Życie na wynos - Olga Rudnicka - ebook + książka

Życie na wynos ebook

Olga Rudnicka

4,4

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Emilia Przecinek, znana autorka powieści dla kobiet, w wieku czterdziestu lat zostaje rozwódką z dwójką nastoletnich dzieci, kredytem hipotecznym do spłacenia oraz matką i teściową na karku. Dzieci nalegają, żeby chodziła na randki, a obie starsze panie, no cóż, jak to one, włażą z butami, gdzie tylko się da. W takiej sytuacji można albo załamać się nerwowo, albo popełnić morderstwo.

Mimo niesprzyjających okoliczności Emilia postanawia odmienić swoje życie. Nie jest to łatwe, gdyż mężczyźni, których spotyka, absolutnie nie przypominają wspaniałych bohaterów jej powieści.

Pech chce, że teściowa pisarki łamie nogę. Unieruchomiona na wózku, zaczyna obserwować sąsiadów, co okazuje się zajęciem na pełen etat, a nawet dwa, gdyż nie wszystko można zobaczyć przez okno, niektóre rzeczy trzeba podsłuchać. Przed wścibskimi staruszkami nic się nie ukryje. Ani kochanka o czerwonych włosach, ani skłonna do awantur żona, ani leżący w piwnicy trup, którego znajduje Emilia.

Olga Rudnicka (ur. 1988) – znana autorka powieści sensacyjnych „Natalii 5”, „Cichy wielbiciel”, „Były sobie świnki trzy” i wielu, wielu innych. Miłośniczka zwierząt, natury i dobrego jedzenia. Kocha jazdę konną i dobrą książkę. Nigdy nie polubi kawy i hipokryzji. Zawsze będzie podążać za swoimi marzeniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (219 ocen)
128
56
26
4
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BGosciminska

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna fabuła,śmieszne dialogi tylko dlaczego autorka uparcie siedemdziesięcioletnie kobiety uparcie nazywa staruszkami?
10
ren_mal

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała książka na poprawę humoru. Autorka wpisuje się w klimaty Chmielewskiej,. Pterodaktyle po "LSD" mnie pokonaly - śmiałam się do łez. zdecydowanie polecam tę książkę
00
Eulalia43

Całkiem niezła

Momentami zabawna, momentami irytującą, ale wciągająca 😉
00
grabo58

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, zwariowana ,czasem irytująca ale w sumie ciekawa lektura. Polecam na wieczorny relaks i nie tylko.
00
PiotrD68

Dobrze spędzony czas

jak zwykle duuużo humoru, super
00

Popularność




Copyright © Olga Rudnicka, 2017

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

www.panczakiewicz.pl

Zdjęcia na okładce

© fotografstockholm/iStockphoto.com;

shishigami/iStockphoto.com

Zdjęcie autorki Anna Pińkowska

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Mirosława Kostrzyńska

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8097-295-7

Warszawa 2017

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

W życiu zdarzają się gorsze rzeczy niż mieszkanie pod jednym dachem z matką i teściową. Powódź. Tsunami. Czarna dziura w czasoprzestrzeni. Emilia była pewna, że gdyby miała czas pomyśleć trochę dłużej, przyszłoby jej do głowy więcej możliwości, ale kłótnia, która właśnie wybuchła między jej własną prywatną rodzicielką, Adelą, i matką nabytą w drodze małżeństwa, Jadwigą, skutecznie jej to uniemożliwiła.

Kłótnie nie były niczym nowym. Do niedawna obie panie serdecznie się nienawidziły, i mimo zawieszenia broni, specyficznej przyjaźni czy też zdobycia wspólnego wroga – Emilia nie do końca potrafiła sprecyzować łączący je stosunek – awantury były stałym elementem ich codzienności.

Zmierzając do epicentrum życia rodzinnego, czyli kuchni, gdzie matka i teściowa rozpętały wojnę, Emilia z nostalgią rozmyślała o swoim niedawnym, dość monotonnym i nudnym życiu, kiedy to mąż siedział w fotelu i tył, dzieci nie wtrącały się w jej prywatne życie, a Jadwiga i Adela nawiedzały ich dom tylko sporadycznie, jak złe duchy, by wtrącać się w jej prywatne sprawy.

Życie potrafi człowieka zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Najpierw nawalił Cezary, własny, prywatny mąż Emilii, który uciekł z kochanką, a ją, żonę, zostawił z niespłaconym kredytem hipotecznym za dwupoziomowy apartament, chociaż nigdy go nie chciała.

Potem wprowadziły się dwie starsze panie, które wynajęły swoje mieszkania, by pomóc Emilii w spłacie kredytu, a dzieci zaczęły czynnie interesować się jej życiem towarzyskim, a raczej jego brakiem. Ukoronowaniem problemów stała się gwałtowna śmierć kochanki, o której zamordowanie śledczy podejrzewali zdradzoną żonę.

Na szczęście zabójca został wykryty i ku uldze całej rodziny nie była to Emilia. Zaraz po rozwodzie z wiarołomnym Cezarym, dowiezionym z aresztu, gdzie oczekiwał na proces o defraudację, obiecała dzieciom, że zacznie chodzić na randki. Wiesi Paluch, swojej agentce literackiej, obiecała też nową powieść, ale cóż zrobić, gdy wokół jest tyle rzeczy rozpraszających uwagę, a akcja… no cóż… utknęła w martwym punkcie.

Z dziećmi zdołała wynegocjować tyle, że zarejestruje się na portalu randkowym, ale dopiero wtedy, gdy włosy jej odrosną, a BMI przestanie do niej krzyczeć ogromnymi literami: NADWAGA!!! Niestety, reszta otoczenia Emilii nie była podatna na ustępstwa. Wciąż ktoś coś od niej chciał i to najlepiej natychmiast.

– Co tu się dzieje? – zapytała teraz z niezmąconym spokojem, zobaczywszy dwie starsze kobiety, wyrywające sobie patelnię. Adela, jej matka, miała na sobie swój ulubiony różowy dres, Jadwiga, teściowa, nawet w domu nosiła nienagannie skrojone garsonki, ewentualnie starannie wyprasowaną koszulę i dokładnie wyprasowaną spódnicę oraz buty na niewielkim obcasiku, kolidującym z kulą, której musiała używać. Adela też powinna używać szwedki, aby odciążyć biodro, ale twierdziła, że nie pasuje jej do dresu.

– To ona zaczęła! – oświadczyła oburzona Adela, odwracając się w stronę córki.

– Ja?! – zaprotestowała oburzona teściowa. – A kto się umówił z Janem?!

– Nie umówiłam się z nim! To on mnie zaprosił!

– Jeden pies! Ale poszłaś! – wrzasnęła Jadwiga, nie bacząc, że podczas szarpaniny kok z siwych włosów rozluźnił się i przechylił niebezpiecznie w lewo.

– I tak gadał w kółko o tobie!!!

– Naprawdę? – zapytała z nadzieją i niedowierzaniem Jadwiga, puszczając patelnię.

Adela zatoczyła się na kuchenkę gazową, gdzie na szczęście nie palił się żaden palnik. Jęknęła cicho z bólu, gdy jej łokieć wylądował na żeliwnej kratce, a różowy dres w miejscu uderzenia zabarwił się na szaro. Zdaje się, że był to ślad po spaleniźnie, której ktoś nie doczyścił, Emilia wolała już nie dociekać kto. Obawiała się, że to mogła być ona. Ucieszyła się, że matka nie ma zbyt zaawansowanej osteoporozy, inaczej po takim uderzeniu łokieć strzeliłby jak nic.

– Co chciał wiedzieć? – Jadwiga potraktowała jęk bólu jako potwierdzenie.

– Chciał wiedzieć, czy się z kimś spotykasz. Powiedziałabym ci, gdybyś na mnie nie napadła – odpowiedziała z wyrzutem Adela, nadal pocierając obolały łokieć. – Dobrze, że nie mam osteoporozy, bo jechałybyśmy zakładać gips – poskarżyła się córce, która tylko przewróciła oczami.

– Nie wpadajmy w przesadę. – Jadwiga z godnością pociągnęła nosem, usiadła z gracją przy stole i rzuciła nonszalancko: – Mam nadzieję, że nie powiedziałaś tej łajzie ani słowa na mój temat.

– Oczywiście, że powiedziałam. – Adela uśmiechnęła się z triumfem i nim tamta zdołała otworzyć usta, dodała: – Powiedziałam mu, że masz dwóch adoratorów, ale trudno powiedzieć, czy jesteś zainteresowana. Jeden to emerytowany lekarz, a drugi architekt. Oczywiście też na emeryturze.

Emilia zmarszczyła czoło. Jak to się dzieje, że jej siedemdziesięciotrzyletnia matka i młodsza zaledwie o rok teściowa mają bardziej urozmaicone życie towarzyskie niż ona? Kto tu jest jedną nogą w grobie? Ona czy one?

– Przecież nikogo takiego nie znam – zaprotestowała zdumiona kobieta.

– Ale on o tym nie wie. – Adela mrugnęła znacząco, po czym zasiadła naprzeciwko swojej współlokatorki – panie od miesięcy dzieliły pokój – i tuląc patelnię do piersi niczym najdroższy skarb, powiedziała konfidencjonalnie: – Mężczyznę zawsze trzeba trzymać w niepewności, bo przestanie się starać. Należy wyrobić w nim świadomość, że to, iż złapał króliczka, wcale nie znaczy, że króliczek mu nie spieprzy. Nie te czasy, moja droga, gdy kobietom się wmawiało, że jak przysięgać, to do grobowej deski. Teraz już wiemy, że nie należy nic obiecywać.

Gdzie ona była przez całe moje życie? – pomyślała Emilia, patrząc ze zdumieniem na rodzicielkę. Tego jakoś matka jej nie nauczyła.

– Szkoda, że wcześniej mnie tego nie uczyli – przyznała z żalem Jadwiga, niemalże czytając w myślach synowej.

– Nic straconego – pocieszyła ją Adela. – W naszym wieku życie się nie kończy. Jest też sporo plusów.

– Jakich? Endoproteza?

– Nie zajdziesz w ciążę. – Uśmiechnęła się triumfalnie, znacząco stukając polakierowanymi na różowo paznokciami o blat stołu.

Emilia zachłysnęła się powietrzem. Dobrze, że babcia Pelagia umarła na początku powieści, która właśnie ukazała się w druku. Nie zdążyła oszaleć jak jej matka i teściowa. Czy one naprawdę jeszcze uprawiają seks? Czy tylko mówią, że uprawiają? I czy ona naprawdę chce to wiedzieć?

– Czy wy nie jesteście… – zawahała się, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co miała na myśli, i nie paść trupem pod spojrzeniem dwóch Gorgon. – Ciut przeterminowane?

– Ależ Emilko! – Jadwiga aż sapnęła ze wzburzenia. – Jak możesz… Jak… Ja dla ciebie… Ja…

– Uspokój się, Jadziu – poleciła stanowczo Adela, przyzwyczajona do egzaltacji przyjaciółki. – Nie czas na histerie. Emilka nie miała na myśli nic złego, czyż nie?

Ostatnie słowa zabrzmiały tak groźnie, że singielka z odzysku, matka dwójki nastoletnich dzieci i znana pisarka, mierząca się z problemami życia codziennego niczym Atlas dźwigający na swych barkach niebo, znów poczuła się jak mała dziewczynka.

– Oczywiście, że nie, mamo – powiedziała potulnie. – To bardzo niefortunny dobór słów. – Uśmiechnęła się półgębkiem, obiecując sobie solennie, że to ostatni raz.

Nigdy więcej nie wtrąci się w sprawy staruszek, chyba że odejdą z tego świata jednocześnie, i to na nią spadnie brzemię organizacji pogrzebu. A wtedy zamiast standardowej Barki każe kapeli zagrać kankana.

– Czyżby? – zapytała nieufnie starsza pani Przecinek.

Od czasu, gdy zrozumiała, że tylko jej syn jest czymś byłym w życiu Emilki, a ona, jako babcia i teściowa, pozostała stałym elementem jej egzystencji, poczuła się znacznie pewniej, niemniej jednak nerwy miała w kiepskim stanie.

Na horyzoncie pojawił się bowiem były mąż Jadwigi, zbyt dobrze wyglądający jak na siedemdziesięcioparolatka, a w dodatku jej syn lada moment, zamiast w areszcie, wyląduje w prawdziwym kryminale, jak poinformował ją Kropeczek.

Wnuk nie przebierał w słowach, a ona nie miała odwagi zapytać, jaka jest różnica między aresztem a tymże kryminałem. Sądząc z intonacji nastolatka – ogromna.

Przed oczami stanął jej napakowany osobnik z tatuażami zaczynającymi się na czubku łysej głowy, a kończącymi na dużym palcu stopy. Wzdrygała się na tę myśl, zwłaszcza że tamten miał twarz jej syna, który z tego, co wiedziała, dotąd nie zrobił sobie ani jednego tatuażu. Uznany za trwale niezdolnego do służby wojskowej nie miał pojęcia o samoobronie, toteż Jadwiga na wszelki wypadek przestała oglądać wszystkie seriale kryminalne, by nie wyobrażać sobie losu jedynego dziecka.

Nie, żeby nie zasłużył. Omal nie zniszczył jej życia.

– Właśnie tak – przytaknęła Adela, nie dopuszczając Emilii do słowa, by więcej niefortunnych słów nie wypłynęło z ust córki. – Kochanie – zwróciła się do niej szybko – lada moment zrozumiesz, że fakt, iż twoja macica straci termin ważności, nie oznacza jeszcze, że ty również.

– Niech mnie ktoś zabije – żałośnie poprosiła Emilia w nadziei, że Bóg w końcu ukarze ją za ateizm i razi piorunem, przebijając się przez dach i kilka pięter, które miała nad głową.

Chyba że już mnie pokarał, stwierdziła w nagłym olśnieniu, spoglądając na matkę i teściową.

A zatem ma poczucie humoru, uznała.

Jeśli istnieje, dodała jeszcze w myślach, a potem obróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.

Miała dość własnych problemów, bez ingerowania w cudze. Kredyt na szczęście spłacał się w terminie. Od czasu jej niefortunnego występu w telewizji, gdy wszem wobec, a nawet w poprzek oświadczyła, że jest jedną z owych statystycznych żon porzuconych dla młodszej kobiety, popularność jej książek wzrosła, co przełożyło się na sprzedaż, a to z kolei przełożyło się na uruchomienie jakiegoś przedziwnego mechanizmu u jej agentki, który zmuszał Wieśkę do nakazywania jej, autorce, by stała się zwierzęciem medialnym.

Emilia wytrzymała już występ w telewizji śniadaniowej, gdzie lampy świeciły w oczy, nad głową wisiał mikrofon, a dookoła jaśniały czerwone światełka, informujące, że facet za tą czarną skrzynką wszystko nagrywa. Przeżyła kilka rozmów w rozgłośniach radiowych, gdzie nikogo nie interesowały jej książki, za to ona sama bardzo. Do tego przez przypadek została ikoną feministek, nie tych zagorzałych, uważających, że mężczyźni to słaba płeć, lecz tych normalnych, które chcą tego, co im się należy, i na mniej się nie zgodzą.

Udzieliła również wywiadu na blogu kulinarnym ze zdrową żywnością i sfotografowała się z tym czymś z czerwonej soczewicy, co ugotowała Kropka, bo sama nadal nie nauczyła się gotować nic zdrowego, choć już od dawna nie widziała na oczy białej mąki ani smażonego mięsa, a smak cukru stał się dla niej tylko odległym wspomnieniem. Oblizała bezwiednie usta na wizualizację bezy z kremem.

– Zgiń, przepadnij, siła nieczysto – wyszeptała ze zgrozą, czując napływ śliny do ust.

Wpadła do sypialni, otworzyła szafę, wyjęła czarną sukienkę i wpatrywała się w nią zachłannie, wciągając głęboko powietrze nosem, a wydychając ustami.

Sukienka była śliczna – z miękkiego materiału, z odsłoniętymi ramionami i dekoltem ukazującym rowek między piersiami. Spódnica łagodnie zwężała się ku dołowi, podkreślając zarys bioder i talię. Sukienka sięgała jej do kolan, ukazując smukłe łydki, które Emilia w końcu zyskała.

Rok na siłowni to całkiem sporo w życiu kobiety. Sukienka miała rozmiar trzydzieści osiem, w który Emilia zmieściła się po raz pierwszy od dwudziestu lat i chciała, by tak pozostało. Mierząc sto pięćdziesiąt sześć i pół centymetra, do niedawna nosiła rozmiar czterdzieści dwa, w porywach zdarzało się, że czterdzieści cztery.

Odłożyła sukienkę na miejsce, czując, jak wizja bezy z kremem odpływa, a w jej miejsce pojawia się arbuz.

– Hu… – odetchnęła głęboko. – Jestem uratowana.

Jeszcze raz przełknęła ślinę, spojrzała na sukienkę i zamknęła drzwi szafy, a potem usiadła przy biurku, gdzie czekał już ukochany laptop, który stał się sensem jej życia, zaraz po dzieciach oczywiście. Ale była świadoma, że dzień, kiedy jej pociechy wyfruną z gniazda, zbliża się nieubłaganie – w końcu jedno z nich jest już pełnoletnie, a drugie lada moment będzie. Może jeszcze przez studia uchowają się w swoich pokojach na piętrze, ale chwila, gdy Emilia zostanie w pustym gnieździe z dwiema wiecznie handryczącymi się harpiami, sama jak palec, nadchodziła sporymi krokami.

Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Babcie wprawdzie miały swoje lata, lecz znając ich upór i zapalczywość, wiedziała, że doczeka dnia, gdy odśpiewa im sto lat, albo te dwie zatańczą na jej grobie, do którego, rzecz jasna, same ją wpędzą.

CIĄG DALSZY DOSTEPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI