Złodziejka książek - Markus Zusak - ebook + audiobook + książka

Złodziejka książek ebook i audiobook

Markus Zusak

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Światowy bestseller, na podstawie którego powstał film wytwórni Twentieth Century Fox.

Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze…

...zasługuje na miejsce obok „Dziennika” Anny Frank oraz „Nocy” Elie Wiesela. Ma szansę stać się pozycją klasyczną.

„USA Today”

Poruszająca i do głębi przejmująca.

„Washington Post”

„Dziecięcy Bestseller Roku” 2008

Złodziejka książek” autorstwa Markusa Zusaka zdobyła największe uznanie dwóch gremiów jurorskich Nagrody PS IBBY „Dziecięcy Bestseller Roku”, sprawiając, że po raz pierwszy w osiemnastoletniej historii Nagrody obydwie statuetki przypadły tej samej książce. Wydawnictwo Nasza Księgarnia otrzymało dwie statuetki – Małego i Dużego Donga.

Markus Zusak urodził się w 1975 roku. Dorastał w Sydney, gdzie wciąż mieszka z żoną i dwójką dzieci. Jest autorem pięciu powieści, w tym „Posłańca” oraz „Złodziejki książek”międzynarodowego bestsellera, przetłumaczonego na ponad czterdzieści języków.

Jego pierwsze trzy powieści („Moje tak zwane życie”, „Walczący Ruben Wolfe” i nietłumaczona na język polski „When Dogs Cry”, wydana też jako „Getting the Girl”), ukazały się w latach 1999–2001, zdobywając nagrody w Australii i USA.

„Posłaniec” (2002, polskie wydanie 2009) w 2003 roku otrzymał dwa wyróżnienia w Australii: Australian Children’s Book Council Book of the Year Award (Older Readers) i NSW Premier's Literary Award (Ethel Turner Prize) oraz Printz Honour w Ameryce i nagrodę Deutscher Jugendliteratur w Niemczech.

Jednak największy sukces odniosła „Złodziejka książek”. Od pierwszego wydania w 2005 roku powieść przez 375 tygodni znajdowała się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Do dziś zajmuje pierwsze miejsca na listach bestsellerów Amazon.com, Amazon.co.uk, „New York Timesa” oraz podobnych listach w wielu krajach Ameryki Południowej, Europy i Azji. Zdobyła liczne nagrody i wyróżnienia oraz została sfilmowana.

Adaptację filmową „Złodziejki książek” wyprodukowała wytwórnia Twentieth Century Fox. W filmie wyreżyserowanym przez zdobywcę nagrody Emmy, Briana Percivala („Downton Abbey”), zagrali m.in.: Geoffrey Rush („Blask”, „Jak zostać królem”), Emily Watson („Przełamując fale”, „Anna Karenina”) oraz Sophie Nelisse („Pan Lazhar”) jako Liesel Meminger, tytułowa Złodziejka książek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 55 min

Lektor: Piotr Bąk

Oceny
4,6 (1791 ocen)
1250
388
109
30
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
29dan

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalnie napisana historia o……….. Przeczytajcie! Plakalam, wzdychałam, myślałam, śmiałam się, przeżywałam…… To jest moja ulubiona ksiażka życia I śmierci!
90
vojtowicz84

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, poetycka, szczera i zaskakująca... Jestem głęboko poruszona treścią i przede wszystkim formą tej opowieści. Będę ją długo wspominać i mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę.
60
xoolczi

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najsmutniejszych książek w moim życiu..
50
Oddychamy_marzeniami

Nie oderwiesz się od lektury

chwytająca za serce
50
Myszencja82

Nie oderwiesz się od lektury

Przepięknie opowiedziana historia II wojny światowej z zaskakującą narracją samej Śmierci. Lektura nabiera innego znaczenia zwłaszcza, gdy na naszych oczach toczy się wojna na Ukrainie. Obowiązkowa lektura dla każdego polecam.
31

Popularność




MarkusZusak
Złodziejka książek Fragment
Przełożyła Hanna Baltyn Ilustrowała Trudy White
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA
Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebooku

www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

Złodziejka książek w wersji do słuchania
Przeczytaj również
PODZIĘKOWANIA

Zacznę od podziękowań dla Anny McFarlane (osoby ciepłej i mądrej), a także Erin Clarke (za jej intuicję, dobroć i udzielanie właściwych rad we właściwym czasie). Specjalne podziękowania należą się Bri Tunnicliffe za cierpliwość i znoszenie mojego spóźnialstwa.

Jestem dłużnikiem Trudy White, osoby pełnej wdzięku i talentów. Jestem wdzięczny, że jej rysunki mogły się znaleźć w tej książce.

Wielkie dzięki dla Melisy Nelson, w której wykonaniu trudna praca wydawała się łatwa. Nie sposób było tego nie zauważyć.

Niech przyjmą podziękowania za udział w moim pisaniu: Cate Paterson, Nikki Christer, Jo Jarrah, Anyez Lindop, Jane Novak, Fiona Inglis i Catherine Drayton. Wszystkim dziękuję za poświęcenie mi czasu i opowiedzenie bezcennych historii swego życia. Dziękuję bardziej, niż jestem zdolny to wyrazić.

Dziękuję Sydney Jewish Museum, Australian War Memorial, Doris Seider i Jewish Museum w Monachium, Andreusowi Heuslerowi z Monachijskich Archiwów Miejskich i Rebecce Biehler za informację na temat owocowania jabłoni.

Jestem wdzięczny Dominice Zusak, Kindze Kovacs i Andrew Jansonowi za inspirujące rozmowy i wytrwałość.

Na koniec chciałbym wyrazić specjalne podziękowania Lisie i Helmutowi Zusakom – za historie, w które trudno uwierzyć, za uśmiech i za pokazanie mi odwrotnej strony życia.

Markus

PROLOG GÓRY RUIN w którym narrator przedstawia: siebie – barwy – złodziejkę książek
ŚMIERĆ I CZEKOLADA

Najpierw kolory.

Potem ludzie.

Tak to widzę.

A przynajmniej próbuję.

DROBNA UWAGA

Na pewno umrzecie.

Szczerze pragnę pogodnie podchodzić do tematu, choć większości ludzi trudno w to uwierzyć, niezależnie od tego, jak się staram. Błagam, uwierzcie mi. Ja naprawdę potrafię być wesoły. I przyjacielski. I sympatyczny. I życzliwy. A to dopiero początek wyliczanki. Tylko nie proście mnie, żebym był miły. Ta cecha nie ma ze mną nic wspólnego.

REAKCJE NA WYŻEJ STWIERDZONY FAKT

Czy to was niepokoi? Namawiam – nie bójcie się.

Ja nigdy nie postępuję nie fair. Ale, ale, przecież musi być wstęp.

Początek.

Gdzie moje maniery?

Mógłbym wam się przedstawić w sposób formalny, ale to chyba nie jest konieczne. Poznacie mnie dostatecznie dobrze i dostatecznie szybko, w zależności od różnorodnych czynników. Wystarczy, że powiem, iż w pewnym momencie stanę nad wami z całą sympatią. Ukołyszę wasze dusze, z barwą przycupniętą na ramieniu. Delikatnie zabiorę was ze sobą.

Będziecie wtedy w pozycji leżącej (ludzie rzadko umierają, stojąc). Będziecie zaskorupiali we własnym ciele. Kiedy was zobaczą, będą wrzeszczeć wniebogłosy. Jedynym dźwiękiem, jaki ja usłyszę, będzie mój własny oddech, echo zapachu, tupot moich kroków.

Pytanie, jaką barwę będzie miało wszystko dokoła, kiedy po was przyjdę. Co będzie wyrażać niebo?

Osobiście lubię niebo koloru czekolady. Ciemnej, gorzkiej czekolady. Ludzie mówią, że ta barwa do mnie pasuje. Ale staram się równie przychylnie traktować wszystkie barwy tęczy i ich odcienie. Miliardy smaków, które niebo powoli wsysa. To obłaskawia stres. Pomaga mi się zrelaksować.

TEORYJKA

Ludzie zauważają kolory dnia jedynie na jego początku i końcu, choć dla mnie jest oczywiste, że zmieniają się one z każdą chwilą, w całej mnogości odcieni i tonacji. Jedna godzina może się składać z tysięcy różnych barw. Woskowych żółcieni i chmurnych błękitów. Mrocznych ciemności.

Mam taką pracę, że muszę to zauważać.

Jak już napomknąłem, mam dar rozpraszania uwagi. To trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Dzięki temu jakoś sobie radzę, zważywszy, jak długo już wykonuję swoją pracę. No, ale kto mógłby mnie zastąpić? Kto mógłby przejąć obowiązki, kiedy ja bym odpoczywał na wakacjach w modnym kurorcie, czy to w tropikach, czy na nartach? Odpowiedź brzmi: nikt. Podjąłem więc świadomą, celową decyzję – rozpraszam się i to są moje wakacje. Nie trzeba dodawać, że odpoczywam w kolorach.

Wciąż jednak może was ciekawić odpowiedź na pytanie: dlaczego on w ogóle potrzebuje wakacji? Od czego pragnie się oderwać?

Przechodzę więc do następnego punktu.

Chodzi o ludzkie resztki.

O ocalonych.

Nie mogę znieść patrzenia na nich, choć często się poddaję. Celowo szukam kolorów, by oderwać od nich myśli, ale wciąż się zdarza, że podglądam kogoś, kto został z tyłu i miota się w układance rozpoznania, rozpaczy i zaskoczenia. Ci ludzie mają podziurawione serca i rozbite płuca.

To mi każe wrócić do tematu, o którym będę wam dzisiaj opowiadać, w dzień czy w nocy, w dowolnej godzinie i w dowolnym kolorze. Będzie to historia osoby, która należy do wiecznych ocalonych, ekspertki w byciu zostawianą w tyle.

To nie jest skomplikowana historia. Składa się z:

dziewczynki

pewnej liczby słów

akordeonisty

niemieckich fanatyków

żydowskiego boksera

licznych kradzieży.

Trzy razy napotkałem złodziejkę książek.

PRZY TORACH KOLEJOWYCH

Najpierw robi się biało. Oślepiająco biało.

Niektórzy z was mogą uważać, że biel to nie kolor, i pleść różne takie wyświechtane bzdury. Otóż zamierzam was przekonać, że to jednak kolor. Nie ma wątpliwości, że to kolor – osobiście myślę, że nie będziecie chcieli się ze mną sprzeczać.

OPTYMISTYCZNE ZAPEWNIENIE

Proszę, bądźcie spokojni, mimo mojej wcześniejszej groźby. To tylko takie strachy na Lachy. Nie stosuję przemocy. Nie ma we mnie podłości.

Jestem skutkiem.

Tak, biel.

Wydawało się, że całą Ziemię spowija śnieg. Okrywa ją tak szczelnie, jak sweter okrywa ciało. Obok torów kolejowych widać było głęboko zapadnięte ślady. Drzewa otulały lodowe pledy.

Jak się możecie spodziewać, ktoś umarł.

Nie mogli go po prostu zostawić na ziemi. Chwilowo nie był to problem, ale niebawem tor przed lokomotywą zostanie oczyszczony, a pociąg będzie musiał ruszyć swoją drogą.

Było tam dwóch strażników.

Były matka i córka.

Zwłoki.

Matka, córka i zwłoki uparcie milczały.

– No dobra, co jeszcze mam zrobić?

Jeden strażnik był wysoki, drugi niski. Wysoki zawsze odzywał się pierwszy, choć to nie on dowodził. Popatrzył na małego tłuściocha z nabrzmiałą, czerwoną twarzą.

– No przecież nie możemy ich tak zostawić – padła odpowiedź.

– Dlaczego nie? – zniecierpliwił się wysoki.

Na to mały omal nie eksplodował. Spojrzał z dołu na podbródek wysokiego i wrzasnął:

– Spinnst du? Zwariowałeś? – Na jego obrzmiałej twarzy odmalowała się odraza. – Idziemy – powiedział, przedzierając się przez śnieg. – Odtaszczymy wszystkich troje z powrotem, jeśli będzie rozkaz. Zgłosimy to na następnej stacji.

Jeśli o mnie chodzi, zdążyłem już popełnić zupełnie podstawowy błąd. Nie umiem wam nawet powiedzieć, jak bardzo byłem z siebie niezadowolony. Z początku wydawało się, że wszystko idzie jak należy: Wpatrywałem się w oślepiająco białe niebo, rozciągające się za oknem pociągu. Wdychałem je, ale i tak czułem się osłabiony. Potem sprzeniewierzyłem się sobie – wykazałem zainteresowanie. Dziewczynką. Ciekawość wzięła górę nad poczuciem obowiązku. Zrezygnowałem z rutynowych działań i zacząłem ją obserwować.

Dwadzieścia trzy minuty później, kiedy pociąg stanął, wyskoczyłem wraz z nimi.

W ramionach trzymałem małą duszyczkę.

Stanąłem po prawej stronie.

Dynamiczna para strażników zawróciła do matki, dziewczynki i małego chłopięcego ciałka. Dobrze pamiętam, że tego dnia mój oddech był głośny. Aż się dziwię, że strażnicy nie zwrócili na to uwagi, kiedy mnie mijali. Świat uginał się pod ciężarem wielkiej ilości śniegu.

Około dziesięciu metrów na lewo ode mnie stała blada, wygłodniała i zmarznięta dziewczynka.

Jej usta drżały ze zdenerwowania.

Miała splecione ręce.

Na policzkach złodziejki książek zamarzały łzy.

ZAĆMIENIE

Teraz będzie znak czerni, żeby wam pokazać całą skalę moich możliwości. Najciemniejsza chwila przed świtem.

Tym razem przyszedłem po młodego, dwudziestoczteroletniego mężczyznę. Na swój sposób była to piękna sprawa. Samolot się krztusił. Dym buchał z obu jego płuc.

Kiedy się rozbił, w ziemi powstały trzy głębokie bruzdy. Jego skrzydła były teraz jak ucięte ramiona. Mały, metalowy ptak już nie polata.

KOLEJNE DROBNE UWAGI

Czasem przybywam zbyt wcześnie. Spieszę się, a ludzie czepiają się życia dłużej,

niż przewidywałem.

Po kilku minutach dym się rozwiał. Nic nie zostało.

Pierwszy przybiegł zasapany chłopak z czymś, co wydawało się skrzynką na narzędzia. Ze zgrozą zbliżył się do kokpitu i patrzył na pilota, próbując ocenić, czy ten jeszcze żyje – a w tym momencie wciąż żył. Złodziejka książek przybiegła jakieś trzydzieści sekund później.

Minęły lata, ale ją rozpoznałem.

Oddychała ciężko.

Chłopak wyjął ze skrzynki pluszowego niedźwiadka.

Sięgnął przez rozbitą szybkę i położył go na piersi pilota. Uśmiechnięty miś siedział na okrwawionym ciele. Parę minut później skorzystałem z okazji. Nadszedł właściwy czas.

Podszedłem, uwolniłem duszę pilota i delikatnie ją stamtąd uniosłem.

Pozostał tylko trup, słabnący swąd dymu i uśmiechnięty pluszowy miś.

Kiedy zebrał się tłum, wszystko się zmieniło. Horyzont nabierał barwy grafitu. Z czerni pozostały tylko smugi, a i te szybko znikały.

Człowiek, dla porównania, miał kolor kości. Jego skóra była barwy szkieletu. Mundur w nieładzie. Zimne brązowe oczy – jak plamy po kawie. Ostatni znak na niebie uformował się w dziwny, lecz znajomy mi kształt. Podpis.

Tłum zachowywał się tak, jak zwykle zachowuje się tłum.

Kiedy przeciskałem się między ludźmi, stali, uprawiając grę w ciszę. Tu i tam drgnęła jakaś ręka, padło wypowiedziane stłumionym głosem zdanie. Ludzie obracali się w milczeniu.

Kiedy odwróciłem się, by spojrzeć na samolot, otwarte usta pilota się uśmiechały.

Ostatni ponury żart.

Kolejna puenta ludzkiego losu.

Pilot trwał w całunie swego uniformu, kiedy niebem zawładnęła szarość. Jak w wielu innych przypadkach, kiedy zacząłem się wycofywać ze sceny, przemknął przez nie cień, ostatnie zaćmienie – znak, że kolejna dusza odeszła.

Trzeba wam wiedzieć, że w takich chwilach, prócz wszystkich barw dotykających mojego obrazu świata, łapię obraz zaćmienia, gdy umiera człowiek.

Widziałem je milion razy.

Widziałem więcej zaćmień, niż można spamiętać.

FLAGA

Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, było czerwono. Niebo gotowało się i bulgotało jak zupa. W kilku miejscach było przypalone. Na tle czerwieni czarne płatki sadzy wyglądały jak ziarnka pieprzu.

Wcześniej na ulicy, która teraz wyglądała niczym zatłuszczony papier, dzieci grały w klasy. Kiedy przybyłem, wciąż dało się słyszeć echo. Echo skaczących po asfalcie stóp, roześmianych dziecięcych głosów i uśmiechów, jak sól, która się szybko rozpuszcza.

A potem spadły bomby.

Tym razem na wszystko było za późno.

Syreny. Urywany ryk syren w głośnikach. Wszystko za późno.

W ciągu paru minut utworzyły się góry betonu i ziemi. Ulice stały się popękanymi żyłami. Krew płynęła, aż wreszcie przyschła na drodze. Ciała leżały jak kawałki drewna po potopie.

Przyklejone do ziemi, co do jednego. Wiązka dusz.

Czy to przeznaczenie?

Pech?

Co sprawiło, że rozpłaszczyli się na ziemi?

Nie.

Nie wygadujmy głupstw.

Przyczyną prawdopodobnie były bomby, miotane z góry przez ludzi ukrytych w chmurach.

Tak, niebo było teraz barwy zanieczyszczonej, przypalonej czerwieni. Małe niemieckie miasteczko po raz kolejny zostało rozbite na kawałki. Płatki popiołu opadały tak rozkosznie, że miało się ochotę wyciągnąć język, by je złapać i polizać. Tylko że wtedy poparzyłyby wargi i popiekły usta.

Widzę to jasno.

Już miałem odejść, kiedy zobaczyłem, jak tam klęczy.

Wokół niej ktoś narysował, zaprojektował, wzniósł górę ruin. Dziewczynka ściskała w rękach książkę.

Złodziejka książek najbardziej chciała wrócić do schronu, żeby pisać lub po raz ostatni przeczytać swoją historię. Przypominam sobie taki właśnie, oczywisty wyraz jej twarzy. Umierała z pragnienia bezpieczeństwa, schronienia – ale nie była w stanie się ruszyć. Poza tym jej piwnica już nie istniała. Była częścią zrujnowanego pejzażu.

Błagam was jeszcze raz, uwierzcie mi.

Chciałem się zatrzymać, przykucnąć przy niej.

Powiedzieć:

– Przykro mi, dziecinko.

Ale tego mi nie wolno.

Nie przykucnąłem. Nie odezwałem się.

Zamiast tego przyglądałem jej się przez jakiś czas. Gdy zdołała się ruszyć, poszedłem za nią.

Wypuściła z rąk książkę.

Uklękła.

Złodziejka książek zaczęła wyć.

Ludzie deptali po jej książce, kiedy zaczęto uprzątać gruzy. I choć wydano rozkazy, by usuwać tylko zwały betonu, najcenniejszy skarb dziewczynki też wylądował na ciężarówce z gruzem. Odebrałem to jako wyzwanie. Wskoczyłem na budę i podniosłem książkę, nie zdając sobie sprawy, że w ciągu następnych lat będę do niej zaglądał tysiące razy. Że będę szukał punktów, w których skrzyżowały się nasze drogi, i dziwił, co ta dziewczynka widziała i jakim cudem przeżyła. To najlepsze, co mogę zrobić – sprawdzić, czy wszystko się zgadza z tym, co sam wtedy widziałem.

Kiedy ją sobie przypominam, widzę obszerną paletę barw, ale trzy z nich, w których ją widziałem bezpośrednio, budzą najmocniejsze echo. Kiedy o nich myślę, zdarza mi się unosić w powietrze i pływać nad tymi trzema momentami. Pozostaję w zawieszeniu, póki nie wyklaruje się trująca prawda.

Tak się formują.

BARWY

Tworzą piramidę. Zamazany czarny znak na oślepiającej globalnej bieli, a ta z kolei na gęstej czerwonej zupie.

Tak, często ją wspominam, a w jednej z mych niezliczonych kieszeni noszę zawsze jej historię, by móc ją opowiedzieć. To tylko jedna z wielu historii, a każda jest wyjątkowa i niezwykła. Każda jest świadectwem wysiłku – ogromnego wysiłku – by udowodnić mi, że wy i wasza ludzka egzystencja macie wartość.

Oto historia. Jedna z wielu.

Złodziejka książek.

Jeśli macie ochotę, chodźcie ze mną. Opowiem wam ją.

I pokażę wam coś.

CZĘŚĆ PIERWSZA PODRĘCZNIK GRABARZA Występują: himmelstrasse – sztuka ociągania się – kobieta z żelazkiem w garści – próba pocałunku – jesse owens – papier ścierny – zapach przyjaźni – czempion wagi ciężkiej – watschen
WYCHOWYWANIE SAUMENSCH

Tak, błyskotliwej kariery.

Muszę przyznać, że pomiędzy kradzieżą pierwszej i drugiej książki była długa przerwa. Godne odnotowania jest również to, że pierwsza książka została wykradziona ze śniegu, a druga z ognia. Nie można też pominąć podarunków. Tak czy inaczej, Liesel była posiadaczką czternastu książek, ale według niej naprawdę liczyło się tylko dziesięć. Spośród tych dziesięciu sześć pochodziło z kradzieży, jedna została znaleziona na kuchennym stole, dwie sporządził dla niej ukrywający się Żyd, a jedną dostarczyło miękkie, ustrojone na żółto popołudnie.

Kiedy zdecydowała się opisać swoją historię, rozważała dokładnie, od kiedy książki i słowa zaczęły znaczyć nie tylko to, co znaczyły, lecz wszystko. Czy stało się to wówczas, kiedy ujrzała pokój wypełniony półkami pełnymi książek? Czy może wtedy, kiedy na Himmelstrasse zjawił się Max Vandenburg z naręczem cierpienia i egzemplarzem Mein Kampf Hitlera? Czy chodziło o czytanie w schronie? O ostatni przemarsz do Dachau? O Strząsaczkę słów? Być może nigdy nie poznamy dokładnej odpowiedzi, kiedy i gdzie się to zdarzyło. W każdym razie mnie to przerasta. Zanim jednak przyznamy którejś z ewentualności palmę pierwszeństwa, musimy prześledzić początki Liesel Meminger na Himmelstrasse i sztukę bycia Saumensch.

W chwili przybycia wciąż widoczne były ukąszenia śniegu na jej rękach i zmrożona krew na palcach. Ogólne niedożywienie. Piszczele jak druty. Ramiona jak wieszak. Uśmiech nie przychodził jej łatwo, ale kiedy już zdobyła się na ten wysiłek, był to uśmiech głodomora.

Jej włosy od biedy mogły uchodzić za niemiecki blond, ale oczy – oczy były niebezpieczne. Ciemnobrązowe. W tamtych czasach w Niemczech nie było dobrze mieć piwne oczy. Być może odziedziczyła je po ojcu, ale tego nie wiedziała, bo go nie pamiętała. Wiedziała o nim tylko jedno. Było to określenie, którego nie rozumiała.

DZIWNE SŁOWO

Komunista

Słyszała je kilka razy w ciągu ostatnich lat.

Mieszkała w przepełnionych pensjonatach, w pokojach, które wypełniały pytania. I to słowo. To dziwne słowo czaiło się zawsze na zapleczu, kryło po kątach, wyglądało z ciemności. Nosiło garnitury i mundury. Nieważne, gdzie się znajdowali, wypływało zawsze na wzmiankę o jej ojcu. Wąchała je i smakowała, choć nie potrafiła go napisać ani zrozumieć. Kiedy spytała matkę, co ono znaczy, ta stwierdziła, że to nieważne i żeby nie zawracała sobie głowy takimi sprawami. W pewnym hoteliku mieszkała rozsądna kobieta, która próbowała uczyć dzieci pisać, używając do tego ściany i węgla. Liesel kusiło, by ją zapytać o znaczenie tego słowa, ale nigdy do tego nie doszło. Pewnego dnia kobietę wezwano na przesłuchanie. Już nie wróciła.

Kiedy Liesel przyjechała do Molching, miała poczucie, że została ocalona, ale nie dawało jej to ukojenia. Czy gdyby matka naprawdę ją kochała, porzuciłaby ją na progu u obcych ludzi? Dlaczego? Dlaczego?

Dlaczego?

Sam fakt, że znała odpowiedź – przynajmniej w podstawowym zakresie – był bezdyskusyjny. Jej matka wciąż chorowała i nigdy nie było dość pieniędzy na leczenie. Liesel wiedziała o tym, co nie znaczyło, że się z tym godziła. Choćby nie wiem ile razy słyszała, że jest kochana, porzucenie nie mogło być tego dowodem. Nic nie zmieniało tego, że była zagubionym, wychudzonym dzieckiem w kolejnym obcym miejscu, wśród obcych ludzi. Sama.

Hubermannowie mieszkali na Himmelstrasse w jednym z małych, pudełkowych domków. Kilka pokoi, kuchnia i podwórko do spółki z sąsiadami. Dom miał płaski dach i płytką piwniczkę do przechowywania zapasów. Nie była to piwnica ODPOWIEDNIEJ GŁĘBOKOŚCI. W 1939 roku nie stanowiło to jeszcze problemu. Później, w 1942 i 1943, już tak. Kiedy zaczęły się naloty, musieli biec ulicą do lepszego schronu.

Na początku największe wrażenie robiły wyzwiska. Były takie wulgarne i pojawiały się w nadmiarze. Co chwila padało słowo Saumensch, Saukerl albo Arschloch. Tym, którzy nie rozumieją tych słów, należy się wyjaśnienie. „Sau” odnosi się do świń. Saumensch to obraźliwe, karcące i poniżające określenie istoty rodzaju żeńskiego. Saukerl odnosi się do osób rodzaju męskiego. Arschloch to tyle co „dupek”. To słowo nie przynależy do żadnej konkretnej płci. Po prostu jest.

– Saumensch, du dreckiges! – krzyczała przybrana matka pierwszego wieczora, kiedy Liesel nie chciała się wykąpać. – Ty plugawa świnio! Dlaczego nie chcesz się rozebrać? – Rosa Hubermann umiała się wściekać. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że wściekłość była stałą ozdobą jej twarzy. To dlatego zmarszczki upodobniły ją do pogiętego kartonu.

Liesel poszła się kąpać w stanie absolutnego przerażenia. Nie było mowy, żeby weszła do wanny ani nawet żeby się położyła do łóżka. Skuliła się w kącie przypominającej szafę łazienki, szukając schronienia w nieistniejących ramionach ścian. Nie było tu nic poza suchą farbą, urywanym oddechem i potokiem przekleństw Rosy.

– Zostaw ją – Hans Hubermann wtrącił się do potyczki. Jego ciepły głos torował sobie drogę do Liesel jak przez gęsty tłum. – Zostaw ją mnie.

Podszedł bliżej i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Kafle były zimne i odpychające.

– Umiesz skręcać papierosy? – spytał. Przez następną godzinę siedzieli w basenie mroku, bawiąc się tytoniem i bibułkami, a Hans Hubermann palił skręcone papierosy.

Po godzinie Liesel całkiem nieźle nauczyła się robić skręty. Ale nie wykąpała się.

GARŚĆ INFORMACJI O HANSIE HUBERMANNIE

Uwielbiał palić. Jednym z powodów była przyjemność robienia skrętów. Z zawodu był malarzem pokojowym, umiał też grać na akordeonie. Przydatny talent, szczególnie w zimie, kiedy mógł zarabiać, występując w barach w Molching, takich jak U Knollera.

Udało mu się oszukać mnie w czasie pierwszej wojny światowej, ale później miał trafić na drugą (perwersyjny rodzaj wyróżnienia).

Znów jednak zdoła mi się wymknąć.

Większość ludzi w ogóle nie zauważała Hansa Hubermanna. Człowiek bez właściwości. Oczywiście był mistrzem w swoim zawodzie. Jako muzyk też plasował się powyżej przeciętnej. A jednak – jestem pewien, że wy też natknęliście się na takich ludzi – zawsze pozostawał w tle, nawet stojąc w pierwszym szeregu. Po prostu był. Niezauważalny. Nieważny i niespecjalnie ceniony.

Frustracja z tego powodu, o ile możecie to sobie wyobrazić, kompletnie nie miałaby sensu. Otóż z całą pewnością miał on swoją wartość i wartość tę natychmiast wyczuła w nim Liesel Meminger (dzieci bardzo często wykazują większą przenikliwość niż tępi dorośli). Zauważyła to od pierwszej chwili.

Jego sposób bycia.

Jego spokój.

Kiedy wreszcie zapalił światło w małej, brzydkiej łazience, Liesel wpatrzyła się w jego niezwykłe oczy. Były łagodne i srebrzyste, jak płynna rtęć. Kiedy Liesel przyjrzała się tym oczom, zrozumiała, że Hans Hubermann jest bardzo wiele wart.

GARŚĆ INFORMACJI O ROSIE HUBERMANN

Miała najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu i ciemne, siwiejące włosy czesała w kok.

Żeby dorobić do pensji męża, zajmowała się praniem i prasowaniem dla pięciu najbogatszych rodzin w Molching. Gotowała okropnie.

Miała wyjątkowy dar irytowania każdego, kogo spotkała na swej drodze. Ale kochała Liesel Meminger. Choć okazywała to w specyficzny sposób. Najczęściej biła ją drewnianą chochlą, a w przerwach atakowała obraźliwymi słowami.

Kiedy po dwóch tygodniach pobytu u Hubermannów Liesel w końcu się wykąpała, Rosa o mało nie udusiła jej w uścisku. Ściskając ją, powiedziała:

– Saumensch, du dreckiges! – już najwyższy czas!

Po kilku miesiącach nie było mowy o „panu” czy „pani Hubermann”. Z typową dla siebie lapidarnością Rosa powiedziała:

– Słuchaj, Liesel, od teraz możesz mi mówić „mamo”. – Zastanowiła się przez chwilę. – A jak mówiłaś do swojej prawdziwej matki?

– Auch Mama. Też „mamo” – spokojnie odpowiedziała Liesel.

– No to ja będę twoją mamą numer dwa. – Rosa spojrzała na męża. – A tego tam... – wydawało się, że zbiera słowa, by jak kule potoczyć je po stole – tego Saukerla, brudną świnię, masz nazywać „papa”, verstehst? Zrozumiano?

– Tak – pospiesznie zgodziła się Liesel. Szybkość odpowiedzi była ceniona w tym domu.

– Tak, mamo – poprawiła ją mama. – Pamiętaj, Saumensch, że masz do mnie mówić „mamo”.

Hans Hubermann właśnie skończył skręcać papierosa – poślinił bibułkę i zawinął go. Spojrzał na Liesel i mrugnął. Nie będzie miała problemów z mówieniem do niego „papo”.

KOBIETA Z ŻELAZKIEM W GARŚCI

Najtrudniejsze były pierwsze miesiące.

Co noc Liesel śniły się koszmary.

Twarz brata.

Patrząca w podłogę pociągu.

Budziła się zlana potem, z krzykiem, tonąc w pościeli. Łóżko po drugiej stronie pokoju, przeznaczone dla jej brata, w ciemności unosiło się jak łódź. Stopniowo, wraz z powrotem świadomości, tonęło w podłodze. Ta wizja była tak przerażająca, że Liesel jeszcze długo wrzeszczała.

Dobre było jedynie to, że krzyki zwabiały do pokoju Hansa Hubermanna, nowego ojca, który przychodził, by ją uspokoić i utulić.

Siedział przy niej co noc. Na początku tylko siedział, obcy, ale żywy człowiek, który pomagał zabić samotność. Po kilku nocach zaczął ją szeptem uspokajać: „Szszsz, jestem tutaj, wszystko w porządku”. Po trzech tygodniach tulił ją w ramionach. Szybko nabrała zaufania z powodu szorstkiej siły delikatności mężczyzny, jego bliskości. Dziewczynka wiedziała od początku, że Hans Hubermann pojawi się na pierwszy jej krzyk i już nie odejdzie.

DEFINICJA, KTÓREJ NIE MA W SŁOWNIKU

Nie odchodzić: akt wiary i miłości,

prawidłowo rozszyfrowywany przez dzieci.

Zaspany Hans Hubermann siedział na łóżku, a Liesel wypłakiwała mu się w kamizelkę i wdychała jego zapach. Dzięki temu zapachowi nad ranem, około drugiej, wreszcie zasypiała. Była to mieszanina wypalonych papierosów, starej farby malarskiej i ludzkiej skóry. Każdego ranka papa był blisko, zwinięty w paragraf na krześle. Nigdy nie położył się na drugim łóżku. Liesel wyskakiwała z pościeli i delikatnie całowała go w policzek, a on się budził i uśmiechał.

Czasami papa mówił, żeby się kładła, a sam szedł po akordeon i grał dla niej. Liesel siedziała na łóżku i nuciła, z podniecenia kuląc zimne palce u stóp. Nikt przedtem nie ofiarowywał jej muzyki. Uśmiechała się głupio, patrząc na zmarszczki na jego twarzy i miękki metal oczu – póki z kuchni nie dobiegł wrzask:

– PRZESTAŃ RZĘPOLIĆ, SAUKERL!

Papa grał dalej.

Mrugał do dziewczynki, a ona, choć niewprawnie, mrugała do niego.

Parę razy, żeby jeszcze bardziej rozzłościć mamę, przyniósł instrument do kuchni i grał podczas śniadania.

Na wpół zjedzony chleb z dżemem i odciskami zębów leżał na jego talerzu, a muzyka zaglądała Liesel w oczy. Może to brzmi dziwnie, ale ona tak właśnie to odbierała. Prawa ręka papy biegała po klawiaturze, lewa naciskała guziki (Liesel najbardziej podobał się srebrny, błyszczący guzik – C-dur). Porysowana, lecz lśniąco czarna obudowa akordeonu przesuwała się w przód i w tył, gdy jego ramiona naciskały miech zasysający powietrze i wypuszczający je na powrót. W takie ranki w kuchni papa sprawiał, że akordeon ożywał. Co wydaje się całkiem zrozumiałe, jeśli się nad tym głębiej zastanowić.

Bo jak sprawdzamy, czy coś żyje?

Musi oddychać.

Dźwięk akordeonu był także sygnałem bezpieczeństwa. Światło dnia. W ciągu dnia nie mogła śnić o bracie. Tęskniła za nim i często cicho popłakiwała w łazience, ale cieszyła się, że nie śpi. Pierwszej nocy u Hubermannów ukryła pod siennikiem ostatnią rzecz, jaka ją wiązała z bratem – Podręcznik grabarza. Od czasu do czasu wyciągała go, żeby potrzymać w dłoniach. Patrząc na litery na okładce i dotykając zadrukowanych stron, nie miała pojęcia, o czym jest ta książka. Zresztą nie obchodziło jej to. Jej znaczenie polegało na czymś zupełnie innym.

ZNACZENIE KSIĄŻKI

1. Ostatni raz widziała brata.

2. Ostatni raz widziała matkę.

Czasem szeptała słowo „mama” i wtedy twarz matki ukazywała jej się w setkach przebłysków jednego popołudnia. Ale to było nic w porównaniu z horrorem jej snów. W nieograniczonym obszarze snu czuła się kompletnie opuszczona.

Jestem pewien, że zauważyliście brak innych dzieci w tym domu. Hubermannowie mieli dwójkę własnych, ale były one już dorosłe i się wyprowadziły. Hans Junior pracował w centrum Monachium, a Trudy była pokojówką i opiekunką do dzieci. Niebawem oboje mieli być powołani do wojska. Ona miała produkować pociski, a on z nich strzelać.

Szkoła, jak się możecie domyślić, okazała się fatalną porażką.

Choć państwowa, miała katolicki charakter, a Liesel była luteranką. To nie mogło dobrze wróżyć. A potem odkryto, że nie umie czytać ani pisać.

Upokorzoną Liesel posadzono z małymi dziećmi, które dopiero zaczynały się uczyć alfabetu. Mimo że była drobna i chuda, czuła się między maluchami jak olbrzymka i marzyła tylko o tym, by bladość uczyniła ją niewidzialną.

Nawet w domu nie mogła liczyć na pomoc.

– Jego o to nie proś – podkreślała mama. – To Saukerl. – Papa, jak to miał w zwyczaju, patrzył przez okno. – Skończył szkołę na czwartej klasie.

W domu nie było żadnych książek (poza jedną, ukrytą pod siennikiem), więc Liesel uczyła się alfabetu, mamrocząc pod nosem, póki jej stanowczo nie powiedziano, że ma siedzieć cicho. Nie mamrotać. Dopiero później, gdy przerażona nocnymi koszmarami zmoczyła pościel, zaczęły się dodatkowe lekcje czytania. Nieoficjalnie nazywały się północnymi lekcjami, choć zwykle zaczynały się o drugiej nad ranem. Ale o tym później.

W połowie lutego, na dziesiąte urodziny, Liesel dostała używaną, kaleką lalkę z żółtymi włosami.

– Na nic lepszego nas nie stać – tłumaczył się papa.

– Co ty wygadujesz. Niech się cieszy, że ma chociaż to – skarciła go mama.

Hans badał jedyną lalczyną nogę, a Liesel mierzyła nowy mundurek. Dziesięć lat oznaczało Hitlerjugend. Hitlerjugend oznaczało brunatny mundurek. Jako dziewczynka Liesel musiała wstąpić do sekcji BDM dla młodszych dziewcząt.

OBJAŚNIENIE SKRÓTU

BDM to Bund Deutscher Mädel –

– Związek Niemieckich Dziewcząt.

Pierwszą rzeczą, jakiej tam uczono, było prawidłowe skandowanie pozdrowienia Heil Hitler. Poza tym uczono dziewczęta maszerować, zwijać bandaże i cerować odzież. Prowadzano je też na piesze wędrówki i kazano uprawiać sporty. Zajęcia odbywały się w środy i soboty od trzeciej do piątej.

W każdą środę i sobotę papa odprowadzał Liesel na miejsce, a po dwóch godzinach odbierał. Niewiele o tym rozmawiali. Trzymając się za ręce, słuchali dźwięku własnych kroków, a papa wypalał po drodze papierosa albo dwa.

Jedyną niepokojącą rzeczą było to, że papa często znikał. Prawie każdego wieczora wchodził do pokoju dziennego (który służył także jako sypialnia Hubermannów), zdejmował akordeon ze starej szafy i przeciskał się przez kuchnię do drzwi.

Kiedy ruszał Himmelstrasse, mama wychylała się przez okno i wołała:

– Nie wracaj zbyt późno!

– Ciszej! – odpowiadał, odwracając się do niej.

– Saukerl! Pocałuj mnie w dupę! Będę krzyczeć tak głośno, jak mi się podoba!

Echo jej wyzwisk ciągnęło się za nim ulicą. Nie oglądał się, a przynajmniej nie wtedy, kiedy żona jeszcze mogła stać w oknie. W te wieczory, kiedy był już na końcu ulicy ze swoim akordeonem, odwracał się dopiero na wysokości sklepu Frau Diller, gdy sylwetkę żony w oknie zastępowała drobna figurka. Unosił wtedy swą długą, chudą rękę, odwracał się i szedł dalej. Liesel mogła go zobaczyć ponownie dopiero o drugiej nad ranem, kiedy łagodnie uwalniał ją od koszmarów.

Wieczory w ciasnej kuchni były nieodmiennie wypełnione gadaniem. Rosa Hubermann mówiła bez przerwy, a jej gadanie przybierało formę Schimpfen. Stale narzekała i dążyła do kłótni. Nikt z obecnych nie chciał się z nią spierać, ale mama z talentem wykorzystywała każdą ku temu okazję. Potrafiła w swojej małej kuchni kłócić się z całym światem i czyniła to niemal co wieczór. Kiedy już było po kolacji i papa wychodził, Rosa i Liesel zostawały tam same, a Rosa zajmowała się prasowaniem.

Kilka razy w tygodniu Liesel po powrocie ze szkoły przemierzała z mamą ulice Molching, przyjmując i oddając pranie i prasowanie w bogatszych rejonach miasteczka. Na Knauptstrasse, na Heidestrasse i paru innych ulicach. Mama witała się z klientami ze służalczym uśmiechem, ale gdy tylko drzwi się zamknęły, a one odeszły kilka kroków, lżyła tych wszystkich bogaczy za ich bogactwo i lenistwo.

– Są za bardzo g’schtinkerdt, żeby prać własne ubrania – powtarzała, choć to od nich zależały jej dochody.

– Albo ten – oskarżała pana Vogla z Heidestrasse. – Cały kapitał ma po ojcu i teraz trwoni go na dziwki i wódkę. No i oczywiście na pranie i prasowanie.

Był to niekończący się strumień pogardy.

Herr Vogel, Herr i Frau Pfaffelhürver, Helena Schmidt, Weingartnerowie. Każdy był czemuś winien.

Według Rosy Ernst Vogel, poza pijaństwem i kosztowną rozpustą, miał zwyczaj drapać się w zawszone kłaki i lizać palce przed przeliczeniem pieniędzy.

– Powinnam je prać po przyjściu do domu – kwitowała Rosa.

Z kolei Pfaffelhürverowie kontrolowali jej pracę.

– „Te koszule mają być bez jednej zmarszczki” – przedrzeźniała ich. – „Ten garnitur ma być nieskazitelnie wyprasowany”. I jeszcze mają czelność stać tak nade mną i wytrząsać się nad moją robotą! Pod samym moim nosem! Co za G’sindel – co za hołota!

Weingartnerowie byli idiotami z głupio miauczącą kotką.

– Czy ty masz pojęcie, ile się muszę naskubać tych kocich kłaków? Są dosłownie wszędzie!

Helena Schmidt była bogatą wdową.

– Ta stara kaleka siedzi i tylko zatruwa powietrze. Nie przepracowała w swoim życiu ani dnia.

Ale najwięcej pretensji Rosa rezerwowała dla numeru ósmego przy Grandestrasse. Był to duży dom położony na wzgórzu, w górnej części Molching.

– Ten – wskazała Liesel posiadłość, kiedy poszły tam po raz pierwszy – to dom burmistrza, tego złodzieja. Jego żona całymi dniami nie wychodzi i jest za skąpa, żeby napalić w piecu. Dlatego można tam zamarznąć. To wa-riat-ka – wyskandowała. – Absolutna wariatka. – A przy bramie skinęła na dziewczynkę: – Ty tam pójdziesz.

– Co? – Liesel była przerażona widokiem potężnych drzwi z mosiężną kołatką, wznoszących się nad schodami.

– Nie mówi się „co”. – Mama pchnęła ją mocno. – Idź, Saumensch, rusz się.

Liesel się ruszyła. Podeszła ścieżką, weszła na schody i niepewnie zastukała.

Otworzył jej szlafrok.

Okrywał kobietę ze zdziwionymi oczami i puchem zamiast włosów. Wyglądała na przestraszoną. Gdy zobaczyła mamę przy bramie, wcisnęła dziewczynce torbę z praniem.

– Dziękuję – powiedziała Liesel, ale nie usłyszała odpowiedzi. Tylko stuk zamykanych drzwi.

– Widzisz? – spytała mama, kiedy dziewczynka doszła do furtki. – I ja muszę znosić takie rzeczy. Te bogate sukinsyny, te leniwe świnie...

Liesel, idąc z tobołkiem bielizny, odwróciła głowę. Popatrzyła na nią mosiężna kołatka.

Gdy Rosa Hubermann kończyła obmawiać swoich pracodawców, przerzucała się z obelgami na drugi ulubiony temat, czyli męża. Patrząc na tobół z praniem i zapyziałą ulicę, nie przestawała mówić, mówić, mówić.

– Gdyby twój papa się do czegoś nadawał, nie musiałabym tego robić – informowała Liesel, kiedy szły przez Molching, prychając przy tym szyderczo. – Malarz! Po co ja wychodziłam za tego Arschlocha? Cała rodzina mnie ostrzegała – ciągnęła, tupiąc po chodniku. – No i teraz muszę się włóczyć po ulicach albo harować w domu jak niewolnica, bo ten Saukerl nie umie znaleźć sobie roboty. Żadnej porządnej roboty w każdym razie. Tylko wygrywa na tym beznadziejnym akordeonie w jakichś brudnych dziurach.

– Tak, mamo.

– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – Oczy mamy wyglądały jak dwa niebieskie guziki, przyszyte do twarzy.

Szły dalej.

Liesel dźwigała torbę.

W domu pranie lądowało w kotle przy piecu, było rozwieszane do suszenia przy kominku w pokoju dziennym i prasowane w kuchni. Kuchnia była najważniejszym polem działania.

– Słyszałaś? – pytała mama niemal każdego wieczoru. W jej dłoni dymiło rozgrzane na piecu żelazko. W domu panował mrok, a Liesel, usadowiona przy kuchennym stole, wpatrywała się w ogień.

– Co? – odpowiadała. – Co się stało?

– To ta Holtzapfel. – Mama podrywała się ze stołka. – Saumensch! Znów nam napluła na drzwi.

Plucie na drzwi Hubermannów należało do tradycji – sąsiadka, Frau Holtzapfel, czyniła to zawsze, przechodząc obok ich domu. Od furtki do drzwi było parę metrów i trzeba przyznać, że miała poczucie odległości i wyrobione oko.

Plucie wynikało stąd, że obie z Rosą Hubermann od lat toczyły wojnę na słowa. O początkowej przyczynie zwady nikt już nie pamiętał, nawet one same.

Frau Holtzapfel była kobietą żylastą i zawziętą. Nigdy nie wyszła za mąż, ale miała dwóch synów, parę lat starszych od potomstwa Hubermannów. Obaj byli w wojsku i obaj jeszcze przewiną się przez tę opowieść, nim dobrniemy do końca, zapewniam was.

Jeśli chodzi o złośliwości w tych zawodach, Frau Holtzapfel bardzo się starała. Nigdy, przechodząc ulicą, nie zapomniała splunąć na drzwi domu numer trzydzieści siedem z przekleństwem „Schweine!”. To jedno trzeba Niemcom oddać:

Żywią szczególne upodobanie do świń.

PYTANKO I ODPOWIEDŹ

Kto, waszym zdaniem, musiał każdego wieczoru wycierać ślinę z drzwi?

Gratuluję poprawnej odpowiedzi.

Kiedy kobieta z żelazkiem w garści mówi, żebyście poszli i wyczyścili oplute drzwi, lepiej bądźcie posłuszni. Szczególnie gdy żelazko jest gorące.

W końcu stało się to rutyną, czymś normalnym.

Co wieczór Liesel wychodziła na schody, wycierała drzwi i patrzyła w niebo. Zwykle wyglądało jak kałuża rozlanej ropy – zimne, ciężkie, bure i śliskie, ale czasem zdarzało się, że pojawiało się na nim kilka co śmielszych gwiazd, choć trwało to krótko. W takie wieczory Liesel stała i wyczekiwała.

– Witajcie, gwiazdki.

Czekanie.

Na głos z kuchni.

Albo na zniknięcie gwiazd w oceanie niemieckiego nieba.

POCAŁUNEK (ważne decyzje dzieciństwa)

Jak każde małe miasto także Molching zaludniały ciekawe typy. Kilka z tych osób mieszkało przy Himmelstrasse. Frau Holtzapfel nie była jedyna.

A oto inni:

Rudy Steiner – chłopiec z sąsiedztwa zafascynowany czarnoskórym amerykańskim sprinterem Jessem Owensem.

Frau Diller – stanowcza właścicielka aryjskiego sklepu na rogu.

Tommy Müller – wiecznie czerwony na twarzy dzieciak z tikiem i chronicznym zapaleniem ucha, które mu kilkakrotnie operowano.

Człowiek o przydomku „Pfiffikus”, tak ordynarny, że przy nim nawet Rosa Hubermann wydawała się złotoustą świętą.

W większości ulicę zamieszkiwali ludzie niezamożni, mimo ewidentnego wzrostu gospodarczego za Hitlera. Dzielnice biedoty wciąż istniały.

Jak już powiedziano, w bezpośrednim sąsiedztwie Hubermannów wynajmowała mieszkanie rodzina nazwiskiem Steiner. Steinerowie mieli szóstkę dzieci. Jednym z nich był łobuziak Rudy, który szybko został najlepszym przyjacielem Liesel i wspólnikiem jej wybryków. Poznali się na ulicy.

Kilka dni po pierwszej kąpieli mama pozwoliła Liesel wyjść na dwór i pobawić się z dziećmi. Na Himmelstrasse przyjaźnie zawiązywano na ulicy, niezależnie od pogody. Dzieci rzadko odwiedzały się w domach, gdzie zazwyczaj było ciasno i biednie. Czas wolny spędzały więc na wolnym powietrzu, na grze w futbol. Drużyny były skompletowane. Bramki zostały oznaczone koszami na śmieci.

Liesel, jako nowa, natychmiast została wepchnięta między dwa takie kosze. Zastąpiła Tommy’ego Müllera, który trafił na boisko, choć był najbardziej beznadziejnym fajtłapą na całej Himmelstrasse.

Przez jakiś czas gra toczyła się gładko, aż nadszedł nieuchronny moment – Rudy Steiner został przewrócony w śnieg na skutek faula sfrustrowanego Tommy’ego Müllera.

– O rany! – wrzasnął Tommy, a twarz zaczęła mu drgać ze zdenerwowania. – Co ja zrobiłem?!

Ogłoszono rzut karny i Rudy Steiner stanął naprzeciw nowej dziewczynki, Liesel Meminger.

Ustawił piłkę na brudnym placku śniegu, pewny rezultatu. Ostatnio Rudy osiemnaście razy z rzędu strzelał karne, choć przeciwnicy nie pozwalali bronić Tommy’emu Müllerowi i zastępowali go kimś innym. Nieważne, kto stał na bramce, Rudy strzelał gola.

Tym razem drużyna chciała zmusić Liesel, żeby wyszła z bramki. Jak łatwo sobie wyobrazić, Liesel zaprotestowała, a Rudy przyznał jej rację.

– Dajcie jej spokój, niech broni – powiedział z uśmiechem, zacierając ręce.

Śnieg przestał padać i na brudnej nawierzchni między nimi widać było ślady butów. Rudy zamachnął się, strzelił, a Liesel rzuciła się szczupakiem i udało jej się odbić piłkę łokciem. Roześmiana, podniosła się z ziemi, a pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była śniegowa kula, w połowie ulepiona z błota, która roztrzaskała jej się na twarzy. Zapiekło jak diabli.

– Podobało się? – zaśmiał się drwiąco chłopak i pobiegł za piłką.

– Saukerl – wyszeptała Liesel. Szybko załapywała domowe słownictwo.

GARŚĆ INFORMACJI O RUDYM STEINERZE

Był o osiem miesięcy starszy od Liesel.

Miał chude nogi, szpiczaste zęby, łobuzerskie błękitne oczy i włosy żółte jak cytryna. Będąc jednym z sześciorga dzieci Steinerów, bez przerwy chodził głodny. Na Himmelstrasse miał opinię czubka. Zasłużył na nią rzadko wspominaną, ale dobrze pamiętaną aferą zwaną „sprawą Jesse’ego Owensa”, kiedy to uczernił sobie twarz węglem i wziął udział w biegu na 100 metrów na lokalnym stadionie.

Przeznaczeniem Rudy’ego Steinera, czy był normalny, czy nie, było zostać najlepszym kumplem Liesel. A walnięcie kogoś prosto w twarz śnieżką jest idealnym sposobem zawarcia wiecznej przyjaźni.

Kilka dni po rozpoczęciu nauki Liesel poszła do szkoły ze Steinerami. Matka Rudy’ego, Barbara, kazała mu zaopiekować się nową dziewczynką, głównie dlatego, że dowiedziała się o śniegowej kuli. Trzeba oddać Rudy’emu, że zastosował się do tego polecenia z przyjemnością. Nie był taki, jak inni młodociani mizogini. Bardzo lubił dziewczyny i lubił Liesel (stąd ta śnieżka). W istocie Rudy Steiner był jednym z tych bezczelnych małych drani, którzy uwielbiają towarzystwo kobiet. To się zdarza wśród dzieci. Trafiają się chłopcy, którzy nie okazują strachu przed płcią przeciwną, głównie dlatego, że cała reszta go okazuje. Nieustraszone typki wolne od wahań w swych decyzjach. Jeśli o to chodzi, Rudy Steiner od początku wiedział, czego chce od Liesel Meminger.

W drodze do szkoły pokazywał jej charakterystyczne punkty miasta, a przynajmniej próbował, miotając się między młodszym rodzeństwem, na które pokrzykiwał, żeby się zamknęło, a starszym, które z kolei pokrzykiwało na niego. Pierwszą rzeczą, jaką jej pokazał, było małe okno na pierwszym piętrze jednej z kamienic.

– Tam mieszka Tommy Müller – powiedział i od razu zauważył, że Liesel wcale go nie kojarzy. – No wiesz, ten nerwus. Jak miał pięć lat, starzy zgubili go na rynku, a było strasznie zimno. Kiedy go znaleźli po trzech godzinach, był prawie zamarznięty i odmroził sobie uszy. Potem zrobiło mu się w tych uszach zakażenie. Miał trzy czy cztery operacje. Przez doktorów ma zszarpane nerwy. I dlatego tak mu twarz lata.

– No i źle gra – wtrąciła Liesel.

– Fatalnie.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

SPRAWA JESSE’EGO OWENSA

Dostępne w wersji pełnej

DRUGA STRONA PAPIERU ŚCIERNEGO

Dostępne w wersji pełnej

ZAPACH PRZYJAŹNI

Dostępne w wersji pełnej

CZEMPION WAGI CIĘŻKIEJ ZE SZKOLNEGO BOISKA

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ DRUGA WZRUSZENIE RAMION Występują: dziewczyna z ciemności – radość z papierosów – spacery po mieście – martwe listy – urodziny hitlera – stuprocentowy niemiecki pot – wrota złodziejstwa – i książka z ognia
DZIEWCZYNA Z CIEMNOŚCI

Dostępne w wersji pełnej

RADOŚĆ Z PAPIEROSÓW

Dostępne w wersji pełnej

W MIEŚCIE

Dostępne w wersji pełnej

MARTWE LISTY

Dostępne w wersji pełnej

URODZINY HITLERA, ROK 1940

Dostępne w wersji pełnej

STUPROCENTOWY NIEMIECKI POT

Dostępne w wersji pełnej

WROTA ZŁODZIEJSTWA

Dostępne w wersji pełnej

KSIĄŻKA Z OGNIA

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ TRZECIA MEIN KAMPF Występują: droga do domu – załamana kobieta – wojownik – kuglarz – atrybuty lata – aryjska sklepikarka – chrapanie – para oszustów – zemsta jak mieszanka cukierków
DROGA DO DOMU

Dostępne w wersji pełnej

BIBLIOTEKA BURMISTRZA

Dostępne w wersji pełnej

WOJOWNIK

Dostępne w wersji pełnej

ATRYBUTY LATA

Dostępne w wersji pełnej

ARYJSKA SKLEPIKARKA

Dostępne w wersji pełnej

WOJOWNIK, CIĄG DALSZY

Dostępne w wersji pełnej

OSZUŚCI

Dostępne w wersji pełnej

WOJOWNIK, KONIEC DROGI

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ CZWARTA ZBĘDNY CZŁOWIEK Występują: akordeonista – obietnica – dobra dziewczynka – żydowski bokser – gniew rosy – wykład – śpiący – wymiana koszmarów – stronice z piwnicy
AKORDEONISTA (sekretne życie Hansa Hubermanna)

Dostępne w wersji pełnej

DOBRA DZIEWCZYNKA

Dostępne w wersji pełnej

KRÓTKA HISTORIA ŻYDOWSKIEGO BOKSERA

Dostępne w wersji pełnej

GNIEW ROSY

Dostępne w wersji pełnej

WYKŁAD DLA LIESEL

Dostępne w wersji pełnej

ŚPIĄCY

Dostępne w wersji pełnej

WYMIANA KOSZMARÓW

Dostępne w wersji pełnej

STRONICE Z PIWNICY

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ PIĄTA ŚWISTAK Występują: pływająca książka – gracze – duszek – dwukrotne postrzyżyny – rudy i hitlerjugend – pechowcy i rysunki – świstak i buty – trzy akty głupoty – przestraszony chłopak z odmrożonymi nogami
PŁYWAJĄCA KSIĄŻKA (część I)

Dostępne w wersji pełnej

GRACZE (siedmioboczna kostka)

Dostępne w wersji pełnej

RUDY I HITLERJUGEND

Dostępne w wersji pełnej

PECHOWCY

Dostępne w wersji pełnej

RYSUNKI

Dostępne w wersji pełnej

ŚWISTAK I BUTY

Dostępne w wersji pełnej

TRZY AKTY GŁUPOTY W WYKONANIU RUDY’EGO STEINERA

Dostępne w wersji pełnej

PŁYWAJĄCA KSIĄŻKA (część II)

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ SZÓSTA TRAGARZ SNÓW Występują: dziennik śmierci – bałwan – trzynaście prezentów – kolejna książka – koszmar żydowskiego trupa – niebo jak gazeta – wizytacja – żartowniś – ostatni pocałunek na zatrutym policzku
DZIENNIK ŚMIERCI: 1942

Dostępne w wersji pełnej

BAŁWAN

Dostępne w wersji pełnej

TRZYNAŚCIE PREZENTÓW

Dostępne w wersji pełnej

ŚWIEŻE POWIETRZE, STARY KOSZMAR I CO ZROBIĆ Z ŻYDOWSKIM TRUPEM

Dostępne w wersji pełnej

DZIENNIK ŚMIERCI: KOLONIA

Dostępne w wersji pełnej

WIZYTACJA

Dostępne w wersji pełnej

ŻARTOWNIŚ

Dostępne w wersji pełnej

DZIENNIK ŚMIERCI: P