Zagubione dusze - Waldemar Ciekalski - ebook

Zagubione dusze ebook

Waldemar Ciekalski

0,0

Opis

Historia skomplikowanej miłości dwojga ludzi, którzy po trudnych perypetiach osobistych próbują od nowa ułożyć sobie życie. Ich losy toczą się na tle lat transformacji ustrojowej, głównie w Warszawie a także w RFN gdzie bohaterowie są świadkami upadku muru berlińskiego. Muszą uporać się z uderzeniami przewrotnego losu rozwiązując problemy rodzinne i zawodowe. W natłoku różnych spraw starają się również znaleźć czas dla siebie, pogodzić to co złe i trudne z tym co dobre i pożyteczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 565

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Waldemar Ciekalski

Zagubione dusze

© Waldemar Ciekalski, 2017

Historia skomplikowanej miłości dwojga ludzi, którzy po trudnych perypetiach osobistych próbują od nowa ułożyć sobie życie. Ich losy toczą się na tle lat transformacji ustrojowej, głównie w Warszawie a także w RFN gdzie bohaterowie są świadkami upadku muru berlińskiego. Muszą uporać się z uderzeniami przewrotnego losu rozwiązując problemy rodzinne i zawodowe. W natłoku różnych spraw starają się również znaleźć czas dla siebie, pogodzić to co złe i trudne z tym co dobre i pożyteczne.

ISBN 978-83-8104-657-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Wszystkie postaci w książce są fikcją literacką.

Jakiekolwiek podobieństwa do osób rzeczywistych są całkowicie przypadkowe.

Kiedy pani Krystyna, sekretarka działu technicznego Państwowego Przedsiębiorstwa Wyrobów Metalowych w Warszawie pytała pracowników, kto chciałby iść do Teatru Polskiego na przedstawienie sztuki Gabrieli Zapolskiej „Moralność Pani Dulskiej”, Adam powiedział, że go to nie interesuje. Ale jego koledzy i współpracownicy zaczęli go przekonywać, że warto iść, tym bardziej, że bilety były za darmo. Więc w końcu wziął jeden bilet i poszedł.

Z chwilą, gdy przedstawienie się zaczęło, Adam patrzył obojętnie na scenę. Po pewnym czasie na scenie ukazała się młoda aktorka, która grała rolę służącej Hanki. I wtedy coś się stało. Adam jak zauroczony patrzył na scenę i kiedy aktorka zniknęła, znów patrzył obojętnie, czekając aż znowu pojawi się ta, która go tak zafascynowała. Podziwiał szczególnie wyraziste odtwarzanie granej przez nią postaci. Chociaż była to drugorzędna rola, to potrafiła pokazać na czym polega zadanie służącej Hanki, a jej zgrabna sylwetka i duże, okrągłe brązowe oczy, widoczne dokładnie nawet z daleka oraz skromny ubiór dodawało jej uroku. I chociaż była służącą, to potrafiła pokazać charakter, dumę i zachować godność. Te cechy Adam widział nie tylko u służącej Hanki, ale także u aktorki. Dlatego tak bardzo ją podziwiał.

Na drugi dzień prawie wszyscy pracownicy dyskutowali na temat sztuki teatralnej i tylko Adam, który pracował w sekcji konstrukcyjno-technologicznej, nie mówił nic. Wreszcie ktoś go zagadnął, jakie jest jego zdanie i wtedy on, pomijając zupełnie główny wątek, zaczął mówić o roli tej aktorki, która grała służącą Hankę. Zdziwieni współpracownicy zaczęli go pytać o to, jak mu się podobały role głównych bohaterów, ale on nie potrafił na ten temat nic powiedzieć a w końcu rzekł:

— Ja to chciałbym kiedyś spotkać tę aktorkę, która grała służącą Hankę, bo w tym całym spektaklu to ona mi się najbardziej podobała.

Na to jedna ze współpracownic powiedziała, że ta aktorka mieszka blisko niej i często ją widuje, a nawet wie, że nazywa się Kasia Kotlinka. Adam wiedział gdzie mieszka owa współpracownica i kiedy wracał do domu, cały czas myślał o tym, co zrobić, aby zobaczyć aktorkę Kasię i przekonać się, jak też ona wygląda wśród ludzi na ulicy. W tym celu następnego dnia poszedł pod budynek teatru, aby sprawdzić, kiedy jest kolejny spektakl i o jakiej porze się kończy. Potem przyszedł w dniu spektaklu

i po jego zakończeniu czekał w napięciu, aż aktorzy będą opuszczać budynek teatru. Był zawiedziony i już prawie zrezygnowany widząc wychodzących, wśród których nie było aktorki Kasi Kotlinki. Kiedy rozgoryczony już prawie stracił nadzieję, że ją zobaczy, ta wyszła jako ostatnia. Adam patrzył jak zauroczony i potem szedł za nią w pewnej odległości, śledząc ją aż do miejsca zamieszkania. W następnych dniach przychodził już bliżej budynku, w którym mieszkała aktorka, która go tak zafascynowała. Około dwa tygodnie później przyszło mu na myśl, aby kiedyś podejść do niej i poprosić ją o autograf, ale zwlekał z tym, gdyż brakowało mu odwagi. W końcu podjął jednak decyzję i z bijącym sercem podszedł do aktorki mówiąc:

— Przepraszam bardzo, ale ja mam do pani prośbę.

— Słucham — powiedziała aktorka i z widocznym na twarzy zaskoczeniem spojrzała na Adama pytającym wzrokiem.

— Chciałbym panią prosić o autograf, bo mnie się bardzo podoba pani gra w teatrze.

Aktorka uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona, gdyż miał to być jej pierwszy autograf od dnia, w którym rozpoczęła pracę w teatrze.

— To gdzie mam się panu podpisać? — zapytała z nutką młodej gwiazdy w głosie.

— Ja szukałem w reklamach i prospektach pani fotografii i znalazłem takie zdjęcie z ostatniego spektaklu, gdzie pani też jest. Więc może na tym, bo nie śmiem prosić panią o fotkę z dedykacją.

— No niezbyt mi się to podoba — rzekła aktorka z pewną wyższością — ja mam różne fotografie i fotki, ale w domu. Mogę panu przynieść.

— Bardzo bym się ucieszył, gdyby to nie sprawiło pani problemu — powiedział Adam wyraźnie podniecony — a za fotografię z dedykacją ja pani zapłacę.

— Nie trzeba — oznajmiła aktorka zdecydowanym głosem — podaruję ją panu.

— To ja tu przyjdę po zakończeniu następnego spektaklu pojutrze i będę czekał na panią.

— Widzę, że pan już zna terminarz spektakli? — zauważyła aktorka, wyraźnie zadowolona z tego, że ma tak zaangażowanego wielbiciela.

— Wobec tego ja chciałbym się jeszcze tylko przedstawić: Adam Nieznarski — i wyciągnął prawą dłoń.

— Kasia Kotlinka — rzekła aktorka i wyczuła delikatny uścisk swojej dłoni.

— Wiem — powiedział Adam — imię i nazwisko też mi się podoba.

Aktorka uśmiechnęła się odbierając te słowa jako komplement i poszli każde w swoją stronę. Przy następnym spotkaniu Kasia wręczyła Adamowi fotkę z dedykacją, a ten zapytał, czy może ją odprowadzić do domu. Ta zgodziła się chętnie, a gdy byli już pod jej domem, Adam wyraźnie zachęcony pozytywnym do niego nastawieniem zapytał, czy mógłby zaprosić ją kiedyś do cukierni na ciastka. Oczywiście był bardzo uradowany, kiedy usłyszał odpowiedź aktorki, że bardzo lubi ciastka.

W czasie następnego spotkania Adam mówił Kasi, że dzięki niej zainteresował się teatrem oraz tymi, którzy tworzą teatr i sztuki teatralne. I teraz już wie, że Gabriela Zapolska była nie tylko dramatopisarką i powieściopisarką, ale również publicystką a w młodości aktorką i że występowała między innymi w Krakowie, Lwowie oraz przez kilka lat w Paryżu. W Krakowie prowadziła własną szkołę dramatyczną i starała się odsłaniać, jak to mówiła: „nagą prawdę życia”. I doczekała się odzyskania przez Polskę nieodległości, chociaż niedługo się tym cieszyła, gdyż zmarła w 1921 roku.

Mówił Kasi, że podziwiał jej grę jako służącej Hanki, gdyż potrafiła w sposób bardzo przekonywujący i sugestywny pokazać pozytywne cechy tej osoby w przeciwieństwie do zakłamania i obłudy Pani Dulskiej i członków jej rodziny. Kasia była wyraźnie zadowolona z tych zachwytów i pochwał pod jej adresem.

Było więc następne spotkanie, a potem jeszcze wiele spotkań, z których oboje byli zadowoleni. On z tego, że mógł się spotykać z piękną aktorką, która go fascynowała, zaś ona cieszyła się, że ma swojego fana i wielbiciela. Robili sobie wycieczki, zimą na narty, latem w plener i Adam zorientował się w pewnym momencie, że jest w Kasi zakochany, co jej w sprzyjających do tego okolicznościach wyznał. Zaloty i wyznania miłosne bardzo pochlebiały Kasi i było jej z nim tak dobrze, że pewnego dnia, kiedy byli razem podczas nieobecności jej rodziców stało się to, co było kulminacją ich młodzieńczej miłości.

Była to jednak bardzo różna miłość. Ze strony Adama był to zachwyt i uwielbienie dla pięknej, młodej kobiety i aktorki o niezwykłym temperamencie, której oddał całą swoją młodzieńczą namiętność i starał się w miarę możności spełniać jej potrzeby i zachcianki. Był szczęśliwy i roztaczał w swych myślach wizje przyszłości ich, w jego mniemaniu, dobrze zapowiadających się perspektyw życia we dwoje.

Chciał spędzać jak najwięcej czasu ze swą ukochaną i przy każdej okazji mówił jej o swej miłości, obsypywał ją komplementami, kupował jej kwiaty i drobne upominki. Wiedział o tym, że Kasia jest niepokorna, że ma charakter uparty i zdecydowany i że jest niecierpliwa. Starał się więc pozyskać jej przychylność kupując jej czasami bluzkę w ulubionym przez nią czerwonym kolorze oraz przynosząc jej ulubione przez nią kwiaty, to znaczy róże, frezje i tulipany. Starał się jednocześnie podkreślać, że ceni jej prostolinijność, szczerość i pogardę dla tych, którzy nie wahają się robić wszystko dla pieniędzy i sławy. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że czasami trudno jest się jej oprzeć pokusom, jakie niesie ze sobą ten wielki, artystyczny świat.

Oczekiwał też wzajemności, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jej miłość nie może być tak wielka jak jego i mówił jej to nawet czasami. Kasia wtedy najczęściej milczała, gdyż odczuwała satysfakcję z tego, że jest uwielbiana, ale jednocześnie wyczuwała swoją przewagę w tej miłości, która z jego strony była szczera i całkowita, natomiast dla niej była to swego rodzaju gra, a czasami nawet zabawa. Konsekwencje tej wielkiej miłości z jednej strony i gry oraz zabawy z drugiej, okazały się jednak bardzo poważne.

Po pewnym czasie Kasia powiedziała bowiem Adamowi, że jest w ciąży i nie wyglądała na zachwyconą tym, że tak się stało, gdyż uważała to za przeszkodę w jej karierze aktorki. On natomiast ucieszył się i powiedział Kasi, że chce, aby została jego żoną, co ona przyjęła raczej obojętnie, zaś on był już wtedy tak zakochany, że tego w ogóle nie zauważył.

Niedługo potem Adam poprosił rodziców Kasi o jej rękę i uzyskał zgodę wyrażoną obojętnym tonem, czego również nie dostrzegł myśląc, że jest to taka normalna etykieta w środowisku, w którym nigdy dotąd się nie obracał. Był więc potem ślub i wesele, a po pewnym czasie przyszła na świat ich córeczka, której dali na imię Mariolka. Adam opuścił wynajmowane przez siebie mieszkanie i wprowadził się do rodziców Kasi, ciesząc się, że spotkało go takie szczęście i ma za żonę piękną aktorkę i rodzinę. Po jakimś czasie zauważył jednak, że dzieje się coś niedobrego w jego małżeństwie. Kasia dawała mu wyraźnie do zrozumienia, że zmarnowała sobie karierę, bo przecież nie musiała tak wcześnie wychodzić za mąż i urodzić dziecko; unikała jego pieszczot i bliskości. Swoją wielką miłością Adam obdarzał więc Mariolkę, która była dla niego największym szczęściem.

Tak mijały lata, w czasie których młodzi małżonkowie oddalali się od siebie coraz bardziej, chociaż mieszkali razem. Kariera aktorska Kasi rozwijała się, otrzymywała w teatrze coraz bardziej znaczące role, a potem dostała nawet propozycję zagrania w filmie. Adam natomiast pracował dalej w tym samym przedsiębiorstwie i też odnosił pewne sukcesy awansując na kierownika sekcji, o czym powiedział Kasi i jej rodzicom, ale to nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Tak więc im większe były sukcesy w pracy zawodowej Adama i szczególnie Kasi, tym gorsza była sytuacja w ich małżeństwie i w ich rodzinie. Kasia grała więc nie tylko w teatrze, ale także w filmach, serialach oraz brała udział w różnych imprezach jako gwiazda teatru i filmu. Miała coraz więcej fanów i wielbicieli, z których niektórzy do niej dzwonili, a czasami wychodziła sama na jakieś spotkania i nie mówiła Adamowi z kim, co go wyraźnie denerwowało. Starał się jednak nie okazywać swoich emocji, aby nie pogarszać i tak już złej atmosfery w małżeństwie i rodzinie, szczególnie ze względu na swoją ukochaną córeczkę Mariolkę, która teraz była dla niego „oczkiem w głowie”.

Czasami do Kasi przychodzili jej znajomi z teatru oraz koleżanki ze studiów. Pewnej niedzieli przyszła do Kasi koleżanka ze studiów w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie Ewa Goździk wraz ze swym mężem Ernestem oraz ich córeczką Karolinką. Ewa, podobnie jak Kasia była szatynką, ale miała czarne oczy i czarne włosy, co przy jasnej cerze nadawało jej szczególnego wyrazu. Mąż Ewy był znanym aktorem teatralnym i filmowym i miał wiele wielbicielek, o czym rozpisywały się różne kolorowe gazety i Kasia kiedyś mówiła, że Ewa jest zazdrosna i ma pretensje do swojego męża, że ten nie dementuje niektórych szczególnie drastycznych opisów.

W czasie tej wizyty Adam początkowo siedział przy stole razem z Kasią oraz Ewą i jej mężem i czuł się niezbyt komfortowo, gdyż Kasia dyskutowała zapamiętale z mężem Ewy o różnych sprawach teatru i filmu, na temat których on tylko sporadycznie próbował się wypowiadać, nie chcąc sprawiać wrażenia, że udaje znawcę teatru czy filmu. Ewa jak gdyby to zauważyła i starała się delikatnie zachęcać Adama do dyskusji, uśmiechając się zagadkowo, gdy mówił coś, czego się nie spodziewała, za co on był jej wdzięczny. Ale kiedy Mariolka poprosiła Adama o pomoc przy jakiejś zabawie, skorzystał z okazji i wyszedł do dziewczynek, nawiązując także przyjacielskie kontakty z Karolinką. Gdy potem wrócił, Ewa zaproponowała:

— To może będziemy sobie wszyscy czworo mówili po imieniu?

Propozycja została zaakceptowana z aplauzem przez Kasię i męża Ewy, a Adam oznajmił z pewnym zadowoleniem:

— Ja chciałem powiedzieć, że z Karolinką już jesteśmy na „ty”, więc cieszę się, że z jej rodzicami również będziemy mówili sobie po imieniu.

Przy następnej wizycie Ewa przyszła tylko z Karolinką i Adam zauważył, że obie z Kasią rozmawiały długo starając się mówić półgłosem, albo zamykając się w kuchni. Ze strzępów usłyszanych słów Adam wywnioskował, że w małżeństwie Ewy nie dzieje się dobrze. Potwierdziło się to przy kolejnej wizycie, kiedy to Ewa rozmawiała długo z Kasią w zamkniętym pokoju, a potem wyszła stamtąd ze łzami w oczach. Adam nie pytał Kasi o nic, gdyż domyślał się, jaki był temat jej rozmowy z Ewą, a jego żona również nic nie mówiła. Ponadto stosunki w ich małżeństwie były coraz gorsze i rozmowa na temat czyjegoś małżeństwa mogłaby byś dla nich niezręczna. Adam próbował niekiedy rozmawiać z Kasią o ich małżeństwie i starał się być dla niej miły

i dobry, ale każda próba bardziej szczerej rozmowy kończyła się ze strony jego żony machnięciem ręki albo stwierdzeniem:

— Nie ma o czym mówić.

Adam chciał za wszelką cenę ratować swoje małżeństwo, a kiedy zorientował się, że walka jest przegrana, chciał przynajmniej to małżeństwo utrzymać tak, aby jego ukochana córeczka Mariolka miała jak najdłużej rodzinę. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że dla niej byłoby to szczególnie bolesne przeżycie. Kasia tymczasem robiła coraz bardziej błyskotliwą karierę i coraz częściej wychodziła na jakieś spotkania, nie mówiąc gdzie i z kim, a także prowadziła rozmowy telefoniczne, z których wynikało, że nie liczy się ze zdaniem swojego męża.

W czasie jednej z rozmów, jakie Kasia prowadziła ze swoimi rodzicami, Adam dowiedział się, że małżeństwo Ewy rozpadło się. Jej mąż wyprowadził się do innej, a ona została sama z Karolinką. Kilka miesięcy później Kasia wystąpiła o rozwód

i powiedziała swemu mężowi, aby poszukał sobie mieszkania. Adam nie widział już szans na uratowanie małżeństwa i wyraził zgodę na rozwód nie stawiając żadnych warunków. Wyprowadził się, nie mówiąc gdzie, a Kasia go o to nie pytała. Kiedy zaczął pakować swoje rzeczy, podeszła do niego Mariolka i zapytała zafrasowana:

— Dokąd idziesz tatuniu?

Adam spojrzał na nią, potem przytulił ją do swojej piersi, pocałował w główkę i z wyraźnym smutkiem w głosie rzekł:

— Nie wiem.

Po rozstaniu z Kasią Adam zatrzymał się w małym hotelu pod Warszawą, który nazywał się „Hotel pod Gruszą” i chciał wynająć niewielkie mieszkanko. Okazało się, że tak szybko się to nie uda, gdyż było to w środku miesiąca. Mieszkał więc w hotelu, w którym z właścicielem ustalił cenę za jeden miesiąc a nie za dobę, co było tańsze. Jednocześnie czynił starania, aby znaleźć mieszkanie do wynajęcia.

W międzyczasie odbyła się rozprawa rozwodowa i Adam poczuł pewną ulgę, że to wszystko już się skończyło. Kasia powiadomiła go, że ich córeczkę może odwiedzać pod innym adresem. Kiedy tam pierwszy raz poszedł, drzwi otworzył mu starszy mężczyzna, którego rozpoznał z rysów twarzy, jaką kiedyś widział w pewnym kolorowym czasopiśmie. Na następne wizyty nie wchodził już do mieszkania, lecz poprzez domofon prosił, aby Mariolka zeszła na spotkanie z nim.

Pewnego dnia wezwał go szef i zapytał, czy chciałby wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, aby poprowadzić tam kontrakt. Adam nie czuł się zbyt pewnie, gdyż w czasie jego pracy w przedsiębiorstwie nie miał do czynienia bezpośrednio z produkcją, a w języku niemieckim nie był jeszcze zbyt biegły w mowie, ale propozycję przyjął. W tej sytuacji zaprzestał poszukiwania mieszkania do wynajęcia i uzgodnił z właścicielem hotelu, że w czasie przyjazdów z Niemiec będzie tu wynajmował zawsze pokój.

*

Tak więc Adam zakończył pewien etap swojego życia rozstając się ze swą żoną Kasią, z którą mieli córeczkę Mariolkę i znalazł się na obczyźnie, gdzie miał prowadzić kontrakt z firmą niemiecką Gutmann AG niedaleko Kolonii w Nadrenii-Westfalii. Z pewnych względów wyjazd do Niemiec był dla niego korzystny nie tylko finansowo, ale także dlatego, że pozwolił mu zapomnieć o osobistych sprawach i rozterkach, związanych z rozpadem małżeństwa i rodziny. Miał bowiem od pierwszego dnia tak dużo pracy, że czasu wystarczyło mu tylko na sześć do siedmiu godzin snu.

Po przyjeździe na kontrakt do Niemiec Adam spotkał się ze swym poprzednikiem Stykierem, który zorganizował spotkanie wszystkich pracowników i przedstawił im Adama jako swego następcę. W czasie zebrania kilku pracowników zaczęło się awanturować, zarzucając Stykierowi, że nie wypłacił im należnych pieniędzy. Po zebraniu Stykier mówił Adamowi, że miał tu wielu wrogów, którzy nadużywali alkoholu, a on ich dyscyplinował, co im się nie podobało. Opowiedział też Adamowi najbardziej dramatyczne zdarzenie, kiedy w hotelu pobiło się trzech pijanych pracowników i pokrwawili się tak, że w pokoju były kałuże krwi a okna powybijane. Nie mogąc sobie z nimi poradzić, wezwali z portierem policję, która zaprowadziła porządek. Na drugi dzień Stykier nie dopuścił awanturników do pracy, lecz wręczył im dyscyplinarne zwolnienia, co oznaczało natychmiastowy wyjazd do kraju na własny koszt. Obciążył ich też kosztami wprawienia szyb w oknach. Stykier mówił, że jeden z tych pracowników przyszedł do niego do pokoju i klękał przed nim błagając, aby go nie zwalniał z pracy na kontrakcie, ale on był nieubłagalny i odesłał go do domu. Kilku innych pracowników, którzy też nie stronili od alkoholu próbowało bronić tych trzech, ale Stykier nie chciał ich słuchać. Dlatego później znienawidzili go i za pośrednictwem Niemców polskiego pochodzenia skarżyli na niego do kierownictwa firmy niemieckiej Gutmann AG. W wyniku tego później docierały skargi dyrekcji firmy niemieckiej do kierownictwa polskiej firmy, że kierownik kontraktu nie radzi sobie z ludźmi, co powoduje, że realizacja kontraktu przebiega źle.

Po wysłuchaniu relacji Stykiera, Adam miał poważne obawy, czy sobie poradzi, zwłaszcza, że z językiem niemieckim miał jeszcze dość duże problemy, szczególnie w rozmowach, gdy ktoś z Niemców mówił szybko. Miał nadzieję, że pomocą będzie dla niego kilku pracowników, których znał ze swojego zakładu pracy.

Adam wraz z pięćdziesięcioma pracownikami kontraktu, z których kilkunastu przyjechało dopiero niedawno, mieszkał w hotelu robotniczym, który należał do firmy niemieckiej Gutmann AG. Dla siebie miał osobny pokój, gdyż przechowywał tam różne dokumenty: zapisy kontraktu, karty osobowe pracowników, notatki dotyczące czasu pracy i urlopów, korespondencję z biurem polskiej firmy w Düsseldorfie, wnioski o przedłużenie wiz, świadectwa lekarskie, karty BHP, druki meldunkowe a także pieniądze służbowe i własne, a po zakończeniu miesiąca rozliczenia finansowe i rachunki dla firmy niemieckiej oraz sprawozdania dla własnej firmy. Po pewnym czasie otrzymał samochód służbowy Ford Transit, a przekazanie odbyło się w ten sposób, że szef biura w Düsseldorfie Sierowieski wezwał go i powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu:

— Ma pan tu kluczyki do samochodu i dowód rejestracyjny; samochód stoi na dole na parkingu. Proszę go sobie znaleźć, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, podpisać protokół przekazania i jeden egzemplarz mi przynieść, a potem jechać do siebie.

Adam musiał więc poznać różnicę między „maluchem”, którym jeździł w kraju i Fordem Transitem i nie znając w ogóle obcego miasta i terenu, jechać w drogę. Pracy mu nie brakowało, gdyż musiał codziennie nadzorować pracowników pod względem technicznym i dyscypliny w zakładzie oraz załatwiać różne sprawy urzędowe i prowadzić sprawy finansowe a po pracy pilnować, aby w hotelu nie dochodziło do jakichś problemów, zwłaszcza w weekendy, kiedy niektórzy nadużywali alkoholu. Krótkie wolne chwile poświęcał na doskonalenie znajomości języka niemieckiego oglądając telewizję i czytając niemieckie gazety oraz słuchając nagrań na radiomagnetofonie, który sobie kupił.

Wkrótce miało się okazać, że będzie musiał zetknąć się także z problemami, których w ogóle się nie spodziewał.

Pewnego dnia, kiedy jeszcze spał, około godziny czwartej nad ranem ktoś zapukał mocno do drzwi jego pokoju i gdy je otworzył, zobaczył jednego z pracowników, który zdenerwowany powiedział:

— Heńkowi Wągrowskiemu coś się stało! Musi pan wezwać pogotowie!

Adam poszedł natychmiast i zobaczył w pokoju wijącego się na łóżku Henryka, który z grymasem bólu na twarzy trzymał się za piersi i jęcząc prosił o pomoc Na pytanie, co mu jest mówił, że ma straszne bóle w klatce piersiowej. Adam poszedł szybko do portiera, aby ten wezwał pogotowie ratunkowe, ale ten miał wątpliwości, czy to jest konieczne i proponował, aby chorego zawieźć do szpitala samochodem, gdyż za pogotowie będzie trzeba drogo zapłacić. Adam obawiał się wieźć wijącego się z bólu pracownika, a poza tym nie wiedział nawet gdzie jest szpital i jak tam dojechać. Kazał więc wezwać Pogotowie Ratunkowe, które wkrótce przyjechało i razem z chorym pojechali do szpitala. Tam pierwsze pytanie brzmiało czy chory ma „Krankenkasse”, to znaczy ubezpieczenie w Kasie Chorych, a jeśli nie, to kto będzie płacił. Adam odpowiedział, że chory nie ma ubezpieczenia i koszty pokryje firma. Przyszła młoda lekarka, zarządziła badania, przede wszystkim EKG i w czasie tych badań Adam z pewnym zdziwieniem zauważył, że Wągrowski jakby ozdrowiał i nawet sobie zaczął żartować spoglądając na ładną, młodą lekarkę. Po badaniach lekarka oświadczyła, że nie widzi żadnego zagrożenia dla zdrowia i życia tego mężczyzny i że może on iść do domu. Adam załatwił więc formalności i powiedział swojemu pracownikowi, aby poczekał w holu szpitala, a on pójdzie po samochód, aby go przewieźć do hotelu. Ten powiedział jednak, że czuje się już dobrze i że mogą iść na piechotę. Kiedy szli, Adam zapytał zdziwiony takim obrotem sprawy:

— To co się panu właściwie stało?

— Bo ja mam nerwicę i nie pierwszy raz mi się coś takiego przydarzyło — padła odpowiedź.

— To dlaczego pan tu przyjechał i jak pan otrzymał zaświadczenie lekarskie o dobrym stanie zdrowia?

— Ja lekarzowi nie powiedziałem, że mam nerwicę, a chciałem tutaj zarobić trochę pieniędzy. Ale teraz widzę, że nie mogę tu zostać i chcę jechać do domu.

— To może pan zostanie do czasu, aż załatwimy przyjazd nowego pracownika na pana miejsce, bo inaczej firma będzie musiała płacić Niemcom kary za nie wywiązanie się z kontraktu?

— Nie, ja tu nie zostanę ani dnia dłużej, chcę jechać do domu.

Nie widząc wyjścia, Adam zawiadomił biuro firmy w Düsseldorfie, aby jak najszybciej ściągnęli z Polski nowego pracownika, a następnie wrócił do swoich codziennych obowiązków.

Obserwując pracę pracowników swojej firmy oraz pracę Niemców i innych obcokrajowców w firmie Gutmann AG, która była Spółką Akcyjną, Adam zaczął się zastanawiać, dlaczego wydajność pracy tutaj jest trzy do czterokrotnie wyższa niż w Polsce. Nie zauważył bowiem jakiejś specjalnej różnicy w pracy. Widział natomiast kolosalną różnicę w organizacji pracy. Tu wszystko było przygotowane do perfekcji, a czuwali nad tym kierownik wydziału i mistrzowie, którzy cały czas byli na wydziale produkcyjnym, a do biura wchodzili tylko czasami na kilka minut. Nigdy nie brakło robotnikowi materiału, ani narzędzia, a awarie maszyn i urządzeń należały do rzadkości. Praca zaczynała się na głos syreny i robotnik musiał już być wtedy na stanowisku pracy, a przerwa śniadaniowa nie była wliczana do czasu pracy. Ale nie było widać żadnego pośpiechu. Wszystko odbywało się spokojnie i wyglądało tak, jakby powoli. Jeden z pracowników znany mu z zakładu pracy w Polsce powiedział kiedyś do Adama:

— Już wolniej pracować nie mogę, a robię trzy razy więcej niż u nas w PPWM.

— Ale pełne osiem godzin jesteś na stanowisku pracy i masz wszystko, co ci potrzeba do pracy — rzekł Adam.

I jeszcze jedno Adam zauważył. Dokumentacja technologiczno-konstrukcyjna była ograniczona do minimum. Ta w Polsce w porównaniu do tej to były powieści. Tutaj mistrz zmianowy i kierownik wydziału byli od tego, aby wyjaśnić wątpliwości, a podstawą do produkcji był rysunek konstrukcyjny gotowego wyrobu. A zarobki? Te były kilka do kilkunastu razy wyższe od tych w Polsce. I z tym ciągle były problemy, gdyż Polacy chcieli zarabiać tyle, co Niemcy, chociaż i tak zarabiali kilka razy więcej niż w kraju. Interwencje i awantury były więc na porządku dziennym. Wreszcie Adam powiadomił o tym szefa biura firmy w Düsseldorfie Sierowieskiego, który mu powiedział, że o podwyżkach nie ma mowy ze względu na wysokie koszty i on jest od tego, aby trzymać pracowników w ryzach, a jeżeli sobie nie poradzi, to przyjedzie na jego miejsce inny i zrobi tam porządek.

Innym problemem były urlopy. Ciągle ktoś chciał jechać do kraju. Jeden ma rzekomo chore dziecko, inny sprawę sądową, jeszcze inny wesele siostry albo coś innego. Na żądanie, aby przedstawili dokumenty o prawdziwości tego, co mówią, reagowali wściekłością i awanturami. Każdego niemal weekendu a czasami także w środku tygodnia, rzadko kiedy mógł sobie Adam spokojnie popracować nad dokumentami albo odpocząć, gdyż niektórzy pracownicy nadużywali alkoholu i urządzali pijackie burdy i awantury, co potwierdzało, że relacje jego poprzednika Stykiera były prawdziwe. Chociaż większość pracowników zachowywała się poprawnie, to czasami tych kilku potrafiło napsuć wiele zdrowia i nerwów.

W czasie jednej z rozmów z pełnomocnikiem firmy Gutmann AG do spraw kontaktów z firmą polską Kohligerem, ten powiedział do Adama:

— Herr Nieznarski, niech pan mi powie, jak to jest z wami Polakami? Jak patrzę tu w zakładzie na pracowników naszej firmy i na waszych zatrudnionych w ramach kontraktu, to gdybym mógł i Arbeitsamt (Urząd Pracy) by mi na to pozwolił, to zwolniłbym połowę naszych i podpisał z wami kontrakt na większą ilość produkowanych części. Bo Polacy to najlepsi pracownicy i najlepiej wykonują swoją pracę. Widzę, że to dobrzy fachowcy, solidni i zdyscyplinowani. Mamy tu w zakładzie pracowników różnych narodowości, oczywiście Niemcy, ale są też Włosi, Jugosło-wianie, Portugalczycy, Azjaci, Afrykanie i inni. W pracy Polacy są od nich lepsi i dorównują Niemcom a czasami to nawet ich przewyższają. Ale jak poszedłem kiedyś na kontrolę do hotelu, to nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Tam w hotelu to Polacy zachowują się najgorzej. Bałagan w pokojach, puszki po piwie i butelki po wódce to wyrzucają przez okna na podwórze, do tego pijaństwo, burdy i awantury. Kiedyś jeden robił sobie wymianę oleju w samochodzie na podwórzu przed budynkiem hotelu, a zużyty olej wlał do studzienki kanalizacyjnej.

— On mówił, że to była woda — zaoponował Adam

— Nie woda, tylko zużyty olej! — krzyknął zdenerwowany pan Kohliger i dodał:

— Tam w hotelu to nawet Afrykanie zachowują się lepiej, niż Polacy, bo są spokojni i dbają o porządek w pokojach. A Polacy to przecież Europejczycy i na ogół uważa się, że Europa to wyższa cywilizacja. Niech pan mi powie, dlaczego tak jest?

Adam zrobił ponurą minę i nic nie odpowiedział. A w duchu tak sobie pomyślał: „Dziwne to, że ci trunkowi to na ogół zdolni i dobrzy pracownicy, ale przez ten alkohol te swoje umiejętności marnują.”

*

W firmie Gutmann AG pracowali także Polacy, którzy wyjechali do RFN legalnie i zostali tam bez ważnej wizy. Kiedyś Adam rozmawiał z młodym chłopakiem, który właśnie tak zrobił w okresie stanu wojennego i dostał potem zakaz wjazdu do Polski. I ten chłopak powiedział tak:

— Kiedy sobie pomyślę, że dopiero za pięć lat będę mógł pojechać do Polski i spotkać się z moją rodziną i znajomymi, to mi się żyć odechciewa.

Bo na taki okres dostał zakaz wjazdu do Polski.

*

Chociaż nie było czasu, aby myśleć o sobie i swoich osobistych sprawach, to przecież od czasu do czasu Adam dzwonił do Warszawy, aby porozmawiać ze swoją córeczką Mariolką. Nie było to łatwe, gdyż niekiedy trzeba było godzinę albo i dwie wystukiwać w budce telefonicznej numer telefonu do Polski. Kiedy zaś przyszła sobota po południu, bo dopołudnia też była praca w zakładzie, i niedziela, Adam kładł się na łóżku i wracał myślami do niedawnych i dawnych czasów. Rozmyślał o swym nieudanym małżeństwie, o rozpadzie swojej rodziny i o swej córeczce Mariolce, która teraz była jedyną radością w jego życiu, chociaż tęsknił za nią, gdyż nie mógł się z nią widywać. Czekał na to, że może nadarzy się jakaś okazja wyjazdu do Polski, bo przecież na myśl mu nawet nie przyszło, aby prosić swego szefa Sierowieskiego o krótki chociażby urlop. Na to było jeszcze za wcześnie i musiał przede wszystkim myśleć i starać się, aby wszystkie sprawy na kontrakcie były załatwione i aby nie było zastrzeżeń ze strony firmy niemieckiej Gutmann AG do realizacji kontraktu. Myślał o Kasi wspominając te pierwsze wspaniałe miesiące, kiedy był tak bardzo szczęśliwy i chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że to jest już przeszłość, która nigdy nie wróci, to w dalszym ciągu nie mógł się z tym pogodzić, gdyż jego miłość do byłej już żony jeszcze nie wygasła.

I kiedy tak zastanawiał się nad swoim życiem, to czasami w jego myślach pojawiała się Ewa, która podobnie jak on została odtrącona i może właśnie dlatego bardzo jej współczuł. Wiedział o tym, że Ewa była bardzo zakochana w swoim mężu Erneście, podobnie jak on w swojej żonie Kasi. Miał jednocześnie odczucie na podstawie tych kilku spotkań, kiedy odwiedzała ich najpierw ze swym mężem i córeczką Karolinką, a potem już tylko z córeczką, że to kobieta bardzo wrażliwa i o dobrym sercu. Zapamiętał szczególnie jej ostatnią wizytę z Karolinką, kiedy w jej małżeństwie było już bardzo źle i po rozmowie z Kasią wyszła z pokoju zapłakana. Było mu jej bardzo żal i zastanawiał się nad tym, co teraz robi, czy przeżywa rozstanie ze swym mężem Ernestem podobnie jak on ze swoją żoną Kasią i czy zdołała się już „otrząsnąć” po tych przykrych przeżyciach. Marzyło mu się nawet, aby ją kiedyś spotkać i porozmawiać z nią, ale nie przypuszczał, aby to było możliwe, zwłaszcza teraz, kiedy on był tu w Republice Federalnej Niemiec, zaś ona w Warszawie.

Coraz trudniej znosił Adam samotność, którą potęgowała jeszcze nostalgia, ta tęsknota za krajem ojczystym, która mu dokuczała, jak jakaś choroba. Z zazdrością patrzył, kiedy do jego pracowników przychodziły listy od żon i dzieci i kiedy te żony i dzieci czasami przyjeżdżały do nich w odwiedziny.

*

Była żona Adama, Kasia ułożyła sobie życie na nowo z pewnym mężczyzną, znanym aktorem, który był od niej dużo starszy. Mieszkali w domku jednorodzinnym, w którym Mariolka miała swój oddzielny pokój. Kontakty Kasi z Ewą urwały się.

Ewa natomiast mieszkała w dalszym ciągu ze swoją córeczką Karolinką tam gdzie dotychczas, przed rozpadem ich rodziny. Pracowała nadal w teatrze i była z tego zadowolona, chociaż czuła się jeszcze zraniona po opuszczeniu przez swojego byłego męża Ernesta, z którym widywała się tylko od czasu do czasu, przy okazji, gdy ojciec odwiedzał swoją córkę.

Dla Ewy Karolinka stała się teraz jedyną miłością i starała się jej wypełniać czas różnymi zajęciami, tak, aby nie odczuwała zbyt mocno faktu, że jej ojciec nie mieszka już razem z nimi. Po jakimś czasie Ewa zauważyła, że z jej córeczką dzieje się coś niedobrego. Stała się drażliwa, apatyczna, zauważalna była bladość jej skóry, czasami skarżyła się na bóle brzucha. Ewa przypuszczała początkowo, że powodem dolegliwości jej córeczki jest sytuacja, jaka powstała po rozpadzie ich rodziny i starała się, jak tylko mogła, przyrządzać jej różne smakołyki i zabierać ją na spacery oraz różne przedstawienia i filmy dla dzieci. Niestety nic to nie pomagało i doszły jeszcze wymioty oraz przewlekła biegunka z cuchnącymi, obfitymi stolcami.

Ewa udała się ze swoją córeczką Karolinką do lekarza, który przeprowadził badania i dał zlecenie do Laboratorium Analityki Medycznej. Kiedy wyniki z laboratorium już były, Ewa przyszła ponownie i lekarz powiedział, że z jej córką dzieje się coś niedobrego, ale on nie jest w stanie stwierdzić, jaka jest przyczyna. Ponadto badania wykazały, że Karolinka ma znaczny niedobór masy ciała oraz że nastąpiło spowolnienie tempa wzrostu.

Lekarz zalecił dobre odżywianie i Ewa starała się, jak mogła, dogadzać pod tym względem swojej córeczce. Niestety poprawy nie było, gdyż Karolinka wprawdzie dużo jadła, ale jednocześnie miała potem biegunki, co powodowało, że nie tylko nie przybierała na wadze, ale jeszcze traciła i stawała się coraz chudsza. Wizyty u innych lekarzy, także prywatne, nic nie dawały i Ewa przeprowadziła poważną rozmowę ze swoim byłym mężem, który załatwił wizytę prywatną u znanego i uchodzącego za dobrego specjalistę, lekarza. Upływały kolejne dni, tygodnie i miesiące, a stan zdrowia Karolinki nie tylko się nie poprawiał, ale coraz bardziej pogarszał. Biegunki były dalej i spadała na wadze.

Ewa była już bardzo zaniepokojona, ale nie wiedziała, co ma w tej sytuacji robić i gdzie się udać po pomoc, aby ratować zdrowie, a może i życie swojej ukochanej córeczki Karolinki.

*

W ramach wymiany kadrowej na kontrakt przyjechało dwóch nowych pracowników i Adam zgodnie z procedurami zameldował ich, wyrobił im pozwolenia na pracę oraz pojechał z nimi na badania lekarskie. Jeden z nowych nazywał się Kowielski, był dobrym fachowcem oraz solidnym i spokojnym pracownikiem. Po tygodniu Adam otrzymał telefon, żeby zgłosił się tam, gdzie dokonano badań lekarskich. Wsiadł więc do Forda Transita i natychmiast pojechał, aby się dowiedzieć, o co chodzi. Na jego pytanie lekarz powiedział:

— Chodzi o pana Kowielskiego. Musi natychmiast iść do szpitala.

Adam powiedział, że pracownicy jego firmy nie są w Niemczech ubezpieczeni i że koszty leczenia pokrywa firma, ale przepisy są takie, że leczenie szpitalne odbywa się w Polsce. Na to lekarz oświadczył, że pan Kowielski musi iść do szpitala natychmiast i to tu w Niemczech. Podał nazwę i adres szpitala, dał stosowne dokumenty i wyjaśnił, że tam w szpitalu wszystko mu powiedzą, co ma robić, a o koszty niech się nie martwi. Adam skontaktował się telefonicznie z biurem firmy w Düsseldorfie, gdzie pod nieobecność szefa pani Alina przekonywała go, aby nie zawoził tego pracownika do szpitala, tylko poczekał, aż zostanie przewieziony do Polski. Adam nie posłuchał jej jednak i pojechał z Kowielskim do szpitala. Miał pewne problemy, aby dokładnie wytłumaczyć, o co chodzi i w pewnym momencie usłyszał głos młodej kobiety po polsku:

— Niech pan idzie za mną, ja panu wszystko powiem, jak tę sprawę załatwić.

Adam bardzo się ucieszył i opowiedział tej pani o problemie z „Krankenkasse”, czyli z ubezpieczeniem, a ta rzekła:

— Niech się pan o nic nie martwi, to jest przypadek szczególny, dotyczący choroby płuc i wszelkie koszty leczenia pana Kowielskiego weźmie na siebie nasz szpital.

Adam był zadowolony z takiego obrotu sprawy, poczekał jeszcze, aż jego pracownik przebrał się i kiedy był już na łóżku szpitalnym, pożegnał się z nim i życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia. Następnie wsiadł do Forda Transita i wrócił do zakładu. Tam już przy wejściu przyszedł do niego portier z informacją, że ma zatelefonować do Düsseldorfu. Adam od razu wykręcił numer telefonu i usłyszał głos pani Aliny:

— Mówiłam panu, żeby pan tego Kowielskiego nie zawoził do szpitala. Już miałam od nich telefon z pytaniami, kto będzie płacił, a koszt pobytu w szpitalu wynosi około 250 DM za jeden dzień. Niech pan natychmiast jedzie i zabierze go z tego szpitala, bo w przeciwnym razie to pan będzie płacił z własnej kieszeni. My tu załatwimy transport i odwieziemy go do szpitala w Polsce a na razie niech pan go zawiezie do hotelu. Adam próbował tłumaczyć, że co innego mu mówiono, ale pani Alina rzekła:

— Tu w Niemczech szpitale są prywatne i o pacjenta to się biją. Dlatego panu obiecywali, a teraz chcą pieniędzy.

Adam zrobił więc, jak mu kazała pani Alina, chociaż miał pewne problemy, gdyż pacjent musiał podpisać, że się godzi na wypisanie ze szpitala. Po dwóch dniach oczekiwań na transport do Polski, przyszli do Adama wieczorem koledzy Kowielskiego, że jego stan jest coraz gorszy. Adam wsiadł do Forda Transita, zabrał jednego z pracowników, który dobrze znał trasę i pojechali do szefa biura w Düsseldorfie Sierowieskiego. Nie zastali go w mieszkaniu, a gdy wreszcie przyszedł, wezwał panią Alinę, zbeształ ją za to, że nie załatwiła sprawy, a następnie powiedział Adamowi, że pojadą do Essen, gdyż tam jest ktoś, kto swoim samochodem pojedzie do Polski, aby zawieźć Kowielskiego.

I pojechali. Sierowieski z przodu a za nim Adam z „duszą na ramieniu”, gdyż było ciemno i miał problemy, aby nie zgubić się na drodze. Sierowieski pędził swoim samochodem na autostradzie 120 do 140 km/godz., co dla Adama jeżdżącego w Polsce Fiatem 126p było szybkością zawrotną. Ponadto na niektórych odcinkach była przebudowa autostrady, oznakowana migającymi światłami, które dla Adama wyglądały jakby to były jakieś złowrogie znaki i z przerażeniem czekał na to, kiedy wyleci z trasy. Na szczęście dojechali na miejsce i Adam pomyślał, że chyba tylko dzięki opatrzności boskiej uniknął wypadku. Pracownik z kontraktu w Essen Kiewalik chętnie zgodził się jechać do Polski, więc wyruszyli znowu w drogę powrotną. Była to sobota, a w niedzielę rano zabrali Kowielskiego i wyruszyli w drogę do Polski ładą Kiewalika, który był kierowcą.

Oczywiście po drodze musieli przekroczyć przejście graniczne RFN/NRD w Helmstedt i cieszyli się, że na odprawę paszportowo-celną czekali w kolejce samochodów tylko dwie godziny, głównie za sprawą służb granicznych Niemieckiej Republiki Demokratycznej, których funkcjonariusze dokładnie sprawdzali paszporty przyglądając się twarzom podróżnych, czy są zgodne ze zdjęciami, pytali czy nie przewozi się karabinów lub innej broni, ile ma się przy sobie słodyczy i czekolad oraz alkoholu. Potem kazali otworzyć bagażnik i torby z bagażami i sprawdzali zawartość. Zebrane paszporty wkładali do specjalnego transportera, którym przesyłali je kilkaset metrów dalej i dopiero tam inni funkcjonariusze służby granicznej NRD oddawali je, oczywiście po sprawdzeniu, że nie ma jakichś uchybień. W tym przypadku wszystko było w porządku i pojechali dalej na przejście graniczne w Olszynie, gdzie znowu ustawili się w kolejce samochodów osobowych i na odprawę paszportowo-celną czekali blisko trzy godziny. Tu strażnicy NRD i Polski zabierali paszporty, znów przyglądali się twarzom, porównując je ze zdjęciami, pytali, co się przewozi i ile czego, głównie słodyczy i alkoholu, następnie to wszystko sprawdzali i dopiero wtedy można było jechać do Polski. Tu również nie stwierdzili uchybień i Kiewalik zjechał jeszcze tylko na parking, aby wejść do sklepu „Baltona”, gdzie za dewizy można było kupić słodycze, alkohol i inne towary. Adam kupił kilka czekolad dla Mariolki, gdyż przed wyjazdem nie miał takiej możliwości. Następnie wyruszyli do Bydgoszczy, gdzie Sierowieski załatwił telefonicznie przyjęcie Kowielskiego do szpitala. Po przybyciu do szpitala i załatwieniu formalności Kowielski powiedział, że chciałby jeszcze pojechać do domu, aby spotkać się z żoną i dziećmi i potem wróci. Lekarz wyraził na to zgodę, więc zawieźli Kowielskiego do domu, gdzie drzwi otworzyła mu żona i była wyraźnie przestraszona niespodziewaną wizytą męża. Adam wyjaśnił jej, że mąż zachorował i musi iść do szpitala. Następnie wsiedli do łady i pojechali do swoich domów, to znaczy Adam do „Hotelu pod Gruszą”, a Kiewalik do swojej rodziny pod Warszawą.

Adam spotkał się tylko na krótko z Mariolką, która przy powitaniu rzuciła mu się z radością na szyję i dał jej czekolady oraz gumy do żucia, a potem wyjaśnił, że przyjechał niespodziewanie i nie miał możliwości, aby kupić jej coś więcej. Obiecał jednocześnie, że następnym razem przywiezie jej dużo zabawek, słodyczy oraz coś z odzieży, bo z tym w Polsce były duże problemy. W sklepach wszystkiego brakowało.

W poniedziałek wieczorem wyruszyli z Kiewalikiem jego ładą w drogę do Republiki Federalnej Niemiec. Po miesiącu przyszła na kontrakt wiadomość, że Kowielski zmarł na raka płuc.

*

Marzenia Adama o tym, aby spotkać Ewę i z nią porozmawiać, nie spełniły się. Nic nie wiedział więc o tym, co się u niej dzieje, czy już ułożyła sobie życie na nowo i jak rozwija się jej kariera aktorska.

Tymczasem Ewa otrząsnęła się już po odejściu jej byłego męża Ernesta, ale miała inne zmartwienie i to bardzo duże, związane z chorobą jej córeczki Karolinki. Upływały bowiem dni, tygodnie i miesiące, a stan zdrowia Karolinki nie tylko się nie poprawiał, ale coraz bardziej pogarszał. Była bardzo chuda i osłabiona tak, że miała problemy, aby chodzić po mieszkaniu, bo o spacerach to już w ogóle nie było mowy. Wizyty u rożnych lekarzy nie przynosiły żadnego rezultatu. To, co zjadała, szybko potem wydalała i wyglądało to tak, jakby jej organizm w ogóle nie przyjmował i nie przetwarzał pożywienia. Dlaczego tak się działo, żaden z lekarzy nie był w stanie powiedzieć.

Kiedy Karolinka była już bardzo chora i pewnego dnia leżała na łóżku a jej mama siedziała przy niej, ta zadała jej pytanie:

— Mamusiu, ale nie umrę?

— Oczywiście, że nie, kochana córeczko! — krzyknęła niemal Ewa i roześmiała się w głos, ale w tym jej śmiechu było coś tak przerażającego, że aż zadrżała na całym ciele. Starała się jednak opanować, aby Karolinka nie zorientowała się, że odpowiedź jej mamy nie była szczera. Objęła swoją córeczkę serdecznym uściskiem, ucałowała ją i pocieszała, jak tylko mogła.

Po jakimś czasie zaczęła się jednak zastanawiać nad tym, co robić i gdzie jeszcze się udać, aby ratować życie swojej córeczki. Była już u kilkunastu lekarzy, którzy stawiali różne diagnozy i przepisywali różne lekarstwa, ale skutku żadnego nie było. Karolinka straciła już kilka kg na wadze, była bardzo chuda i wyglądem przypominała dzieci w obozach koncentracyjnych, jakie Ewa widziała kiedyś w telewizji. Jej kariera artystyczna uległa zahamowaniu, odrzucała kolejne atrakcyjne i intratne propozycje gry w filmach, chociaż pieniądze były jej bardzo potrzebne, gdyż leczenie pochłaniało duże kwoty. Wsparcia udzielali jej rodzice i były mąż, ale to nie było dla niej pociechą, gdyż nie widziała poprawy zdrowia swojej córeczki. Kiedy stan zdrowia Karolinki był już bardzo zły, Ewa zdecydowała się na umieszczenie jej w szpitalu. Była u kresu sił i czekała z nadzieją na jakieś słowa otuchy, ale niestety, zamiast tego, lekarz prowadzący dał jej kiedyś do zrozumienia, że musi być przygotowana na najgorsze.

Po wyjściu ze szpitala poszła do kościoła, uklękła przed wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa i modliła się żarliwie:

— Panie Jezu Chryste, przebacz mi, że zgrzeszyłam i żyłam w małżeństwie bez ślubu kościelnego. Ukarz mnie, ale nie karz mojej kochanej córeczki Karolinki. Ja wiem, że ona jest dobra. To taki aniołek i może Ty, Panie Jezu chciałbyś ją mieć tam u siebie w niebie. Więc ja Ci przyrzekam, że zrobię wszystko, aby takim aniołkiem była dalej, ale chciałabym, aby żyła tu na ziemi a do Ciebie Jezu przyszła później. Jak chcesz, Panie Jezu, to zabierz mnie, ja bardzo Cię kocham i chciałabym być z Tobą, ale jeszcze nie teraz. Poczekaj trochę, Panie Jezu, bo teraz ja jestem bardzo potrzebna tu na ziemi mojej kochanej Karolince. Przyrzekam Ci, Panie Jezu, że już nigdy nie zwiążę się z żadnym mężczyzną i będę kochała tylko Ciebie. Przyrzekam Ci także, Panie Jezu, że nie będę zabiegała o to, aby być gwiazdą teatru i filmu. Proszę Cię, Panie Jezu, abyś mnie wysłuchał i pomógł mi uratować życie mojej córeczki Karolinki. I Ciebie Najświętsza Panienko proszę o wsparcie i pomoc. Bo wiem, że Ty wiesz, co to jest utracić kogoś najbliższego, kiedy cierpiałaś patrząc, jak Twój syn ukochany Jezus umiera na krzyżu. Błagam Cię Panno Maryjo, abyś mi pomogła uratować życie mojej kochanej córeczki Karolinki.

Po opuszczeniu kościoła i przyjściu do domu, Ewa rzuciła się na wersalkę i już nie płakała, ale wyła w bezsilnej rozpaczy.

*

Kiedy sytuacja na kontrakcie już się ustabilizowała i wyglądało na to, że będzie można wreszcie spokojnie popracować, szef biura w Düsseldorfie poinformował Adama, że wpłynęło pismo od firmy niemieckiej Gutmann AG, iż ze względu na brak zamówień produkcja musi być ograniczona. W związku z tym konieczna będzie redukcja pracowników na kontrakcie prawie o połowę. Wiadomość ta szybko rozeszła się wśród pracowników i niektórzy zaczęli interweniować u Adama oraz u szefa biura w Düsseldorfie Sierowieskiego i pani Aliny, aby zapewnić sobie pozostanie na kontrakcie. Byli też tacy, którzy już zaczęli się przygotowywać do wyjazdu i tacy, którzy wykorzystywali czas na picie alkoholu. Pewnego późnego popołudnia do Adama przybiegł jeden z pracowników i krzyknął zdenerwowany.

— Kierowniku, niech pan coś zadziała, bo Tomek Wiesław rozrabia w kuchni.

Był to ten, z którym ciągle ktoś miał wątpliwości, które to imię a które nazwisko. Adam szybko poszedł i już z daleka usłyszał jakieś odgłosy a gdy przekroczył drzwi do kuchni, instynktownie uchylił się przed uderzeniem jakimś przedmiotem. Tomasz Wiesław stał z wyłupiastymi, nieprzytomnymi-pijackimi oczami i trzymając w rękach za kabel dwupalnikową kuchenkę elektryczną, wywijał nią wokół siebie. Adam krzyknął zdenerwowany do granic możliwości:

— Co pan wyrabia?! Mam wezwać policję?!

Coś chyba dotarło do pijanej świadomości tego człowieka, gdyż odłożył kuchenkę na stół i zataczając się poczłapał do swojego pokoju. Na drugi dzień w zakładzie Adam odebrał telefon od swego szefa Sierowieskiego:

— Jak pan będzie ustalał listę pracowników, którzy zostają na kontrakcie, to niech pan na niej umieści nazwisko Tomasza Wiesława.

— Panie szefie — odpowiedział Adam — ten człowiek wczoraj wieczorem o mało mnie nie zabił po pijanemu. Spił się do nieprzytomności i w kuchni wywijał kuchenką elektryczną. Gdybym się nie uchylił gdy wszedłem na interwencję pracowników, to byłbym dostał tą kuchenką w głowę i chyba bym dzisiaj z panem nie rozmawiał.

Przez chwilę w słuchawce była cisza, a potem pan Sierowieski rzekł:

— No dobrze, to niech pan robi, jak pan uważa.

A za dwa dni pan Sierowieski wezwał Adama do biura i powiedział:

— Tu jest nowy pracownik Hawał, proszę go zabrać i zatrudnić na kontrakcie.

— Ale przecież mamy pracowników aż za dużo — zaoponował Adam.

— To pan innego odeśle do domu, a Hawała zatrudni.

Nie widząc wyjścia, Adam zabrał Hawała do hotelu, gdzie siedział bezczynnie kilka dni, gdyż nie było dla niego pracy. Wkrótce potem dowiedział się, że będzie miał nowego szefa, gdyż Sierowieski wszedł w konflikt z dyrekcją swojej firmy i został zwolniony ze stanowiska. Następnie poprosił o azyl i został w Niemczech.

*

Pewnego dnia Adam zobaczył w sklepie gazetę „Bild” i na pierwszej stronie wielkie zdjęcie Lecha Wałęsy, a u góry napisany dużymi literami tytuł: „Endlich frei!” (Nareszcie wolny!). Kupił tę gazetę i przeczytał, że przywódca „Solidarności” Lech Walesa, jak brzmiało po niemiecku jego nazwisko, został zwolniony z obozu dla internowanych i z radością powitany przez żonę i dzieci w domu rodzinnym w Gdańsku. Adam nie rozmawiał na ten temat z pracownikami kontraktu, gdyż sprawy polityczne były tutaj tematem „tabu”. Miał zamiar zabrać tę gazetę do Polski, ale ostatecznie zrezygnował obawiając się kontroli na granicy.

*

Połowa pracowników wyjechała do Polski, a z pozostałymi było na kontrakcie trochę spokoju, gdyż obawiając się dalszych redukcji starali się postępować tak, aby nie dać powodów do zwolnienia. Któregoś dnia Adam został wezwany przez pełnomocnika firmy niemieckiej, który mu powiedział:

— Herr Nieznarski, jeden z waszych pracowników obraził w hotelu młodą kobietę i jej narzeczonego. Jeśli ten mężczyzna ich nie przeprosi, to oni podadzą sprawę do sądu i może za to zapłacić nawet 3000 DM grzywny plus koszty sądowe.

— A w jaki sposób ten nasz pracownik ich obraził? — zapytał Adam.

— Kiedy przechodził obok nich na klatce schodowej, cmoknął do tej pani. Może u was w Polsce to nic nie znaczy, ale tu w Niemczech za taki postępek się odpowiada.

— A czy wiadomo, który z naszych pracowników to zrobił?

— Nie wiadomo, ale ta pani powiedziała, żeby wszystkich ustawić w szeregu i ona wskaże winnego.

— Dobrze — rzekł Adam. — Kiedy już będzie wiadomo, który to jest, to wtedy wyegzekwuję od niego, aby przeprosił tę panią.

Konfrontacja odbyła się i młoda kobieta wskazała na jednego z pracowników nazwiskiem Giełza, który osłupiały ze zdumienia rzekł do Adama:

— Kierowniku, ale ja przecież nic takiego nie zrobiłem.

Adam uwierzył, że ta kobieta się pomyliła, gdyż był to bardzo spokojny mężczyzna w średnim wieku i solidny pracownik, ale po zastanowieniu rzekł do niego:

— Słuchaj pan, ja wierzę, że to nie pan cmoknął do tej dziewczyny, ale jeżeli się pan sprzeciwi, to zacznie się dochodzenie, ona może podać sprawę do sądu, trzeba będzie udowodnić swoją niewinność a to może być bardzo trudne. Ja mam taką propozycję. Przecież pan i tak nic nie będzie mówił, bo pan nie zna niemieckiego. Pójdziemy do tej kobiety, pan będzie stał z boku, a ja powiem, że pan ją przeprasza i będzie po sprawie.

Giełza zastanowił się chwilę i rzekł.

— No dobra, niech będzie.

Przed wieczorem poszli do hotelu pod pokój gdzie mieszkała ta pani, Adam zadzwonił, pani otworzyła drzwi i wychyliła się nic nie mówiąc. Adam powiedział, że ten pan, tu wskazał ręką na Giełzę, ją przeprasza, ona spojrzała znów nic nie mówiąc i poszła do swego pokoju, a Adam z Giełzą do siebie. I na tym cała sprawa się zakończyła.

Był potem przez jakiś czas spokój i kiedy wszyscy zaczęli już myśleć o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia, nowy szef biura w Düsseldorfie Butaj poinformował Adama, że firma niemiecka przysłała pismo z wypowiedzeniem kontraktu z końcem roku ze względu na brak zamówień. Trzeba było więc przygotować dokumenty rozliczenia pracowników i pozałatwiać wszystkie sprawy związane z zakończeniem kontraktu. Dla tych, którzy nie mieli czym jechać firma miała przysłać z Polski autokar. Adam wręczył wszystkim pracownikom wypowiedzenia umów o pracę na kontrakcie, przygotował dokumenty do rozliczenia każdego pracownika z okresu pracy na usłudze eksportowej oraz zaświadczenia do ulg celnych, tak zwane „Baltona”. Następnie zrobił zebranie i powiadomił, że mieszkania należy posprzątać i przygotować do odbioru w nienagannym stanie. W związku z tym część wynagrodzenia za ostatni miesiąc będzie wstrzymana i wypłacona dopiero w ostatnim dniu przed wyjazdem po odebraniu mieszkań.

Pewnego dnia w hotelu Adam zwrócił uwagę podpitemu Palczykowi, aby nie nadużywał alkoholu. Ten groźnym tonem rzekł:

— Niech mnie pan nie upomina. My wiemy, że pan do nich należał.

I dopiero wtedy Adam zorientował się, że miał tu kogoś, kto był nie tylko pracownikiem, ale i „obserwatorem”. A był to czas, kiedy w Polsce nie był jeszcze zniesiony stan wojenny. Adam trzymał się z dala od polityki, nie należał do żadnej partii politycznej i był tylko działaczem Naczelnej Organizacji Technicznej, ale po wydarzeniach z sierpnia 1980 podobnie jak dziesięć milionów innych, był członkiem „Solidarności”. I to widocznie miał na myśli „obserwator” Palczyk.

Na wiadomość o planowanym zakończeniu kontraktu przyszedł kiedyś do Adama jeden z pracowników, którego szanował za spokój, rozsądek, za to, że stronił od alkoholu i że był dobrym i solidnym, chociaż jeszcze młodym fachowcem. Kiedy Adam zapytał go, o co chodzi, ten wyjął z kieszeni jakiś dokument i powiedział:

— Mam tu taki rachunek za leczenie i chciałem zapytać, czy firma zwróci mi poniesione koszty.

Adam spojrzał i kiedy zobaczył kwotę prawie 300 DM i datę sprzed kilku miesięcy zapytał:

— A na co pan chorował i się leczył?

— Miałem kontakt z pewną kobietą i złapałem chorobę weneryczną.

Adam zastanowił się chwilę i rzekł:

— Muszę to uzgodnić z biurem w Düsseldorfie, bo to jest duża kwota.

Kiedy ten pracownik wyszedł, Adam stał przez chwilę zamyślony. Przypomniał sobie, że niedawno, około dwa miesiące temu, odwiedziła tego młodego mężczyznę żona. Była ładna, zgrabna, sympatyczna i kiedy Adam zobaczył ich kiedyś razem, pomyślał sobie: „Jaki on szczęśliwy. Ma piękną i miłą żonę, która przyjechała do niego w odwiedziny i rodzinę, do której pojedzie po zakończeniu kontraktu. A teraz się okazało, że jemu tamto szczęście nie wystarczało i szukał jeszcze czegoś więcej.”

Stał tak zamyślony dalej i nasunęło mu się pytanie: „A ja? Do kogo ja pojadę?”

Nagle zawstydził się tych swoich myśli. „Jak ja mogę tak myśleć? Przecież mam do kogo jechać! Do mojej ukochanej córeczki Mariolki, do mojej matki i mojego ojca. I do Polski, bo już się za nią stęskniłem.”

Zatrzymał się przez chwilę przy swojej matce, która była taka zasmucona i zatroskana tym, że rozszedł się z żoną, ale była zawsze taktowna i nigdy nie zadawała mu drażliwych pytań. Wiedział jednak, że martwi się o niego i nie wypytuje go o nic, gdyż nie chce, aby on się martwił i że ona wolałaby, aby te jego zmartwienia sama przejęła swoim stroskanym, matczynym sercem. Cieszyła się, kiedy Adam z radością opowiadał jej o swojej córeczce Mariolce, jaka ona jest śliczna, jaka grzeczna, jaka mądra. Adam cieszył się oczywiście, że będzie mógł w niedługim czasie spotkać się ze swoją córeczką, ale czuł się jakoś dziwnie, kiedy pomyślał, że będzie mógł ją tylko odwiedzać a nie być z nią cały czas w gronie rodzinnym. Myślał ze smutkiem o tym, że nie będzie mógł być z nią przy stole wigilijnym i choince oraz obchodzić razem Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

Nie chcąc odkładać swoich osobistych spraw na ostatnią chwilę, Adam wykorzystywał każdą wolną chwilę, chodził po sklepach i kupował dla swojej Mariolki sukieneczki, bluzeczki, płaszczyki, oryginalne zabawki a także słodycze i owoce cytrusowe, gdyż wiedział, że w Polsce tego wszystkiego zawsze brakowało. A tu towarów było pod dostatkiem i nawet ceny były tak ustalone, że im więcej się czegoś kupowało, tym wychodziło taniej. Kupił też trochę trunków i piwa.

Na trzy dni przed Bożym Narodzeniem przyszedł czas odjazdu. Większość pracowników wybrała autokar, ale przed odjazdem doszło przed hotelem do gorszących scen, gdyż niektórzy mieli tyle bagażu, że kierowca odmówił zabrania. Kilku zrezy-gnowało z autokaru i pojechali pociągiem. Adam z trzema pracownikami jechał Fordem Transitem, mijając kolorowe, świąteczne reklamy i przystrojone świecidełkami choinki. W nadziei, że najgorsze ma już za sobą, usiadł za kierownicą. Okazało się, że był w wielkim błędzie. Rozszalała się bowiem śnieżyca i po ujechaniu około trzech kilometrów z szybkością nie większą niż 30 km/godz. Ford Transit zaczął „tańczyć” na śliskiej nawierzchni. W pewnym momencie jadąc z góry Adam zobaczył stojące w poprzek ulicy samochody i zaczął delikatnie hamować. Ale Ford go „nie słuchał” i przerażony kierowca patrzył bezsilnie, jak jego samochód uderza w stojący na poboczu inny samochód osobowy i na nim się zatrzymuje. Adam wyłączył silnik, wysiadł z samochodu, pozostali jego pasażerowie też i zaczęli oglądać skutki kolizji, widząc wyciekający spod silnika jakiś płyn. W tym samym momencie z domu obok wybiegł wyglądający na Turka mężczyzna i zaczął krzyczeć: Licht! Licht! Adam nie bardzo wiedział, o co mu chodzi, więc ten otworzył drzwi Forda i nacisnął przycisk świateł awaryjnych. Był to dla Adama pierwszy taki przypadek, gdyż jego „maluch” i inne samochody w Polsce nie miały świateł awaryjnych. Potem mężczyzna powiedział do Adama, aby nic nie robić, gdyż on idzie wezwać policję. Przybyli na miejsce policjanci zażądali od kierowcy dokumentów i widząc inne stojące na śniegu w poprzek ulicy samochody powiedzieli krótko:

— Szkody będą pokryte z ubezpieczenia Forda Transita. Potem spisali protokół i odjechali.

Tymczasem będącego u kresu sił Adama obstąpili jego trzej pracownicy i zaczęli krzyczeć, aby załatwił im transport, gdyż oni muszą być na święta w domach. Byli już pod wpływem alkoholu a jeden wyraźnie się awanturował. Widząc uszkodzony samochód, Adam kazał zabrać część bagaży, zamknął drzwi Forda i autobusem miejskim wrócili do hotelu. Portier dowiedziawszy się o wypadku, udostępnił im jeden pokój, gdzie położyli się na pustych łóżkach i na podłodze do spania. Na drugi dzień rano Adam zadzwonił do szefa biura firmy w Düsseldorfie i szczegółowo zrelacjonował całe wydarzenie. Nie omieszkał dodać parę gorzkich słów od siebie, które w dosadny sposób określiły kto tak naprawdę zawinił i w jaki sposób. Szef Butaj zrugał jednak Adama i ze złością stwierdził, że jego najlepszy pracownik nie potrafi jeździć samochodem. Na koniec zrezygnowany oświadczył, że postara się wynająć jakiegoś busa, aby mogli wrócić do Polski.

Tymczasem Adam pojechał do warsztatu Ford-Fischer, gdzie zawsze naprawiał samochód i robił przeglądy. Tu znowu zrelacjonował to, co się stało. Pan Fischer wysłuchał wszystkiego uważnie i pokręcił głową jakby chciał powiedzieć „co za bezmyślność”.

— No dobrze, — oświadczył na koniec. — Jedźmy obejrzeć tego forda.

Usiadł za kierownicą swojego jeepa i wraz z Adamem i mechanikiem pojechali na miejsce wypadku. Już z daleka, kiedy podjeżdżali pan Fischer dostrzegł całkiem pognieciony przód forda a kiedy obejrzał go z bliska, pokiwał ze znawstwem głową.

— No tak, Kühler kaputt (chłodnica zepsuta).- powiedział spokojnie — Zabierzemy forda do warsztatu i wymienimy chłodnicę. Zrobimy prowizoryczną naprawę, abyście mogli pojechać do Polski a po świętach przyjedzie pan i zrobimy naprawę jak należy.

Adam odetchnął z ulgą. Nie było tak źle jak zakładał na początku, tym bardziej, że pan Fischer wsiadł do uszkodzonego forda i poklepał siedzenie obok kierowcy. Adam domyślił się, że to zaproszenie i nieco niepewnie, ale usiadł.

Ruszyli. Samochód rzęził po drodze i „kaszlał” ale Adam ufał panu Fischerowi. Był to naprawdę znakomity mechanik.

Po przyjeździe do warsztatu pan Fischer poprosił o „zieloną kartę” Forda Transita, czyli międzynarodowe ubezpieczenie. Zerknął na nie pobieżnie a następnie zadzwonił do firmy ubezpieczeniowej i zgłosił kolizję.

— No, sprawa załatwiona — powiedział na koniec wesoło. — Proszę przyjść po samochód dziś po południu o siedemnastej.

Adam podziękował mocnym uściskiem dłoni i wrócił piechotą do hotelu. Zaraz też zadzwonił do swego szefa Butaja. Zdążył go powstrzymać przed wynajęciem busa i powiadomił swych trzech pracowników, że wyjadą po południu.

Fischer dotrzymał słowa. Stanowił synonim dobrej niemieckiej firmy i to było pocieszające. Ruszyli więc w drogę do Polski mając do pokonania około 1350 kilometrów. Ale nie droga była najgorsza. Problem stanowiły dwa przejścia graniczne: RFN/NRD oraz NRD/Polska. Odprawy paszportowo-celne wlokły się niemiłosiernie i trzeba było stać w samochodowych kolejkach nawet kilka godzin.

W czasie jazdy kierowcy zmieniali się co klika godzin. Jeden z pracowników zastąpił Adama w momencie kiedy, już na polską drogę, spłynęła tak gęsta mgła, że na kilka metrów trudno było coś zobaczyć. Zmęczony Adam zerkał tylko przez okno przysypiając nieco i mrużąc szczypiące oczy. Jechali za sunącym powoli samochodem tuż przed nimi z prędkością 30 do 40 km/godz. Szybsza jazda nie miała sensu i stawała się bardzo niebezpieczna.

Dojeżdżając do celu, mijali po drodze przystrojone choinki, które mieniły się kolorowymi światełkami i bombkami. Budziło to w umyśle Adama nieokreślone poczucie samotności i smutku. Kiedy znowu na niego wypadła kolejka prowadzenia samochodu był niemożliwie zmęczony. Drżał podświadomie na samą myśl, że może mu się znowu przytrafić jakiś wypadek. Modlił się w duchu do Boga, aby oszczędził jego i kolegów. Na szczęście wszystko obyło się bez żadnych nieprzyjemnych przygód. Adam podwiózł swych pracowników na postój taksówek i nareszcie, z ulgą skierował się do swojego „domu”, którym był „Hotel pod Gruszą”. Dotarł tam w wigilię o godz. 23.30 i na pytanie pani Justyny w recepcji „Co tak późno?”, odpowiedział, że miał kolizję samochodu i musiał czekać na naprawę. Potem wszedł do zamówionego telefonicznie jeszcze z Niemiec pokoju ze swoimi bagażami. Miał zamiar wziąć prysznic, ale był tak zmęczony, że postanowił odpocząć. Zdjął więc buty i położył się na łóżku. Kiedy się obudził, była godzina trzecia w nocy. Rozebrał się, umył, zgasił światło i poszedł spać.

*

Pewnego dnia Ewa przyszła jak zwykle do szpitala i udała się znów do lekarza, aby zapytać o zdrowie swojej córeczki. Okazało się, że w dniu tym był inny, młody lekarz i kiedy Ewa go zobaczyła, była trochę zawiedziona, gdyż nie bardzo wierzyła w to, że może jej on przekazać jakąś pokrzepiającą informację. Wymieniła nazwisko i imię swojej córeczki i zaczęła opowiadać historię jej choroby, gdyż sądziła, że lekarz ten nie jest w tej sprawie zorientowany. Ale lekarz przerwał jej i powiedział:

— Nie musi mi pani nic mówić. Ja wiem wszystko i właśnie czekałem na panią, gdyż chciałem pani coś ważnego powiedzieć. Otóż według mojej wiedzy pani córka cierpi na celiakię.

— A co to jest, panie doktorze? — zapytała Ewa z przestrachem w głosie — czy to nie jest groźne?

— Proszę pani — rzekł lekarz — tak jak w większości chorób, ważne jest to, aby leczenie zacząć jak najwcześniej. I chyba nawet nie będąc lekarzem, zdaje pani sobie sprawę z tego, w jakim stanie znajduje się pani córka. Ona waży mniej niż połowę tego, co powinna. A celiakia to choroba tego rodzaju, że organizm dziecka nie wchłania pokarmów pochodzących z czterech zbóż: pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa. Sytuacja jest krytyczna i sama zmiana pożywienia już nie pomoże. Jest taki szpital w Prokocimiu koło Krakowa, gdzie ja odbywałem kiedyś praktykę lekarską i wiem, że tam są warunki do tego, aby ratować zdrowie a może i życie pani córki, ale musimy działać natychmiast. Jeżeli pani się zgodzi, to ja zaraz będę rozmawiał telefonicznie z profesorem Halikowskim, który jest ordynatorem w szpitalu w Prokocimiu i specjalistą w zakresie tej choroby, aby wyraził zgodę na przyjęcie pani córki i myślę, że nie będzie z tym problemu. Potem będę załatwiał karetkę Pogotowia Ratunkowego, która zawiezie pani córkę do szpitala w Prokocimiu. Musimy działać szybko. Liczy się każda minuta.

Ewa odpowiedziała, że godzi się na wszystko to, co powiedział doktor Redliński i zaoferowała, że razem z ojcem Karolinki pokryją koszty transportu ich córeczki do Prokocimia. Zwróciła się także z prośbą do tego lekarza, aby potraktował swoje usługi lekarskie dla Karolinki jako prywatne, które ona pokryje. Doktor Redliński wyglądał na trochę urażonego tymi propozycjami i powiedział:

— Proszę teraz nie mówić o żadnych kosztach ani ponoszeniu opłat, bo nie o to tutaj chodzi. Najważniejsze jest, aby natychmiast działać.

Potem przejął całkowicie inicjatywę wybaczając Ewie to, co powiedziała, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że było to spowodowane rozpaczą młodej matki, która chciała za wszelką cenę ratować życie swojej umierającej córeczki. Prof. Halikowski wyraził zgodę na przyjęcie Karolinki do szpitala w Prokocimiu i Ewa zdobyła się jeszcze tylko na pytanie, czy będzie mogła pojechać karetką Pogotowia Ratunkowego, aby towarzyszyć swojej córeczce. Odpowiedź doktora Redlińskiego była jednak odmowna:

— Niestety nie może pani jechać. Rozumiem, że pani chciałaby córce pomóc, ale sytuacja jest taka, że teraz potrzebna jest jej przede wszystkim pomoc lekarska. W sprawie odwiedzin córki w szpitalu będzie pani rozmawiać z lekarzami w Prokocimiu. Teraz może pani tylko iść do niej i powiedzieć jej, że pojedzie do szpitala koło Krakowa i żeby się o nic nie martwiła, gdyż będzie miała tam zapewnioną dobrą opiekę.

W tej sytuacji Ewa udała się do sali, w której leżała na łóżku Karolinka i kiedy tam weszła, przeraziła się bardzo, gdyż jej córeczka sprawiała takie wrażenie, jak gdyby nic już do niej nie docierało. Wyglądała jak szkielet przyobleczony ludzką skórą i leżała bez ruchu z lekko przymkniętymi oczami. Niedawna otucha i nadzieja, jaką dał jej matce doktor Redliński zamieniła się w rezygnację i brak wiary w to, że jej córeczka dojedzie przy życiu do szpitala w Prokocimiu. Podeszła do Karolinki, pochyliła się nad nią, ucałowała ją i zaczęła jej szeptać do ucha:

— Wszystko będzie dobrze, kochana córeczko. Byłam u doktora Redlińskiego, który powiedział mi, że już wie, na co jesteś chora i że jeszcze dziś zawiozą cię do szpitala koło Krakowa i tam cię wyleczą.

Karolinka patrzyła na swoją mamę tak, jak gdyby nie bardzo wierzyła w to, co usłyszała i tylko z trudem udało jej się wymówić dwa słowa:

— Dobrze mamusiu.

Za zgodą doktora Redlińskiego Ewa pozostała w szpitalu przy swojej córeczce do czasu, kiedy wszystko było przygotowane do wyjazdu karetki Pogotowia Ratunkowego do szpitala w Prokocimiu. Karolinka nie była już w stanie iść o własnych siłach i została przeniesiona do karetki na noszach, cały czas w asyście swojej mamy. Przed samym odjazdem Ewa weszła na chwilę do karetki, ucałowała swoją córeczkę i po wyjściu patrzyła na odjeżdżającą R– kę. Potem poszła do doktora Redlińskiego, podziękowała za pomoc i zapytała, kiedy będzie mogła odwiedzić swoją córkę w szpitalu w Prokocimiu.

— Tego niestety nie mogę pani powiedzieć — rzekł lekarz — gdyż o tym decydować będą lekarze szpitala w Prokocimiu. Może pani tam jutro pojechać i porozmawiać z prof. Halikowskim, który na pewno udzieli pani odpowiednich informacji i poda nazwisko lekarza prowadzącego.

Po przyjściu do domu Ewa skontaktowała się z ojcem Karolinki i powiadomiła go o zaistniałej sytuacji. Ten po krótkim namyśle rzekł:

— Pojedziemy tam jutro moim samochodem. Przyjadę po ciebie. O której godzinie mam być?

— Ja myślę, że powinniśmy wyjechać wcześnie rano, powiedzmy o siódmej.

— Dobrze — padła odpowiedź — to do jutra.

Następnego dnia rano Ewa ze swym byłym mężem Ernestem wyruszyli samochodem w drogę do szpitala w Prokocimiu. Ewa była tak zmęczona fizycznie i przygnębiona psychicznie, że wkrótce zasnęła. Po przyjeździe do szpitala w Prokocimiu Ewa ze swym byłym mężem Ernestem skontaktowali się z prof. Halikowskim, który im powiedział, że diagnoza doktora Redlińskiego była prawidłowa, ale nie wymienił nawet nazwy choroby. Stan zdrowia Karolinki ocenił jako bardzo poważny, ale jednocześnie powiedział, że to był już ostatni moment, aby zacząć intensywne leczenie i że dobrze się stało, że ich córka znajduje się już u niego na oddziale. Prosił też o przekazanie odpowiednim służbom szpitala dokumentów ubezpieczenia. Na temat przewidywań nie chciał rozmawiać i kazał się zgłosić do doktor Deregi, która jest lekarzem prowadzącym. Pani doktor Derega powiedziała, że Karolinka jest pod dobrą opieką, ale odwiedzać jej nie można, aby nie zakłócać toku leczenia.

— Możecie ją państwo zobaczyć tylko z daleka, ale tak, aby ona was nie zauważyła. Zadba o to pielęgniarka. Żadnych artykułów żywnościowych nie można jej przekazywać.

W tej sytuacji rodzice Karolinki zobaczyli tylko z daleka swoją córeczkę, leżącą na szpitalnym łóżku i w nienajlepszych nastrojach wrócili do Warszawy.

*

Adam obudził się znowu w swym pokoju w „Hotelu pod Gruszą” o godzinie jedenastej w dzień Bożego Narodzenia. Wziął prysznic, ogolił się, ubrał i poszedł na godzinę dwunastą do kościoła na mszę świętą. Po mszy wrócił do hotelu, zabrał swoje bagaże, zapłacił i pojechał do swojej córeczki. Przy powitaniu Mariolka rzuciła mu się na szyję i Adam wreszcie poczuł, że jest szczęśliwy i z tego szczęścia aż zadrżał na całym ciele. Potem przywitał się także ze swą byłą żoną Kasią, całując ją w rękę i jej mężem Damianem uściskiem dłoni. Następnie powiedział:

— Słuchaj Mariolko, kiedy jechałem wczoraj samochodem, trochę z opóźnieniem, gdyż miałem w Niemczech małą kolizję w czasie śnieżycy i musiałem czekać na naprawę, to zobaczyłem Świętego Mikołaja. Podszedłem do niego i zapytałem gdzie idzie. A on mi na to: „Jak to gdzie? Idę roznosić prezenty na gwiazdkę dla wszystkich grzecznych dzieci i dorosłych. I dla twojej córeczki też zaniosę.” A skąd ty wiesz Święty Mikołaju, że ja mam córeczkę? — zapytałem. A on mi znów na to: „Ja wszystko wiem. Nawet wiem, że twoja córeczka ma na imię Mariolka i że jest zawsze bardzo grzeczna i ma dobre serduszko. Dlatego mam dla niej prezenty.” To może mi dasz Święty Mikołaju te prezenty i ja jej zawiozę, bo widzę, że masz jeszcze dużo do rozniesienia -powiedziałem. „Bardzo proszę — rzekł na to Mikołaj — i pozdrów ode mnie swoją córeczkę. A tu są te prezenty dla niej”.

To mówiąc Adam wręczył Mariolce ładnie zapakowaną paczkę, a potem rzekł:

— A tu jeszcze Święty Mikołaj dał mi coś dla Kasi i jej męża.

I wręczył Kasi ładnie zapakowaną bombonierkę, a Damianowi zawinięty w małą reklamówkę „Napoleon”, za co oni kazali podziękować Świętemu Mikołajowi.

Mariolka zabrała się do rozpakowywania paczki i Kasia podeszła, aby jej w tym pomóc. Wkrótce na dywanie w pokoju pełno było kolorowych sukieneczek, bluzeczek, zabawek, słodyczy i cytrusów. Były także buciki.

— To może przymierzysz te sukieneczki i bluzeczki oraz buciki, Mariolko — rzekła jej mama a jej ojciec dodał:

— No ja myślę, że skoro Święty Mikołaj wszystko wie, to i rozmiary dobrał właściwie. Ale dla pewności, to faktycznie przymierz Mariolko te prezenty od Świętego Mikołaja, no i powiedz, czy ci się podobają.

— Tak, bardzo mi się wszystko podoba! — krzyknęła uradowana Mariolka.

— To może zostaniesz u nas na obiad — zaproponowała Kasia, a jej mąż dodał:

— Niech pan siada, obiad będzie niedługo.

— Dziękuję bardzo za zaproszenie, ale obiecałem rodzicom, że przyjadę do nich na święta. Pewnie się już tam denerwują, że jeszcze mnie nie ma. Muszę do nich jechać. Do Mariolki zaś powiedział: — Będę teraz do ciebie przychodził częściej córeczko, bo kontrakt w Niemczech już się skończył. Jeszcze tylko pojadę, żeby naprawili samochód, bo na razie zrobili tylko „prowizorkę” i potem wrócę do Polski.

Pożegnawszy się, Adam wyszedł i idąc w kierunku samochodu poczuł się tak, jak gdyby coś z niego uleciało. Zaczął się zastanawiać, co by to mogło być i po chwili już wiedział. To uleciała jego miłość do Kasi. Już jej nie ma. Kiedy zobaczył ją ze swym nowym mężem, był zajęty głównie swoją córeczką Mariolką, ale teraz pomyślał także o swojej byłej żonie, że mieszka już z innym mężczyzną, że śpią razem, że się kochają. Odniósł wrażenie, że z tej jego wielkiej miłości do Kasi nie pozostało już nic. Czy rzeczywiście? Na pewno o tych kilku latach, które razem przeżyli nie zapomni tak łatwo i szybko. Wiedział już jednak, że będzie to malało, usychało, a wreszcie kiedyś tam pewnego dnia zniknie zupełnie. Tak rozmyślając wsiadł do samochodu i obrał kierunek na Dolinki, to znaczy swoją rodzinną małą wioskę na ziemi świętokrzyskiej w powiecie jędrzejowskim.

Kiedy Adam dotarł do swojego rodzinnego domu, jego rodzice byli już bardzo niespokojni.

— Co się stało? Miałeś wypadek? — zapytała matka z troską w głosie.

— Tak — odpowiedział syn — ale na szczęście niegroźny.

Po przywitaniu się z rodzicami, Adam przyniósł z pomocą ojca bagaże i dał rodzicom prezenty.

— Zaraz będzie obiad — powiedziała matka Sabina.

W pokoju stała choinka z pachnącej lasem jodły, pięknie przystrojona różnymi kolorowymi świecidełkami, łańcuchami i lampkami oraz cukierkami i czerwonymi jabłkami. Wkrótce matka Sabina wniosła i postawiła na stole w pokoju talerze z rosołem z kury i makaronem, który Adamowi bardzo smakował. Potem było drugie danie: mięso z kury z ziemniakami oraz sałatka z kiszonej kapusty i marchewki. Do popicia był kompot z suszonych śliwek. Adam przyniósł butelkę czerwonego wina przywiezionego z Niemiec i nalał do szklaneczek, które wszyscy wypili „na zdrowie”.

— Wolę wino albo piwo niż wódkę — rzekł Adam i dodał:– Tam w Niemczech na kontrakcie bez przerwy miałem problemy z tą wódką. Niektórzy się upijali i rozrabiali w hotelu. Oczywiście ja zdawałem sobie sprawę z tego, że ludzie tam tęsknili za domem i rodziną i chcieli to czasami zalać alkoholem, ale niestety było tak, że niektórzy z tym przesadzali i to nawet bardzo.

— To i dobrze, że już się skończył ten kontrakt w Niemczech — powiedział ojciec Bogusław. — Tu będziesz miał na pewno trochę spokojniej i z Mariolką będziesz mógł się częściej widywać.

— A co tam u niej? — ożywiła się matka Sabina na dźwięk imienia swej wnuczki.

— Przywiozłem jej prezenty od Świętego Mikołaja: sukieneczki, bluzeczki, zabawki, słodycze. Bardzo się ucieszyła. Może tu kiedyś z nią przyjadę — powiedział Adam z pewnym wahaniem, wspomniawszy w duchu dawne wizyty razem z Kasią.

— Bardzo byśmy się ucieszyli — rzekła matka takim tonem, jakby także i ona miała podobne myśli. — Chociaż teraz już nie ma tyle zwierzątek, jak oddaliśmy gospodarstwo za rolniczą emeryturę. Ale są kury, Azor, kotek i Mariolka ich uwielbiała.

Potem na stole pokazały się ciasta domowej roboty. Był makowiec, sernik i szarlotka. Po obiedzie Adam wyszedł na podwórze, przespacerował się i znowu wpadł w zadumę. Wspominał chwile, kiedy przyjeżdżał tu czasami razem z Kasią i Mariolką i był dumny z tego, że ma taką piękną żonę i córeczkę.

Mariolka lubiła tu przyjeżdżać, gdyż były zwierzęta i ptaki: pies, kot, krowy i cielątka, króliki, kury i gęsi, między którymi biegała i zabawiała się z nimi pod czujnym okiem babci, dziadka, albo mamy i ojca. Na wiosnę i latem biegała po zielonej trawie w ogrodzie między jabłoniami, gruszami, śliwami oraz porzeczkami i agrestami.

Teraz Adam czuł w głębi serca jakąś pustkę i żal, że coś mu uciekło, coś się skończyło i że nie ma już żadnej nadziei na to, aby to kiedyś znów powróciło.

Po