Kapitał. Tom 1 - Karol Marks - ebook

Kapitał. Tom 1 ebook

Karol Marks

0,0

Opis

"Kapitał" to dzieło Karola Marksa, niemieckiego filozofa pochodzenia żydowskiego, twórcy socjalizmu naukowego.
Jeśli interesujesz się ekonomią i chcesz poznać podstawy marksistowskiej teorii ekonomicznej, powinieneś sięgnąć po "Kapitał, tom I" autorstwa Karola Marksa. W tej pracy Marks analizuje kapitalistyczną produkcję i ekonomię, pokazując, jak działa system ekonomiczny oparty na wyzysku pracy. Autor opisuje procesy produkcji i wymiany w ramach kapitalistycznej gospodarki, analizuje teorię wartości i pracy oraz pokazuje, jakie są konsekwencje ekonomiczne i społeczne tego systemu. Ta książka to kluczowy tekst dla tych, którzy chcą zrozumieć marksistowską teorię ekonomiczną oraz marksistowskie postrzeganie konsekwencji społecznych kapitalizmu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 952

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol Marks

KAPITAŁ. TOM I

KRYTYKA EKONOMII POLITYCZNEJ

Wydawnictwo Avia Artis

2024

ISBN: 978-83-8226-965-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Przedmowa do wydania pierwszego

 Dzieło, którego tom pierwszy oddaję w ręce publiczności, jest dalszym ciągiem mej pracy, ogłoszonej w r. 1859 p. t. „Zur Kritik der politischen Oekonomie“. Powodem tak długiej przerwy między początkiem a dalszym cięgiem była wieloletnia choroba, która ustawicznie przerywała mą pracę.

 Zawartość owej wcześniejszej pracy została streszczona w pierwszym rozdziale tego tomu. Stało się tak nietylko ze względu na ciągłość i pełnię, ale i dla ulepszenia wykładu. O ile tylko pozwalały na to względy rzeczowe, rozwinąłem tu szerzej różne punkty, dawniej zaledwie zaznaczone, podczas gdy, naodwrót, wiele z tego, co tam było obszernie rozwinięte, tu jest tylko zaznaczone. Działy, dotyczące historji teorji wartości i pieniądza, odpadły, rzecz prosta, całkowicie. Jednak czytelnik pracy poprzedniej znajdzie w przypisach do pierwszego rozdziału nowe źródła do historji tej teorji.  Początek jest zawsze trudny, — stosuje się to do każdej nauki. To też zrozumienie pierwszego rozdziału, a zwłaszcza części, zawierającej analizę towaru, nastręczy najwięcej trudności. To też spopularyzowałem w miarę możności to, co dotyczy bliższej analizy istoty wartości i wielkości wartości. Forma wartości, której wykończoną, postacią jest forma pieniężna, jest zgoła beztreściwa i prosta. Mimo to jednak umysł ludzki więcej niż przez dwa tysiące lat daremnie usiłował ją zgłębić, gdy tymczasem analiza innych form, znacznie bogatszych w treść i bardziej złożonych, powiodła się przynajmniej w przybliżeniu. Dlaczego? Oto ponieważ łatwiej jest zbadać rozwinięty organizm niż oddzielną komórkę w tym organizmie. Pozatem zaś przy badaniu form ekonomicznych na nic się nie zda ani mikroskop ani odczynniki chemiczne. Jedno i drugie musi zastąpić siła abstrakcji. Jednak w społeczeństwie burżuazyjnem towarowa forma wytworu pracy lub forma wartościowa towaru jest formą komórki ekonomicznej. Profanowi analiza jej wyda się jakiemś gubieniem się w drobiazgach. W istocie chodzi tu o drobiazgi, lecz chyba tylko w tym sensie, w jakim z drobiazgami ma do czynienia anatomja mikrologiczna.  Z wyjątkiem więc ustępu, dotyczącego formy wartości, książki tej nie można będzie oskarżać o niezrozumiałość. Naturalnie, mam tu na myśli tylko czytelników, którzy chcą się czegoś nowego nauczyć, a więc chcą też sami myśleć.  Fizyk bada procesy przyrody bądź tam, gdzie uwydatniają się najwyraźniej i najmniej zmącone są zakłócającemi je wpływami, bądź też, w miarę możności, dokonywa doświadczeń w warunkach, zapewniających niezakłócony przebieg procesu. Przedmiotem mych badań w tem dziele jest kapitalistyczny sposób produkcji i odpowiadające mu stosunki produkcji i wymiany. Klasyczną siedzibą kapitalizmu jest dotąd Anglja. Dlatego stamtąd właśnie biorę przedewszystkiem przykłady, ilustrujące moje wywody teoretyczne. Gdyby jednak czytelnik niemiecki miał po faryzeuszowsku wzruszać ramionami na warunki życia angielskich robotników przemysłowych i rolnych, lub gdyby miał się optymistycznie pocieszać, że stosunki w Niemczech są jeszcze dalekie od tak złego stanu rzeczy, to musiałbym mu zawołać: De te fabula narratur! [o tobie bajka mówi!].  Chodzi tu w istocie nie o wyższy lub niższy stopień rozwoju przeciwieństw społecznych, wypływających z praw przyrodzonych produkcji kapitalistycznej. Chodzi tu o same te prawa, o tendencje, działające i torujące sobie drogę z żelazną koniecznością. Kraj, bardziej rozwinięty pod względem przemysłowym, wskazuje tylko mniej rozwiniętemu obraz jego własnej przyszłości.  Ale pomińmy to. Tam, gdzie produkcja kapitalistyczna zdobyła już u nas zupełne prawo obywatelstwa, np. w fabrykach właściwych, stosunki są znacznie gorsze niż w Anglji, gdyż brak przeciwwagi ustaw fabrycznych. We wszystkich pozostałych dziedzinach nęka nas, narówni z całym pozostałym kontynentem zachodnio-europejskim, nietylko rozwój produkcji kapitalistycznej lecz i jej niedorozwój. Obok bolączek nowoczesnych gnębi nas cały szereg bolączek odziedziczonych, wypływających z przedłużającej się wegetacji starodawnych, przeżytych sposobów produkcji wraz z całym orszakiem towarzyszących im niewczesnych stosunków społecznych i politycznych. Cierpimy nie tylko od żywych, lecz i od umarłych. Le mort saisit le vif! — [umarły chwyta żywego!].  Statystyka społeczna w Niemczech i w całej pozostałej kontynentalnej Europie Zachodniej jest wprost nędzna w porównaniu z angielską. Mimo to jednak odchyla ona zasłonę właśnie dostatecznie na to, żeby można było dostrzec poza nią głowę Meduzy. Przerazilibyśmy się własnych stosunków, gdyby nasze rządy i parlamenty wyznaczały perjodycznie, jak w Anglji, komisje do badania stosunków gospodarczych, gdyby komisje te uzbrojone były w takie same jak w Anglji pełnomocnictwa w celu ustalenia prawdy, gdyby się udało znaleźć dla tej pracy ludzi tak samo kompetentnych, bezstronnych i bezwzględnych, jak angielscy inspektorowie fabryczni, angielscy lekarze, składający sprawozdania o stanie „Public Health“ [zdrowia publicznego], angielscy komisarze, badający wyzysk pracy kobiet i dzieci, stosunki mieszkaniowe, sposób odżywiania się i t. d. Perseusz osłaniał głowę czapką z chmur, żeby ścigać potwory. My zaś naciskamy tę czapkę na oczy i uszy, żeby móc zaprzeczać istnieniu potworów.  Nie trzeba się co do tego łudzić. Podobnie, jak amerykańska wojna o niepodległość w wieku 18 uderzyła w dzwon alarmowy dla europejskiej klasy średniej, tak samo amerykańska wojna domowa w wieku 19 uderzyła w dzwon dla europejskiej klasy robotniczej. W Anglji ten proces przewrotu jest niemal namacalny. Na pewnym punkcie rozwoju musi on przerzucić się i na kontynent. Będzie się on tam rozwijał w formach brutalniejszych lub łagodniejszych, zależnie od stopnia rozwoju samej klasy robotniczej. A więc, pomijając wyższe pobudki, najgłębszy interes własny klas dzisiaj panujących nakazuje im usunięcie wszelkich, przeszkód, tamujących rozwój klasy robotniczej, o ile podlegają one kontroli prawa. Dlatego właśnie, między imnemi, udzieliłem w tym tomie tak wiele miejsca dziejom, treści i wynikom angielskiego ustawodawstwa fabrycznego. Każdy naród powinien i może uczyć się od innego. Nawet gdy jakieś społeczeństwo wpadnie na trop prawa przyrodzonego, rządzącego jego rozwojem — a wykrycie ekonomicznych praw rozwojowych społeczeństwa nowożytnego jest właśnie ostatecznym celem niniejszego dzieła, — nawet wówczas nie może ono ani przeskoczyć przez naturalne fazy swego rozwoju ani usunąć ich dekretami. Może ono jednak skrócić i złagodzić męki porodowe.  Jeszcze słowo dla uniknięcia możliwych nieporozumień. Bynajmniej nie w różowem świetle maluję postaci kapitalisty i właściciela ziemskiego. Ale o osoby chodzi tu tylko o tyle, o ile są one uosobieniem kategoryj ekonomicznych, przedstawicielami określonych stosunków i interesów klasowych. Ponieważ z mego punktu widzenia rozwój ekonomicznego układu społeczeństwa jest procesem przyrodniczym, więc mniej niż ktokolwiek inny mogę obarczać jednostkę odpowiedzialnością za stosunki, których sama, społecznie biorąc, pozostaje wytworem, choćby je subjektywnie przerastała.  W dziedzinie ekonomji politycznej wolne badania naukowe natrafiają nietylko na tego samego wroga, co w innych dziedzinach. Swoista natura materjału, jakim zajmuje się ta nauka, uzbraja przeciw niej najgwałtowniejsze, najbardziej małostkowe i najnikczemniejsze namiętności serca ludzkiego, a mianowicie furje interesu osobistego. Tak np. wysoki kościół anglikański łatwiej wybaczy napaść na 38 z pośród 39 artykułów swej wiary, niż na 1/ 39 część swych dochodów pieniężnych. Dzisiaj nawet ateizm jest uważany za culpa levis [winę lekką] w porównaniu z krytyką tradycyjnych stosunków własności. A jednak istnieje tu niezaprzeczony postęp. Wskażę np. na księgę błękitną, ogłoszoną w ostatnich tygodniach: „Correspondence with Her Majesty’s Missions Abroad, regarding Industrial Questions and Trades-Unioms“. Przedstawiciele korony angielskiej zagranicą wyrażają tu w dobitnych słowach tę myśl, że w Niemczech, we Francji, słowem we wszystkich kulturalnych państwach lądu europejskiego, przekształcenie istniejących stosunków między kapitałem a pracą jest tak samo widoczne i tak samo nieuniknione, jak w Anglji. Jednocześnie po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego pan Wade, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, oświadcza na zgromadzeniach publicznych: po zniesieniu niewolnictwa staje na porządku dziennym sprawa przekształcenia stosunków własności kapitału i ziemi! Są to znamiona czasu, których nie da się zakryć purpurowym płaszczem ani czarną sutanną. Nie oznaczają one, że już jutro nadejdzie dzień cudów. Wskazują one, iż nawet w łonie klas posiadających świta już świadomość, że społeczeństwo dzisiejsze nie jest niezmiennym kryształem, lecz organizmem, zdolnym do przekształcania się i wciąż znajdującym się w procesie przekształcania.  Drugi tom niniejszego dzieła będzie traktował o procesie krążenia kapitału (Księga 2) i o całokształcie procesu kapitalistycznego (Księga 3), a tom trzeci i ostatni (Księga 4) o dziejach teorji.  Chętnie powitam każdy sąd krytyki naukowej. Wobec zaś przesądów tak zwanej opinji publicznej, której nigdy nie czyniłem ustępstw, hasłem mojem pozostają nadal słowa wielkiego Florentyńczyka:

Segui il tuo curso, e lascia dir le genti! [Idź swoją drogą, a niech ludzie mówią, co chcą!].

Karol Marks. 

 Londyn, 25 lipca r. 1867.

Posłowie do drugiego wydania

 Czytelnikom pierwszego wydania winien jestem przedewszystkiem wyjaśnienia co do zmian, wprowadzonych do drugiego wydania. Bardziej przejrzysty układ książki bije w oczy. Przypisy dodatkowe są wszędzie zaznaczone, jako przypisy do drugiego wydania. Co do samego tekstu najważniejsze jest:

 W 1 ustępie I-go rozdziału wyprowadzenie wartości z analizy równań, w których wyraża się każda wartość wymienna, zostało dokonane z większą ścisłością naukową, podobnie jak i związek między istotą wartości a określeniem jej wielkości przez społecznie niezbędny czas pracy, zaznaczony tylko w pierwszem wydaniu, został tu szczegółowo wyłożony. Ustęp 3 rozdziału I-go (forma wartości) został całkowicie przerobiony, co było już podyktowane przez sam fakt podwójnego wykładu w pierwszem wydaniu. Zaznaczam mimochodem, że do tego podwójnego wykładu namówił mnie mój przyjaciel, Dr. L. Kugelman, w Hanowerze. Byłem u niego w gościnie wiosną r. 1867, gdy nadeszły pierwsze próbne odbitki z Hamburga, i przekonał mnie on, że dla ogromnej większości czytelników konieczna jest uzupełniająca, bardziej dydaktyczna analiza, formy wartości. Ostatni ustęp pierwszego rozdziału: „Fetyszyzm towaru i t. d.“ został w przeważnej części zmieniony. Rozdział III, ust. 1 (miernik wartości) został starannie przejrzany, gdyż ustęp ten w pierwszem wydaniu został potraktowany pobieżnie wskutek powołania się na analizę, dokonaną już w pracy: „Zur Kritik der politischen Ookonomie. Berlin 1859“. Rozdział VII, zwłaszcza w części 2, jest gruntownie przerobiony.  Byłoby bezużyteczne zatrzymywać się szczegółowo nad drobnemi zmianami w tekście, często tylko stylistycznemi. Rozsiane są one w całej książce. Jednak przy rewizji przekładu francuskiego, ukazującego się w Paryżu, znajduję teraz, że wiele części oryginału niemieckiego wymagałoby tu głębiej sięgającego przerobienia, ówdzie — większych poprawek stylistycznych, albo wreszcie staranniejszego usunięcia przypadkowych przeoczeń. Zbrakło na to czasu, gdyż dopiero na jesieni roku 1871, wśród innych pilnych prac otrzymałem wiadomość, że książka jest wyczerpana i że druk nowego wydania powinien się rozpocząć już w styczniu r. 1872.  Zrozumienie, z jakiem „Kapitał“ szybko spotkał się w szerokich kołach niemieckiej klasy robotniczej, — jest najlepszą nagrodą za moją pracę. Niejaki pan Mayer, fabrykant wiedeński, stojący na stanowisku ekonomji burżuazyjnej, wykazał doskonale w swej broszurce, ogłoszonej w czasie wojny niemiecko-francuskiej, że wybitny zmysł teoretyczny, uchodzący za dziedzictwo niemieckie, zanikł całkowicie śród tak zwanych wykształconych klas w Niemczech, a zato rozkwita na nowo śród niemieckiej klasy robotniczej.  Ekonomja polityczna była dotychczas w Niemczech nauką cudzoziemską. Gustaw von Guelich w swem dziele p. t. „Geschichtliche Darstellung des Handels, der Gewerbe u. s. w.“, zwłaszcza w dwóch pierwszych tomach, wydanych w roku 1830, wyłuszczył już przeważnie okoliczności historyczne, które powstrzymały u nas rozwój kapitalistycznego sposobu produkcji, a wskutek tego opóźniły i budowę nowoczesnego społeczeństwa burżuazyjnego. Brakło więc życiowej podstawy ekonomji politycznej. Importowano ją w postaci gotowego towaru z Anglji i z Francji. Jej niemieccy profesorowie pozostali uczniami. Teoretyczny wyraz obcej rzeczywistości przekształcił się w ich ręku w zbiór dogmatów, tłumaczonych przez nich w sensie otaczającego ich świata drobnomieszczańskiego, a więc tłumaczonych opacznie. Nie dające się całkiem zagłuszyć poczucie bezsilności naukowej i niemiłą świadomość, że trzeba być tylko bakałarzem w obcej faktycznie dziedzinie, usiłowano zamaskować blichtrem uczoności historyczno-literackiej lub domieszkami obcych materjałów, zapożyczonych z tak zwanych nauk kameralnych, tego bigosu różnych wiadomości, przez które, jak przez ogień czyśćcowy, musi przejść każdy obiecujący kandydat na biurokratę niemieckiego.  Poczynając od roku 1848, produkcja kapitalistyczna rozwinęła się w Niemczech szybko, a dziś przechodzi już nawet okres spekulacyjnego rozkwitu. Ale los wciąż nie był łaskawy dla naszych fachowych ekonomistów. Dopóki mogli oni zajmować się ekonomją polityczną bezstronnie, póty w rzeczywistości niemieckiej brakło nowoczesnych stosunków ekonomicznych. Skoro zaś stosunki te powołane zostały do życia, stało się to w takich warunkach, które nie pozwalają już na bezstronne studjowanie tych stosunków w obrębie widnokręgu burżuazyjnego. O ile ekonomja polityczna jest burżuazyjna, czyli rozpatruje ustrój kapitalistyczny nie jako historycznie przejściowy stopień rozwojowy, lecz, przeciwnie, jako absolutną i ostateczną postać produkcji społecznej, to może pozostać nauką tylko tak długo, dopóki walka klasowa pozostaje w stanie utajonym lub ujawnia się tylko w odosobnionych zjawiskach.  Weźmy Anglję. Jej ekonomja polityczna klasyczna przypada na okres nierozwiniętych walk klasowych. Jej ostatni wielki przedstawiciel, Ricardo, bierze już wreszcie świadomie za punkt wyjścia swych badań przeciwieństwo interesów klasowych, przeciwieństwo między płacą roboczą a zyskiem, między zyskiem a rentą gruntową, ujmując naiwnie to przeciwieństwo jako przyrodzone prawo społeczne. Ale wraz z tem burżuazyjna nauka dotarła w dziedzinie ekonomji do swych nieprzekraczalnych granic. Jeszcze za życia Ricarda i w przeciwieństwie do niego wystąpiła przeciw niej krytyka w osobie Sismondi’ego.  Okres następny, od r. 1820 do r. 1830, wyróżnia się w Anglji ożywieniem ruchu naukowego w dziedzinie ekonomji politycznej. Był to okres zarówno rozpowszechnienia i wulgaryzacji teorji ricardowskiej, jak jej walki ze starą szkolą. Odbywały się świetne turnieje. Wszystko, co zostało wówczas dokonane, jest mało znane na kontynencie europejskim, gdyż polemika była przeważnie rozproszona w artykułach czasopism, rozprawach okolicznościowych i pamfletach. Bezstronny charakter tej polemiki tłumaczy się ówczesnemi stosunkami — choć w niektórych wypadkach teorja ricardowska już nawet wówczas była używana jako oręż zaczepny przeciw gospodarce burżuazyjnej. Z jednej strony przemysł wielki wychodził dopiero z okresu dziecięcego, czego dowodem jest choćby to, że dopiero wraz z kryzysem z r. 1825 rozpoczyna on cykl perjodyczny swego nowoczesnego żywota. Z drugiej strony walka klasowa pomiędzy kapitałem i pracą, była jeszcze zepchnięta na plan dalszy: w polityce, — przez rozdźwięk między rządami i feodałami, skupionymi wokół Świętego Przymierza, a masami ludowemi, prowadzonemi przez burżuazję, w ekonomice zaś — przez swary między kapitałem przemysłowym a arystokratyczną własnością ziemską. Spór ten we Francji krył się za przeciwieństwem między drobną a wielką własnością ziemską, w Anglji zaś wybuchł jawnie od chwili wprowadzenia ustaw zbożowych. Angielska literatura ekonomiczna z tego okresu przypomina górny i chmurny okres ekonomji politycznej we Francji po śmierci D-ra Quesnay’a, ale tylko tak, jak babie lato przypomina wiosnę. W roku 1830 nastąpił kryzys, rozstrzygający raz na zawsze.  Burżuazja zdobyła władzę polityczną we Francji i w Anglji. Od tej chwili walka klasowa zaczęła przybierać w praktyce i w teorji coraz wyrazistsze, coraz groźniejsze formy. Wybiła godzina śmierci naukowej ekonomji burżuazyjnej. Chodziło teraz nie o to, czy to lub owo twierdzenie jest prawdziwe, lecz czy jest pożyteczne czy szkodliwe dla kapitału, dogodne czy niedogodne, czy jest prawomyślne czy też nie pod względem policyjnym. Miejsce bezinteresownego badania zajęły bójki płatnych pismaków, miejsce bezstronnej analizy naukowej zajęło nieczyste sumienie i zła wola apologetów. A przecież nawet pretensjonalne rozprawki, ciskane w świat przez Anti-Cornlawleague [Liga zwalczania ceł zbożowych] z fabrykantami Cobdenem i Brightem na czele, posiadały pewne znaczenie jeśli nie naukowe, to przynajmniej historyczne, dzięki swej polemice z arystokratyczną własnością ziemską. Ustawodawstwo wolnohandlowe, datujące od czasów Sir Roberta Peela, pozbawiło wulgarną ekonomję nawet tego ostatniego żądła.  Rewolucja kontynentalna z lat 1848-9 odbiła się również i na Anglji. Ludzie, mający jeszcze ambicje naukowe i pragnący być czemś więcej niźli zwykłymi sofistami i sykofantami [pochlebcami] klas panujących, usiłowali uzgodnić ekonomję polityczną z niedającemi się już dłużej ignorować żądaniami proletarjatu. Stąd bezduszny synkretyzm [poszukiwanie złotego środka między przeciwstawnemi poglądami], najlepiej reprezentowany przez Johna Stuarta Milla. Jest to ogłoszenie upadłości ekonomji „burżuazyjnej“, co po mistrzowsku oświetlił już wielki uczony rosyjski, N. Czernyszewski, w swem dziele „Zarysy ekonomji politycznej według Milla“.  A więc w Niemczech kapitalistyczny tryb produkcji dojrzał w okresie, gdy jego charakter antagonistyczny [oparty na sprzecznościach] ujawnił się już we Francji i w Anglji w rozgłośnych walkach historycznych, przyczem proletarjat niemiecki posiadał już znacznie wyraźniejszą teoretyczną, świadomość klasową, niż burżuazja niemiecka. W chwili więc, gdy zdawało się, że burżuazyjna nauka ekonomji politycznej staje się w Niemczech możliwa, stała się ona znów niemożliwością.  W tych warunkach jej rzecznicy podzielili się na dwa obozy. Jedni, ludzie mądrzy, obrotni, praktyczni, skupili się pod sztandarem Bastiata, najpłytszego, a przeto najwłaściwszego przedstawiciela wulgarno-ekonomicznej apologetyki. Inni, pyszniący się swą profesorską godnością, usiłowali na wzór J. S. Milla godzić ze sobą to, co się w żaden sposób pogodzić nie da. Podobnie, jak w okresie klasycznym, tak i w epoce upadku ekonomji burżuazyjnej, Niemcy pozostali tylko uczniami, tylko wielbicielami i naśladowcami, tylko komiwojażerami wielkiego przedsiębiorstwa zagranicznego.  Swoisty rozwój historyczny społeczeństwa niemieckiego uniemożliwił przeto wszelką pracę oryginalną w dziedzinie ekonomji „burżuazyjnej“, lecz nie uniemożliwił jej — krytyki. O ile krytyka taka wogóle reprezentuje pewną klasę, to może reprezentować tylko tę klasę, której misją dziejową jest obalenie kapitalistycznego trybu produkcji i ostateczne zniesienie klas, — a mianowicie proletarjat.  Uczeni i nieuczeni rzecznicy burżuazji niemieckiej usiłowali z początku zabić „Kapitał“ milczeniem, jak to im się udało z niemi wcześniejszemi pracami. Gdy zaś taktyka taka przestała już odpowiadać stosunkom czasu, zaczęli pod pozorem krytykowania mej książki pisać porady „ku uspokojeniu świadomości burżuazyjnej“, lecz w prasie robotniczej — obacz np. artykuły Józefa Dietzgena w „Volksstaat“ — spotkali się z lepszymi od siebie szermierzami, którym dotąd pozostali dłużni odpowiedzi.  Wyborny rosyjski przekład „Kapitału“ ukazał się w Petersburgu na wiosnę roku 1872. Nakład 3,000 egzemplarzy jest już dzisiaj prawie wyczerpany. N. Sieber, profesor ekonomji politycznej w uniwersytecie kijowskim, już w roku 1871 w swej książce p. t. „Tieorja cennosti i kapitała D. Rikardo“ [Teorja wartości i kapitału D. Ricarda] dowiódł, że moja teorja wartości pieniądza i kapitału w swych rysach zasadniczych jest niezbędnem dalszem rozwinięciem nauki Smitha i Ricarda. Czytelnika zachodnio-europejskiego przy czytaniu tej cennej książki uderza konsekwentne przestrzeganie ściśle teoretycznego punktu widzenia.  Metoda, zastosowana w „Kapitale“, nie została dostatecznie zrozumiana, o czem świadczą już choćby jej różne i wzajemnie przeczące sobie pojmowania.  Tak naprzykład paryska „Revue Positiviste“ zarzuca mi z jednej strony, że ekonomję polityczną traktuję metafizycznie, z drugiej zaś strony — niech ktoś zgadnie!, że poprzestaję tylko na krytycznym rozbiorze tego, co jest dane, zamiast sporządzać receptę (Comtowską?!) dla kuchni przyszłości. Profesor Sieber odpowiada na zarzut metafizyki, jak następuje: „O ile chodzi o właściwą teorję, to metoda marksowska jest dedukcyjną metodą całej szkoły angielskiej, przyczem i wady i zalety tej metody są wspólne najlepszym teoretykom ekonomji“. Pan M. Block — „Les théoriciens du socialisme en Allemagne. Extrait du Journal des Economistes, juillet et août 1872“ — odkrywa, że stosowana przeze mnie metoda jest metodą analityczną i mówi m. in.: „Par cet ouvrage M. Marx se classe parmi les esprits analitiques les plus éminents [„Dzięki temu dziełu p. Marks staje w rzędzie najznakomitszych myślicieli i analityków“]. Rozumie się, że sprawozdawcy niemieccy krzyczą o sofistyce heglowskiej. Petersburski „Wiestnik Jewropy“ w artykule, zajmującym się wyłącznie metodą „Kapitału“ (zeszyt majowy 1872, str. 427—36), znajduje, że moja metoda, badania jest ściśle realistyczna, lecz, na nieszczęście, metoda wykładu jest niemiecko-dialektyczna. Czytamy tam: „Na pozór, sądząc z zewnętrznej formy wykładu, Marks jest wielkim idealistą-filozofem, i to w „niemieckiem“, to jest złem znaczeniu tego wyrazu. W rzeczywistości zaś jest on realistą w nieskończenie wyższym stopniu, niż wszyscy jego poprzednicy na niwie krytyki ekonomicznej... W żadnym zaś razie nie można go uważać za idealistę“. Nie mogę autorowi odpowiedzieć lepiej, jak przytaczając kilka wyjątków z jego własnej krytyki, co w dodatku może zainteresować niejednego z moich czytelników, dla których rosyjski oryginał jest niedostępny.  Po przytoczeniu cytaty z mej przedmowy do „Zur Kritik der Politischen Oekonomie“, Berlin 1859, gdzie rozwinąłem materjalistyczne podstawy swej metody, autor pisze dalej, co następuje:  „Dla Marksa ważne jest tylko jedno: odkryć prawo, rządzące badanemi przez niego zjawiskami. Przytem ważne jest dla niego nietylko prawo, rządzące niemi póty, póki mają one pewnę określoną postać i póki pozostają w takim stosunku wzajemnym jaki można stwierdzić w danym czasie. Ważne jest dla niego ponadto prawo ich zmienności, ich rozwoju, t. j. przejścia z jednej postaci w drugą, z jednego układu stosunków wzajemnych w drugi. Skoro odkrył on to prawo, zaczyna bardziej szczegółowo rozpatrywać następstwa, w których prawo to przejawia się w życiu społecznem... Zgodnie z tem Marks troszczy się tylko o jedno: żeby w drodze ścisłego badania naukowego dowieść konieczności określonego układu stosunków społecznych i żeby w sposób możliwie bezsprzeczny skonstatować fakty, będące dla niego punktem wyjścia i podstawą. W tym zaś celu wystarcza mu najzupełniej, jeżeli, dowiódłszy konieczności ustroju istniejącego, dowiódł też konieczności innego ustroju, do którego przejście musi być bezwzględnie dokonane, niezależnie od tego, czy ludzie w to wierzą lub nie wierzą, czy są tego świadomi lub nieświadomi. Marks rozpatruje ruch społeczny, jako proces przyrody, którym rządzą prawa, nietylko niezależne od woli, świadomości i zamiarów człowieka, lecz raczej, odwrotnie, określające jego wolę, świadomość i zamiary... Jeżeli świadomy pierwiastek w historji kultury gra taką podrzędną rolę, to jest rzeczą zrozumiałą, że podstawą krytyki, mającej za przedmiot samą kulturę, najmniej może być jakakolwiek forma lub jakikolwiek rezultat świadomości. Znaczy to, że jej punktem wyjścia może być nie idea, lecz tylko zjawisko zewnętrzne. Krytyka poprzestanie na porównaniu, zestawieniu i konfrontacji faktu nie z ideą, lecz z innym faktem. Ważne jest dla niej tylko, żeby oba te fakty były możliwie najściślej zbadane i żeby wyobrażały istotnie wobec siebie różne stopnie rozwoju, a oprócz tego ważne jest, żeby równie ściśle zbadane były porządek, kolejność i związek, w jakich przejawiają się te stopnie rozwoju... Niejednemu czytelnikowi może przyjść na myśl i takie pytanie:...przecież ogólne zasady życia ekonomicznego są takie same, niezależnie od tego, czy stosują się do teraźniejszości czy do przeszłości. Ale tego właśnie Marks nie uznaje. Takich praw oderwanych według niego wcale niema. Według niego, przeciwnie, każdy okres dziejowy ma swe własne prawa... Gdy tylko życie przeżyło dany okres rozwoju, wyszło z danego stadjum a weszło w inne, to zaczyna się rządzić innemi już prawami. Słowem, życie ekonomiczne ukazuje nam zjawisko, zupełnie analogiczne do historji rozwoju, którą obserwujemy w innych dziedzinach biologji... Dawni ekonomiści zapoznawali naturę praw ekonomicznych, porównywując je z prawami fizyki i chemji... Głębsza analiza zjawisk dowiodła, że organizmy społeczne różnią się od siebie nie mniej głęboko niż organizmy roślinne i zwierzęce... Wskutek odmiennej budowy tych organizmów, różnorodności ich organów, odmienności warunków, w jakich organy te muszą funkcjonować i t. d., jedno i to samo zjawisko na różnych stopniach rozwoju może podlegać zupełnie różnym prawom. Marks naprzykład zaprzecza, jakoby prawo przyrostu ludności było takie samo wszędzie i zawsze, dla wszystkich czasów i wszystkich miejsc. Przeciwnie, twierdzi on, że każdy stopień rozwoju ma własne prawo zaludnienia... W zależności od różnego rozwoju sił wytwórczych zmieniają się stosunki i rządzące niemi prawa. W ten sposób, stawiając przed sobą cel, — zbadanie i wyjaśnienie kapitalistycznego ustroju gospodarczego, Marks sformułował tylko ściśle naukowo cel, który musi sobie postawić każde dokładne badanie życia ekonomicznego... Wartość naukowa takich badań polega na wyjaśnieniu tych poszczególnych praw, którym podlegają powstanie, istnienie, rozwój, śmierć danego organizmu społecznego i zastąpienie go przez inny, wyższy. I tę wartość książka Marksa posiada rzeczywiście“.  Lecz przedstawiając tak trafnie to, co nazywa moją rzeczywistą metodą, a tak życzliwie — osobiste stosowanie jej przeze mnie, cóż autor przedstawił innego, aniżeli moją metodę dialektyczną?  Oczywiście metoda wykładu musi różnić się formalnie od metody badania. Badanie musi owładnąć szczegółowo materjałem, musi zanalizować jego różne formy rozwojowe i wyśledzić ich więź wewnętrzną. Dopiero po dokonaniu tej pracy może być właściwie przedstawiony rzeczywisty ruch. Gdy się to uda i gdy życie materjału odbija się idealnie, to może wydawać się, że ma się do czynienia z jakąś konstrukcją a priori [powziętą zgóry].  Moja metoda dialektyczna jest nietylko w założeniu różna od Heglowskiej, lecz jest jej wprost przeciwstawna. Według Hegla proces myślenia, który on nawet przekształca w podmiot samodzielny pod nazwą idei, jest demjurgiem [twórcą] rzeczywistości, stanowiącej tylko jego zewnętrzny przejaw. Według mnie zaś, przeciwnie, idea nie jest niczem innem, niż materją, odbitą i przetworzoną w głowie ludzkiej.  Mistyfikującą stronę dialektyki heglowskiej krytykowałem już prawie przed 30 laty, w czasie, gdy była ona jeszcze bardzo modną. Lecz właśnie wówczas, gdy opracowywałem pierwszy tom mego „Kapitału“, aroganckie, pretensjonalne i mierne pokolenie epigonów, nadające dzisiaj ton w wykształconych Niemczech, upodobało sobie w traktowaniu Hegla tak samo, jak zacny Mojżesz Mendelsohn za czasów Lessinga traktował Spinozę, a mianowicie jak „zdechłego psa“. Wobec tego jawnie uznałem się za ucznia tego wielkiego myśliciela, a w rozdziale, traktującym o teorji wartości, kokietowałem nawet tu i owdzie właściwym mu sposobem wyrażania się. Mistyfikacja, jakiej dialektyka uległa w rękach Hegla, bynajmniej nie zmienia tego faktu, że on właśnie pierwszy wyczerpująco i świadomie wyłożył jej ogólne formy ruchu. U niego stoi ona na głowie. Trzeba ją postawić na nogi, żeby wyłuskać racjonalne ziarno z mistycznej skorupy.  Dialektyka w swej zmistyfikowanej postaci stała się modą niemiecką, gdyż wydawało się, że będzie mogła uświetnić rzeczywistość. W swej racjonalnej postaci jest ona zgryzotą i postrachem mieszczaństwa i jego doktrynerskich rzeczników, gdyż w swem pozytywnem rozumieniu istniejącej rzeczywistości zawiera zarazem rozumienie jej negacji [zaprzeczenia], jej nieuniknionego zaniku, gdyż każdą formę dokonaną ujmuje w ciągłości ruchu, a więc z jej strony przemijającej, gdyż przed niczem nie chyli czoła i ze swej istoty jest krytyczna i rewolucyjna.  Pełen sprzeczności ruch społeczeństwa kapitalistycznego najsilniej daje się odczuć praktycznemu mieszczuchowi w kolejnych wahaniach perjodycznego cyklu, przez który przebiega przemysł nowoczesny, a którego punktem szczytowym jest kryzys powszechny. Kryzys ten nadciąga znowu, chociaż jeszcze znajduje się w stadjach zaczątkowych, a jego powszechność i natężenie jego działania wbiją dialektykę nawet do łbów szczęśliwców nowego świętego prusko-niemieckiego cesarstwa.

Karol Marks. 

 Londyn, 18 marca 1872 r.

Przedmowa autora do wydania francuskiego

Londyn, 18 marca 1872 r. 
Do obywatela Maurycego La Châtre.

 Drogi obywatelu.  Mogę jedynie przy klasnąć Waszemu zamiarowi, aby wydawać przekład „Kapitału“ perjodycznemi zeszytami. W tej formie dzieło to będzie bardziej dostępne dla klasy robotniczej, a dla mnie wzgląd ten przeważa nad wszelkim innym.  Jest to strona piękna Waszego medalu, ale oto strona odwrotna. Metoda analizy, którą się posługiwałem i która nie była jeszcze stosowana do zagadnień ekonomicznych, utrudnia bardzo czytanie pierwszych rozdziałów. Można się obawiać, że publiczność francuska, zawsze niecierpliwie oczekująca konkluzji i pragnąca poznać związek pomiędzy zasadami ogólnemi a sprawami aktualnemi, które ją roznamiętniają, zrazi się, nie mogąc przebrnąć przez trudności, napotkane na początku.  Jest to brak, któremu nie mogę zaradzić, chyba tylko uprzedzić i przestrzec o tem czytelników, szukających prawdy. W nauce niema dróg bitych, i ci jedynie zdołają wedrzeć się na jej świetlane szczyty, których nie odstraszy trud wspinania się po urwistych ścieżkach.  Przyjmijcie, drogi obywatelu, słowa poważania i przywiązania.

Karol Marks. 

Posłowie autora do wydania francuskiego

 Pan J. Roy podjął się dokonać przekładu jak najbardziej ścisłego, a nawet dosłownego i zadanie swe wykonał skrupulatnie. Ale właśnie jego skrupulatność zmusiła mnie do zmiany redakcji tekstu, w celu udostępnienia go czytelnikowi. Zmiany te, uskuteczniane z dnia na dzień, gdyż książka wychodziła zeszytami, wykonywane były niezawsze z tą samą uwagą i musiały spowodować pewne nierówności stylu.

 Podjęta już praca rewizji doprowadziła mnie do zastosowania jej również do samego tekstu oryginalnego (drugie wydanie niemieckie), do uproszczenia niektórych wywodów, uzupełnienia innych, dołączenia nowych materjałów historycznych i statystycznych, dorzucenia uwag krytycznych i t. d. Jakiekolwiek są więc usterki literackie tego wydania francuskiego, posiada ono obok oryginału swą niezależną watrość naukową, i powinno być uwzględnione nawet przez, czytelników, władających językiem niemieckim.  Załączam poniżej te części posłowia do drugiego wydania niemieckiego, które tyczą rozwoju ekonomji politycznej w Niemczech oraz metody, stosowanej w niniejszem dziele.

Karol Marks. 

 Londyn, 28 kwietnia 1875 r.

Do wydania trzeciego

 Nie dane było Marksowi samemu przygotować do druku to trzecie wydanie. Potężny myśliciel, przed którego wielkością dziś skłaniają się nawet wrogowie, zmarł dnia 14 marca r. 1883.

 Na mnie, który straciłem w nim najlepszego, nieodłącznego przyjaciela od lat czterdziestu, przyjaciela, któremu zawdzięczam więcej niż da się wyrazić słowami, na mnie spadł teraz obowiązek przygotowania do druku zarówno niniejszego trzeciego wydania, jak i pozostawionego w rękopisie tomu drugiego. Jak wykonałem pierwszą część tego obowiązku, z tego muszę tutaj zdać sprawę czytelnikowi.  Marks zamierzał z początku przerobić większą część tekstu tomu pierwszego, wiele zagadnień teoretycznych potraktować wyraziściej, dołączyć nowe, uzupełnić materjał historyczny i statystyczny aż do ostatniej chwili. Choroba oraz dążenie do tego, żeby zakończyć ostateczną redakcję tomu drugiego, sprawiły, że zaniechał tego zamiaru. Zmianie miało ulec tylko to, co najkonieczniejsze, włączone miały być tylko dodatki, zawarte już w wydaniu francuskiem („Le Capital. Par Karl Marx. Paris. Lachâtre 1873“), które ukazało się w międzyczasie.  W puściźnie znalazł się też jeden egzemplarz niemiecki, częściowo przez niego skorygowany i zaopatrzony w odsyłacze do wydania francuskiego, podobnie jak egzemplarz francuski, w którym Marks wyraźnie zaznaczył miejsca, które należy zużytkować. Te zmiany i dodatki z niewielu wyjątkami dotyczą ostatniej części książki, działu p. t. „Proces nagromadzania kapitału“. Tekst dotychczasowy był tu bardziej niż gdzieindziej zbliżony do pierwotnego bruljonu, podczas gdy działy poprzednie zostały gruntowniej przerobione. Styl był tu więc żywszy, bardziej jednolity, lecz i bardziej niedbały, upstrzony anglicyzmami, miejscami niejasny. Bieg wykładu zdradzał tu i owdzie luki, gdyż niektóre ważne momenty były zaledwie zaznaczone.  Co do stylu, to Marks sam poddał gruntownej rewizji niektóre poddziały, a przez to, podobnie jak w częstych ustnych rozmowach, dał mi miarę, jak daleko pójść mi wolno w usuwaniu angielskich wyrażeń technicznych i innych anglicyzmów. Dodatki i uzupełnienia Marks w każdym razie poddałby jeszcze przeróbce i zastąpiłby gładką francuszczyznę swą własną jędrną niemczyzną. Ja musiałem poprzestać na wstawieniu ich do tekstu pierwotnego i możliwie najlepszem powiązaniu z nim.  A więc w tem trzeciem wydaniu nie uległ zmianie ani jeden wyraz, o którym nie wiedziałbym napewno, że zmieniłby go i sam autor. Nie mogło mi ani postać w głowie wprowadzać do „Kapitału“ potoczny żargon, jakim wyrażają się zazwyczaj ekonomiści niemieccy, ów pokraczny język, w którym naprzykład pracodawcą nazywa się ten, kto za pieniądze każe innym dawać sobie ich pracę, a pracobiorcą ten, czyja praca jest mu zabierana wzamian za płacę. Również i w języku francuskim „travail“ używa się w życiu powszedniem w znaczeniu „zatrudnienie“. Lecz Francuzi słusznie uznaliby za warjata ekonomistę, któryby kapitalistę nazwał donneur de travail, a robotnika — receveur de travail.  Tak samo nie pozwoliłem sobie sprowadzić angielskich pieniędzy, miar i wag, używanych przez cały czas w tekście, do ich nowoniemieckich równoważników. Gdy ukazywało się pierwsze wydanie, mieliśmy w Niemczech tyleż rodzajów miar i wag, co dni w roku, a w dodatku jeszcze aż dwojakie marki (marka ogólnopaństwowa miała kurs wówczas tylko w głowie Soetbeera, który wynalazł ją w końcu lat 30-ych), dwojakie guldeny i conajmniej trojakie talary, a pomiędzy niemi jeden, którego jednostką były „nowe dwie trzecie“. W naukach przyrodniczych panował system metryczny, na rynku zaś światowym — angielski system miar i wag. W tych warunkach posługiwanie się angielskiemi jednostkami było zrozumiałe w książce, która niemal wszystkie swoje dane faktyczne musiała czerpać z angielskich stosunków przemysłowych. Wzgląd ostatni rozstrzyga jeszcze i dzisiaj, tembardziej, że odnośne stosunki na rynku światowym bodaj nie uległy zmianie, zwłaszcza zaś w najważniejszych przemysłach żelaznym i bawełnianym — angielskie miary i wagi panują jeszcze dzisiaj niemal wszechwładnie.  Wreszcie jeszcze słowo o niedość zrozumianym Marksa sposobie cytowania. Gdy chodzi o dane i opisy ściśle rzeczowe, np. przy cytowaniu angielskich ksiąg błękitnych, cytaty są, rzecz prosta, tylko zwykłem powołaniem się na źródła. Co innego jednak, gdy cytowane są teoretyczne poglądy innych ekonomistów. Tutaj cytata ma tylko stwierdzić, gdzie, kiedy i przez kogo została po raz pierwszy jasno sformułowana myśl ekonomiczna, wyłoniona w przebiegu rozwoju. Chodzi zaś przytem tylko o to, że odnośny pogląd ekonomiczny ma znaczenie dla historji nauki, że jest mniej lub bardziej trafnem teoretycznem sformułowaniem sytuacji ekonomicznej swego czasu. Nie chodzi natomiast wcale o to, czy pogląd ten z punktu widzenia autora ma jeszcze bezwzględną lub względną wartość, czy też należy już całkowicie do historji. Cytaty te są więc tylko zapożyczonym z historji nauki ekonomicznej, bieżącym komentarzem do tekstu i stwierdzają daty oraz autorów ważniejszych poszczególnych postępów teorji ekonomicznej. A było to bardzo potrzebne w nauce, której historycy wyróżniali się dotąd tylko swą tendencyjną i niemal karjerowiczowską niewiedzą. Łatwo też wobec tego będzie zrozumieć, dlaczego Marks, zgodnie ze swą przedmową do drugiego wydania, tylko wyjątkowo miał sposobność przytaczać ekonomistów niemieckich.  Tom drugi zapewne będzie mógł się ukazać w ciągu roku 1884.

Fryderyk Engels. 

 Londyn, 7 listopada 1883 r.

Do wydania czwartego

 Czwarte wydanie wymagało ode mnie możliwie ostatecznego ustalenia tekstu, jak również i uwag. Jak się z tego zadania wywiązałem, o tem pokrótce poniżej.

 Po ponownem porównaniu wydania francuskiego z własnoręcznemi notatkami Marksa, wprowadziłem do tekstu niemieckiego jeszcze parę dodatków. Znajdują się one na str. 80 (w wydaniu trzeciem str. 88), str. 458—60 (w wyd. 3 str. 509—10), str. 547—551 (w wyd. 3 str. 600), str. 591—593 (w wyd. 3 str. 644) i str. 596 (w wyd. 3 str. 648) w przypisie 79. Poza tem, idąc śladem wydania francuskiego i angielskiego, wprowadziłem do tekstu długi przypis o robotnikach-górnikach (w wydaniu trzeciem str. 509—615, w wyd. czwartem str. 461—467). Pozostałe drobne zmiany są ściśle technicznej natury.  Poza tem wprowadziłem jeszcze kilka objaśniających przypisów dodatkowych, a mianowicie tam, gdzie wydawało mi się, że jest to konieczne ze względu na zmienione okoliczności historyczne. Wszystkie te dodatkowe przypisy zostały ujęte w klamry i opatrzone mojemi inicjałami lub literami „D. H.“.  Wskutek ukazania się w międzyczasie angielskiego wydania okazała się konieczną całkowita rewizja licznych cytat. Najmłodsza córka Marksa, Eleonora, zadała sobie dla tego wydania angielskiego trud porównania wszystkich, przytoczonych miejsc z oryginałami, tak że w znacznej większości wypadków, gdy chodziło o cytaty ze źródeł angielskich, ukazał się tam nie przekład z niemieckiego, lecz angielski tekst oryginalny. Uważałem więc za swój obowiązek uwzględnić ten tekst przy czwartem wydaniu. Ujawniły się przy tem różne drobne niedokładności. Odsyłacze do niewłaściwych stronic, częściowo powstałe przy przepisywaniu bruljonów, częściowo zaś jako wynik błędów drukarskich, nagromadzonych podczas trzech wydań poprzednich. Niewłaściwie użyte cudzysłowy lub wielokropki, co jest nieuniknione przy masowem cytowaniu na podstawie notatek. Tu lub owdzie niezbyt szczęśliwie dobrane słowo w przekładzie. Niektóre miejsca, cytowane ze starych zeszytów paryskich z r. 1843—45, gdy Marks nie znał jeszcze języka angielskiego i czytał ekonomistów angielskich w przekładzie francuskim. Dwukrotny przekład prowadził tu czasem do drobnej zmiany kolorytu, np. w cytatach ze Steuarta, Ure’a i in., podczas gdy teraz można było posługiwać się tekstem angielskim. Takich i podobnych drobnych niedokładności i przeoczeń było więcej. Gdyby jednak ktoś porównał wydanie czwarte z wydaniami poprzedniemi, to przekonałby się, że cała ta mozolna praca nad usunięciem tych usterek nie zmieniła w książce nic choćby najdrobniejszego, co byłoby warte wzmiankowania. Tylko jedna jedyna cytata z Ryszarda Jones’a (4-te wyd., str. 562, przypis 47) nie została odnaleziona. Marks pomylił się prawdopodobnie w tytule książki. Wszystkie pozostałe zachowały swą siłę dowodową lub nawet wzmocniły ją w obecnej dokładniejszej redakcji.  Tu jednak muszę wrócić do pewnej starej historji.  Znany mi jest mianowicie tylko jeden wypadek, gdy podano w wątpliwość prawdziwość przytoczonej przez Marksa cytaty. Ponieważ jednak wypadek ten jest wciąż wyzyskiwany, nawet po śmierci Marksa, przeto nie mogę pominąć go milczeniem.  W berlińskiej „Concordia“, organie niemieckiego związku fabrykantów, ukazał się w dniu 7 marca r. 1872 anonimowy artykuł p. t. „Jak Karol Marks cytuje?“ W artykule tym z wielkim nakładem oburzenia moralnego i w nieparlamentarnych wyrażeniach dowodzono, że cytata z mowy budżetowej Gladstone’a z dnia 16 kwietnia r. 1863 (w adresie inauguracyjnym Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników w roku 1864, powtórzone w „Kapitale“, t. I, str. 617, w wyd. czwartem, a 671 — w trzeciem) została sfałszowana. Ze zdania: „Ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi... tyczy tylko i wyłącznie klas posiadających“ — ani jedno słowo nie znajduje się w półurzędowem sprawozdaniu stenograficznem Hansarda. „Ale zdania tego niema nigdzie w mowie Gladstone’a. W mowie tej powiedziano coś wręcz przeciwnego. [Tłustemi czcionkami]. Marks formalnie i materialnie dołgał to zdanie!“ Marks, któremu ten numer „Concordia“ przesłano w maju tegoż roku, odpowiedział anonimowi w „Volksstaat“ w numerze z dnia 1 czerwca. Ponieważ nie przypominał już sobie, z jakiego sprawozdania dziennikarskiego cytował wówczas, przeto poprzestał na tem, że powołał się na jednobrzmiące cytaty w dwóch książkach angielskich, a następnie zacytował sprawozdanie „Times’ów“, według którego Gladstone oświadczył: „That is the State of the case as regards the wealth of this country. I must say for one, I should look almost with apprehension and with pain upon this intoxicating augmentation of wealth and power if it were my belief that it was confined to classes who are in easy circumstances. This takes no cognizance at all of the condition of the labouring population. The augmentation I have described and which is founded, I think, upon accurate returns, is an augmentation entirely confined to classes of property“.  A więc Gladstone mówi, że byłoby mu bardzo przykro, gdyby tak być miało, lecz że tak jest w istocie. Ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi jest całkowicie ograniczony do klas posiadających. Co zaś dotyczy półurzędówki Hansarda, to Marks mówi dalej: „Pan Gladstone miał dosyć rozumu na to, ażeby ze swego specjalnie spreparowanego po czasie wydania wyskrobać miejsce, bądź co bądź kompromitujące w ustach angielskiego kanclerza skarbu. Jest to zresztą angielska tradycja parlamentarna, a wcale nie wynalazek Laskerzątka przeciwko Beblowi“.  Lecz anonim złości się coraz bardziej. Odsuwając na bok wszelkie źródła z drugiej ręki, napomyka on wstydliwie w swej odpowiedzi, — „Concordia“, 4 lipca, — że jest „zwyczajem“ cytować przemówienia parlamentarne według sprawozdań stenograficznych. Ale i sprawozdanie „Times’ów“ (gdzie figuruje „dołgane“ zdanie) i sprawozdanie Hansarda (gdzie zdania tego brak) „są ze sobą materjalnie najzupełniej zgodne“, a również i sprawozdanie „Times’ów“ zawiera „coś wręcz przeciwnego niż osławione miejsce adresu inauguracyjnego“, przyczem mąż ten starannie przemilcza, że obok tego rzekomego „przeciwieństwa“ sprawozdanie to zawiera również jak najwyraźniej właśnie owo „osławione miejsce“! Pomimo to wszystko anonim czuje doskonale, że został schwytany na gorącym uczynku i że wyratować go może tylko nowy wykręt. Po przeładowaniu więc swego artykułu — nacechowanego, jak wykazaliśmy właśnie, „bezczelną kłamliwością“ — wszelkiemi budującemi wymysłami, jak „mala fides“, „nieuczciwość“, „kłamliwa informacja“, „owa kłamliwa cytata“, „bezczelna kłamliwość“, „całkowicie sfałszowana cytata“, „to fałszerstwo“, „poprostu bezecne“ i t. d., — po tem wszystkiem uważa on za potrzebne przenieść spór w zupełnie inną, dziedzinę i obiecuje „wyłożyć w drugim artykule, jakie znaczenie nadajemy [my — to ów nie „kłamliwy“ anonim] treści słów Gladstone’a“. Zupełnie jakby to jego niemiarodajne zdanie miało cośkolwiek wspólnego z całą sprawą! Ów jego drugi artykuł znajduje się w „Concordia“, w numerze z dnia 11 lipca.  Marks raz jeszcze odpowiedział w „Volksstaat“ z dnia 7 sierpnia, cytując jeszcze sprawozdania o wzmiankowanym ustępie w Morning Star i Morning Advertiser z dnia 17 kwietnia r. 1863. Według obu tych sprawozdań Gladstone oświadcza, że z troską i t. d. spoglądałby na ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi, gdyby sądził, że ograniczony jest do klas, rzeczywiście zamożnych (classes in easy circumstances). Lecz wzrost ten jest ograniczony do klas posiadających (entirely confined to classes possessed of property). A więc również i te sprawozdania podają dosłownie rzekomo „dołgane“ zdanie. Następnie, porównywując tekst „Times’ów“ z tekstem Hansarda, Marks stwierdza ponownie, że zdanie to było rzeczywiście wypowiedziane, jak to konstatują trzy sprawozdania dziennikarskie, ogłoszone nazajutrz rano, niezależne od siebie i jednobrzmiące, — lecz że brak go w sprawozdaniu Hansarda, poprawionem według wiadomego „zwyczaju“, ponieważ, według słów Marksa, Gladstone zdanie to „wyskrobał później“ i wreszcie oświadcza, że nie ma czasu na dalsze rozmowy z anonimem. Zdaje się zresztą, że ów miał już również dosyć tego co dostał; przynajmniej Marksowi nie nadsyłano już dalszych numerów „Concordia“.  Zdawało się, że wraz z tem sprawa już umarła i została pogrzebana. Wprawdzie od tego czasu raz czy dwa razy dochodziły do nas od ludzi, utrzymujących stosunki z uniwersytetem w Cambridge, tajemnicze wieści o jakiejś niewymownej zbrodni literackiej, rzekomo popełnionej przez Marksa w „Kapitale“. Jednak mimo wszelkich dochodzeń nie można się było absolutnie dowiedzieć czegoś bardziej określonego. Aliści dnia 29 listopada r. 1883, w osiem miesięcy po śmierci Marksa, ukazał się w Times’ach list, datowany z Trinity College w Cambridge, a podpisany przez Sedley Taylora. W liście swym ów człowieczek, macher w najbardziej obłaskawionem sklepikarstwie spółdzielczem, korzysta z lada jakiej sposobności, żeby nas wreszcie oświecić nietylko co do plotek w Cambridge, lecz również i co do tego, kto był owym anonimem z „Concordia“.  „Najdziwniejsze“, powiada człeczyna z Trinity College, „jest to, że profesorowi Brentano (wówczas we Wrocławiu, obecnie w Strasburgu) przypadło w udziale... zdemaskować mala fides, jaka oczywiście podyktowała cytatę z przemówienia Gladstone’a w [inauguracyjnym] adresie. Pan Karol Marks, który... usiłował bronić cytaty, jeszcze w przedśmiertnych drgawkach (deadly shifts), w jakie odrazu wtrącił go po mistrzowsku prowadzony atak Brentana, ośmielił się twierdzić, że Gladstone specjalnie spreparował sprawozdanie ze swej mowy, ogłoszone w Times’ach w dniu 17 kwietnia r. 1863, zanim ukazało się u Hansarda, ażeby wyskrobać z tej mowy ustęp, bądź co bądź kompromitujący dla angielskiego ministra skarbu. Gdy zaś Brentano zapomocą szczegółowego porównania obu tekstów dowiódł, że sprawozdanie Times’ów i Hansarda są ze sobą zgodne i bezwzględnie wyłączają to znaczenie słów, wypowiedzianych przez Gladstone’a, jakie podsuwa im sprytnie wyrwana cytata, wówczas Marks wycofał się pod pozorem braku czasu!“  Tu więc wylazło szydło z worka! W taki to znakomity sposób załamała się w wytwórczo-spółdzielczej wyobraźni z Cambridge anonimowa kampanja pana Brentano z „Concordia“! Tak potykał się, tak władał mieczem w „mistrzowsko prowadzonym ataku“ ten Święty Jerzy niemieckiego związku fabrykantów, podczas gdy smok z piekła rodem, Marks, pod jego stopami wnet wyziewał ducha w „drgawkach przedśmiertnych“!  A przecież cały ten arjostyczny opis walki służy tylko na to, żeby zasłonić wykręty naszego świętego Jerzego. Niema tu już mowy o „dołganiu“, ani o „fałszerstwie“, lecz tylko o „sprytnie wyrwanej cytacie“ (craftily isolated quotation). Całe zagadnienie zostało przeinaczone, a święty Jerzy i jego giermek z Cambridge wiedzieli doskonale — czemu.  Eleonora Marks odpowiedziała na to w lutym r. 1884 w miesięczniku „To-Day“, ponieważ Times’y odmówiły jej wydrukowania. Sprowadziła ona z powrotem spór do jedynego punktu, o który chodziło: czy Marks „dołgał“ owo zdanie, czy nie? Na to pan Sedley Taylor odpowiada: „Pytanie, czy pewne zdanie figurowało, lub nie figurowało w przemówieniu pana Gladstone’a, posiada według niego „nader podrzędne znaczenie“ w, sporze Brentana z Marksem „w porównaniu z kwestją, czy ta cytata została przytoczona w celu oddania, czy też w celu wypaczenia myśli Gladstone’a“. Następnie przyznaje on, że sprawozdanie Times’ów „istotnie zawiera pewną, sprzeczność w słowach“, ale pozostały bieg myśli wyjaśnia właściwie, to jest w liberalno-gladstonowskim sensie wskazuje, co p. Gladstone chciał powiedzieć. („To-Day“, marzec r. 1884). Najkomiczniejsze jest przytem to, że nasz człeczyna z Cambridge teraz uparcie cytuje przemówienie nie według Hansarda, jak tego żąda „zwyczaj“ — zdaniem anonima Brentana, — lecz według sprawozdania Times’ów, które ten sam Brentano uważa za „z konieczności niedbałe“. Oczywiście, wszak fatalnego zdania właśnie brak u Hansarda.  Eleonora Marks bez wysiłku wykazała całą czczość tej argumentacji w tym samym zeszycie pisma „To-Day“. Albo pan Taylor czytał polemikę z roku 1872. W takim razie teraz nietylko „dołgał“, ale wprost „zełgał“. Albo też nie czytał jej. W takim zaś razie było jego obowiązkiem trzymać język za zębami. Tak zaś lub owak jest rzeczą stwierdzoną, że nie ośmielił się on ani przez chwilę podtrzymywać zarzutu swego przyjaciela Brentana, jakoby Marks coś „dołgał“. Wręcz przeciwnie, Marks według niego nietylko nie „dołgał“ żadnego zdania, lecz właśnie ukrył bardzo ważne zdanie. Ale właśnie to zdanie jest cytowane na str. 5 adresu inauguracyjnego parę wierszy przed zdaniem „dołganem“. Co zaś do „sprzeczności“ w przemówieniu „Gladstone’a, to czyż nie Marks właśnie w „Kapitale“ na str. 618 (trzecie wydanie str. 672) w przypisie 105 mówi o „ciągłych krzyczących sprzecznościach w mowach budżetowych pana Gladstone’a z lat 1863 i 1864“! Tylko że nie próbuje on na wzór Sedley Taylora rozwiązywać ich w liberalnym guście. Wreszcie zakończenie odpowiedzi Eleonory Marks brzmi jak następuje: „Wręcz przeciwnie, Marks ani nie pominął czegokolwiek godnego zaznaczenia, ani nie „dołgał“ najmniejszej drobnostki. Ale odtworzył on i wydarł zapomnieniu pewne zdanie z przemówienia Gladstone’a, które niewątpliwie zostało wypowiedziane, lecz które tak lub owak zdołało wymknąć się ze sprawozdania Hansarda“.  Tym razem również i pan Sedley Taylor uznał, że ma już dosyć, a wynikiem całej tej kampanji profesorskiej, ciągnącej się przez dwa dziesięciolecia aż w dwóch wielkich krajach, było to, że nikt już więcej nie ośmielił się podawać w wątpliwość literackiej sumienności Marksa, lecz wzamian za to pan Sedley Taylor zapewne będzie miał odtąd równie mało zaufania do literackich biuletynów bojowych pana Brentano, jak pan Brentano do papieskiej nieomylności Hansarda.

F. Engels. 

 Londyn, 25 czerwca 1890.

Przedmowa Engelsa do wydania angielskiego

 Wydanie „Kapitału“ w języku angielskim nie wymaga uzasadnienia. Wręcz przeciwnie, czytelnik mógłby oczekiwać wyjaśnienia, dlaczego aż do tej chwili zwlekano z wydaniem przekładu angielskiego, pomimo że przez szereg lat ubiegłych teorje, głoszone w tej książce, były ustawicznie omawiane, atakowane i bronione, komentowane trafnie i błędnie w prasie perjodycznej i w literaturze bieżącej, zarówno angielskiej jak amerykańskiej.

 Gdy, wkrótce po śmierci autora w roku 1883, stało się rzeczą oczywistą, że angielskie wydanie tego dzieła jest nieodzownie potrzebne, pan Samuel Moore, długoletni przyjaciel Marksa oraz niżej podpisanego i przez nikogo zapewne nieprześcigniony znawca samej książki, podjął się dokonania przekładu, który spadkobiercy literaccy Marksa pragnęli przedstawić publiczności. Porozumieliśmy się, że ja porównam rękopis przekładu z tekstem oryginalnym i że zaproponuję zmiany, które uznam za pożądane. Gdy okazało się z czasem, że praca zawodowa pana Moore’a nie pozwala mu zakończyć przekładu tak szybko, jakbyśmy wszyscy pragnęli, chętnie przyjęliśmy propozycję d-ra Avelinga, że weźmie na siebie część tej pracy; jednocześnie pani Aveling, najmłodsza córka Marksa, podjęła się sprawdzić cytaty i odtworzyć tekst oryginalny licznych ustępów, cytowanych z autorów angielskich i z ksiąg błękitnych, a przetłumaczonych przez Marksa na niemiecki. Zostało to uskutecznione w calem dziele poza niewielu nieuniknionemi wyjątkami.  Następujące części książki zostały przełożone przez d-ra Avelinga: 1) rozdziały 10 (Dzień roboczy) i 11 (Stopa i masa wartości dodatkowej); 2) dział 6 (Płaca robocza, rozdz. od 19 do 22); 3) od. rozdz. 24, podrozdz. 4 (Okoliczności i t. d.) do końca książki, a więc koniec rozdziału 24, rozdział 25 i cały dział 8 (rozdziały 26—33); 4) obie przedmowy autora. Wszystkie pozostałe części dzieła zostały przełożone przez pana Moore. Podczas gdy w ten sposób każdy z tłumaczy odpowiada jedynie za swoją część, ja ponoszę łączną odpowiedzialność za całość.  Trzecie wydanie niemieckie, przyjęte całkowicie za podstawę naszej pracy, było przygotowane przeze mnie w r. 1883, przyczem korzystałem z notatek, pozostawionych przez autora i zawierających wskazówki, które ustępy drugiego wydania należy zastąpić zapomocą określonych ustępów tekstu francuskiego, ogłoszonego w r. 1873. Zmiany, wprowadzone w ten sposób do tekstu drugiego wydania, naogół odpowiadają zmianom, ustalonym przez samego Marksa w rękopisie, zawierającym wskazówki dla wydania angielskiego, które było projektowane przed 10 laty w Ameryce, lecz zostało poniechane głównie z powodu braku zupełnie odpowiedniego tłumacza. Rękopis ten został oddany do naszej dyspozycji przez naszego starego przyjaciela, pana F. A. Sorge z Hoboken, N. J. W rękopisie tym autor poleca parę dalszych wstawek z wydania francuskiego; ponieważ jednak rękopis ten jest o wiele lat starszy od ostatecznej instrukcji dla trzeciego wydania, więc czułem się uprawniony jedynie do korzystania zeń bardzo powściągliwie i głównie w tych wypadkach, gdy ułatwiało to nam przezwyciężanie trudności.  Tak samo korzystaliśmy w wielu trudnych miejscach z tekstu francuskiego jako ze wskazówki, z czego mianowicie sam autor gotów był zrezygnować, ilekroć w przekładzie wypadało się wyrzec jakiegokolwiek szczegółu z pełnego tekstu oryginalnego.  Istnieje jednak pewna trudność, której nie mogliśmy oszczędzić czytelnikowi: używanie pewnych terminów w znaczeniu odmiennem od tego, które posiadają nietylko w życiu powszedniem, lecz również w zwykłej ekonomji politycznej. Ale było to nieuniknione. Każdy nowy prąd naukowy wywołuje przewrót w terminologji danej nauki. Najlepszym przykładem jest tu chemja, gdzie cała terminologja zmienia się radykalnie mniej więcej co lat dwadzieścia, i gdzie nie znajdziecie bodaj jednego związku organicznego, któryby nie przeszedł przez całą serję rożnych nazw. Ekonomja polityczna naogół poprzestawała na przyjmowaniu, bez żadnych zmian, terminów, używanych w życiu handlowem i przemysłowem, i stosowała je, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w ten sposób zamyka się w ciasnym kręgu pojęć, wyrażanych zapomocą tych terminów. W ten sposób nawet ekonomja polityczna klasyczna, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że zarówno zysk jak renta są poddziałami, częściami tej nieopłaconej części wytworu, którą robotnik wytwarza dla przedsiębiorcy (pierwszego przywłaszczyciela, choć nie ostatecznego właściciela tej części wytworu), to jednak nigdy nie wybiegła poza zapożyczone pojęcia zysku i renty, nigdy nie zbadała tej nieopłaconej części wytworu (zwanej przez Marksa wytworem dodatkowym) w jej całokształcie, i dlatego nie doszła do jasnego zrozumienia pochodzenia tej części wytworu, jej istoty oraz praw, rządzących wynikającym stąd podziałem wartości. Podobnie ekonomja klasyczna obejmuje tem samem mianem rękodzielnictwa wszelki przemysł poza rolnictwem i rzemiosłem, wskutek czego zapomina o różnicy między dwoma wielkiemi i zasadniczo różnemi okresami historji ekonomicznej: okresem rękodzielnictwa właściwego, opartego na podziale pracy ręcznej, i okresem przemysłu nowożytnego, opartego na maszynie. Jest zresztą rzeczą oczywistą, ze teorja, rozpatrująca spółczesną produkcję kapitalistyczną jako przejściowy tylko okres ekonomicznych dziejów ludzkości, musi używać terminów odmiennych od tych, które zwykłe są pisarzom, uważającym tę formę produkcji za niezniszczalną i ostateczną.  Nie od rzeczy będzie wspomnieć słówkiem o metodzie cytowania, stosowanej przez autora. W większej części wypadków cytaty mają na celu, jak zwykle, zadokumentowanie twierdzeń, zawartych w tekście. Ale częstokroć urywki z dzieł pisarzy ekonomicznych są przytaczane po to, aby wskazać kiedy, gdzie i przez kogo dane twierdzenie zostało wyraźnie wygłoszone po raz pierwszy. Tak jest w wypadkach, gdy twierdzenie cytowane jest ważne jako mniej lub więcej ścisły wyraz warunków społecznej produkcji i wymiany, przeważających w danym okresie, i to bez względu na to, czy jest ono uznawane przez Marksa za w ogóle słuszne, czy też nie. To też cytaty te uzupełniają tekst jako jego komentarz bieżący, zaczerpnięty z historji nauki.  Przekład nasz obejmuje jedynie pierwszą księgę „Kapitału“. Ale ta księga pierwsza stanowi w znacznym stopniu całość w sobie i jako dzieło samodzielne ma już za sobą dwudziestoletnie boje. Księga druga, wydana po niemiecku przeze mnie w roku 1885, jest stanowczo niekompletna bez księgi trzeciej, która nie może być wydana przed końcem roku 1887. O przygotowaniu angielskiego wydania obu tych ksiąg będzie czas pomyśleć wtedy, gdy księga trzecia zostanie już wydana w oryginale niemieckim.  „Kapitał“ na kontynencie nazywają często „biblją klasy robotniczej“. Że wnioski, do których dzieło to dochodzi, z każdym dniem coraz bardziej stają się podstawowemi zasadami wielkiego ruchu klasy robotniczej, nietylko w Niemczech i w Szwajcarji, lecz również we Francji, w Holandji, w Belgji i w Ameryce, a nawet we Włoszech i w Hiszpanji; że wszędzie klasa robotnicza coraz bardziej uznaje w tych wnioskach najściślejszy wyraz siwego położenia i swych dążeń — temu nie zaprzeczy żaden znawca ruchu robotniczego. Również w Anglji, nawet w chwili obecnej, teorje Marksa wywierają potężny wpływ: na ruch socjalistyczny, szerzący się śród ludzi „kulturalnych“ niemniej niż w szeregach klasy robotniczej. Ale to jeszcze nie wszystko. Zbliża się szybko chwila, gdy dokładne zbadanie ekonomicznego położenia Anglji narzuci się z siłą nieodpartej konieczności narodowej. Funkcjonowanie przemysłowego ustroju tego kraju, niemożliwe bez ciągłego i szybkiego rozszerzania produkcji, a więc i rynków, zbliża się do martwego punktu. Wolny handel wyczerpał swe zasoby, i nawet Manchester wątpi o swej dawnej ewangelji ekonomicznej. Przemysł zagraniczny, rozwijając się szybko, przeciwstawia się wszędzie produkcji angielskiej nietylko na tych rynkach, gdzie korzysta z ochrony celnej, lecz również na neutralnych, i nawet po tej stronie Kanału. Podczas gdy siła wytwórcza wzrasta w stosunku geometrycznym, rynek rozszerza się w najlepszym razie w stosunku arytmetycznym. Zdaje się, że dziesięcioletni cykl zastoju, nadprodukcji i kryzysu, stale powtarzający się w latach 1825—1867, zakończył istotnie swój bieg; ale jedynie po to, aby pozostawić nas w beznadziejnem bagnie stałej i chronicznej depresji. Przewidywany okres rozkwita nie nadchodzi; ilekroć zdaje się nam, że widzimy zapowiadające go oznaki, za każdym razem oznaki te znów się rozwiewają. Tymczasem każda zima stawia na nowo wielkie pytanie: „co robić z bezrobotnymi?“ Ale podczas gdy liczba bezrobotnych wzrasta z roku na rok, nikt nie znajduje odpowiedzi na to pytanie; i możemy niemal obliczyć, kiedy nadejdzie chwila, gdy bezrobotni, tracąc cierpliwość, ujmą swe losy we własne ręce. Z pewnością w takiej chwili powinienby znaleźć posłuch głos człowieka, którego teorja jest wynikiem całe życie trwających badań nad historją, ekonomiczną i sytuacją Anglji i którego badania te doprowadziły do wniosku, że przynajmniej w Europie Anglja jest jedynym krajem, w którym nieuchronna rewolucja społeczna mogłaby być dokonana wyłącznie środkami pokojowemi i legalnemi. Oczywiście nie zapomniał on nigdy dodać, że trudno mu przypuścić, aby klasy rządzące w Anglji uległy tej pokojowej i legalnej rewolucji bez „buntu w obronie niewolnictwa“.

Fryderyk Engels. 

 5 listopada 1886 r.

DZIAŁ PIERWSZY

Towar i pieniądz

Rozdział pierwszy. Towar

Dwa czynniki towaru: wartość użytkowa i wartość (istota wartości i wielkość wartości)

Bogactwo społeczeństw, w których panuje kapitalistyczny sposób wytwarzania, przybiera postać „olbrzymiego zbiorowiska towarów“; poszczególny towar jest jego formą pierwiastkową. Dlatego rozpoczynamy swe badania od analizy (rozbioru) towaru.

 Towar jest przedewszystkiem przedmiotem zewnętrznym, rzeczą, która dzięki swoim własnościom zaspakaja potrzeby ludzkie jakiegokolwiek rodzaju. Istota tych potrzeb, na przykład czy pochodzą one z żołądka, czy też z wyobraźni, nie zmienia wcale sprawy. Nie chodzi też tu o to, w jaki sposób rzecz zaspakaja ludzką potrzebę, czy bezpośrednio jako środek spożycia, czy też drogą okólną, jako środek produkcji.  Wszelką rzecz użyteczną, jak żelazo, papier itd., należy rozpatrywać z dwojakiego punktu widzenia: według jakości i ilości. Każda taka rzecz jest całokształtem różnych własności i dlatego może być wyzyskana w różny sposób. Odkrycie tych różnych własności rzeczy i wraz z niemi rozmaitych sposobów korzystania z nich — to dzieło rozwoju historycznego. Było niem również wynalezienie społecznych miar dla mierzenia ilości rzeczy użytecznych. Rozmaitość miar towarów jest skutkiem po części różnorodności przedmiotów mierzonych, po części — umowy.  Użyteczność danej rzeczy, jej zdolność zaspakajania potrzeb ludzkich jakiegokolwiek rodzaju, czyni z niej wartość użytkową, ale ta użyteczność nie unosi się w powietrzu. Wynika z fizycznych cech towaru i poza nim nie istnieje. A więc samo ciało towaru, jego materja, jak żelazo, pszenica, diament itd., jest wartością użytkową, czyli dobrem. Ta właściwość towaru nie zależy od tego, czy w celu nadania mu cech użytecznych człowiek zużył wiele, czy też mało pracy.  Przy rozpatrywaniu wartości użytkowych przypuszczamy zawsze, że mamy do czynienia z określoną ilością, na przykład z tuzinem zegarków, łokciem płótna, toną żelaza itd. Wartości użytkowe towarów są przedmiotem odrębnej gałęzi wiedzy — towaroznawstwa. Wartość użytkowa urzeczywistnia się tylko przez używanie lub spożywanie. Wartości użytkowe stanowią treść materjalną bogactwa, niezależną od jego formy społecznej. W ustroju społecznym, który zamierzamy rozpatrywać, są one zarazem podłożem materjalnem wartości wymiennej.  Wartość wymienna występuje z początku jako stosunek ilościowy, jako proporcja, w jakiej wartości użytkowe jednego rodzaju są wymieniane na wartości użytkowe innego rodzaju; stosunek to przypadkowy, zmieniający się nieustannie w czasie i przestrzeni. To też wartość wymienna wydaje się czemś przypadkowem, względnem; zatem przypisywanie towarowi wartości wymiennej wewnętrznej, zawartej w nim (valeur intrinsèque), wydaje się sprzecznością w założeniu (contradictio in adiecto). Rozpatrzmy bliżej tę sprawę.  Poszczególny towar, naprzykład korzec pszenicy, może być wymieniony w najrozmaitszym stosunku na inne towary, naprzykład na 20 funtów szuwaksu, lub na 2 łokcie jedwabiu, lub na ½ uncji złota i t. d.; mimo to wartość wymienna korca pszenicy, czy jest wyrażona za pomocą szuwaksu, jedwabiu, czy złota — pozostaje ta sama. Musi więc posiadać treść, niezależną od swych rozmaitych wyrazów.  Weźmy teraz dwa towary, naprzykład pszenicę i żelazo. Jakikolwiek jest ich stosunek zamienny, zawsze można go przedstawić za pomocą równania, w którem pewna ilość pszenicy jest przyrównana do pewnej ilości żelaza, na przykład 1 korzec pszenicy równa się 2 centnarom żelaza. Cóż mówi to równanie? Że w tych dwóch różnych rzeczach, w korcu pszenicy i w dwu centnarach żelaza, tkwi coś wspólnego o tej samej wielkości. Obydwie rzeczy są więc równe jakiejś trzeciej, która sama w sobie nie jest ani jedną, ani drugą. Każda z nich, jako wartość wymienna, musi dać się sprowadzić do tej trzeciej.  Uzmysłowimy to prostym geometrycznym przykładem. Aby wyznaczyć pola różnych figur prostolinijnych i porównać je, rozkładamy je na trójkąty. Sam zaś trójkąt sprowadzamy do wyrazu algebraicznego, zupełnie odmiennego od widomej postaci trójkąta, mianowicie do połowy iloczynu z podstawy przez wysokość. Podobnie wartości wymienne towarów należy sprowadzać do czegoś im wspólnego, znajdującego się w każdym z nich w pewnej określonej ilości.  Owo „coś wspólnego“ nie może być geometryczną, fizyczną, chemiczną, czy jakąkolwiek inną przyrodzoną własnością towarów. Właściwości cielesne towarów tylko o tyle wchodzą w ogóle w rachubę, że one to czynią towary użytecznemi, więc czynią je wartościami użytkowemi. Skądinąd oczywista, że przy stosunku wymiennym towarów nie bierzemy pod uwagę ich przymiotów użytecznych. W ramach stosunku wymiennego towarów każda wartość użytkowa jest tyleż warta, co każda inna, jeśli tylko znajduje się we właściwym stosunku ilościowym. Albo, jak mówi stary Barbon: „Jeden gatunek towaru jest tak samo dobry jak drugi, jeśli ich wartość wymienna jest ta sama. Niema tu żadnej różnicy ani możności rozróżnienia między rzeczami o wartości wymiennej równej“. Jako wartości użytkowe, towary różnią się przedewszystkiem jakością, jako wartości wymienne mogą różnić się tylko ilością; wartość wymienna nie zawiera więc ani atomu wartości użytkowej.  Jeśli więc pominiemy wartość użytkową towarów, pozostaje im jedna tylko właściwość — ta mianowicie, że są wytworami pracy. Jednakże i sam wytwór pracy uległ niepostrzeżenie dla nas przeistoczeniu. Jeśli nie bierzemy pod uwagę jego wartości, użytkowej, to jednocześnie musimy zamknąć oczy na cielesne składniki i kształty, które nadają mu tę wartość użytkową. Obecnie nie jest on już stołem, domem, czy przędzą lub też jakąkolwiek inną użyteczną rzeczą. Wszystkie jego zmysłowe właściwości znikły. Nie jest też on już wytworem pracy stolarza, murarza, przędzarza, czy też jakiejkolwiek innej określonej pracy wytwórczej. Wraz z użytecznemi cechami wytworów znika użyteczny charakter prac w nich zawartych, znikają więc też rozmaite konkretne, określone postacie tych prac; prace te nie różnią się odtąd od siebie, lecz są wszystkie sprowadzone do jednakowej pracy ludzkiej, do oderwanej, powszechnej pracy ludzkiej.  Rozpatrzmy teraz to, co pozostało z wytworów pracy. Pozostały z nich tylko widma przedmiotów konkretnych, skrzepy włożonej w nie pracy ludzkiej niezróżniczkowanej, czyli wydatkowanej siły roboczej bez względu na sposób jej wydatkowania. Rzeczy te są już tylko wyrazem tego, że przy ich wytworzeniu została wydatkowana ludzka siła robocza, że jest w nich nagromadzona ludzka praca. Jako kryształy tej wspólnej im substancji społecznej są wartościami — wartościami towarów.  W samym stosunku zamiennym towarów ich wartość wymienna ukazuje się nam jako coś zgoła niezależnego od ich wartości użytkowych. Jeśli istotnie abstrahujemy od wartości użytkowej wytworów pracy, to otrzymamy wartość, zgodnie z podanem wyżej określeniem. A więc to coś wspólnego, co występuje najaw w stosunku zamiennym, czyli w wartości wymiennej towarów, jest to ich wartość. Dalszy bieg badania doprowadzi nas znów do wartości wymiennej, jako niezbędnego wyrazu i przejawu wartości towarów, musimy jednak wprzódy rozpatrzeć wartość niezależnie od jej formy.  Wartość użytkowa, czyli dobro, ma więc tylko dlatego wartość, że oderwana praca ludzka została w niej ucieleśniona czyli zmaterjalizowana. Jak należy mierzyć wielkość tej wartości? Ilością zawartej w niej „substancji wartościotwórczej“, czyli pracy. Ilość pracy mierzy się długością jej trwania, trwanie zaś to, czas pracy, posiada skalę w określonych jednostkach, jak godzina, dzień i t. d.  Mogłoby się wydawać, że skoro wartość towaru określona jest przez ilość pracy, wydatkowanej w czasie jego wytworzenia, to im człowiek jest bardziej leniwy lub niezręczny, tem większą wartość będzie miał towar przezeń wytworzony, gdyż tem więcej czasu nań zużyje. Lecz praca, stanowiąca substancję wartości towarów, jest to jednakowa ludzka praca, wydatkowanie tej samej ludzkiej siły roboczej. Całkowita siła robocza społeczeństwa, która znajduje wyraz w sumie wartości całego świata towarów, występuje tutaj jako jedna i ta sama ludzka siła robocza, jakkolwiek składa się z niezliczonych indywidualnych sił roboczych. Każda z tych indywidualnych sił roboczych jest tą samą ludzką siłą roboczą o tyle, o ile posiada cechy społecznej przeciętnej siły roboczej i działa jako taka społeczna i przeciętna siła robocza, a więc zużywa dla wytworzenia danego towaru tylko przeciętnie niezbędną, czyli społecznie niezbędną ilość czasu. Społecznie niezbędnym czasem pracy jest czas pracy, potrzebny do wytworzenia pewnej wartości użytkowej w istniejących, normalnych społecznych warunkach pracy przy przeciętnym stopniu umiejętności i natężenia pracy. Na przykład po wprowadzeniu w Anglji warsztatu tkackiego, poruszanego siłą pary, dość było, być może, połowy tego czasu co dawniej do przetworzenia tej samej ilości przędzy w tkaninę. Angielski tkacz ręczny dla wykonania tego zadania zużywa, oczywiście, jak przedtem tak i potem, tę samą ilość czasu, ale wytwór jego indywidualnej godziny pracy wyobrażał teraz już tylko pół godziny społecznie niezbędnego czasu pracy i spadł dlatego do połowy swej dawnej wartości.  A więc tylko ilość społecznie niezbędnej pracy, czyli czas pracy społecznie niezbędny do wytworzenia jakiegoś przedmiotu użytecznego, wyznacza wielkość jego wartości. Pojedynczy towar gra tutaj tylko rolę przeciętnego egzemplarza swego rodzaju. Towary, w których zawarte są równe ilości pracy, czyli takie, które można wytworzyć w przeciągu jednakowego czasu pracy, mają więc tę samą wartość. Wartości dwóch towarów tak się mają do siebie, jak okresy pracy, niezbędnej dla ich wytworzenia. „Jako wartości, wszystkie towary są tylko określonemi ilościami skrzepłego czasu pracy“.  Wartość towaru pozostawałaby więc niezmienną, stałą, gdyby czas pracy, niezbędny do jego wytworzenia, był stały. Jednakże ten czas pracy zmienia się wraz z każdą zmianą wydajności pracy. Wydajność pracy zależy od najrozmaitszych okoliczności, między innemi od przeciętnego poziomu umiejętności robotnika, od stopnia rozwoju nauki i jej zastosowania do techniki przemysłowej, od społecznej organizacji procesu produkcji, od rozmiarów i wydajności środków produkcji i od warunków przyrodzonych. Ta sama ilość pracy przybiera na przykład przy dobrym urodzaju postać 8 buszli pszenicy, przy złym urodzaju — tylko 4 buszli. Ta sama ilość pracy dostarcza w bogatych w rudę kopalniach więcej kruszcu, niż w ubogich i t. d. Diamenty napotykają się rzadko w skorupie ziemskiej i dlatego ich znalezienie wymaga, średnio licząc, tak wiele pracy, że przedstawiają one znaczną jej ilość w małej objętości. Jacob powątpiewa, czy złoto kiedykolwiek opłacało pełną swą wartość. W wyższym jeszcze stopniu stosuje się to do diamentu. Według Eschwege’go w roku 1823 cena wytworu brazylijskich kopalń diamentów przez całe 80 lat ich istnienia nie sięgała ceny przeciętnego półtorarocznego zbioru brazylijskich plantacyj cukru i kawy, choć przedstawia o wiele więcej pracy, a więc więcej wartości. Gdyby pola diamentowe były bogatsze, to ta sama ilość pracy znalazłaby wyraz w większej ilości diamentów, których wartość spadłaby. Gdyby się udało niewielką pracą przemienić węgiel w diamenty, wartość ich spadłaby, być może, niżej wartości cegły. Mówiąc ogólnie: im większa jest siła wytwórcza pracy, tem krótszy jest czas, niezbędny do wytworzenia pewnego przedmiotu, tem mniejsza jest ilość pracy, w nim skrystalizowana, i tem mniejsza jego wartość. Odwrotnie, im mniejsza wydajność pracy, tem dłuższy jest czas, potrzebny do wykonania pewnego wytworu, i tem większa jego wartość. Wartość towaru zmienia się w prostym stosunku do ilości, a odwrotnym do wydajności pracy, w nim ucieleśnionej.  Rzecz może być wartością użytkową, nie będąc wartością. Zachodzi to wtedy, gdy człowiek czerpie z niej pożytek bez pracy. Takiemi rzeczami są na przykład powietrze, dziewicze grunty, naturalne łąki, drzewa dziko rosnące i t. d. Rzecz może być użyteczna i być wytworem ludzkiej pracy, nie będąc towarem. Kto za pomocą swego wytworu zaspakaja własną potrzebę, stwarza wprawdzie wartość użytkową, ale nie stwarza towaru. Do wytworzenia towaru trzeba wytworzyć wartość użytkową, ale wartość użytkową dla innych, wartość użytkową społeczną.

 Wreszcie żadna rzecz nie może być wartością, jeśli nie jest przedmiotem użytecznym. Jeśli jest bezużyteczna, to i praca w niej zawarta jest bezużyteczna, nie wchodzi w ogóle w rachubę jako praca i dlatego nie stwarza wartości.

Dwojaki charakter pracy zawartej w towarach

Z początku dowiedzieliśmy się, że towar ma dwa oblicza: wartość użytkową i wartość wymienną. Potem okazało się, że i praca, która znajduje wyraz w wartości, nie posiada już cech, które jej były właściwe jako twórczyni wartości użytkowych. Krytyczne wykazanie tej dwojakiej natury pracy, zawartej w towarze, jest moją zasługą. Ponieważ jest to punkt wyjścia dla zrozumienia całej ekonomji politycznej, należy go tutaj dokładnie wyświetlić.  Weźmy dwa towary, naprzykład surdut i 10 łokci płótna. Przypuśćmy, że surdut ma dwa razy większą wartość od 10 łokci płótna.  Surdut jest wartością użytkową, która zaspakaja pewną szczególną potrzebę. Jest on wynikiem działalności wytwórczej, zupełnie określonej przez swój cel, przez sposób działania, przedmiot, środek i rezultat. Pracę, której użyteczność znajduje w ten sposób wyraz w wartości użytkowej jej wytworu, czyli w tem, że jej wytwór jest wartością użytkową, nazwiemy krótko pracą użyteczną. Z tego punktu widzenia rozpatrujemy ja zawsze w związku z jej użytecznym wynikiem.  Podobnie jak surdut i płótno są jakościowo różnemi wartościami użytkowemi, tak samo i prace, stwarzające je, są jakościowo różne, jako krawiectwo i tkactwo. Gdyby te rzeczy nie były wartościami użytkowemi, jakościowo różnemi, a co za tem idzie, wytworami prac użytecznych, jakościowo różnych, to nie mogłyby wcale przeciwstawiać się sobie jako towary. Surdut nie bywa wymieniany na surdut, wartość użytkowa na tę samą wartość użytkową.