo­rów z Her­ku­le­sem Po­irot w roli głów­nej, jed­nak po set­kach Wa­szych wia­do­mo­ści, te­le­fo­nów i ko­men­ta­rzy zde­cy­do­wa­li­śmy, że bę­dzie ich wię­cej i że nie ogra­ni­czymy się je­dy­nie do ksią­żek z „naj­więk­szym ży­ją­cym de­tek­ty­wem”. W se­rii po­ja­wiły się rów­nież sa­mo­dzielne po­wie­ści, zbiory opo­wia­dań, a także utwory z panną Mar­ple.

Ra­zem z ty­tu­łem, który trzy­ma­cie w rę­kach, na­sza ju­bi­le­uszowa ko­lek­cja li­czy już kil­ka­dzie­siąt po­zy­cji. Mamy w pla­nach ko­lejne. Które jesz­cze? Wiele za­leży od Was. Daj­cie znać, czego ocze­ku­je­cie. Bez­po­średni kon­takt z czy­tel­ni­kami jest dla nas bar­dzo ważny. Śledź­cie nas na fa­ce­book.com/Wy­daw­nic­two­Dol­no­sla­skie/ oraz na In­sta­gra­mie (@aga­tha­chri­stie­pol­ska).

Wspól­nie z Wami pra­gniemy świę­to­wać sto lat le­gendy Her­ku­lesa Po­irot i sto lat z kró­lową kry­mi­nału. Ży­czymy Wam przy­jem­nej i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej lek­tury.

Pa­tryk Mły­nek

Wy­daw­nic­two Dol­no­ślą­skie

Wro­cław 2023

ROZ­DZIAŁ 1

Pani McGil­li­cuddy, po­sa­pu­jąc, drep­tała po pe­ro­nie w ślad za ba­ga­żo­wym nio­są­cym jej wa­lizkę. Ko­bieta była ni­ska i kor­pu­lentna, a ba­ga­żowy wy­soki i żwawy. Na do­da­tek pani McGil­li­cuddy szła ob­ła­do­wana ogromną liczbą pa­kun­ków – był to efekt dnia spę­dzo­nego na przed­świą­tecz­nych za­ku­pach. Ich wy­ścig oka­zał się za­tem nie­równy, bo kiedy ba­ga­żowy już skrę­cał za róg na końcu pe­ronu, pani McGil­li­cuddy po­dą­żała jesz­cze wzdłuż niego.

Pe­ron 1 nie był w tym mo­men­cie nad­mier­nie za­tło­czony, po­nie­waż po­ciąg wła­śnie od­je­chał, ale prze­strzeń poza nim wy­peł­niał tłum lu­dzi wę­dru­ją­cych jed­no­cze­śnie w kilku kie­run­kach: do przejść pod­ziem­nych i w prze­ciwną stronę, do biura rze­czy zna­le­zio­nych, do her­ba­ciarni, punktu in­for­ma­cji, ta­blic z roz­kła­dem jazdy i dwóch par drzwi ozna­czo­nych na­pi­sami: Przy­jazdy i Od­jazdy, które pro­wa­dziły do świata na ze­wnątrz.

Pani McGil­li­cuddy wraz ze swo­imi pa­kun­kami była po­py­chana tam i z po­wro­tem, ale osta­tecz­nie udało jej się do­trzeć do przej­ścia na pe­ron 3, gdzie od­sta­wiła jedną z pa­czek u swych stóp, by zna­leźć w tor­bie bi­let, który po­zwo­liłby jej na przej­ście koło groź­nie wy­glą­da­ją­cego kon­duk­tora wa­ru­ją­cego przy bramce.

W tej sa­mej chwili roz­legł się chry­pliwy, choć sta­ran­nie mo­du­lo­wany głos:

– Po­ciąg sto­jący na pe­ro­nie trze­cim od­jeż­dża o go­dzi­nie czwar­tej pięć­dzie­siąt do Brac­khamp­ton, Mil­che­ster, Wa­ver­ton, Ca­rvil Junc­tion oraz Ro­xe­ter i koń­czy swój bieg w Chad­mo­uth. Pa­sa­że­ro­wie uda­jący się do Brac­khamp­ton i Mil­che­ster pro­szeni są o zaj­mo­wa­nie miejsc w ostat­nich wa­go­nach. Pa­sa­że­ro­wie ja­dący do Va­ne­quay po­winni się prze­siąść w Ro­xe­ter.

In­for­ma­cja wy­łą­czyła się z klik­nię­ciem, po czym zo­stał nadany ko­mu­ni­kat ogła­sza­jący wjazd po­ciągu z Bir­ming­ham i Wo­lver­hamp­ton o 4.35 na pe­ron 9.

Pani McGil­li­cuddy zna­la­zła wresz­cie bi­let i mo­gła go oka­zać. Męż­czy­zna go ska­so­wał i mruk­nął:

– Na prawo, z tyłu.

Pani McGil­li­cuddy ru­szyła wzdłuż pe­ronu i od­na­la­zła ba­ga­żo­wego – stał znu­dzony i wpa­trzony w prze­strzeń przy drzwiach wa­gonu trze­ciej klasy.

– Pro­szę bar­dzo.

– Po­dró­żuję pierw­szą klasą – oświad­czyła pani McGil­li­cuddy.

– Nie mó­wiła pani – burk­nął ba­ga­żowy. Z lek­ce­wa­że­niem omiótł wzro­kiem wy­glą­da­jący na mę­ski jej twe­edowy płaszcz w ko­lo­rze soli z pie­przem.

Pani McGil­li­cuddy, która z pew­no­ścią wspo­mi­nała o pierw­szej kla­sie, nic nie od­po­wie­działa. Nie­stety bra­ko­wało jej tchu.

Ba­ga­żowy chwy­cił jej wa­lizkę i po­ma­sze­ro­wał z nią do są­sied­niego wa­gonu, gdzie pani McGil­li­cuddy usia­dła w pu­stym prze­dziale w ko­ją­cej sa­mot­no­ści. Po­ciąg o 4.50 zwy­kle nie był prze­peł­niony, po­nie­waż pa­sa­że­ro­wie ko­rzy­sta­jący z pierw­szej klasy wy­bie­rali albo szyb­szy po­ranny eks­pres, albo po­ciąg o 6.30 z wa­go­nem re­stau­ra­cyj­nym. Pani McGil­li­cuddy wrę­czyła ba­ga­żo­wemu na­pi­wek, na który ten spoj­rzał z roz­cza­ro­wa­niem, wy­raź­nie uwa­ża­jąc, że jego wiel­kość od­po­wiada ra­czej trze­ciej niż pierw­szej kla­sie. Na­to­miast pani McGil­li­cuddy, choć była przy­go­to­wana na wy­datki zwią­zane z wy­godną po­dróżą po noc­nej jeź­dzie z pół­nocy kraju i dniem sza­lo­nych za­ku­pów, ni­gdy nie była roz­rzutna, gdy cho­dziło o na­piwki.

Roz­sia­dła się wy­god­niej na mięk­kich po­dusz­kach i z wes­tchnie­niem otwo­rzyła cza­so­pi­smo. Pięć mi­nut póź­niej roz­legł się gwiz­dek i po­ciąg ru­szył. Ma­ga­zyn wy­su­nął się jej z dłoni, głowa opa­dła na bok i po trzech mi­nu­tach pani McGil­li­cuddy już spała. Drze­mała przez trzy­dzie­ści pięć mi­nut i obu­dziła się od­świe­żona. Po­pra­wia­jąc prze­krzy­wiony ka­pe­lusz, usia­dła pro­sto i spoj­rzała przez okno na prze­su­wa­jący się wiej­ski kra­jo­braz. Było już cał­kiem ciemno, ty­powy po­nury i mgli­sty gru­dniowy dzień – do Bo­żego Na­ro­dze­nia bra­ko­wało tylko pię­ciu dni. Lon­dyn oka­zał się szary i smutny, te­reny pod­miej­skie rów­nież, choć od czasu do czasu roz­bły­skały ra­do­śnie gru­pami świa­teł, gdy po­ciąg prze­my­kał przez mia­steczka i sta­cje.

– Po­da­jemy ostat­nią her­batę – oznaj­mił pra­cow­nik ob­sługi, po­ja­wia­jąc się na­gle jak dżinn w drzwiach pro­wa­dzą­cych na ko­ry­tarz.

Pani McGil­li­cuddy wy­piła już her­batę w ol­brzy­mim domu to­wa­ro­wym i w tym mo­men­cie nie czuła pra­gnie­nia. Ste­ward ru­szył da­lej ko­ry­ta­rzem, po­wta­rza­jąc swój mo­no­tonny ko­mu­ni­kat. Ko­bieta z przy­jem­no­ścią zer­k­nęła na półkę, gdzie le­żały jej prze­różne pa­kunki. Ręcz­niczki do twa­rzy oka­zały się wy­jąt­ko­wej ja­ko­ści i do­kład­nie ta­kie, o ja­kich ma­rzyła Mar­ga­ret. Dla Robby’ego ku­piła ko­smiczne działko, a dla Jean kró­liczka, oba za­kupy były na­der udane, na­to­miast wie­czo­rowy płasz­czyk, cie­pły, ale ele­gancki, był wła­śnie tym, czego sama po­trze­bo­wała. No i swe­ter dla Hec­tora... Z za­do­wo­le­niem po­my­ślała o roz­sąd­nym do­bo­rze pre­zen­tów.

Jej błogi wzrok po­now­nie po­wę­dro­wał do okna, gdy po­ciąg ja­dący w prze­ciw­nym kie­runku prze­mknął ze świ­stem, spra­wia­jąc, że okna za­drżały, a ona sama się wzdry­gnęła. Po­ciąg za­stu­ko­tał na roz­jeź­dzie i mi­nął sta­cję.

Po­tem na­gle za­czął zwal­niać, za­pewne do­sto­so­wu­jąc się do sy­gna­li­za­cji świetl­nej. Przez do­brą chwilę się wlókł, po­tem się za­trzy­mał, a na­stęp­nie po­now­nie ru­szył do przodu. Mi­nął ich ko­lejny skład, choć mniej gwał­tow­nie niż po­przedni. Po­ciąg znowu się roz­pę­dził. W tym mo­men­cie inny, ja­dący także na po­łu­dnie, wje­chał na tor obok i zrów­nał się z nimi. Przez ja­kiś czas oba po­ciągi je­chały rów­no­le­gle, to je­den, to drugi wy­cho­dził na pro­wa­dze­nie. Pani McGil­li­cuddy pa­trzyła przez okno na wnę­trze ja­dą­cych obok wa­go­nów. Więk­szość ro­let była opusz­czona, ale raz na ja­kiś czas dało się za­uwa­żyć tam­tych pa­sa­że­rów. Ich po­ciąg nie był zbyt za­tło­czony i wiele prze­dzia­łów świe­ciło pust­kami.

W chwili gdy oba wa­gony wy­da­wały się stać koło sie­bie, jedna z ro­let pod­nio­sła się z fur­ko­tem. Pani McGil­li­cuddy zer­k­nęła w stronę oświe­tlo­nego prze­działu pierw­szej klasy, od któ­rego dzie­liło ją naj­wy­żej pół­tora me­tra.

I gwał­tow­nie na­brała po­wie­trza, pod­no­sząc się nie­znacz­nie.

Ty­łem do okna, a tym sa­mym i do niej, stał męż­czy­zna. Jego dło­nie za­ci­skały się wo­kół szyi sto­ją­cej na wprost niego ko­biety. Po­woli, bez­li­to­śnie ją du­sił! Miała wy­trzesz­czone oczy, a jej twarz sta­wała się fio­le­towa i prze­krwiona. Pani McGil­li­cuddy ze zgrozą ob­ser­wo­wała, kiedy nad­szedł jej ko­niec: ciało zwiot­czało i osu­nęło się na ręce męż­czy­zny.

Wtedy po­ciąg pani McGil­li­cuddy po­now­nie zwol­nił, a ten drugi za­czął przy­śpie­szać. Po­mknął do przodu i chwilę czy dwie póź­niej znik­nął jej z oczu.

Pra­wie au­to­ma­tycz­nie dłoń pani McGil­li­cuddy po­wę­dro­wała do ha­mulca bez­pie­czeń­stwa, ale za­trzy­mała się w po­wie­trzu, pełna nie­zde­cy­do­wa­nia. Jaki był sens za­trzy­my­wa­nia po­ciągu, któ­rym po­dró­żo­wała? Po­twor­ność tego, co zo­ba­czyła z tak bli­ska, nie­co­dzienne oko­licz­no­ści wy­da­rze­nia – to wszystko spo­wo­do­wało, że za­marła. Ja­kaś na­tych­mia­stowa re­ak­cja była nie­zbędna – ale jaka?

Drzwi do jej prze­działu od­su­nęły się i kon­duk­tor po­wie­dział:

– Bi­le­ciki pro­szę.

Pani McGil­li­cuddy od­wró­ciła się do niego gwał­tow­nie.

– Zo­stała udu­szona ko­bieta – oznaj­miła. – W po­ciągu, który wła­śnie nas mi­nął. Wi­dzia­łam to.

Kon­duk­tor po­pa­trzył na nią za­sko­czony.

– Słu­cham?

– Męż­czy­zna udu­sił ko­bietę! W po­ciągu. Wi­dzia­łam to! – Po­ka­zała na okno.

Kon­duk­tor wpa­try­wał się w nią z wy­raź­nym po­wąt­pie­wa­niem.

– Udu­sił? – po­wtó­rzył z nie­do­wie­rza­niem w gło­sie.

– Tak, udu­sił! Wi­dzia­łam to, mó­wię panu. Musi pan na­tych­miast coś zro­bić!

Kon­duk­tor od­kaszl­nął prze­pra­sza­jąco.

– A nie są­dzi pani, że może ucięła so­bie pani krótką drzemkę i... hm... – Prze­rwał tak­tow­nie.

– Zdrzem­nę­łam się, ale je­śli pan uważa, że to był sen, to się pan myli. Na­prawdę to wi­dzia­łam, po­wta­rzam panu.

Wzrok kon­duk­tora spo­czął na cza­so­pi­śmie le­żą­cym na sie­dze­niu. Było otwarte na ilu­stra­cji przed­sta­wia­ją­cej dziew­czynę du­szoną przez męż­czy­znę mie­rzą­cego z re­wol­weru do pary sto­ją­cej w drzwiach.

– A nie są­dzi pani, że może czy­tała pani zaj­mu­jącą hi­sto­rię – za­czął prze­ko­nu­ją­cym to­nem – przy­snęła pani i obu­dziła się nieco skon­fun­do­wana...

– Wi­dzia­łam to – po­wtó­rzyła pani McGil­li­cuddy, prze­ry­wa­jąc mu. – I by­łam tak samo przy­tomna jak pan te­raz. Zaj­rza­łam przez okno do po­ciągu ja­dą­cego obok i męż­czy­zna du­sił tam ko­bietę. Chcia­ła­bym wie­dzieć, co pan za­mie­rza zro­bić w tej spra­wie.

– Więc... pro­szę pani...

– Jak mnie­mam, za­mie­rza pan coś zro­bić, prawda?

Kon­duk­tor wes­tchnął z nie­chę­cią i zer­k­nął na ze­ga­rek.

– Do­kład­nie za sie­dem mi­nut do­je­dziemy do Brac­khamp­ton. Złożę za­wia­do­mie­nie w tej spra­wie. W którą stronę je­chał ten po­ciąg, o któ­rym pani wspo­mniała?

– W tę samą co my, oczy­wi­ście. Nie są­dzi pan chyba, że by­ła­bym w sta­nie to wszystko zo­ba­czyć, gdyby po­ciąg prze­mknął, ja­dąc w prze­ciw­nym kie­runku?

Kon­duk­tor miał taką minę, jakby uwa­żał, że pani McGil­li­cuddy jest w sta­nie zo­ba­czyć wszystko i wszę­dzie tam, do­kąd po­nio­słaby ją wy­obraź­nia. Ale po­zo­stał uprzejmy.

– Może pani na mnie po­le­gać – po­wie­dział. – Prze­każę pani oświad­cze­nie. Gdyby mo­gła pani po­dać mi swoje na­zwi­sko i ad­res kon­tak­towy... tak na wszelki wy­pa­dek...

Pani McGil­li­cuddy po­dała mu ad­res, pod któ­rym za­mie­rzała się za­trzy­mać przez kilka dni, oraz swój ad­res w Szko­cji, a on wszystko skrzęt­nie za­pi­sał. Po­tem wy­co­fał się z po­czu­ciem, że do­brze speł­nił swój obo­wią­zek i sku­tecz­nie po­ra­dził so­bie z uciąż­liwą użyt­kow­niczką trans­portu pu­blicz­nego.

Pani McGil­li­cuddy zmarsz­czyła brwi wy­raź­nie nie­usa­tys­fak­cjo­no­wana. Czy kon­duk­tor rze­czy­wi­ście zgłosi jej za­wia­do­mie­nie? Czy może po pro­stu pró­bo­wał ją uspo­koić? Z pew­no­ścią tra­fiał na wiele po­dró­żu­ją­cych star­szych pań prze­ko­na­nych, że wła­śnie od­kryły ko­mu­ni­styczny spi­sek, ktoś dy­bie na ich ży­cie, wi­działy la­ta­jące spodki i ta­jem­ni­cze statki ko­smiczne, a także zgła­sza­ją­cych mor­der­stwa, które ni­gdy się nie wy­da­rzyły. Je­śli ten męż­czy­zna uznał ją za jedną z tych ko­biet...

Po­ciąg za­czął zwal­niać, stu­ko­cząc na roz­jeź­dzie i mi­ja­jąc ja­sne świa­tła spo­rego mia­sta.

Pani McGil­li­cuddy otwo­rzyła to­rebkę, wy­jęła ra­chu­nek, bo tylko to udało jej się zna­leźć, na­pi­sała dłu­go­pi­sem po­śpieszną no­tatkę na jego od­wro­cie, wsu­nęła ją do luź­nej ko­perty, którą szczę­śli­wie po­sia­dała, po czym za­kle­iła ją i coś na niej na­pi­sała.

Po­ciąg wto­czył się ma­je­sta­tycz­nie na za­tło­czony pe­ron. Zwy­cza­jowy wszech­obecny głos oznaj­mił:

– Po­ciąg wjeż­dża­jący na pe­ron pierw­szy o go­dzi­nie pią­tej trzy­dzie­ści osiem je­dzie do Mil­che­ster, Wa­ver­ton, Ro­xe­ter i Chad­mo­uth. Pa­sa­że­ro­wie uda­jący się do Mar­ket Ba­sing pro­szeni są o przej­ście do po­ciągu sto­ją­cego przy pe­ro­nie trze­cim. Na to­rze trze­cim stoi po­ciąg oso­bowy do Car­bury.

Pani McGil­li­cuddy ro­zej­rzała się z nie­po­ko­jem wzdłuż pe­ronu. Tak wielu pa­sa­że­rów, a tak mało ba­ga­żo­wych! Ach, tam był je­den! Za­ma­chała na niego wład­czo.

– Ba­ga­żowy! Pro­szę prze­ka­zać to na­tych­miast do biura za­wia­dowcy. – Po­dała mu ko­pertę i wrę­czyła szy­linga.

Po­tem z wes­tchnie­niem opa­dła na opar­cie. Cóż, zro­biła, co mo­gła. W my­ślach już po­ża­ło­wała wy­da­nia szy­linga... Sześć pen­sów wy­star­czy­łoby aż nadto...

Jej my­śli tym­cza­sem po­wę­dro­wały z po­wro­tem do sceny, któ­rej była świad­kiem. Po­tworne, tak po­tworne... Była ko­bietą o moc­nych ner­wach, ale aż za­drżała. Cóż za dziwna... wręcz nie­wia­ry­godna rzecz jej się przy­da­rzyła – jej, El­speth McGil­li­cuddy! Gdyby ro­leta w tam­tym prze­dziale nie po­szy­bo­wała w górę... Ale była w tym z pew­no­ścią ręka Opatrz­no­ści.

Opatrz­ność chciała, aby to ona, El­speth McGil­li­cuddy, stała się świad­kiem prze­stęp­stwa. Groź­nie za­ci­snęła usta.

Wśród gwaru gło­sów, świ­stu gwizd­ków i trza­sku drzwi po­ciąg z go­dziny 5.38 po­woli wy­to­czył się ze sta­cji Brac­khamp­ton. Go­dzinę i pięć mi­nut póź­niej za­trzy­mał się w Mil­che­ster.

Pani McGil­li­cuddy po­zbie­rała swoje pa­kunki, chwy­ciła wa­lizkę i wy­sia­dła. Ro­zej­rzała się po ca­łym pe­ro­nie. Jak już wcze­śniej oce­niła, było zbyt mało ba­ga­żo­wych. A ci, któ­rzy byli wi­doczni, wy­glą­dali na za­ję­tych prze­sył­kami pocz­to­wymi i wóz­kami ba­ga­żo­wymi. Obec­nie ocze­ki­wano, że pa­sa­że­ro­wie sami będą ta­chać swoje wa­lizki. Cóż, ona nie mo­gła nieść wa­lizki, pa­ra­solki i wszyst­kich pa­czek. Mu­siała po­cze­kać. W końcu udało jej się zła­pać ba­ga­żo­wego.

– Do tak­sówki?

– Ktoś po­wi­nien na mnie cze­kać, jak mnie­mam.

Przed dwor­cem w Mil­che­ster pod­szedł do niej tak­sów­karz ob­ser­wu­jący wej­ście.

– Pani McGil­li­cuddy? Do St Mary Mead? – za­py­tał z de­li­kat­nym miej­sco­wym ak­cen­tem.

Ko­bieta po­twier­dziła. Ba­ga­żowy do­stał od­po­wiedni, je­śli nie suty na­pi­wek. Sa­mo­chód z pa­nią McGil­li­cuddy, jej wa­lizką i pa­kun­kami od­je­chał w noc. Cze­kała ich pra­wie pięt­na­sto­ki­lo­me­trowa po­dróż. Sie­dząc sztywno wy­pro­sto­wana, pa­sa­żerka nie po­tra­fiła się zre­lak­so­wać. Mu­siała zna­leźć uj­ście dla swych emo­cji. Wresz­cie tak­sówka skrę­ciła w zna­jomą wiej­ską uliczkę i sta­nęła u celu. Pani McGil­li­cuddy wy­sia­dła i ru­szyła ścieżką wy­kła­daną kostką ku drzwiom wej­ścio­wym. Kie­rowca wsta­wił ba­gaże do środka, gdy drzwi otwo­rzyła star­szawa po­ko­jówka. Pani McGil­li­cuddy ru­szyła ko­ry­ta­rzem pro­sto do otwar­tego sa­lo­niku, gdzie cze­kała na nią pani domu – drobna star­sza dama.

– El­speth!

– Jane!

Wy­mie­niły ca­łusy, a na­stęp­nie bez żad­nego wstępu pani McGil­li­cuddy wy­rzu­ciła z sie­bie:

– Och, Jane! Wła­śnie wi­dzia­łam mor­der­stwo!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki