Żołnierz Imperialny Tom1 cz. 1. Pobór – Wyposażenie - Jean Morvan - ebook

Żołnierz Imperialny Tom1 cz. 1. Pobór – Wyposażenie ebook

Jean Morvan

4,0

Opis

Fragmenty książki

Żołnierzem pogardzali uczeni, uważając go za niższy gatunek. Jeszcze bardziej nienawidzili go pismacy i urzędnicy sądowi. Pod arkadami Palais-Royal wydawali przecież swój ostatni grosz na młode prostytutki, pracujące dla gwardzistów francuskich. Kupcy obawiali się pięści żołnierza, a mieszczanie jego niewyparzonego języka. Szlachta natomiast pozostawała całkowicie obojętna na jego los. Uważała żołnierza za syna marnotrawnego. Nie szanowała go, ponieważ był opłacany gorzej niż najemnik. Z kolei chłop, zawsze trochę zazdrosny o miasto, z obawą patrzył na wszystko, co stamtąd pochodziło. Nie ufał wojakom, uważając ich za ,,niebieskie ptaki”, które porzuciły pracę dla swego fantazyjnego ubioru. Poza tym pod chłopską strzechą żołnierz zwykle niszczył w toastach cynowe kubki, chełpił się swoimi wyczynami i bałamucił kobiety.

(...)

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 553

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
0
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645559258340406

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł oryginału

Le soldat impérial (1800-1814)

© Copyright

Jean Morvan

Oświęcim 2015

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

© All rights reserved

Przekład i redakcja:

Marcin Baranowski

Współpraca redakcyjna i korekta:

Jadwiga Jaźwierska

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Ilustracja na okładce:

Mariusz Kozik

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-553-4

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

ZAMIAST WPROWADZENIA

Obiad był bardzo smaczny. Inna sprawa, że po całym dniu w archiwum zjadłbym pewnie wszystko, co tylko nie ma w sobie posmaku kurzu. Całą uwagę poświęcam akurat deserowi.

– Pan jest Polakiem? Zajmuje się pan Napoleonem? – pyta jeden z moich francuskich sąsiadów przy stole.

– Zgadza się.

– To był rzeźnik – stwierdza z głębokim przekonaniem, pochłaniając klopsiki.

– Ale wie pan, że to samo twierdziła angielska propaganda?

Mój rozmówca od razu wstaje i opuszcza stołówkę. Po jakimś czasie uświadomiono mi, że Francuza nie mogłem bardziej urazić.

*

Nad Sekwaną opinia o cesarzu ewoluowała (i wciąż ewoluuje) zależnie od zmieniającej się sytuacji międzynarodowej i wewnętrznej. Można nawet określić lata, w których legenda napoleońska nabierała wyjątkowo ciemnych barw, a także czas, kiedy entuzjazm dla dokonań Napoleona wybuchał z nową siłą1. Tocząca się dyskusja, niezależnie od podłoża politycznego i konstruowanych wizji, sprzyjała rozwojowi badań nad epoką (obydwie strony sięgały po argumenty źródłowe, choć nie tylko). Dziś obok największych – Tularda, Sixa, Godechota w jednym rzędzie stawiany jest porucznik M. Tixier, ukrywający się pod pseudonimem Jean Morvan2. Jego sztandarowe dzieło szczególnie doceniają historycy zajmujący się militarnymi aspektami epoki.

Żołnierza Imperialnegomimo wszystko nie da się łatwo zaszufladkować. Z jednej strony praca powstała w okresie entuzjastycznego powrotu do zainteresowania Napoleonem, z drugiej był to czas afery Dreyfusa, która położyła się cieniem na zaufaniu społeczeństwa francuskiego do armii. W książce nie znajdziemy zachwytu dla postaci cesarza, tak wyraźnego choćby w pracach Fredericka Massona. Obraz Napoleona w ujęciu Morvana bliższy jest wizji Hippolyte’a Taine’a, który pokazał Bonapartego jako sprytnego Korsykanina, dążącego do celu bez względu na ofiary. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę, że autor Żołnierza Imperialnego podzielał republikańskie poglądy Taine’a3. Głównym bohaterem książki nie jest więc Napoleon, marszałkowie ani nawet żaden z generałów. Swoją uwagę Morvan skoncentrował bowiem na szeregowym żołnierzu jako elemencie funkcjonującym w ramach (niedoskonałej) napoleońskiej machiny wojennej.

Chcąc odmalować obraz żołnierza, Autor wykorzystał ogromną liczbę źródeł narracyjnych i epistolarnych oraz opracowań, całość uzupełniając dokumentami rękopiśmiennymi. Pierre Caron, recenzując pierwszy tom Żołnierza..., podkreślił zalety książki, ale jednocześnie zwrócił uwagę na jej niedoskonałości, jak choćby nieprecyzyjny sposób przywoływania źródeł, czy niepełne wykorzystanie materiałów archiwalnych (Caron był archiwistą). Pewne zdziwienie wzbudziła też nieufność Morvana w stosunku do najsłynniejszych pamiętników z epoki i zwrócenie się w stronę mniej znanych relacji (recenzent nazwał je źródłami z drugiej linii)4. Na tym między innymi polegało nowatorstwo pracy, którą Jacques Garnier nazwał dziełem w zakresie socjologii wojskowej. W ostatnich latach powstał wprawdzie cały szereg interesujących opracowań wpisujących się w ten nurt5, ale nie zmienia to faktu, że Żołnierz Imperialnynie stracił na aktualności, pozostając klasyką i pozycją obowiązkową dla badaczy i miłośników epoki.

Można w tym dostrzec odrobinę paradoksu. Książka jest długa, nawet dla Francuzów napisana trudnym językiem (wielokrotnie złożone zdania, w których gubi się podmiot, wiele skrótów myślowych). W dodatku Autor od patosu potrafi płynnie przejść do narzekań (żeby nie nazwać ich zrzędzeniem), które ciągną się przez kilka stron. To jednak również tworzy wyjątkowy klimat, w jaki wprowadza nas lektura Żołnierza Imperialnego.

Dzieło, wydane po raz pierwszy w 1904 roku, doczekało się po 95 latach wznowienia we Francji. Niniejsza edycja jest pierwszą obcojęzyczną. Każdy z dwóch tomów został podzielony na dwie części. Praca nad polską wersją językową trwała kilka lat. Jako cel postawiliśmy sobie przygotowanie przekładu, który byłby klarowny i stosunkowo łatwy w odbiorze dla polskiego Czytelnika. Uporządkowaliśmy też przypisy, podając pełne opisy bibliograficzne publikacji wykorzystanych przez Autora (w miarę możliwości ich pierwszych wydań). Całość została wzbogacona wyjaśnieniami redaktorów, które mają ułatwić lekturę i pozwolić na lepsze zrozumienie warunków, w jakich rodził się, walczył, zdobywał zaszczyty i ginął żołnierz imperialny.

Na ostateczny kształt przekładu wpływ miało kilka osób. Chciałbym serdecznie podziękować prof. Janowi Ptakowi (za fachowe uwagi do podrozdziału o sztandarach), Mariuszowi Promisowi (za podzielenie się praktyczną wiedzą o broni skałkowej, za zdrową ironię oraz rozmowy o wojskowości i piłce nożnej) oraz oczywiście Jagodzie Jaźwierskiej (za wiele miesięcy wspólnych zmagań z „morvanowską frazą”).

Życzymy miłej lektury!

Marcin Baranowski

1  A. Zahorski, Spór o Napoleona we Francji i w Polsce, Warszawa 1974.

2  J. Garnier, Postface, w: J. Morvan, Le soldat impérial, wyd. II, t. II, Paris 1999, s. 526.

3  Y. Martin, Le Soldat Impérial, 1804-1814, http://www.napoleon-series.org/reviews/military/c_morvan.html [dostęp z 1 X 2014].

4  P. Caron, Jean Morvan „Le soldat impérial” (1804-1814), „Revue d’histoire moderne et contemporaine”, 5 (1903/1904), nr. 10, s. 728-730.

5  J. Elting, Swords Around A Throne. Napoleon’s Grande Armée, London 1989; R. Bielecki, Wielka Armia, Warszawa 1995; J. Damamme, Les soldats de la Grande Armée, Paris 1999; A. Pigeard, L’armée de Napoléon (1800-1815). Organisation et vie quotidienne, Paris 2000; O. Sokolov, L’armée de Napoléon, Saint-Germain-en-Laye 2003. Autorzy bogato czerpali z Żołnierza Imperialnego.

WSTĘP

W poprzednim stuleciu wojska Napoleona opanowały Europę i wstrząsnęły ówczesnym światem. Moim zamiarem nie jest zgłębianie wszystkich kwestii związanych z funkcjonowaniem tych niezapomnianych armii. Innym, bardziej kompetentnym, pozostawiam analizę psychologiczną i fizyczną ich niezrównanego wodza. Jeszcze inni z pewnością skupią swoją uwagę na oficerach. Ja natomiast zdecydowałem się na odmalowanie portretu żołnierza. Musiałem zobaczyć z bliska rezultaty jego zmagań, kiedy brał udział w bezpośredniej akcji. Żołnierz był wówczas cieniem oficera, który go prowadził. Ale to duch cesarza pokazywał mu drogę i nim kierował.

Oczywiście badanie indywidualności wydaje się bardziej atrakcyjne i obfitujące w niezwykłe wydarzenia, niż analizowanie poczynań mas, prowadzonych przez zewnętrzną konieczność. Kiedy jednak mamy do czynienia z wolą tak przenikliwą jak u Napoleona i narodem tak wrażliwym jak Francuzi, możemy zrozumieć związek pomiędzy inspiracją tłumów, a mężną postawą szeregowego żołnierza, od Marengo do Austerlitz i od Frydlandu po Montmirail. Wówczas masa przestaje być anonimową zabawką zależną od ambicji wielkiego człowieka. Zaczyna natomiast przypominać tragicznego bohatera, niesionego swoim duchem i kierowanego przez własne przeznaczenie.

Próbowałem podążać za żołnierzami od dnia, w którym uchwały Senatu rzuciły ich, przygnębionych, na rejestry konskrypcji, aż do momentu, w którym ginęli w dymie bitwy, gnili na szpitalnej słomie lub powracali do kraju odziani w łachmany. Wracali jako inwalidzi, znienawidzeni przez szlachtę, burżuazję i klechów. Wracali bogaci we wspomnienia na resztę życia i z sercem drżącym na myśl o tym, że współtworzyli historię.

Chcąc ich poznać, żyć ich losem wędrowca, chcąc zrozumieć ich w chwilach wzniosłego bohaterstwa i w czasie grabieży, musiałem zebrać więcej informacji, niż zawierają oficjalne dokumenty.

Wszyscy wiemy, że cesarz często odwoływał się do historii. W rzeczywistości starał się nią manipulować, zniekształcając obraz przeszłości. Utrzymywał swoje niewzruszone zdanie na temat dawnych wydarzeń. W miarę jak zatracał się w swoim marzeniu, człowiek umykał mu z pola widzenia, a pozostawała jedynie odległa masa, schowana za chmurami, dręczona błyskawicami i fantasmagoriami. Napoleon bezczelnie znieważył prawa historii, której sam był bohaterem. Mimo to chciał pozostać jej głosem, podobnie jak jego kurtyzany i generałowie próbowali naśladować książąt i królów wygnanych z Francji. Nie dbali o niuanse, nie mieli też szacunku względem czasów Konsulatu, które ich wyniosły. Nie próbowano już wyróżniać pojedynczych postaci. Żołnierz żył, walczył i ginął anonimowo, ukryty pod numerem pułku oraz klasy poborowej.

Biuletyny Napoleona odzwierciedlają iluzje, jakimi chciał olśnić Cesarstwo i cały świat. Korespondencje i raporty tworzą obraz człowieka, który robił wszystko, co należało. Kreują go takim, jakim chcielibyśmy go widzieć. Wszystkie dane są jednak przybliżone, akta zafałszowane, a uczucia egzaltowane, pozbawione prawdziwych barw, niewyraźne. Niemniej jednak, taki właśnie obraz pozostawiają główne dokumenty do dziejów wojskowych epoki – historii konkretnej, zimnej, bezstronnej, oficjalnej. Otrzymujemy w ten sposób wiadomości na temat jednostek, nazwisk, miejsc i dat. Nie pozwala to oddać ani pełni aspektu fizycznego, ani ducha dwóch milionów żołnierzy wyrosłych z Rewolucji i rzuconych przez cesarza na dawne królestwa, niczym strumienie żywej lawy. Oznaczyły one poległymi pola Europy. Jednocześnie pokazały zniewolonym rolę tożsamości narodowej i na zawsze zaszczepiły w ludziach nowe idee.

To w pamiętnikach, dziennikach, marszrutach oddziałów i prywatnych listach szukałem charakteru armii. Określiły go losy milionów ludzi wyrwanych z rodzinnych domów. Źródła tego typu wyróżniają się szczerością, gdyż autorzy korespondencji nie zdawali sobie sprawy, że ich listy staną się obiektem zainteresowania pracowników poczty, policji i cesarskiego kontrwywiadu. Taki punkt widzenia wydaje się bliższy prawdzie. Pozwala na poznanie żołnierza, gdyż twórcy źródeł byli z nim w bezpośrednim kontakcie. W rozmaitych warunkach, wśród natłoku obcych zwyczajów, pozostawali podoficerami, zachowując trzeźwy umysł. W tych okolicznościach wydają mi oni się bardziej wiarygodni niż zakłopotany marszałek, maskujący błędy taktyczne lub sztabowiec, zaabsorbowany poczynaniami swojego dowódcy bądź intrygami mającymi przybliżyć go do awansu. Dostojnicy próbują nas łudzić obrazem armii, którą znali jedynie ze stanów liczebnych i wciąż zmieniających się kolumn cyfr. Rozwijają przed nami strategiczne kombinacje, które poznali dopiero w okresie Restauracji. Podoficer wydaje mi się też bardziej godny zaufania niż wojak pełen złudzeń i iluzji, przesycony historyjkami opowiadanymi na biwakach – gorąca głowa i duch znakomitego Dumaneta1 w ciele z brązu.

Właśnie dlatego wolę Fantina, Combesa, d’Illinsa, Gonneville’a, Hulota, Giroda, a nawet zrzędę Piona des Loches. Ich relacje cenię wyżej od świadectw Marmonta (pokonanego pod Arapilami), Ségura (pompatycznego romantyka i odważnego żołnierza, uprawiającego pretensjonalną lirykę między rosyjskimi świerkami i furgonami Napoleona), Marbota (gaskońskiego samochwały), czy Coigneta (o prostym umyśle i walecznym sercu, co wpłynęło na jego percepcję).

Fezenzac w obozie Boulogne pozostawił nam precyzyjny i malowniczy obraz towarzyszy broni z perspektywy swojej kwatery. W miarę jak awansował, obraz pojedynczego żołnierza stawał się u niego coraz mniej wyraźny. Autor zachował przy tym swoją skrupulatność. W 1813 roku, kiedy będzie już generałem i dowódcą brygady, podkomendni pozostaną dla niego jedynie grupą reprezentowaną przez rzędy cyfr, w których indywidualny charakter człowieka zlewa się, roztapia i znika. Saint-Chamans w natłoku obowiązków i w czasie przemarszów zapomina o żołnierzu. Dostrzega go dopiero w dniu bitwy. Optykę Saint-Chamansa dodatkowo zniekształca wpływ protektora, w tym przypadku Soulta. Barthezène koncentruje się na masach, podchodzi krytycznie do raportów, a jednocześnie niedbale opisuje rzeczywistość. Lejeune, jako malarz, żywo interesuje się ulotnym aspektem rzeczy, ale nie szuka głębi. Chociaż pozostawił obrazy, to nie oddał w nich osobowości. Kapryśny Gourgaud, Don Kichot swego cesarza, nie notuje wcale wspomnień, ale próbuje naginać historię. Sołtyk, oślepiony blaskiem Napoleona, dostrzega tylko jego. Laffaille, Larrey, Jomini, są zbyt wielkimi indywidualistami, pomimo że należą do dobrze poinformowanych. Dwuznaczni pozostają intendent Lenoble i de Rocca, późniejszy kochanek pani de Staël. Talandier to bezwartościowy oportunista, a Sarazzin – pozbawiony skrupułów bandyta i zdrajca.

Znacznie więcej dałyby nam zapiski (takie jak Routiera) i dzienniki (jak Vionneta), w znacznej mierze na zawsze stracone. Im bardziej jednak sytuacja takich uczciwych autorów się pogarszała, tym mniej pozostawało po nich relacji. Troska o ich zachowanie malała wraz ze wzrostem wrogich nastrojów. Nasiąknięte deszczem, potem i krwią kajety powinny być traktowane jak wartościowe dokumenty, a tymczasem niszczały, zapomniane z powodu powszechnej ignorancji. Rodziny traciły w ten sposób zbiory świadectw swojej chwały, a losy cichych bohaterów na zawsze pozostaną nieznane.

Mimo to, dzięki zachowanym relacjom, a także niewyczerpanej ciekawości Czytelników, możemy odkryć każdy rok i precyzyjnie opisać poszczególne kampanie. Istnieje możliwość stworzenia obrazu żołnierza imperialnego i śledzenia jego ewolucji, od anarchii pierwszych miesięcy Konsulatu, aż do nieładu ostatnich dni Cesarstwa. Jeśli całość wzbogacimy źródłami pozostawionymi przez żołnierzy cudzoziemskich (zarówno sprzymierzeńców, jak nieprzyjaciół), a także cywili (mniej skłonnych do wojaczki, ale lepiej dostrzegających grozę wojny), uznamy, że jesteśmy w stanie porównać żołnierza walczącego dla Cesarstwa z innymi wojskowymi epoki. Pozwoli to na dokładne pokazanie jego przymiotów fizycznych i moralnych.

Przypuszczam, że niektórzy zarzucą mi niszczenie obrazu bohaterów i wprowadzanie w to miejsce innych postaci – niekiedy godnych chwały, częściej po prostu smutnych. Nie piszę tego dla nich. Pracuję, a przynajmniej staram się, dla tych, którzy poszukują szorstkiej rzeczywistości, którym bliskie są słowa Leonarda da Vinci o miłości tym bardziej żarliwej, im dokładniejsza jest wiedza. Ci mężczyźni byli bohaterami przez kilka godzin, ale żołnierzami w mundurach pozostawali przez lata. Chciałem za nimi podążać w zmieniających się kolejach wojskowego żywota, nie ograniczając się tylko do aspektu walki – szlachetnego, ale i krótkotrwałego. Pokazałem ich z nieokrzesanymi instynktami, niekiedy czułych, innym razem brutalnych – autentycznych synów narodu, który ich wydał. Bez eksponowania, ale i bez milczenia o ich słabości, próbowałem zgłębić ich świadomość i poznać, czym dla nich był mundur, dyscyplina, przygody, sukcesy, chwała i geniusz. To po prostu młodzi ludzie, z całym entuzjazmem i błędami popełnianymi w ich wieku. Ani lepsi, ani gorsi od innych młodych w różnych epokach historycznych.

To, co znalazłem, starałem się przedstawić obiektywnie.

Dwa miliony mężczyzn, naszych wielkich przodków i krewnych, którzy przelewali krew w huraganie bitewnym od Korfu do Lizbony i od Kadyksu po Moskwę. Słuchałem, jak wibrowało, dźwięcznie i boleśnie, echo ich dokonań. Kiedy burza przeminęła, moje serce wciąż drżało na myśl o ich triumfach i agonii.

1  Fikcyjna postać komicznego żołnierza samochwały, pojawiająca się w sztukach wodewilowych braci Cogniard, a także w poezji m.in. u Rimbauda. [M.B.]

ROZDZIAŁ IPOBÓR

*

Przed 1789 rokiem rekrutacja do armii królewskiej miała opierać się na zaciągu ochotniczym. W rzeczywistości jednak decydującą rolę odgrywał werbunek. Na paryskim Pont-Neuf1 sierżanci przyciągali młodych mężczyzn, nęcąc ich widokiem pięknych dziewczyn. Kusili pokazywaniem kilku ludwików lub prowadzili do podejrzanych szynków. Tam, upojeni kobietami i winem, mierzący pięć stóp i jeden cal2 zaciągali się do piechoty. Ci o wzroście pięciu stóp3 trafiali do kawalerii. W tej miłej atmosferze nastolatek stawał się żołnierzem, gdy tylko wypił za zdrowie króla i założył kapelusz pułku. Niekiedy, za pośrednictwem swoich zbirów, werbownik stosował przemoc. Żądał wówczas dotrzymania obietnicy złożonej podczas pijatyki. Jeśli zaciągnięty pochodził z szanowanej i zamożnej rodziny, można było sprawę rozwiązać przez wykup. Niżej urodzonych uprowadzano i siłą wcielano do szeregów. Średnio sto franków premii i kilka nocy obżarstwa, zakrapianego alkoholem, wystarczało do pozyskania rekruta. Młody wieśniak, który trafił na paryski bruk, znajdował tam oficera, który werbował go na 8 lat. Otrzymywał wówczas sto liwrów za zaciągnięcie się i kwit na 10 écu4, wypłacanych po przybyciu do jednostki5.

Na prowincji rekrutację prowadzili wysyłani co pół roku oficerowie oraz werbownicy. Pierwsi musieli przyprowadzić jednego lub dwóch rekrutów. Drudzy (najczęściej oficerowie lub sierżanci) działali w niedziele i święta, na targach i jarmarkach. Uroczyście przemawiali do publiczności z okna karczmy. Wychwalali zaszczyty i uroki służby dla króla, zdejmując kapelusze z głów za każdym razem, kiedy wymawiali jego imię. Obiecywali dziesięć écu za zaciągnięcie się. Pokazując raz udziec barani, a raz butelkę wina, przyrzekali podobną ucztę podczas drogi do pułku. Gwarantowali, że w armii nie brakuje niczego. Przyjmowali awanturników w każdym wieku, w tym nieletnich, świeżo zwolnionych z więzień, bądź skazanych za przemyt soli (tylko w 1783 roku zatrzymano za ten proceder 6600 osób). Nie gardzono młodzieńcami ściganymi za przestępstwa, a nawet dezerterami z innych regimentów. Ci ostatni odłączali się od swoich oddziałów w miastach, gdzie już czekali na nich kolejni werbownicy. Wśród ich metod najlepiej sprawdzały się piękne afisze, szastanie gotówką oraz wytworne mundury. Przy dźwięku monet używali całego sprytu charakterystycznego dla tej profesji. Przychodzili do nich zarówno rozpustnicy, jak i młodzi mieszczanie. Ci, którzy narazili się rodzicom, dawali się przekonać, że najlepszym rozwiązaniem w ich sytuacji jest wstąpienie do wojska lub do klasztoru. Później nieraz zdarzało się, że matki wykorzystywały siłę pieniądza, aby wykupić swoich synów6.

Armia zyskiwała średnio od 18 do 20 tys. mężczyzn w ciągu roku. Paryż dostarczał jedną trzecią z tych szumowin społecznych7, a pozostałe duże miasta prawie całą resztę. W szeregach schronienie znajdowali obok siebie: początkujący pijak, kobieciarz czy nieudolny rzemieślnik. Werbownicy obławiali się dzięki dobrym warunkom fizycznym rekrutów – zarobek rósł stosownie do ich wzrostu. Zrujnowana szlachta szukała odmiany losu w przygodzie, a tymczasem szeregi wypełniały się nieudacznikami, którzy nurzali buciory w ulicznych rynsztokach lub wycierali swoimi łachmanami stoły gospód. Wcielano wszystkich zawadiaków i lekkoduchów zdolnych do noszenia broni i trzymania szyku. Przynajmniej mieli dość uczciwości, by nie wybierać towarzystwa żyjących z dnia na dzień złodziei, wiodących egzystencję leniwą i bez przyszłości. Pułki zapełniały się zwiedzionymi przez werbowników wieśniakami, synami robotników i młokosami z oberż. Grupę uzupełniali rolnicy, aczkolwiek część z nich oficerowie wykorzystywali do pracy w swoich prywatnych gospodarstwach.

Żołnierzem pogardzali uczeni, uważając go za niższy gatunek. Jeszcze bardziej nienawidzili go pismacy i urzędnicy sądowi. Pod arkadami Palais-Royal8 wydawali przecież swój ostatni grosz na młode prostytutki, pracujące dla gwardzistów francuskich9. Kupcy obawiali się pięści żołnierza, a mieszczanie jego niewyparzonego języka. Szlachta natomiast pozostawała całkowicie obojętna na jego los. Uważała żołnierza za syna marnotrawnego. Nie szanowała go, ponieważ był opłacany gorzej niż najemnik. Z kolei chłop, zawsze trochę zazdrosny o miasto, z obawą patrzył na wszystko, co stamtąd pochodziło. Nie ufał wojakom, uważając ich za ,,niebieskie ptaki”, które porzuciły pracę dla swego fantazyjnego ubioru. Poza tym pod chłopską strzechą żołnierz zwykle niszczył w toastach cynowe kubki, chełpił się swoimi wyczynami i bałamucił kobiety.

Z tych powodów duża część Francuzów odczuwała niechęć do służby w milicji. W obliczu zagrożenia granic kraju, do wejścia w jej szeregi zobowiązani byli mężczyźni w wieku od 16 do 40 lat i o wzroście ponad pięć stóp. Wymaganą przez państwo liczbę milicjantów wystawiały parafie w drodze losowania. W XVIII wieku każda taka sytuacja prowokowała bijatyki na wsiach i niepokoje w miastach. Dlatego też pobór do milicji został stopniowo ograniczony, a Paryż oraz inne wielkie miasta w ogóle z niego zwolniono. Z poboru wyłączono: szlachtę i jej służbę, członków Rady Królewskiej i ich rodziny, kleryków noszących tonsurę, służbę wspólnot religijnych, urzędników państwowych, nauczycieli, łowczych, dzierżawców oraz poborców podatkowych. Przywilej ten objął również najstarszych synów adwokatów, gospodarzy wiejskich i rolników. Opłacenie zastępcy, chociaż zabronione przez prawo, było tolerowane. Ziemie należące do milicjantów czasowo zwalniano z opodatkowania. Milicję tworzyło 47 pułków, po 1771 mężczyzn każdy. Sporadycznie wymagano od nich wykonywania ćwiczeń wojskowych, ale od czasu wojny siedmioletniej nigdzie nie pełnili oni czynnej służby, za wyjątkiem wybrzeży. Milicja prowincjonalna była tak niepopularna, że w 1789 roku tylko nieliczne (zwykle położone na pograniczu) parafie nie nalegały na jej zniesienie.

Pod wpływem tych nastrojów Konstytuanta zlikwidowała milicję. 16 grudnia 1789 roku zastąpiono ją (z mocą wsteczną) zaciągiem ochotniczym. Do jego wypełnienia niejednokrotnie posługiwano się oszustwem. Tam, gdzie wcześniej przy werbunku wystarczyło użyć zachęty, teraz potrzebna była siła perswazji. Nie zgłaszali się już słabeusze, niezdecydowani i naiwniacy, oszukani przez sierżanta kielichem, gotówką i perspektywą szybkiego awansu. Na to nałożyło się odejście do cywila dużej liczby dawnych żołnierzy (przede wszystkim miernot wyśmiewanych przez współtowarzyszy i osób karnie wydalonych z szeregów) oraz emigracja oficerów. Luki w znikomym stopniu zostały wypełnione przez chłopów.

Po ucieczce króla do Varennes10, Konstytuanta zwróciła się do ochotników, aby uzupełnili szeregi armii. Minister wojny ustalił liczbę kontyngentu dla każdego z departamentów. Wielu starych żołnierzy, niezdatnych do podjęcia służby, powróciło wówczas do wojska. Pobór napotykał trudności tylko w regionach pozbawionych miast. Entuzjazm rewolucyjny był tam mniejszy, co skutkowało sformowaniem jedynie nielicznych oddziałów Gwardii Narodowej. Jesienią 1792 roku, zgodnie z obowiązującym prawem, ochotnicy uprzedzili swoich dowódców, że 1 grudnia rozejdą się do domów. W efekcie panującego bałaganu znaczna część po prostu zdezerterowała. W tym czasie nowy pobór odbywał się pod presją działań nieprzyjaciela. Ochotnicy wybierani byli według upodobań władz departamentalnych. Tam, gdzie dokonywano losowania, większość rekrutów niechętnie odnosiła się do perspektywy wcielenia do wojska. Widząc łapówkarstwo i liczne oszustwa, czuli się pokrzywdzeni i upokorzeni.

W 1793 roku Konwent kategorycznie zażądał wystawienia 300 tys. ochotników. W niektórych (zwłaszcza przemysłowych) okręgach władze zezwoliły na wprowadzenie pewnych ulg bądź przedstawienie zastępców. Trudności w przeprowadzeniu poboru i wzrost zagrożenia zewnętrznego boleśnie zweryfikowały rzeczywistość. Zaniepokojony, naciskany przez wroga, rząd dążył do zatrzymania ochotników w szeregach za wszelką cenę. Cała młodzież została poddana permanentnemu poborowi do wojska. W efekcie metodyczna, zimna wojna najemników została zastąpiona gwałtowną, burzliwą i chaotyczną wojną narodową. Wymagało to poboru noszącego wszelkie cechy przemocy, która przelała czarę goryczy. Pomimo sytuacji kraju i nieustępliwości władz, odizolowane wsie wciąż stawiały opór. Potomkowie chłopów żyjących w cieniu zamków, podejrzliwymi i uciskanymi, okazywali zdecydowaną niechęć do opuszczania stron rodzinnych. Nie chcieli przyjąć ofiarowanych im karabinów, których do tej pory nie wolno im było posiadać. Zaciągi z 1793 roku nie przyniosły nawet połowy wymaganych żołnierzy. Z kolei pobór masowy, po roku intensywnych starań, dostarczył zaledwie jednej czwartej z oczekiwanej liczby ludzi.

Był to okres, kiedy rewolucyjny entuzjazm stracił swój impet, a Republika przeszła do defensywy. Nieustanne straty w ludziach (ponoszone podczas odległych wypraw) i zdwojone wysiłki koalicji, zmusiły rząd do zorganizowania regularnego dopływu mięsa armatniego. Zaciąg ochotniczy, pomimo że przynosił armii chlubę, nie był już wystarczający.

We wrześniu 1798 roku przegłosowano prawo o wprowadzeniu konskrypcji. W ten sposób służba wojskowa stała się obowiązkiem każdego Francuza w wieku od 20 do 25 lat. Odpowiedni kontyngent rekrutów, w zależności od potrzeb państwa, planowano wystawiać bez losowania. Najmłodsza klasa poborowych miała służyć w armii przez 4 lata. W efekcie pod koniec miesiąca zostało powołanych pod broń 200 tys. mężczyzn z 98 departamentów.

Początkowo 16 departamentów odmówiło poddania się temu rygorowi. W innych część rekrutów, w obawie przed wcieleniem do piechoty, zaciągała się do jazdy lub wojsk technicznych11. Większość odmawiała wstąpienia do armii lub wstępowała z nadzieją szybkiego powrotu. Do końca listopada w ośrodkach zapasowych zamiast oczekiwanych 150 tys. rekrutów stawiło się tylko 23 899. Opór pozostawał szczególnie silny wśród grupy młodych mężów. Sytuację pogarszały jeszcze lokalne rewolty i szuaneria. W Paryżu było tak wielu uchylających się od poboru, że policja nieustannie urządzała obławy w okolicach Palais-Royal, Lasku Bulońskiego i innych miejsc publicznych. Poza wschodem kraju, wszędzie pełno było unikających służby wojskowej, a liczba zbiegów stale rosła. Wiosną 1799 roku w Alpach ponad 10 tys. rekrutów z armii Championneta, wraz z kadrą, porzuciło szeregi, szukając schronienia w górach i lasach. W departamencie Saône-et-Loire uchylających się od poboru było wielu, w Haute-Loire – tysiące, natomiast w Puy-de-Dôme, Cantal oraz Lozère wydawali się niezliczeni. Zbiegowie z departamentu Haute-Garonne uciekali do Hiszpanii, z Lot-et-Garonne zbierali się w bandy, a z Dordogne organizowali się w bataliony. W lipcu spośród departamentów belgijskich Sambre-et-Meuse dostarczył zaledwie jedną trzecią wymaganych rekrutów, Jemmapes – jedną piątą, Ourthe – mniej niż jedną szóstą, a Meuse-Inférieure – zaledwie jedną dwunastą. Dwie trzecie tych, których udało się wyprawić z Jemmapes, powróciło do departamentu. Z 1200 rekrutów pochodzących z departamentu Forêts, w drodze do Tours zbiegli prawie wszyscy. Podobnie było z poborowymi z departamentu Lys. Podczas gdy miasta walońskie jak Liège, Spa, czy Verviers wypełniły wyznaczony im kontyngent, ze 175 rekrutów, prowadzonych z Gandawy do Namur na miejsce zbiórki, dotarło tylko 36. Pobór w innych regionach przyczynił się do wzrostu poparcia dla szuanów, natomiast we Flandrii spowodował wybuch rewolty chłopskiej12.

Pierwsza konskrypcja została zatem przeprowadzona w zbuntowanym kraju, który stawił opór. W dodatku słaby rząd źle ją zorganizował. Prawdopodobnie pobór nie zapewnił nawet jednej trzeciej części żołnierzy, których się spodziewano. W tym samym czasie Anglia zatrudniała najemników, Austria uzupełniała swoje wojska tradycyjnym sposobem, natomiast anachroniczne państewka niemieckie raz sprzedawały swoich mężczyzn do wojska, a innym razem zazdrośnie ich strzegły. Stała armia pruska składała się wówczas z poszukiwaczy przygód pochodzących z czterech stron świata. Jej uzupełnienie stanowili kantoniści musztrowani wiosną przez okres kilku tygodni13. W Rosji chłopów pańszczyźnianych porywano, a następnie wcielano do szeregów według uznania oraz interesów gubernatorów prowincji. W tych okolicznościach Francja, pomimo ciągłych wojen i niedoświadczenia rekrutów, jako jedyna posiadała armię narodową, której rekrutacja została określona przez literę prawa. Dzięki temu z każdym dniem wojna będzie się stawała coraz bardziej sprawą narodu. Jego wojowniczy duch spowoduje zdumiewające skutki.

I

20 brumaire’a konsul Bonaparte zażądał od ministra wojny Dubois-Crancé14 raportu o stanie armii. Ten jednak nie był w stanie podać żadnych konkretnych informacji ani liczb. Berthier, który zastąpił go na stanowisku, otrzymał rozkaz natychmiastowego skierowania tuzina oficerów do okręgów wojskowych i jednostek. Celem było zebranie wiadomości na temat kondycji wojska, jego dyslokacji i stanu administracji. Wysłani oficerowie mieli na to miesiąc15. Po otrzymaniu meldunku Berthiera, Napoleon zdał sobie sprawę ze słabości oddziałów stacjonujących w kraju. Dostrzegł nędzę, w jakiej znajdowali się żołnierze w ośrodkach zapasowych i skalę dezercji w Armii Włoch.

W tym czasie Austria stanowiła poważne zagrożenie nad Renem i w Alpach. Poza tym należało zadbać o żołnierzy pozostawionych w Egipcie, których Napoleon opuścił w pogoni za władzą. Chcąc powstrzymać jedną armię i pomóc drugiej, Bonaparte potrzebował ludzi. Tymczasem służba wojskowa pozostawała lekceważona i znienawidzona. Gwardia Narodowa nigdzie nie spełniała swoich zadań. W Paryżu w dwóch piątych została zastąpiona przez ludzi niepewnych, zwerbowanych za pieniądze. W twierdzy Maastricht z setki powołanych pojawiło się zaledwie 13 żołnierzy. Niebawem Gwardię Narodową tworzyła już tylko biedota miejska. Mieszkańcy wsi sądzili natomiast, że cudotwórca Bonaparte rozpędził Dyrektoriat, a więc skończą się wszystkie nieszczęścia. Nie będzie już ani podatków, ani konskrypcji. Poborowi uciekali więc z ośrodków szkoleniowych, a wcieleni do szeregów rekruci dopuszczali się dezercji.

W tej sytuacji Bonaparte musiał użyć podstępu, aby sformować Armię Rezerwową. Przede wszystkim postarał się o uspokojenie zachodniej części kraju. Udało mu się to połowicznie, ale pozwoliło na zabranie stamtąd 14 batalionów i wysłanie ich do Chalon-sur-Saône16. Jego ojczyzna, Korsyka, która niegdyś dostarczała Francji najemników, papieżowi – gwardzistów, a włoskim książętom – zbirów, teraz miała wystawić sześć batalionów. Napoleon, chcąc uwolnić zachód od „niebezpiecznych elementów”, nawiązał też do pomysłu generała Hoche’a. Zarządził, żeby powołano do wojska wszystkich włóczęgów, dezerterów i byłych przemytników. Brune w Bretanii, a Lefebvre w Normandii mieli sformować z nich cztery bataliony ochotnicze. Dowództwo nad nimi powierzono wyróżniającym się szuanom, a następnie skierowano do Armii Renu. Jeśli chodzi o rebeliantów, 500 austriackich dezerterów przebywających w Breście, więźniów (nie licząc galerników) oraz normandzkich włóczęgów (siłą wyciągniętych przez Lefebvre’a z bulwarów Rouen), to najprawdopodobniej zostali oni załadowani przez Bruixa17 na okręty i trafili do Egiptu oraz na San Domingo. Talent Napoleona pozwolił mu na skorzystanie z wszelkich dostępnych zasobów ludzkich, zarówno ochotników jak i rekrutów, pochodzących z konskrypcji bądź z zaciągu masowego18. Na korzyść Pierwszego Konsula dodatkowo przemawiał fakt, że to nie on, ale poprzednie rządy wprowadziły w życie znienawidzone rozporządzenia o poborze. Z ochotników planowano utworzyć odrębne jednostki, niepołączone w żaden sposób z innymi oddziałami. Miały one później wrócić do kraju razem z Napoleonem. Oficerowie z czasów Starego Porządku i szlachta, która wcześniej opuściła kraj, otrzymali polecenie stawienia się w Genewie. Tam od razu zamierzano wcielić ich do szeregów.

2 marca 1800 roku nominacje otrzymali prefekci. Na mocy dekretu wszyscy żołnierze, którzy zdezerterowali, ale pozostali w kraju i mogli dowieść, że nie zbiegli z powodu tchórzostwa, w ciągu pięciu dni musieli zadeklarować chęć powrotu. Następnie mieli udać się do Dijon. Do stawienia się pod broń przed 15 germinala (5 kwietnia) zobowiązano ponadto zdolnych do służby dawnych żołnierzy, znajdujących się w stanie spoczynku (w tym zaliczonych do kompanii weteranów), a także wszystkich młodzieńców z poboru masowego i konskrypcji. Pozostających bez przydziału skierowano do Dijon. (...) Konsulowie mieli ogłosić w całej Republice i w obliczu armii, że sześć departamentów dostarczających najwięcej ludzi, pozostaje najbardziej oddanych honorowi i chwale ojczyzny19.

Pomysłowość (i wzmocnienie żandarmerii) pozwoliły Napoleonowi na zaangażowanie do służby wojskowej wszystkich możliwych ochotników. W tym samym czasie, dzięki poborowi klasy roku VIII (przeprowadzonemu za zgodą Ciała Prawodawczego), Bonaparte próbował zapewnić sobie w kraju kontyngent złożony z ludzi niebędących ochotnikami. Nie nadużywał tego prawa. Wezwał do wojska tylko 30 tys. młodzieńców urodzonych pomiędzy 23 września 1778 roku a 22 września 1779 roku. Stanowiło to zaledwie jedną siódmą zdolnych do podjęcia służby. Powołanie większej liczby byłoby nierozważne i próżne.

Ciężar wystawienia kontyngentu nie został rozłożony równomiernie. Pierwszy Konsul oszczędził zachód kraju, liczbę poborowych zmniejszono też w Belgii. Najlepszym rekrutom obiecano ponadto epolety podporucznika. Wykorzystując przemarsz wojsk, wezwano również tych, którzy podlegali zawieszonemu poborowi z roku VII. Wcześniej pozwolono im wykupić się za 300 franków lub dać za siebie zastępcę. Największy zawód sprawiła stara Francja, uważana za bardziej zdyscyplinowaną. Nowa administracja nie była tam dobrze zorganizowana. Na południu kraju merowie wystawiali fałszywe akty ślubu lub zaświadczenia o niepełnosprawności. W Normandii poborowi sympatyzowali z szuanami – organizowali się i grabili okolicę. Wielu uciekało po zaledwie kilku dniach, w drodze pomiędzy stolicą departamentu a ośrodkiem zapasowym, do którego ich prowadzono. Rekruci z Paryża, powołani jako pierwsi i wcieleni do 30. półbrygady piechoty, zdezerterowali z bronią i bagażami, zanim dotarli do Dijon. Mortier zorganizował jednak obławę, w wyniku której wielu uciekinierów pojmano. Pod koniec maja w więzieniach stolicy znajdowało się 281 zatrzymanych za zbiegostwo. Mimo wszystko Napoleonowi zależało na tych ludziach, dlatego żądał, by nie pozwolono im zgnić w więzieniach.

Władze departamentalne nie zwracały specjalnej uwagi na to, kogo wysłały do szeregów. Pułki również nie kontrolowały przyjmowanych. Bonaparte napisał do Brune’a: Wizytując różne oddziały, zauważyłem, że niektórzy poborowi w ogóle nie są w stanie pełnić czynnej służby. Znaleźli się wśród nich nawet kalecy. Zanim rekruci otrzymają broń i mundury, należy przeprowadzić przegląd i odesłać tych, którzy się nie nadają20.

W związku z rozpoczęciem nowej kampanii, Napoleon wycofał część żandarmerii ze spokojnych departamentów. W prowincjach, gdzie nastroje społeczne były gorsze i zabrakło garnizonów, władze pozostawały bezsilne. Skuteczność egzekwowania prawa pozostawała tam na bardzo niskim poziomie. Po powrocie spod Marengo Pierwszy Konsul napisał: Ciało Prawodawcze oddało do dyspozycji rządu wszystkich tegorocznych poborowych. Rząd poprosił tylko o 30 tys. ludzi. Z powodu małego zaangażowania prefektów dostarczono jednak zaledwie jedną trzecią tej liczby. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wspomnianych 30 tys. młodzieńców pochodzi tylko z klasy roku VIII. Należy podjąć skuteczne środki, aby reszta poborowych dołączyła najpóźniej do 15 thermidora (3 sierpnia). Prefekci powinni wysyłać również poborowych z roczników starszych. Z obowiązku służby zwolnieni zostali jedynie wybitni artyści uhonorowani Prix de Rome. Pozwolono im pozostać w domach aż do momentu wydania nowego rozkazu. Jednocześnie Napoleon zabronił upubliczniania tej wiadomości. Zwolnienie z poboru dotyczyło również informatorów, którzy przyczynili się do aresztowania szuanów bądź schwytania brygantów. Te wyjątki dotyczyły jedynie nielicznych. Poza tym Bonaparte chciał widzieć na listach konskrypcji większość młodzieńców. Sporadycznie decydował się na jakiś kompromis. Zgodził się na przykład, żeby Baskowie (których było w sumie 600) mogli bić się pod własnymi sztandarami21. W ten sposób chciał wyróżnić najdzielniejszych mieszkańców Pirenejów. Pomimo starań Pierwszy Konsul nie mógł czuć się w pełni usatysfakcjonowany. Przez cały rok 1801 sądy skazywały po kilku uchylających się od poboru tygodniowo. Karały też (najczęściej na próżno) grzywną w wysokości 1500 franków. Mimo to w wielu miejscach zdarzało się, że konwojowanych przez żandarmerię poborowych uprowadzały uzbrojone bandy22.

Bonaparte akceptował w armii ludzi bez względu na ich pochodzenie, dlatego zdecydował się wreszcie na zaciąganie cudzoziemców. Rządy rewolucyjne teoretycznie zrezygnowały z najemników i ochotników obcych narodowości. W praktyce jednak godziły się na takie działania. Nie bacząc na literę prawa, podczas kampanii włoskiej Napoleon wprowadzał do wojsk francuskich Polaków. W drodze do Egiptu siłą włączył do swoich półbrygad garnizony maltańskie. Nad Nilem i w Palestynie formował oddziały z mameluków, Koptów i Syryjczyków. W Dijon utworzył tzw. Legion Włoski, w skład którego weszli wygnani z ojczyzny obywatele republik: Cisalpińskiej, Rzymskiej i Partenopejskiej. W momencie rozpoczęcia kampanii, której finał miał miejsce pod Marengo, sprzymierzeni Szwajcarzy wystawili trzy półbrygady. Kiedy Pierwszy Konsul wkroczył do ich kraju, chciał uniknąć osłabiania swoich sił wydzielaniem jednostek etapowych. Poprosił wówczas – a jego prośba wspierana 40 tys. żołnierzy stawała się rozkazem – kanton Valais o dostarczenie 600 gwardzistów narodowych do eskortowania jeńców i rannych. Gwardziści mieli otrzymać żołd w wysokości pięciu franków za dziesięć dni. Jeszcze tego samego dnia zażądał od Helwetów 1,2 tys. kolejnych gwardzistów. Nieco wcześniej, idąc za radą Napoleona, gen. Moreau sformował kolejną polską legię23, opartą na z dezerterach z armii austriackiej24.

Podczas gdy żandarmeria konsularna i policja ścigały uchylających się od poboru, kolejne kolumny żołnierzy opuszczały ośrodki zapasowe. Władza stopniowo krzepła, a odniesione zwycięstwa doprowadziły do zawarcia pokoju. Po zakończeniu wojny żołnierze wrócili do kraju. Kwestie finansowe zmusiły wówczas Pierwszego Konsula do ograniczenia poboru i redukcji armii.

Wśród zwolnionych ze służby było wielu oficerów. Zobowiązani zostali do zachowania szabli, karabinu i trzydziestu nabojów w ładownicy i pod tym kątem podlegali kontroli prefektów. Raz na kwartał musieli poddawać się przeglądowi. Całkowite zwolnienie ze służby uzyskała jedna ósma armii. Redukcja została przeprowadzona w dwóch terminach: 22 grudnia 1801 roku oraz 20 lutego 1802 roku, w miarę jak żołnierze, którzy jej podlegali, byli zastępowani przez nowych rekrutów. Zwolnienia do cywila wręczano stopniowo. W pierwszej kolejności otrzymali je uczestnicy ostatniej kampanii. Następnie – poborowi z 23 sierpnia 1793 roku25, którzy z własnej woli wrócili do armii oraz obecni w szeregach przed 1 nivôse’a roku III (21 grudnia 1794 – data amnestii dla szuanów). Na końcu zwolniono wiarusów mogących poszczycić się odbyciem pięciu kampanii w czasie ostatniej wojny. Wobec ewentualnej konieczności przeprowadzenia dalszej redukcji, zakładano możliwość zwolnienia do cywila wojskowych, którzy wzięli udział w co najmniej czterech kampaniach. W roku X26 taka sytuacja nie miała jednak miejsca. Ponadto, nie bacząc na wysługę lat, odesłano tylko jedną piątą podoficerów. Rannych przebywających w szpitalach, żołnierzy, którzy dostali się do niewoli i usprawiedliwionych nieobecnych liczono tak, jakby służyli czynnie. Kandydatów do zwolnienia proponował kapitan. Szef batalionu taką listę weryfikował, pułkownik zatwierdzał, a inspektor przeglądów poświadczał. Główny inspektor zgadzał się na zwolnienie ze służby jedynie zasłużonych żołnierzy, wcześniej jednak musiał poznać powód rezygnacji z pierwszego wśród wszystkich stanów27. Zwolnieni otrzymywali stosowny dokument po opieczętowaniu go przez ministra wojny, co miało zapobiec fałszerstwom.

Redukcja armii nie przebiegała jednak bez zakłóceń. Część weteranów odchodziła i nic nie było w stanie ich powstrzymać, natomiast młodzieńcy, posiadający potężnych protektorów, zapłaciliby każdą cenę, aby uzyskać prawo do opuszczenia szeregów. Napoleon dotknięty był stratą pierwszych i nękany rekomendacjami na korzyść drugich. Jednorazowo wyraził więc zgodę na zastępowanie żołnierzy służących co najmniej przez rok weteranami z tego samego pułku, którzy zakończyli już służbę. Zastępca musiał podpisać kontrakt na pięć lat, z klauzulą, że jeśli w tym czasie wybuchnie wojna, nie odejdzie przed jej zakończeniem28. Zastępowany, zgodnie z zawartą umową, miał wpłacić do kasy jednostki od 300 do 900 franków. Zastępca od razu otrzymywał jedną piątą tej kwoty oraz (potrącony z całości) kompletny nowy mundur z szewronem na lewym ramieniu29. Z tego samego źródła pochodził żołd, wynoszący 2 solidy dziennie. Po zakończeniu służby wypłacano pozostałą część pieniędzy. Czas na znalezienie zastępcy został ograniczony do dwóch miesięcy. Cena, którą pułkownicy i generałowie starali się obniżać, oscylowała wokół 900 franków30.

W tym samym czasie, kiedy zwolnienia ze służby otrzymali weterani poprzednich wojen (inwalidzi znad Renu i z Włoch, ślepcy z Egiptu oraz kalecy, którzy przeszli amputacje), kolejne oddziały wypływały w stronę San Domingo i innych wysp. Niektórym jednostkom przyznano większą liczbę zwolnień. Objęły one przede wszystkich niezdatnych do służby oraz dzieci żołnierskie i oficerskie31. Doszło do tego, że w 10. pułku strzelców konnych z 700 ludzi 306 odeszło z powodu stanu zdrowia bądź dymisji. 6. regiment kirasjerów nie był w stanie wystawić trzech szwadronów po 64 ludzi. Z kolei 56. półbrygada piechoty liniowej dostarczyła 1400 żołnierzy do służby zamorskiej. W jej szeregach pozostało wówczas zaledwie 70-80 bagnetów (nie licząc kadry oficerskiej i podoficerskiej)32.

Zmniejszenie stanu liczebnego armii wydawało się Bonapartemu niebezpieczne i niezgodne z jego ambitnymi projektami, uregulował więc zasady poboru. Wyznaczył okręgi, z których jednostki miały otrzymywać rekrutów. Do każdego z okręgów wysyłał oficera i podoficerów z uzupełnianych oddziałów. Tereny górskie powinny były dostarczyć piechotę lekką, natomiast nizinne – liniową. Na Korsyce rekrutowano półbrygadę lekką, a w Piemoncie formowano nowe jednostki. W tym samym czasie Napoleon zażądał po 30 tys. rekrutów z klas roku IX i X. Nowy pobór uzyskał sankcję prawną w maju 1802 roku. Dodatkowo taka sama liczba poborowych z każdego rocznika miała pozostawać w rezerwie, w razie gdyby zaszła nagła konieczność podniesienia liczebności armii. Bonaparte szacował, że 102 departamenty mogły dostarczyć 400 tys. ludzi, z których 200 tys. było odpowiednich do podjęcia służby33. W ciągu roku powołał do szeregów zaledwie jedną siódmą poborowych, reszcie pozwalając zostać w domach. Zgodnie z prawem, rekrutów wybierano za pomocą losowania. Ci, którzy nie byli w stanie służyć lub wyciągnęli „złe numery”34, musieli zapłacić kwotę od 50 do 100 franków plus dodatkową progresywną opłatę, zależną od rocznego opodatkowania (jeśli było ono mniejsze niż 100 franków).

System poboru wciąż nie był jednak zorganizowany do końca. Rozdzielenie kontyngentu, chociaż sprawnie przygotowane w biurach ministerstwa, opóźniały prefektury. Do grudnia 1802 roku pułki wciąż nie zdążyły wysłać oficerów do Piemontu, który miał wystawić 4 tys. ludzi. Złagodzony pobór do wojska dał dobre rezultaty w departamencie Morbihan. Nie zanotowano tam żadnych przypadków uchylania się. Nie bez znaczenia był tu fakt, że w każdej siedzibie sądu pokoju stacjonowało 50 żołnierzy, którzy „pomagali” przy konskrypcji. Cóż jednak można było zrobić w okolicach nieprzewidywalnych, jak np. region Kaiserlautern? Tam, z uwagi na różnicę charakterów, potrzeba było dużo czasu na zaszczepienie francuskich obyczajów. Niepewnie wyglądała sytuacja w rozległej Wandei, wciąż gotowej do buntu. Podróżujący tamtędy Savary nie zauważył ani jednego mężczyzny, ani jednego domu. Kobiety, dzieci i ruiny – to wszystko, co widział, krocząc drogami wydeptanymi wśród leżących odłogiem pól oraz miasteczek zarośniętych cierniami i chwastami.

Pod koniec sierpnia 1802 roku rekruci rozpoczęli powolny marsz do swoich jednostek. Większość przyszłych żołnierzy gromadzono w stolicach departamentów. Ten stan utrzymał się do grudnia, kiedy to Bonaparte ponowił rozkaz natychmiastowego odesłania ich do ośrodków zapasowych. Nie tracąc czasu, należało ich wyćwiczyć, by mogli wziąć udział w jesiennych manewrach. Wiadomości, które codziennie otrzymywał Pierwszy Konsul, powodowały jego niezadowolenie. Niekiedy dotyczyły one kapitanów rekrutacyjnych, zapominających o przedstawieniu cotygodniowych raportów Ministerstwu Wojny. Innym razem – departamentu Somme, gdzie było wielu dezerterów, ale administracja nie potrafiła podać ich dokładnej liczby. Czasami – prefektów z Dordogne, Gers i Lozère, którzy nie prowadzili niemal żadnej korespondencji z ministrami wojny i spraw wewnętrznych. Świadczyło to o lekceważeniu poboru, który stał w miejscu. Bywało, że wieści dotyczyły rezerwistów, którzy nie reagowali na kolejne wezwania do wojska i szybko zmieniali miejsca zamieszkania35.

Kiedy tylko władza Pierwszego Konsula się umocniła, wprowadził on środki przymusu wobec tej wyrachowanej obojętności i stałego nieposłuszeństwa. Stworzył sześć tzw. „zakładów kolonialnych”: na okrętach w Dunkierce, Hawrze i Bordeaux oraz w zamkach w Nantes i na wyspach Ré oraz If. Żandarmeria miała tam odsyłać i eskortować wszystkich „życzliwych”, dezerterów i włóczęgów. Poborowi rezerwy, którzy nie stawili się pomimo trzech kolejnych wezwań, byli kierowani do pułków jako rekruci nadliczbowi. Najbardziej oporni trafiali do zakładów kolonialnych. Początkowo pozostawiono w spokoju uchylających się od poboru – żandarmeria i tak miała za dużo pracy. Do zakładów kolonialnych planowano natomiast skierować poborowych z klas roku VII i VIII, których objęła amnestia, a mimo to się nie zgłosili. Dotyczyło to również poborowych, którzy zbiegli z konwoju i nie wrócili pomimo trzykrotnych wezwań, dokonywanych w trzy kolejne niedziele przez oficerów rekrutacyjnych lub urzędników.

Mogło to niekorzystnie wpłynąć na postrzeganie udziału w ekspedycjach kolonialnych, co podkreślali nieszczęśnicy, którzy wrócili z Egiptu. Łączenie żołnierzy z Armii Renu, którzy umierali na San Domingo, z uchylającymi się od poboru i łajdakami było niebezpieczne. Napoleon uważał jednak, że minister powinien dać odczuć urzędnikom odpowiedzialnym za tę operację, dlaczego podjęto takie środki. Nie miała to być forma kary, ale szkody, doznane przez administrację pułków z powodu niestałości tych młodzieńców, zmuszały do wysłania ich w miejsce, gdzie będą mieli czas, aby przyzwyczaić się do służby, nie ulegając swojej niestałości. Zdecydowano o niewłączaniu do tej grupy dezerterów, których ucieczka spowodowała poważne konsekwencje36. Czterdzieści dni później w zakładach kolonialnych znajdowało się już 2747 ludzi. Poszczególnym zakładom przyporządkowano konkretne okręgi, z których pochodzili zatrzymani. Ich liczba w tym czy innym ośrodku nie świadczyła jednak o skali problemu w regionie. Oddziaływał tu cały szereg zmiennych, jak choćby aktywność lokalnej żandarmerii, nastroje ludności czy ukształtowanie terenu. Wyjątki stanowiły tylko Paryż oraz Normandia. Potwierdzeniem reguły była natomiast sprawa Piemontu. Jego mieszkańców uważano za dobrych żołnierzy. Była to jedna z korzyści, na które liczył Bonaparte po przyłączeniu tego kraju. Tymczasem w kwietniu 1803 roku z 4 tys. poborowych stawiło się nie więcej niż 500. Miesiąc później gen. Menou37 ogłosił, że wyruszyło 3 tys. ludzi, ale bardziej wiarygodne dane Pierwszego Konsula mówiły zaledwie o 1,3 tys. Korsyka, która dostarczała żołnierzy dla różnych włoskich prowincji, nie wysłała w tym czasie ani jednego rekruta. Chcąc mieć ich około tysiąca, Napoleon zalecił gen. Morandowi38użyć wszelkich możliwych środków. W departamencie Rhône przez rok prefektowi udało się zebrać zaledwie dwie trzecie z wymaganych 680 ludzi. W maju 1803 roku (a więc 12 miesięcy po ogłoszeniu poboru) rekruci nadal przebywali w Bordeaux. Zmusiło to Bonapartego do posłużenia się szantażem – zagroził, że jeśli nie wyruszą natychmiast, to wprowadzi w tym wielkim i pięknym mieście rządy wojskowe, co sprawi mu ogromną przykrość39.

Dopóki spóźnione grupy poborowych (wykazujących wyraźnie złą wolę) nie dotarły do celu, Pierwszy Konsul starał się wszelkimi sposobami utrzymać w szeregach weteranów (bądź zachęcić do powrotu tych, którzy odeszli) i uzupełnić wakujące (w 50%!) stanowiska w oddziałach. Wprowadzając system zastępstw, obiecywał jednak wątpliwe korzyści. Czym była bowiem oferta powiększenia żołdu w sytuacji, kiedy i tak w ogóle go nie wypłacano? Poza tym cztery piąte kwoty z tej transakcji trafiało do niepewnych kas państwowych. Dali się na to skusić jedynie ci, którzy nie mieli ani rodziny, ani pieniędzy i satysfakcjonowała ich każda kwota. Wraz z poprawiającym się stanem finansów, Napoleon starał się podwyższyć nieco żołd weteranów i dzięki temu zatrzymać ich w szeregach. Począwszy od 1 vendémiaire’a (23 września 1802 roku), przyznał jednego franka miesięcznie kapralom i żołnierzom, którzy tego dnia mieli za sobą dziesięć lat służby i podpisali kontrakt na kolejnych pięć. Wiarusom z piętnastoletnią wysługą, decydującym się na pięcioletni kontrakt, zaproponowano 1,50 franka. Ci, którzy odbyli dwadzieścia lat służby, mieli otrzymywać dwa franki miesięcznie tak długo, jak będą służyć.

Nie wystarczyło to jednak do zatrzymania weteranów. Napoleon potrzebował ich do wzmocnienia Gwardii Konsularnej. Nie chciał po raz kolejny zabierać najbardziej doświadczonych żołnierzy z osłabionych już i tak oddziałów liniowych. Nie znalazł lepszego sposobu, niż ponowne powołanie najlepszych spośród tych, którzy już spłacili swój dług wobec ojczyzny. Napisał wówczas: Chcę, żeby każdy okręg Republiki dostarczył dwóch ludzi do grenadierów pieszych i dwóch do strzelców pieszych Gwardii Konsularnej. Powinni oni mieć doświadczenie wojenne, uregulowaną sprawę zwolnienia ze służby, przynajmniej trzydzieści lat i cieszyć się dobrą opinią w swoim departamencie. Mają ich wybrać prefekci, a żandarmeria zebrać informacje na ich temat40. Decyzja dotyczyła ludzi, którzy dopiero powrócili do swoich domów. Z jednej strony mogła wydawać się krzywdząca, z drugiej stanowiła pewnego rodzaju wyróżnienie. Objęła mężczyzn oderwanych od ojcowizny wieloletnią służbą. Pomimo swojej niesprawiedliwości, rozporządzenie nie wywołało żadnego oporu w narodzie znużonym Rewolucją.

Wymagając od Francuzów kolejnych poświęceń, Bonaparte starał się pozyskać jak najwięcej żołnierzy z terytoriów zależnych oraz sojuszniczych. Zażądał, aby od 1 czerwca 1801 roku Republika Cisalpińska posiadała siedem pułków piechoty, jeden złożony z Polaków, trzy regimenty jazdy, jeden artylerii i dwa bataliony saperów. Wbrew prawu chciał też zwiększenia poboru, zaznaczając jednak swoją wolę, żeby zostali z niego zwolnieni klerycy. Pomimo upomnień Napoleona i obecności Murata, konskrypcja przebiegała bardzo powoli, a pułki pozostawały niekompletne. Wobec rozpoczęcia konfliktu z Anglią, Bonaparte polecił Muratowi, aby zachęcił i pobudził do działania wiceprezydenta i ministra wojny świeżo powstałej Republiki Włoskiej41. Pilno mu było, żeby Republika dysponowała 30 tys. ludzi pod bronią i nie musiał zużywać własnych sił. Pomimo tego, w lipcu pobór we Włoszech miał jeszcze większe opóźnienie42.

Żołnierzy dostarczyć musiała również Republika Helwecka. Wprawdzie wystawiła wcześniej trzy półbrygady piechoty, ale obecnie do niczego się one nie nadawały. Każdą tworzyło zaledwie 400-500 ludzi. Na początku 1802 roku Napoleon chciał, żeby je uzupełniono. Berthier powiadomił o tym dowódców jednostek, a ci wysłali werbowników w głąb kraju, w góry. Przedsięwzięcie pokrzyżowała obawa przed skierowaniem do kolonii, gdzie wcześniej trafiło wielu Szwajcarów. W związku z tym, w czerwcu minister przekazał pułkownikom, że jeśli do 1 vendémiaire’a43 ich jednostki nie zostaną uzupełnione, rząd je zwolni. Chociaż okazało się, że dezerterów było więcej niż rekrutów, Bonaparte początkowo powstrzymał się z realizacją tej groźby. Dopiero w kwietniu 1803 roku zdecydował o reorganizacji batalionów. Jedną półbrygadę przesunięto ze Szwajcarii do la Rochelle, aby osiągnęła ostateczny kształt organizacyjny. Wcześniej Bonaparte zapewnił, że jednostka po dotarciu do słynnego miasta portowego nie wsiądzie na okręty, ale stworzy w nim garnizon. Ponadto zalecił uzupełnienie jej szeregów, ponieważ nie możemy utrzymywać tylu oficerów przy tak małej liczbie żołnierzy. Napisał też do Landammanna do Szwajcarii44 w sprawie wystawienia trzech półbrygad i przygotowania projektu umowy. Miała ona zostać podpisana pod koniec października i oddać na żołd Francji 16 tys. Szwajcarów, z zastrzeżeniem, że nie mogą opuścić kontynentu45.

Kłopoty sprawiała również Elba, gdzie doszło do rozruchów. Generał Rusca46 musiał wziąć zakładników spośród najbardziej wrogich Francuzom, wybrał więc 50 marynarzy, kawalerów poniżej 25. roku życia i siłą wcielił ich do półbrygad lekkich47.

Kiedy do Francji powróciła Armia Egiptu, ciągnąc za sobą krajowców, kobiety i dzieci, Bonaparte poprosił o szwadron składający się z 240 mameluków. Ich liczbę zmniejszono następnie do 150, ostatecznie pod koniec 1802 roku skupiał on 85 ludzi. W jego skład weszli przybyli wraz z armią mamelucy, Koptowie i Syryjczycy. Z pozostałych planowano utworzyć batalion podzielony na osiemdziesięcioosobowe kompanie.

Pierwszy Konsul wybaczył też oddziałom stacjonującym w Ameryce fakt zasilania szeregów czarnoskórymi. Sprawiali oni wrażenie lojalnych, niemniej jednak należało na nich uważać. Uznał, że w Kajennie48maksymalnie jeden uzbrojony czarny mógł przypadać na dwóch białych, przynajmniej w czasach pokoju. Gdy czarnoskórzy żołnierze przypłynęli z San Domingo, Napoleon zebrał ich na wyspie Oléron, a następnie wysłał do Bajonny nad granicę z Hiszpanią. Ci, którzy przybyli jako więźniowie, zostali skierowani do bazy marynarki w Breście lub umieszczeni w Mantui – fortecy słynącej z niezdrowego klimatu. Kiedy wybuchła wojna, ze wszystkich sformowano bataliony pionierów przeznaczone do prac przy umacnianiu twierdzy. W lipcu 1803 roku w Mantui i Legnano było ich 140049.

Dezerterzy austriaccy i pruscy (w większości zarażeni świerzbem i prowadzący ze sobą dużą liczbę kobiet i dzieci) zostali odosobnieni w kilku miejscach. Napoleon chciał, aby ich wyleczono w Hawrze, a następnie wysłano do kolonii. Oceniał, że liczba kobiet i dzieci nie powinna stanowić przeszkody. Niemal w tym samym czasie z Austriaków, którzy zdezerterowali we Włoszech, sformowano batalion liczący 600 ludzi. Zorganizowany i opłacany tak samo jak bataliony francuskie, stacjonował w Cremonie. Pomimo zachęt, Austriacy z Czech lub Moraw, którzy, podobnie jak rekruci, przybywali zakuci w kajdany, niechętnie wstępowali do wymienionych oddziałów. Osiem miesięcy później Murat otrzymał rozkaz skompletowania batalionów, wcielając do nich, jeśli zajdzie taka konieczność, Polaków, Szwajcarów, a nawet Włochów. Pozwoli to na odsunięcie awanturników, których obecność mogłaby zniszczyć spokój panujący we Włoszech50. Groźba użycia argumentu siły pomagała żołnierzom odnaleźć w sobie dobrą wolę.

Wcielając wszystkich cudzoziemców, Bonaparte naśladował innych władców. Austriacy, Prusacy i Niemcy z małych państewek Rzeszy starali się odsyłać francuskich dezerterów. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Prusaków przychodziło więcej, niż Francuzów uciekało, Napoleon nie zgodził się na podpisanie kartelu o wymianie schwytanych zbiegów. Tłumaczył, że takie zachowanie byłoby niezgodne z tradycją gościnnej Francji. Wzorem Pierwszego Konsula, do jego szwajcarskich sprzymierzeńców w dolinie Rodanu werbowników wysyłali Hiszpanie. Obiecując cuda zaciągnęli do wojska wielu ludzi. Byli tak skuteczni, że zaniepokojony i zazdrosny o ich sukcesy rząd francuski, próbował im przeciwdziałać51.

Jak widać, do wojska werbowano i rekrutowano wszędzie. Nigdzie jednak nie odbywało się to z takim zaangażowaniem i na taką skalę jak we Francji. W żadnym narodzie konskrypcja nie stała się też częścią obyczajów. Tymczasowo, z uwagi na wysoki przyrost naturalny, wydawała się ona mniej uciążliwa, tym bardziej, że nieżonaci od końca 1798 roku zostali dodatkowo opodatkowani. Problem z poborem w przyszłości mogło częściowo rozwiązać wcielenie do szeregów porzuconych dzieci, kiedy dorosną. Bonaparte myślał o tym już od początku Konsulatu. Śmiertelność wśród tych dzieci była jednak przerażająca. Przed zamachem stanu w jednym z przytułków zmarło aż 543 z 550. W Prowansji, gdzie w ciągu 20 miesięcy na mamki dla 3,8 tys. dzieci przeznaczono zaledwie 40 tys. franków (czyli mniej niż dwa centymy dziennie), średnio przeżyło jedno dziecko na dwadzieścia52. Dopiero po 20 latach troski odpowiednie działania mogły przynieść owoce i zapewnić armii dodatkowych ludzi. Napoleon nie miał jednak dość czasu, żeby na to czekać. Kierował swoje myśli ku wyżynom sławy.

II

W maju 1803 roku nastąpiło zerwanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy Francją i Anglią. Stan wojny zobligował Pierwszego Konsula do zabezpieczenia punktów o kluczowym znaczeniu dla Republiki. Doprowadziło to do zajęcia Hanoweru oraz rozpoczęcia przygotowań do inwazji na Anglię. Miały one zostać przeprowadzone staranniej niż w 1801 roku. Stały się też pretekstem do rozbudowy armii.

W tym czasie w wielu półbrygadach piechoty liczebność kompanii nie przekraczała 72 ludzi (wliczając oficerów). Dwadzieścia trzy półbrygady stacjonowały za morzem, w szwajcarskiej Gryzonii lub maszerowały do Tarentu pod dowództwem Saint-Cyra. Zdecydowano, że nie otrzymają one już więcej poborowych, ale zostaną wykorzystane do uzupełnienia składu pozostałych jednostek do stanu trzech pełnych batalionów. Wykorzystując napływ rekrutów, Napoleon dążył do sukcesywnego podniesienia liczebności poszczególnych kompanii (ze stopy pokojowej na wojenną) tak, aby każda z nich osiągnęła siłę 140 bagnetów.

W końcu marca 1803 roku Ciało Prawodawcze zatwierdziło powołanie do szeregów 30 tys. ludzi z klas roku XI i XII, na takich samych zasadach jak poprzednio53. W związku z przedłużającym się poborem istniała możliwość wezwania od razu 60 tys. ludzi. Część rekrutów z rocznika XII miała jednak dopiero 19 i pół roku. W tej sytuacji zdecydowano się na powołanie w pierwszej kolejności rezerwy z dwóch wcześniejszych klas. Wpisani do rejestrów poborowi z klas roku IX i X, zgodnie z prawem mogli zostać wezwani w przypadku wojny lub zagrożenia porządku publicznego. Rząd brytyjski nie był wprawdzie w stanie własnymi siłami opanować kontynentu, ale stan wojny wystarczał do wezwania rezerw. Z pewnością francuska władza wykonawcza to przewidziała, natomiast władza ustawodawcza najprawdopodobniej zupełnie się tego nie spodziewała.

Bonaparte na początek wezwał 16 tys. poborowych z rezerwy: Minister wyśle do prefektów informację, ilu ludzi i do których jednostek mają dostarczyć poszczególne departamenty. (...) Tabele odnoszące się do tego poboru nie zostaną umieszczone w „Biuletynie Praw”. W tym czasie oddziały pociągów artylerii istniały już tylko z nazwy. Z tego powodu kilka dni później Napoleon zażądał 4 tys. ludzi z rezerwy, nawykłych do prowadzenia zaprzęgów. W większości byli to chłopi, dlatego miasta nie miały tym razem powodów do narzekania.

W okresie pokoju wielu poborowych rezerwy, powodowanych niewiedzą lub beztroską, ożeniło się i założyło rodziny. Niespodziewanie pojawiał się u nich sierżant rekrutacyjny z rozkazem niezwłocznego wyruszenia do oddziału. Jeżeli potrafili przekonać podoficera, opuszczenie domu można było opóźnić o dwadzieścia cztery godziny. Bonaparte oszczędził Wandeę, ale starał się utworzyć tam legion złożony z ochotników, którzy brali udział w wojnie przeciwko Republice. Biorąc pod uwagę, że bataliony liczyły po 500 żołnierzy zamiast etatowych 750, próbował również zaangażować dawnych oficerów rojalistycznych. Wciąż trwały też starania o ponowne włączenie do szeregów weteranów. Wiarusom wcale nie zależało jednak na wstąpieniu do Gwardii Konsularnej. Po czterech miesiącach oczekiwania na wiadomości od prefektów, Napoleon pozwolił na skierowanie weteranów do ich dawnych jednostek, jeśli o to poprosili. Merowie mieli im wystawić kartę drożną, bez względu na to czy wspomniane oddziały były kompletne, czy nie.

Okazało się, że na wezwanie poborowych z klasy roku VIII wielu z nich zareagowało zmianą miejsca zamieszkania. Utrudniło to władzom przeprowadzenie konskrypcji i sprawiło, że stała się ona jeszcze bardziej niepopularna. Oddziaływały tu trudne doświadczenia z przeszłości. W związku z tym Napoleon zdecydował się na pozorne ustępstwa. Jedną dziesiątą potrzebnego kontyngentu mieli zapewnić dotychczasowi uchylający się od poboru, którzy stawią się u mera swojej gminy i zostaną wciągnięci do spisu. Tym sposobem zyskano by dodatkowo 5 lub 6 tysięcy żołnierzy.

Konflikt z Anglią sprawił, że w obliczu zagrożenia znalazły się wybrzeża i zakłady kolonialne. W nowej sytuacji wysłanie za morze kolejnych oddziałów wydawało się niepodobieństwem. Zakłady kolonialne początkowo zachowano, znajdujące się w nich oddziały były zorganizowane, ubrane i wyposażone. Wydano jednak rozkaz, by nie kierować już do nich ludzi i wykorzystywać je do uzupełniania półbrygad piechoty. Zakładano, że uspokojenie obaw przed wysłaniem do kolonii może z dawnych uchylających się od poboru uczynić karnych żołnierzy.

Każda zatoka i wysepka musiała być chroniona, powołano więc oddziały straży wybrzeża. Po pewnych wahaniach Bonaparte zgodził się wyłączyć z dalszego poboru gminy, które dostarczyły rekrutów do straży. Żołnierze ze wspomnianych gmin zostali jednak zobowiązani do pozostania na służbie aż do momentu, kiedy zebrani zostaną ich zmiennicy. Poborowi z klasy roku VIII i starsi, których nie udało mu się dotąd pojmać, mogli do nich dołączyć54.

Porty wypełniły się marynarzami. Holandia została zobligowana do wysłania swoich do Antwerpii. Wobec ich braku w Tulonie, Pierwszy Konsul zażądał 2 tys. ludzi od Republiki Liguryjskiej. Potrzebował też robotników do służby w arsenałach, Ciało Prawodawcze usankcjonowało więc powołanie dodatkowych 4,6 tys. ludzi z klas roku XI i XII. Do Antwerpii skierowano cieśli i kowali z Flandrii. Do prac w Boulogne prefekt departamentu Ourthe musiał zorganizować 100 kowali, 50 cieśli i 25 stolarzy. W innych departamentach wymagania były następujące: Sambre-et-Meuse – 50 kowali, 50 cieśli, 25 stolarzy; Aisne oraz Jemmapes – po 25 kowali, 50 cieśli, 25 stolarzy; Nord – 200 cieśli; Somme – 100 cieśli. Cztery dni później zabrano 400 pracowników ze stoczni w Paryżu. Otrzymali oni zapewnienie, że trafią do Boulogne i nie zostaną wysłani nigdzie indziej55.

Ligurię Bonaparte poprosił o 1,2 tys. piechurów. Dążył w ten sposób do zatrudnienia dawnych żołnierzy zdetronizowanych królów. Żyjąc w biedzie mogli w swoich krajach podżegać do zamieszek lub stawać na czele buntów. Z tego powodu utworzył w Montpellier Legion Piemoncki i zaproponował w nim służbę byłym żołnierzom króla Sardynii. Pomimo pięknych obietnic, złożonych przez Pierwszego Konsula (zachowanie dawnego żołdu i kadry oficerskiej), organizacja jednostki przebiegała bardzo powoli. W końcu czerwca 1803 roku Legion liczył tylko 400 ludzi. Pół roku później wciąż nie był skompletowany. Podobnie Bonaparte postąpił z Belgami, którzy wcześniej pozostawali w służbie austriackiej lub hiszpańskiej. Caulaincourt z myślą o nich organizował 112. półbrygadę piechoty liniowej. Mógł wcielać zgłaszających się ochotników, nawet jeśli zostali wcześniej zaliczeni do rezerwy. Pod żadnym pozorem nie wolno mu było jednak przyjmować tych, którzy już otrzymali przydział do innych oddziałów. W podbitym Hanowerze Mortier otrzymał rozkaz utworzenia legionu złożonego z tylu batalionów, ile tylko zdoła sformować. Wobec zamiarów Holandii, która chciała zwerbować tam 400 ludzi, Napoleon nie tylko wyraził zgodę, ale nawet zaakceptował zaciągnięcie jeszcze większej liczby żołnierzy56.

Pomimo tych starań półbrygady nadal pozostawały słabe liczebnie. Do stanu 2 tys. brakowało w nich przynajmniej po 200-300 ludzi. W każdej było od 40 do 50 rzemieślników, tyle samo muzykantów i woźniców. Dlatego też oddział liczący dwa bataliony nie znaczył nic. Tym samym jednostki daleko odbiegały od stanu, jaki chciał osiągnąć Pierwszy Konsul. Wciąż istniały problemy z pozyskaniem poborowych. Wśród rezerwistów przeznaczonych do artylerii zdarzali się tacy, których z powodu niskiego wzrostu odsyłano do domów. Regimenty dragonów miały kłopot ze znalezieniem ludzi wyższych niż pięć stóp i dwa cale57. Należało ich przyjąć do oddziału bądź skierować do piechoty, gdyż zwolnienie do cywila pozostawałoby sprzeczne z rozkazami. Zresztą, jedna trzecia z nich, w tym wachmistrzowie i brygadierzy, maszerowała pieszo. Zestaw uzupełniali poborowi, którzy przedstawiali kupione wcześniej fałszywe zaświadczenia o zwolnieniu ze służby58.

W tym czasie do stolicy każdego z departamentów skierowano kapitana oraz po dwóch poruczników, podporuczników i sierżantów, którzy mieli czuwać nad prawidłowym przebiegiem poboru. Najbardziej przykładali się do niego merowie i podprefekci. Prefekci, których przyszłość w znacznej mierze zależała od powodzenia konskrypcji, mobilizowali do pracy jednych i drugich. Żądali nawet więcej ludzi, niż wynosił kontyngent. W ten sposób zabezpieczali się przed ubytkami59 i ucieczkami. Nieraz zdarzało się, że do pułków docierało więcej ludzi, niż zapisano w rejestrach przekazanych Pierwszemu Konsulowi. Stwarzało to okazję do nadużyć. Przeważnie jednak pobór nie dostarczał zakładanej liczby rekrutów. O ile poborowych z klas roku IX i X wyruszyło 63 tys. zamiast wymaganych 60 tys., to w późniejszym okresie do jednostek dotarło tylko 49 tys.60.

Właściwy przebieg konskrypcji utrudniały przywileje, jakimi Bonaparte obdarzał bogate mieszczaństwo, zezwalając na wynajmowanie zastępców (pod warunkiem, że nie byli nimi rezerwiści). Pobór opóźniał się nawet w departamencie Bas-Rhin, jednym z najbardziej zmilitaryzowanych i najludniejszych obszarów Republiki. Połowa okręgów belgijskich (w departamencie Lys aż dwie trzecie) stawiała opór wobec prawa o konskrypcji, w związku z czym została umieszczona na czele listy rekrutacyjnej. W Brugii doszło do niepokojów. Na wsiach merowie ukrywali poborowych, a niektórzy czerpali z tego niezłe korzyści. O ile w departamencie Ourthe było tylko 124 uchylających się od poboru i dezerterów, to w Deux-Nèthes stanowili oni jedną trzecią rekrutów. Uchylający się od poboru z departamentu Maine-et-Loire chronili się w lasach wokół Vezins61 i gąszczach regionu Mauges62. Obawiano się kolejnej Wandei. Z tego powodu cztery kolumny (1 tys. piechurów i 375 kawalerzystów) otrzymały rozkaz rozbicia grup działających w okolicach Yzer&nais63. Następnie miały za zadanie udać się wszędzie tam, gdzie z powodu poboru lub jakiejkolwiek innej przyczyny pojawiły się kłopoty. Napoleon był zaniepokojony. Nie wątpił, że nieprzychylni mu ludzie wykorzystają to do podburzenia zachodnich departamentów. Nakazał więc wprowadzenie środków ostrożności. Minister miał zadbać o odpowiednie rejestry, a następnie wysłać do podprefektów (odpowiedzialnych za to osobiście) listę uchylających się od poboru i dezerterów z ich okręgów. Dokumenty zawierały informacje o imionach rodziców poszukiwanego i nazwę gminy, z której pochodził, co wiązało się z wystawieniem najbliższych na szykany. Pomimo to rodziny zbiegów, nie przejawiały ochoty do współpracy. Z tego powodu przyznano żandarmom 12 franków premii za każdego dezertera lub uchylającego się od poboru doprowadzonego do pułku.

Prefektów departamentów: Maine-et-Loire, Vendée64 i Deux-Sèvres uprzedzono, że 60 poborowych, którzy pojawili się uzbrojeni w kantonie Beaupréau65 nie może liczyć na jakiekolwiek pobłażanie. Inicjatorzy rozruchów mieli zostać natychmiast skazani na śmierć. Pozostałych uciekinierów nakazano schwytać i doprowadzić pod strażą do cytadeli w Briançon, gdzie powinni zostać uwięzieni do czasu wydania nowych rozkazów. Pierwszy z wymienionych prefektów, doskonale znając swoje ograniczone prerogatywy, stwierdził, że ucieczka poborowych kończy jego działania. Odpowiedź Bonapartego brzmiała: Od tego się właśnie one zaczynają. Do obowiązków prefektów nie należy tylko wyznaczenie poborowych, ale także wyprawienie ich do jednostek, wyłapywanie zbiegów i brak tolerancji dla ich obecności w departamentach. Chcąc uniknąć niedopowiedzeń, Pierwszy Konsul polecił Régnierowi66 wystosować pismo tej samej treści do wszystkich prefektów.

O ile zdarzali się wśród nich tacy jak Vaublanc (prefekt departamentu Moselle)67, który wykazywał ogromne zaangażowanie, to większość nie robiła nic, a zaszczytna misja delegata prefekta do spraw poboru była odrzucana przez ludzi mających władzę. Dopiero powracający do kraju emigranci i ludzie obojętni władzy przyjmowali ją chętnie lub wręcz o nią prosili.

Jednostki formowano z rekrutów pochodzących z tym samych departamentów. Pomagało to żołnierzom odnaleźć się wśród krajan. Mimo to w departamencie Mayenne istniała groźba rozruchów. Rekruci uciekali też z obozu w Saint-Omer. Bonaparte informował Berthiera, że około setki już zostało aresztowanych. Moncey’owi, który pełnił funkcję generalnego inspektora żandarmerii, przekazano wówczas 50 tys. franków, co miało przyspieszyć dokonanie aresztowań. W ciągu pół roku schwytano 275 dezerterów w departamencie Escaut i 270 w Deux-Nèthes. W kwietniu 1804 roku do 28. pułku piechoty liniowej powinno było trafić 740 rekrutów z departamentu Calvados. Według rejestrów z miejsca zbiórki wyruszyło ponad 700, ale do jednostki dotarli nieliczni. Bonaparte wściekał się na prefektów departamentów Calvados i Lys, ponieważ okazało się, że uzupełniane przez nie jednostki należały do najsłabszych w całej armii.

Problemy z poborem w departamencie Mont-Blanc sprawiły, że gniew Pierwszego Konsula skupił się na merach i żandarmerii. Na Korsyce Morand poszedł na ustępstwa. Chcąc uniknąć zbiegostwa wśród 100 poborowych z departamentu Liamone68, zgodził się, żeby służbę odbywali w batalionie korsykańskich strzelców pieszych. Bonaparte znał ich jednak dobrze i za grosz im nie ufał, dlatego wolał mieć ich na kontynencie. Zagroził im grzywną w wysokości 1600 franków, a kiedy poprosili o łaskę, obiecał, że zostaną zwolnieni z opłaty, jeśli tylko udadzą się do Antibes69. Wydawało się, że przynajmniej część jednostek została właściwie uzupełniona rekrutami. W wielu wypadkach okazywało się jednak, że ich liczebność stopniowo topniała z powodu dezercji. Napoleon pisał do Soulta: Proszę spojrzeć na 19. pułk piechoty liniowej – jak dobrze by się prezentował, gdyby nie przyznawano w nim przepustek, a administracja nie popełniała błędów70.

Zapewnienie uzupełnień było dla prefektów zadaniem, z którym nie potrafili sobie poradzić. W portach prefekci morscy i ich urzędnicy wybierali ludzi do służby w oddziale marynarzy Gwardii Konsularnej. W listopadzie władze zażądały dla Gwardii 1,2 tys. poborowych z rezerwy klas roku IX i X oraz taką samą liczbę z roczników XI i XII. Połowa rekrutów miała spełniać warunek pięciu stóp i pięciu cali71 wzrostu, natomiast pozostała część – pięciu stóp i dwóch cali. Planowano wybrać ich spośród tych, których stać było na dopłatę do żołdu w wysokości 6 solidów dziennie (kwotę mogli pokryć rodzice). Któż jednak byłby na tyle naiwny, żeby posiadając 180 franków, oddać je dobrowolnie władzy i służyć osobiście, kiedy wynajęcie zastępcy kosztowało od 1500 do 1800 franków? Oczywiście, nikt się nie zgłosił. Aby pozyskać rekrutów, w zamian za 200 franków wpłacane z góry raz na kwartał do kasy Gwardii, należało im zapewnić konkretne korzyści.

W tej sytuacji każdy prefekt otrzymał polecenie wyznaczenia po czterech poborowych z rezerwy roczników od IX do XII, którzy „zgłoszą się na ochotnika”. Gdyby nie udało się zebrać wystarczającej liczby, Napoleon zgadzał się na rekrutów z klas roku XIII i XIV. Warunkiem był odpowiedni wzrost. Oznaczało to konieczność szukania wśród sześciu roczników (obejmujących ponad milion ludzi) 400 młodzieńców z bogatych rodzin, którzy mieli zostać wyróżnieni.

W grudniu 1803 roku Bonaparte zażądał jednej czwartej rekrutów z rezerwy klas roku XI i XII, czyli w sumie 12 tys. ludzi. Z obowiązku tego zostały zwolnione najgorsze departamenty, położone przede wszystkim na wybrzeżu, od Charente-Inférieure do Pas-de-Calais przez: Mayenne, Orne, Sarthe, Maine-et-Loire i Deux-Sèvres. Do grupy tej zaliczono również departamenty południowe: Creuse, Lozère, Ardèche, Alpes-Maritimes, Var oraz Bouches-du-Rhône.

W styczniu 1804 roku Napoleon polecił zarejestrować wszystkich cudzoziemców posiadających ziemię we Francji, ponieważ każdy musiał podlegać poborowi, bez względu na kraj pochodzenia. W marcu zdecydował o uzupełnieniu świeżo utworzonych kompanii woltyżerskich poborowymi z klas roku XI i XII, których nie włączono do szeregów ze względu na wzrost, lecz byli dość krzepcy. Pozostawało to w sprzeczności z prawem, ale w zamian zaproponowano im przynajmniej zwrot zapłaconego podatku.

Tymczasem na wybrzeżach gromadzili się marynarze. W obozie pod Ostendą Davout sprawdzał się jako żandarm. Kazał przeprowadzić dyskretne rozpoznanie i zapewniał, że po otrzymaniu rozkazu będzie w stanie zebrać wszystkich marynarzy z okolicy. Gdyby uprzedzono o tym prefektów, komisarzy marynarki i członków rad miejskich, marynarze mogliby się zorientować i zbiec do sąsiednich departamentów. Poza tym Davout uważał, że gdyby zrezygnowano z rozstrzeliwania dezerterujących, po dziesięciu dniach na miejscu pozostałaby zaledwie jedna czwarta marynarzy. Minister chciał działać zgodnie z literą prawa. Davout sądził jednak, że wówczas nie uda się zebrać nawet 50 marynarzy, ponieważ większość komisarzy marynarki myśli tylko o spekulacji i zarobku. Na próbę pozwolono Davoutowi korzystać z jego metod, które w ciągu miesiąca przyniosły efekty (udało mu się zgromadzić ponad 200 nieszczęśników).

Tajnych emisariuszy wysyłano nawet do Irlandii, gdzie mieli zaciągnąć batalion. Ponadto w Paryżu oraz portach, od Ostendy po Saint-Malo72, rekrutowano do kompanii gidów-tłumaczy. Musieli mieć poniżej 35 lat, charakteryzować się mocną budową, znać angielski w mowie i piśmie, dobrze orientować się w topografii Anglii oraz posiadać dobre referencje.

Oprócz tego, do 40 batalionów zgromadzonych w departamencie Pas-de-Calais skierowano 40 osiemnastoletnich podporuczników ze szkoły wojskowej w Fontainebleau, doskonale znających obsługę broni. Dodatkowo ze szkoły dzieci wojskowych w Saint-Cyr przysłano 60 kaprali-furierów, którzy spełniali odpowiednie warunki wieku (ukończone 16 lat) i wzrostu (co najmniej pięć stóp)73.

W ten sposób Bonaparte rekrutował armię w czasach Konsulatu, złotym wieku swoich rządów. Było to możliwe dzięki konsekwentnej organizacji oraz rozwiązaniom, które pozwalały bogatym mieszczanom uchronić swoje dzieci od służby wojskowej (w miastach jeden na siedmiu poborowych, a na wsi jeden na piętnastu wynajmował zastępcę). Inne decyzje sprawiały, że rolnicy coraz bardziej obawiali się żandarmów. Wciąż uzupełniano kadry i obok starych formacji tworzono nowe. Armia nie składała się już tylko z szumowin wywodzących się z wielkich miast. Wśród weteranów z czasów Rewolucji można w niej było znaleźć uczciwych i nieokrzesanych chłopów. Napływali oni bez przerwy. Nie odbywało się to regularnie, ale z każdym rokiem przybywało ich więcej. W obliczu ignorantów nieznających prawa, kombinatorów wykorzystujących jego luki oraz inercji urzędników, która wzmagała opór wobec konskrypcji, Bonaparte okazał się gorączkowy, despotyczny i gwałtowny. Starał się wydusić z prawa o poborze więcej, niż mogło mu ono dać. Już wówczas łamał je po cichu. Później, z właściwym sobie zdecydowaniem, zacznie to robić jawnie.

III

Po ogłoszeniu Cesarstwa i przyjęciu przysięgi od najwyższych władz państwowych (22 maja 1804), Napoleon wykonał gest dobrej woli – polecił zwolnić część żołnierzy i uchylających się od poboru, którzy trafili do więzień74. W końcu marca Ciało Prawodawcze zatwierdziło pobór klasy roku XIII. Tym razem nie czekano sześciu miesięcy na wezwanie jej do szeregów. Pozwoliło to na wzmocnienie kompanii kawalerii o jedną szóstą w stosunku do etatu pokojowego. Napoleon chciał, żeby były jeszcze liczniejsze. Siła batalionów została powiększona z 650 do 720 bagnetów. Od tej pory powinny one stanowić komplet 800 czynnych wojskowych, łącznie z oficerami, nie licząc chorych. W przypadku śmierci lub poważnej choroby żołnierza, pułkownik powinien był zastąpić go wojskowym z ośrodka zapasowego.

Tymczasem kompanie woltyżerskie, utworzone w batalionach piechoty lekkiej, zamiast etatowych 120 ludzi średnio liczyły po 48. W tej sytuacji zdecydowano się na uzupełnienie ich rekrutami. Do służby w oddziałach woltyżerskich kierowano młodzieńców mierzących mniej niż cztery stopy i jedenaście cali wzrostu75. Doprowadzenie batalionów do stanu kompletnego stanowiło jeden z priorytetów Napoleona, dlatego w maju zwracał uwagę, że nie ma już czasu do stracenia, aby jak najszybciej skierować do jednostek poborowych z klasy roku XIII76.