Zdrowie bez wymówek - Oleszczuk Tadeusz - ebook + książka

Zdrowie bez wymówek ebook

Oleszczuk Tadeusz

0,0

Opis

Niech zdrowie będzie z Tobą!  

 

 

Szacuje się, że nawet 70 procent chorób może wynikać ze złej diety. Od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy przemysł spożywczy zaczął wprowadzać na rynki wysoko przetworzoną żywność, lawinowo wzrasta liczba chorób układu krążenia i nowotworów. Coraz więcej ludzi cierpi na insulinooporność, nadciśnienie, cukrzycę typu 2, demencję Lawinowo rośnie liczba udarów i zawałów. Jak temu zaradzić?  

 

„Skoro większość chorób wynika z nieprawidłowego odżywiania, to przecież aż się prosi: zajmijmy się przyczynami objawów, nie ich tuszowaniem! Po to napisałem tę i wszystkie poprzednie książki: żeby każdy sam, w zaciszu swojego mieszkania, mógł połączyć kropki. Zrozumieć, że tak jak choroba zaczyna się od jelit, to także od nich warto zacząć wychodzenie z niej”. 

Dr Tadeusz Oleszczuk, popularyzator zdrowego stylu życia, znany Polkom i Polakom m.in. z Instagrama i TikToka, w swojej nowej książce Zdrowie bez wymówek zbiera wiedzę na temat czynników, które najbardziej szkodzą naszemu zdrowiu. Lekko i ze swadą opisuje pułapki, ale też podpowiada, jak je omijać. I pokazuje, że to nie jest tak trudne, jak wielu z nas się wydaje.  

*** 

Tadeusz Oleszczukdr nauk medycznych, specjalista ginekolog-położnik, propagator zdrowego stylu życia, autor i współautor bestsellerowych książek, m.in. z cyklu Czego ginekolog Ci nie powie.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2025 Text © co­py­ri­ght by Ta­de­usz Olesz­czuk, 2025
Re­dak­cja i ko­rekty: Ka­ta­rzyna Sza­jow­ska, Me­lanż
Pro­jekt okładki i pro­jekt gra­ficzny: Pa­weł Pan­cza­kie­wicz/Pan­cza­kie­wicz ART.DE­SIGN®
Skład i ła­ma­nie: Stu­dio/Pan­cza­kie­wicz ART.DE­SIGN®
Zdjęcie Au­tora: We­ro­nika Ko­siń­ska
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-686-5
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wstęp

Twoje zdro­wie to pro­jekt. Jego po­wo­dze­nie to wy­pad­kowa świa­do­mo­ści i prak­tyki. Tego, co wiesz i co jesz, jak się ru­szasz i co my­ślisz. Zdro­wie to klu­czowe za­da­nie w ży­ciu, wy­maga co­dzien­nych sta­rań, ale też nie­ustan­nej edu­ka­cji. Szczę­śli­wie nie­mal każ­dego mie­siąca po­ja­wiają się nowe, zna­czące wy­niki ba­dań na­uko­wych. Co naj­cie­kaw­sze, po­twier­dzają one, że naj­wyż­szy czas zro­bić krok w tył i wró­cić do na­tu­ral­nego śro­do­wi­ska, do słu­cha­nia wła­snego ciała i du­cha, bo tylko tak mo­żemy żyć długo i w do­brej for­mie. Skoro trzy­masz tę książkę w ręce, to pew­nie sama/sam wi­dzisz, że współ­cze­sny świat co­raz bar­dziej od­ciąga nas od na­tury, a przez to za­bu­rza nam in­tu­icję. Po­ka­zuje to choćby naj­waż­niej­szy dla na­szego zdro­wia aspekt, czyli od­ży­wia­nie. Współ­cze­sne pro­dukty do je­dze­nia co­raz mniej mają wspól­nego z żyw­no­ścią. Są fa­sze­ro­wane mno­go­ścią nie­zna­nych wcze­śniej do­dat­ków, które nie tylko nam nie służą, ale szko­dzą. A przy tym nie­rzadko uza­leż­niają, przez co trudno im nie ule­gać. Dziś re­klama po­słu­guje się pro­pa­gandą, nie mar­ke­tin­giem. Ła­two stra­cić ro­ze­zna­nie, co jest dla nas do­bre, a co nie. „Wszy­scy to je­dzą i żyją”, sły­szę cza­sem w ga­bi­ne­cie. Jako le­karz, który każ­dego dnia przyj­muje osoby chore, mogę tylko wes­tchnąć, że do czasu.

Dla­czego warto zro­zu­mieć me­cha­ni­zmy swo­jego or­ga­ni­zmu? Bo je­śli je po­znamy, to bę­dziemy wie­dzieć, jak nim naj­le­piej za­rzą­dzać, co mu na­prawdę służy. Bę­dziemy umieli pra­wi­dłowo in­ter­pre­to­wać sy­gnały, ja­kie nam daje, i bę­dziemy wie­dzieć, co po­pra­wić, żeby czuć się i wy­glą­dać opty­mal­nie. Zdro­wie to po­dróż. Niech ta książka bę­dzie jej prze­wod­ni­kiem. Mapą. Uwzględ­nia­jącą każdy aspekt ży­cia, bo tylko ca­ło­ściowe po­dej­ście jest od­po­wie­dzią na współ­cze­sne wy­zwa­nia zdro­wotne.

.

Każ­dego dnia do­staję dzie­siątki wia­do­mo­ści, SMS-ów, ma­ili, te­le­fo­nów od dziew­czyn, które dały się za­pro­sić do tej ho­li­stycz­nej po­dróży. Po­łą­czyły fakty i pod­jęły de­cy­zje o zmia­nie na­wy­ków. Po­czuły, że to, o czym mó­wię i pi­szę, ma sens. Od lat dzielę się wie­dzą, po­cho­dzącą z za­wo­do­wej, le­kar­skiej prak­tyki, ale też z wie­dzy na­uko­wej, śle­dze­nia ba­dań, któ­rych wy­niki ide­al­nie się z moim do­świad­cze­niem po­kry­wają. Ten ze­staw po­zwala mi pro­po­no­wać ta­kie roz­wią­za­nia, które dają re­alną po­prawę zdro­wia mo­ich pa­cjen­tek (oraz co­raz licz­niej­szych pa­cjen­tów!). Za­wsze kie­ruję się do­brem dru­giego czło­wieka, które jest dla mnie cen­niej­sze niż wła­sny kom­fort czy wy­goda re­ali­za­cji pro­ce­dur me­dycz­nych. Sta­ram się zro­zu­mieć przy­czyny scho­rzeń, po nitce do kłębka dojść do po­czątku zdro­wot­nego pro­blemu. Py­tam „ale dla­czego?” tak długo, aż do­trę do „a, dla­tego!”. Nie uczą tego na stu­diach me­dycz­nych, uczy ży­cie. I ja już wiem, że źró­dło cho­roby naj­czę­ściej tkwi w na­szych co­dzien­nych prak­ty­kach i w za­nie­cha­niach. Zna­jąc je – wtedy i tylko wtedy! – mogę po­móc wyjść z pro­ble­mów ze zdro­wiem. Nie: za­tu­szo­wać do­le­gli­wość na chwilę, a po­zbyć się jej na do­bre.

Dzię­kuje za od­po­wiedź. Moja mama zmarła na raka piersi, ja re­gu­lar­nie ba­dam piersi, ro­bię cy­to­lo­gię, ba­da­nia krwi, ale ni­gdy nie po­my­śla­łam, żeby do tego zba­dać tar­czycę (USG z oceną ob­ję­to­ści w mi­li­li­trach). Nie spo­tka­łam na swo­jej dro­dze le­ka­rza z po­dej­ściem ho­li­stycz­nym, który by mi to po­wie­dział. Cie­szę się, że za­ło­ży­łam konto na In­sta­gra­mie i że za­czę­łam słu­chać Pana Dok­tora. Mam tylko na­dzieję, że nie jest za późno. Po­zdra­wiam.

Po­wiem Panu, że sto­suję się do diety i za­uwa­ży­łam, że już nie boli mnie w ogóle głowa i bu­dzę się w końcu wy­po­częta. Prze­sy­piam całą noc, a nie jak wcze­śniej mia­łam pięć po­bu­dek. Dzię­kuję.

Dok­to­rze, sie­dem mie­sięcy temu cał­ko­wi­cie prze­sta­wi­łam dietę i wy­eli­mi­no­wa­łam wszystko to, co Pan wska­zał, a co – sama te­raz wi­dzę – nie słu­żyło mi. Dziś mogę po­wie­dzieć, że tak do­brego sa­mo­po­czu­cia to nie mia­łam ni­gdy. Je­stem pełna ener­gii i siły do pracy. Je­stem ogrom­nie wdzięczna za to, że na dro­dze do le­cze­nia tar­czycy Pan się po­ja­wił. Dzię­kuję bar­dzo.

Pa­nie dok­to­rze, od­sta­wi­łam glu­ten i już dwa mie­siące su­per się czuję. Dzię­kuję.

Sza­nowny Pa­nie Dok­to­rze! Na po­czątku chcia­ła­bym ser­decz­nie po­dzię­ko­wać za wszyst­kie tre­ści, które umiesz­cza Pan w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych oraz w swo­ich książ­kach. To nie­sa­mo­wite, jak wiele osób znaj­duje w nich in­spi­ra­cję i wie­dzę po­trzebną do zmiany swo­jego ży­cia. Dla mnie Pana książki stały się praw­dzi­wym prze­wod­ni­kiem i im­pul­sem do zmiany stylu ży­cia oraz po­dej­ścia do wła­snego zdro­wia. Cho­ro­wa­łam na en­do­me­triozę głę­boko na­cie­ka­jącą mię­dzy ma­cicą a od­by­tem. Po po­sta­wie­niu dia­gnozy by­łam prze­ra­żona, czu­łam się bez­radna. Nie mia­łam wyj­ścia – zde­cy­do­wa­łam się na cał­ko­witą zmianę stylu ży­cia. Wpro­wa­dzi­łam prze­ciw­za­palną dietę, pra­co­wa­łam nad emo­cjami, sto­so­wa­łam su­ple­men­ta­cję, zioła i oczysz­cza­nie or­ga­ni­zmu. To była ciężka praca, która trwała trzy lata, ale wy­niki ba­dań po tym cza­sie wy­ka­zały, że en­do­me­trioza cał­ko­wi­cie znik­nęła. Ta wia­do­mość była dla mnie ogrom­nym prze­ło­mem. Nie tylko przy­nio­sła ulgę, ale także za­in­spi­ro­wała mnie do głęb­szego dba­nia o sie­bie i roz­wi­ja­nia wie­dzy o zdro­wiu. Wkrótce po tym za­szłam bez pro­blemu w ciążę, a dwa lata póź­niej po raz ko­lejny. To, co le­ka­rze okre­ślali jako mało praw­do­po­dobne, stało się dla mnie rze­czy­wi­sto­ścią. A to wszystko dzięki de­ter­mi­na­cji i świa­do­mej pracy nad swoim cia­łem i umy­słem. Chcia­ła­bym kon­ty­nu­ować tę po­dróż i zgłę­biać wie­dzę, szcze­gól­nie w ob­sza­rze hor­mo­nów oraz zdro­wia je­lit, które – jak wiem – są fun­da­men­tem na­szego zdro­wia. Raz jesz­cze dzię­kuję za to, co Pan robi, Pana praca in­spi­ruje i wspiera wiele osób. Ży­czę wszyst­kiego do­brego i ser­decz­nie po­zdra­wiam.

Od kiedy nie jem na­biału, glu­tenu, cu­kru i nie piję so­ków owo­co­wych anty TG spa­dły z 57 do 5,8. Dzię­kuję, Pa­nie Dok­to­rze, za wie­dzę, którą Pan nam prze­ka­zuje.

Mam nie­do­czyn­ność tar­czycy i ha­shi­moto od kilku lat. Mam też tor­biele w pier­siach – i co sły­szę od mo­jego en­do­kry­no­loga? Ow­szem: „Taka pani uroda”. Mam tych tor­bieli tyle, że piersi mi pę­kają. Na USG jest ich mnó­stwo. Po­ja­wia się też ko­lejny pro­blem – leu­ko­cyty we krwi na po­zio­mie 2,8–2,9. He­ma­to­log stwier­dza, że wszystko jest ok, że może lekka ane­mia, ale umywa ręce. „Ma pani ob­fite mie­siączki, pro­szę iść do gi­ne­ko­loga”. Gi­ne­ko­log mówi, że ten typ tak ma i że „pro­szę iść do ga­stro­en­te­ro­loga”. Po­szłam. Zro­bił ga­stro­sko­pię. Wy­szło, że ko­smki je­li­towe są małe i praw­do­po­dob­nie jest to ce­lia­kia. Zro­biono prze­ciw­ciała – nie wy­szła ce­lia­kia. Matko ko­chana, od Iwana do po­gana, i da­lej nic. Leu­ko­cyty 2,9 od kilku lat, tor­bieli co­raz wię­cej, ane­mia się po­wta­rza, w okre­sie mam dru­giego dnia fon­tannę, a piersi pę­kają. O huś­tawce na­stro­jów na­wet nie wspo­mnę. A en­do­kry­no­log pa­trzy na TSH i stwier­dza, że jest w nor­mie, więc dawki Eu­thy­roxu nie trzeba pod­wyż­szać.

Dzień do­bry, Dok­to­rze! Tra­fi­łam na Pana Tik­Toka i słu­cha­jąc Pana, za­czę­łam łą­czyć kropki (moje złe sa­mo­po­czu­cie, nie­od­po­wied­nia dieta, nie­do­czyn­ność tar­czycy i inne) i za­czę­łam współ­pracę z die­te­ty­kiem. Oka­zało się, że mam in­su­li­no­opor­ność, moja fer­ry­tyna była tra­gicz­nie ni­ska, tak samo po­ziom wi­ta­miny D... Długo by opo­wia­dać. Po kilku mie­sią­cach sto­so­wa­nia diety, su­ple­men­ta­cji, wska­zó­wek rów­nież z Pań­skich Tik­To­ków, moje ży­cie to­tal­nie się od­mie­niło. Nie wiem, czy to Pan od­czyta, ale dzię­kuję za Pana dzia­łal­ność w in­ter­ne­cie!

Dzień do­bry, Pa­nie Dok­to­rze. Tra­fi­łam na Pana filmy w kwiet­niu tego roku, kiedy na wi­zy­cie kon­tro­l­nej do­wie­dzia­łam się, że mam mię­śniaka 1,5 cm. Mam 47 lat. Mój le­karz, gdy go za­py­ta­łam, dla­czego tak, skąd mi się ten mię­śniak wziął, tylko wzru­szył ra­mio­nami i po­wie­dział: „A co ja, wróżka?”. Sama za­czę­łam szu­kać, w głębi sa­mej sie­bie. Zro­bi­łam tzw. on­ko­pa­kiet, zba­da­łam tar­czycę, prze­czy­ta­łam wszyst­kie Pana książki. Dziś nie jem na­biału, cu­kru i psze­nicy. Schu­dłam 14 kg (do te­raz, a mamy li­sto­pad), za­sto­so­wa­łam wszyst­kie po­rady z Pana ksią­żek. Pa­nie Dok­to­rze: ja przez 28 lat mia­łam mi­greny. Dziś ich nie mam. Czuję się do­brze. Ko­biety, ko­le­żanki py­tają, co ta­kiego zro­bi­łam. Wszyst­kim mó­wię o Pana książ­kach i wszyst­kim po­le­cam. Wspa­niały le­karz. Dzię­kuję.

Jak się wziąć za sie­bie? Na­ma­wiam, aby naj­pierw po­znać me­cha­ni­zmy zdro­wia, zgod­nie z naj­now­szymi da­nymi na­uko­wymi. Na­stęp­nie okre­ślić, ja­kie mamy po­trzeby i ocze­ki­wa­nia wo­bec ciała, umy­słu i du­cha. Po­tem wy­ko­najmy ba­da­nia i przyj­rzyjmy się ich wy­ni­kom. I z nimi, jak z kom­pa­sem, wy­bierzmy naj­lep­szą dla nas drogę po­stę­po­wa­nia.

UWAGA

książka ta nie jest po­rad­ni­kiem me­dycz­nym i nie za­stąpi kon­taktu z le­ka­rzem. Jest pod­po­wie­dzią, gdzie szu­kać przy­czyn i ja­kie mogą być roz­wią­za­nia, aby żyć co­raz dłu­żej w do­brym zdro­wiu, w spraw­no­ści fi­zycz­nej, psy­chicz­nej, spo­łecz­nej (re­la­cje mię­dzy­ludz­kie są dla zdro­wia ogrom­nie ważne). Wszyst­kiego tego uczymy się sami, o ile je­ste­śmy otwarci na nowe do­świad­cze­nia. Za­wsze jed­nak ła­twiej jest po­ru­szać się i omi­jać pu­łapki czy ślepe za­ułki, kiedy mamy prze­wod­nika. A zro­zu­mie­nie, że nikt za nas nie na­prawi na­szego zdro­wia, to po­czą­tek drogi. Cu­dow­nej drogi.

.

Kiedy spo­ty­kam się z róż­nymi spe­cja­li­stami: ge­ne­ty­kiem, on­ko­lo­giem, dia­be­to­lo­giem, or­to­pedą, neu­ro­lo­giem, pe­dia­trą czy oku­li­stą, psy­chia­trą lub kar­dio­lo­giem, to za­wsze roz­ma­wia­jąc o zdro­wiu, do­cho­dzimy do tego, że klu­czowo ważny jest styl ży­cia pa­cjenta. Każdy spe­cja­li­sta, mó­wiąc o za­le­ce­niach, zwraca więc uwagę na je­dze­nie, na ak­tyw­ność fi­zyczną czy ogra­ni­cze­nie stresu. Nie­stety sys­tem me­dy­cyny za­chod­niej sta­wia le­ka­rza spe­cja­li­stę na ścieżce cho­rego do­piero wtedy, gdy ten jest już obo­lały, trzeba szybko po­sta­wić roz­po­zna­nie, nadać nu­meru ICD-11 i roz­po­cząć sche­mat le­cze­nia. Czyli: le­karz po­ja­wia się w mo­men­cie, kiedy ob­jawy są do­kucz­liwe. To raz. Dwa, że każdy spe­cja­li­sta od­po­wiada za swoją spe­cja­li­za­cję, za pracę okre­ślo­nego na­rządu czy układu. Nie ma ta­kiej prak­tyki, aby spe­cja­li­sta pa­trzył ca­ło­ściowo. Je­śli kar­dio­log ma wąt­pli­wo­ści co do pracy układu ner­wo­wego, to od­syła do spe­cja­li­sty neu­ro­loga. Ten prosi o kon­sul­ta­cję oku­li­stę, aby oce­nił stan na­czyń krwio­no­śnych mó­zgu. Je­śli są ce­chy nad­ci­śnie­nia – wy­sy­łamy do le­ka­rza le­czą­cego nad­ci­śnie­nie. Ale kto ma po­łą­czyć wszyst­kie kropki ra­zem? Kto po­pa­trzy z góry na cały or­ga­nizm, który jest skom­pli­ko­wa­nym, ale jed­nym ukła­dem sca­lo­nym?

Od po­czątku, czyli snop świa­tła na mi­to­chon­dria

Po­czą­tek ży­cia to po­je­dyn­cza ko­mórka ze swoim ją­drem, cy­to­pla­zmą i za­si­la­niem, czyli mi­to­chon­drium. Jego pa­li­wem jest glu­koza. To ona jest pod­sta­wo­wym po­kar­mem, do­star­czy­cie­lem ener­gii po­trzeb­nej do dzia­ła­nia każ­dej ko­mórce. To ona po­zwala na utrzy­ma­nie sta­ło­ści rów­no­wagi elek­tro­li­to­wej i sta­bil­no­ści błon ko­mór­ko­wych. To dzięki niej ko­mórka może spraw­nie dzia­łać i speł­niać swoją rolę, czyli two­rzyć tkanki, z któ­rych na­stęp­nie po­wstają na­rządy. Na­rządy z ko­lei bu­dują całe sys­temy – choćby ta­kie jak układ krą­że­nia, po­kar­mowy, ner­wowy czy hor­mo­nalny. Żeby cały or­ga­nizm mógł pra­wi­dłowo funk­cjo­no­wać, musi mieć do­star­czaną ener­gię plus ma­te­riał bu­dul­cowy ko­mó­rek. Czyli to, co za­wiera się w de­fi­ni­cji żyw­no­ści. Jest to bar­dzo ważne w kon­tek­ście zro­zu­mie­nia ho­li­stycz­nego oglądu zdro­wia. Żyw­ność to są sub­straty, które mogą być wy­ko­rzy­stane do po­wsta­wa­nia ener­gii lub do two­rze­nia tka­nek. Dzięki niej ro­śniemy, roz­wi­jamy się, mo­żemy żyć długo i szczę­śli­wie. Kło­pot w tym, że „żyw­ność”, któ­rej po­trze­bują na­sze ciała, po­woli prze­staje się po­kry­wać z tym, co pod na­zwą „żyw­ność” przy­go­to­wują nam jej pro­du­cenci. Wejdźmy do do­wol­nego du­żego sklepu. Co­raz czę­ściej jest w nim wy­dzie­lony mały re­gał, opi­sany jako „żyw­ność zdrowa”. Całą po­zo­stałą roz­le­głą po­wierzch­nię zaj­muje żyw­ność inna. Jaka? Skoro nie na­leży do zbioru „zdrowa”? Po­pa­trzmy na nią. Dłu­gie półki wy­peł­niają pro­dukty wy­so­ko­prze­two­rzo­nych pro­duk­tów, z za­twier­dzo­nymi przez FDA po­nad 10 ty­sią­cami do­dat­ków. Na mar­gi­ne­sie: w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku były do­pusz­czone do uży­cia, uwaga: 174 do­datki do żyw­no­ści. Dziś nie tylko są licz­niej­sze, ale też pro­cen­towo do­daje się ich znacz­nie wię­cej niż kie­dyś. Bywa, że ilość sztucz­nego do­datku prze­wyż­sza za­war­tość war­to­ścio­wych skład­ni­ków da­nego pro­duktu, jego bia­łek, tłusz­czów czy wę­glo­wo­da­nów. Czy je­śli pro­dukt składa się z nie­mal sa­mych syn­te­tycz­nych do­dat­ków czy wy­peł­nia­czy, można go jesz­cze na­zy­wać po­kar­mem? Skoro nie „karmi”? Nie pro­wa­dzi do po­wsta­wa­nia ener­gii? Kło­pot w tym, że co­raz czę­ściej nie tylko nic nie daje, ale jesz­cze za­biera. Blo­kuje en­zymy mi­to­chon­drialne, przy­czy­nia­jąc się do po­gor­sze­nia pracy mi­to­chon­driów, do za­bu­rzeń funk­cji ko­mórki, a osta­tecz­nie do jej śmierci.

A my taką „żyw­ność” jemy każ­dego dnia. Nie­rzadko ki­lo­gra­mami.

Co­raz czę­ściej można prze­czy­tać na przy­kład, że zwięk­szona zo­stała za­war­tość ja­kie­goś do­pusz­czal­nego skład­nika tok­sycz­nego. Czyli stwier­dzono jego tok­sycz­ność, ale ktoś uznał, że w ma­leń­kiej dawce nie sta­nowi za­gro­że­nia. Tyle że po pierw­sze, skoro jest tok­syczna, to zna­czy, że może szko­dzić. Czyli gdy zjemy jedną paczkę, to nic nam nie bę­dzie. Co jed­nak się sta­nie, je­śli się­gniemy po dwie? Co, je­śli paczkę z „nie­wielką ilo­ścią tru­ci­zny” bę­dzie zja­dało na­sze dziecko co­dzien­nie w szkole. Sie­dem w ty­go­dniu, 20 pa­czek z tru­ci­zną w mie­siącu. Czy na pewno mo­żemy być spo­kojni? Po dru­gie: nikt nie bada – bo też i trudno to okre­ślić – jak za­działa mie­sza­nina róż­nych ta­kich związ­ków tok­sycz­nych. W końcu poza kon­kretną paczką z jed­nym skład­ni­kiem dziecko ma jesz­cze inne „przy­smaki” pod ręką plus syn­te­tyczne na­poje, gumy do żu­cia itd. Poza wszyst­kim co­raz czę­ściej do żyw­no­ści tra­fia nie je­den „po­lep­szacz”, ale kilka, dla za­pew­nie­nia ca­łej gamy po­żą­da­nych efek­tów. Prze­mysł spo­żyw­czy jest bo­wiem żywo za­in­te­re­so­wany tym, aby sprze­da­wać jak naj­wię­cej swo­ich wy­ro­bów. Że­by­śmy wra­cali po nie – bo cie­szą oko, są pyszne, wy­godne, nie psują się szybko, bo mają długi ter­min waż­no­ści, dzięki czemu można je trzy­mać i mie­siąc w roz­grza­nym sa­mo­cho­dzie. Trudno się dzi­wić pro­du­cen­tom, że ro­bią co mogą, aby zwięk­szyć sprze­daż (wszy­scy mamy ro­dziny na utrzy­ma­niu, ma­rze­nia o więk­szych do­mach, lep­szych au­tach), w związku z czym się­gają po co­raz bar­dziej wy­szu­kane do­datki che­miczne. W końcu czemu nie, są do­zwo­lone przez prawo.

Jakby tego było mało – ko­lejna rzecz, którą so­bie warto uświa­do­mić – za­biegi „uspraw­nia­nia” pro­duk­tów spo­żyw­czych dzieją się na każ­dym eta­pie ich po­wsta­wa­nia. Przyj­rzyjmy się do­wol­nemu pro­duk­towi, na przy­kład mię­snemu, ulu­bio­nym kieł­ba­skom na­szego dziecka. Ich „uche­micz­nia­nie” za­czyna się na eta­pie uprawy pa­szy, jaka zo­staje po­dana zwie­rzę­tom. Jest „sy­pana”, żeby jej zbiory były oka­załe, wolne od chwa­stów i nie­usz­ko­dzone przez pa­so­żyty czy gry­zo­nie. Po czym znowu jest sy­pana, żeby ją za­bez­pie­czyć przed ze­psu­ciem, za­ple­śnie­niem już po ze­bra­niu, na przy­kład pod­czas ma­ga­zy­no­wa­nia. Da­lej: także zwie­rzęta prze­zna­czone na ubój do­stają leki, hor­mony czy an­ty­bio­tyki, żeby szyb­ciej ro­sły, na­bie­rały ciała i nie cho­ro­wały. Po­tem mamy etap pro­duk­cji mięsa, a po­tem wy­ro­bów z niego. Tu za­czyna się pro­ces ko­lej­nych do­dat­ków – kon­ser­wan­tów, upięk­sza­czy, po­lep­sza­czy kon­sy­sten­cji, smaku, za­pa­chu, ko­loru. Na ko­niec je­ste­śmy ob­da­ro­wy­wani jesz­cze mi­kro­pla­sti­kiem po­cho­dzą­cym z opa­ko­wań, w tym związ­kami ta­kimi jak bis­fe­nol, je­śli przyj­dzie nam do głowy pod­grze­wać w ku­chence mi­kro­fa­lo­wej kieł­ba­ski w ich skle­po­wym opa­ko­wa­niu. Zsu­mujmy: na każ­dym eta­pie do­da­wane są nowe sub­stan­cje syn­te­tyczne, które mają zwięk­szyć szanse pro­duktu na to, że go wy­bie­rzemy. Trudno się dzi­wić, że już są wszę­dzie. Na­prawdę wszę­dzie: na­wet we krwi pę­po­wi­no­wej ssa­ków na An­tark­ty­dzie stwier­dza się obec­ność pla­stiku. Każda osoba na świe­cie nosi w so­bie 0,5 proc. pla­stiku, bo sto­so­wany po­wszech­nie prze­do­staje się do wód grun­to­wych, po­wie­trza. Syn­te­tyki mamy nie tyko w je­dze­niu, pi­ciu, w le­kach, ale i w ko­sme­ty­kach, ja­kimi się my­jemy czy na­kła­damy na sie­bie i cze­kamy, aż się wchłoną – czyli prze­do­staną do krwi i wraz z jej krą­że­niem do­trą do wą­troby. Wiele z tych związ­ków, z któ­rymi kon­takt mamy każ­dego dnia o każ­dej po­rze, za­bu­rza na­tu­ralną pracę na­szych hor­mo­nów, po­bu­dza na przy­kład re­cep­tory ko­mó­rek tucz­nych, pro­wa­dząc do gro­ma­dze­nia się tłusz­czu, czyli roz­ro­stu tkanki tłusz­czo­wej.

Czy żyw­ność wy­so­ko­prze­two­rzona ma ja­kieś do­bre strony? Ow­szem. Jest ła­twa do zje­dze­nia, bo go­towa – wy­star­czy wy­jąć z opa­ko­wa­nia i pro­szę bar­dzo, mamy po­si­łek. Przez do­da­tek spe­cjal­nych sub­stan­cji bywa na­wet bar­dzo ape­tyczny, po­bu­dza ośro­dek na­grody, spra­wia przy­jem­ność. Tyle że to oszu­ki­wa­nie mó­zgu, który uf­nie przyj­muje, że coś, co ak­cep­tują oko, nos i ję­zyk, to do­bry po­karm dla ca­łego ciała. Poza tym taka żyw­ność jest sze­roko do­stępna – na­wet 75 proc. tego, co mamy w skle­pach na pół­kach, to je­dze­nie śmie­ciowe. Świat nam je wręcz pod­tyka pod nos – można je zna­leźć w każ­dym osie­dlo­wym skle­piku, au­to­ma­cie, na sta­cji ben­zy­no­wej. A przez to, że żyw­ność wy­so­ko­prze­two­rzona jest pro­du­ko­wana prze­my­słowo, jest ta­nia i jest to jej nie­za­prze­czalny plus. A tak na­prawdę wielki mi­nus. Bo ow­szem, względ­nie mało za nią za­pła­cimy w skle­pie. Ale już nie u le­ka­rza czy w ap­tece, gdy przyj­dzie nam po­no­sić kon­se­kwen­cje jej re­gu­lar­nego spo­ży­wa­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki