Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Nie ma nic groźniejszego niż furia zdradzonej kobiety. No, chyba że… Trzy Furie!
Trzy przyjaciółki – popularna piosenkarka, uwielbiana przez licealistów nauczycielka i spokojna gospodyni domowa – w jednym czasie dowiadują się, że niebawem każdą z nich czeka rozwód. Zdradzone i porzucone przez dotychczasowych partnerów, jednoczą siły i postanawiają dać im popalić. Ich plany skompromitowania eksmężów spalają jednak na panewce, gdy jeden z nich zostaje zamordowany, a do akcji wkracza komisarz Krzysztof Darski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Patrycja Wojdarek – gwiazda pop, której mąż chciał zabrać nie tylko samego siebie, ale i prawa do piosenek, które przez lata razem tworzyli.
Kamil Wojdarek – przeżywający kryzys wieku średniego kompozytor i pianista, który w ramach odreagowania szoku po odkryciu pierwszej fałdy tłuszczu na brzuchu postanowił wymienić żonę na rówieśniczkę własnej córki.
Agnieszka Wojdarek – córka Patrycji i Kamila, przekonana, że jej ojca coś opętało i w związku z tym zamiast nowej żony powinien znaleźć sobie egzorcystę.
Lena Murczak – aspirująca do wszystkiego, a najbardziej do nieustannego udeptywania wszelkich czerwonych dywanów, influencerka, której mimo braku słuchu i głosu zamarzyła się kariera na estradzie.
Karolina Zarzycka – nauczycielka historii w jednym z warszawskich liceów, przekonana, że jej mąż zasłużył na miejscówkę w dziewiątym kręgu piekielnym, zaraz obok ministra edukacji.
Jerzy Zarzycki – chirurg plastyczny, mocno rozczarowany tym, że przez lata nijak nie mógł namówić żony, by dała mu się przerobić na klona Pameli Anderson z czasów Słonecznego patrolu.
Beniamin Zarzycki – syn Karoliny i Jerzego, odmawiający od czasu do czasu modlitwę w intencji tego, aby nie wyrosnąć na takiego dzbana jak jego ojciec.
Beata Lato – seksbomba, uważająca za swój obowiązek eksponowanie wszelkich atutów fizycznych, w jakie wyposażyła ją Matka Natura, oraz nieustanne poprawianie tego, co akurat owej nie do końca się udało.
Marzena Oliwiak – niegdyś znana artystka plastyczka, obecnie gospodyni domowa, przyzwyczajona do wiecznego potakiwania mężowi i nieco zagubiona w rzeczywistości po odkryciu, że nie będzie miała już ku temu okazji.
Tadeusz Oliwiak – polityk, z mównicy sejmowej głoszący potrzebę wprowadzenia ustawowego zakazu rozwodów, który rzecz jasna miałby zacząć obowiązywać dopiero po tym, jak tylko on sam uwolni się od żony.
Teofil Oliwiak – syn Marzeny i Tadeusza, nieco skonfundowany faktem, że wyrósł na kogoś idealnie innego, niż chciałby jego ojciec.
Danuta Mrozińska – sekretarka Tadeusza, głosząca potrzebę odnowy moralnej, która obejmowałaby wszystkich poza nią.
Jan Mroziński – mąż Danuty, przekonany, że jego żona zostaje do późna w pracy, aby ratować kraj przed lewactwem, a nie dorabiać mu rogi większe niż te, jakimi poszczycić się może jeleń olbrzymi.
Radomir Kret – zwierzchnik Tadeusza, uważający, że hańbi on dobre imię partii, do której obaj należą.
Ilona Radecka – znajoma Patrycji, Karoliny i Marzeny, a przy okazji była mecenaska tej ostatniej, przekonana, że wychodząc za mąż, jej podopieczna zmarnowała szansę na wielką międzynarodową karierę.
Mikołaj Lubecki – biznesmen i zarazem cichy sponsor kilku partii politycznych.
Dariusz Oscypek – młody kelner, dla którego nowe życie zaczęło się od rozlania kawy.
Krzysztof Darski – komisarz policji, usiłujący zrozumieć, jakim cudem trzy dotychczas spokojne i praworządne kobiety oraz ich wkraczające dopiero w dorosłe życie dzieci mogły ściągnąć na swoją głowę tak dużo kłopotów.
– Mam trupa!
Patrycja Wojdarek popatrzyła z niedowierzaniem na leżący przed nią smartfon, z którego głośnika chwilę wcześniej wydobył się ów równie lakoniczny, co szokujący komunikat, i przez moment zastanawiała się, czy oby w wyniku dramatów i wstrząsów, jakie ostatnio przeżyła, nie zaczęła cierpieć na omamy słuchowe.
– Co masz?! – zapytała z niedowierzaniem.
– Trupa – powtórzył głośnik wyraźnie zdenerwowanym głosem jej serdecznej przyjaciółki, Marzeny Oliwiak.
– Jakiego trupa?
Głośnik przez chwilę milczał.
– Nieżywego – poinformował ją wreszcie grobowym tonem.
Patrycja przewróciła oczami.
– Rozumiem, że nie tańczącego czardasza – rzekła z westchnieniem. – Pytam czyjego…
– Dlaczego czardasza? – usłyszała w odpowiedzi.
– Nie wiem. Może być polkę albo kankana, wszystko jedno – wyjaśniła, odmawiając w duchu modlitwę do świętej Anny, patronki ludzi cierpliwych. – Chodzi mi o to, że trupy z reguły bywają nieżywe i w związku z tym mało ruchliwe. Pytam, czyj to trup! I gdzie go masz?
– W kuchni. Tadzia – odpowiedziała Marzena, wydając po tym słowie dziwny odgłos, co Patrycja uznała za szczękanie zębami. Nie miała jednak czasu na rozstrzyganie tego, czy dokonała poprawnej identyfikacji dźwięku, bo wypowiedziane przez jej przyjaciółkę imię sprawiło, że poczuła, jak robi jej się miękko w tak zwanym dołku.
– Jak to?! – jęknęła rozpaczliwie. – Jesteś pewna?
– Chyba potrafię rozpoznać kogoś, z kim przeżyłam ostatnie dziewiętnaście lat. – W głosie Marzeny słychać było lekką urazę.
– Ale co się stało? – Patrycja nagle poczuła, że po plecach przelatuje jej nieprzyjemny zimny dreszcz. – Zabiłaś go?!
– Że co? – zaciekawiła się Marzena nieco nieprzytomnie.
– Zabiłaś Tadzia? – powtórzyła Patrycja, rozglądając się po toaletce w poszukiwaniu proszków na uspokojenie. Co jak co, ale akurat one zawsze walały się po jej pokoju w ilościach bez mała hurtowych. Zgodnie jednak z zasadą, że w sytuacjach kryzysowych zawsze można liczyć na złośliwość przedmiotów martwych, teraz też magicznie się zdematerializowały. Zresztą w tym kontekście słowo „martwe” brzmiało mocno ironicznie. – Boszzzz… Wydawało mi się, że omówiłyśmy nasz plan bardzo szczegółowo! Trzeba było powiedzieć, jeśli czegoś z niego nie zrozumiałaś!
– Chyba oszalałaś! – oburzyła się Marzena. – Wszystko zrozumiałam.
– To dlaczego go zabiłaś?! – zdumiała się Patrycja.
– W tym właśnie rzecz, że go nie zabiłam!
– To co? Zrobił ci przysługę i umarł sam z siebie?
– Też nie – rozwiała jej nadzieję Marzena. – Ktoś go wykończył. Nożem. Ozdobnym. Z naszej kuchni. To znaczy chyba z naszej, bo go nie ma w tym takim do wkładania. Pieńku.
– Jakim znowu pieńku?!
– Z dziurami! Drewnianym. I to największym!
Patrycja poczuła, że znowu przestaje nadążać.
– Co ty ględzisz?! – zapytała, usiłując wymazać sprzed oczu scenę, w której doskonale jej znany mąż przyjaciółki zostaje za pomocą ogromnego topora pozbawiony głowy, położonej uprzednio na pieńku wielkości co najmniej cokołu pomnika Adama Mickiewicza na stołecznym Krakowskim Przedmieściu. – Mów logicznie!
– No przecież mówię! – zdenerwowała się Marzena. – Tadzio leży w kuchni. Przy wyspie. Ma wbity w serce nóż, wzięty z tego czegoś drewnianego, w czym trzymamy cały ich komplet. Jestem zdenerwowana i nie pamiętam, jak to się nazywa. Zresztą nawet gdybym nie była zdenerwowana, to też bym chyba nie wiedziała.
– Stojak? – podpowiedziała niepewnie Patrycja. – Zresztą to teraz najmniej ważne! I co? To nie ty go załatwiłaś?
– Aż tak to jeszcze nie zgłupiałam – poinformowała ją Marzena. – To, że go nienawidzę, nie oznacza, że mu źle życzę. To znaczy, chyba powinnam to powiedzieć w czasie przeszłym… Cholera… – W głośniku rozległo się chlipnięcie.
Do Patrycji dopiero teraz, z lekkim opóźnieniem, dotarło, co właściwie oznacza makabryczne odkrycie jej przyjaciółki i jakie mogą być jego konsekwencje.
– Matko Pańska! – Bez mała krzyknęła, zrywając się z fotela. – Nie rób nic! Czekaj! Już wsiadam do samochodu i jadę do ciebie!
– Mam nie wzywać policji? – zdziwiła się Marzena.
– Ani się waż! – zakazała stanowczo Patrycja. – Zgarnę po drodze do ciebie Karolę i na miejscu zastanowimy się, co robić. Jak ty się w ogóle trzymasz?
– Zważywszy na warunki, całkiem nieźle – zapewniła ją Marzena. – Ale… Jesteś pewna, że mam nie dzwonić na policję?
– Absolutnie! – potwierdziła Patrycja. – Zaraz u ciebie będziemy i we trzy naradzimy się, jak z tego wybrnąć! – Przerwała połączenie i kilka sekund później wybrała inny numer spośród kontaktów: – Karola? Dzwoniła Marzena i powiedziała, że właśnie znalazła w swojej kuchni zwłoki Tadeusza. Ktoś go zamordował. Wbił mu nóż w serce. Co…? Nie, nie jestem pijana! Przysięgam, że mówię prawdę! Musimy do niej jechać i naradzić się, jak teraz postąpić. Zaraz po ciebie podjadę, powinnam być za jakiś kwadrans. Czekaj na mnie już przy furtce. Cholera, zakładałam, że nasze plany mogą się skomplikować, ale nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak bardzo…
Dwa tygodnie wcześniej
Patrycja przekroczyła próg swojej willi i z ulgą pozbyła się zawieszonej na ramieniu torby wielkości bez mała worka na zwłoki, pyrgając ją niecierpliwym gestem na podłogę. Po chwili obok niej wylądowało też futro. A właściwie coś, co miało je udawać, bo Wojdarek wolała nosić sztuczne, odkąd dwa lata wcześniej aktywistki ekologiczne oblały jej odzienie wierzchnie czerwoną farbą, a jedna z nich wydała przy tym krwiożerczy okrzyk: „Morderczyni!”, i to z taką nienawiścią, jakby Patrycja miała na sobie futro uszyte ze skóry jej dziecka, z której w dodatku sama je obdarła. I choć kilka ekspiacyjnych wywiadów o jej miłości do wszystkich zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem fretek i szynszyli, oraz koncert charytatywny na rzecz schroniska dla czworonogów złagodziły nieco gniew publiczności, to Patrycja i tak nie chciała się już więcej narażać.
– Hej, jesteś?! – zawołała w mrok, w którym tonęło jej domostwo z wyjątkiem holu, gdzie właśnie stała. – Wróciłam! Pełen sukces! Jak zawsze! Kotku?!
Ku jej zdziwieniu z ciemności nie dobiegła żadna odpowiedź. Zaskoczona Patrycja zrobiła kilka kroków i nacisnęła kontakt, sprawiając, że główny salon jej luksusowej willi, ze względu na swoją wielkość tytułowany przez jej znajomych Stadionem Narodowym, rozbłysnął światłem niedorzecznie gigantycznego kryształowego żyrandola, który, gdyby zostać przy sportowych skojarzeniach, w razie urwania się bez problemu zabiłby całą reprezentację Polski w piłce nożnej łącznie z trenerem i jego asystentem. Oczywiście gdyby tylko pod nim stali.
Sam salon, mimo rozmiarów spokojnie pozwalających na umieszczenie tu magazynu IKEA, był dość skromnie umeblowany. Stały tu jedynie biblioteczka, mahoniowy stół, ze względu na długość nasuwający nachalne skojarzenia z wybiegiem dla modelek, stanowiące z nim komplet krzesła oraz kilka wysokich świeczników. Ów skąpy wystrój pozwolił Patrycji błyskawicznie zorientować się, że wbrew jej nadziejom w pomieszczeniu tym nie czeka na nią żadna niespodzianka. Dziwne…
Weszła do salonu, zatrzymała się przy stole, potoczyła wzrokiem dokoła i nagle szeroko się uśmiechnęła! Jasne! Jakaż była głupia! Oczywiście, że wszyscy czekają na zewnątrz, w ogrodzie! Przecież kwiecień w tym roku okazał się wyjątkowo ciepły i można było spokojnie się bawić na świeżym powietrzu nawet i przez całą noc. Cudownie!
Wojdarek przeszła do drzwi balkonowych, przez chwilę przygotowywała się w duchu na okrzyki, które zaraz dobiegną jej uszu, po czym szarpnęła za klamkę. Na zewnątrz panowały ciemność i cisza równie grobowe, jak uprzednio w salonie. Patrycja wytrzeszczyła oczy, ale nie dostrzegła niczego, co wskazywałoby, że za moment jej ogród rozświetlą kolorowe światła, w których zobaczy swoich przyjaciół i bliskich, uginające się od potraw stoły, wielki tort urodzinowy oraz kelnerów w smokingach serwujących drinki. Ostrożnie i wciąż z nadzieją zrobiła kolejny krok i wyszła na zewnątrz. Dopiero kiedy uświadomiła sobie, że tym sposobem wdepnęła w kałużę i właśnie rujnuje sobie dopiero co kupione szpilki od Louboutina, w jej głowie pojawiło się nieco przerażające przypuszczenie, że być może nie ma co liczyć na urodzinowe przyjęcie niespodziankę. Nadal jednak nie za bardzo chciało się jej w to wierzyć. Przecież Kamil doskonale wiedział, jak bardzo kochała takie imprezy! Zwłaszcza jeśli sama grała w nich główną rolę. Poza tym brak party nie tłumaczył nijak nieobecności w domu jej męża. Chyba że…
Na twarzy Patrycji znów pojawił się uśmieszek, tym razem nieco dwuznaczny. Ich życie intymne należało od wielu miesięcy do kategorii „nieobecne nieusprawiedliwione” i w czasie ostatnich awantur, do jakich dochodziło między nią a Kamilem, kilka razy wykrzyczała mu, że powinien przestudiować sobie Kamasutrę, aby wiedzieć, co właściwie między nimi jest nie tak i czego brakuje jej w życiu. Być może wreszcie postanowił się zastosować do tej rady i teraz czeka na nią w sypialni oświetlonej jedynie światłem świec, w łóżku, na którym rozrzucił płatki kwiatów, i do tego wszystkiego z różą w zębach. Ową wizję psuła jej jedynie świadomość, że jak dotąd najbardziej romantycznym gestem Kamila dotyczącym sypialni było podarowanie jej na Gwiazdkę różowej pościeli. Patrycja zdążyła się nawet ucieszyć z tego podarunku, po czym ich pomoc domowa pościeliła łóżko i okazało się, że na środku kołdry widnieje podobizna świnki Peppy, w dodatku z angielskim napisem: „Śpij dobrze, tłuścioszku!”. Ciche dni po tym incydencie trwały między nią a Kamilem aż do samego sylwestra.
Patrycja zamknęła drzwi balkonowe, wróciła do holu, zgasiła światło w salonie i włączyła to nad schodami. Jej willa miała co prawda cztery poziomy, ale jedynie z parteru i piętra korzystano na co dzień. W piwnicy znajdowały się pomieszczenia gospodarcze oraz wielka sala, w której jej niegdyś ukochany małżonek urządził sobie kino domowe. Strych zaś został zamieniony w ich wspólne studio nagraniowe, w którym od kilkunastu lat rodziły się kolejne bestsellerowe płyty Wojdarek. Bo niezależnie od tego, jak bardzo przez ten czas nie rozlazłoby się w szwach ich życie miłosne, nadal stanowili znakomity, inspirujący się wzajemnie i zgrany duet kompozytorsko-wokalny. Kamil słynął w branży jako król Midas, tyle że w przeciwieństwie do swojego frygijskiego poprzednika zamiast w złoto zamieniał wszystko, czego się tknął, w przebój i hit sprzedaży, a Patrycja zyskiwała miłość fanów i uznanie krytyków swoim czterooktawowym, charakterystycznym głosem, estradową charyzmą i, nie ma co się oszukiwać, seksownym wizerunkiem. Co ciekawe, im gorzej układało im się prywatnie, tym bardziej spektakularnie rozwijała się ich kariera. Ot, złośliwość losu, który, jak wiadomo, lubi udowadniać, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Być może jednak teraz się nad nimi wreszcie ulitował. W końcu ostatnio Kamil sprawiał wrażenie mniej znudzonego swoją pozamuzyczną egzystencją, zaczął nawet odrobinę dbać o swój wygląd, przypomniał sobie po paru latach, w której szufladzie leży grzebień oraz do czego służy trymer, i w związku z tym przestał jej się kojarzyć z Einsteinem, w którego trafił piorun. Ba! Nawet trochę schudł, wyprzystojniał i tym samym przypomniał jej, że kilkanaście lat temu, kiedy się ze sobą związali, zauroczył ją nie tylko swoim talentem, ale i powierzchownością. Doprawdy, trudno było o tym pamiętać, kiedy prezentował się niczym nadużywający denaturatu, stary, zużyty żul spod śmietnika.
Wojdarek powoli weszła po schodach. Piętro też tonęło w ciemnościach. Drzwi do sypialni były jednak zamknięte, co dawało nadzieję, że jej ślubny właśnie tam na nią czeka. Patrycję co prawda nieco rozpraszał fakt, że zamiast Kamila wyobraźnia podsuwa jej obraz leżącego na łożu Chrisa Evansa, jej ideału męskiego seksapilu, ale postanowiła się tym nie przejmować. Po takim czasie erotycznej posuchy w pościeli mógłby na nią czekać równie dobrze karzełek z Gry o tron, a i tak, gdyby tylko wiedział, co z nią robić, z miejsca by mu uległa. Delikatnie otworzyła drzwi i poczuła, że jej rozczarowanie sięgnęło zenitu. W pokoju było ciemno i zimno tudzież nic ani nikt tu na nią nie czekał. Żadnych świec, żadnych róż i żadnego, kuźwa, nawet najmniejszego karzełka!
Patrycja gniewnie pstryknęła kontaktem, po czym usiadła na zaścielonym starannie łóżku, bezradnie wpatrując się w stojące w rogu pomieszczenia lustro. Po chwili dostrzegła w nim dziwny element, a mianowicie odbicie białej koperty leżącej na nocnym stoliku, opartej o zdobną, złotą lampkę. Odwróciła się i sięgnęła po nią, po czym wyjęła z niej niewielką kartkę z kilkoma wydrukowanymi zdaniami. Przebiegła je wzrokiem raz, a potem natychmiast drugi, po czym zastanowiła się, czy oby do drinka, który wypiła po koncercie, nie dodano jej jakichś psychotropów. Treść uwieczniona na kartce nijak nie mogła bowiem być prawdą! Bo jeśliby była, oznaczałoby to, że świat zwariował. Ewentualnie, że ona sama postradała zmysły, i to dokumentnie. Nie mogąc pozbyć się wrażenia, że serce powoli przemieszcza jej się w stronę przełyku i wali tak mocno, jakby właśnie przebiegła maraton, Patrycja po raz trzeci, nieco już wolniej, przeczytała list pozostawiony przez męża. Kiedy skończyła, wypuściła kartkę z rąk i czując, jak wszystkie funkcje życiowe w niej słabną, a nawet wręcz zamierają, zmieniła pozycję z siedzącej na leżącą. Przez chwilę wpatrywała się w ozdobny baldachim nad łóżkiem. Kiedy jednak zaczął on wirować niczym targany huraganem, nieco się przestraszyła, bo przypomniała sobie fragment jakiegoś artykułu w Internecie głoszącego, że oczopląs może być pierwszym objawem udaru albo apopleksji. Czym prędzej wróciła do poprzedniej pozycji. Ku jej uldze widok przed oczami błyskawicznie się ustabilizował. Patrycja odetchnęła i nagle poczuła, że zbiera w niej złość. Co tu się właściwie wydarzyło?! Zamiast czekać na nią z urodzinowym przyjęciem niespodzianką, ewentualnie zafundować jej w prezencie rozkoszne chwile tête-à-tête, ten niemyty żłób zostawia jej list z zapowiedzią rozwodu! I jeszcze śmie sugerować, że to ona jest winna rozpadowi ich małżeństwa?! A jakby tego mało, prosi ją o „zachowanie rozsądku” i przeprowadzenie całej sprawy tak, aby „uniknąć niepotrzebnego rozgłosu w mediach”. Już ona mu pokaże „niepotrzebny rozgłos”! Co za drań w piszczel kopany! O, tak dobrze to mu nie będzie…!
Doprowadziwszy się w mgnieniu oka do furii, Patrycja otworzyła swoją maleńką torebkę-puzderko i wyciągnęła z niej telefon. Bez namysłu wybrała numer męża, po czym, czując narastającą chęć mordu, przeczekała kilkanaście sygnałów.
– Słucham… – Kamil odezwał się dokładnie w tym momencie, kiedy już miała się rozłączyć i rzucić smartfonem w lustro, co niewątpliwie pozwoliłoby jej rozładować nieco wściekłość. Rzucanie rozmaitymi przedmiotami zawsze koiło jej nerwy. Wiedzieli o tym wszyscy, na czele z organizatorami jej koncertów. Jeden z nich umieścił nawet kiedyś w jej garderobie całą odziedziczoną po prababci i mocno nadwerężoną zębem czasu porcelanową zastawę w nadziei, że kiedy Wojdarek potłucze mu ją na drobny mak, to ją potem wykorzysta jako element dekoracyjny w elewacji domu, bo sam jakoś nie miał serca zniszczyć tego bądź co bądź spadku po przodkach.
– Właśnie przeczytałam te wypociny, które mi zostawiłeś w sypialni. – Patrycja darowała sobie jakieś dyplomatyczne wstępy. – To jakiś dowcip?
– Nie…
– I naprawdę myślisz to, co tam napisałeś?!
– Tak.
– Chcesz się ze mną rozstać?!
– Tak.
Jej mąż słynął z lakoniczności i w dziewięciu przypadkach na dziesięć Patrycji bardzo to odpowiadało. Teraz jednak nastąpił przypadek numer dziesięć i poczuła się wkurzona.
– Właściwie dlaczego?!
– Przecież napisałem…
– Super! Jeśli uważasz, że po osiemnastu latach związku można kogoś porzucić i jako powód podać: „Nie mogę już dłużej z tobą wytrzymać”, to chcę cię uprzedzić, że zanim się rozwiedziemy, zamierzam odwiedzić wszystkie możliwe stacje telewizyjne, od Tele-Polu począwszy, a na osiedlowych kablówkach w Pcimiu Dolnym skończywszy, żeby wszyscy się dowiedzieli, jakim jesteś zdradliwym, dwulicowym szczurem! I już dzwonię do „Vivy!”, żeby umówić się na wywiad. Zdążyłam nawet wymyślić hasło na okładkę. „Uciekłam z piekła!”.
– Z jakiego znowu piekła?!
– Które mi zafundowałeś! Mąż tyran! – wyjaśniła Patrycja złośliwym tonem. – A poza tym także alkoholik, narkoman, dziwkarz oraz damski bokser. I biseksualista! Zamykam oczy i widzę sesję przy jakiejś przydrożnej starej kapliczce, gdzie modlę się w podzięce za to, że wreszcie skończyła się moja gehenna i nieustanne tortury. Będzie okazja, żeby wydębić nową suknię od Violi Piekut. No i jak ci się to podoba?!
– Przede wszystkim proszę cię, uspokój się. – Wbrew jej oczekiwaniom Kamil nie brzmiał na specjalnie przestraszonego. – Jesteśmy dorośli. Na pewno dogadamy się w cywilizowany sposób…
– Wydaje mi się, że ty już się dogadałeś – warknęła Patrycja. – Sam ze sobą! Bądź pewny, że ze mną tak łatwo ci nie pójdzie!
– Dobrze wiesz, że od dłuższego czasu nie układało nam się tak, jak powinno było. – Głos męża brzmiał spokojnie, w czym nie było w sumie nic dziwnego, zważywszy, że Kamil był idealną ilustracją określenia „flegmatyk” i odkąd go poznała, okazał emocje tylko raz, a mianowicie wtedy, kiedy ich pomoc domowa przez przypadek wyrzuciła mu pudełko ze starymi, nieużywanymi od lat i potrzebnymi mu nie wiadomo do czego kablami. A i wtedy skończyło się jedynie na wypowiedzianym nieco głośniejszym tonem poleceniu, aby nigdy więcej tego nie robiła. Nawet, kiedy jego żona znajdowała się na porodówce, czekający na szpitalnym korytarzu Kamil zachowywał zimną krew, i to do tego stopnia, że kiedy na świecie pojawiła się ich córka, pielęgniarka musiała przerwać mu słodką drzemkę. Oczywiście nie trzeba dodawać, że to właśnie ów spokój irytował Patrycję najbardziej, szczególnie w czasie ich sprzeczek, kiedy to w odpowiedzi na swoje gniewne krzyki musiała wysłuchiwać wypowiadanych monotonnym głosem logicznych argumentów udowadniających jej, że się myli. Fakt, że z reguły małżonek miał rację, wkurzał ją do tego stopnia, że ostatnimi czasy na wszystkie jego uczone wywody reagowała słowami: „Dupa, dupa, dupa!”, mając przy tym pełną świadomość, że zachowuje się tak, jakby cofnęła się do podstawówki. Nawet jednak to nie wydawało jej się podstawą do uznania ich związku za nieszczęśliwy. Coś stanowczo w tym wszystkim nie grało…
– No właśnie nie wiem! – odpowiedziała, wracając do normalnego tonu. – Mieliśmy dla siebie mniej czasu, jak zawsze kiedy jeździłam w trasy, ale to jeszcze nie powód, żeby się rozstawać.
– Chcesz mi powiedzieć, że naprawdę czułaś się ostatnimi laty szczęśliwa? – W głosie Kamila zabrzmiał delikatny akcent zdziwienia. – Nie zauważyłaś, że już prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy i że poza kwestiami dotyczącymi twoich nowych piosenek czy koncertów nie mamy sobie nic do przekazania?
– Niby jak mieliśmy sobie coś przekazywać, skoro na zmianę siedziałeś albo w studiu, albo w tej kanciapie w piwnicy i oglądałeś jakieś nudziarstwa? – zirytowała się Patrycja. – Za każdym razem, kiedy wchodziłam do jednego albo drugiego, słyszałam, że jesteś zajęty i nie należy ci przeszkadzać. A teraz nagle dowiaduję się, że powinnam była wdzierać się tam na siłę z listą tematów do dyskusji. I chyba jeszcze ze sznurkiem, żeby przywiązać cię do fotela, i z batem, żeby przemocą zmusić do konwersacji! Czy ty jesteś normalny?!
– No widzisz… Dla ciebie to były nudziarstwa, dla mnie arcydzieła… Nawet tego nie umiałaś ze mną dzielić.
Patrycja poczuła, że zaczyna jej się robić ciasno w głowie, i zaniepokoiła się, że za moment naprawdę trafi ją apopleksja.
– Czy ty mi właśnie mówisz, że nasze małżeństwo zrujnował fakt, że nie zachwycał mnie złoty robocik popierdalający przez godzinę po pustyni?! – krzyknęła z furią. – Albo ten stworek przypominający marszałka sejmu? Jak mu tam było? Gołąb?
– Gollum – sprostował Kamil. – No widzisz, dla ciebie Gwiezdne wojny, Władca Pierścieni i wszystkie inne filmy fantasy to były nudziarstwa, a dla mnie ucieczka od naszych problemów.
– Jakich znowu problemów?! – zdumiała się Patrycja, zapomniawszy mu wytknąć, że swego czasu zmusił ją do obejrzenia wszystkich sezonów Gry o tron, który to czyn jej zdaniem był sprzeczny z konwencją genewską. – Nigdy nawet się nie zająknąłeś, że masz jakieś problemy. Zwłaszcza ze mną!
– Liczyłem na to, że sama to wyczujesz – poinformował ją Kamil. – W końcu zawsze tyle mówisz o swojej intuicji…
– Poczekaj no, mój drogi… – Patrycja uświadomiła sobie, że całą tą mocno idiotyczną konwersacją próbuje zagłuszyć sygnał alarmowy, który zaczął jej dźwięczeć w głowie, kiedy tylko zapoznała się z treścią mężowskiego listu. – Kim ona jest?!
– Kto?
– Ona – powtórzyła z naciskiem. – Ta, która w przeciwieństwie do mnie tak doskonale cię rozumie, ogląda z tobą tych wszystkich brodatych krasnali uganiających się z toporkiem za jakimś cholernym pierścionkiem i zabawia cię konwersacją na każdy temat, jakby była jakąś ożywioną, kurwa, Siri!
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz…
Patrycja musiałaby kompletnie nie znać męża, żeby nie wyczuć w jego słowach fałszu.
– Kamil! – powoli traciła cierpliwość. – Doskonale wiesz, że lepiej będzie, jeśli sam się przyznasz, niż jeśli dowiem się o tym od kogoś innego. I zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli kwestia naszego rozwodu stanie się głośna, a uwierz mi, że zamierzam ją roztrąbić na cały kraj, to będziesz miał na karku więcej paparazzich niż Doda i Cichopek razem wzięte!
W słuchawce przez chwilę panowało milczenie.
– Uznaj to za mój prezent urodzinowy – podsunęła Patrycja.
– Jaki pre… – zdziwił się Kamil, po czym najwyraźniej uświadomił sobie, jakie udało mu się popełnić faux pas, bo aż go zatchnęło. – Ja… Naprawdę… Nie wiem, jak mam cię przepraszać…
– Najlepiej w ogóle – poradziła mu Patrycja. – Cokolwiek byś powiedział, nic to już nie zmieni. Cokolwiek, oczywiście, poza informacją, kim jest ta, dla której mnie porzuciłeś. To co prawda też nic nie zmieni, ale przynajmniej zaspokoi moją ciekawość. W końcu coś mi się od życia należy. A ty będziesz miał to z głowy. Więc…?
– Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć – poprosił Kamil.
Patrycja poczuła ukłucie w okolicach serca.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że to właśnie… ona!
Milczenie w słuchawce było aż nadto wymowne.
– W takim razie… – Patrycja miała wrażenie, że jej głos brzmi trochę tak, jakby należał do kogoś innego. – Mogę ci obiecać, że jeśli po śmierci trafisz do piekła, to i tak będzie ci się ono wydawało salonem spa w porównaniu z tym, co zamierzam ci zgotować na ziemi. I na twoim miejscu od razu zaczęłabym się oswajać z tą myślą!
* * *
Trzy dni później
– Matka, ale inba! – Beniamin Zarzycki potężnym rzutem posłał plecak przez cały korytarz do swojego pokoju, jedynie szczęśliwym trafem nic po drodze z niczego nie zrzucając ani nie trafiając w wylegującego się na jego łóżku czarnego kota obdarzonego w pełni odpowiadającym jego charakterowi imieniem Lucyfer. – Wrzuciłbym coś na ząb! Jest jakieś papu?
– Gdybyś mnie uprzedził, że będziesz wcześniej – Karolina Zarzycka popatrzyła na swoją latorośl z wyrzutem – tobym z rana coś naszykowała. A tak to musisz poczekać. Ja też dopiero co wróciłam ze szkoły. Zdążyłam ledwo co zetrzeć ziemniaki na placki. Zaraz zacznę smażyć. Będą z gulaszem. Za jakieś dziesięć, piętnaście minut.
– Jasne, jasne. – Najmłodszy przedstawiciel familii słynął z łagodnego charakteru tudzież umiejętności szybkiego przystosowania się do każdej sytuacji. – Nie ma sprawy. Na placki i gulasz mógłbym poczekać nawet dłużej. Robią wrażenie! Mogę ci w czymś pomóc?
– Już starłam ziemniaki, więc nie – odpowiedziała Karolina, wlewając olej na patelnię. – Choć właściwie możesz. Wyjaśnij mi, co znaczy to słowo, którego użyłeś. Bo słyszę je od moich uczniów non stop i nie za bardzo wiem, co oznacza. Iiii, coś tam…
– Inba? – zdziwił się Beniamin. – Myślałem, że wszyscy je znają. Afera!
– Aha, może zapamiętam. – Karolina w duchu odmówiła krótką modlitwę w intencji tego, aby zdążyć przejść na emeryturę, zanim przestanie już do końca rozumieć język polski w wydaniu nastolatków. – Choć już nie pamiętam tych słów, które wyjaśniłeś mi wczoraj. Co to było?
– Cringe – przypomniał cierpliwie jej syn – czyli przypał. I odklejka, czyli oderwanie od rzeczywistości.
– No tak, faktycznie… – Karolina darowała sobie uwagę, że wyjaśnienie jednego tajemniczego określenia drugim, równie dla niej enigmatycznym, jak w przypadku pary „cringe–przypał”, nie tłumaczy jej wiele, tym bardziej że to ostatnie kojarzy jej się jedynie z czymś, co za chwilę mogło spotkać placki ziemniaczane. Już i tak miała wrażenie, że jej dziecię traktuje ją ostatnio tak, jakby była rówieśniczką Edyty Górniak. To znaczy, miała cztery tysiące lat. – No i co z tą inbą?
– A, już ci mówię. – Beniamin podszedł do lodówki, wyjął z niej parówkę, po czym w mgnieniu oka ją pochłonął. Karolina znała syna na tyle dobrze, aby wiedzieć, że parówki traktuje on jako coś w rodzaju przystawki, i to w dodatku przed każdym z trzech głównych posiłków. Czasem miała podejrzenie, że jest od nich uzależniony i że gdyby kiedyś owego dyskusyjnego rarytasu zabrakło w sklepach, musiałaby oddać swoją pociechę do Monaru na odwyk. – Zwolnili nas dzisiaj z budy, bo mieliśmy mieć sprawdzian z chemii, ale Wiolka, która się nie przygotowała, wzięła butelkę do podlewania kwiatków i zaczęła udawać, że odeszły jej wody i ma poród. No i stara od chemii, zamiast odesłać ją do dyra albo higienistki, wyszła na korytarz i wezwała karetkę.
– Co ty znowu bredzisz? – Karolina popatrzyła na niego z wyrzutem. – Jaki poród?
– Przedwczesny. – Beniamin usiadł przy stole i wyciągnął nogi na drugim krześle. Tylko zaskoczenie treścią wypowiedzianej przez niego informacji sprawiło, że Karolina nie kazała mu natychmiast zmienić pozycji. – Znasz Wiolkę. Ma taki bebzol, że nie sposób na poczekaniu rozstrzygnąć, czy faktycznie nie jest w ciąży. Poza tym była bardzo przekonująca. Aż do czasu, kiedy usłyszała sygnał pogotowia. Bo przyjechali do niej z honorami, wyło, że fest! Drama zrobiła się taka, że aż dyra wynieśli na noszach, bo przyleciał i zaczął się chwytać za serce, a potem spalił buraka na fejsie i ci z karetki myśleli, że ma udar i wykorkuje. Wrzeszczał, że go wykończymy szybciej niż te wszystkie walnięte kuratorki, które minister zsyła mu na głowę niczym plagi egipskie, że gdyby wiedział, co go czeka, toby został policjantem, a nie nauczycielem, bo przynajmniej byłby już na emeryturze, że jeszcze jeden taki numer, a sam podłoży bombę pod szkołę, żeby wreszcie mieć święty spokój, i takie tam różne. Myślę, że jeśli nawet nie kopnie w kalendarz na zawał, to go zamkną w psychiatryku. I wtedy będziesz mogła startować w konkursie na nową dyrektorkę.
– Dziękuję, nie skorzystam. – Karolina zbyt dobrze znała szalone pomysły swoich uczniów, aby kwestionować prawdziwość synowskiej relacji. W końcu nie dawniej jak poprzedniego dnia wzięty przez nią do odpowiedzi gagatek oświadczył, że miał w nocy atak nerwowy, w którego wyniku doznał amnezji i nie potrafi sobie przypomnieć imion synów Bolesława Krzywoustego, a drugi na pytanie o konsekwencje rozbicia dzielnicowego odpowiedział filozoficznie: „Myśli pani profesor, że mi się ta wiedza naprawdę do czegoś w życiu przyda?”. – No, mów! Co było dalej?
– Nic. – Beniamin wzruszył ramionami. – Dyra zabrała karetka, Wiolę odesłali do domu po starych, żeby im pani wicedyrektor wytłumaczyła, że wychowali psychicznie chorą córkę i powinni całą rodziną iść na terapię albo do wariatkowa, a nas zwolnili do domu, bo nikt nie miał już głowy do lekcji.
– Cudownie. – Karolina skrzywiła się z dezaprobatą. – Macie coraz głupsze pomysły. A matura za pasem!
– Przecież nikt jej nie będzie zdawał z chemii! – prychnął Beniamin, sięgając po leżący na stole magazyn „Koktajl” i oglądając jego okładkę z lekkim zdziwieniem. – Czytasz ten badziew?!
– Zwariowałeś?! – Karolina popatrzyła na niego z politowaniem. – Nowa pacjentka twojego szanownego ojca poprosiła, żeby ją jak najbardziej upodobnił do jakiejś tam aktorki, więc kupił to, żeby na nią popatrzeć. Jest na okładce.
– Naprawdę ktoś chce wyglądać jak ta lambadziara? – zaciekawił się Beniamin. – Przecież ona jest z kategorii: „wyjdź czym prędzej i zamknij za sobą drzwi”.
– Bendżi! – oburzyła się Karolina, z irytacji wylewając na patelnię od razu całą chochlę masy ziemniaczanej i tworząc tym samym placka giganta. – Nie wolno tak mówić o kobietach! I przy okazji popatrz, co narobiłeś!
– Co narobiłem? – Jej syn spojrzał na patelnię i wyraźnie się ucieszył. – Będzie dla mnie! Co robisz dramę?! Zamiast kilku placków z gulaszem będzie jeden duży po węgiersku. Pomyśl, że robiąc go, przez przypadek awansowałaś do wyższej ligi kucharskiej. Obok Gessler i Makłowicza. Kongratulejszyn! A co do tej aktorki… No weź i na nią popatrz! Wygląda jak blachara.
– Stanowczo nie pozwalam ci używać tak haniebnych określeń w stosunku do kobiet! – rzekła karcąco Karolina. – Przynajmniej w mojej obecności.
– Czyli za plecami mogę? – upewnił się Beniamin, a napotkawszy gniewne spojrzenie rodzicielki, wzruszył ramionami. – Już dobrze, dobrze. Będę milczał jak grób. Choć uważam, że popisujesz się właśnie hipokryzją. Sama też oceniasz ludzi po wyglądzie…
– Niby kogo?! – obruszyła się Karolina.
– Choćby dziewczyny, które czasem do mnie przychodzą. – Beniamin popatrzył na nią ironicznie.
– Które?!
– Na przykład Elwirę…
Karolina przez chwilę pogrzebała w pamięci, ale nijak nie potrafiła znaleźć tam nikogo, kogo twarz dałoby się dopasować do tego imienia.
– Nie pamiętam.
– Kiedy wyszła, zapytałaś, kto ją wypuścił z Alcatraz…
Pamięć z miejsca podsunęła Karolinie odpowiedni kadr.
– Przecież ona była cała wytatuowana! – wykrzyknęła ze zgrozą.
– No i co z tego?
– Niekoniecznie chciałabym, żeby mój ewentualny wnuczek zamiast do kościoła na chrzest został zabrany do tatuatora, a wnuczka już na oddziale położniczym przypominała Agnieszkę Chylińską – zauważyła Karolina.
Syn zmierzył ją złośliwym wzrokiem.
– Ustalmy może, że nie przyprowadzam tutaj lasek, żeby je taśmowo zapładniać, okej? – rzekł z przekąsem, po czym wrócił do gazety. – Też masz pomysły. No to zobaczmy, o czym tu jeszcze piszą. O, Kurzopki.
– Kto?
– Kurzajewski i Cichopek – wyjaśnił Beniamin. – Jest artykuł o ich chuciach. Niby wiem, że w podeszłym wieku też można się seksić, ale jakoś mnie to zniesmacza.
Karolina, która była rówieśniczką aktorki i bardzo ją lubiła, ostatkiem sił powstrzymała się, żeby nie przyłożyć swojej pociesze chochlą po głowie.
– Co tam dalej… – Beniamin wertował z zapałem strony „Koktajlu”. – „Julia Wieniawa, pora na zmianę”. Ciekawe… Weźmie się wreszcie za jakąś pracę? A, nie. Ma dość celebryckiego życia. To tak, jakby karp miał dosyć wody. O! „Rozenek-Majdan zagra w trzecim filmie”. Dwa pierwsze były chyba w czasach kina niemego, bo inaczej nikt by tego nie przeżył, a nie czytałem nigdy o zbiorowych zgonach w kinach.
– Jesteś… – zaczęła Karolina, ale chłopak machnął lekceważąco ręką.
– Wiem, paskudny z charakteru – dokończył spokojnie. – Winię za to rodziców. Genotyp, sama rozumiesz! No dobrze, jedźmy dalej. „Rodowicz wspiera węgiel”. Hm… W sensie wydobycie? A nie, Roksanę. Nuuuuda. „Patrycja Wojdarek oskarża męża o zdrady, przemoc domową i alkoholizm”. Dobrze, że przy okazji jeszcze nie o kanibalizm!
– Poczekaj, poczekaj! – Karolina odwróciła się gwałtownie. – Wojdarek?!
– No… A co? Coś nie tak? – Beniamin popatrzył na nią pytająco, po czym nagle na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek. – Nie mów, że spałaś z jej mężem!
– Nie wydurniaj się!
– Nie, nie! Lepiej mi to od razu powiedz, żebym potem nie przeżył traumy, jak cię zobaczę na okładce „Koktajlu” z podpisem: „Oto kochanka Wojdarka. Jest starsza od Rodowicz. I węgla!”.
– Nie mam do ciebie siły! – westchnęła Karolina, po czym przerzuciła z patelni na talerz placek gigant, nałożyła na niego gulasz, obok położyła ogórek kiszony i postawiła posiłek przed zachwyconym synem. – Smacznego!
– Dzięki. – Beniamin zaczął pałaszować danie z takim zapałem, jakby nie jadł co najmniej od tygodnia. – No to co z tą Wojdarek?
– Chodziłyśmy razem do liceum – poinformowała Karolina, lekko się zamyślając. – W tamtych czasach byłyśmy nierozłączne. Ona, ja i Marzenka Grzelak. Patrycja nosiła wtedy jeszcze nazwisko Wujec. Spędzałyśmy razem czas nie tylko w szkole, ale i po lekcjach. Jeździłyśmy na wspólne wakacje. Pocieszałyśmy się, gdy miałyśmy problemy z chłopakami…
– Rmmmntcznie. – Beniamin wymówił to słowo niezbyt wyraźnie, bo akurat przeżuwał mięso z gulaszu. – I co się stało, że przestałyście się kumplować?
– Życie się stało – wyjaśniła filozoficznie Karolina. – Na studiach jeszcze umawiałyśmy się na jakieś tam kawy, kolacje, a potem każda z nas poszła w swoją stronę. Przede wszystkim Patka. Nagrała kilka piosenek, pojechała na festiwal do Opola, zdobyła jakąś nagrodę, poznała swojego męża, który już wtedy miał opinię geniusza muzycznego i na koncie jakieś tam wyróżnienia. Zaczęli razem pracować. Została gwiazdą. Zawsze o tym marzyła. Marzenka też jest artystką. To znaczy, była. Rzeźbiła, malowała… Miała nawet wystawę w Zachęcie. Potem wyszła za mąż i jej… ślubny… zakazał jej pracować.
– Jak to zakazał? – zdziwił się szczerze Beniamin.
– Normalnie. Po ślubie zażądał, żeby zajmowała się tylko domem.
– Hejże! – Beniamin wyglądał na zszokowanego. – Przecież to Polska, a nie Pakistan!
– Akurat jej mąż uważa pewnie Pakistan za raj na ziemi. Przynajmniej w kwestiach obyczajowych – skwitowała sarkastycznie Karolina.
– Jak to?!
– Jej mężem jest Tadeusz Oliwiak…
– Ten Tadeusz Oliwiak?!
– Niestety…
Beniamin kiwnął głową i wydał z siebie pełen zrozumienia przeciągły gwizd.
– Kapewu – rzekł z wyraźnym współczuciem. – Wszystko jasne!
Mąż szkolnej koleżanki Karoliny od kilkunastu lat zasiadał w ławach sejmowych i przez ten czas zasłynął z tak zbzikowanych pomysłów jak powrót do podziału szkół na męskie i żeńskie, bo koedukacja jego zdaniem prowadziła do demoralizacji, zakaz przyjmowania kobiet na studia, bo jego zdaniem jedynym zajęciem przedstawicielek płci pięknej powinno być rodzenie dzieci tudzież „dbanie o nieustanne podsycanie ogniska domowego”, a ostatnio także składany co rusz do laski marszałkowskiej projekt całkowitego zakazu rozwodów. O takich drobiazgach jak karanie za stosowanie antykoncepcji, zniesienie penalizacji wobec damskich bokserów czy wtrącanie do lochów, i to najlepiej dożywotnio, wszystkich feministek już nawet nie warto było wspominać.
Ze względu na swoje poglądy Oliwiak tytułowany był przez większość mediów a to „oszołomem”, a to „dziadersem”. Jedna z gazet zorganizowała nawet kiedyś zbiórkę na jego leczenie psychiatryczne, ostatecznie przeznaczając zebrany błyskawicznie milion złotych na wsparcie Fundacji Feminoteka. Mimo dość powszechnego przekonania, że panu posłowi – jak to się kiedyś wyraził Beniamin, oglądając jego wystąpienie w telewizji – „odjechał peron”, Oliwiak co cztery lata dostawał się do parlamentu wspierany głosami podobnych sobie mizoginów, a w niektórych kręgach był uznawany za autorytet w kwestiach moralno-obyczajowych.
– Marzenka nosi więc teraz nazwisko męża i zgodnie z jego światopoglądem nosa nie wyściubia poza ich dom – podsumowała Karolina.
– Smutne – westchnął Beniamin. – Dobrze, że tata nie ma takich dziwacznych odchyłów…
„Ma inne”, pomyślała Karolina, ale postanowiła nie wypowiadać tej refleksji głośno, a słowa syna skwitować jedynie uśmiechem. Doskonale wiedziała bowiem, że Beniamin idealizuje ojca, jak tylko może, i w sumie nie miała nic przeciw temu. To dobrze, że chłopak ma wzór. Z dwojga złego lepiej, żeby brał przykład z taty niż z któregokolwiek ze swoich rówieśników.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki