18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte - Karol Marks - ebook

18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte ebook

Karol Marks

0,0

Opis

"18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte" to dzieło Karola Marksa, niemieckiego filozofa pochodzenia żydowskiego, twórcy socjalizmu naukowego.
Jeśli interesujesz się historią i polityką, to powinieneś przeczytać "18 Brumaire'a Ludwika Bonaparte" autorstwa Karola Marksa. W tej pracy Marks analizuje przewrót, jaki miał miejsce we Francji w 1851 roku i przejęcie władzy przez Ludwika Bonapartego, który ogłosił się cesarzem. Autor bada przyczyny tego wydarzenia, opisuje historię ruchów robotniczych we Francji i analizuje polityczne i ekonomiczne uwarunkowania, które doprowadziły do konsolidacji władzy Bonapartego. Ta książka to kluczowy tekst dla tych, którzy chcą zrozumieć, jakie były przyczyny przewrotu w 1851 roku i jak wpłynęło to na rozwój polityki i społeczeństwa w tamtym okresie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol Marks

18 BRUMAIRE'A LUDWIKA BONAPARTE

Wydawnictwo Avia Artis

2024

ISBN: 978-83-8226-963-5
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Przedmowa

 Mój za wcześnie zmarły przyjaciel, Józef Weydemeyer, zamierzał wydawać w Nowym-Yorku z początkiem 1852 r. tygodnik polityczny. Zwrócił się on do mnie z propozycyją, ażebym mu do owego tygodnika napisał historyję bonapartystowskiego coup d’etat. Nadsyłałem mu tedy co tygodnia aż do połowy lutego artykuły pod tytułem: „Ośmnasty Brumaire’a Ludwika Napoleona.“ Tymczasem pierwotny plan Weydemeyera spełzł na niczem. Zamiast tygodnika założył on na wiosnę 1852 r. miesięcznik p. t.: Die Revolution i pomieścił moją pracę w drugim zeszycie tego pisma. Kilkaset egzemplarzy „Ośmnasty Brumaire’a dostało się wówczas do Niemiec, nie znachodziły się one jednak we właściwym handlu księgarskim. Pewien niemiecki księgarz, udający wielkiego radykała, któremu zaproponowałem rozsprzedaż broszury, odpowiedział mi z prawdziwem moralnem przerażeniem na takie „przeciwne duchowi czasu“ żądanie.  Niniejsze dziełko powstało tedy pod bezpośrednim wpływem wypadków; historyczny materyjał nie sięga poza miesiąc luty (1852). Ponowna publikacyja podjętą została po części ze względu na popyt księgarski, częścią zaś wskutek żądań moich przyjaciół w Niemczech. Z dzieł, wydanych mniej więcej jednocześnie z moją pracą, a mających za temat ten sam przedmiot, dwa tylko godne są uwagi: Napolėon le Petit Wiktora Hugo i Prudhona: Coup d’Etat.  Wiktor Hugo w piśmie swem, zaprawionem goryczą i dowcipem, umie tylko lżyć odpowiedzialnego wydawcę zamachu stanu. Zdarzenie samo wydaje mu się być piorunem z jasnego nieba. Widzi on w jego przebiegu tylko akt przemocy pojedynczej jednostki. Nie spostrzega zaś wcale, że tem samem ową jednostkę wywyższa, zamiast ją poniżyć, przypisuje jej bowiem bezprzykładną w dziejach potęgę inicyjatywy. Proudhon natomiast stara się przedstawić zamach stanu jako rezultat historycznego rozwoju. Ale historyczna konstrukcyja zamachu stanu zmienia się w jego przedstawieniu w historyczną obronę bohatera zamachu. W ten sposob po­pełnia on błąd wspólny naszym objektywnym history­kom. Co do mnie zaś, to w historyi niniejszej wykazuję, jak dzięki t. zw. walce klas wytworzone z stały wśród społeczeństwa francuskiego odpowiedne okoliczności i stosunki, które pozwoliły osobistości miernej i dziwacznej odegrać rolę bohatera.  Przeróbka niniejszego dziełka pozbawiłaby je oryginalnego kolorytu. Poprzestałem więc tylko na poprawkach omy­łek i wykreśleniu niezrozumiałych już dzisiaj alluzyj. Zdanie, którem zakończyłem broszurę: „Lecz skoro płaszcz cesarski spadnie nareszcie na plecy Ludwika Bonaparte, wów­czas spiżowy posąg Napoleona (I) runie z wysokości ko­lumny Vendóme“, już się sprawdziło.  Pułkownik Charras w dziele swem o kampanii 1815 r. pierwszy rozpoczął atak na kult napoleoński. Od tego czasu — w ostatnich zwłaszcza latach — literatura francuska dobiła napoleońską legendę orężem historyi, krytyki, satyry i dowcipu. Poza granicami Francyi mało zwracano uwagi na to gwałtowne zerwanie z dotychczasową wiarą narodu, na tę potężną duchową rewolucyję, lecz mniej jeszcze rozumia­no owe przejawy. Spodziewam się nareszcie, że moje pismo przyczyni się do usunięcia utartego dzisiaj — szczególniej w Niemczech — szkolnego frazesu o cezaryzmie. Powtarzając tę powierzchowną analogiję historyczną, zapomina się o rzeczy głównej, o tem mianowicie, że w starym Rzymie walka klas toczyła się tylko w łonie uprzywilejowanej mniejszości, jako walka między wolnymi bogaczami i wolnym plebsem: olbrzymia, produkcyjna masa ludności niewolniczej stanowiła tylko bierny piedestał, na którym poruszali się walczący. Przypominam tutaj pełne znaczenia słowa Sismondi’ego: „proletaryjat rzymski żył kosztem społeczeń­stwa, teraźniejsze zaś społeczeństwo żyje kosztem proletaryjatu.“ Wobec zupełnie odmiennych materyjalnych, ekonomicznych warunków dzisiejszej walki klasowej a tej, która toczyła się niegdyś w starożytności, — polityczne wytwory rozmaitych epok historycznych mają chyba tyle tylko ze sobą wspólnego, co arcybiskup Canterbury z arcykapłanem Samuelem.

Londyn, 23 lipca 1869.
KAROL MARX.

I

 Hegel w któremś z swoich dzieł powiada, że wszystkie wielkie historyczne zdarzenia i osobistości powtarzaja się w dziejach dwukrotnie. Zapomniał on dodać, że co pierwszym razem było tragedyią, w powtórnym występie na scenie zmienia się w farsę. Caussidiėre zamiast Dantona, Louis Blanc w roli Robespierra, Montagne 1848 — 51 roku w miejsce Montagne 1793-95 roku, siostrzeniec w roli wujaszka. Tego samego kroju karykaturę widzimy również w warunkach, wśród których zostało opublikowane drugie wydanie ośmnastego Brumaire’a.  Ludzie sami robią swoja historyję, lecz nie z wolnej woli i nie w wybranych przez siebie, ale w bezpośrednio przekazanych historyją okolicznościach. Tradycyja zmarłych pokoleń cięży jak zmora, na żyjących. W chwili, gdy ci ostatni zdają się być zajęci przewrotem otaczającego świata i własnego umysłu, stworzeniem czegoś niebywałego, w chwili tej właśnie – powtarzamy — w epoce rewolucyjnego kryzysu, przywołują oni trwożliwie na pomoc duchy przeszłości, zapożyczają u nich imiona, hasła bojowe, kostjumy, aby w tem starożytno–czcigodnem przebraniu, naśladując przodków, dać światu nowe historyczne widowisko. I tak: Luter włożył na siebie maskę apostoła Pawła, — rewolucyja 1789 — 1814 drapowała się naprzemian jako rzymska rzeczpospolita lub rzymskie cesarstwo, a rewolucyja 1848 nie umiała się na nic lepszego zdobyć, jak na sparodyjowanie bądź roku 1789. bądź rewolucyjnych tradycyj z lat 1793 — 95. W podobny sposób postępuje początkujący, który nie dawno wyuczył się nowego języka. Tłomaczy on zawsze wyuczone wyrazy na swojską mowę. Lecz właściwy duch nowego języka wówczas dopiero nie będzie mu obcym, skoro przyswoi go sobie o tyle, że władając nim, zapomni na chwilę o mowie rodzinnej.  Przy rozpatrywaniu owego historycznego zaklinania duchów zmarłych, okazuje się natychmiast uderzająca różnica dziejowych epok. Kamil Desmoulins, Danton, Robespierre, St. Just, Napoleon — pojedyńczy bohaterowie, partyje, jak również i masy ludu w okresie pierwszej francuskiej rewolucyi w rzymskie przebrani kostjumy, z rzymskimi frazesami na ustach spełnili zadanie współczesnej im doby, zadanie, polegające na rozkuciu z więzów i powołaniu do życia mieszczańskiego społeczeństwa. Jedni zgruchotali podwaliny feodalizmu, kosząc feodalne głowy, na starym gruncie wyrosłe, drugi zaś stworzył na wewnątrz Francyi warunki, które z kolei umożliwiły rozwój wolnej konkurencyi, pozwoliły wyzyskać rozparcelowana własność ziemską i zużytkować produkcyjnie rozkiełzaną siłę przemysłową. Zniósł on wszędzie poza granicami Francyi feodalne instytucyje, o ile tego wymagały interesy mieszczańskiego społeczeństwa i tym sposobem przyczynił się do wytworzenia zgodnych z tendencyją owego czasu warunków na kontynencie europejskim. A skoro raz już ułożoną została nowa społeczna formacyja, wówczas znikły przedpotopowe kolosy, a wraz z nimi i Rzym na chwilę zmartwychwstały; znikli Brutusowie, Gracchowie, Publicole, trybuni, senatorzy i sam cezar nareszcie. Społeczeństwo mieszczańskie, trzeźwe w swem codziennem, rzeczywistem życiu, wydało własnych prawdziwych tłomaczy swych dążeń i mówców. Przewodzili mu: Say’owie, Cousin’owie. Royer-Collard’owie, B. Constant’owie i Guizoci, — prawdziwi wodzowie wojenni siedzieli za stołami w biurach, a tłusta głowa [Speckkopf] Ludwika XVIII była polityczną głową narodu. Pogrążone zupełnie w produkcyi bogactw, zajęte pokojową walką konkurencyi społeczeństwo zapomniało o tem, że duchy rzymskich czasów strzegły jego kolebki; dziś stały się one dla niego niezrozumiałymi. Jakkolwiek społeczeństwo mieszczańskie nie odznacza się wcale heroizmem, mimo to jednak potrzeba było heroizmu, poświęcenia, strachu, wojny domowej i bitew narodów, ażeby nowy ustrój wszedł w życie. Gladyjatorowie nowej epoki w klasycznie surowych tradycyjach rzymskiej rzeczypospolitej odnaleźli ideały, którymi oszołomiać się musieli, ażeby w ten sposób zasłonić przed własnym wzrokiem mieszczańskie, ciasne ideały, przyświecające w walce społecznej i utrzymać swój zapał na wysokości wielkiej tragedyi historycznej Podobnie i Cromvell w raz z angielskim ludem opromienili cele mieszczańskiej rewolucyi mową, zapałem i iluzyjami, zaczerpniętemi z ksiąg starego testamentu. Skoro atoli prawdziwy cel został osiągnięty, skoro mieszczańska rewolucyja w angielski m społeczeństwie stała się ciałem, zaraz też i Locke wyparł Habakuka.  Wskrzeszanie zmarłych w rewolucyjach owych nie miało tedy na celu parodyi dawnych przewrotów społecznych, lecz służyło ku uświetnieniu nowych walk; nie odstraszało ono wcale od urzeczywistnienia nowych dążeń, lecz opromieniało je w wyobraźni ludzkiej.Potrzeba było wyprowadzić ponownie na widownię ducha rewolucyi i zrozumieć go, nie zaś marę jej okrażać zdaleka.  W r. 1848—51 wystąpiły na scenę tylko mary dawnej rewolucyi. Szereg ich rozpoczął Marrast, Républicain en gants jaunes (republikanin w żółtych rękawiczkach) w roli widma starego Bailly, zakończył go zaś awanturnik, ukrywszy swe trywialno-wstrętne rysy za żelazną, śmiertelną maskę Napoleona. Społeczeństwo, któremu zdawało się, że rewolucyja użyczy mu sił nowych, przyspieszy ruch ogólny, ujrzało się nagle przeniesionem w okres martwoty.  Odwieczna rachuba czasu, dawne imiona, zaśniedziałe edykty, nad którymi od dawna siedzą uczeni antykwaryjusze, i stare zbiry, którzy—zdawało się—że dawno gdzieś zgnili, wszystko to zmartwych­wstaje, nie pozwalając społeczeństwu łudzić się co do rzeczywiste­go stanu. Z narodem w tym razie dzieje się to samo, co z owym obłąkanym anglikiem w Bedlam, któremu się zdaje, że żyje w czasach dawnych faraonów i lamentuje codziennie, wprzągnięty do cięż­kich robót, jako górnik w etiopskich kopalniach złota, gdzie zamu­rowany w podziemnem więzieniu, z przymocowana do głowy, sła­bo świecącą lampą, widzi obok siebie dozorcę niewolników z długim biczem, słyszy dziki gwar barbarzyńskich pachołków, któ­rzy ani robotników w kopalniach , ani siebie samych zrozumieć nie mogą, nie maja bowiem wspólnego języka.  — I to wszystko — wzdycha oszalały anglik — wszystko to spada na mnie, wolnego bryta, którego zmuszają do wydobywania złota dla faraonów...  — Do spłacenia długów familii Bonapartych... — wzdycha na­ród francuski.  Obłęd robienia złota prześladował anglika, dopóki nie stracił zdolno­ści myślenia; francuzów, dopóki robili rewolucyje, nie opuszczały napo­leońskie wspomnienia, jak tego dowodzi wybór z 10 go grudnia. Wśród niebezpieczeństw rewolucyi ukazywały im się ponętne garnki z mięsem Egiptu, a 2-gi grudnia 1851 był wyrazem ich tęsknoty. To też mają teraz już nietylko karykaturę starego Napoleona, lecz własną jego osobę, skarykaturowaną przez nieodpowiednie otoczenie z połowy XIX stulecia.  Rewolucyja społeczna XIX wieku nie może poezyi swej zapoży­czać u przeszłości, lecz musi zwrócić sie do przyszłości. Nie może sama wystąpić, dopóki nie odrzuci wszelkich zabobonów przeszłości. Dawniejsze rewolucyje potrzebowały historycznych wspomnień, żeby zapomnieć o własnej treści. Rewolucyja XIX stulecia powinna po­zwolić żyjącym trupom, aby pogrzebali zmarłych i wówczas dopiero odsłonić swe zamiary. Tam górował frazes nad treścią, tu treść po­tężna frazesami zagłuszyć się nie da.  Rewolucyja lutowa zaskoczyła nagle stare społeczeństwo, a lud ogłosił ten niespodziany zamach, jako czyn historyczny, wstęp do nowej epoki. 2 go grudnia nieuczciwy gracz eskamotuje rewolucyję lutową, niszcząc liberalne zdobycze, o które walczono w ciągu ca­łych wieków. Oczekiwano, że społeczeństwo samo wywalczy sobie nowa treść, ale stało się inaczej , zamiast zmian społecznych widzimy tylko, że państwo przybrało najstarszą formę, powróciło do bezwstydnie prostego panowania szabli i kaptura. Oto odpo­wiedź coup de téte w grudniu 1851 r. na coup de main w lutym 1848 r.  Mimoto czas między jednym a drugim wybuchem nie był stra­cony. Społeczeństwo francuskie w latach 1848—1851 zdobyło, i to podług skróconej, bo rewolucyjnej metody, doświadczenie i naukę, które przy prawidłowem, że tak powiemy, wyszkoleniu powinny były poprzedzić rozwój rewolucyi lutowej, jeżeli miała ona być czemś więcej, niż lekkiem wstrząśnieniem. Zdaje się, iż społeczeństwo cofnęło się obecnie poza poprzedni rewolucyjny punkt wyjścia, w rzeczywistości jednak musi ono dopiero znaleść takowy, a mia­nowicie wytworzyć sytuacyję, okoliczności, warunki, słowem otoczenie niezbędne dla nadania współczesnej rewolucyi poważnego zna­czenia.  Rewolucyje mieszczańskie, np. z XVIII stulecia, szybciej kroczą od jednej zdobyczy do drugiej, coraz silniejsze dramatyczne efekty wstrząsają ich akcyja, ludzie i rzeczy zdają się lśnić ognistymi bry­lantami, ekstaza jest chlebem codziennym, lecz za to trwają one krótko. Punkt kulminacyjny zbliża się wielkimi krokami, przechodzi, a długotrwały przesyt ogarnia społeczeństwo, które nie nauczyło się jeszcze przyswajać i zużytkowywać rezultatów okresu burzliwych wybuchów. Rewolucyje proletaryjatu przeciwnie, jak dowiodły tego rewolucyje XIX wieku, krytykują nieustannie same siebie, przery­wają bieg własny, powtarzają to, co napozór dokonanem już zostało, wyszydzają okrutnie połowiczność, słabość i marność pierwszych prób, zdają się obalać przeciwnika w tym jedynie celu, by wyssał nowe siły z ziemi i jak olbrzym, przeciwko nim powstał, cofają się ciągle przed nieokreśloną potwornością własnych środków, dopóki sytuacyja sama nie zagrodzi im drogi, nie dopuszczając odwrotu, a wówczas:  — Hic Rhodus, hic salta!..  Zresztą każdy jako tako wyćwiczony spostrzegacz, nawet jeżeli nie śledził rozwoju Francyi, przeczuwać musiał, że grozi rewo­lucyi niesłychana kompromitacyja. Dość było słyszeć zadowolone z siebie zwycięzkie ujadanie, którem panowie demokraci winszowali sobie wzajemnie łaskawych skutków 2-go maja 1852. Dzień ów (2-go maja 1852) był w ich głowach jakąś idée fixe, dogmatem, czemś w rodzaju owego dnia, w którym, podług wiary chiliastów, Chrystus miał się znowu ukazać i rozpocząć tysiącletnie państwo. Słabość, jak zwykle, szukała ucieczki w cudach, nieprzyjaciel zdawał się jej być pokonanym, gdy wyobraziła sobie jego ucieczkę przed marami rewolucyi. Rzeczywistość przestała być dla słabości zrozu­miała wobec bezczynnego uwielbienia przyszłości, która ją oczekuje i czynów, które ma wykonać niezawodnie, ale na które jeszcze czas nie przyszedł. Pseudo-bohaterowie, którzy niewątpliwą niezdarność swoją starali się pokryć przez wzajemne współczucie i skupienie się w jednę grupę, przygotowali tłomeczki, schowali przedwcześnie przy­gotowane laury i krzątali się właśnie na rynku wekslowym, dyskon­tując respubliki in partibus, dla których po cichu, ze zwykłą skro­mnością, troskliwie już byli zorganizowali personal rządowy. 2 grudnia spadł na nich, jak piorun z jasnego nieba, a ludy, które w czasach małodusznego rozstroju, pod wpływem wewnętrznego strachu, chętnie pozwalaja się ogłuszać najdonośniejszym krzykaczom, przekonały się może nareszcie, że czas, kiedy głosy gęsi mogły uratować Kapitol, dawno już do przeszłości należy.  Konstytucyja, zgromadzenie narodowe, partyje dynastyczne, re­publikanie błękitni i czerwoni, afrykańscy bohaterowie , grzmoty trybuny, błyskawice prasy codziennej, cała literatura, imiona głośne w polityce i znakomitości umysłowe, burżuazyjne ustawy, niedogo­dne prawo, liberté, egalité, fraternité i 2 maja 1852 — wszystko zniknęło, jak senne widziadło pod zaklęciem jednego człowieka, którego nieprzyjaciele nawet nie uważają za czarownika. Ogólne prawo wyborcze żyło tylko chwilę dłużej, jakby dla tego, by przed oczyma całego świata zrobić własnoręczny testament, i powiedzieć w imieniu samego ludu: Alles, was besteht, ist werth, das es zu Grunde geht.  Nie wystarcza tu tłomaczenie, do którego uciekają się francuzi, że naród ich zaskoczonym został znienacka. Narodowi i kobiecie nie przebaczają chwil nieopatrznych w których pierwszy lepszy awanturnik mógł zgwałcić jednę lub drugi. Takie zwroty nie rozwiązują zagadki, ale tylko ja formułują w odmienny sposób. Należałoby jeszcze wyjaśnić, jakim sposobem trzej rzezimieszkowie mogli zaskoczyć 36-milijonowy naród i wziąć go bez oporu w niewolę.  Powtórzmy w ogólnych zarysach fazy, które francuska rewolucyja przebyła od 23 lutego 1848 do grudnia 1851 r.  Trzy różne peryjody występują tu wyraźnie: peryjod lutowy; od 4 maja 1848 do 29 maja 1849: peryjod konstytuowania rzeczypospolitej albo konstytującego zebrania narodowego; od 29 maja 1849 do 2 maja 1851 r. peryjod konstytucyjnej rzeczypospolitej albo prawodawczego zebrania narodowego.  Pierwszy peryjod od 24 lutego, albo od upadku Ludwika Filipa, do 4 go maja 1848 roku, czyli do początku konstytuanty, właściwy peryjod lutowy, nazwać można prologiem rewolucyi. Charakter tego okresu oficyjalnie wyraził się w tem, że rząd improwizowany sam się nazwał tymczasowym, a za przykładem rządu wszystko, cokolwiek w tym czasie poruszano, czego probowano, wszystko, co wypowiedzianem zostało, uważało się za tymczasowe. Nic i nikt nie miał odwagi zażądać prawa trwałej egzystencyi, porwać się do prawdziwego czynu. Wszystkie elementy, które przygotowały rewolucyję lub nadały jakiś odcień jej barwie, jako to: dynastyczna opozycyja, republikańska burżuazyja, demokratyczno republikańskie mieszczaństwo, socyjalno demokratyczni robotnicy, znalazły tymczasowe stanowisko w lutowym rządzie.  Nie mogło być inaczej. Pierwotnym celem dni lutowych była reforma wyborcza, która miała rozszerzyć koło polityczno-uprzywilejowanych wśród samej klasy posiadającej i znieść wyłączne panowanie finansowej arystokracyi. Wszakże gdy przyszło do istotnego starcia, gdy naród rzucił się do barykad, a gwardyja narodowa zachowała się biernie, gdy armija nie stawiła poważnego oporu a monarchizm uciekł, zdało sie, jakoby respublika była naturalnem następstwem takiego obrotu rzeczy. Każde stronnictwo tłomaczyło ją na swój sposób. Proletaryjat, zdobywszy respublikę z bronią w ręku, wycisnął na niej swe piętno i proklamował jako socyjalną rzeczpospolita. Tak wskazanym został zarys treści współczesnej rewolucyi, treści, która w dziwnej sprzeczności stała ze wszystkiem, co mogłoby być stworzonem natychmiast z istniejącego materyjału, na danym stopniu wykształcenia masy, w danych warunkach i okolicznościach. Z drugiej strony zostały uwzględnione roszczenia wszystkich innych elementów, które przyczyniły się do wybuchu rewolucyi lutowej. Otrzymały one mianowicie lwią część w rządzie. Dlatego też nie znajdujemy w żadnym innym okresie bardziej pstrej mięszaniny górnolotnych frazesów z rzeczywistem niedołęztwem i niepewnością, więcej entuzyjastycznego dążenia do innowacyi i gruntowniejszego panowania starej rutyny, takiej pozornej harmonii całego społeczeństwa wobec nieharmonijnych obcych sobie wzajemnie składników. Podczas kiedy proletaryjat paryski, mając przed oczyma szeroki widnokrąg, który się przed nim otworzył, zatopił się w poważnem rozstrząsaniu socyjalnych problematów, odwieczne siły społeczeń­stwa ugrupowały się, namyśliły i znalazły niespodziewaną pod­porę w masie narodu, we włościanach i drobnych mieszczanach, ci­snących się gromadnie na polityczną arenę, gdy runęła monarchija lipcowa.  Drugi okres od 4 maja 1848, do końca maja 1849 roku, jest okresem ukonstytuowania , założenia mieszczańskiej rzeczypospolitej. Bezpośrednio po dniach lutowych nietylko dynastyczna opozycyja zaskoczona została przez republikanów, a republikanie przez socyjalistów, ale cała Francyja przez Paryż. Zgromadzenie narodowe, które rozpoczęło swoje posiedzenia 4 maja 1848 r., reprezentowało naród, jako wybrane głosami narodu. Stanowiło ono żywy protest prze­ciwko postulatom dni lutowych i następstwa rewolucyi przykroić miało do mieszczańskiej miarki. Proletaryjat paryski, który pojął natychmiast charakter tego zgromadzenia narodowego, napróżno usiłował w kilka dni po rozpoczęciu jego posiedzeń 15 maja, gwałto­wnie zaprzeczyć jego istnieniu, rozwiązać takowe, rozbić na cząstki składowe organizm, z którego groźnie poglądał ku niemu reakcyjny duch narodu. Jak wiadomo, jedynym rozultatem 15 maja było usu­nięcie Blanqui’ego i jego towarzyszy, prawdziwych wodzów partyi politycznej z publicznej areny, na cały czas trwania rozpatrywanego przez nas okresu.  Po mieszczańskiej monarchii Ludwika Filipa nastąpić mogła tylko mieszczańska rzeczpospolita, t. j. jeżeli w imieniu króla panowała ograniczona cząstka burżuazyi, w imieniu narodu panować musiała cała burżuazyja. Żądania proletaryjatu paryskiego przedstawiono jako utopijne mrzonki, z któremi skończyć należy. Na to oświadczenie konstytującego zebrania narodowego, odpowiedział proletaryjat paryski powstaniem czerwcowem, najkolosalniejszem zdarzeniem w historyi europejskich wojen domowych. Rzeczpospolita mieszczańska zwycię­żyła. Po jej stronie stała arystokracyja finansowa, przemysłowa burżuazyja, stan średni, drobne mieszczaństwo, armija, Lumpenproletariat, zorganizowany jako gwardyja ruchoma, potęgi umysłowe, kle­chy i włościanie. Po stronie paryskiego proletaryjatu nie było ni­kogo. Stał on odosobniony. Przeszło 3,000 powstańców zamordowano po zwycięstwie, 15,000 było deportowanych bez wyroku. Po tej porażce proletaryjat ustępuje w głąb rewolucyjnej areny. Każdym ra­zem, gdy ruch się wzmacnia, usiłuje on wysunąć się naprzód, ale z coraz słabszem natężeniem sił i osiągając za każdym razem mniej­sze rezultaty. Jak tylko która z wyżej położonych klas społecznych buntować się poczyna, łączy się z nią i podziela w ten sposób wszelkie porażki, spotykające kolejno różne partyje. Wodzowie jego, odznaczający się na zgromadzeniach i w prasie, padają po kolei ofiarą sadów, a coraz bardziej dwuznaczne osobistości stają na czele proletaryjatu. Rzuca się on po części na doktrynerskie eksperymenta, banki zamienne i asocyjacyje robotni­cze, zrzekając się stopniowo przewrotu starego świa­ta, przewrotu, który uskutecznić zamierzał zapomocą własnych potężnych a radykalnych środków i usiłuje oswobodzić się za plecami społeczeństwa prywatną drogą, nie wychodząc poza ciasne granice jakie mu warunki bytu zakreśliły, — nic więc dziwnego, że wreszcie upada w walce. Zdaje się on nie odnajdywać w samym sobie rewolucyjnej wielkości, ani módz wydobyć nowej energii z nowych związków, dopóki wszystkie klasy, z któremi walczył w czerwcu, nie legną trupem obok niego. Ale ulega on przynajmniej z honorami w wielkiej historycznej walce, nietylko Francyja, lecz cała Europa drży przed czerwcowem trzęsieniem ziemi, podczas kiedy następujące za tem rozgromy klas wyższych tak mało kosztowały wysiłku, że potrzeba było bezczelnej prze­sady ze strony zwyciężającej partyi, aby mogły wogóle uchodzić za wypadki historyczne i staja się tem sromotniejszemi, im dalej partyja zwyciężona stoi od proletaryjatu.  Porażka czerwcowych