Za winy matki - Jadwiga Courths-Mahler - ebook

Za winy matki ebook

Courths-Mahler Jadwiga

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej oraz z zasobów Fundacji Krajowy Depozyt Biblioteczny! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Obecnie pozostał przy życiu jeden tylko Ravenau, ów nękany starzec, który z ponurym obliczem stał w tej chwili przy oknie swego gabinetu. Kto wie, jak długo jeszcze żyć będzie... Może jego zmęczone oczy zamkną się wkrótce na wieki... Odwrócił się od okna i zasiadł przy biurku. Drżącymi rękami ujął otwarty list, który leżał przed nim. Raz jeszcze przebiegł oczyma treść skreśloną energiczną, kobiecą ręką. 
"Pozwalam sobie zwrócić uwagę Pana Hrabiego, że hrabianka Julia ma już lat dziewiętnaście. Ukończyła chlubnie nauki, a jej maniery również są bez zarzutu. Spodziewamy się, że Pan Hrabia będzie zadowolony z wyników naszej pracy, gdyż hrabianka Julia była zawsze ozdobą naszego zakładu. Wyrosła na miłą, ładną i doskonałe wychowaną panienkę. Chętnie zatrzymałybyśmy ją u siebie, musimy jednak zauważyć, że wszystkie rówieśnice hrabianki od dawna już opuściły naszą pensję i zostały wprowadzone w świat. Hrabianka Julia nie przestaje się pytać, czemu dotąd nie wzywa się jej do domu. Uważamy za nasz obowiązek donieść o tym Panu Hrabiemu. Prosimy bardzo, aby Pan Hrabia zastanowił się nad tą sprawą i zadecydował, jak pokierować dalszymi losami hrabianki. 
Czekamy na odpowiedź oraz wskazówki. Polecając się względom Pana Hrabiego, kreślimy się z wysokim poważaniem 
Siostry Leportier..." 
/Fragment/ 

 

/Za winy matkiJadwiga Courths-Mahler, 1991 rokAkapit/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (3) 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim 
Gminna Biblioteka w Pruszczu (2) 
Biblioteka Publiczna w Stęszewie (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Biblioteka Publiczna Gminy i Miasta Zduny (Wielkopolskie)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Rok wydania: 1991

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ZA WINY MATKI

Jadwiga Courths-Mahler

ZA WINY MATKI

AKAPIT

Katowice 1991

Edytorsko zaadaptowała tekst

i przygotowała do druku

Halina Kutybowa

Redakcja techniczna

Lech Dobrzański

Projekt graficzny okładki i strony tytułowej

Marek Mosiński

Wydawca powojennego wydania P.P.IJ. Akapit”’ sp. z o.o.. Katowice

Nakład 65000 f 150 egz.

Ark. druk. 11.5. Ark. wyd. 10.70.

Podpisano do druki i druk ukończono

w’ czerwcu 1991 r.

Łódzkie Zakłady Graficzne

Łódź. ul. Dowborczyków 18

Zam. 147/11/91

Hrabia Rudolf von Ravenau przechadzał się po swoim gabinecie, pogrążony w głębokiej zadumie. Na szlachetnej, bladej twarzy starca malował się wyraz bólu. Na czole zarysowała się dziwnego kształtu zmarszczka, znamionująca upór i silną wolę; był to znak szczególny całej rodziny Ravenau’ów.

Starzec przystanął wreszcie przy jednym z wysokich okien o głębokich niszach, przesłoniętych ciężkimi storami z brokatu. Spojrzenie jego pobiegło na szeroki dziedziniec zamkowy, wybrukowany wielkimi kamiennymi płytami, między którymi rósł delikatny, szarozielony mech.

Pośrodku dziedzińca zajmował miejsce stary wodotrysk z piaskowca, otoczony trawnikiem. Cztery groteskowe ciała smoków wiły się wokół basenu. Głowy kamiennych potworów unosiły się nad krawędzią zbiornika, jakby chciały pochłonąć strumień, bijący ze środka widnego zwierciadła.

Spojrzenie hrabiego zatrzymało się na wodotrysku, którego dzieje były nierozerwalnie związane z historią jego domu.

Hrabiowie Ravenau pochodzili ze starego dumnego rodu; należeli oni do nielicznych magnackich rodzin, które potrafiły po dziś dzień zachować dawną fortunę i świetność. Przez małżeństwo hrabiego Rudolfa z hrabianką Ulryką von Schenrode, wspaniały pałac Schenrode z obszernymi przyległościami, oddalony o godzinę drogi od Ravenau – przeszedł również na własność Ravenauów. Zaczęli się oni od tego czasu nazywać hrabiami Ravenau-Schenrode.

Obecnie pozostał przy życiu jeden tylko Ravenau, ów znękany starzec, który z ponurym obliczem stał w tej chwili przy oknie swego gabinetu. Kto wie, jak długo jeszcze żyć będzie... Może jego zmęczone oczy zamkną się wkrótce na wieki...

Odwrócił się od okna i zasiadł przy biurku. Drżącymi rękami ujął otwarty list, który leżał przed nim. Raz jeszcze przebiegł oczyma treść skreśloną energiczną, kobiecą ręką.

Pozwalam sobie zwrócić uwagę Pana Hrabiego, że hrabianka Julia ma już lat dziewiętnaście. Ukończyła chlubnie nauki, a jej maniery również są bez zarzutu. Spodziewamy się, że Pan Hrabia będzie zadowolony z wyników naszej pracy, gdyż hrabianka Julia była zawsze ozdobą naszego zakładu. Wyrosła na miłą, ładną i doskonale wychowaną panienkę.

Chętnie zatrzymałybyśmy ją u siebie, musimy jednak zauważyć, że wszystkie rówieśnice hrabianki od dawna już opuściły naszą pensję i zostały wprowadzone w świat. Hrabianka Julia nie przestaje się pytać, czemu dotąd nie wzywa się jej do domu. Uważamy za nasz obowiązek donieść o tym Panu Hrabiemu.

Prosimy bardzo, aby Pan Hrabia zastanowił się nad tą sprawą i zadecydował, jak pokierować dalszymi losami hrabianki. Czekamy na odpowiedź oraz wskazówki.

Polecając się względom Pana Hrabiego, kreślimy się z wysokim poważaniem

Siostry Leportier

Hrabia z ciężkim westchnieniem odłożył list.

– Dziewiętnaście lat – szepnął do siebie, pogrążony w głębokiej zadumie.

Czyżby lata miały skrzydła? Te samotne ciężkie lata, podczas których z początku złorzeczył ludziom, bluźnił przeciw Bogu, potem zaś powoli zapadł w tępą, bolesną martwotę?

Hrabianka Julia! Jego wnuczka, jedyne dziecko przedwcześnie zgasłego syna! Hrabianka Julia! Czemu wygnał ją z zamku swoich ojców, czemu nie życzył sobie, by mieszkała z nim pod jednym dachem? Czemu nie pozwolił, by została u jego boku, by jej widok pocieszał jego smutną starość? Dlaczego nie chciał, by przyjechała i ukoiła jego boleść?

Spojrzał na portret syna, przedstawiający go w naturalnej wielkości. Zmarły miał piękne szlachetne rysy ojca, na czole jego rysowała się również charakterystyczna zmarszczka. Tylko w oczach płonęła ogromna radość życia. Spoglądały one ze słonecznym uśmiechem z portretu, jakby naprawdę patrzyły na ojca.

– Twoje dziecko, Jerzy! Twoje dziecko! – szepnął samotny starzec.

Mocno wpiły się oczy hrabiego w pogodną, jasną twarz syna. Wszystko to już od dawna obróciło się w proch... Nic nie pozostało zgorzkniałemu starcowi, nic z tego, co stanowiło jego dumę, chlubę i nadzieję. Był samotny, nic miał nikogo bliskiego, prócz wnuczki dziecka Jerzego... A to dziecko, tę świętą spuściznę oddał na wychowanie w ręce obcych ludzi.

Po śmierci ojca, sześcioletnia wówczas dziewczynka została odwieziona na pierwszorzędną pensję w Genewie. Podczas tych całych lat, hrabianka Julka ani razu nie przebywała w domu dziadka.

Czemu jednak Julka musiała wzrastać na obczyźnie, z dala od swego dziadka? Bo była nie tylko córką swego ojca, ale także i kobiety, która stała się przyczyną przedwczesnej śmierci syna, która sprowadziła wstyd i hańbę na jego dom, która złamała mu życie.

Jerzy ożenił się wbrew woli ojca z aktorką, córką zubożałego arystokraty węgierskiego, którą poznał w Paryżu. Oczarowała go swoim wdziękiem, wpadł w sieci zalotnej syreny o czarnych oczach i włosach koloru czerwonego złota.

Ojciec poruszył ziemię i niebo, aby małżeństwo syna nie doszło do skutku. Wszelkie usiłowania jednak okazały się daremne. Nie chcąc na zawsze poróżnić się z ukochanym jedynakiem, musiał pogodzić się z losem i usankcjonował wreszcie ten związek, który został zawarty za granicą.

Hrabia Jerzy przeżył dwa lata niezmąconego niczym szczęścia ze swą piękną małżonką. Mieszkali w zamku Schenrode, gdzie po roku urodziła się Julia.

Hrabia Ravenau zmartwił się ogromnie, że dziecko nie było synem. Stosunek jego do Gwendoliny pozostał chłodny, uważał synową za obcą. Piękna hrabina przez dwa lata odgrywała rolę kasztelanki, po czym zaczęło się jej nudzić ciche samotne życie. Udało się jej wreszcie nakłonić męża, aby spędził z nią zimę w Nicei.

Tam spotkała się ze swoim dalekim krewnym, Henrykiem de Clavigny, w którym się zakochała. Młodzieniec potrafił wyzyskać namiętność pięknej Gwendoliny. W tajemnicy przed mężem zastawiła ona bezcenne diamenty rodowe, aby móc wręczyć większą sumę Henrykowi.

Jerzy po raz pierwszy powziął wobec żony jakieś podejrzenia, gdy byli razem na balu, a hrabina jawnie wyróżniała Henryka de Clavigny. W jakiś czas później zastał ich oboje sam na sam i wydawało mu się, że żona dała mu powód do zazdrości.

Uniesiony słusznym gniewem, schwycił za broń, aby ukarać Henryka. Ten jednak uprzedził go i strzelił pierwszy... Jerzy, brocząc krwią, osunął się z przestrzeloną piersią na posadzkę.

Stary hrabia Ravenau pośpieszył natychmiast do łoża ciężko rannego syna. Po wstrętnej scenie, którą urządziła mu Gwendolina, hrabia Rudolf zmusił ją, by natychmiast wyjechała.

Małżeństwo zostało rozwiązane. Clavigny w porę zbiegł, a Gwendolina nigdy go już nie zobaczyła.

Jerzy nigdy już nie odzyskał zdrowia. Gdy następnego lata powrócił z ojcem do Ravenau, był złamanym, chorym człowiekiem; w tym czasie sąd zatwierdził rozwód, a Gwendolina została raz na zawsze wykreślona z jego życia. Czy wymazał również jej wspomnienie z pamięci? Nikt tego nie wiedział. Jerzy nigdy wprawdzie nie wymawiał jej imienia, lecz w oczach jego pojawiał się nieraz wyraz bólu i okrutnej męki.

Stary hrabia nie odstępował łoża syna, którego otaczał wzruszającą opieką i staraniem. Jego samego ten cios zupełnie zmiażdżył. Zacięta nienawiść do kobiety, która zniszczyła życie jego syna, wypełniła serce starca; stał się twardym, posępnym człowiekiem.

Maleńka Julka rosła zdrowo, była dzieckiem żywym, pogodnym, wesołym. Gdyby zależało to od woli hrabiego Rudolfa, dziewczynka nie opuszczałaby wcale zamku w Schenrode. Jerzy jednak tęsknił za córeczką, która była jedyną pamiątką krótkotrwałego, zwodniczego szczęścia.

Hrabia Rudolf starał się unikać dziewczynki. Nie patrzył na nią niemal. Nienawiść, jaką żywił ku matce, przeniósł teraz także na niewinne dziecko. Ach, gdybyż to przynajmniej był syn!

Widział, że syn powoli dogorywa. Żadna siła na ziemi nie mogła mu powrócić dawnej mocy i zdrowia. O tym, co starzec przeżył podczas tych lat, gdy spędzał z umierającym synem samotne letnie miesiące w Ravenau i samotne zimy na południu, – o tym mówiły tylko jego smutne oczy. Z ust jego nie dobyło się nigdy słowo skargi, lecz w owym czasie pojawiły się pierwsze poważne oznaki, mającej się później rozwinąć, choroby serca.

Sąsiedzi i przyjaciele hrabiego Ravenau’a nigdy nie dowiedzieli się dokładnie, co się właściwie stało. Przez służbę rozeszła się wieść, że hrabia Jerzy z żoną ulegli wypadkowi podczas przejażdżki powozem, przy czym Gwendolina umarła.

Ojciec i syn nie przeczyli temu, zwłaszcza, że hrabia Jerzy pragnął, by mała Julka uwierzyła w śmierć matki. Nieliczni goście, którzy z początku, po powrocie obu hrabiów, przyjeżdżali do Ravenau, zaniechali powoli dalszych odwiedzin. Jeden tylko, niezrażony niczym, bywał częstym gościem, a jako wierny, przywiązany przyjaciel, starał się rozweselić biednych samotników. Fryderyk von Gerlachhausen, którego posiadłość leżała między Ravenau i Schenrode, był najlepszym, najserdeczniejszym druhem Jerzego, choć liczył o dziesięć lat więcej od niego.

Fryderyk von Gerlachhausen przyjeżdżał często do Ravenau. Niekiedy zabierał ze sobą swego synka Gotfryda; chłopiec bawił się wówczas z maleńką Julą, która wielkimi dziecinnymi oczyma wpatrywała się w swego towarzysza. Był o wiele starszy od niej i okazywał małej hrabianeczce swoją wyższość nad nią.

Przez cztery lata jeszcze wlokło się życie hrabiego Jerzego. Umarł na rękach długoletniej wiernej gospodyni, która służyła w Ravenau i była do niego serdecznie przywiązana. Przy łóżku siedzieli ojciec i Fryderyk von Gerlachhausen, którzy trzymali kostniejące ręce umierającego.

Gdy wydał ostatnie tchnienie, zabrzmiały nagle za drzwiami, w długiej galerii zamkowej lekkie dziecięce kroki. Sześcioletnia hrabianka bawiła się ze swoim jamnikiem, a patrząc na zabawne skoki psa, wydawała okrzyki radości. Ten wesoły głos rozdzierał serce hrabiego Rudolfa. Wlepił posępne oczy w drzwi, po czym odwrócił się. Drżącą ręką zamknął oczy zmarłemu, nie odrywając ani na chwilę wzroku od ukochanych rysów.

Od tego czasu hrabia Rudolf popadł w ciężką melancholię. Maleńka Julka była zbyt młoda, aby pojąć w całej doniosłości nieszczęście, jakie ją spotkało. Dziewczynce nie wolno było pokazywać się na oczy. Fryderyk von Gerlachhausen usiłował na próżno pogodzić zgorzkniałego starca z niewinnym dzieckiem.

Pani Henrieta Wohlgemuth, poczciwa gospodyni hrabiego zajęła się dziewczynką, okazując jej dużo miłości. Wiedziała ona niejedno, o czym nie miała pojęcia pozostała służba.

Fryderyk von Gerlachhausen pragnął oddać Julię na wychowanie swej żonie. Hrabia Rudolf jednak nie zgodził się na to. W kilka tygodni po śmierci ojca, wysłał dziewczynkę do pensjonatu w Genewie.

Podczas ostatnich lat hrabia Rudolf von Ravenau mieszkał samotny i opuszczony w swoim wielkim wspaniałym zamku. Rozmawiał jedynie ze swymi oficjalistami, od czasu do czasu zamieniał parę słów z gospodynią. Józef, kamerdyner Jerzego, został kasztelanem zamku w Schenrode. On jeden pamiętał dobrze wypadki, które rozegrały się w Nicei, umiał jednak milczeć jak grób.

Podczas posiłków hrabia Rudolf siedział sam jeden w przestronnej jadalni przy pięknie zastawionym stole, uginającym się od wspaniałych sreber i porcelany. Za nim, przy kredensie, stawał zwykle pan Franciszek Seidelmann i wzrokiem wydawał zlecenia lokajom. Franciszek Seidelmann był jakby mężem zaufania hrabiego. Na poły kamerdyner, na poły ochmistrz, zajmował pierwsze miejsce wśród męskiej służby, podczas gdy pani Wohlgemuth rządziła wśród służących. Tych dwoje władców sprzeczało się trochę przy każdej sposobności; na ogół jednak żyli ze sobą w przykładnej zgodzie.

Hrabia Rudolf nigdy nie oglądał fotografii Julii, które mu co pewien czas przysyłano. W całym zamku nie było również żadnego portretu pięknej Gwendoliny.

A teraz, gdy hrabianka przebyła prawie trzynaście lat na pensji w Genewie, właścicielki tego zakładu, siostry Leportier napisały hrabiemu, że wnuczka jego jest już zbyt dorosła, aby nadal pozostawać pod ich opieką, w murach szkoły. Teraz nie wypadało po prostu zwlekać dłużej z przywołaniem wnuczki do domu. Należało zawezwać ją, przyśpieszyć jej powrót. Hrabia sam doszedł do wniosku, że obecnie nie może postąpić inaczej.

Obudziła się w nim wątła nadzieja, że Julka będzie podobna do ojca, że wrodziła się w Ravenau’ów i nie przypomina pod żadnym względem znienawidzonej przez niego matki.

Ach, gdyby to było możliwe, gdyby mógł ją pokochać! Rozjaśniłaby swoją obecnością jego smutne życie...

Wszystko jedno! Niezależnie od tego powinien zawezwać do domu dziedziczkę Ravenau i Schenrode, przyszłą panią rozległych włości. Obecnie, gdy dorosła, miejsce jej było u jego boku. Należało również pomyśleć o mężu dla niej. Ta sprawa jednak nie przedstawiała najmniejszych trudności. Hrabia Rudolf od dawna już wybrał małżonka dla swej wnuczki. Ravenau i Schenrode miały przypaść właścicielowi, którego hrabia uważał za godnego siebie następcę. Postanowił, że będzie nim Gotfryd von Gerlachhausen.

Młodzieniec ten był nieodrodnym synem swego szlachetnego ojca, pracowity, uczciwy i niezmiernie prawy. Hrabia uczepił się tej myśli, jak ostatniej deski ratunku, skupił resztki swej żelaznej woli, aby urzeczywistnić ten zamiar.

Wiedział, że jeszcze Fryderyk von Gerlachhausen walczył z całych sił, by nie oddać rodowego majątku w obce ręce. W Gerlachhausen brakło kapitału. Gotfryd poszedł w ślady ojca, pragnął uchronić swoją posiadłość od ruiny. Wspierany przez swoją dzielną, energiczną matkę, pracował niestrudzenie od świtu do późnej nocy. Elegancki, miły oficer przeistoczył się w doskonałego gospodarza.

Hrabia Rudolf, siedząc przy biurku, raz jeszcze rozpatrywał ze wszystkich stron swój pomysł. Potem stanowczym ruchem ujął pióro i zabrał się do pisania.

Przede wszystkim odpowiedział na list sióstr Leportier. Donosił, że w przeciągu krótkiego czasu przyśle po wnuczkę swego zarządzającego. Pojedzie z nim również panna służąca, przeznaczona do osobistych posług hrabianki.

Skończywszy ten list, napisał drugi, znacznie krótszy do Gotfryda von Gerlachhausen. Włożył go do koperty i wysłał przez konnego gońca do posiadłości młodego człowieka.

***

Gotfryd von Gerlachhausen powrócił właśnie z konnej przejażdżki po polach. Szybko oczyścił się z kurzu, po czym wszedł do staroświecko urządzonej jadalni. Przywitał się serdecznie z matką, następnie zasiadł przy stole i zabrał się do doskonale przyrządzonego posiłku.

Pani von Gerlachhausen, pięćdziesięcioletnia, lecz żwawa i przystojna jeszcze kobieta, nakładała bezustannie coraz to inne smaczne kąski na talerz jedynaka, ciesząc się jego doskonałym apetytem.

– Co słychać, mamo? – spytał syn, jedząc. – Czy miałaś jakichś gości?

– Nic! A jednak mam dla ciebie niespodziankę.

– Ciekaw jestem jaką?

– Hrabia Ravenau przysłał do ciebie list. Posłaniec czeka w kuchni na odpowiedź.

– Hrabia Ravenau? Przysłał list do mnie?

– Tak, mój drogi. Oto ten list, przeczytaj.

I matka podała Gotfrydowi podłużną kopertę, którą młodzieniec natychmiast otworzył.

– Czemu nie wręczyłaś mi od razu tego listu, kochana mamo?

– Nic sądziłam, że to tak pilne, abyś z tego powodu miał później jeść obiad. Hrabia przez całe lata nie zwracał się do nas, nie wiedział, czy żyjemy...

Pani von Gerlachhausen żywiła cichą urazę do hrabiego Rudolfa. Uważała go za człowieka niewdzięcznego. Mąż jej był serdecznym przyjacielem jego syna, składał mu zawsze dowody szczerej przyjaźni, był jedynym, który pozostał przy Jerzym aż do ostatniego tchnienia. Gdy jednak Gotfryd pojechał w swoim czasie do Ravenau, aby odwiedzić sędziwego hrabiego, nie został wcale przyjęty. Takie postępowanie oburzało panią Annę. Mimo to patrzyła z pewnym zaciekawieniem w twarz syna, który czytał list.

– No i co? Co pisze pustelnik z Ravenau?

Gotfryd podniósł oczy.

– Prosi mnie w bardzo serdecznych słowach, abym go jak najprędzej odwiedził. Zdaje się, że sprawa jest nagląca.

Na twarzy matki ukazał się objaw niedowierzania.

– Żartujesz chyba! To niemożliwe!

– Przeczytaj sama.

Pani von Gerlachhausen przeczytała, po czym zc zdumieniem potrząsnęła głową.

– To rzeczywiście wielka niespodzianka. W każdym razie, nie możesz odmówić i powinieneś do niego zaraz pojechać.

Gotfryd zaczął się śmiać.

– Jak to, mamo? Czy to takie pilne?

– Ależ tak, mój synu. Skoro hrabia tak usilnie o to prosi, potrzebuje na pewno twej pomocy. Nie każesz mu chyba długo czekać?

Pocałował matkę w rękę.

– Moja kochana, dobra mateczka! Nie ma w tobie krzty zawziętości, zawsze jesteś skora do zgody. Wystarczy ci pewność, że ktoś potrzebuje twej pomocy, aby cię natychmiast udobruchać. Dobrze, dobrze mateczko, stanie się jak sobie życzysz. Powiem posłańcowi, że dziś po południu przyjadę do Ravenau. Czy dobrze, mamo? Czy jesteś zadowolona?

Skinęła z uśmiechem głową, syn zaś udał się do kuchni, aby dać odpowiedź posłańcowi.

***

Hrabia Ravenau wydał polecenie, aby wprowadzono pana von Gerlachhausen do jego gabinetu. Starzec przeszedł do tego pokoju. Siedział blady, ponury, z zaciśniętymi wargami i oczyma, pełnymi zadumy. Niecierpliwie oczekiwał zapowiedzianego gościa.

Myśli jego krążyły wkoło osoby wnuczki. Usiłował przedstawić sobie w wyobraźni, jak też Julia wygląda. Ach, gdyby przynajmniej wiedział, czy dziewczyna jest podobna do matki, a głównie, czy posiada nieszczęsne, czarne oczy tamtej kobiety!

Podniósł się nagle i opuścił pokój. Szybciej niż zazwyczaj przeszedł przez wielką, przeciętą długimi galeriami salę. Tutaj zwykle bawiła się Julka ze swoim jamnikiem, gdy na dworze była niepogoda i dziewczynka nie mogła biegać po parku. Hrabia, wstępując na schody, rzucił spojrzenie w głąb szerokich korytarzy.

Na pierwszym piętrze znajdowała się również taka galeria, dwa razy dłuższa, bo nie przedzielona salą. W galerii tej wisiały portrety jego przodków. Wiodła ona ze wschodniej wieży do zachodniej, tak zwanej „wieży upiorów”. Służba na zamku twierdziła uparcie, że drzwi prowadzące do „wieży upiorów” niekiedy otwierają się same o północy, jakkolwiek klucz do nich przechowywała starannie pani Wohlgemuth. Wówczas ukazywała się na progu wysoka postać niewieścia w czarnych szatach o trupio bladej twarzy; na białych, smukłych rękach miała plamy krwi.

Zjawiała się ona najczęściej podczas pełni księżyca. Unosząc się nad ziemią, przechodziła przez galerię z wizerunkami antenatów, przez schody i wielką salę na dziedziniec zamkowy, przy czym nie przeszkadzały jej bynajmniej zamknięte na klucz ciężkie, żelazne wrota.

Na dziedzińcu zbliżała się do wodotrysku ze smokami i wyciągała przed siebie zakrwawione dłonie, starając się obmyć w strumieniu wody krew. Potem przemykała się do kaplicy zamkowej, usiłując otworzyć drzwi, które jednak zawsze stawiały opór. Ruchem, pełnym rozpaczy, załamywała ręce. Wreszcie, gdy kończyła się godzina duchów, widmo powracało tą samą drogą do „wieży upiorów” i bezgłośnie znikało.

Niejeden spośród służących zapewniał, że spotkał na korytarzu ową czarną postać. Wszyscy zaś przysięgali, że z „wieży upiorów” dochodzą jakieś jęki i łkania, okrzyki bólu, ścinające krew w żyłach. Były to dźwięki, pełne zgrozy, które brzmiały tak, jakby je wydawał człowiek, znajdujący się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Na próżno pani Wohlgemuth walczyła z zabobonną służbą, na próżno nakazała surowo, aby nikt nie ważył się powtarzać podobnych „bzdur”. W izbie czeladnej powtarzano sobie za jej plecami najfantastyczniejsze opowieści, kiedy zaś pani Henrieta urządzała w „wieży upiorów” gruntowne sprzątanie, dziewczęta za każdym razem płakały i wyrzekały, bojąc się tam wejść, bo „straszy”. Dochodziło zawsze do głośnej rozprawy, zanim służące, uzbrojone w ścierki i szczotki do zamiatania, decydowały się wreszcie pójść z panią Wohlgemuth do rzekomego siedliska duchów.

Hrabia Ravenau znał te wszystkie historie o duchach, lecz wzruszał tylko ramionami, gdy mu o nich napomykano. Nikt nie wiedział, jak powstały. Hrabia kiedyś przeglądał stare kroniki rodzinne, aby natrafić na jakieś ślady tego podania, przy czym przeczytał opisany następujący wypadek:

W Roku Pańskim 1680 znaleziono hrabiego Rodryga Ravenau’a zamordowanego w „ wieży upiorów”. W piersi jego tkwił cienki sztylet – własność małżonki jego, hrabiny Katarzyny-Szarloty. Ta ostatnia – z domu księżniczka Twiel – została posądzona o zabójstwo męża. Zanim jednak zdołano wymierzyć jej sprawiedliwość, odebrała sobie życie tym samym sztyletem, którym zamordowała małżonka.

Jej własny syn wierzył w winę matki, on to właśnie spisał to wydarzenie. Podobno dusza zbrodniczej Katarzyny nie mogła zaznać spokoju i skazana na wieczyste męki, krążyła po galerii i dziedzińcu zamkowym. Przepowiednia głosiła, że zostanie ona zbawiona, gdy ostatni potomek rodu Ravenau będzie złożony w grobowcach rodzinnych.

Hrabia Rudolf wolnym krokiem przemierzał galerię, przechodząc od obrazu do obrazu. Przed niektórymi wizerunkami przystawał, jakby pragnął wyryć sobie w pamięci ich rysy. Przede wszystkim przyglądał się badawczo portretom kobiet swego rodu. Miały one wszystkie jasne oczy, błękitne lub szare, większość posiadała ciemne włosy, mało było wśród nich blondynek. Ani jedna z tych hrabin von Ravenau nie miała czarnych oczu, ani jedna!

Lecz nie! Hrabia Rudolf zatrzymał się nagle i wlepił posępny wzrok w portret kobiecy, wiszący niedaleko drzwi, wiodących do „wieży upiorów”. Pod płótnem umieszczony był szyldzik z napisem: „Katarzyna-Szarlota, księżniczka Twiel. Urodzona 13 marca 1649. Zmarła 21 lipca 1680”.

Starszy pan patrzył na delikatne kapryśne rysy tej kobiety, wywodzącej się ze świetnego książęcego rodu. Była ona ze względu na swoje pochodzenie najmożniejszą spośród wszystkich hrabin von Ravenau. Blade oblicze zdradzało namiętny, gwałtowny charakter. Purpurowe usta lśniły niby krwawa pieczęć w bladej twarzy.

Stał bez ruchu, wbijając się spojrzeniem w jej czarne oczy; jednocześnie zaś przypomniał sobie inną kobietę – żonę swego syna. I ona miała takie głębokie czarne oczy, i ona była powodem śmierci męża, choć nie zginął z jej ręki.

Zmęczonym, chwiejnym krokiem odszedł od portretu. Powracając galerią zatrzymał się jeszcze przy dwóch ostatnich obrazach, wiszących na ścianie, koło drzwi, prowadzących na schody. Jednym z nich był portret syna. Kopia tego obrazu wisiała na dole w gabinecie hrabiego. Drugi przedstawiał żonę hrabiego Rudolfa, Ulrykę. Była to kobieta o delikatnych rysach, uduchowionym obliczu i ciemnobłękitnych oczach, które syn odziedziczył po niej; miała drobne, pięknie wykrojone usteczka oraz prześliczne, smukłe ręce, które spoczywały, lekko splecione, na kolanach.

Długo wpatrywał się hrabia w słodką twarzyczkę kobiecą. A z piersi jego uleciało westchnienie.

Na dole, w hallu spotkał panią Wohlgemuth. Poprosił, aby weszła z nim do pokoju.

– Chciałbym z panią pomówić w pewnej sprawie – rzekł do niej.

Pani Henrieta dygnęła z szacunkiem, po czym poszła za hrabią do gabinetu. Tam zatrzymała się przy drzwiach.

Hrabia zaczął przechadzać się po pokoju, nie mówiąc ani słowa. Pani Wohlgemuth sądziła, że zapomniał zupełnie o jej obecności. Właśnie miała zamiar lekko odchrząknąć, aby mu przypomnieć o sobie, gdy hrabia odwrócił się i stanął przy niej.

– Jakie pokoje w zamku nadają się najbardziej na mieszkanie dla młodej panny? – spytał krótko.

Pani Wohlgemuth była tak zaskoczona tym pytaniem, że omal nie upadła. Serce jej mocno, gwałtownie zabiło. Młoda panna? Zapewne hrabia miał na myśli jej małą kochaną panieneczkę. Poczciwa staruszka zaczerpnęła tchu, wreszcie wyjąkała:

– Wszystkie pokoje, jaśnie panie. Niech jaśnie pan rozkaże, które trzeba otworzyć.

– Przypuszczam jednak, że nic wszystkie pokoje będą odpowiednie dla tego celu. Pani mnie nie zrozumiała. Chodzi mi o to, w których pokojach ma zamieszkać moja wnuczka, hrabianka Julia.

Zacnej gospodyni nabiegi a krew do twarzy. Ręce jej drżały ze wzruszenia.

– Najlepsze byłyby pokoje na pierwszym piętrze położone nad apartamentami jaśnie pana – odparła wreszcie.

Nie zdradziła ani słowem, że od wielu lat otacza te pokoje szczególnym staraniem, czekając wciąż na to, iż hrabianka Jula przyjedzie kiedyś i zamieszka w nich. Hrabia zwrócił się ponownie do pani Wohlgemuth.

– Tak pani sądzi? Czy są one całkowicie urządzone?

– Owszem, panie hrabio. Co pewien czas sprzątano tam, kazałam je również wietrzyć.

– Doskonale! A teraz dalej! Czy wśród naszej żeńskiej służby znajduje się jakaś osoba, która by mogła usługiwać hrabiance? Mam na myśli pannę służącą, która by potrafiła wytwornej pani pomagać przy toalecie.

– Nie, jaśnie panie. Mamy tylko zwyczajne dziewczęta, zdatne do domowej roboty.

– Aha! Wobec tego, należy się jak najprędzej wystarać o taką osobę. Najlepiej będzie, jeżeli pani da ogłoszenie do większych dzienników stołecznych. Seidelmann może ułożyć ogłoszenie. Wybór pozostawiam pani. Proszę się wystarać, aby wykwalifikowana panna służąca przyjechała za jakieś dwa-trzy tygodnie do Ravenau. Będzie musiała wraz z Seidelmannem wyjechać do Genewy, aby już podczas podróży być na usługi hrabianki Julii. Polegam na pani i pozostawiam pani w tym wypadku całkowitą swobodę.

Henrieta Wohlgemuth znowu dygnęła w milczeniu, na znak, że wypełni polecenie.

***

Gotfryd von Gerlachhausen przyjechał tymczasem, a po chwili wszedł do gabinetu hrabiego. Gdy powstał na przywitanie, starzec zmierzył go badawczym, przenikliwym spojrzeniem. Gotfryd złożył mu uprzejmy lecz chłodny ukłon, Ravenau jednak zbliżył się do młodzieńca i wyciągnął do niego rękę.

– Witam cię serdecznie, drogi Gotfrydzie. Dziękuję ci, że spełniłeś tak prędko moją prośbę.

Gotfryd patrzył ze szczerym współczuciem na pobrużdżoną cierpieniem twarz starca.

– Gdy przyjechałem ostatnim razem do Ravenau, pokazano mi wyraźnie, że jestem niepożądanym natrętem, obcym człowiekiem...

Hrabia zapraszającym ruchem wskazał mu krzesło, po czym sam zajął miejsce.

– Niepożądany natręt? Obcy człowiek? Syn Fryderyka von Gerlachhausen obcym w Ravenau? Nie, mój drogi Gotfrydzie, zrozumiałeś fałszywie moje zachowanie. Gdyby żył twój zacny ojciec, który pozostał aż do końca wiernym druhem mego syna i moim, wyjaśniłby ci z pewnością pobudki takiego postępowania. Powiedziałby on: stary Ravenau pragnie prowadzić żywot pustelniczy, nie chce wynosić swoich cierpień za mury tego zamku. Nie zapomniałem cię jednak, Gotfrydzie. Podaj mi rękę i powiedz, że nie masz do mnie żalu.

Gotfryd uścisnął serdecznie dłoń starego pana.

– Czy wolno spytać, w jakim celu wezwał mnie pan do siebie, drogi hrabio? Czy mogę panu w czymkolwiek pomóc?

Ravenau odwrócił się do niego. Nie odpowiadając na pytanie młodzieńca, rzekł nagle:

– W najbliższym czasie powróci do Ravenau moja wnuczka.

Gotfryd spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Hrabianka Julia powraca? – zapytał zdziwiony.

– Tak! Widzę, że cię to dziwi – odparł hrabia z bladym uśmiechem.

– W każdym razie, bardzo mnie to cieszy – rzekł szczerze Gotfryd. Ravenau spoglądał na niego w zamyśleniu.

– Czy wiesz, Gotfrydzie, co powiedział mój syn do twego ojca, gdy ten podawał do chrztu naszą Julką?

Gotfryd zaprzeczył. Ravenau popatrzył na niego przeciągle, po czym mówił dalej:

– A więc powtórzę ci te słowa, Gotfrydzie.

Mój syn zawołał:

– Fryderyku, to jest twoja przyszła synowa. Twój Gotfryd i moja Julka – Gerlachhausen i hrabianka Ravenau – to przecież doskonałe połączenie. Co powiesz na to, kochany Gotfrydzie?

Na twarzy młodzieńca odbiło się zakłopotanie.

– Nie mogę właściwie nic powiedzieć, drogi panie hrabio.

– To niewiele. Może ci się zdaje, że pytam tak sobie, bez głębszej przyczyny? Nie, mój drogi, nie poprzestanę na tym krótkim „nic”. Pytam zupełnie poważnie, jak się zapatrujesz na tę propozycję mego syna, która wypłynęła ze szczerego pragnienia, aby ten związek doszedł do skutku. A może nie chcesz mi odpowiedzieć? Może już oddałeś innej serce i rękę, może nie jesteś wolny? W takim razie...

– Nie, panie hrabio, jestem wolny. Mimo to, nie potrafiłbym dać na to pytanie innej odpowiedzi.

– Wobec tego, zapytam inaczej: czy stoi coś na przeszkodzie, aby moja wnuczka została twoją żoną?

– Panie hrabio – odparł Gotfryd, wzburzony – nie wiem doprawdy, co mam odpowiedzieć. Hrabianka Julia i ja staliśmy się dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Każde z nas rozwinęło się w odrębny sposób. Skądże ja mogę wiedzieć, czy poczujemy do siebie nawzajem sympatię, gdy się znowu po tylu latach zobaczymy. A co najważniejsze – wnuczka pańska jest jedną z najbogatszych dziedziczek w kraju, ja zaś jestem ubogim człowiekiem – to nie harmonizuje ze sobą.

– Więc nie chcesz się starać o Julkę, dlatego że zostanie moją spadkobierczynią? Więc bogactwo jej uważasz za przeszkodę?

– Nie pomyślałbym przynajmniej nigdy o takim związku, chyba w jednym tylko wypadku, gdyby w sercach naszych zbudziła się ogromna, święta miłość, zacierająca wszelkie różnice majątkowe. Nie potrafiłbym się starać o rękę panny, tylko dlatego, żeby zdobyć jej posag. Uważałbym to za niegodne mego uczciwego imienia.

Hrabia Ravenau położył rękę na ramieniu młodego człowieka.

– Twoje poglądy przynoszą ci zaszczyt. Teraz jednak pomówmy rozsądnie ze sobą. Ravenau i Schenrode będą potrzebowały pana, gdy mnie już nie będzie. Nie znam nikogo, komu bym z większą chęcią powierzył mój majątek, jak właśnie tobie.

Gotfryd słuchał z głębokim wzruszeniem. To, co mu ofiarowywano, było po prostu przytłaczające. Znał bogactwo hrabiów Ravenau. Propozycja ta olśniła go i oszołomiła. Szybko jednak odzyskał jasność myśli. Był to przecież tylko plan starego człowieka, który przez pamięć jego ojca, okazywał mu niezwykłą życzliwość. Nie miał potrzeby decydować się jeszcze, wypowiedzieć się za nią lub przeciw niej.

– Jestem bardzo wzruszony, panie hrabio – odezwał się wreszcie – czuję się zaszczycony pańską dobrocią i zaufaniem. Dziękuję panu serdecznie. Zapomina pan jednak, że wszystko zależy od decyzji hrabianki Julii.

– Nie zapominam o tym, choć przypuszczam, że mój autorytet zaważy również na szali. Julka wychowywała się na pensji, prowadziła, na moje życzenie, bardzo cichy, skromny tryb życia. Sądzę, że uda ci się z łatwością zdobyć jej młode serduszko. Julka wyrosła podobno na ładną i dobrą panienkę, spodziewam się, że ci się spodoba. Jeżeli pytałem, czy z twojej strony nie ma żadnych przeszkód, to miałem zupełnie co innego na myśli. Słyszałeś zapewne od twoich rodziców dzieje małżeństwa mego syna?

Gotfryd spojrzał na niego z wahaniem. Potem jednak odpowiedział otwarcie.

– Tak, rodzice rozmawiali często w mojej obecności o nieszczęściu, jakie dotknęło pańskiego syna. Mówili, że hrabina Gwendolina złamała życie swego męża, że zniszczyła przyszłość hrabiego Jerzego Ravenau’a.

Hrabia westchnął ciężko, po czym ciągnął dalej:

– O to mi właśnie chodzi, Gotfrydzie. Czy mógłbyś się ożenić z córką takiej kobiety?

– Czyż dziecko odpowiada za czyny rodziców? Ważne jest tylko, jaką jest ona sama. Cóż mnie obchodzi jej matka?

– Ale ona żyje, przeczucie mówi mi, że żyje. Julka wprawdzie wierzy, że wówczas umarła. Gdzie ta kobieta przebywa, w jakich znajduje się warunkach, tego nie wiem. Powiedz mi, Gotfrydzie, czy gdybyś kochał Julę, nie odstraszałoby cię od niej wspomnienie tamtej kobiety?

– Nie, panie hrabio. Byłby to jeden powód więcej, abym ją kochał i otaczał opieką.

Ravenau odetchnął z ulgą, po czym potrząsnął serdecznie ręką młodzieńca.

– Gotfrydzie, dziękuję ci. Otaczać ją opieką, tego właśnie pragnę. Nie powinna się nigdy dowiedzieć, że jej matka żyje. Nie chcę, aby ta okropna istota stanęła kiedykolwiek na drodze życia swej córki. Gdyby Julia została twoją żoną, wiedziałbym, że będzie miała mocne oparcie moralne. Wiedz o tym, mój drogi, że moim jedynym ostatnim życzeniem jest, byś poślubił Julię. Tylko w tym wypadku byłbym pewny, że jej matka nie wtargnie tutaj po mojej śmierci, że nie będzie rozsiewała zatrutego ziarna.

Gotfryd zerwał się i przesunął ręką po włosach.

– Pańska propozycja przyszła tak niespodziewanie, że nie mogę się od razu zdecydować. Jeżeli oboje będziemy do siebie mieli sympatię, a hrabianka Julia zgodzi się zostać moją żoną, wówczas dołożę wszelkich starań, by nie zawieść pokładanego we mnie zaufania. Przede wszystkim jednak musimy się zobaczyć i bliżej poznać. Teraz jeszcze nie mogę wiązać się obietnicą.

– O tym dziś jeszcze nie może być mowy, drogi Gotfrydzie. Pragnąłem się jedynie upewnić, czy w zasadzie nie masz nic przeciwko moim planom. Gdybym miał męskiego potomka, nie myślałbym o tym. Ravenau i Schenrode są mi jednak zbyt drogie, abym je miał oddawać w ręce pierwszego lepszego awanturnika. A przy tym Julka powinna dostać energicznego męża, który by ją ochraniał... przed własną matką. Nie jest bynajmniej wykluczone, że będzie ona próbowała w przyszłości zadomowić się tutaj. Julia jest młoda, niedoświadczona, nie potrafi stawić oporu tej intrygantce. Gotfrydzie! Gdybyś został mężem Julki, musiałbym ci postawić ten jeden warunek! Jej matce nie byłoby wolno nigdy przyjechać do Ravenau.

Gotfryd spojrzał mu w oczy.

– Zapewniam pana, że przystałbym bez wahania na ten warunek. Od rodziców słyszałem o tej kobiecie dosyć, aby zrozumieć pańskie życzenie.

– Czy możesz mi przyrzec, że Julka nie dowie się nigdy, iż matka jej żyje?

– Przyrzekam to, panie hrabio.

***

Już następnego dnia hrabia odwiedził matkę Gotfryda, aby i z nią pomówić o swoich pragnieniach i planach. Pani von Gerlachhausen oświadczyła hrabiemu, że cieszyłaby się ogromnie, gdyby młodzi ludzie spodobali się sobie. Prosiła jednak, aby hrabia pod żadnym względem nie starał się wpływać na Julię. Gotfryd cofnąłby się z całą pewnością, gdyby dowiedział się, że na młodą pannę wywierano nacisk.

Zacna kobieta nie zataiła natomiast przed hrabią, że Gotfryd przeżył niedawno bolesny zawód miłosny. Kochał on damę dworu księżnej – matki, pannę Klarę von Hochheim; wierzył niezbicie w jej wzajemność, dopóki nagle nie zaręczyła się z bogatym konkurentem, baronem Karsten. Gotfryd cierpiał bardzo z tego powodu, zwłaszcza, iż w tym samym czasie umarł jego ojciec. Obecnie uspokoił się wprawdzie po stracie ukochanej dziewczyny, mimo to matka chciała, aby hrabia wiedział o tym.

Urabia Rudolf nie przykładał do tej sprawy wielkiej wagi. Żegnając się, polecił jeszcze swoją wnuczkę łaskawym względom pani von Gerlachhausen. Rozstali się ze sobą w największej przyjaźni.

W ostatnich dniach przed przyjazdem Juli na zamku w Ravenau panował wielki ruch. Pani Wohlgemuth raz jeszcze uporządkowała i sprzątnęła pokoje przeznaczone dla jej młodej pani.