Zabujany w nim - Louisa Sherman - ebook

Zabujany w nim ebook

Louisa Sherman

3,4

Opis

Mikkel w końcu przyznaje przed samym sobą, że jest gejem. Postanawia powiedzieć o tym przyjaciołom i rodzinie. Nie jest to dla niego łatwa decyzja, ponieważ jego tata – właściciel międzynarodowej firmy budowlanej – podziela staroświeckie poglądy i najprawdopodobniej nie zaakceptuje tego faktu. Niestety przeczucia młodego mężczyzny okazują się trafne: nie może liczyć na wsparcie bliskiej mu osoby.

Niedługo potem sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Konserwatywny ojciec zatrudnia w swoim przedsiębiorstwie Jake’a, seksownego pracownika, dla którego Mikkel traci głowę. Obaj pragną stworzyć trwały i udany związek, lecz z oczywistych względów muszą się ukrywać z własnymi uczuciami. Czy prawda o ich miłości wyjdzie na jaw?

Zabujany w nim” to trzecia część serii zatytułowanej „Miasto miłości”. Louisa Sherman po raz kolejny zabiera czytelników na wycieczkę po malowniczym Aarhus. Ta historia zmiękczy nawet najtwardsze serca i sprawi, że niejedna łza spłynie po Waszych policzkach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
1
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kuku4

Całkiem niezła

Dla fanów romasów/erotyków m/m
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: For­tabt i ham

Prze­kład z ję­zyka duń­skiego: Agnieszka Sta­żyń­ska

Co­py­ri­ght © L. Sher­man, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Rikke Ella An­drup

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0236-783-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

PRZEDMOWA

Dro­dzy Czy­tel­nicy,

wy­bie­rze­cie się ze mną w po­dróż?

Od­daję w Wa­sze ręce trze­cią książkę z se­rii Za­bu­jani w Aar­hus. W dwóch po­przed­nich czę­ściach spo­ty­kamy grupę przy­ja­ciół, słu­cha­czy ostat­niego roku stu­diów praw­ni­czych. Każde z nich musi so­bie od­po­wie­dzieć na py­ta­nia, które za­ważą na ich przy­szło­ści: Kim są? Jaki za­wód po­winni wy­brać? Z kim chcie­liby dzie­lić ży­cie?

Prze­pro­wa­dzi­łam się do Aar­hus la­tem 1996 roku, zo­sta­wia­jąc w Aal­borgu chło­paka, któ­rego nie­wiele wcze­śniej po­zna­łam. Pier­wot­nie za­mie­rza­łam roz­po­cząć stu­dia w Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej w Ko­pen­ha­dze, ale po­nie­waż by­łam za­ko­chana po uszy, uzna­łam Wyż­szą Szkołę Han­dlową w Aar­hus za rów­nie do­brą al­ter­na­tywę. Kon­ty­nu­owa­li­śmy zwią­zek na od­le­głość i po­zo­sta­li­śmy parą, także gdy wy­je­cha­łam na sty­pen­dium do Fran­cji. W 1997 roku mój part­ner prze­pro­wa­dził się do Aar­hus i za­czął stu­dia praw­ni­cze. Je­ste­śmy mał­żeń­stwem od 2003 roku i do­cze­ka­li­śmy się dwóch cu­dow­nych có­rek.

Aar­hus to mój dom i uwiel­biam w nim prze­by­wać – za­równo w miej­scach po­pu­lar­nych, jak i tych zna­nych tylko wta­jem­ni­czo­nym, któ­rych tak jak mnie łą­czy z mia­stem wie­lo­let­nia re­la­cja mi­ło­sna.

Mi­łość bywa ła­twa. Bywa też bez­li­to­sna. Po­trafi cał­ko­wi­cie nas po­chło­nąć, a mimo to je­ste­śmy w sta­nie się jej wy­rzec, je­śli czu­jemy, że na nią nie za­słu­ży­li­śmy.

W Za­bu­ja­nym w nim po­zna­jemy hi­sto­rię Mik­kela, który mimo prze­ciw­no­ści losu po­dąża za trudną mi­ło­ścią. Spo­ty­kamy go tuż po jego co­ming oucie, kiedy wy­znał ro­dzi­nie i naj­bliż­szym przy­ja­cio­łom, że jest ge­jem. Mik­kel od naj­młod­szych lat za­bie­gał o uzna­nie ojca, który przy­go­to­wy­wał go do prze­ję­cia ste­rów w ro­dzin­nej fir­mie, bę­dą­cej jego naj­więk­szą dumą. Oj­ciec ak­cep­tuje Mik­kela tylko wtedy, gdy ten mu się pod­po­rząd­ko­wuje. Za­czy­namy śle­dzić tę hi­sto­rię od mo­mentu, gdy Mik­kel za­du­rzył się w swoim tre­ne­rze spin­ningu, ja­sno­wło­sym Au­stra­lij­czyku prze­by­wa­ją­cym w Da­nii na trzy­let­nim kontr­ak­cie. Jake to atrak­cyjny męż­czy­zna, pewny sie­bie i swo­jej orien­ta­cji sek­su­al­nej. Nic dziw­nego, że Mik­kel na­tych­miast ulega jego cza­rowi.

Aar­hus to istny mię­dzy­na­ro­dowy ty­giel. Mieszka tu wielu ob­co­kra­jow­ców za­trud­nio­nych w du­żych przed­się­bior­stwach. Dzięki swo­jej pracy mia­łam szczę­ście po­znać mnó­stwo wspa­nia­łych osób z in­nych kra­jów.

Za­bu­jany w nim to opo­wieść o mi­ło­ści, która prze­kra­cza gra­nice – nie tylko pań­stwowe, ale także te, które sami sta­wiamy so­bie i in­nym.

Mam na­dzieję, że tak samo jak ja za­ko­cha­cie się w hi­sto­rii Mik­kela i Jake’a. Ży­czę Wam przy­jem­nej lek­tury!

Żyj, kiedy ży­jesz – ko­chaj, kiedy masz od­wagę to ro­bić.

Lo­uisa :* :*

ROZDZIAŁ 1

Mikkel

Pac! Roz­pę­dzona piłka ude­rzyła o przed­nią ścianę i po­szy­bo­wała – nie­stety – pro­sto w stronę mo­jego ojca, go­to­wego na jej ode­bra­nie. Oby­dwaj ocie­ka­li­śmy po­tem. Trwał wła­śnie piąty, roz­strzy­ga­jący set. Oj­ciec miał ob­se­sję na punk­cie wy­gry­wa­nia ze mną, a ja mimo to sta­wia­łem się kar­nie na na­sze co­ty­go­dniowe czwart­kowe me­cze.

– Co z tobą?! Grasz dzi­siaj jak baba, Mik­kel! Po­trze­bu­jesz wspo­ma­ga­czy?

„Czy on ni­gdy nie prze­sta­nie?”

– Coś z tobą nie tak?

„Naj­wy­raź­niej”.

Jak zwy­kle igno­ro­wa­łem jego za­czepki. Wy­słu­chi­wa­nie drwią­cych uwag nie było dla mnie ni­czym no­wym.

– Jak jej na imię w tym ty­go­dniu? – Z po­wro­tem do mnie za­ser­wo­wał.

Po­bie­głem za małą gu­mową piłką, po czym od­bi­łem ją z jesz­cze więk­szą zło­ścią niż wcze­śniej. Wciąż po­wstrzy­my­wa­łem się od udzie­la­nia od­po­wie­dzi.

Udało mi się do­go­nić ojca w punk­tach, ale wy­ma­gało to ode mnie nad­ludz­kiego wy­siłku mimo mo­jej zna­ko­mi­tej formy i co­dzien­nych tre­nin­gów. Moje ciało było mocne i umię­śnione jak ni­gdy i ko­rzy­sta­łem z każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji, żeby za­miesz­czać zdję­cia na In­sta­gra­mie. Mo­głem się po­chwa­lić nie tylko okle­pa­nym sze­ścio­pa­kiem, ale także ośmioma wy­raź­nie za­zna­czo­nymi mię­śniami ukła­da­ją­cymi się w piękne V. Tre­ning stał się moją od­skocz­nią i ra­zem z Tho­ma­sem, moim przy­ja­cie­lem, spo­ty­ka­li­śmy się na si­łowni w każ­dej wol­nej chwili. A jed­nak prze­klęty oj­ciec wciąż po­ko­ny­wał mnie w squ­asha. Mimo swo­ich pięć­dzie­się­ciu czte­rech lat był w świet­nej for­mie, zresztą wy­gląd za­wsze wiele dla niego zna­czył. To wła­śnie z po­wodu ojca jako dziecko tak bar­dzo za­an­ga­żo­wa­łem się w sport. La­tem każdą so­botę spę­dza­li­śmy na tur­nie­jach piłki noż­nej, a zimą na me­czach piłki ręcz­nej w cuch­ną­cych sa­lach gim­na­stycz­nych w ca­łym kraju.

– Dzięki za mecz, synu. Cał­kiem nie­źle ci po­szło. – Brzmiał, jakby był na­prawdę za­sko­czony. Uści­skał mnie krótko i po­kle­pał po ple­cach. – Za­bie­rzesz się ze mną do domu? Będą dziś steki z grilla.

– Dzięki, ale nie dziś wie­czo­rem. Mó­wi­łem już ma­mie. Mu­szę prze­czy­tać na ju­tro kilka wy­ro­ków.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się w so­botę na ko­la­cji. – To nie było py­ta­nie, tylko stwier­dze­nie.

– Pa­mię­tam, przyjdę.

W so­botę od­by­wało się ko­lejne z wielu or­ga­ni­zo­wa­nych przez ro­dzi­ców przy­jęć, pod­czas któ­rych uda­wa­li­śmy ro­dzinę z wyż­szych sfer. Nie ro­zu­mia­łem, dla­czego ja i moja sio­stra wciąż je­ste­śmy na nie za­pra­szani. By­li­śmy do­ro­słymi ludźmi, a nie dwoj­giem za­wsze ma­ją­cych wy­po­le­ro­wane bu­ciki oraz czy­ste pa­znok­cie wzo­ro­wych uczniów, któ­rymi trzeba się po­chwa­lić.

– Przyj­dziesz z dziew­czyną? Mama by tego chciała.

Co mu strze­liło do głowy? Mama z całą pew­no­ścią nic ta­kiego nie po­wie­działa. Wie­dzia­łem, że ak­cep­tuje mnie i moją orien­ta­cję sek­su­alną.

Oj­ciec za­cho­wy­wał się tak, jakby nie wie­dział, że ni­gdy nie przy­pro­wa­dzę do domu dziew­czyny. Nie zda­rzyło się to ani razu w cza­sach, gdy by­łem na­sto­lat­kiem, co oczy­wi­ście nie zna­czy, że nie eks­pe­ry­men­to­wa­łem. Naj­gor­sze było cią­głe wy­słu­chi­wa­nie tego, że by­łoby nie­do­pusz­czalne, gdy­bym oka­zał się taki jak wu­jek Mar­tin – to zna­czy ho­mo­sek­su­alny.

Od­ru­chowo prze­cze­sa­łem dło­nią włosy mo­kre od potu. Fru­stro­wało mnie, że oj­ciec igno­ruje, co się do niego mówi.

– Przyjdę sam. Do zo­ba­cze­nia.

Ro­dzice miesz­kali w wiel­kiej willi przy plaży w Ris­skov. Mama, au­torka ksią­żek dla dzieci, spę­dzała dużo czasu w domu. Jak mó­wiła, przy­jem­nie było mieć pracę, która nie prze­szka­dzała jej w zaj­mo­wa­niu się dziećmi, pil­no­wa­niu po­rządku i wy­pra­wia­niu przy­jęć, a jed­no­cze­śnie sta­no­wiła jej ży­ciową pa­sję.

– Mik­kel! – za­wo­łał oj­ciec, gdy od­da­li­łem się od niego o kilka me­trów.

– Słu­cham?

„Czego on znowu chce?”

– Nie­ważne. – Opu­ścił rękę. – Do zo­ba­cze­nia w so­botę.

Wsia­dłem do swo­jego golfa GTI, któ­rego do­sta­łem sześć lat temu po zda­nej ma­tu­rze. Cho­ciaż był to zde­cy­do­wa­nie zbyt eks­tra­wa­gancki pre­zent, przy­ją­łem go jako do­bry syn. Oj­ciec do­kła­dał sta­rań, żeby ob­no­sić się ze swoją po­zy­cją dy­rek­tora re­no­mo­wa­nej mię­dzy­na­ro­do­wej firmy bu­dow­la­nej. Ni­gdy nam ni­czego nie bra­ko­wało, a jed­nak… Na­sze re­la­cje były, mó­wiąc ła­god­nie, na­pięte. Zwłasz­cza po tym, gdy wresz­cie od­wa­ży­łem się po­wie­dzieć ro­dzi­com, że je­stem ge­jem. Naj­pierw do­wie­działa się o tym mama, w któ­rej na­tych­miast zy­ska­łem so­jusz­niczkę. Moje wy­zna­nie nie­spe­cjal­nie ją zszo­ko­wało, ale od razu za­pro­po­no­wała, że to ona prze­każe wszystko ojcu. „Ko­cha­nie, sam wiesz, że Bo ma nieco bar­dziej kon­ser­wa­tywne po­dej­ście do tych spraw niż ja” – wy­ja­śniła na swoje uspra­wie­dli­wie­nie.

Tak więc oj­ciec o wszyst­kim wie­dział, a jed­nak po­sta­no­wił cał­ko­wi­cie to zi­gno­ro­wać. Dla­czego uwa­żał by­cie ge­jem za nie­do­pusz­czalne? Prze­cież mnó­stwo osób żyło w jaw­nych związ­kach z oso­bami tej sa­mej płci. Mój wuj był tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Wie­dzia­łem, że oj­ciec le­dwo to­le­ruje Mar­tina, brata bliź­niaka mamy, ale ja, do cięż­kiej cho­lery, by­łem w końcu jego sy­nem.

Opar­łem głowę o za­głó­wek i na chwilę za­mkną­łem oczy. Włą­czy­łem ra­dio. Le­ciała aku­rat pio­senka Eve­ry­thing About You grupy Ugly Kid Joe, bar­dzo ade­kwatna do sy­tu­acji.

– Pie­przyć to. – Ude­rzy­łem dło­nią o kie­row­nicę i ru­szy­łem w stronę cen­trum.

***

Zo­sta­wi­łem auto na swoim miej­scu na pod­ziem­nym par­kingu pod pla­cem Te­le­fon­to­rvet i po­wol­nym kro­kiem sta­rego czło­wieka po­wlo­kłem się do swo­jego miesz­ka­nia. Po za­cię­tym me­czu z oj­cem – wy­czer­pu­ją­cym za­równo fi­zycz­nie, jak i psy­chicz­nie – by­łem cały obo­lały. Także z tego po­wodu nie po­je­cha­łem z nim do domu na ko­la­cję. Oj­ciec do­szczęt­nie mnie wy­koń­czył, a mimo to nie mo­głem prze­stać o nim my­śleć.

Naj­pierw ką­piel, póź­niej je­dze­nie. Za­czął się już paź­dzier­nik, jed­nak po­goda na­dal była ładna – praw­dziwe In­dian sum­mer. Mo­głem usiąść na ta­ra­sie z wi­do­kiem na plac i tam czy­tać wy­roki za­dane nam na ju­tro. Moje miesz­ka­nie miało wy­pa­sioną lo­ka­li­za­cję – znaj­do­wało się w ści­słym cen­trum, gdzie wszystko było na wy­cią­gnię­cie ręki – rzeka, sklepy, re­stau­ra­cje i kluby. Przed wyj­ściem na mia­sto czę­sto spo­ty­ka­li­śmy się wła­śnie u mnie, bo mia­łem dużo miej­sca i cał­kiem spory bal­kon. W po­bliżu miesz­kał także Tho­mas, mój przy­ja­ciel i ko­lega ze stu­diów. Zaj­mo­wał tro­chę mniej­sze miesz­ka­nie przy Sko­le­gade. Od­na­jął je od zna­jo­mego z prawa, który po stu­diach zna­lazł so­bie pracę w Ko­pen­ha­dze.

Wzią­łem szybki prysz­nic. Prze­su­ną­łem dło­nią po pła­skich mię­śniach brzu­cha i mocno chwy­ci­łem swo­jego ku­tasa. Czu­łem, jak ro­śnie mi w dłoni, którą prze­su­wa­łem w górę i w dół. Z głową opartą o wy­ka­fel­ko­waną ścianę snu­łem swoje ulu­bione fan­ta­zje, w któ­rych główną rolę od­gry­wał pe­wien opa­lony blon­dyn, tre­ner spin­ningu z Au­stra­lii.

ROZDZIAŁ 2

Jake

Za­trza­sną­łem szafkę i za­rzu­ci­łem na ra­mię torbę spor­tową. Czwart­kowe za­ję­cia ze spin­ningu trwały od dwu­dzie­stej do dwu­dzie­stej pierw­szej. Jed­nak czę­sto wra­ca­łem do domu jesz­cze póź­niej, bo tro­chę trwało, za­nim skoń­czy­łem ze wszyst­kimi roz­ma­wiać. Praca tre­nera w tym miej­scu była tylko do­dat­kiem do mo­jego za­trud­nie­nia na cały etat. Już o pią­tej trzy­dzie­ści mu­sia­łem być go­towy na spo­tka­nie ze wszyst­kimi ama­to­rami po­ran­nej gim­na­styki z Aar­hus, któ­rzy za­mie­rzali wejść w week­end rze­ścy i z po­czu­ciem speł­nio­nego obo­wiązku. Uwa­ża­łem za ab­so­lut­nie za­je­bi­ste, że mogę łą­czyć tre­ning z pracą, a jed­no­cze­śnie mam dar­mowy wstęp do cen­trum spor­to­wego, gdzie po go­dzi­nach mo­głem ćwi­czyć pod­no­sze­nie cię­ża­rów.

Dwa lata temu przy­le­cia­łem do Da­nii z końca świata, czyli z Au­stra­lii. Uro­dzi­łem się i do­ra­sta­łem w Syd­ney, ale po stu­diach i dwu­let­niej pracy w mię­dzy­na­ro­do­wej fir­mie bu­dow­la­nej za­pra­gną­łem wy­je­chać. Skła­mał­bym, gdy­bym po­wie­dział, że do­brze znam Da­nię. O Skan­dy­na­wii wie­dzia­łem tylko tyle, że jej miesz­kańcy są bar­dzo li­be­ralni w kwe­stiach oby­cza­jo­wych, co pa­so­wało do mo­jego stylu ży­cia.

Z dy­plo­mem in­ży­nier­skim w kie­szeni mo­głem prze­bie­rać w ofer­tach z ca­łego świata. Przy­pa­dek spra­wił, że do­sta­łem pracę w mię­dzy­na­ro­do­wej fir­mie bu­dow­la­nej Glo­cal Con­struc­tion na­le­żą­cej do duń­skiego wła­ści­ciela. Za­trud­niono mnie jako kie­row­nika kilku sze­roko za­kro­jo­nych pro­jek­tów bu­dow­la­nych. W fir­mie pa­no­wał duch współ­pracy i było to dla mnie miej­sce do­bre pod każ­dym wzglę­dem. Pod­pi­sa­łem trzy­letni kon­trakt, więc we wrze­śniu przy­szłego roku będę mu­siał zde­cy­do­wać, co da­lej: czy chcę wy­ru­szyć na ko­lejne wo­jaże po świe­cie, czy też wró­cić do Au­stra­lii.

Te­le­fon za­wi­bro­wał w kie­szeni. Spraw­dzi­łem, kto do mnie na­pi­sał.

Sam: Co u Cie­bie?

Mój młod­szy brat Sam naj­wy­raź­niej wcze­śnie się obu­dził. Zda­rzało mu się do mnie pi­sać przed pój­ściem na za­ję­cia, bo ośmio­go­dzinna róż­nica czasu utrud­niała nam kon­takt. Brat stu­dio­wał in­ży­nie­rię kom­pu­te­rową i in­for­ma­tykę na Uni­ver­sity of Syd­ney. Z na­szej trójki ro­dzeń­stwa był bez­sprzecz­nie naj­in­te­li­gent­niej­szy, dzięki czemu zda­rzyło mu się wy­grać nie­jedną po­tyczkę.

Ja: Wra­cam ze spin­ningu, ku­rew­sko zmę­czony. Ju­tro o pią­tej trzy­dzie­ści znów mu­szę tu być.

Sam: Nie ku­mam, jak ci się chce. Masz już jedną pracę, w do­datku do­brze płatną.

Ja: To mi daje nie­złego kopa i dar­mowe tre­ningi. Umó­wi­łeś się z ja­kąś la­ską? W końcu dziś pią­tek.

Sam za­cho­wy­wał się jak prze­ciętny stu­dent – nie stro­nił od im­prez i za­li­cza­nia pa­nie­nek.

Sam: Nie, za­po­wiada się spo­kojny wie­czór. Idę z chło­pa­kami na mia­sto. Toby też bę­dzie. A co u Cie­bie?

Toby był na­szym star­szym bra­tem, naj­bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nym z ca­łej trójki. Jed­nak on też po­tra­fił po­lu­zo­wać kra­wat i tro­chę za­sza­leć. Mu­sia­łem przy­znać, że za nimi tę­sk­nię. Od mo­jego ostat­niego po­bytu w Syd­ney mi­nęło sporo czasu. Lato spę­dzi­łem w hisz­pań­skiej Ta­ri­fie na naj­dal­szym krańcu po­łu­dnio­wej Eu­ropy. Wy­bra­li­śmy się tam całą grupą mło­dych lu­dzi z róż­nych kra­jów. Za dnia pły­wa­li­śmy na de­skach, a wie­czo­rami im­pre­zo­wa­li­śmy aż do rana.

Prze­cze­sa­łem pal­cami włosy, które – cho­ciaż od po­bytu w Hisz­pa­nii mi­nęły dwa mie­siące – wciąż były wy­pło­wiałe od słońca i sło­nej wody.

Ja: Co u mnie ;-)?

Sam: Upo­lo­wa­łeś ja­kie­goś no­wego po­nęt­nego wi­kinga? Trudno mi śle­dzić na bie­żąco Twoje po­czy­na­nia.

Ja: Ostat­nio nie mam ni­kogo no­wego. Do­brze jest, jak jest, kiedy ro­bię to, na co mam ochotę.

Sam: Ale nie ży­jesz w ce­li­ba­cie?

Ja: Praw­dziwe sek­su­alne prze­słu­cha­nie LOL.

Sam: Bar­dzo prze­pra­szam sza­now­nego pana, że tak bar­dzo leży mi na sercu do­bro brata.

Ja: Po pro­stu zżera Cię cie­ka­wość. Poza tym uwiel­biasz moje so­czy­ste ho­mo­hi­sto­ryjki, Ty zboku je­den.

Sam: Wy­pra­szam so­bie. Skąd bie­rzesz te tek­sty? Je­stem pod wra­że­niem. Uwiel­biasz opo­wia­dać o swo­ich pod­bo­jach, więc prze­stań zgry­wać ob­ra­żo­nego.

Ja: LOL. Kurwa, tę­sk­nię za Tobą. Bar­dzo chciał­bym po­im­pre­zo­wać dziś z Wami.

Sam: Nie mogę się do­cze­kać, kiedy przy­je­dziesz na święta. Bra­kuje nam Cie­bie.

Ja: Mnie też Was bra­kuje.

Sam: Czy to aby nie przez ko­goś wy­jąt­ko­wego pra­wie zmie­ni­łeś się w mni­cha?

Ja: A ten da­lej swoje ;-)

Sam: Znam Cię, to nie w Twoim stylu!!!

Ja: Moje wa­ka­cje były pełne przy­gód i po­nęt­nych po­łu­dniow­ców, więc te­raz do­ce­niam uroki by­cia sam na sam ze sobą.

Sam: Okej, okej. Od­pusz­czam.

Ja: Jest ktoś…

Sam: Pro­szę, pro­szę… Wresz­cie pu­ścił parę.

Ja: Cho­dzi na moje tre­ningi, głów­nie w piątki rano i w nie­dziele w po­łu­dnie. Tylko trudno mi stwier­dzić, czy on gra do tej sa­mej bramki.

Sam: Chyba od­bie­rasz ja­kieś sy­gnały?

Ja: Cza­sami tak, cza­sami nie. Jest bar­dzo mę­ski.

Sam: Czyli tak jak lu­bisz.

Wy­obra­zi­łem so­bie śmiech Sama, kiedy to pi­sał.

Ja: Tak, pod wa­run­kiem że on też lubi fa­ce­tów – je­stem za stary na uga­nia­nie się za kimś, kto nie umie się zde­cy­do­wać.

Sam: A ma pro­fil na in­sta? Je­śli tak, spró­buję to wy­czaić. Zwy­kle się nie mylę.

Ja:MrFro­ze­nI­nA­ar­hus.

Sam: Za­czą­łeś go już stal­ko­wać?

Ja: Pier­dol się. LOL.

Sam: Nie mam za­miaru, ale Ty bar­dzo byś chciał z tym swoim ko­cha­siem. O fuck, Jake, on ma wię­cej mię­śni niż Ty!

Ja: To nie­moż­liwe.

Uśmiech­ną­łem się jed­nak na te słowa, bo oczy­wi­ście zda­wa­łem so­bie sprawę z tego, że ciało Mik­kela wy­gląda jak wy­rzeź­bione. Był bar­dzo ła­ko­mym ką­skiem – wy­soki, ciem­no­włosy, eks­tre­mal­nie wy­spor­to­wany (co wła­śnie stwier­dzi­li­śmy) – a przy tym miał cu­do­wny, cho­ciaż odro­binę ta­jem­ni­czy uśmiech.

Sam: Na jego zdję­ciach nie ma żad­nych ko­biet. Jest mnó­stwo fo­tek przed­sta­wia­ją­cych jego sa­mego w dość ską­pym odzie­niu, ale o tym z pew­no­ścią już wiesz ;-)

Ja: Ow­szem ;-)

Sam: Kilka mi­nut temu wrzu­cił nową. Wi­dzia­łeś ją?

Ja: Nie, prze­cież ga­dam te­raz z Tobą, kre­ty­nie!

Sam: To sprawdź!

Ja: I jaki jest Twój wy­rok?

Sam: Może być ge­jem.

Ja: Ale nie je­steś pe­wien?

Sam: Nie. Wy­czuwa się u niego dy­stans.

Ja: Otóż to. No i co ja, do cho­lery, mam zro­bić?

Sam: Po­roz­ma­wiaj z nim. Zwy­kle nie masz opo­rów.

Ja: Fakt… Może i ra­cja.

Py­ta­nie brzmiało, dla­czego mnie onie­śmie­lał. Nie mia­łem ab­so­lut­nie żad­nego pro­blemu ze swoją orien­ta­cją. Może i nie po­trze­bo­wa­łem się z nią afi­szo­wać, ale na pewno nie za­mie­rza­łem jej ukry­wać.

Sam: Do­bra, te­raz na­prawdę mu­szę le­cieć, ina­czej się spóź­nię na pierw­sze za­ję­cia.

Ja: No to leć. Faj­nie było po­ga­dać. Do na­stęp­nego razu. Po­zdrów ode mnie resztę.

Sam: Narka.

Otwo­rzy­łem blo­kadę ro­we­rową i za­rzu­ci­łem torbę na plecy. Mój sa­mo­chód stał za­par­ko­wany na rogu Ring­ga­den i Sil­ke­bor­gvej. Zaj­mo­wa­łem trzy­po­ko­jowe miesz­ka­nie służ­bowe, po­no­si­łem je­dy­nie koszty jego utrzy­ma­nia. Umowa prze­wi­dy­wała także auto, co było sy­tu­acją dość wy­jąt­kową, cho­ciaż oczy­wi­ście nie na­rze­ka­łem. Mimo to czę­sto prze­miesz­cza­łem się ro­we­rem, żeby unik­nąć pro­ble­mów z par­ko­wa­niem.

Cie­ka­wość wy­grała. Od­blo­ko­wa­łem te­le­fon i do­tkną­łem ikony In­sta­grama. Ce­lowo nie za­czą­łem jesz­cze ob­ser­wo­wać Mik­kela, bo nie chcia­łem wyjść na stal­kera. Moje palce szybko wpi­sały MrFro­ze­nI­nA­ar­hus. Prze­łkną­łem ślinę. Ro­bił na­prawdę nie­sa­mo­wite zdję­cia – przed­sta­wiały głów­nie jego sa­mego, na co zwró­cił uwagę Sam, ale za­miesz­czał też sporo fo­tek z wa­ka­cji. Czyli tak jak ja lu­bił po­dró­żo­wać. Po prze­scrol­lo­wa­niu czę­ści zdjęć od­kry­łem, że nie­dawno był w No­wym Jorku, a tro­chę wcze­śniej tego sa­mego lata w po­łu­dnio­wej Fran­cji – w Sa­int Tro­pez albo gdzieś w oko­licy. Naj­go­ręt­sze zdję­cia uka­zy­wały jego na­prę­żone ciało w po­zy­cji le­żą­cej. Za­trzy­ma­łem się na swo­ich ulu­bio­nych fot­kach i znów prze­łkną­łem ślinę. Mało bra­ko­wało, żeby za­częła ka­pać na ekran. Mik­kel wy­glą­dał nie­sa­mo­wi­cie ape­tycz­nie. Le­żał na łóżku tylko w po­ma­rań­czo­wych bok­ser­kach. Przez cienki, pra­wie prze­zro­czy­sty ma­te­riał wi­dać było wy­raźny za­rys jego pe­nisa. Na wy­rzeź­bio­nym brzu­chu le­żała dłoń z kciu­kiem za­tknię­tym za gumkę. Na wi­dok cha­rak­te­ry­stycz­nego V, w które ukła­dały się jego mię­śnie, mój ku­tas drgnął. Męż­czy­zna ze zdję­cia mu­siał być homo, nie było in­nej opcji! Szybko, za­nim zdą­ży­łem po­ża­ło­wać, do­tkną­łem „Ob­ser­wuj”.

ROZDZIAŁ 3

Mikkel

Ka­trine rzu­ciła ple­cak na krze­sło obok mnie.

– Rany bo­skie, nie wy­trzy­mam tego jesz­cze przez sześć mie­sięcy! – Otwo­rzyła lap­topa i na­tych­miast po­chło­nęło ją coś, co zo­ba­czyła na ekra­nie.

– Trzeba było o tym po­my­śleć, za­nim da­łaś się za­in­se­mi­no­wać na­szemu wy­kła­dowcy.

– Za­in­se­mi­no­wać? – Spoj­rzała na mnie ze zdzi­wie­niem. – Nikt mnie nie in­se­mi­no­wał.

Na­resz­cie udało mi się sku­pić na so­bie jej uwagę.

– Ależ oczy­wi­ście, że tak, tyle że w tra­dy­cyjny spo­sób.

Za­baw­nie było się z nią dro­czyć. Ka­trine dmuch­nię­ciem od­gar­nęła ko­smyk wło­sów, który opadł jej na czoło.

– Gdzie się po­działa reszta?

Cze­ka­li­śmy na Line i Tho­masa.

– Nie wiem. Spraw­dzę, czy Tho­mas się nie ode­zwał. – Wy­cią­gną­łem te­le­fon, żeby zo­ba­czyć, czy nie prze­oczy­łem ja­kiego ese­mesa.

– Je­steś go­towy, żeby dać dziś czadu? – Ka­trine uśmiech­nęła się do mnie prze­bie­gle.

– Nie wiem, co ci cho­dzi po gło­wie, ale to nie jest sek­sklub – od­pa­ro­wa­łem. – Nie­źle się roz­cza­ru­jesz, je­śli ci się wy­daje, że lu­dzie pu­blicz­nie tam spół­kują na sto­łach i krze­słach.

– Ojej… a wła­śnie na to li­czy­łam. – Ka­trine wy­krzy­wiła usta, aby za­de­mon­stro­wać swój za­wód. – Weź prze­stań, ty wa­ria­cie, do­brze wiem, czym jest Gbar.

– Dzięki, że chce­cie się tam ze mną wy­brać. Je­ste­ście naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. – Spoj­rza­łem na nią z wdzięcz­no­ścią.

– Nie mu­sisz dzię­ko­wać. Prze­cież to ja­sne, że wspie­ramy się na­wza­jem. Je­den za wszyst­kich i tak da­lej.

Ka­trine wzięła te­le­fon, pew­nie po to, żeby spraw­dzić, czy nie na­pi­sała do niej Line.

– Line się nie­stety nie wy­robi.

– Okej, za­py­tam Tho­masa, gdzie wsiąkł.

Ja: Za­po­mnia­łeś o nas?

– Mik­kel… Ni­gdy nie le­cia­łeś na Tho­masa?

– Skąd to py­ta­nie?

– Prze­cież to dość nor­malne, że ktoś się za­ko­chuje w przy­ja­cielu. Weź na przy­kład Line i Tho­masa – wy­ja­śniła.

– Nie je­stem w nim za­ko­chany.

„Już nie” – do­da­łem w du­chu.

W końcu mi prze­szło, ale długo z tym wal­czy­łem. Nie da się tak po pro­stu zga­sić swo­ich uczuć.

– On też pi­sze, że we­zwali go do pracy. Więc zo­sta­li­śmy tylko my dwoje, ma­muśko. To co, bie­rzemy się do ro­boty? Naj­wy­żej póź­niej sko­men­tują na­sze wy­po­ciny, ale zwy­kle się nie cze­piają.

– Niech ci się nie wy­daje, że tak ła­two się wy­wi­niesz. – Ka­trine dwu­krot­nie klik­nęła dłu­go­pi­sem.

– Ka­tri­neee, ko­niec te­matu. Nie lecę na swo­jego kum­pla.

– W ta­kim ra­zie mam na­dzieję, że dzi­siej­szy wy­pad na mia­sto okaże się owocny. – Po­ło­żyła dłoń na mo­jej dłoni. – A na­stęp­nym ra­zem daj znać. Wiesz, że mo­żesz na nas li­czyć, i to nie są pu­ste słowa.

Ja i Ka­trine bar­dzo się zbli­ży­li­śmy, zwłasz­cza w ostat­nim roku. Ra­zem z Tho­ma­sem i Line two­rzy­li­śmy zgraną paczkę i po­zy­tyw­nie na sie­bie od­dzia­ły­wa­li­śmy. Cza­sami dziew­czyny tro­chę za bar­dzo do­ka­zy­wały, ale by­łem za­pra­wiony w bo­jach po la­tach tre­ningu z sio­strą i jej przy­ja­ciół­kami.

– Dzięki, je­ste­ście naj­lepsi. To wszystko jest dla mnie dość eks­tre­mal­nym prze­ży­ciem. – Wes­tchną­łem i ner­wowo prze­cze­sa­łem włosy. – Kom­plet­nie się nie na­daję do po­zna­wa­nia osób w sieci, na przy­kład na Grin­drze. Za bar­dzo to wszystko do­sadne jak na mój gust.

– Je­steś naj­bar­dziej uro­czym ho­mo­sek­su­al­nym fa­ce­tem, ja­kiego znam. Kie­dyś spo­tkasz swo­jego księ­cia na bia­łym ko­niu i od­je­dzie­cie ra­zem w siną dal, żeby być ra­zem, do­póki śmierć was nie roz­łą­czy.

– Och, Kat… Nie­po­prawna ro­man­tyczka z cie­bie. Ten twój Jas ma szczę­ście.

– Ow­szem, i zdaje so­bie z tego sprawę. – Ka­trine uśmiech­nęła się roz­anie­lona na myśl o na­rze­czo­nym. – Czy ty ni­gdy, mam na my­śli: na­prawdę ni­gdy, nie by­łeś z fa­ce­tem?

– Nie.

– Czyli ni­gdy się z ni­kim nie prze­spa­łeś? – Ka­trine po­chy­liła się nad bla­tem sto­lika.

Też się na­chy­li­łem w jej stronę.

– Prze­spa­łem się.

Ka­trine otwo­rzyła sze­roko oczy.

– Z dziew­czy­nami, Ka­trine. Spo­ty­ka­łem się kie­dyś z dziew­czy­nami.

– Co ta­kiego?! Ale ty prze­cież nie je­steś bi­sek­su­alny.

– Nie, ra­czej nie. – Nie umia­łem tego wy­ja­śnić. Kiedy by­łem z ko­bie­tami, sta­wał mi i mo­głem dojść, tylko czu­łem się wtedy ina­czej.

– W ta­kim ra­zie dla­czego? – Ka­trine znów po­ło­żyła dłoń na mo­jej.

– Przez długi, na­prawdę długi czas nie mia­łem od­wagi tego przed sobą przy­znać.

– Te­raz przez cie­bie ry­czę. Cho­lerne hor­mony cią­żowe!

– Nie płacz. Nie po­winno być ci mnie żal. Sam po­sta­no­wi­łem, że tak bę­dzie. To długa hi­sto­ria, któ­rej nie mam siły te­raz drą­żyć.

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo pra­gnę, że­byś ko­goś dziś po­znał. – Ka­trine ści­snęła moją dłoń.

– Bierzmy się do ro­boty, że­by­śmy mo­gli przejść do punktu kul­mi­na­cyj­nego dnia. Na­sza piątka w Gba­rze. – Za­trze­po­ta­łem rzę­sami i ro­ze­śmia­li­śmy się jak na ko­mendę.

***

– Pie­czeń, ziem­niaki i sa­łatka. – Line po­sta­wiła przed nami mi­skę z ziem­nia­kami, a tuż za nią sta­nął Tho­mas z pie­cze­nią.

– Mógł­bym się przy­zwy­czaić do ta­kiej ob­sługi. – Tho­mas usiadł na krze­śle obok mnie.

Po­krę­ci­łem głową na jego za­cho­wa­nie. Mój drogi przy­ja­ciel kom­plet­nie nie do­strze­gał tego, jak działa na Line, która pa­trzyła na niego z za­chwy­tem, wy­raź­nie spra­gniona jego mi­ło­ści.

– Line, pach­nie wspa­niale. Dzię­ku­jemy za to, że za­da­łaś so­bie tyle trudu. – Ka­trine roz­ło­żyła ser­we­tkę na ko­la­nach.

– Pro­szę bar­dzo, czę­stuj­cie się. – Line za­sia­dła u szczytu stołu, na miej­scu naj­bli­żej kuchni. Ze­bra­li­śmy się wszy­scy w jej miesz­ka­niu na osie­dlu Kli­net­ga­ar­den, pięk­nie po­ło­żo­nym tuż obok lasu Riis Skov.

Na stole pa­liły się świeczki i nie bra­ko­wało bu­te­lek czer­wo­nego wina. Roz­mowa to­czyła się wartko, jak­by­śmy nie wi­dy­wali się pra­wie co­dzien­nie. Za­wsze po­ja­wiały się jed­nak ja­kieś no­winki z ży­cia stu­denc­kiego warte za­ko­mu­ni­ko­wa­nia resz­cie albo prze­dys­ku­to­wa­nia.

– Mik­kel, opra­co­wa­łeś ja­kąś tak­tykę? W czym mo­żemy ci po­móc? – Ja­spar wy­tarł usta. Wy­glą­dał jak biz­nes­men, który ma do roz­wią­za­nia ważny pro­blem.

– To bę­dzie me­ga­ob­ciach, kiedy zja­wię się tam ze zgrają ki­bi­ców. – Za­śmia­łem się z na­szego zgro­ma­dze­nia. – To zna­czy je­stem wam nie­wy­mow­nie wdzięczny, ale co, je­śli ni­kogo dziś nie po­znam? Je­śli się okaże, że wy­bra­li­ście się tam ze mną na próżno?

– Daj spo­kój, prze­cież to nie ma zna­cze­nia. – Line uśmiech­nęła się sze­roko. – Po­trak­tu­jemy to jako wspólny wy­pad na mia­sto, prawda?

Była dziś w szam­pań­skim hu­mo­rze. Z pew­no­ścią miała na to wpływ obec­ność Tho­masa.

– Ja­sne, ale zro­biła się z tego mi­sja pod ty­tu­łem „roz­dzie­wi­cze­nie Mik­kela jako geja”.

Za­nim osta­tecz­nie zgo­dzi­łem się na wspólny wy­pad do Gbaru, Line mu­siała użyć ca­łej swo­jej siły per­swa­zji, a także so­len­nie przy­rzec, że nie zrobi nic kom­pro­mi­tu­ją­cego.

– Wiesz, czy on też bę­dzie? – Tho­mas jako je­dyny znał Jake’a, bo ra­zem u niego tre­no­wa­li­śmy.

– O kim mó­wisz? – Line po­pu­kała go w ra­mię.

– Mogę to po­wie­dzieć czy to ta­jem­nica? – Tho­mas spoj­rzał na mnie ba­daw­czo.

– Kurna, w tym to­wa­rzy­stwie ni­czego się nie da za­cho­wać w ta­jem­nicy. Cho­dzi o Jake’a, na­szego in­struk­tora spin­ningu – wy­ja­śni­łem.

– Za­je­bi­ście sek­sowny gość, wi­dzia­łam go raz! – wy­krzyk­nęła z eks­cy­ta­cją Line. – My­ślisz, że to gej? Nie je­stem naj­lep­sza w wy­ła­py­wa­niu ta­kich sy­gna­łów.

– Wła­śnie pew­no­ści nie mam, ale jest w nim coś… – przy­zna­łem z wa­ha­niem i upi­łem łyk wina.

– Kurwa, ale musi wam być ciężko.

Miło było usły­szeć słowa sym­pa­tii z ust Ja­spara. Z ca­łej grupy jego zna­łem naj­mniej i nie do końca wie­dzia­łem, ja­kie ma po­glądy.

– Nie­stety. Jak wi­dzisz, po­trze­buję ca­łej ar­mii ki­bi­ców, żeby zre­ali­zo­wać za­le­d­wie pierw­szą część swo­jej mi­sji.

– Spraw­dza­łeś, czy za­mie­ścił na in­sta ja­kąś nową re­la­cję? – Tho­mas wie­dział, że śle­dzę pro­fil Jake’a.

Wzią­łem te­le­fon, otwo­rzy­łem apkę i wy­szu­ka­łem pro­fil Aus­sie­Sur­fing­Den­mark. Nie było żad­nych no­wych po­stów, więc klik­ną­łem na jego re­la­cje, gdzie zna­la­złem zdję­cie Jake’a w to­wa­rzy­stwie dwóch in­nych męż­czyzn. Zro­biono je chyba na ja­kiejś im­pre­zie. Fotce to­wa­rzy­szył tylko je­den ha­sh­tag: #TGIF.

– Wrzu­cił swoje zdję­cie w to­wa­rzy­stwie ja­kichś ko­lesi.

– Mo­żemy zo­ba­czyć? – Ka­trine się­gnęła po mój te­le­fon.

– Wi­dzę, że nie­któ­rych zżera cie­ka­wość – sko­men­to­wa­łem, ale wrę­czy­łem jej smart­fona.

– Ożeż ku… Nie­złe z niego cia­cho! – Za­częła się wa­chlo­wać.

– Eee… Ko­cha­nie, sie­dzę obok cie­bie. – Ja­spar ujął twarz Ka­trine w dło­nie i od­wró­cił ją ku so­bie. – Czy to tro­chę nie za wcze­śnie na roz­glą­da­nie się za in­nymi fa­ce­tami?

Oczy­wi­ście tylko żar­to­wał, a ona na­tych­miast sko­rzy­stała z oka­zji, żeby go po­ca­ło­wać, cho­ciaż wszy­scy się na nich pa­trzy­li­śmy.

– Jesz­cze chwila, a tak mnie ze­mdli, że się po­rzy­gam. – Line wy­krzy­wiła twarz. Znów za­cho­wy­wała się jak daw­niej, cho­ciaż wie­dzia­łem, że sama też tę­skni za ckliwą ba­śnią.

– Okej, a wra­ca­jąc do na­szej tak­tyki… Jaki mamy plan, na wy­pa­dek gdyby tego Jake’a tam dziś nie było? Je­steś go­towy… eee… po­de­rwać ko­goś in­nego? – Ja­spar ła­two się nie pod­da­wał, ale także on brzmiał, jakby wszedł grzą­ski grunt.

– Tak. Moje ży­cie to po­nury żart. W ogóle z niego nie ko­rzy­stam, cho­ciaż mam dwa­dzie­ścia cztery lata.

Zdą­ży­łem już wy­pić po­łowę piwa, które otwo­rzy­łem przed chwilą.

– Okej, w ta­kim ra­zie umowa stoi. Bę­dziemy po­sy­łać w twoją stronę wszyst­kich ape­tycz­nych ko­lesi. – Ka­trine za­krę­ciła tu­ło­wiem, sie­dząc na krze­śle.

***

Z gło­śni­ków dud­niło We’re Not Gonna Take It ka­peli Twi­sted Si­ster, a ja ko­ły­sa­łem się w takt mu­zyki, co ja­kiś czas uno­sząc do ust bu­telkę z pi­wem. Wpa­try­wa­łem się w zgro­ma­dzony tłum, pró­bu­jąc wy­chwy­cić wy­sy­łane przez lu­dzi sy­gnały. Wy­star­czyło do­brze się przyj­rzeć, a z ła­two­ścią można było je od­czy­tać. Na przy­kład to, jaka płeć kogo in­te­re­suje. Lu­dzie nie za­cho­wy­wali się zresztą szcze­gól­nie dys­kret­nie, aż za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy mnie sa­mego nie było rów­nie ła­two roz­szy­fro­wać.

– Wy­bie­rasz się w nie­dzielę na spin­ning? – spy­tał Tho­mas sto­jący obok mnie przy ba­rze. Za­cho­wy­wał się wo­bec Line, która mu to­wa­rzy­szyła, jak kom­pletny kre­tyn. Miał na wy­cią­gnię­cie ręki taką wspa­niałą dziew­czynę, ale upar­cie jej nie do­strze­gał. Wo­lał w każdy pią­tek spo­ty­kać się z ża­ło­sną Mette Lan­ger na se­kret­nych rand­kach u niej w domu. Oby jak naj­szyb­ciej się prze­bu­dził i w końcu zro­zu­miał, co w ten spo­sób traci.

– Taki mam plan. W so­botę wie­czo­rem mu­szę wpaść do ro­dzi­ców na ko­la­cję, ale nie za­ba­wię tam długo.

Wy­bie­ra­łem się tam wy­łącz­nie z po­czu­cia obo­wiązku.

– Za­ję­cia są do­piero koło po­łu­dnia. Tym ra­zem pro­wa­dzi je Jake.

– Mhm. – Po­cią­gną­łem łyk piwa. Wie­dzia­łem o tym aż za do­brze.

– Ma za­je­bi­stą play­li­stę i me­gau­mię­śnione ra­miona – oznaj­mił Tho­mas prze­wrot­nie, po czym od­wró­cił się z po­wro­tem do Line i po­wie­dział jej coś, na co ona ryk­nęła śmie­chem.

– Ej, Mik­kel, czy to nie ten twój ko­leś? – Ja­spar ski­nął głową w prawą stronę.

Za­im­po­no­wał mi. Naj­wy­raź­niej nic nie było w sta­nie umknąć jego uwa­dze. A może po pro­stu miał so­koli wzrok? Wi­dział Jake’a tylko raz – na zdję­ciu na mo­jej ko­mórce. Naj­dy­skret­niej, jak się dało, zro­bi­łem pół­ob­rót i fak­tycz­nie uj­rza­łem na­szego tre­nera w grupce z pra­wej strony baru. Moje serce za­biło odro­binę szyb­ciej. Po­czu­łem na­głe ude­rze­nie go­rąca, dło­nie mo­men­tal­nie mi się spo­ciły i mu­sia­łem je wy­trzeć o spodnie.

– No to co, idziemy za­tań­czyć? – Ka­trine mru­gnęła do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo i po­cią­gnęła Ja­spara na par­kiet. Tho­mas i Line po­szli w ich ślady.

Su­per, a ja tu zo­sta­łem. Sam.

Salę wy­peł­niły dźwięki Just The Way It Is, Baby ka­peli The Rem­brandts. Opróż­ni­łem bu­telkę do końca.

– Mik­kel, mam ra­cję?

Moje uszy bez­błęd­nie roz­po­znały au­stra­lij­ski ak­cent. Ob­ró­ci­łem się na pię­cie. Przede mną stał Jake, nasz tre­ner spin­ningu i główny bo­ha­ter mo­ich noc­nych fan­ta­zji. Kurwa, co te­raz? Trudno było w to uwie­rzyć, ale skoro go tu­taj spo­tka­łem, to zna­czy, że mój ra­dar się nie my­lił. Te­raz tylko od­wagi! Po­trze­bo­wa­łem jej bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek.

– Tak. A ty je­steś moim tre­ne­rem, a wła­ści­wie na­szym.

Nie wie­dzia­łem, co jesz­cze po­wie­dzieć. Mia­łem nie­od­parte wra­że­nie, że się wy­głu­pi­łem.

– Nie było cię dziś rano. Przyj­dziesz w nie­dzielę? – cią­gnął po an­giel­sku. Było wy­raź­nie sły­chać, że wciąż nie znał zbyt do­brze duń­skiego i swo­bod­niej mu się roz­ma­wiało w oj­czy­stym ję­zyku.

– Taki mam plan – od­po­wie­dzia­łem także po an­giel­sku. Cho­dzi­łem przez rok do szkoły w Sta­nach, więc to nie przez nie­do­sta­teczną zna­jo­mość ję­zyka mia­łem pro­blemy z wy­sła­wia­niem się.

„Da­lej, prze­cież po­tra­fisz!” – do­da­łem so­bie ani­mu­szu.

– Za­je­bi­ście lu­bię za­ję­cia z tobą, ale naj­bar­dziej pa­sują mi nie­dziele. W czwartki gram w squ­asha, a pią­tek rano to dla mnie za wcze­śnie.

Okej, tym sa­mym ujaw­ni­łem, że do­kład­nie znam jego gra­fik tre­nin­gów – jak ja­kiś nerd albo stal­ker.

– A czym się zaj­mu­jesz? – rzu­cił od nie­chce­nia, po czym mach­nął do bar­mana. – Hej, mo­żemy pro­sić o dwa carls­bergi clas­sic?

Ten ski­nął głową, uśmiech­nął się i mru­gnął do mo­jego roz­mówcy.

– Clas­sic jest okej, prawda? – spy­tał mnie Jake.

– Ja­sne, dzięki. Je­stem na ostat­nim roku prawa. A ty?

– Pra­cuję jako kie­row­nik pro­jektu w mię­dzy­na­ro­do­wej fir­mie. Świetna fu­cha. – Uśmiech­nął się po­god­nymi błę­kit­nymi oczami, a na jego opa­lo­nej twa­rzy po­ja­wiły się dwa do­łeczki.

Na po­licz­kach i pod­bródku od­zna­czał się cień jed­no­dnio­wego za­ro­stu. Świerz­biło mnie, żeby do­tknąć go pal­cami i po­czuć jego dra­pa­nie o moją skórę. Cie­kawe, jak by to było mieć go mię­dzy no­gami…

– Jak długo miesz­kasz w Da­nii? – Na­resz­cie roz­wią­zał mi się ję­zyk. Zwil­ży­łem wargi i zo­ba­czy­łem, że Jake pa­trzy na moje usta. Do­tknął lekko kciu­kiem swo­jej dol­nej wargi.

– Dwa lata. Mam umowę na trzy, do wrze­śnia przy­szłego roku. Po­cho­dzisz z Aar­hus?

– Uro­dzi­łem się tu­taj i tu do­ra­sta­łem, ale miesz­ka­łem też przez rok w Sta­nach i za­wsze dużo jeź­dzi­łem po świe­cie. – Znów unio­słem piwo do ust. Kurwa, mu­sia­łem dziś po­czuć jego usta, na­wet je­śli mia­łoby nie dojść do ni­czego wię­cej.

– Mó­wisz z ame­ry­kań­skim ak­cen­tem – po­twier­dził, z za­in­te­re­so­wa­niem uno­sząc brew.

Na­sza roz­mowa to­czyła się wartko, cho­ciaż brzmiała dość po­wierz­chow­nie.

– Spę­dzi­łem rok w Se­at­tle. Cho­dzi­łem tam do szkoły tuż przed pój­ściem do li­ceum, ale od tego czasu mi­nęło już osiem lat.

– To wy­pa­sione mia­sto. Po­doba mi się zwłasz­cza ich li­be­ralne po­dej­ście w po­rów­na­niu z resztą Sta­nów. – Mru­gnął do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Z pew­no­ścią, ale ja wtedy jesz­cze nie… – Urwa­łem i spoj­rza­łem na niego.

– Nie wy­outo­wa­łeś się?

Wy­glą­dał słodko z tymi lekko roz­czo­chra­nymi blond wło­sami.

– No wła­śnie. – Z tru­dem prze­łkną­łem ślinę. „Bo te­raz już to zro­bi­łem” – mu­sia­łem so­bie przy­po­mnieć.

– A te­raz już masz to za sobą?

Czyżby po­tra­fił czy­tać w mo­ich my­ślach? Na­chy­lił się ku mnie i wy­szep­tał ostat­nie słowa w taki spo­sób, że jego wargi mu­snęły mój pła­tek ucha. Prze­biegł mnie dreszcz roz­ko­szy nie do opi­sa­nia.

Ski­ną­łem głową i prze­krę­ci­łem ją tak, że na­sze wargi się spo­tkały. Wszystko wo­kół mnie znik­nęło. Poza swoim go­rącz­ko­wym od­de­chem sły­sza­łem tylko dźwięki F**kin’ Per­fect w wy­ko­na­niu P!nk. Ję­zyk Jake’a de­li­kat­nie mu­snął moje wargi, które przed nim roz­chy­li­łem. Wzią­łem głę­boki od­dech i po­żą­dli­wie prze­ją­łem kon­trolę. Było, kurwa, za­je­bi­ście. Moje dło­nie za­częły żyć wła­snym ży­ciem – jedna za­nu­rzyła się w jego wło­sach, druga wę­dro­wała co­raz ni­żej po jego ple­cach, aż za­trzy­mała się tuż nad na­pię­tymi po­ślad­kami, bo na krótką chwilę opu­ściła mnie od­waga. Wtedy po­czu­łem, jak po­zba­wiona za­ha­mo­wań dłoń Jake’a kła­dzie się na moim po­śladku i przy­ci­ska moje ciało do jego ciała. Przy­gryzł mi dolną wargę, a ja od­wdzię­czy­łem mu się tym sa­mym, ale za­raz po­tem prze­su­ną­łem po tym miej­scu ję­zy­kiem, aby zła­go­dzić lekki ból. Nasz po­ca­łu­nek stał się jesz­cze głęb­szy. Mocno trzy­ma­łem dło­nią głowę Jake’a, a on przy­ci­skał do sie­bie moje pod­brzu­sze. Czas i miej­sce prze­stały ist­nieć. Mój na­brzmiały ku­tas le­dwo mie­ścił się w spodniach, przez które czu­łem twarde wy­brzu­sze­nie w dżin­sach Jake’a.

– Za­tań­czymy? – Jego słowa wy­peł­niły moje usta. – Tu­taj, przy ba­rze, wzbu­dzamy dość duże za­in­te­re­so­wa­nie. – Za­śmiał się.

Za­mru­ga­łem, żeby po­wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Ro­zej­rza­łem się wo­kół sie­bie. Line uśmiech­nęła się do mnie i po­ka­zała unie­siony kciuk za ple­cami Tho­masa, z któ­rym tań­czyła w cia­snym uści­sku.

– Mo­żemy, cho­ciaż tak znowu do­brze nie tań­czę.

– Nie­ważne.

Po­ca­ło­wał mnie szybko i po­cią­gnął za sobą na par­kiet, gdzie wła­śnie roz­brzmiały pierw­sze dźwięki pio­senki Ca­lvina Har­risa How Deep Is Your Love. Po za­le­d­wie kilku se­kun­dach tańca na­sze usta znów się spo­tkały. Nie mo­głem się nim na­sy­cić. Tym ra­zem nie spie­szyło się nam – ba­wi­li­śmy się ze sobą, draż­niąc się na­wza­jem war­gami, zę­bami, ję­zy­kami. Ca­łu­jąc go, prze­su­wa­łem się po lekko dra­pią­cym po­liczku do płatka ucha i da­lej, po de­li­kat­nym frag­men­cie skóry od ucha do szyi. Kiedy Jake od­chy­lił głowę, do­tar­łem po­ca­łun­kami aż do jego jabłka Adama, po czym po­woli wró­ci­łem do ust, które na­tych­miast mnie przy­jęły.

Jedną dłoń trzy­ma­łem w miej­scu, gdzie pas spodni Jake’a sty­kał się z ko­szulką. Prze­su­ną­łem kciu­kiem po na­gim frag­men­cie skóry na ple­cach. Była na­pięta i go­rąca. Jake za­re­ago­wał de­li­kat­nym przy­gry­zie­niem mo­jej wargi i głę­bo­kim po­ca­łun­kiem, co za­chę­ciło mnie, by wsu­nąć dłoń pod jego T-shirt.

– Mik­kel, stop. Mu­simy prze­stać. – Jake za­śmiał mi się w usta. – Jesz­cze chwila, a dojdę w spodniach. Kurwa, nie­źle cię po­nio­sło.

– Ty tak na mnie dzia­łasz. – Też się za­śmia­łem. Wciąż sta­li­śmy przy­tu­leni. – Do­brze nam zrobi zimne piwo. Te­raz ja sta­wiam.

– Albo zimna ką­piel. – Wy­mie­rzył mi lek­kiego klapsa. – Sko­czysz do baru? Mu­szę na chwilę wyjść.

– Ja­sne.

Pod­sze­dłem do baru.

– Dwa carls­bergi clas­sic – zło­ży­łem za­mó­wie­nie u tego sa­mego bar­mana co Jake wcze­śniej. Szybko po­sta­wił przede mną dwa piwa.

– Je­steś tu z Ja­kiem, prawda? Wi­dzia­łem was przed chwilą na par­kie­cie. Nie­źle da­li­ście czadu.

– Tak. – Na­gle po­czu­łem się onie­śmie­lony.

– Daj­cie znać, gdy­by­ście po­trze­bo­wali trze­ciego.

Pró­bo­wał ze mną flir­to­wać. Wy­da­wał się cał­kiem spoko, ale kom­plet­nie prze­sta­łem ogar­niać, co się dzieje wo­kół mnie.

– Eee… dzięki. Bę­dziemy pa­mię­tać. – Nie wie­dzia­łem, co od­po­wie­dzieć na taką pro­po­zy­cję.

– Mik­kel, my już spa­damy. Wy­gląda na to, że da­lej so­bie po­ra­dzisz. – Tho­mas po­kle­pał mnie po ple­cach, a po­tem uści­skał.

– Jak ty to ro­bisz, że sku­piasz na so­bie uwagę wszyst­kich po­nęt­nych fa­ce­tów? – Bar­man prze­tarł blat i spoj­rzał na mnie py­ta­jąco.

– Aku­rat ten jest w stu pro­cen­tach he­tero. Wi­dzisz tamtą la­skę z ró­żo­wymi wło­sami? To jego dziew­czyna, a wła­ści­wie nie­długo nią bę­dzie, je­śli tylko on wszyst­kiego nie spie­przy.

– Ech, zbyt piękne, żeby mo­gło być praw­dziwe – mruk­nął bar­man z za­wo­dem.

– Co jest zbyt piękne, żeby mo­gło być praw­dziwe? – Jake pod­szedł do baru.

Prze­su­ną­łem w jego stronę piwo, mie­rząc go głod­nym wzro­kiem. Miał na so­bie ja­sne wy­tarte dżinsy z dziu­rami i gra­na­towy ob­ci­sły T-shirt, pod któ­rym za­zna­czały się jego wy­raźne mię­śnie. Włosy znów spa­dały mu na oczy, więc od­gar­ną­łem je na bok.

– Żeby Tho­mas, no wiesz, kum­pel, z któ­rym przy­cho­dzę na tre­ningi, też wo­lał fa­ce­tów.

– Nie ode­bra­łem z jego strony ta­kiego sy­gnału. – Jake przy­glą­dał mi się in­ten­syw­nie.

– A z mo­jej? – spy­ta­łem za­cie­ka­wiony.

– Je­śli mam być szczery, mia­łem wąt­pli­wo­ści do mo­mentu, aż cię tu dziś uj­rza­łem. – Prze­su­nął kciu­kiem po swo­jej dol­nej war­dze.

Przez ten ruch na­bra­łem ochoty, żeby znów go po­ca­ło­wać, ale naj­pierw chcia­łem się do­wie­dzieć, jak Jake mnie po­strzega.

– Dla­czego? – Do­tkną­łem kciu­kiem jego dol­nej wargi.

– Pod­czas tre­nin­gów wy­da­wało mi się, że mnie spraw­dzasz. – Prze­su­nął swoją skorą do za­bawy dłoń w dół po mo­jej ko­szulce i za­trzy­mał ją tuż przy pa­sku od spodni.

Nie mo­głem się po­wstrzy­mać od uśmie­chu. Ski­ną­łem głową na znak, że się zga­dzam.

– Co spra­wiało, że mia­łeś wąt­pli­wo­ści? – Ob­ją­łem go i przy­cią­gną­łem do sie­bie.

– Może to, że nie pró­bo­wa­łeś mnie wy­rwać. – Po­cią­gnął łyk piwa, cze­ka­jąc na moją re­ak­cję.

– Aha, czyli je­steś przy­zwy­cza­jony do tego, że to inni się do cie­bie przy­sta­wiają, a nie na od­wrót? – Nie mia­łem po­ję­cia, co się dzieje. Wie­dzia­łem tylko, że mu­szę go mieć.

– Może tro­chę – od­parł z lek­kim za­kło­po­ta­niem w gło­sie.

– Nie ma w tym nic złego, po pro­stu je­stem odro­binę za­zdro­sny – przy­zna­łem. By­łoby o niebo pro­ściej, gdyby fa­ceci sami o mnie za­bie­gali.

– Mik­kel, nic się nie dzieje samo z sie­bie. Mu­sisz wy­glą­dać na otwar­tego i za­in­te­re­so­wa­nego, a wtedy sam zo­ba­czysz. – Od­gar­nął mi włosy z czoła, tak samo jak ja chwilę wcze­śniej od­gar­ną­łem jego włosy. – Je­steś nowy na rynku?

– Aż tak to wi­dać? – Ro­zej­rza­łem się, żeby spraw­dzić, czy lu­dzie mi się przy­glą­dają.

– Odro­binę.

– To pro­blem?

– Ra­czej nie, ale może po­win­ni­śmy dać na wstrzy­ma­nie i po­dejść do tego na spo­koj­nie. – Wy­pił do końca swoje piwo.

Kurwa, nie. Na­sta­wi­łem się na znacz­nie wię­cej. On nie może się te­raz wy­co­fać! Sfru­stro­wany, zmierz­wi­łem so­bie włosy.

– Bar­dzo tego chcę – szep­ną­łem. Wi­dzia­łem, że mnie usły­szał mimo gło­śnej mu­zyki.

– Ni­gdy tego nie ro­bi­łeś, prawda?

Po­krę­ci­łem głową, ma­jąc na­dzieję, że pój­dzie ze mną do domu. To nie mo­gło się skoń­czyć, za­nim na do­bre się za­częło.

– Je­śli to ja… – Zro­bił pauzę, żeby prze­łknąć ślinę, za­uwa­ży­łem to. – Je­śli to ja mam być twoim pierw­szym, nie chcę, żeby to się stało po pi­jaku.

– Jake, mó­wię po­waż­nie. Nie po­trze­buję świe­czek i ro­man­tycz­nej at­mos­fery.

– Może ty nie, ale ja tak, Mik­kel. – Przy­ci­snął mnie moc­niej i szybko po­ca­ło­wał. – Je­steś cu­do­wny, mam bzika na twoim punk­cie, ale nie pie­przę się z do­piero co po­zna­nymi pra­wicz­kami.

– Skoro nie dasz się prze­ko­nać, to spa­dam do domu.

Nie ode­bra­łem jego słów jako cał­ko­wi­tej do­mowy. Chcia­łem być z nim, na­wet je­śli nie skoń­czy­łoby się to sek­sem, ale dało o so­bie znać zmę­cze­nie – z jed­nej strony fi­zyczne, po bar­dzo in­ten­syw­nym tre­ningu, a z dru­giej psy­chiczne.

– Od­pro­wa­dzę cię. Wy­naj­muję miesz­ka­nie we Fri­sko­hu­set, na rogu Sil­ke­bor­gvej i Ring­gade. – Wziął mnie za rękę i lekko ją ści­snął. – Przy­je­cha­łem tu­taj ro­we­rem.

***

Mia­sto jesz­cze nie spało, a jego od­głosy wpa­da­jące do po­koju przez otwarte drzwi bal­ko­nowe na­pa­wały mnie otu­chą. Cie­pła wcze­sno­je­sienna bryza chło­dziła moje na­gie roz­grzane ciało. Z gło­śni­ków pły­nęło Wic­ked Game Chrisa Isa­aka. By­łem roz­bu­dzony, nie mo­głem spać, cho­ciaż po­wi­nie­nem czuć zmę­cze­nie. Cały czas od­twa­rza­łem w gło­wie prze­bieg wy­da­rzeń tego wie­czoru. Od po­ca­łunku przy ba­rze, po­przez ta­niec na par­kie­cie, aż do po­wrotu do baru, gdzie do­sta­łem od­prawę albo coś, co ją przy­po­mi­nało. Jake po­że­gnał się ze mną pod drzwiami na dole dłu­gim i głę­bo­kim po­ca­łun­kiem. Nie mo­gli­śmy się od sie­bie ode­rwać i wciąż nie ro­zu­mia­łem, dla­czego po pro­stu nie wszedł ze mną do miesz­ka­nia. By­łem go­towy pójść ma ca­łość i to uczu­cie wciąż tkwiło w moim ciele. Moje usta, nie­dawno ca­ło­wane bez opa­mię­ta­nia, z pew­no­ścią były na­brzmiałe. Do­tkną­łem ich i nie­mal po­czu­łam wargi Jake’a na swo­ich war­gach. Po­woli wzią­łem do ręki swo­jego ku­tasa, który sta­wał się tym więk­szy, im śmiel­sze sta­wały się moje my­śli.

Na sto­liku ka­wo­wym za­świe­cił te­le­fon. Spraw­dzi­łem po­wia­do­mie­nia. Do­sta­łem nową wia­do­mość na In­sta­gra­mie od Aus­sie­Sur­fing­Den­mark.

Aus­sie­Sur­fing­Den­mark: Dzięki za su­per­wie­czór. Nie za­py­ta­łem o Twój nu­mer. Po­daję Ci mój.

MrFro­ze­ni­nA­ar­hus: Ja też dzię­kuję ;-) A oto mój nu­mer.

Wie­dzia­łem, że po­wi­nie­nem na­pi­sać wię­cej, ale bra­ko­wało mi słów, poza tym nie mia­łem po­ję­cia, na czym sto­imy. Czy to ja po­wi­nie­nem zro­bić na­stępny krok, czy on? To wszystko było pie­kiel­nie trudne, ale warte za­chodu.

ROZDZIAŁ 4

Jake

Czemu, do cho­lery, mu­sia­łem się za­cho­wać jak dżen­tel­men? Prze­cież ja mia­łem ochotę na niego, a on na mnie. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach skoń­czy­li­by­śmy w łóżku, jego lub moim, albo tam, do­kąd zdo­ła­li­by­śmy dojść. Je­cha­łem po­grą­żoną w ciem­no­ści Sil­ke­bor­gvej, z ca­łej siły na­ci­ska­jąc na pe­dały. Coś mnie jed­nak po­wstrzy­mało. Po mie­sią­cach cze­ka­nia, gdy mia­łem za­le­d­wie pro­myk na­dziei, że Mik­kel może być ge­jem, wresz­cie nada­rzyła się oka­zja. Gdy­bym dziś prze­kro­czył gra­nicę, by­łym jego pierw­szym fa­ce­tem. Jed­nak już te­raz czu­łem, że za­leży mi na czymś wię­cej niż jed­no­ra­zowy epi­zod.

Od dawna nie by­łem w sta­łym związku, ale do tej pory za tym nie tę­sk­ni­łem. Nie wie­dzia­łem, czy zo­stanę w Da­nii, więc roz­dział mo­jego ży­cia roz­gry­wa­jący się w Aar­hus uzna­łem za do­brą oka­zję, by się wy­sza­leć. Bzy­kanko bez zo­bo­wią­zań do­sko­nale się w to wpi­sy­wało.