Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zdrowym być, więcej nic! Bo jak zdrowia nie ma, to jest… NFZ! Paweł Piliszko zaprasza w
przezabawną podróż przez kolejne gabinety służby zdrowia, wytykając absurdy nierównej walki z
Systemem przez duże S, który może i leczy – ale co człowiek potem musi dodatkowo odchorować, to jego. Zdrowie na cito poproszę! to historia, która oddaje realizm i rzeczywistość chorowania i prób leczenia, kolejek u specjalistów i zmagań z systemem. Historia wyróżnia się na tle innych powieści obyczajowych tematyką i dawką dobrego humoru. Wciągająca i nieodkładalna.
Proces diagnozy i poszukiwania zdrowia wciąga niczym najlepsza intryga kryminalna! Absurd, humor i celne obserwacje codziennych potyczek z naszą służbą zdrowia tworzą mieszankę, która rozbawi do łez. Ta książka to nie tylko porcja śmiechu, ale też świetny dowód na to, że dystans do siebie i otaczającego świata to najlepsze lekarstwo na wszelkie troski.
Uwaga! Lepiej nie czytać w publicznych miejscach, bo ryzyko wybuchów śmiechu jest ogromne – mogą nas gdzieś zamknąć!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 257
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książka ta jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, lecz autor jak i jego wyobraźnia uwielbiają spuszczać się ze smyczy i nie zawsze wszystko jest wiernie odzwierciedlone, a może nawet częściej jest niewiernie niż wiernie. To samo tyczy się postaci. To znaczy bywają wierne, niewierne lub po prostu niebyłe.
Bawcie się dobrze podczas czytania.
© Copyright by Paweł Piliszko
Redakcja i korekta
Beata Antoszczyk
Marta Suta Od Sasa Do Lasa. Creative Studio
Projekt okładki i ilustracje
Łukasz Dudasz
Projekt typograficzny i skład
Wielogłoska Katarzyna Mróz-Jaskuła
Wydanie I, Łódź 2025
ISBN 978-83-968980-3-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Jeżeli chciałbyś wykorzystać fragment mojej książki, proszę, oznacz go cytatem i podaj źródło. Dziękuję.
Książkę Kupisz
www.dosanatorium.pl
Moim kochanym Wariatkom i Wariatom
Książkę dedykuję WSZYSTKIM Łuczniczkom, Łucznikom i Łuczniczątkom.
Jesteście prawdziwie moją leśną rodziną i wiem, że mogę na Was liczyć.
To przez Was te książki! Zatem jako współwinni współzaistnieliście już na pierwszej stronie 😊
P.S. WSZYSCY to byli, obecni i przyszli Łucznicy.
No i masz chłopie plecak…
Zamiast bagażu doświadczeń mądrych, to plecak ze starymi i nowymi bólami wszelakimi wlokę po ziemi, paskami ciorając i kurz nadziei na bruku roztrząsając.
Wszyscy obiecywali: „Będziesz miał fajnie za kilka tygodni”, „Od razu to nie widać tych zmian na lepsze, ale po miesiącu czy dwóch… normalnie jak młody bóg! Apollo” – mówili…
Acha! Jasne! Taki Apollo, ale dla ubogich i w ubogim wydaniu. Trzy tygodnie na Sanatorii były cudowne, ale mnie raczej potrzebne są trzy lata i to najlepiej świetlne. Niosły mnie przez tydzień czy dwa te obietnice luksusów w raju. Niosły, niosły i zgasły. Rzeczywistość zapukała do jestestwa i szaro jakoś się tak zrobiło w pogodzie codziennego samopoczucia.
Chyba ten falstart z reanimacją całkowitą zdrowia i samopoczucia wtrącił mnie w potworne bóle głowy. NO JAK TO?! To przecież niemożliwe! Cały urlop wychlapnięty już na początku roku za burtę i zamiast efektów to defekty? VETO! Zgłaszam zaraz reklamację. Szanowny Panie Enefzecie, byłem, przeżyłem, wróciłem i psińco! Miało być tak pięknie. No, proszę ładnie mi tu się wytłumaczyć. Żale poszły, a milczenie wróciło. „Do siebie miej pretensje, do siebie” – jakiś głosik marudny zaczyna sączyć w uszy niemiłą muzykę. Nie wystarczą trzy tygodnie, żeby ogarnąć kilkanaście lat na trzech etatach. Stan pod tytułem „wyczerp-permanent” został osiągnięty. I zobacz, znów wróciłeś do gonitwy – nic się nie uczysz! Czas zatrzymać cię po mojemu – zawyrokowało ciało.
I jakbym wszedł do wesołego miasteczka po dwóch miesiącach wyczekiwania tego „lepszego”. Zaczęły się rozkręcać karuzele dolegliwości wszelakich. Niespiesznie uruchomiłem gabinet krzywych luster. Niewyjściowo wyglądałem w tym samoprzeglądzie. Tylko jakoś śmiesznie być nie chciało.
Nadgarstek znów musiał zostać nafaszerowany sterydkami pysznymi, bo powróciła niemożność dokonywania oblucji osobistych samodzielnie. Nie chciał się cholernik zginać w chwilach najbardziej od niego zależnych. Wiem, że kruki korzystają z intelektu w zdobywaniu pożywienia, a naczelne mają nawet narzędzia opanowane, żeby mrówkom unieprzyjemniać życie, a nawet je zakańczać w swoich paszczkach.
W świetle powyższego wyłączenie u mnie jednego nadgarstka nie może być problemem. No był… Pojawiające się wizje narzędzi pomocniczych w połączeniu z czynnościami toaletowymi zadecydowały o sterydkach – niech się jednak zgina. Narzędzia w postaci wygiętych drutów czy konstrukcji wałka malarskiego bez gąbeczki nieco mnie jednak onieśmielały.
Chyba te wszystkie rozkminy nadgarstkowe wprowadziły bałagan w mojej głowie i zaczęła mnie boleć tylna ćwiartka. To w połowie na pewno z żalu,że to wszystko dobre, co miało przyjść, gdzieś czmychnęło, omijając mnie. Może przespałem? Zastanawiająco mocno doskwierała mi prawa potylica. I to tak wyraźnie tylko ona. No przecież jak głowa boli, to rypie cała – tak normalnie, a nie wybiórczo jednoćwiartkowo. Może się gdzieś trzasłem? Nie pamiętam jednak żadnych akcji w rolach głównych z moją prawą potylicą i czymkolwiek zewnętrznym.
Źle spałem…Źle spałem?Źle spałem!
Taaaak… źle spałem i coś tam, coś tam mnie pobolewa. Tylko że pobolewa tak maratońsko, a nie sprintersko.
Groźnie zaczęło być z tym pobolewaniem, gdy atakowało mnie codziennie przez trzy tygodnie. Pobolewanie to też nienajlepsze określenie. Trudno nawet żuchwą ruszać, tak łupie. Grozi niejedzeniem. ALARM! ALARM! Jeszcze groźniej zrobiło się w oczekiwaniu na wizytę u Pani Neurolożki przez następne cztery tygodnie. I to termin w ekspresie! Przecież ma się kartę-srartę firmową, która otwiera wszystkie drzwi lekarskich gabinetów. Widać, że nieoliwiona ta karta, bo drzwi nie chcą się zbyt szybko otwierać.
Dowiedziałem się, że hasło: „gwarancja pierwszeństwa dostępności usług” przewidziana w naszym pakiecie wywołuje takie głośne „phi!” u uprzejmych Pań Rejestratorek. Oczywiście to „phi” jest uprzejmie artykułowane, tak bez nerwów, z małym tylko niesmaczkiem. Są sytuacje niephikowe, gdy jest się Rycerzem VIP. Tak, wtedy to nie phikają, tylko w pas się kłaniają i do gabinetów na rękach niosą. Może nie wszystkich noszą, ja bym pewnie na wózku wylądował, ale na pewno takim komfortowym, wyściełanym różowym futerkiem i z masażem plecków. Status Rycerza VIP nabywa się drogą kupna w pakiecie rocznym za niecałe dziesięć tysi. Tak że tak…
Ja tam będę dalej odbiorcą „phików”. Z czachą łupiącą tak, że nie da się funkcjonować, dotrwałem jakoś (jakoś słabo wielce) do wizyty. Pani Neurolożka uprzejmie przejęła się moim stanem (na swój nieuprzejmy sposób). Już się znamy od kilku lat, bo co jak co, ale ja pacierza i lekarza nie odmawiam NIGDY!
– Dzień dobry, panie Pawle. I co tam? Długo się nie widzieliśmy – zagaiła. – To już kilka miesięcy minęło… – Chyba rozpoznaję lekką drwinę.
– Niemożliwe! – zaprotestowałem stanowczo. – Już dawno się nie widzieliśmy, może nawet ponad rok.
– Ach, może. Mnie się wydaje, jakby to wczoraj było.
Widzę tu wspólne zbiory z resztą lekarskiej braci czasów teraźniejszych. Nadają imiona ekranom komputerów i dyskutują z nimi, pozostawiając nas żywych, obecnych gabinetowo, w kontakcie z profilami własnymi.
I nie wiem, czy być wdzięcznym, że mnie pamięta, czy się obrazić, bo insynuuje, że za często bywam. Postanowiłem wdzięcznie się obrazić i czekałem na dalszy rozwój. Niech się dowiaduje co tam u mnie, bo ja na tę chwilę zamykam się w sobie. Gadaj se z ekranem!
A widać, że się dowiaduje, bo skroluje moje dane już kilka minut we wspólnym naszym milczeniu. Jestem cierpliwy, niech pierwsza pęknie. Długą mam tę historię choroby, bo widać, że już palec boli od tego skrolowania. Chyba że memy ogląda, a ja czekam jak debil jakiś. Pierdolę – foch, to foch! Trzymam się z ustami na kłódkę.
– No to z czym tym razem przyczłapał? – Ha, ha! Przegrała! Choć zdanie to bardziej było westchnieniem niż poprawną polszczyzną.
– Tym razem – mówię bardzo wyraźnie i dosadnie – nie wiem z czym. Boli mnie głowa.
– Mnie też zaczyna...
No, bezczelna Baba! Albo chce mnie zniechęcić, albo z zacięciem standaperki jedzie mi po rajtach i czeka, kiedy zapłonę na grillu.
Chyba będę ją musiał zmienić! Ale przecież nie będę znów czekał kolejnych kilku tygodni na wizytę następną i to wstępną. Muszę opanować focha. Słabo mi to opanowanie przechodzi przez mózgownicę. Cedzę najmiększym (jak kaczuszka) głosikiem.
– Mnie, niestety, zaczęła boleć jakieś dwa miesiące temu i nie odpuszcza. Dłuuuugo czekałem na nasze spotkanie od zgłoszenia potrzeby... – A niech ma chociaż cień wyrzutów sumienia albo co tam zamiast sumienia siedzi, niechaj się choć troszkę wyrzuci. – Najgorsze jest jednak to, i to właśnie dlatego się widzimy, że jest to ból punktowy. Martwię się bardzo, bardzo. Łupie mnie tylko jedna czwarta głowy, a dokładniej prawa potylica. Prawa potylica dolna. Tak niecodziennie, bezżadnego urazu, tak odśrodkowo.
– A jaki to ból? – leniwie i z wystudiowanym, ankietowym podejściem, bo przecież trzeba wypełnić pliki z wizyty w komputerku, aby była historia do skrolingu następnego.
– Może panią zaskoczę, ale taki bolący. – Zaczynam tracić pomału nerwy i foch przepoczwarza się we wkurw i to coraz szybciej. Zaraz wzleci motylem pełnym. Wiem, że jestem zylion trzydziesty w tym tygodniu jako pacjent tejże Pani. Dla siebie jestem jednak jedyny i najpierwszy i mam przecież tylko kilka minut pomiędzy następnymi tygodniami czekania. Chciałbym w chwilach ciężkich dla mnie być także takim nadrzędnym składnikiem duetu gabinetowego. Włączają mi się stereotypy i rozglądam się za miejscem na koperty. Parapet najbardziej kopertochłonny zastawiony jest biurkiem i Panią Neurolożką. Będę walczył jednak analogowo. Jedzie z bólami, a ja w cierpliwości się trzymam.
– Kłujący, ciągły, pulsujący, poranny, nocny, uciskający, stały, narastający – kontynuuje bez większych emocji. Widać, że jest w systemie dość dużo czekboksów do wypełnienia. A może źle podchodzę, może to faktyczny wywiad do diagnozy potrzebny?
– Ćmiący ten ból, sączący się cały czas. Poranny najbardziej wyrazisty. W ciągu dnia odcinający myślenie. Taki nawet mdlący – Ha! Ciekawe, czy są takie czekboksy!
– A pan tu ma cały czas tę przepuklinę w odcinku szyjnym z uciskiem na rdzeń – pięknie Pani Neurolożka potrafi czytać w systemie.
– No mam. Nic się nie zmieniło. Nie chce mnie zostawić i pójść sobie.
Za to wiem, kto chciałby, abym to ja sobie poszedł.
– No, to mamy wyjaśnienie. Trza ciąć!
– Ale jak to? – wypłosz z przestrachem weszli na pokład. – Jakie ciąć?
Coś mi się wydaje, że bez głowy to daleko nie zajdę. Rewolucja francuska pokazała,że człowiek słabo działa po spotkaniu z gilotyną. Fochy szybko odpuszczają pod skalpelem, nawet jeśli tylko słownym.
– No, ale nie no… – zaskomlałem w końcu – może nie trzeba, przecież…
– Dam panu skierowanie do neurochirurga. Najpierw jednak rezonansik pan zrobi.
Na hasło „neurochirurg” ból głowy zniknął jak nożem uciął. „Rezonansik” brzmi dobrze i fachowo – bierę!
Poklepawszy w systemy opieki nadzwyczajnie zdrowotnej, pani zaczarowała i wyszły z drukarki skierowania oraz zalecenia.
– Jeszcze witaminkę B przepisałam. Iniekcja będzie, bo ma pan jej permanentnie za mało, a czytałam, że suplementacja doustna nie za bardzo przyniosła poprawę. Pięć zastrzyków pan weźmie, tak codziennie po jednym. – Widziałem jak kąciki ust unoszą się po wypowiedzianych słowach. Jakiś niezdrowy zaciesz zagościł u Pani Neurolożki. Niestety, wiem jak witaminka B12 boli w postaci domięśniowej. – To na pewno nie zaszkodzi. I po rezonansie niech pan zajrzy do mnie. Wtedy zobaczymy, co dalej można będzie zrobić. Tak, że tak… A jeszcze pan będzie takie tableteczki zażywał, aby poprawić gospodarkę neurologiczną. No i co? No i trzeba schudnąć! – Ostatnie zdanie z głębokim zajrzeniem w me oczy wystraszone poszło. Jakbym, kurwa, nie wiedział, że trzeba schudnąć. Wiem to już od kilkunastu lat, a te wszystkie konowały tylko o jednym i to na każdej wizycie. Hellloooł, przecież znamy się już nie od dziś, nie zmieniam się w górę, jestem constans. Mam wrażenie, że całe zło tegoświata w tłuszczu mym jest odłożone.
Przy plombowaniu zęba „trzeba schudnąć”.
Przy bólu głowy „trzeba schudnąć”.
Przy wypalaniu kurzajek „trzeba schudnąć”.
Przy zmianie opon „trzeba schudnąć”!
Trochę się rozpędziłem z nerwów. Może przy zamianie opon mózgowych nie jest zbyt konieczne to chudnięcie. O ile w ogóle opony mózgowe są wymienialne. U wielu powinny być i to nawet w komplecie z mózgiem. A w zmianie z zimowych na letnie by się przydało schudnięcie do udrożnienia motoryki skłonów i wyglądu plażowego.
Przy nowych okularach „trzeba schudnąć”!
No bez jaj!
Takie uniwersalne hasło-trzasło. Chyba tylko od urologa nie usłyszałem, że powinienem schudnąć. Swoją drogą to podejrzane. Umówię się na wizytę i zapytam, dlaczego nie każe mi chudnąć, oprotestuję to. Może sympatyk rubensowskich kształtów i jara się miśkami. Obejdzie się jednak bez rozmów. Poszukam innej specjalizacji do zadawania takich pytań.
Wolałbym jednak nie drażnić rekina od ciosów dosłownie poniżej pasa. W gabinecie neurologicznym schudnięcia występują już jako wskazania od lat. Ja rozumiem... jeżeli miałbym problemy z lędźwiami i nawet z piersiowym kręgosłupem, to proszę bardzo – niech mówią! Niech namawiają! A nie że z szyi mam chudnąć! Naciągany temat. I wiem, wiem... zaraz będzie przy protestach mowa o tym,że to wszystko jest połączone i nie mogę tak mówić, bo dla zdrowia w ujęciu holistycznym to powinienem odciążać cały kręgosłup do ostatniego krążka. Kłócić się nie zamierzam. Utrzymam.
– Dziękuję – na tyle mi wystarczyło pary.
Rezonans prawdę mi powie. A witaminkę wezmę do końca, choćby po to, aby pokazać, że twardy jestem i uśmieszki zgasić potrafię.
– Pan się umówi w rejestracji na badanie. Dziękuję i do widzenia. Swoją drogą, to może warto poszukać jakiegoś wsparcia poza naszą instytucją. Dam panu namiary na fajnego rehabilitanta i naprawdę, naprawdę dobrego neurochirurga. Tylko najpierw rezonans.
Czyli, że tutaj nie ogarnę wszystkiego najlepiej. Jednak w całym tym marazmie wizyty odklepanej jakieś światełko zabłysło. Może uda się wyciągnąć diagnozę dobrą i dalsze etapy zaplanować. Odebrałem ostatnie zdanie jako koło ratunkowe: „Panie Pawle, tutaj to nie pomożemy, ale dam panu jakieś dodatkowe ścieżki, aby szukać rozwiązań”. Albo chce mi pomóc, albo chce się mnie pozbyć, fifty-fifty.
– Dobra – pokiwałem pomału ze zrozumieniem głową. – Zrobię wszystko i wrócę. Dziękuję, Pani Doktor. Dziękuję, tak naprawdę. Tak serio, serio. – Tak też poczułem. Dobrego neurologa poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. I to samo pomyślałem o dobrym neurochirurgu. Tutaj nawet bardziej namacalnie może być oceniane po owocach pracy, jak neurochirurg kończy. Albo owoce, albo warzywa.
W recepcji mus odczekać swoje, bo przecież trzeba się odpowiednio ustosunkować do kartki z informacją „Pozwól, że zaprosimy Cię do stanowiska osobiście. Dla Twojego dobra dbamy o każdy obszar wizyty w naszej placówce”. I już po kilkunastu minutach i kilkunastu następnych zaproszony, z radością wręczyłem plik karteczek do umówienia na kolejne kroki diagnozy łupania w czaszce.
– Na iniekcje zapraszamy codziennie pod gabinet 7a przed godziną ósmą. Pierwszą zapisuję jutro rano.
– Super, dziękuję – radość wielka, bo szybko się zacznie działanie.
– Co do rezonansu, to pierwszy możliwy termin mamy, mamy, mamy… – Pani Recepcjonistka zawisła chyba wspólnie z systemem, bo ten „zawis” trwał z wpatrywaniem się w monitor dobre pół minuty. – Mamy dwudziestego siódmego w przyszłym miesiącu.
– Eeeeee… a teraz jest trzeci… To znaczy dzisiaj mamy trzeci! To przecież ponad pięćdziesiąt dni!
– No tak, to jest najbliższy wolny termin. Zapisać? – wyszczebiotała ten znak zapytania, jakby termin za chwilę miał zniknąć i to już ostatnia nanosekunda, aby zarezerwować ten wspaniały dzień.
– Zapisać! – wystrzeliłem szybko i stanowczo. Będę się zastanawiał później, czy są jakieś inne opcje.
– Dobrze. Zapisuję. Dwudziesty siódmy, o godzinie dwudziestej pierwszej trzydzieści. Proszę się przygotować zgodnie z zaleceniami, które otrzyma pan drogą elektroniczną. A już jutro zapraszam pod gabinet zabiegowy na iniekcję. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
Dwudziesta pierwsza trzydzieści!!! Ciekawe czy na czczo – pomyślałem. Zawisłem i na odległości dwumiesięcznej, i na godzinie rezonansowej dołóżkowej.
– Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? – Pani Szczebiotka zawachlowała rzęsami i wytrzeszczyła gotowe do pomocy oczęta.
– Chyba już nie... A może jednak skierowanie na eutanazję poproszę – poważnie i z pewnym już jednak zniechęceniem wyskoczyło mi z ust. Chyba. Powiedziałem czy pomyślałem? Nie miałem pewności.
– Skierowania na wizyty i zabiegi u specjalistów są wydawane przez lekarzy prowadzących. Umówić?
Jednak powiedziałem!
– Nieeeeee, dziękuję – Pani najwidoczniej nie zrozumiała, a rzęsy dalej wachlowały.
Z drugiej strony to się cieszę, że nie zaczęła szukać w systemie, czy mam usługę w pakiecie.
Zrezygnowany opuściłem stanowisko, aby ktoś inny mógł być uprzejmie zaproszony i uprzejmie poinformowany, że błyskawicznie już za dwa miesiące będzie mógł zacząć diagnozować schorzenie sprzed dwóch miesięcy.
Może samo przejdzie?
Idę to rozchodzić.
Może schudnę przy tym rozchodzeniu i znikną moje wszystkie problemy.
Czas mijał tak prozaicznie – chemicznie pod znakiem środków przeciwbólowych. Poprosiłem o dodatkowy kontakt z moją lekarką prowadzącą, żeby zapytać, czy termin dwa miesiące w moim wyjątkowym (no, przecież!) przypadku jest aby adekwatny. Konsultacje telefoniczne były niedostępne przez następne dwa tygodnie. Wizyty niedostępne do końca miesiąca. Chyba będę czyhał pod placówką i sterroryzuję Neurolożkę długopisem. Nie chcąc jednak trafić do psychiatryka lub pod celę, zdecydowałem się na mniej radykalne ruchy. Zacząłem grać w ich grę i wykorzystywać ich broń, ICH SYSTEM!
Ekrany działają w dwie strony i ja także mogę coś naklikać. Cieszę się, że szybko znalazłem historię wizyt, bo możliwość konwersacji po upływie tygodnia jest już niemożliwa i ginie w komunikacie: „Możliwość konwersacji do tej wizyty jest już nieaktywna. W czym mogę pomóc?”. „A pocałuj się w swoją klawiaturkową dupkę” – aż korci iskierkami na czubkach paluszków.
Korzystając z aktywności zastanej i czasu nie tracąc, skrobnąłem:
„Pani Doktor, zapomniałem poprosić Panią o środki przeciwbólowe jakieś fajne, znaczy skuteczne. Dużo ich, niestety, zażywam, takich bez recepty w zielonym pudełku, ale pomoc z nich nikła. Takie turbo środki poproszę. Przy okazji pragnę nadmienić, iż rezonans będę miał dopiero za odległe dwa miesiące. Czy istnieje możliwość wpłynięcia na ten termin? Może Pani nacisnąć jakiś guzik w systemie, aby przyspieszyć termin lub odblokować jakieś inne? Bardzo proszę o pomoc, bo cierpię. Chciałbym również poprosić o dodatkową konsultację telefoniczną, bo mam kilka pytań, takich niepiśmiennych”.
No i pojszło. Mam szybki spust i nawet nie czytam tego, co wcześniej napisałem. Po wysłaniu, niestety, często żałuję tych enterów.
Nie no… teraz treść przedenterowa wygląda nawet całkiem gramotnie. Poczekam na odpowiedź. Chyba jednak nie będę czekał przy monitorze. To była opcja „wiadomość do lekarza”, a nie chat z konsultantem. Na czatowanie przyjdzie jeszcze pora. Zaczynam się oswajać z tymi nowymi środkami dobijania się do lekarzy nie pierwszego już kontaktu.
Jestem pod dużym wrażeniem. Nie minął tydzień i otrzymałem odpowiedź:
„Dzień dobry. Nie, nie mogę nic nacisnąć w systemie. Nie, nie mogę nic przyspieszyć – decyduje system. Nie mam wpływu na ustalanie terminów, proszę sprawdzać w systemie. Receptę przepisałam, numer w systemie. Konsultacja telefoniczna w przyszłym tygodniu. Informacja w systemie.”.
System, system, s y s t e m, SYSTEM!!!
Systemowi niewolnicy! Trzeba zacząć dobrze żyć z Panem Systemem.
Tylko jak się do niego dobrać? Standardowa procedura parapetowo-kopertowa nie zadziała chyba. Nowe czasy, nowe rozwiązania. Wejdę i wypełnię wszystkie ankiety, jakie są tylko możliwe. Uzupełnię mój profil aż po brzegi i ocenię wszystkie możliwe wizyty, jak i placówki w zasięgu klawiatury. Może takie działania otworzą nowe terminy.
Jak w grach – chcesz spotkać się z bossem, to musisz nazbierać kryształów. Chcesz podlizać się Panu Systemowi, to opędzluj wszystko, co ci tylko podsyła, a algorytm przywilejów sam cię znajdzie. Ruszę w pocztę z pełnym animuszem i odszukam wszystkie wiadomości od Pana Systema, które tak pięknie ignorowałem, nawet nie otwierając.
Nie pomogło.
Pomimo podziękowań za udzielone odpowiedzi ankietowe i zadowolenia z mojego zadowolenia z obsługi ani jeden nawet mały terminek się nie otworzył. Gdzie jest knif? Jak przeskoczyć system?
Wziąłem go na przeczekanie.
Poczekałem do następnego tygodnia na termin konsultacji telefonicznej z Panią Neurolożką. Wszystko przygotowałem na nadejście telefonu. Ważne punkty wypisane do poruszenia, kartki i długopisy do notowania, termin zabukowany, aby nie było żadnych spotkań. Włączone aktywne czekanie.
Aktywnie rżnę w kulki, aktywnie kawę popijam i aktywnie spoglądam na zegarek.
Jest! Dzwoni.
– Dzień dobry – wyskakuję przed szereg. A w słuchawce cisza, tylko jakieś odległe trzaski i wreszcie słychać odgłos połączenia.
– Dzień dobry – znów chwalę się refleksem.
– Dzień dobry panu. Czy mam przyjemność z panem Pawłem, właścicielem numeru?
– Taaaak, no raczej tak, przecież właśnie pani do mnie zadzwoniła. Chyba świadomie?
– Tak. Dziękuję za odpowiedź. System wybiera numer i nie zawsze jest jasne do kogo się dodzwaniamy, stąd te potwierdzenia. Zatem mam przyjemność z panem Pawłem, właścicielem tego numeru?
– Tak – no nie, znów ten system! A miało być tak pięknie, tak ludzko.
– Dziękujemy, że zgodził się pan z nami porozmawiać. Chciałabym jednak najpierw ustalić kilka danych. Czy ma pan numer telefonu w sieci…
– A przepraszam, z kim ja mam przyjemność? – coś mi tu nie bangla.
– Dzwonię z centrali telefonii komórkowej firmy GoFone i mam dla pana wspaniałą propozycję.
– Eeeeee, nie, dziękuję, nie jestem zainteresowany. Czekam na ważną międzymiastową.
– Słucham? Nie rozumiem?
– Nie jestem z a i n t e r e s o w a n y! Dziękuję. Do widzenia!
Rozłączyłem się bez grama uprzejmości z wizją, że właśnie przepada mi umówiona rozmowa, tak wyczekiwana. SZLAG! Akurat w tej chwili zebrało się jakiemuś drugiemu systemowi na pitu-pitu o ofertach telefonicznych. Może systemy chodzą parami i jak wyczują, że ofiara jest gotowa na odebranie telefonu, to atakują stadami? Jest możliwe. Terminator na żywo. Jakiej ja przyszłości w tej teraźniejszości z wizji przeszłości dożyłem. Nie do wiary.
O, esemes przyszedł. Mam nadzieję, że nie z informacją o próbie dodzwonienia się przez Panią Neurolożkę i z następnym terminem rozmowy za rok.
„Dziękujemy za rozmowę z naszym konsultantem. Jesteśmy zaszczyceni, że skorzystał pan z naszej oferty. Na podany w systemie adres wyślemy informacje dotyczące faktur za nasze usługi. Zespół GoFone. Jesteś dla nas najważniejszy!”.
Zara, zara, jaka oferta? Jakie faktury? Na co ja się zgodziłem? CO JEST?
No, nie, jakie namole, znów dzwonią! Już poważnie poirytowany tym, że dzwonią, że coś chcą doliczać bezczelnie i fakturami straszą, nadąłem się jak rozdymka i wystartowałem z szorstkim i głośnym komunikatem, czego nie chcę.
– DZIEŃ DOBRY I DO WIDZENIA! NICZEGO OD PAŃSTWA NIE CHCĘ!!!
– Dzień dobry, panie Pawle. Byliśmy umówieni na konsultację telefoniczną dziś, ale jak to nie jest dobry moment, a słyszę, że nie jest, to proszę umówić inny termin w systemie.
– Nie, nie, nie, Pani Doktor! Już jestem! – O, kurczę, ale narobiłem! Teraz to już niczego nie załatwię. Może chociaż coś na uspokojenie mi skapnie i termin do psychiatry też dostanę, taki obowiązkowy i na cito. – Jestem, jestem, Pani Doktor – powtórzyłem, opanowując głos – i jestem grzeczny. Agresja 2 na 10. To nie do pani mówiłem. Zadzwonili do mnie z jakiejś telefonii komórkowej i ich spławiłem, a teraz przyszedł esemes, że coś mam płacić, bo coś kupiłem – walczyłem rozgorączkowany z tłumaczeniami. – Ale już jestem do pani dyspozycji.
– W takim razie słucham. Z czym do pana dzwonię? I to ja tym razem jestem do pana dyspozycji. Przy agresji 2 myślę, że utrzymam gardę.
– No bo, no bo, no… Cholera, zapomniałem przez to wszystko, czego od pani potrzebowałem. A już wiem – zaszeleściłem notatkami. – Już, już dochodzę do siebie. Potem się zajmę telefonami. Po pierwsze, Pani Doktor, czy mógłbym prosić o receptę na leki o nazwie Hammerhead? Ostatnio mnie nimi poczęstowano i bóle minęły po prostu za kilka minut i tak trwale prawie na cały dzień.
– To silne leki i nie należy z nimi przesadzać. Można sobie wątrobę rozregulować, gdy się zajada je jak landrynki. Wypiszę panu jedno opakowanie. Proszę jednak nie łykać jak babcie „tabletki z krzyżykiem”, bo źle się skończy.
– Obiecuję, tylko w newralgicznych momentach będę po nie sięgał. – Palce same krzyżowały się za plecami. Jest jednak pewna wygoda w tych telefonicznych kontaktach – łganie na żądanie. – Dziękuję. Naprawdę cierpię bardzo i te bóle wstrętne wyłączają mnie z funkcjonowania. Martwię się także już nie na żarty. Zbyt długo to trwa. Napisała mi pani, że nie ma opcji przyspieszenia rezonansu. Może jest jakaś inna droga? Jakieś rehabilitacje? Inne badanie? Coś tam? Coś tam? Miałem nadzieję, że zabrzmiało jak aluzja do wcześniejszych doktorkowych wynurzeń, że może gdzieś indziej szukać pomocy.
– Nie ma opcji lepszej od rezonansu, tam wszystko zobaczymy. Niech pan, panie Pawle, dzwoni codziennie rano na infolinię i próbuje znaleźć termin. Czasem ktoś rezygnuje i da się wcześniej wcisnąć. Trzeba zaczynać o siódmej rano!
– Ooooo, tego nie wiedziałem. Dobrze, będę atakował system od rana. A mówiła pani również o tym neurochirurgu. Szczerze, to się nieco boję lekarzy z „chirurg” występującym w nazwie. Jak chirurg, to będzie chciał ciąć. A to jednak jest kręgosłup, a nie kurzajka czy tam jakaś ręka, noga. Stąd prośba o telefon, bo nie za bardzo chciałem pisać, no, wie pani… – zajechałem konspiracyjnie. – Ja naprawdę potrzebuję pomocy. Najważniejsza diagnoza, a te terminy...
Słowa zawisły w powietrzu. A raczej pomiędzy nami na drutach, czy teraz to już na innych falach.
Zanęciłem chyba dość wyraźnie, że niezadowolenie jest z odległości do działań diagnostycznych i jakichkolwiek innych także. Minę też zrobiłem cwaniacką, otwierając możliwość „dogadywania się”. Na odległość chyba jednak, cholera, nie widać min cwaniackich. Głosem będę modulował.
– Rozumiem, panie Pawle, i niecierpliwość, i potrzebę pomocy. Nie ma co się przed rezonansem umawiać prywatnie. Najważniejszy ten wynik i potem będzie można konsultować. Proszę uzbroić się w cierpliwość. Potem dam panu namiary. To dobry fachowiec i właśnie jest z tych, którzy nie chcą ciąć. Tylko w ostateczności.
Czuję wyraźnie, że nawiązałem nić porozumienia. To nie to samo, co zimny system ze swoimi danymi, faktami, tabelkami, algorytmami. Żywemu człowiekowi da się wytłumaczyć strach, niepewność i cierpienie.
Aż się wzruszyłem, a jeszcze przez dziesięcioma minutami pałałem antypatią.
– Dziękuję, dziękuję, Pani Doktor – ukłony było słychać na odległość, jakbym z chaty Znachora wychodził, uniżenie się kłaniając w cofaniu powolnym, biednie, tak na bosaka, z czapką miętoloną w dłoniach. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ogarnąć ten rezonans najszybciej jak to tylko możliwe i umówię się do pani z wynikami.
Okazało się, że takie umówienie na przyszłość z wyprzedzeniem jest niemożliwe, bo grafiki w systemie są dostępne tylko na dwa tygodnie naprzód. Trzeba się dowiadywać.
Dowiadywałem się aktywnie na zmianę z przeciwbólowymi „hammerami” w głowę. Mam cierpliwość do dowiadywania się. Do bólu już mniejszą, więc łykam piguły przeciwbólowe jak pelikan, żeby funkcjonować w miarę normalnie.
Na infolinii porannej już po kilku dniach zbijam piątki z operatorami i, jak się okazuje, wcale nie jest ich tak dużo, jakby człowiek mógł przypuszczać. Częstotliwość upierdliwa daje możliwość rozpoznawania już po tygodniu konsultantów. Po wklepaniu numeru PESEL, aby przyspieszyć obsługę, zdarzało się, że słyszałem:
– Dzień dobry, panie Pawle, już sprawdzam, czy nie zwolnił się nam jakiś rezonansik. Proszę o chwilę cierpliwości. – Tutaj pojawia się muzyczka, którą już zdążyłem polubić i nawet sobie podśpiewuję. – No, niestety.... Musi pan spróbować ponownie. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
I taka gra o terminy w koci-koci łapki trwała ładnych kilka dni. Sprawdzanie, sprawdzanie i ten moment wyczekiwania na sukces, gdy w słuchawce zapadała cisza. Nieco hazardowo nawet się zrobiło. Ciekawe, czy można obstawiać u Buka dostanie się do lekarza? Normalnie jak totolotek, można by z tego zrobić totalizator lekarski: „Proszę Państwa, dziś szczęśliwym numerem w krajowej loterii jest numer... 125826. Szczęśliwiec z tym numerem losu ma termin w poniedziałek do lekarza...”. I tutaj następowałoby drugie losowanie: „... z numerem 96841423. Gratulujemy!!! Możemy uchylić rąbka tajemnicy – specjalizacja lekarza to enterogastrologia, przyjmuje w Szczecinie, a szczęśliwy los został zakupiony w recepcji szpitala w Poroninie. Warto z nami grać na całość. ENEFZLOTEK zawsze z Wami!”.
Rozmowy telefoniczne wyglądały tak samo – systemowo. I gdy już znałem Karolinę, Denisa i Daniela z porannej zmiany, usłyszałem po muzyczce:
– I mamy TO! Mamy szczęście. I to nie za tydzień ani nie za dwa tygodnie. Już za trzy dni będzie w naszej placówce możliwość wykonania badania rezonansem magnetycznym. Godzina badania dwudziesta czterdzieści pięć. Zapisywać?
– Tak, proszę, biorę jak najbardziej. O której???
– No, to załatwione. Zapisane, zarezerwowane. Widzi pan, warto z nami rozmawiać!
– Tak, warto. Pewnie, że warto... – i chciałem jeszcze coś powiedzieć, jednak rekin z drugiej strony wyczuł krew i zaczął kąsać.
– Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić w tym szczęśliwym dniu? A skoro dzień jest szczęśliwy, to może także jest to czas na SZCZĘŚLIWE ubezpieczenie dla pana i caaaaaałej rodziny. Warto być zabezpieczonym, z tego co słyszałem od pana, że zacytuję: „Tak, warto. Pewnie, że warto!”…
No, nie mogę. Dobry jest Ziomuś! Nawija makaron na uszka jak najęty i jak zgrabnie słowa kradnie. Emocjami pięknie gra. Nie ze mną jednak te numery, Brunner.
– Panie Danielu drogi – zacząłem spokojnie. – Mówiąc „warto”, miałem na myśli rozmawianie z panem na infolinii. A ponieważ od dwóch tygodni niewiele mam zajęć pomiędzy siódmą a ósmą rano, uznałem, że w tym czasie „warto” do was dzwonić. Dziękuję za możliwość realizowania się w tych porannych rozmowach telefonicznych. Z ubezpieczenia dziś nie skorzystam.
– Eeeeee…
– Spoko, spoko. Dziękuję. Fajnie, że się udało. Życzę miłego dnia i proszę pozdrowić ode mnie Pana Systema.
– Eeeeee… Przepraszam, kogo?
– Nieważne. Do widzenia.
– Eeee… Do widzenia.
E-mail.
E-do widzenia.
E-wszystko.
Eutanazję poproszę raz!
Jam jest SYSTEM, który jest... a ty się dowiaduj
Cover