Zielarka - Muszyńska Katarzyna - ebook + audiobook + książka

Zielarka ebook i audiobook

Muszyńska Katarzyna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Przez całe życie Marena wiedziała, że nie będzie jej wolno zakochać się i założyć rodziny. Nigdy nie opuści Góry Kujawskiej, a jej jedynymi towarzyszkami będą zielarki leczące mieszkańców Bydgostii. Każdego dnia uczono ją właściwości roślin i symptomów najróżniejszych choróbsk.

Okazało się jednak, że trzy przebiegłe Zorze miały względem niej zupełnie inny plan. Gdy budząca się w niej moc stała się zbyt silna, musiała wyruszyć na poszukiwania mitycznej wiedźmy i przekonać ją, by ta pomogła jej zapanować nad darem, który stał się jej przekleństwem. Jakby tego było mało, wszystko skomplikował pewien wiking, z którym połączyła ją dziwna więź. W wyścigu ze śmiercią Marena zapomniała o najważniejszej zasadzie. Zawsze trzeba rozsądnie dobierać sojuszników. Nigdy nie wiadomo bowiem, kto przyparty do muru zdradzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 32 min

Lektor: Karolina Brzozowska

Oceny
4,3 (107 ocen)
62
25
15
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Donna21

Nie oderwiesz się od lektury

To całkiem zgrabnie napisana fantastyka. Na pewno przeczytam drugi tom.
00
MonikaPietrz
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo wciągająca Polecam gorąco.Wracamy do historii i jest tak dobrze napisana że jesteś ciekawa co dalej będzie. Cofamy się w czasie do historii i opisywane są księstwa jakie były w Polsce wcześniej.Naprawde gorąco polecam.
00
Kiingusxd

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam!
00
Juliette01

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam, cudowna historia ,porywa od pierwszych stron aż do końca.
00
2323aga

Nie polecam

To nie ten gatunek literacki - powinna być fantastyka. Czary i magia, strzygi i wszelkie inne bestie, dużo krwi, okrucieństwa i śmierci - co kto lubi
00

Popularność




.

Copyright © by Katarzyna Muszyńska, 2019Copyright © by WYDAWNICTWO WASPOS, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Magdalena Zięba-Stępnik

Projekt okładki: Marta Lisowska

Ilustracje w środku książki: © by pngtree

Zdjęcie na okładce: © by Nadezda Korobkova/123rf

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-66754-96-6

Wydawnictwo [email protected]

Spis treści

Część pierwsza

Znachorka

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Część druga

Uczennica

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Część trzecia

Podróżniczka

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Część czwarta

Uzdrowicielka

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Od autorki

Podziękowania

Mamie i Tacie,którzy nauczyli mnie kochać książkii pokazali, że nie ma rzeczy niemożliwych

Część pierwsza

Znachorka

Rozdział 1

Bydgostia, październik 1098 roku

Sambora mocniej przytuliła siedzącą przed nią w siodle córkę i popędziła karego rumaka. Trakt oświetlał słaby blask księżyca. Ciemności jej nie przeszkadzały, doskonale pamiętała drogę. Minęły strażnicę, którą otaczało szerokie na pięć długości ramion koryto rzeki i zanurzyły się w sosnowym borze. Ziemie zarządcy sąsiadowały z kasztelanią inowrocławską i Wyszogrodem. Na południu zaś rozciągały siębagna.

Koń z trudem wspinał się po wyboistej ścieżce. Z jego pyska toczyła się piana. Mijała czwarta godzina, odkąd wyruszyły w drogę. Dziewczynka zaczynała się już niecierpliwić. W oddali zamajaczyło światło rzucane przez ognisko, a to znaczyło, że ich wędrówka dobiega końca. Na szczycie, w otoczeniu drzew, stało kilka skleconych z gliny i gałęzi chat. Sambora zatrzymała ogiera, zeskoczyła na ziemię i pomogła zsiąśćcórce.

– Spóźniłaś się – odezwała się przygarbiona staruszka, stojąca przy ogniu w towarzystwie pięciukobiet.

– Ma na imię Marena i skończyła cztery lata – odpowiedziała nowo przybyła. Była zaskoczona, jak bardzo drżał jej głos. – Nie bój się – spróbowała dodać otuchy chowającej się za niądziewczynce.

Na niewiele się to zdało. Marena mocniej zacisnęła piąstki na sukni matki. Minęła północ, w powietrzu unosił się zapachdeszczu.

– Wypełniłaś przyrzeczenie, jesteś wolna. – Starucha rozcięła wewnętrzną stronę dłoni, a z rany skapnęło kilka kropelkrwi.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Sambora uklękła przed jasnowłosym dzieckiem. – Teraz zostaniesz tutaj, u tych miłych zielarek. One się tobą zaopiekują. Ze mną nie jesteś bezpieczna, Marciu.

Mała cicho zachlipała. Niepewnie spojrzała w stronę płomieni. Nie podobało jej się tu. Bała się zarówno tego miejsca, jak i tych dziwnych kobiet. Miały na sobie jednakowe suknie, a ich długie włosy związane były wwarkocze.

Sambora nie chciała przedłużać tej chwili i wyszarpnęła się z uścisku. Zrobiła to tak stanowczo, że dziewczynka sięprzewróciła.

– Żegnaj – rzuciła, siadając w siodle i ostatni raz spojrzała na córkę. – Niech wiatr będzie z tobą. – Zawróciła konia i z całych sił dźgnęła go wbok.

– Mamo! Mamusiu! – Kilkulatka podniosła się i ruszyła za rodzicielką. Przez łzy nie widziała, dokądbiegnie.

– Nawoju, przyprowadź to dziecię – poprosiłastarucha.

Wywołana wstała i ruszyła za zrozpaczoną czterolatką. Marena wciąż szeptała jedno słowo, ale z dużo mniejszą siłą. Drapało ją gardło, była też obolała po długiej i niewygodnejjeździe.

– Czekaj! Chyba nie chcesz, aby zjadły cię wilki? – wykrzyknęła Nawoja w stronępłaczącej.

– Wilki?

To skutecznie ją zatrzymało. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z ciemności, które jąotaczały.

– Rzadko zapuszczają się tak wysoko, ale wiemy, że są w okolicy. Chodźże, Mareno.

– Nie! – odparła hardo. – Mamawróci.

– Nie wróci, teraz Kujawy staną się twoim domem. Tak samo było z Najstarszą, tak samo ze mną. Czeka cię nauka. Dużo nauki, a pewnego dnia to ty będzieszleczyć.

– Leczyć? – Dziewczynka nic nierozumiała.

– Zostaniesz zielarką. Tak zostało przepowiedziane w dniu twych narodzin. A teraz chodźże, nim zbiegną sięwilki.

Rozdział 2

Góra Kujawska, wrzesień 1111 roku

Marena zbierała chrust na ognisko. Zielarki rozpalały je każdego wieczora, mimo że wrześniowe noce były ciepłe. Jeszcze chwila i będzie mogławracać.

Najpierw poczuła dziwne mrowienie, które przepowiadało, że ktoś lub coś ją obserwowało. Jednak przez szarości, które spowiły puszczę, nie mogła niczego dojrzeć. Zmrużyła oczy i wytężyła wzrok. Nic to nie dało. Następnie usłyszała cichy szelest. Zastygła lekko pochylona, bała się obejrzeć. Zamknęła oczy i prosiła w myślach boginię Marzannę, aby ta odpędziła szkaradztwa czające się w borze. Nie pomogło. Krzyknęła, gdy zwaliła się na nią ogromna postać. Przewrócili sięoboje.

– Pomóż mi – wychrypiał mężczyzna i straciłprzytomność.

Z trudem go z siebie zepchnęła. Jej serce łomotało z taką siłą, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Zerwała się na równe nogi, zrobiła kilka kroków i zastygła. Nie mogła go takzostawić.

Ukoiła skołatane nerwy i podeszła do nieprzytomnego. Wyglądał na mniej niż trzydzieści wiosen. Był potężnie zbudowany. Jego twarz przysłaniała gęsta broda. Podbite oko, szrama na policzku i długie włosy umazane krwią świadczyły, że stoczył zaciętą walkę. Na sobie miał rozdarty w kilku miejscach płaszcz uszyty ze skór wilków. Na wysokości brzucha cały był czerwony. Odsłoniła okrycie i szybkim ruchem przedarła koszulę. Z rany buchnęła ciepła ciecz. Natychmiast przyłożyła do niej ręce, aby zatamować krwawienie. Jęknął. Z woreczka, który zawsze miała przy sobie, wyjęła liście wierzby i wepchnęła je niezbyt delikatnie do środka. Mężczyzna otworzył szeroko oczy ikrzyknął.

– Uspokój się – warknęła. – Szukałeś pomocy i ją znalazłeś, ale leżżespokojnie.

Usłuchał. Podarła liście krwawnika i je również umieściła w podłużnej ranie. Wyglądała, jakby ktoś zadał ją wyjątkowo długim i zakrzywionym nożem. Dziewczyna odpruła kawałek materiału od szarej sukni i mocno obwiązała jego owłosionybrzuch.

– Marcia! Marcia! – rozległo sięwołanie.

– Tutaj jestem! – odkrzyknęła.

– Na wszechpotężne Zorze, dlaczego tak długo ci… – zamilkłaMiłka.

– Co tak stoicie? Pomóżcie mi go zanieść do chat. Musi go obejrzeć bardziej doświadczona zielarka. Rana jest głęboka i trzeba jąszyć.

– O Marzanno najukochańsza – pisnęła Pężyrka, najmłodsza znich.

– Dasz radę iść? – zapytała odzyskującego przytomnośćMiłka.

– Nie wiem – wydusił.

– Nie masz wyboru, nieznajomy. Do osady jest ćwierć stai pod górę – skomentowała Marena i pomogła muwstać.

Zakręciło mu się w głowie i całym ciężarem na nią naparł. Poczuła silną woń skór, potu ikrwi.

– Może nie wytrzymać marszu – oceniłaPężyrka.

– No dalej, dasz radę. Zmuś ciało do posłuszeństwa – przemówiła Miłka, która nie potrafiła oderwać oczu odrannego.

– Przestań się w niego wgapiać – przywołała ją do porządkuMarena.

Wspinaczka była męczarnią dla całej czwórki. Mężczyzna z trudem stawiał kroki. Kilkukrotnie się przewracał, a zielarki upadały razem z nim. Kiedy w oddali zobaczyły blask ogniska, odetchnęły zulgą.

– Zabierzcie go do mojej chaty – powiedziała Żyrborka na ich widok. – Mareno, ty goopatrywałaś?

Dziewczyna skinęła głową, gdy tylko dwie inne znachorki zabrały od niejnieznajomego.

– Chodź ze mną. Zobaczymy, jak też sięsprawiłaś.

Żyrborka odwiązała prowizoryczny opatrunek i obmyła ciało mężczyzny wodą przyniesioną rankiem z pobliskiego strumyka. Na szczęście zioła zrobiły swoje i krew przestała się jużsączyć.

– Rada jestem, że tak dobrze cię wyuczyłam. Wierzbowe liście odkaziły, a krwawnik sprawił, że życiodajna ciecz sięuspokoiła.

– Do czorta, ale to boli – jęknął.

– Wyrażaj się i nie przeszkadzaj – uciszyła go starsza z zielarek. – Nie trzeba było wpadać nakosę.

– Skąd wiesz, że to kosa? – zaciekawiła sięMarena.

– No pewnie, że kosa i do tego tępa. Dlatego brzegi są nierówne i poszarpane. Coteraz?

– Trzeba szyć. Wyparzę igłę i przygotuję nici – zaproponowała.

– Ja to zrobię, ty będzieszszyć.

– Ja? – zdziwiła siędziewczyna.

– To twójchory.

– Jesteś tego pewna? – zapytała zwahaniem.

– No właśnie. Żyrborko, czy jesteś tego pewna? – Ranny wpatrywał się w nie brązowymioczami.

– Znacie się? – Marena nic już nierozumiała.

– No pewnie, że się z Wilkiem znamy. Często tu do nas zaglądał swego czasu. Szkoda tylko, że zawsze trzeba go ratować – odparła jak gdyby nigdy nicŻyrborka.

Marena podała mu napar z lulka. Przyłożyła też do brzucha mężczyzny szmatkę zamoczoną w płukance z rozmarynu ilawendy.

Żyrborka w tym czasie rozgrzała nad paleniskiem żelazną igłę. Młoda zielarka nie pierwszy raz zszywała ranę. Sprawnie przekłuwała skórę i przeciągała przez nią ścięgna sarny, które idealnie pełniły rolę nici. Ukradkiem lustrowała jego ciało poznaczone bliznami. Od barku aż po łokieć biegła paskudna szrama. Na piersi widniał ślad chyba po mieczu, a poniżej pępka była kolejna pamiątka po stoczonej walce. Po dwóch godzinach mężczyzna zaczął odzyskiwaćprzytomność.

– Gdzieś był przez te wszystkie lata? – zagaiła Żyrborka, gdy usypiający środek przestał działać, a ranny otworzył oczy. – Ostatnio odwiedziłeś nas cztery wiosny temu. Pamiętam, bo w nocy cię składałam. Miałeś połamaną rękę i strzałę sterczącą zpleców.

– Bywałem to tu, to tam – wyszeptał. – Walczyłem z Jaćwingami, którzy czają się na naszeziemie.

– A co sprawiło, że dorosły Wilk powrócił do macierzy? I może opowiesz nam kolejną niezwykłą historię, jak się w te tarapaty tym razemwpakowałeś?

– A co tu dużo mówić. Chciałem odebrać dług od syna kowala z Wyszogrodu, ale jakieś oprychy zaskoczyły mnie na stanicy. Poza tym stęskniłem się, matulu.

– Matulu? – Ta informacja zaskoczyłaMarenę.

– A co? Nie jesteśmy do siebie podobni? – Z trudem uniósł się na łokciach, aby obejrzeć dzieło młodej znachorki. – Chyba nigdy nikt tak prosto mnie nie załatał. – Opadł zmęczony naposłanie.

– Podaj mu za godzinę wina na wzmocnienie. Tego pędzonego przez Mironiegę, jest najmocniejsze – poleciłaŻyrborka.

Marena skłoniła się nieznacznie i wyszła z chaty. Przyjrzała się swojej szarej sukni, którą teraz pokrywały plamy krwi. Westchnęła i skierowała się w stronę pobliskiego strumyka. Była z siebie dumna. Równy ścieg powinien zminimalizować bliznę, chociaż biorąc pod uwagę to, jak ciało Wilkomira wyglądało, raczej nie robiło mu to różnicy. Nigdy nie widziała kogoś, kto by odniósł aż tyle obrażeń. Niechętnie zagłębiła się w mrok. Szybkim krokiem dotarła nad strumień. Opłukała twarz i próbowała zmyć zeschniętą krew zdłoni.

– Jak on się czuje? – Aż podskoczyła, gdy za plecami usłyszałagłos.

– Ale mnie przestraszyłaś! – Ze złością chlusnęła wodą w stronę Miłki. – Po co się takskradasz?

– Nie skradam się. To ty myślami błądzisz gdzieś daleko. Co z Wilkiem? – Ciemnowłosa dziewczyna usiadła przyniej.

– Przeżyje. Chyba ma dziewięć żyć, bo nie wiem, jakim cudem ta rana go niezabiła.

– Myślałam, że tym razem już ponim.

– Tym razem? – Marenę zastanowiły słowaprzyjaciółki.

– Wilkomir zawsze pakuje się w jakieś tarapaty i czasami tu wpada. Wiesz, ile zostanie? – dopytywała.

– Sądząc po odniesionych ranach, pewnie nie mniej niż czterydni.

– To wspaniale! – pisnęła. – Znaczy, to źle, że jest ciężkoranny.

– Czy ty czasem nie lubisz jakoś tak bardziej tego całego Wilka? – Marena przyglądała się jej z rozbawieniem, wciąż płuczącręce.

– Ależ skąd! – żachnęłasię.

– Miłko, nie oszukaszmnie.

– Aż tak towidać?

– Chyba dużo o nim wiesz. Co jest dość ciekawe, bo ja go pierwszy raz na oczy widziałam. Jak to jest możliwe? – Nie sądziła, że w tak małej społeczności można utrzymać cokolwiek wsekrecie.

– Jakoś tak zawsze jak przybywał, byłaś czymś zajęta. Za pierwszym razem widziałam, jak Żyrborka prowadzi go do swojej chaty. Oberwał w ramię. Poszłam sprawdzić, o co chodzi, i skończyło się tym, że pomogłam zatamować krwawienie. Później, gdy się pojawiał, również cały poharatany, posyłała po mnie. Musiałam jednak obiecać, że nikomu o nim niepowiem.

– Ile on ma wiosen? I kim był jego ojciec? Myślałam, że zielarkom nie wolno zakładaćrodzin.

– Bo nie wolno, ale Żyrborka się sprzeciwiła. Zakochała się i uciekła. Ojciec Wilka nie był stąd. Ludzie gadali, że posiadałmoc.

– Jakąmoc?

– No taką magiczną. Był czarownikiem i potrafił za pomocą zaklęć rzucać uroki. Kilka lat po ucieczce wrócili. Żyrborka z Wilkiem na rękach. Podobno czarownik poległ gdzieś na Pomorzu. Jednak młody dawał się we znaki, odziedziczył talenty ojca. Najstarsza poprosiła o pomoc braci zakonnych. Dla bezpieczeństwa zamknęli go w wieży iuczyli.

Miłka miała na myśli Wodzisławę, która decydowała o wszystkim, co działo się w ich osadzie. Młodsze zielarki nieraz próbowały odkryć, w jakim wieku była ich mentorka. Marena podejrzewała, że prawdę znała tylko samazainteresowana.

– Ile miał lat, kiedy goodesłały?

– Chyba nie więcej niż siedem. Od tamtej pory wpada tu znienacka. Najczęściej w takim stanie, w którym go znalazłaś. Teraz skończył dwadzieścia osiemwiosen.

Gdy wróciły, Marena zakradła się do piwniczki Mironiegi. Doskonale wiedziała, gdzie wiekowa kobieta trzymała mocniejsze trunki. Chwyciła dzban i skierowała się w stronę chaty Żyrborki. Gdy weszła do środka, Wilkomir cicho pochrapywał. Postawiła wino przy jego posłaniu iwyszła.

Następnego dnia wstała skoro świt. Przeprała zabrudzoną suknię nad strumykiem. Rozczesała sięgające połowy pleców popielate od słońca włosy i zaplotła je w ciasny warkocz. Obiecała Żyrborce, że zadba o jej syna. Musiała obejrzeć ranę, ale interesowały ją również mniej groźne otarcia, które zdobiły jego kłykcie. Przypominały typowe obrażenia, które powstają wskutek okładania kogoś pięściami. W drodze powrotnej nazbierała malin ijagód.

Gdy stanęła przed drzwiami, szybko zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. W chacie leżał tylkoWilkomir.

– Zdarz-Bogowie, przyniosłam ci coś do jedzenia i przyszłam zobaczyć, jak się masz. – Odstawiła koszyk na bok i pociągnęła za skórę, którą owinięty był jejpacjent.

– Nie tracisz czasu – jęknął niezadowolony i skrzywił się z bólu, gdy dotknęła jegobrzucha.

– Wygląda na to, że ostrze nie uszkodziło żadnego ważnego narządu. Miałeś dużo szczęścia. – Chwyciła jego dłonie i przyjrzała się spuchniętym kostkom. – Pomoże ta maść. Wcieraj ją dwa razy dziennie i używaj rozsądnie. Nie mam więcej. – Wręczyła mu drewnianepudełeczko.

Otworzył je ipowąchał.

– Dyndera – mruknął z uznaniem. – Skąd jąmasz?

– Od jednego z kupców ztargu.

– Musiała kosztowaćfortunę.

– Dzięki mnie córka tego człowieka wyzdrowiała. Cierpiała na gnilca. Patrzenie na to, jak dwunastolatce krwawią dziąsła, a na ciele pojawiają się sinoniebieskie plamy, nie było łatwe dla nikogo z jej rodziny. Dostałam tę maść w ramachwynagrodzenia.

– Musiało być z nią naprawdę niedobrze, skoro tak cięobdarował.

– Czy masz jeszcze jakieś ślady, którym powinnam sięprzyjrzeć?

– Ile masz lat, Mareno? – Natarczywie wpatrywał się w nią ciemnymioczami.

Poczuła, jak się rumieni. Tym bardziej że nie mogła zmusić się, aby przestać patrzeć na jego całkowicie teraz odkrytytors.

– Dwa miesiące temu skończyłam siedemnaście. Jeśli chcesz kogoś bardziej doświadczonego, mogę poprosić Nawoję, aby ciędoglądała.

– Nie dlatego pytałem. Chcęciebie.

Na dźwięk tych słów obróciła sięzmieszana.

Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Gdy jej dotknął, zrobiła zaskoczoną minę. Poczuła kwaśny zapach wina. Spojrzała na stojący przy łóżku dzbanek, który był już prawiepusty.

– To znaczy, chodziło mi o to, że chcę, abyś to ty mnie leczyła. Trochę znam zielarki i rzadko trafia się ktoś tak młody i… uzdolniony – wydukał, wciąż jątrzymając.

– Nie pamiętam twoich wcześniejszych wizyt. A już trochę czasu tutajspędziłam.

– Ja ciebiepamiętam.

– Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc? – Odsunęła się gwałtownie. Miejsca, których przed chwilą dotykał, paliły ją dziwnymżarem.

– Reszta moich ran już sięzagoiła.

– Sporo ichmasz.

– Czasami w życiu spotyka nas wiele rzeczy, na które nie mamy wpływu – mruknął.

– Musiałeś dużo podróżować. Czy słyszałeś kiedyś o czarnowłosej Samborze? – Postanowiła wykorzystać szansę i zapytała niby odniechcenia.

– Niestety nie – odparł szybko. Zbytszybko.

Kłamie! Wie coś o mojej matce!, pomyślała, wpatrując się wmężczyznę.

– Jeśli to już wszystko, to chciałbym siępołożyć.

– Oczywiście.

Odwróciła się tak nagle, że prawie wpadła na ścianę. Musiała wymyślić, w jaki sposób zdoła wyciągnąć z niego prawdę. I to zanim znówzniknie.

Nie miała zbyt wiele czasu, aby się nad tym zastanawiać. Następny dzień sprawił jej bowiem kolejną niespodziankę. Była nią pierwsza samotna wędrówka do chorej. Wiek kobiety, do której poleciła jej zajrzeć Najstarsza, uniemożliwiał jej wspinaczkę na szczyt Góry Kujawskiej. Marena z ekscytacją chowała do torby gliniane buteleczki z różnymi specyfikami. Spakowała arnikę górską, gorczycę białą i wierzbę. Do tego ziele jeżówki, czarny bez i suszony kwiat brzozy. Z podekscytowania trzęsły jej się ręce. Zaledwie dwa dni wcześniej opatrzyła Wilkomira, a tu znów będzie mogła się wykazać. Chora mieszkała w chacie przy samiusieńkich bagnach. Młoda zielarka nie miała pojęcia, w jaki sposób Wodzisława dowiedziała się, że jest potrzebna ich pomoc, ale nie zaprzątała sobie tym zbyt długo myśli. Po drodze zajrzała jeszcze do syna Żyrborki, ale spał w najlepsze. Wino Mironiegi zrobiłoswoje.

Żwawym krokiem zeszła ze zbocza. Gdy skończył się sosnowy las, skręciła z szerokiego traktu w lewo. Nie była to zbyt uczęszczana ścieżka. Teren stawał się bardziej podmokły. Podciągnęła suknię, aby całkiem jej nie zamoczyć, i przypomniała sobie wskazówki. Chata sędziwej Wyszeniegi powinna być jużniedaleko.

Na bagnach panowała przerażająca cisza. Nie licząc bzyczenia irytujących komarów, których były tu całe chmary. Z plaskiem zabiła jednego, który przysiadł na jej policzku. Maszerowała jeszcze przez pół godziny, nim odnalazła rozłożystą wierzbę, przy której jej mentorka kazała skręcić. Trzymała się wąskiej dróżki, ostrożnie stawiając stopy na mokrej ziemi. Ostatnim, o czym marzyła, była kąpiel w zielonym bagnie. Roślinność również się zmieniła. Zewsząd wystawały kępy wysokich traw, a pochylone drzewa były porośnięte mchem. Odnalezienie miejsca, w którym mieszkała staruszka, nie było wcale takiełatwe.

Marena kilka razy musiała zawracać, aż w końcu stanęła naprzeciw skleconej ze spróchniałych desek chatki. Podniosła pięść, aby zapukać. Zanim jednak zdążyła to zrobić, usłyszała zachrypniętygłos:

– Co tak stoisz? Specjalne zaproszenie ciprzesłać?

Onieśmielona weszła do środka. Kobieta leżała na skórach żubrów przy palenisku. Wewnątrz unosił się silny zapach ziół. Bez trudu rozpoznała babkę, dziurawiec i tatarak. Ten ostatni wywoływałzwidy.

– Zdarz-Bogowie – przywitała się. – Jestem Marena. Przysłała mnie Wodzisława. Ponoć jakieś schorzenia wastrapią?

Już na pierwszy rzut oka widać było, że staruszka była osłabiona. Jej ciało było wychudzone, a skóra nabrała niezdrowego, żółtegokoloru.

– Ty mi powiedz, co mi jest. W końcu to tyś jest zielarka – prychnęła wodpowiedzi.

– Sądząc po chudości i wysuszeniu, ciału brakuje wody. Martwi mnie jednak ten odcień skóry. Czy odczuwacie bóle, o tu? – Nacisnęła niezbyt delikatnie brzuch kobiety, a ta syknęłaprzeciągle.

– Głupia! Uprzedzaj o takich poczynaniach! – warknęła, gdy trochę sięuspokoiła.

– Przepraszam – wyjąkała Marena. – Wygląda, że to trzewiazawodzą.

– Tyle to nawet ja wiem. Aby to stwierdzić, nie trza mizielarki.

– Widywałam już takie choróbska. Coś powoduje, że wdaje się stan zapalny, który zatruwa organizm. Jeśli się nie mylę, to muszę wyciąć zakażonyorgan.

– Chyba żeś powariowała! Nie pozwolę się tukroić!

– Jeśli takie wasze życzenie, to mogę zostawić lek, który stłumi ból. Jednak umrzecie w przeciągu najbliższegotygodnia.

Stan chorej był znacznie poważniejszy, niż założyła napoczątku.

– Najstarsza nie wysłałaby zupełnej niemoty, prawda? – Kobieta z trudem uniosła się naposłaniu.

– Wydaje mi się, że nie. Jaka wasza decyzja, Wyszeniego? – Zielarka skrzyżowała ręce i nie spuściławzroku.

– Jestem Wrona i nie jestem jeszcze gotowa, aby spotkać się z Nyją. Daj ten woreczek, który leży przyogniu.

Spełniła jej życzenie, a staruszka rozsypała znajdujące się w nim kości na posłaniu i wymruczała jakieś niezrozumiałe słowa. Marena wpatrywała się w ten dziwny obrządek w ciszy. Nawet nie chciała zgadywać, do którego z mrocznych bóstw były skierowane te modły. Dziewczyna podała chorej lek usypiający z maku, lulka czarnego i szczwołu. Wyszeniega wypiła połowę zawartości kubka i opadła nieprzytomna naposłanie.

Marena dokładnie umyła ręce w płukance z lawendy i rozmarynu. Polała nią też brzuch pacjentki. Wcześniej wrzuciła do ognia niewielki nóż i przygotowała sporo czystych szmat. Wzięła głęboki wdech i zabrała się do pracy. Wielokrotnie asystowała starszym znachorkom przy tego typu zabiegach. Część chorych udawało się uratować, częśćnie.

Pot spływał jej po twarzy. Otarła czoło wierzchem dłoni. Rozcięła brzuch, a Wyszeniega jęknęła, jednak nie otworzyła oczu. Po czterech godzinach było po wszystkim, a Marena odetchnęła z ulgą. Udało jej się wykonać pierwszą samodzielnąoperację.

Została z chorą, pilnując, aby nie zaatakowała jej gorączka. Okładała jej czoło chłodnymi kompresami i zmieniała opatrunki. Miała też czas, aby rozejrzeć się po izbie. Wszędzie wisiały suszone zioła. Na półkach ustawiono dziwaczne przedmioty. Jakieś imadła, grabki, drewniane posążki i noże. Nie chciała wiedzieć, do czego były potrzebne zamarynowane oczy zwierząt i łapy królików. A tym bardziej szczurze ogony i czaszki jeleniowatych. O dziwo zmęczenie zaczęło ją dopadać dopiero, gdy księżyc świecił już wysoko. Usiadła na wysłużonej ławie, oparła się o ścianę i zasnęła. Obudził ją cichyszept.

– Wody – jęczała Wrona. – Wody.

Zielarka z ociąganiem otworzyła oczy i minęła dobra chwila, nim potrafiła odróżnić jawę od snu. Do wnętrza chaty wpadały słabe promieniesłońca.

Podniosła się i podeszła do dzbana z wodą. Nalała trochę płynu do bukłaka. Następnie wlała kilka kropel do ustWyszeniegi.

– Będę żyć? – wychrypiałastarucha.

– Wszystko na towskazuje.

– Zawdzięczam ci życie. Gdy znajdziesz się w tarapatach, przybędę. Ja lub ktoś do mnie podobny. Może do tego czasu odkryjesz, kimjesteś.

Marena uznała, że kobieta majaczy. Zapewne spowodowała to nasenna mieszanka, może też starucha była wciąż pod wpływem oparów tataraku. Było jednak coś, co nie dawało jejspokoju.

– Jak Najstarsza dowiedziała się, że potrzebujeciepomocy?

– Dym. – Wskazała brodą palenisko. – Posłałam czerwony dym. Wiedziałam, że któraś z kujawskich wiedźm go dojrzy i przybędzie naratunek.

– Zostawiam maść odkażającą i czyste opatrunki. Zmieniajcie je każdego dnia. Macie też środek, który uśmierzy ból, ale nie szarżujcie nim zbytnio. Uzależnia i otępia, więc stosujcie go tylko, gdy cierpienie naprawdę da się we znaki. Czy jest ktoś, kto może do waszaglądać?

– Moja wnuczka. Przyjdzie tupopołudniu.

– Jeśli gorzej się poczujecie, wykorzystajcie dym. Od tej pory będę wypatrywała jegobarw.

Powrót nie zajął jej wiele czasu. Gdy wdrapała się na górę, zobaczyła siedzącego przed chatą Wilkomira. Miał zamknięte oczy, zwrócone w stronę przedpołudniowego słońca. Jego twarz odzyskała już kolory. Widać było, że zdrowiał woczach.

– Zdarz-Bogowie – przywitała się. – Jak sięczujesz?

– Matka wyrzuciła mnie na dwór, bredząc coś o zbawiennym wpływie świeżegopowietrza.

– I ma rację. – Uśmiechnęła się. – Już się nieukrywasz?

– Zbyt wiele wiedźm widziało, jak mnie niosłyście, aby udało się to utrzymać w tajemnicy. Gdzie byłaś? – Spojrzał na jej umorusaną od błota i krwisuknię.

– Nabagnach.

– UWrony?

Mruknęłapotakująco.

– Stara jeszcze żyje? Ma chyba ze sto lat, jak nielepiej.

– Przeżyje i następnych sto, jeśli do życia wystarczą jej zgryzota i uszczypliwość, którymi obdarza gości nazbytszczodrze.

– Czyli dała ci się we znaki? – Zaczął sięśmiać.

Miło było dla odmiany zobaczyć go w takimstanie.

– Pokaż lepiejranę.

– Matka zmieniła jużopatrunek.

– W takim razie nie będę cię dłużej niepokoić – pożegnałasię.

Nie marzyła o niczym innym jak o pójściu spać. Zdecydowanie potrzebowała kąpieli i czystych ubrań. Jej szara suknia była cała we krwi Wyszeniegi. Jednak była tak zmęczona, że tylko siła woli doprowadziła ją do posłania. Ściągnęła poplamione odzienie, otuliła się skórą niedźwiedzia i zamknęła oczy. Spała niespokojnie. Biegła przez puszczę, ale czuła, że opuszczają ją siły. Czarne niebo rozświetlały błyskawice. Potykała się o wystające korzenie i porozrzucane głazy. Nie mogła złapać tchu. Przerażona ukryła się pod rosłym dębem. Nagle usłyszała trzepot skrzydeł i zobaczyła żarzące się na niebiesko ślepia. Krakanie było tak głośne, że aż musiała zasłonić uszy. Obudziła się z krzykiem, gdy na dworze panowały całkowiteciemności.

– Marciu, nic ci nie jest? – Pężyrka wpatrywała się w nią zniepokojem.

– To tylko zły sen. Przepraszam, że was obudziłam – wyjąkała drżącymgłosem.

Zrobiło jej się okropnie zimno, więc szczelniej otuliła sięskórą.

– Te koszmary znów się zaczęły? Powinnaś o nich powiedzieć Najstarszej. Może coś poradzi? – wtrąciła sięMiłka.

– Nie ma lekarstwa na złe sny. Nie będę jej głowy zawracać taką bzdurą – odparła i przewróciła się nabok.

Odkąd pamiętała, miała koszmary. Na początku śniła jej się matka, która ją porzuciła. Potem, w zależności od nocy, pojawiały się wilki, różnego rodzaju stwory i kruk. Zawsze do jej snu wkradał się olbrzymi czarny ptak, który natarczywie machał skrzydłami. Za każdym razem budziła się cała zlana potem i przerażona. Od kilku tygodni mary już jej nie nawiedzały. Myślała, że się skończyły. Jak widać, pomyliła się. Do poranka nie zmrużyłaoczu.

– Nie śpisz już? – usłyszała głosPężyrki.

– Nie – odpowiedziała.

– Jak wczoraj ciposzło?

– Okazało się, że Wyszeniega miała problem z trzewiami. Musiałam wyciąć zakażonyorgan.

– Sama ją otwierałaś? – Miłka wyglądała nazaskoczoną.

– Nosama.

– Niesamowite! – pisnęła Pężyrka. – Nie bałaśsię?

– Spodziewałam się złamania albo zwykłejrany.

– Przecież doskonała Marena poradzi sobie ze wszystkim – mruknęłaMiłka.

– Na pewno ty również niedługo będziesz mogła się wykazać. – Chciała poprawić przyjaciółcehumor.

– Na pewno – odparła tamta, szybko się podniosła iwyszła.

– Nie przejmuj się nią. Wczoraj miała trudny dzień. Wilk kazał jej się trzymać od siebie zdaleka.

– Co takiego? Dlaczego?

Ale skąd Pężyrka wiedziała o sercowych rozterkach Miłki? Czy tylko ona o niczym nie miała pojęcia przez te wszystkie lata? Może rzeczywiście była za bardzo skupiona na nauce, aby zauważać, co się działo pod jejnosem.

– Wyprosił ją, gdy do niegozajrzała.

– Podał jakąśprzyczynę?

– Powiedział, że nie jest zainteresowany jejtowarzystwem.

Marena pospiesznie włożyła suknię i wybiegła na zewnątrz. Wiedziała, gdzie zaszyła się Miłka. Zawsze gdy coś je trapiło, szukały ukojenia nad strumykiem, który wypływał z jednej z jaskiń. Zielarki nazywały go Panienką, ku czci bogini Marzanny. Marena przeszła przez gęsty las. Aby dojść w to niezwykłe miejsce, trzeba było zejść nieco niżej, niż znajdowała się ich osada. Słońce powoli podróżowało po niebie. Ciemne chmury zwiastowały, że zbiera się na deszcz. Zobaczyła ją, jak siedziała skulona przy skałach. Miłka podniosła głowę dopiero, gdy Marena stanęła tuż obokniej.

– Czego chcesz? – prychnęła, pospiesznie wycierającłzy.

– Poużalać się razem z tobą. – Przykucnęła.

– A nad czym ty niby masz się użalać? Maszwszystko.

– Chodzi ci o brudną suknię i potarganewłosy?

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Masz niezwykły talent do uzdrawiania. Wszyscy to widzą, włącznie zNajstarszą.

– Przecież wiesz, ile taki talent, jak to nazwałaś, kosztuje pracy iwysiłku.

– Ale tobie to przychodzi łatwo. We wszystkim wyprzedzałaś nas o krok. Zupełnie jakbyś instynktownie wiedziała, co należyrobić.

– Pracowałam tak samo intensywnie albo nawet jeszcze intensywniej niż wy – zaprotestowała.

– Masz teżWilka.

– Co…

Miłka machnęła ręką i przerwałajej.

– Nie zaprzeczaj. Widzę, jak wodzi za tobą wzrokiem. Na mnie nigdy tak niepatrzy.

– Przecież ja go nawet nie znam! Poza tym my nie możemy myśleć, że z kimkolwiek będziemy mogły być. Przecieżwiesz.

– Ale myślimy, prawda? – Wpatrywała się w niąwyczekująco.

– Myślimy, ale jeśli chodzi o mnie, to Wilk nie byłby pierwszymwyborem.

– A czego mu brakuje? – obruszyła się zgrymasem.

Na te słowa wybuchłyśmiechem.

– Na początek taktu i ogłady. No i przydałaby mu się też kąpiel. Prawie tak samo jak mnie. – Marena bezradnie rozłożyłaręce.

– Towskakuj.

Nie musiała jej dwa razy powtarzać. Szybko przełożyła przez głowę umorusaną suknię i zanurzyła się w strumyku. Na jego środku chłodna woda sięgała jej do pasa. Po chwili przyjaciółka do niej dołączyła. Miłka wypłukała jej długie włosy. Umyła jej też plecy i pomogła pozbyć się śladówkrwi.

– Wczoraj na bagnach, rzeczywiście było takciężko?

– Otwarcie ciała nigdy nie jest łatwe – odparła Marena, rozczesując palcamiwłosy.

– Tego ci nie zazdroszczę. Ja bym nie wiedziała, corobić.

– Wiedziałabyś. Znam cię, poradziłabyś sobie równiedobrze.

– Niedługo w grodziszczu odbędzie się zabawa z okazjiwieńcowa.

– Nie. Najstarsza cięzabije.

– Nawet nie wiesz, co chcę powiedzieć! – Iskry w oczach Miłki mówiły, że już podjęładecyzję.

– Już ja dobrze wiem. I moja odpowiedź brzmi: nie.

– Tylko na kilka godzin. Nikt nie zauważy, że nas nie ma. Proszę, zgódźsię.

– Nie ma mowy. – Marena nie miała zamiaru uczestniczyć w szalonym planieprzyjaciółki.

– A nawet, jak zauważą, to co nam zrobią? Przecież nas nie wyrzucą. – Miłka nieodpuszczała.

– Źle się czuję wśród mieszkańców. Patrzą na nas zpogardą.

– Nie będą wiedzieć, że jesteśmyznachorkami.

– A niby jakim cudem? Każdy zna nasze szaresuknie.

– Przerobię je i zafarbuję. Poza tym zrobię nam też maski. – Widząc, że dziewczyna się wahała, Miłka złapała ją za dłonie. – Proszę. Nie jesteś ciekawa, jak wygląda świat? Jak ludzie się bawią i śmieją? My widzimy ich tylko w momenciecierpienia.

– Oczywiście, że jestem ciekawa. I uprzedzając twoje następne pytanie, bardzo bym chciała przez chwilę móc żyć normalnie. – Pozwoliła, aby woda uniosła jej ciało i wpatrywała się w konary drzew, pomiędzy którymi prześwitywały słonecznepromienie.

Wracały uśmiechnięte. Nawet to, że zaczęło padać, nie popsuło imhumorów.

Rozdział 3

Morze Scytyjskie, wrzesień 1111 roku

Silny powiew wiatru uderzył go w twarz. Natychmiast oprzytomniał. Morze tego dnia było wzburzone, co oznaczało, że Njörd, pan wód, musiał być w wyjątkowo paskudnym nastroju. Eskil stał na dziobie i wpatrywał się w horyzont. Byli w drodze od kilku tygodni. Ta wyprawa miała pozwolić im żyć dostatnio do końca dni. On tymczasem, zamiast ekscytacji, odczuwał znużenie. W nabrzeżnych osadach spotykali tylko wystraszonych poławiaczy, których jedynym bogactwem było kilka kur i worek rybich flaków. Zdecydowanie Hakon nie będzie zachwycony. Ich jarl już tracił cierpliwość, a Eskil wolał bardziej go nie drażnić. Tym bardziej że zapuszczali się coraz dalej na zachód od Rugii, wyspy, która przez ostatnie lata była jegodomem.

Zamknął oczy i przeniósł się w przeszłość, za którą wcale nie tęsknił. Ich wioska była przeludniona, a kraj pustoszyły głód i zarazy. Matka z ledwością była w stanie wykarmić wszystkich jego braci. Własnego ojca nie znał, a ci, którzy spłodzili jego rodzeństwo, również dość szybko znikali. Miał wybór: umrzeć w nędzy lub dołączyć do załogi płynącej w stronę Rugii. W opowieściach, których nieraz słuchał jako dziecko na nabrzeżu, ta wyspa jawiła się jako raj na ziemi. Wystarczyło udowodnić hart ducha i siłę, a można było zdobyć bogactwa, o jakich się nie śniło. Podszedł do starego Valbranda i poprosił, aby ten wsadził go na jeden z drakkarów. Od tamtej pory minęło dziesięć lat. Szybko okazało się, że wojaczkę ma we krwi. Pod opiekę wziął go sam jarl, a to otworzyło mu kolejne drzwi. Teraz dowodził własnąhirdą.

– Tym razem będzie dobrze. Czuję to! – krzyknął obok niegoFloki.

– Za każdym razem tak mówisz, stary druhu – odpowiedział muEskil.

– Czy wiesz, co tam jest? – Przyjaciel wskazał na ląd, który majaczył w oddali. – Nasza przyszłość. Wyczuwam bogactwo ze stumil.

– Obyś miał rację. Inaczej jarl urwie nam łby i nadzieje je nawłócznie.

Jeżeli wiatr nie zmieni swego kierunku, za niecały dzień powinni dobić do brzegu na wysokości Zapadłego. Pora przygotowaćbroń.

Rozdział 4

Góra Kujawska, wrzesień 1111 roku

Miłka w tajemnicy przygotowała czerwoną farbę z przytulii i błękitną z urzetu. Ufarbowała nad Panienką dwie lniane suknie, które zwędziła z suszarni. Pracowała nad nimi nocami, kiedy Pężyrka zasypiała. Poszerzyła w nich dekolty, z tyłu wstawiła ozdobne sznurowania. W czerwonej dodała dodatkową warstwę materiału, dzięki czemu spódnica była szersza. Udało jej się też uszyć dwie maski, które ozdobiła koralikami z jarzębiny. Nie były zbyt eleganckie, ale powinny sprawić, że nie będą się wyróżniać wtłumie.

Nadszedł dzień wieńcowa. Popołudnie wyjątkowo się dłużyło. Nie pomagało to, że Mironiega wymyślała im coraz to nowsze zajęcia. Marenie kazała przejrzeć wszystkie zapasy w apteczniku, aby zobaczyć, które zioła już straciły swoje właściwości, a które się skończyły. Dziewczyna była pewna, że zajmie jej towieki.

– Nie marudź i nie stękaj – strofowała ją starsza znachorka. – Wiesz przecież, co dziś za dzień. Te niemoty na dole znów pochleją i wpakują się w tarapaty. A wtedy będą po naswołać.

– Oby nie – mruknęła i starała się jak najszybciej skończyćpracę.

Jednak schowała do kieszeni trochę wierzby i krwawnika.

Tak na wszelki wypadek, gdyby na zabawie rzeczywiście potrzebna była pomoc. Udawała też, że nie widziała, gdy kobieta pociągała łyk za łykiem z glinianego dzbana, w którym chlupotałowino.

Gdy zapadł zmrok zmęczona, ale szczęśliwa leżała w chacie z Miłką i Pężyrką. Najmłodsza z zielarek długo kręciła się na posłaniu. W końcu usłyszały, jak jej oddech się uspokaja. Wcześniej przemyciły suknie dolasu.

– Myślałam, że nigdy nie zaśnie – szepnęła Miłka do Mareny, kiedy wymykały się zosady.

Bez większego trudu znalazły torbę z rzeczami pozostawioną w zaroślach. Szybko się przebrały. Kiedy Marena włożyła niebieską suknię, jej przyjaciółka z uśmiechem podała jej aksamitnąwstążkę.

– Skąd to masz? Takie same sprzedają na targu! – pisnęła.

– Dostałam ją od kobiety, której pomagałam przy porodzie. Do mego stroju nie będziepasować.

– Dziękuję! – mówiąc to, wplotła tasiemkę w warkoczyk. Jej wspomnienia powędrowały do pewnego słonecznegodnia.

Rozdział 5

Góra Kujawska, maj 1104 roku

Przez te wszystkie lata ani razu nie mogła zejść do osady. Mężczyzn widywała tylko, gdy przerażeni odkładali na bok uprzedzenia i błagali znachorki o pomoc. Wielokrotnie prosiła Najstarszą, aby ta pozwoliła jej chociaż pochodzić między straganami rzemieślników, które mieściły się tylko pół stai stąd. Odpowiedź brzmiała tak samo i było to stanowcze „nie”. Nie poddawała się. Tym razem postanowiła wykorzystać to, że Częstobrona wybierała się na targ po niezbędne artykuły. To, co mogły, wyrabiały same. Na poletku za chatami rosły zioła, soczewica, bób i koper. Kilka drzew dawało im natomiast owoce. Stromy teren nie pozwalał jednak na uprawę pszenicy, prosa aniżyta.

– Czy mogłabym towarzyszyć Częstobronie? – spytała przy pierwszej nadarzającej sięokazji.

– Aleś ty uparta, Mareno. – Najstarsza pokręciła głową. – Nie rozumiem twej ciekawości, tym bardziej że na dole nie ma nic godnego uwagi. Tylko złość, przemoc ioszustwo.

Wodzisława przyglądała się dziewczynce. Przez te lata wyrosła. Nie przypominała już przestraszonego dziecka, które wypatrywało z utęsknieniem matki. Była wysoka, jak na dziesięć lat, które skończyła. Miała grube, niezwykle jasne włosy sięgające połowy pleców. Miała też rumianą, trójkątną twarz, wąskie usta i nos z niewielkim garbem. Jednak to szare oczy przykuwałyspojrzenie.

– Dobrze – odparła po chwili namysłu. – Możesz pójść natarg.

Marena aż pisnęła z zachwytu i niewiele myśląc, rzuciła się na szyję zaskoczonejmentorce.

– Idź już, bo jeszcze się rozmyślę. – Staruszka się roześmiała i próbowała wyplątać zobjęcia.

Dziesięciolatka całą drogę rozmyślała, jak to będzie spotkać innych ludzi? Ludzi, którzy nic o niej nie wiedzą i pewnie w ogóle nawet jej nie zauważą. Tak długo wyobrażała sobie tę chwilę. Schodząc ze szczytu, cicho sobie podśpiewywała, prowadząc przy tym kozę. Zwierzę ciągnęło malutki wózek na dwóch kółkach, do którego miały trafić zakupionetowary.

Osada rzemieślników mieściła się wzdłuż Brdy. Drewniane chaty stały blisko siebie. Z kominów wydobywał się gęsty, duszący dym. To właśnie tam wytwarzano gliniane naczynia, kowale pracowali nad podkowami, a farbiarze barwili tkaniny. Przed domostwami w słońcu schły zwierzęce skóry przygotowane do garbowania. Z boku były wykopane doły, wyłożone belkami i gliną oraz wypełnione wodą. To w nich moczono zdarte płachty, aby pozbyć się włosów i rozluźnić tkanki. Marena skrzywiła się, czując dochodzący od nich odór. Zielarki mijały również kramiki z chrupiącym chlebem, białymi serami oraz kwaterki ze zsiadłym mlekiem i beczki z piwem. Hafciarki prezentowały ozdobne obrusy, chustki i tasiemki, które wplatano w warkocze. Panowały tłok i gwar. Ludzie przekrzykiwali się, próbując wytargować niższe ceny. Nierzadko dochodziło też doprzepychanek.

– Rosławo, toć na głowę upadłaś! Trzy grosze za wstążkę? – unosiła się starsza, niewysokakobieta.

– Nie podoba się, to trza ci szukać gdzie indziej – odparła Rosława. – Za coś dzieci muszę wykarmić. A dobrze wiesz, że Felisław miał wypadek w polu. Nie może pracować, więc zarobić na utrzymanie rodziny miprzyszło.

Marena przystanęła obok nich i dotykała kolorowychtasiemek.

Odruchowo złapała swoje długie kosmyki. Na pewno ślicznie by wyglądały, gdyby wpleść w nie takie niebieskieozdoby.

– Ejże! Ty tam, tylko mi nie kradnij! – warknęła hafciarka w jejstronę.

– Ja… ja wcalenie…

– Zostaw to dziecko w spokoju – stanęła w jej obronie pulchna opiekunka. – Niczego nie ma zamiaruukraść.

– Jeszcze mi tu trza wiedźm. Idźcie dalej, nic dla was niemam.

– Widzę, że nowe maleństwo żeście matce podstępem wydarły – wtrąciła się otyła kobieta, która jeszcze przed chwilą wykłócała się o cenęwstążki.

– Chodźże, Mareno. Mamy co robić. – Zielarka wyciągnęła do niej rękę. – A jak się czuje Gorazd, Rosławo? To już będą ze cztery lata, gdy Dziewożna wyciągnęła go z twego łona. Pozdrów również męża. Mam nadzieję, że noga dobrze się goi i że maścipomogły.

Nie czekając na odpowiedź, pociągnęła dziewczynkę za rękę. Marena dopiero teraz zauważyła, że mieszkańcy się od nichodsuwali.

– Dlaczego wszyscy na naspatrzą?

– Bo są głupi. Przyzwyczaj się i nie zwracaj uwagi – odparłaCzęstobrona.

Rozdział 6

Lasy Kujawskie, wrzesień 1111 roku

Wieńcowe organizował co roku zarządca strażnicy. Największa doroczna zabawa odbywała się z okazji udanych zbiorów. Na polanie między osadą rzemieślników a grodem ustawiono ławy i stoły suto zastawione jadłem oraz napitkiem, którego nikt sobie nie folgował. Kiedy Miłka i Marena dołączyły do zebranych, mrok rozświetlały ogniska, a zabawa właśnie miała sięrozpocząć.

Uwaga wszystkich zwrócona była na młodą dziewczynę, która trzymała wielki wieniec z kłosów zboża i kwiatów. Wręczyła go starszemu synowi Bogusława, pana tych ziem. Chłopak ułożył symbol żniw na ustrojonej ławie. Następnie ujął pannę i poprowadził ją na środek polany. Muzycy przygrywali na fletach, kobzach i tarabanach. Kiedy mieszkańcy grodziszcza do nich dołączyli, Miłka pociągnęła ją za rękę. Rozpoczął się kolejny utwór. Nim zdążyły się zorientować, tłum porwał je ze sobą. Marena nigdy tak dobrze się nie bawiła. Tutaj, w tym radosnym dniu, wszyscy byli sobie równi. Rzemieślnicy, gospodarze, strażnicy, a nawet zarządca. Zielarka chłonęła wszystko, czego była świadkiem. Obserwowała roześmiane twarze, ożywione dyskusje i niezdarne próby flirtu. Po godzinie szalonego tańca zatrzymała się przy ławach, aby złapać oddech. Po chwili dołączyła do niej Miłka, niosąca dwa glinianekubki.

– To wino. – Podała jej jeden znich.

Niechętnie przyjęła naczynie. Nie lubiła tego stanu, gdy coś tłumiło jejzmysły.

– Jest lepiej, niż marzyłam! – pisnęła ciemnowłosa i wypiła duszkiemzawartość.

– Nie przesadzaj z tym… – zdążyła tylko powiedzieć, ponieważ jakiś chłopak zaprosił Miłkę dotańca.

Sądząc po odzieniu, był strażnikiem. Ta jej tylkopomachała.

Marena upiła dwa łyki, gdy obok niej zatrzymał się wysoki młodzian. Jego twarz skrywała ciemna i elegancka maska. Białą koszulę miał niedbale włożoną w skórzane spodnie. Jego nadgarstki zdobiły rzemienie. Nieco dłuższe jasne włosy zaczesał do góry. Ukłonił się i wyciągnął w jej stronę rękę. Przez chwilę się wahała, ale jego błękitne oczy przekonały ją, by pozwoliła sięporwać.

Gdy tylko znaleźli się wśród pozostałych tańczących, ukłonił się jeszcze raz i wyprostował. Delikatnie chwycił jej dłoń. Wspólnie z Miłką i Pężyrką nieraz bawiły się w bale, ale teraz przekonała się, jak niewiele z rzeczywistością miały wspólnego ich wygłupy. Nieznajomy był doskonałym tancerzem. Prowadził ją pewnie, korygując błędy. Pachniał ogniskiem, popiołem i jarzębiną. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie. Wirowali wśród innych par, gdy muzykaucichła.

– Grajkom też należy się przerwa – szepnął do jej ucha. – Nie widziałem cię tuwcześniej.

– Nie jestem stąd – powiedziała naprędce wymyślone kłamstwo. – Przyjechałam do ciotki w odwiedziny. Nie zabawię tudługo.

– Jestem Domamir, służę w… strażnicy – mówiąc to, poprowadził ją do stołów zwinem.

– Ludomiła. – Nie była jeszcze znana wśród miejscowych, ale i tak bała się, że ktoś może jąrozpoznać.

– Piękne imię. – Podał jej kubek znapitkiem.

Upiła odrobinę i zaczęła się rozglądać za Miłką, jednak nigdzie nie mogła jejdojrzeć.

– Mam nadzieję, że nie wypatrujesz innego towarzysza? – spytał, uśmiechającsię.

– Szukam kuzynki, przyszłyśmy turazem.

– Jakwygląda?

– Ma czerwoną suknię, bardzo podobną do mojej, ciemne włosy i jest o głowę niższa – opisała jąMarena.

Ich dalszą rozmowę przerwały dźwięki muzyki. Zabawa mogła trwaćdalej.

– Na pewno zaraz się znajdzie – wskazał polanę, na której znów pojawiali siętańczący.

– Dobrze, ale jeszcze tylko jeden taniec. Potem naprawdę muszę jąznaleźć.

Znów wirowała w jego objęciach. Sądząc po barwie głosu, musiał być mniej więcej w jej wieku. Czuła się przy nim… dziwnie szczęśliwa. Skoczny utwór upłynął i rozpoczęła się kolejna pieśń. Tym razem grajkowie zaproponowali niezwykle wolną melodię. Domamir przysunął się do niej. Nie była pewna, czy wypada tak tańczyć. Z rozmyślań wyrwał ją czyjś krzyk. Odwróciła się w tamtą stronę i zauważyła gromadzący siętłum.

– Pomocy! Czy jest tu balwierz?! Potrzebujemy balwierza! – dało sięsłyszeć.

– Boguwol jest pijany w sztok. Na nic się zda – odpowiedziałktoś.

– On sinieje! Poślijcie po zielarki! – krzyczała jedna zkobiet.

– Ja… przepraszam, ale muszę iść. – Nim zdążył zareagować, wyrwała się z jego objęć i przecisnęła między gromadzącymi sięmieszkańcami.

Zerwała maskę z twarzy i rzuciła ją na ziemię. Teraz i tak na nic się zdała tamaskarada.

– Z drogi! Z drogi! Przepuście mnie, mogępomóc!

Na dźwięk tych słów ludzie sięrozstępowali.

– Co się stało? – zapytała, gdy uklękła przyleżącym.

– Nagle upadł, chyba nie oddycha – opisywała drżącym głosem elegancko ubranakobieta.

Marena przyłożyła ucho do miejsca, w którym powinno bić serce. Klatka mężczyzny się nie unosiła, a skóra robiła się coraz bardziej sina. Niewiele myśląc, uderzyła w okolice jego mostka. Sprawdziła ponownie, ale nic to niedało.

– No dalej! Walcz! – Walnęła raz jeszcze, ale mocniej. – Nie umrzesz! – Przyłożyła dłonie do jego klatkipiersiowej.

Czuła się bezradna. Gdy serce przestawało bić, szanse na uratowanie były bliskie zeru. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciała komuś pomóc. Kilkadziesiąt par oczu świdrowało jąspojrzeniem.

Nie pozwolę ci umrzeć! Na pewno nie dziś,pomyślała i skupiła się na starszym mężczyźnie. Z jej palców wydobywała się biała poświata. Docisnęła dłonie i zamknęła oczy. Modliła się do bogini Marzanny o łaskę. Nagle coś zaczęło wysysać z niej energię. Nie była pewna, ile minut to trwało. Gwar, który jeszcze przed chwilą ją otaczał, ucichł. Czas jakby stanął w miejscu. Robiła się coraz senniejsza. Nieznajomy poruszył się i zaniósł kaszlem. Zakręciło jej się wgłowie.

– Podajcie mu coś mocniejszego do picia – szepnęłaotumaniona.

Gdy próbowała się podnieść, prawie upadła. Podtrzymały ją silne ręce, znała już tendotyk.

– Dla niej też przyda się coś mocniejszego – powiedział znajomygłos.

– Kim jesteś? – zwróciła się do niej kobieta, która jeszcze przed chwilą klęczała przy leżącym naziemi.

– Zielarką – odparła, nie siląc się na kłamstwo. I tak już wszystko sięwydało.

– Nie jesteś zwykłą zielarką. Zwykłe zielarki nie robią takich rzeczy – szepnął do jej uchaWilkomir.

– Dziękujemy ci, my wszyscy. – Kobieta podała jej kubek z winem, który ktoś przyniósł. – A zwłaszcza ja. Nazywam się Marianna. Moim mężem jest Bogusław, zarządca strażnicy, a ty właśnie ocaliłaś jego życie. Możesz być pewna, że hojnie cięwynagrodzimy.

Podniosła głowę, aby spojrzeć na swoją rozmówczynię. Kobieta miała około czterdziestu lat. Była drobnej postury, a jej orzechowe oczy zdradzały, że wiele już widziała. Włosy miała przysłonięte welonem uszytym z włókien konopi, który przytrzymywała wysadzana bursztynami obręcz. Zielona, pięknie haftowana suknia, potwierdzała, że jej właścicielka należała do zamożniejszych mieszkańcówBydgostii.

– Wielmożny Bogusław powinien zadbać o siebie – kontynuowała cicho Marena. – Jego serce jest słabe. Pomoże więcej ruchu i mniej tłustych potraw. Powinien też odstawićnapitki.

– To pomiot samego Nyji – usłyszała szept za swoimiplecami.

– Co tu robi wiedźma z Kujaw? – dodał drugigłos.

– Ona uratowała go czarami! Przecież wszyscy towidzieliśmy.

Dziewczyna skuliła się. Silne ręce Wilkomira wciąż jąpodtrzymywały.

– Ona ocaliła waszego pana! Okażcie więcej szacunku. – Obok Marianny stanął jej syn. – Zielarki od wieków dbają o nasze zdrowie i są na każde nasze wezwanie, a wy je wciążopluwacie.

– Jutro wynagrodzimy twoją pracę, a teraz myślę, że pora zaprowadzić zarządcę do łóżka. – Marianna położyła uspokajająco dłoń na ramieniu Małomira i skinęła na dwóch strażników. – Dziękujemy, zielarko.

– Narobiłaś sobie dziś tyle samo przyjaciół, co wrogów – powiedział Wilkomir, gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić. – Pora już stądiść.

– Ale przecież jaśnie Mariannapowiedziała…

– Nieważne, co powiedziała. Mieszkańcy nie lubią kobiet z Góry, a to, co zrobiłaś, odbije się szerokim echem w okolicy. Bo wiesz, cozrobiłaś?

– Uratowałamgo.

– Magią – dodał, niosąc ją w stronędomu.

Była pewna, że się przesłyszała. To, co przed chwilą się stało, pozbawiło ją sił. Wciąż kręciło jej się w głowie i nie potrafiła zrobić nawet kroku. Do tego drżała z zimna, więc mocniej wtuliła się w swojego niespodziewanegoobrońcę.

– Nie jesteś tylko zielarką, Mareno. Jesteś uzdrowicielką – szepnął.

Gdy wdrapali się na szczyt Góry Kujawskiej, Wodzisława, Mironiega, Dziewożna, Częstobrona i Żyrborka wpatrywały się w nich z napięciem. Po drugiej stronie ogniska siedziała ze spuszczoną głowąMiłka.

– Dziękujemy, Wilkomirze, żeś ją przyprowadził. Teraz możesz już udać się na spoczynek – przemówiła Żyrborka, kiedy postawił Marenę na ziemi. – To samo dotyczy ciebie, Miłko.

– Nie tak szybko – zaprotestował. – Ona nie jest tylko zielarką, ale wy doskonale już o tym wiecie. Nie macie prawa jej tuprzetrzymywać.

– Wilkomirze, przestań! Odejdź! – Jego matka ponowiła żądanie, ale znacznie ostrzejszymtonem.

– Nie mam zamiaru zostawić wam Mareny na pożarcie. Nigdzie się stąd nie ruszę, chyba że ona mikaże.

Miłka się ulotniła, a Marena wstrzymała oddech. Nie miała zamiaru narażać się bardziej starszym, jednak za żadne skarby nie chciała też zostać tu sama. Wilkomir wiedział o wielu sprawach, które przed niązataiły.

– Zostań. – Dotknęła delikatnie jego dłoni i znów poczuła znajomyżar.

– To przepływ mocy – wyjaśnił, widząc jej zdziwione spojrzenie. – Tak reagujemy nasiebie.

– My?

– Ci, którzy posiadająmoc.

– Usiądźcie – powiedziała Wodzisława spokojnym głosem. Kontynuowała, gdy spełnili jej prośbę. – Przede wszystkim, Mareno, nie powinnyśmy traktować cię jak zwykłej dziewczyny, bo nią nie jesteś. To, w jaki sposób leczysz, tak naturalnie i z empatią. Jesteś córą samej Marzanny i to bogini naznaczyła cię tym darem. Mironiego?

– Sambora też ma moc, jednak nigdy nie chciała z niej korzystać, tak jak było jej przeznaczone – rozpoczęła druga z zielarek. – Zawitała tu dwadzieścia trzy lata temu. Poszukiwała kogoś, kto pomoże jej okiełznać żar. Wskazałyśmy jej nauczyciela, ale na tym świecie nie ma nic za darmo. Tak jak nakazały przodkinie, ceną było dziecko, a dokładniej dziewczynka, gdy skończy cztery lata. Właśnie wtedy pojawiają się pierwsze oznakimagii.

– Mówicie, że żar może zabić. Domyślam się, że to dlatego odesłałyście Wilka do braci? Inaczej byumarł?

– Tak, ale z tobą było inaczej. Ty od zawsze nad nim panowałaś – odpowiedziała jejCzęstobrona.

– Czyli to, co się wydarzyło na zabawie… Uleczyłam wielmożnego Bogusława za pomocą magii? – odważyła sięzapytać.

– Nie powinien był przeżyć, z twoją pomocą oszukał Nyję – odparłaŻyrborka.

– Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego wcześniej moja moc się nieuaktywniła?

– Może pierwszy raz byłaś wzburzona? Może poczułaś się bezradna, a może pomogło wino, które wypiłaś? – przemówiłaWodzisława.

– Co to oznacza? Czy będę mogła tuzostać?

– Uzdrowicielki są bardzo rzadko spotykane. Tak jak powiedział Wilkomir, nie możemy cię tu ukrywać – odpowiedziała jejNajstarsza.

– To dokąd mam teraz pójść? – Nie przypuszczała, że dziś stracidom.

– Takie jak ty są wyjątkowe, co oznacza, że całkiem nieźle zarabiają na swoich usługach. Pewnie znajdzie się dla ciebie miejsce w jakimś grodzie albo nawet na zamku – wtrąciłaŻyrborka.

– Mamy obowiązek zgłaszać taki dar zarządcy – wyjaśniła Częstobrona. – Ty sama sięzgłosiłaś.

– Jutro zapewne zjawi się delegacja ze strażnicy. To wielmożny zadecyduje, co dalej z tobą będzie. – Matka Wilkomira miała smutnygłos.

Nie zdziwiło to Mareny, w końcu włożyła wiele trudu w jejnaukę.

– Czy masz jeszcze jakieś pytania? – zwróciła się do niejNajstarsza.

– Co z mojąmatką?

– Żyje, a przynajmniej żyła trzy miesiące temu – odezwał się niespodziewanie siedzący przy niej Wilkomir. – Wpadłem na nią niedalekoMiędzyrzecza.

– Sambora jest, delikatnie mówiąc, dość trudną osobą. Chodzi własnymi ścieżkami. – Żyrborka nie spuszczała z niej współczującegospojrzenia.

– Nie chciała cię. – Mironiega nigdy nie należała do zbyt subtelnych osób. – I masz się z czego cieszyć, ponieważ jest zepsuta do szpikukości.

– Jak możesz?! – syknęłaŻyrborka.

– W porządku. Jestem wdzięczna za szczerość. A co z moim ojcem? Kimbył?

– Tylko Sambora to wie – odpowiedziała Częstobrona. – A ona niechętnie dzieli się swoimisekretami.

– Jeśli nie masz więcej pytań, proponuję udać się na spoczynek. Jutro również czeka nas intensywny dzień – mówiąc to, Wodzisława wstała ztrudem.

Reszta podążyła jejśladem.

Przed wejściem do chaty Marena odwróciła się jeszcze w stronęWilkomira.

– Dlaczego nie poczułam tego przepływu mocy, gdy cię opatrywałam? Dopiero gdy ty mnie dotknąłeś, skóra w tym miejscu zrobiła się dziwniegorąca.

– Może rzeczywiście przez cały czas nieświadomie potrafiłaś się kontrolować, a wypite wino tę umiejętność nieco stępiło? – Mimo że jego twarz skrywał cień, widziała w jego oczach zrozumienie. – Może twa moc byłauśpiona?

Kiedy tylko weszła do środka, dopadła jąMiłka.

Cała dygotała znerwów.

Pężyrka natomiast smaczniespała.

– Co z tobą będzie? Chyba cię nie wyrzucą? – spytała.

– Ile widziałaś? – Usiadła przyprzyjaciółce.

– Niewiele. Wypiłam za dużo i musiałam wracać. A ty tak dobrze się bawiłaś z tymchłopcem.

– Ależ powinnaś po mnie przyjść! A jakby coś ci sięstało?

– Znam te lasy jak mało kto. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym zniszczyła ci tak wyjątkowy wieczór, który już nigdy się nie powtórzy. Teraz zamkną nas tu na wieki, ale chociaż będziemy we dwie. – Uśmiechnęła się do niej i dotknęła jejdłoni.

– Muszę ci coś powiedzieć. – Spojrzała w jej ciemne oczy i wiedziała, że za chwilę złamie jejserce.

Rozdział 7

Zapadłe, wrzesień 1111 roku

Dwie łodzie, których dzioby ozdabiały skręcone kły narwali, przybiły do piaszczystego brzegu. Pod osłoną nocy dwunastu ludzi sprawnie zeskoczyło na ląd. Przybysze nie tracili czasu, rozpalone ogniska obserwowali już z wody. Na tych ziemiach pachniało świerkami i żywicą. Eskil wskazał na Flokiego i Higona, którzy mieli przeprowadzić zwiad. Za osadą rozpościerał się potężny i prastary las. Przykucnęli na skraju iczekali.

– Pięć chat, większość śpi, nie ma straży – zameldował Floki, który bezszelestnie pojawił się tuż obokEskila.

– Czas sprawdzić, czy twój węch się nie zepsuł od morskiej soli. – Machnął ręką, a pozostali ruszyli zanim.

Pomorzanie nie byli przygotowani na atak. Ludzie Eskila zagonili ich do największego domostwa i zabarykadowali w środku. Część zabudowań podpalili, a gęsty dym objął całeZapadłe.

– I znów tylko rybie flaki i nic niewarte drewniane misy! – Eskil ze złością rzucił trzymanym w rękunaczyniem.

Przed nim ułożono wszystko, co znaleziono w osadzie. Nie było tego dużo. Kilka przerażonych kurczaków, dwie stare szkapy, rybackie sieci, beczki z suszonym mięsem, płócienne worki z mąką na chleb i dwasery.

A do tego pełno mis, kubków i dzbanów. No i oczywiścieryb.

– W głębi lądu będzie lepiej. Mam przeczucie… – Floki niepewnie położył dłoń na plecachEskila.

– Twoje przeczucia bez przerwy zawodzą! – warknął i strącił jego rękę. – Zapakujcie jedzenie, weźcie też konie. Ruszamy, zanim dym sprowadzi tu innych! – krzyknął dopozostałych.

– A co z kobietami? Należy nam się odrobina zabawy – zaprotestowałMorth.

– O! Na pewno nie! – Astrid z furią stanęła naprzeciwko niego i wyciągnęła przed siebie ciężkimiecz.

Rudowłosa była jedyną wojowniczką w ich gronie. Eskil jednym sprawnym ruchem wytrącił jej oręż zdłoni.

– Idziemy! – wrzasnąłtylko.

Nikt nie ośmielił mu sięsprzeciwić.

Uwinęli się błyskawicznie. Eskil postanowił, że będą trzymać się puszczy i na razie unikać domostw. Spalona wioska będzie ostrzeżeniem dla tutejszej ludności. Nie sądził, aby wieśniacy z tej krainy potrafili się skrzyknąć i stawić im opór. Z tego, co widział, byli to niewyszkoleni rybacy. Chociaż niewykluczone, że gdzieś w głębi tych ziem kryli się wojownicy. Szli aż do świtu. Lasy nie różniły się od tych rosnących w jego rodzinnych stronach. Były gęste, dzięki czemu łatwo było się ukryć liczącemu tuzin dusz oddziałowi. Eskil stwierdził, że wystarczająco oddalili się od nabrzeża i zarządziłpostój.

– Floki i Astrid! Pierwsza warta wasza. Za trzy godziny ruszamy dalej. – Usiadł pod drzewem, nieopodal niewielkiego strumyka tak, że widział w wodzie swojeodbicie.

Był dość wysoki i dobrze zbudowany. To pierwsze odziedziczył podobno po ojcu, tak samo jak ostre rysy twarzy i wystające kości policzkowe. Drugie zaś zawdzięczał ciężkiej pracy na łodzi. Miał błękitne, mówiło się, że wręcz lodowate oczy i jasne włosy. Od spodu były wygolone do samej skóry, a na czubku głowy związywał je skórzanym paskiem. Gdy rozpuszczał kosmyki, sięgały mu do ramion. Wyjął z worka przytwierdzonego do pasa nieduży, przypominający długą igłę przedmiot i fiolkę z ciemnym płynem. Zamoczył ostry koniec w barwniku. Patrząc w wodę, nakłuł skórę i wprowadził pod nią czarną substancję. Wykonał ukośną cienką kreskę. Taką samą jak osiem innych, które zdobiły jego policzki i czoło. Jedna na każdą wioskę, którąograbili.

Rozdział 8

Góra Kujawska, czerwiec 1107 roku

Krzyk wyrwał ją ze snu. Marenie w pierwszej chwili zdawało się, że to olbrzymi kruk sunie pomiędzy ich chatami. Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że to nie jest wytwór jej wyobraźni, a jazgot rozlega sięnaprawdę.

– Co się dzieje? – Miłka usiadła na posłaniu i przecierałaoczy.

– Coś na zewnątrz robi okropny hałas – odparła Pężyrka. – Myślicie, że to leszy? A możestrzyga?

– Nie bądź niemądra – ofuknęła ją ta pierwsza. – Może to po prostu jakiś zwierzzabłądził?

– Wyjdę sprawdzić. – Trzynastoletnia Marena podniosła się i wyjrzała przezdrzwi.

Mimo że umierała ze strachu, wolała jak najszybciej poznać prawdę. Warto wiedzieć, z jakim szkaradztwem przyjdzie się immierzyć.

Na środku osady stała młoda kobieta. Próbowała poukładać cynowe garnki, które suszyły się przy ogniu. Musiała w nie wpaść i stąd ten huk. Zagadkarozwiązana.

– Potrzebuję Wodzisławy. Czy wiesz, gdzie ją znajdę? – Nieznajoma spojrzała w stronęMareny.

– Czy jest pani ranna? – Przypatrywała siękobiecie.

– Co? Och, nie. Nic mi nie jest. Poproś po prostuWodzisławę.

Marena pobiegła do najwyżej położonej chaty. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi. Siwowłosa staruszka siedziała już naposłaniu.

– Podaj mi laskę – zwróciła się doniej.

– Jakaś pani stoi na środku. – Spełniłaprośbę.

– To Greta. Chodź ze mną, drogie dziecko. Zobaczysz, co jeszcze robimy dla możnych tego świata. Przynieś woreczek z korą bawełnianą, pluskwicą oraz żabimgronem.

Aptecznik był magicznym miejscem. Zielarki suszyły w nim zioła i przyrządzały lecznicze mikstury. Marena uwielbiała w nim pracować. Wnętrze przepełniał niezwykły aromat ziół. Doskonale wiedziała, w którym miejscu co się znajdowało. Chwyciła lniany woreczek i zapakowała sporą ilość zamówionych przez Najstarsząroślin.

Kiedy wróciła, kobiety cicho ze sobą rozmawiały. Dopiero teraz spostrzegła, że na skraju wioski stoi jeszcze ktoś. Jednak postać była zbyt daleko, aby mogła jąrozpoznać.

– Proszę. – Podała zielarcepakunek.

– Droga Greto, ponieważ mikstury używasz już dość długo, musisz zwiększyć dawkę. Napar stosuj dwa razy w ciągu dnia, w równych odstępachczasu.

– Ogromnie ci dziękuję, Wodzisławo. Widzimy się za kolejny miesiąc. Tutaj masz zapłatę. – Wręczyła jej kilkamonet.

– Bywaj, niech wiatr cię prowadzi, Greto.

Kobieta szybkim krokiem zbliżyła się do ukrytej w ciemnościach postaci. Wsiadły na konie iodjechały.

– Jak myślisz, do czego są jej potrzebne te zioła? – przerwała nocną ciszęNajstarsza.

– Taka mieszanka zapobiega zajściu w ciążę – stwierdziłaMarena.

– Greta to córka jednego z zamożniejszych rzemieślników. W zeszłym roku ojciec wydał ją za mąż za Bądzsława, który doradza samemu zarządcy strażnicy. Ten staruch jest trzykrotnie starszy od Grety, co nie staje na przeszkodzie, aby co noc dobierał się do swej pięknej żony. Ponieważ mieszanka jest stosowana już kilka miesięcy, trzeba zwiększać dawkę. Inaczej niezadziała.

– Ten Bądzsław nie dziwi się, że do tej pory nie madziedzica?

– Może i dziwi, jednak Greta liczy na to, że z tego powodu ją odprawi i zwróci jej wolność. W grodziszczu gadają, że już rozgląda się za kolejnąmłódką.

Rozdział 9

Góra Kujawska, wrzesień 1111 roku

Nigdy nawet nie przypuszczała, że będzie mogła zobaczyć z bliska zarządcę. Tymczasem nie dość, że ocaliła jego życie, to jeszcze jej uporządkowany świat legł przy tym w gruzach. Dochodziła ósma, gdy do drzwi ich skromnej chatki zapukała Żyrborka. Miłka i Pężyrka wstały już dawno temu, jej się niespieszyło.

– Marciu, musisz się ubrać. Jużprzyjechali.

Narzuciła na siebie czystą suknię. Zaplotła włosy w warkocz i przepłukała twarz w wiadrze z zimną wodą, które zawsze stało w rogu niewielkiej izby. Wyszła na zewnątrz. Zauważyła obcych natychmiast. Stali przy głównym ognisku, które teraz było wygaszone. Marianna miała tym razem na sobie pomarańczową suknię z pięknymi złotymi zdobieniami. Włosy tak jak poprzednio skrywał welon. Towarzyszył jej mąż. Widać było, że jeszcze nie doszedł do siebie. Nie zabrakło też Małomira. Bez maski bardzo przypominał ojca. Był średniego wzrostu. Miał opaloną skórę, szarą koszulę i brązowe spodnie. Jego blond włosy były równo obcięte. Ten dziewiętnastolatek niedługo będzie zarządzałstrażnicą.

– Jest i nasza bohaterka. – Uśmiechnął się do niej szeroko. – Jeszcze raz wielkie ci dzięki za ocalenietatki.

– Zrobiłam to, co do mnie należało – powtórzyła nieśmiało wczorajsze słowa i ukłoniła sięnisko.

– Nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć, moje dziecko. Dzięki tobie jeszcze żyję. Rozumiem, że zawdzięczam to nie tylko twej wyuczonej wiedzy z zakresu zielarstwa, ale również wrodzonymtalentom?

– Marena jest uzdrowicielką, wielmożny panie – odezwała się Najstarsza. – Jej moc objawiła się po raz pierwszy wczorajszej nocy. Dlatego nie powiadomiłyśmy was o tymwcześniej.

– Nie musicie się tłumaczyć. Mam u niej ogromny dług. Dlatego przejdę od razu do rzeczy. Postanowiłem, że Marena zamieszka w grodziszczu i to w moich włościach. Chcę, by została moją osobistąuzdrowicielką.

– To bardzo hojna oferta, wielmożny. – Wodzisława ukłoniła sięnisko.

– Oczywiście dostanie dach nad głową, a do tego uposażenie. Na początek dwa grosze na tydzień. Potem zobaczymy – kontynuowałBogusław.

– Kiedy jej oczekujecie? – spytała mentorkadziewczyny.

– Jeszcze dziś. Służba właśnie przygotowujeizbę.

– W takim razie niezwłocznie się spakuje, wielmożny panie – przemówiła znówNajstarsza.

– Nasz młodszy syn zostanie i poczeka na ciebie – wtrąciła sięMarianna.

Marena wcześniej nie zauważyła ukrytego w cieniu chłopaka. Na skraju lasu stał nie kto inny jak Domamir. Nie miał już maski, ale poznałaby go wszędzie. Podeszła doniego.

– Myślałam, że jesteś strażnikiem – warknęła.

– Co tam u twej ciotki. Dobrze się miewa? – odparł zprzekąsem.

– Okłamałeś mnie! Ja przynajmniej miałam powód. Gdybym powiedziała ci, że jestem zielarką, pewnie byś mnieopluł.

– Wyobraź sobie, że nie. Moja rodzina cały czas walczy o szacunek dla was. I ja też miałem powód, by nie być z tobą całkiemszczery.

– Ciekawe jaki – prychnęła.

– Ważny.

Już wiedziała, że nie powie jejprawdy.

– Nazywasz się Jaromir? – Stanęła ze skrzyżowanymiramionami.

– Zapewne ty nie jesteśLudomiłą?

– Jestem Marena – burknęła.

Część druga

Uczennica

Rozdział 10

Bydgostia, wrzesień 1111 roku

Strażnica wyglądała zupełnie inaczej, niż się tego spodziewała. Otaczały ją drewniane palisady. Dostęp do zabudowań był utrudniony również przez to, że siedziba zarządcy znajdowała się na niewielkiej wyspie. Jedyna droga prowadziła przez szeroki na jeden wóz most. Na zachód od niego stał kościół Świętego Idziego, który graniczył z cmentarzyskiem i głównym traktem biegnącym z Kujaw na Pomorze. W świątyni nie było kapłana, a o wszystko dbał pleban z odległego o dwie stajeWyszogrodu.

W strażnicy stacjonowali zarządca wraz z rodziną oraz co najmniej kilkunastu strażników. Napływająca ludność, która nie chciała mieszkać w smrodzie osady rzemieślników, osiedlała się u podnóży Bydgostii. Minęli kilka drewnianych chat, których dach pokrywała słoma. Ludzie przyglądali się im z ciekawością. Niektórzy na widok jej szarej sukni wykonywali w powietrzu znaki mające odpędzić Nyję. Jaromir przez całą drogę w